Błądząc w mroku - Kora Szuler - ebook + audiobook

Błądząc w mroku ebook i audiobook

Kora Szuler

3,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Co zrobisz, by uratować najlepszego przyjaciela? Do czego się posuniesz? Czy wyruszysz w podróż z tajemniczym nieznajomym, by pomóc mu wykonać piekielnie ważne dla niego zadanie? Czy stawisz czoła niebezpiecznemu wrogowi? A może nawet staniesz oko w oko ze śmiercią?

Nina dla swojego przyjaciela zrobi wszystko, nawet jeśli miałoby to na zawsze odmienić jej życie. Nie spodziewa się tylko, że będzie musiała współpracować z istotą nie z tego świata ani że odkryje szokującą prawdę o swojej historii. A już na pewno nie spodziewa się tego, że wpłynie to na jej serce... 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 236

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 59 min

Lektor: Małgorzata Konopa WNTG
Oceny
3,5 (17 ocen)
3
7
3
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
purebook

Nie oderwiesz się od lektury

Co zrobisz, by uratować najlepszego przyjaciela? „Błądząc w mroku” dostępne jest jedynie na Legimi. Trafiłam na tę pozycję zupełnie przypadkowo. Bardzo rzadko przyciągają mnie takie zwykłe rysunkowe okładki, ale ta ma w sobie coś przyjemnie pasującego do historii, jak się okazało. Przede wszystkim przypadła mi do gustu kreacja bohaterów. Była… prosta. Powiedzmy, że tak można to określić. Są nastolatkowie, którzy wpadli do jednego kotła przygody. Mrocznego i nieprzewidywalnego. Wiktor, półwampir, i Nina, dziewczyna z tajemniczym drzewem genealogicznym. Z każdym rozdziałem stopniowo możemy poznać szczegóły, i to mi się najbardziej podobało. Mogłam przewidzieć, co i jak, z kim i kiedy, ale Kora krzyżowała czasami moje myśli i działo się coś innego, niż zakładałam. Przyznaję się szczerze, że pokochałam postać Wiktora. Oczywiście był przystojnym, młodym wampirem, ale z biegiem historii bardzo się zmieniał. Każda przerzucona wirtualna kartka stawała się zagadką – jak zareaguje? Co zrobi?...
00
sylwia84w_bookach

Dobrze spędzony czas

BŁĄDZĄC W MROKU Kora Szuler Lubicie ten szczególny rodzaj fantastyki zwany urban fantasy? Wprawdzie ogromnie cenię sobie  bogato, od podstaw wykreowane fantastyczne światy, jednak doceniam bardzo umiejętność tworzenia fabuły, w której tak umiejetnie wplecione zostały fantastyczne elementy w zwyczajne, codzienne realia, że stanowią spójną i logiczną całość. Czy ta sztuka powiodła się w przypadku powieści "Błądząc w mroku" Kory Szuler? Zapraszam na recenzję. "Błądząc w mroku" to polskie urban fantasy, którego fabuła w ciekawy i intrygujący sposób łączy w sobie cechy świata pozarealnego ze współczesną rzeczywistością. Autorka wykorzystała bardzo znany, popularny, wręcz kultowy fantastyczny motyw (nie zdradzę jaki, byście mieli większą przyjemność z lektury), na kanwie którego powstała wciągająca i wzbudzająca emocje historia. "Błądząc w mroku" chyba najbardziej kusi ukrytą w fabule, stopniowo ujawnianą, dosyć mroczną tajemnicą, w której pobrzmiewają echa niezwykłości oraz dawno zapo...
00
Jusiaa_gr

Dobrze spędzony czas

Czy zdarzyło Wam się kiedyś zanurzyć w książce tak głęboko, że rzeczywistość zaczynała się rozmywać? Tak właśnie miałam z „Błądząc w mroku” autorstwa Kory Szuler. To nie jest jedna z tych książek, którą można po prostu odłożyć i zapomnieć. Nawet po zamknięciu ostatniej strony w głowie wciąż siedzą obrazy i pytania, które autorka tak sprytnie podrzuca przez całą fabułę. Kora Szuler zabiera nas do świata pełnego tajemnic i mroku – zarówno tego dosłownego, jak i emocjonalnego. Nie jest to klasyczny thriller, w którym akcja pędzi na złamanie karku. Zamiast tego autorka wplata subtelne niuanse, które powoli budują napięcie i wciągają czytelnika coraz głębiej w labirynt niepewności. W miarę jak wędrujemy razem z bohaterami przez ciemność, coraz trudniej odróżnić prawdę od złudzeń. Szuler zręcznie prowadzi nas przez labirynt wydarzeń, podrzucając tropy, które równie często okazują się ślepymi zaułkami, co kluczowymi wskazówkami. Jednym z najmocniejszych punktów tej książki jest sposób, ...
00
Ciastko017

Nie oderwiesz się od lektury

Mega urocza ksiazka chodz koniec był smutny
00
Nataliagrob

Całkiem niezła

Adrian był silnym, zdrowym, dążącym do celu sportowcem. Niespodziewanie zdiagnozowano u niego poważną chorobę, przez co chłopak musiał przejść chemioterapię. Tosia, czyli jego najlepsza przyjaciółka jest bardzo przejęta jego stanem. Bardzo często odwiedza chłopaka, przez co ma kłopoty w szkole i w domu. Pewnego dnia w swoim pokoju znajduje rysunki dwóch medalionów, które narysowała jej młodsza siostra. Od tego momentu wszystko w jej życiu zaczyna się zmieniac. Antonina poznaje tajemniczego chłopaka, Wiktora, ktory jak się okazuje jest wampirem i potrzebuje jej pomocy. Dziewczyna postanawia mu pomóc i razem wyruszają w kilkudniową przygodę. W tym samym czasie są sledzeni przez łowcę wampirów, który pragnie zabić Wiktora (ostatniego pół wampira na świecie). Sama fabuła jest bardzo interesująca, ale styl pisania autorki niezbyt mi się spodobał. Plot twisty w fabule można było łatwo przewidzieć ale zupełnie nie miało to wpływu na chęć czytania książki. Dialogi były napisane bardzo prosto, ...
00

Popularność



Kolekcje



WYDAWNICTWO BEE BOOK

#BEEPNIJBOOKA

Dyrektor wydawniczy: Karolina Szlauber

Redakcja: Kamila Całka

Korekta: Anna Zychler

Projekt okładki: Marlena Joanna Sychowska

Konwersja elektroniczna: Violetta Cebulak

WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE

@ Kora Szuler

@ Bee Book Publishing

RUMIA, 2024

Wydanie I

I

Nina szła powoli po szpitalnych schodach. Wiedziała, że nie powinna tu przychodzić, ale wiedziała też, że ktoś jej potrzebuje. Skręciła na oddział onkologiczny i zatrzymała się przed salą numer 112. Uchyliła lekko drzwi. Na łóżku leżał blady chłopak o gęstych, czarnych włosach. Miał zamknięte oczy, ale ona wiedziała, że nie śpi.

Kiedy usiadła na krzesełku obok łóżka, chłopak odwrócił głowę w jej stronę i otworzył duże, zielone oczy, wypełnione smutkiem i strachem, ale też radością. Uśmiechnął się serdecznie do niej, a ona odwzajemniła uśmiech.

– Jak się czujesz? – zapytała łagodnie.

Chłopak patrzył przez chwilę w jej piwne oczy, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią. Westchnął, co trochę zaniepokoiło jego gościa.

– Czuję się jak… po chemioterapii – odrzekł wreszcie. – I jestem trochę znużony.

Nina nie potrafiła zrozumieć, jak taki wesoły, energiczny, pełen życia chłopak może leżeć wykończony po chemii.

Choroba pojawiła się tak nagle i tak niespodziewanie.

– Twoi rodzice wiedzą, że tu jesteś? – spytał po chwili.

– Yyy… Tak, oczywiście. – Uśmiechnęła się, ale niezbyt przekonująco, bo on od razu się zorientował, że jego przyjaciółka kłamie.

– Oj, Tosiu, Tosiu… Nie umiesz kłamać – zaśmiał się, ale gdy zobaczył nietęgą minę Antoniny, nieco spoważniał. – Wiem, że nie lubisz, gdy się tak do ciebie mówi, i wiem, że nie za bardzo przepadasz za swoim pełnym imieniem, ale rzucasz mi wtedy takie zabójcze spojrzenie, że aż mnie korci.

Rzeczywiście nie lubiła, gdy tak się do niej zwracał. Gdy ktokolwiek się tak do niej zwracał. Wolała być Niną niż Tosią. Swojemu przyjacielowi wybaczała jednak wszystko.

– Będziesz miała kłopoty. Wracaj lepiej do domu.

– Oj, Adrian – wzburzyła się. – Nie po to jechałam tutaj przez pół miasta, żeby wyjść po dwóch minutach.

Adrian spojrzał na okno. Duże krople jesiennego deszczu spływały szybko ku parapetowi. Do szyby przylepił się żółto-czerwony liść. Kiedyś zielony i soczysty, teraz pozostawał na łasce – lub niełasce – wiatru. W końcu spadnie na ziemię, a wtedy jego żywot dobiegnie końca.

Adrian czuł się jak ten liść. Kiedyś był zdrowym, silnym, dążącym do celu sportowcem z mnóstwem marzeń w głowie, teraz zaczął niszczeć przez chorobę.

Poczuł, jak Antonina mierzwi mu czuprynę, co wyrwało go z zamyślenia.

Lubiła to robić – zatopić dłoń w tych czarnych, gęstych włosach. Wiedziała, że Adrianowi to nie przeszkadza, ale nie miała pewności, czy to lubi.

– Boisz się? – zapytał nagle, a Antonina uniosła brwi ze zdziwienia. – Boisz się, że niedługo nie będziesz mogła tak robić, bo przez chemię wypadną mi włosy?

Uśmiech momentalnie znikł z jej twarzy. Nie mogła, a przede wszystkim nie chciała nawet wyobrażać sobie przyjaciela aż tak wyniszczonego chorobą.

– Nawet tak nie mów! – okrzyczała go. – Wyjdziesz z tego, rozumiesz? Może kolejne chemie nie będą potrzebne.

– Oj, Tosiu… – westchnął, lecz nie zobaczył tak dobrze znanego mu błysku wzburzenia w oczach przyjaciółki. Zamiast tego ujrzał smutek, a nawet rozpacz. – Zawsze twardo stąpałaś po ziemi. To ja byłem marzycielem, nie ty. Nigdy nie mówiłaś mi o swoich marzeniach. Masz je w ogóle?

– Nie – ucięła krótko.

Antonina uważała, że świat wyobraźni i marzeń nie jest jej potrzebny. Miała tylko jedno, wielkie marzenie: chciała, by Adrian wyzdrowiał. Żeby stał się cud i kolejne chemie, choć już zaplanowane, rzeczywiście nie były potrzebne. Tyle miał jeszcze przed sobą. To wszystko nie mogło się tak po prostu skończyć.

Nina spojrzała na zegarek. Dochodziła siedemnasta. Na dworze panowała ciemność – jak zwykle pod koniec października. Musiała iść, bo inaczej spóźniłaby się na autobus, a następny miała dopiero po dwudziestej. Jej mama dostałaby zawału, gdyby Antonina nie wróciła do domu w ciągu najbliższej godziny.

– Muszę już iść. Wpadnę jutro na dłużej. W końcu będzie piątek. To na razie! – pożegnała się i posłała przyjacielowi promienny uśmiech. Adrian też się uśmiechnął, machając jej na pożegnanie.

Kiedy wyszła, to jakby kamień spadł mu z serca. Cieszył się, że Antonina go odwiedziła, i niewątpliwie chciałby, żeby została dłużej, lecz z drugiej strony… czuł się trochę nieswojo. Nie lubił przegrywać, a swoją chorobę traktował jak największą porażkę. Ale wojownicy nie poddają się bez walki. Będzie więc walczył do samego końca.

Antonina wyszła ze szpitala. Deszcz na szczęście przestał padać, za to silny wiatr rozwiewał jej długie, kasztanowe włosy. Owinęła się szczelniej szalem, a dłonie włożyła do kieszeni płaszcza. Szła szybko, nie zwracając uwagi na to, kogo mija. Gdyby się rozejrzała, może już wtedy spostrzegłaby, że ktoś ją obserwuje. Spieszyła się jednak na autobus. Wiedziała, że mama na pewno się martwi i będzie zła, jeśli szybko nie wróci.

Nina doszła do pustego przystanku. Robiło się coraz ciemniej i zimniej. Na szczęście autobus przyjechał szybko. Oprócz kierowcy w środku siedział tylko jeden pasażer – mężczyzna. Antonina uznała go za przystojnego i niewątpliwie starszego od niej. Siedział prawie na samym końcu, ale nawet z takiej odległości zauważyła, że z jego cerą jest coś nie tak. Wyglądał strasznie blado. Oczy też miał dziwne, takie strasznie ciemne. Ciemniejsze od nocy, pomyślała i niespodziewanie dreszcz przeszedł jej po plecach.

Antonina zajęła miejsce tuż za kierowcą – tutaj czuła się najbezpieczniej. Cały czas nie mogła oprzeć się wrażeniu, że tajemniczy pasażer się w nią wpatruje. Czuła na plecach jego przeszywający wzrok. Zlekceważyła jednak to uczucie i wyjęła z plecaka telefon. Na ekranie widniała informacja o siedmiu nieodebranych połączeniach od mamy. Nie oddzwoniła. Schowała telefon do kieszeni płaszcza i zamknęła oczy. W jej głowie od razu pojawił się obraz Adriana leżącego w szpitalnym łóżku. Próbowała zrozumieć, dlaczego właśnie on musiał zachorować. Nie zasłużył sobie na to. Całe życie stało przed nim otworem. Miał już dokładnie sprecyzowane plany co do swojej przyszłości. Zamierzał studiować na AWF-ie. Był doskonałym, odnoszącym sukcesy biegaczem długodystansowym. Antonina liczyła na to, że dzięki swojej dobrej kondycji i uporowi łatwiej pokona chorobę.

Z zamyślenia wyrwało ją syczenie otwierających się drzwi. Zorientowała się, że to już na tym przystanku powinna wysiąść. Błyskawicznie podniosła się z miejsca i opuściła autobus. Tajemniczy pasażer również wysiadł. Ich spojrzenia się spotkały. Mężczyzna uśmiechnął się do niej, a ona szybko odwróciła głowę. Było w nim coś, co ją przerażało i kazało trzymać się od niego z daleka.

Pospiesznie przeszła na drugą stronę ulicy i stanęła przed dylematem: którą drogą ma iść do domu? Mogła pójść przez las słabo wydeptaną ścieżką i zaoszczędzić tym samym jakiś kilometr drogi. Perspektywa marszu w kompletnej ciemności nie napawała jej jednak optymizmem, szczególnie teraz, gdy w pobliżu kręcił się jakiś podejrzany typ. Ruszyła do domu szosą, oświetlaną przez latarnie. Kilka razy obejrzała się za siebie, by ujrzeć wciąż stojącego na przystanku i odwróconego w jej stronę tajemniczego nieznajomego. Postanowiła przyspieszyć. Resztę drogi pokonała niemal biegiem.

Zwolniła, aby uspokoić oddech, dopiero gdy zobaczyła majaczące światła swego domu. Ze zgrzytem otworzyła drzwi wejściowe, po czym powiesiła płaszcz na wieszaku w korytarzu. Po chwili wbiegły do niego dwie małe dziewczynki – bliźniaczki o jasnych, gęstych loczkach i niebieskich oczach. Jedna z nich, Maja, podbiegła do Antoniny i chwyciła ją za rękę, by zaciągnąć ją do dużego pokoju.

– Chodź, pokazię ci moje oblazki. – Mała energicznie ciągnęła starszą siostrę za rękaw.

Druga z bliźniaczek wyprzedziła je i wpadła do dużego pokoju, po czym wdrapała się tacie na kolana.

– Cześć, tato! – zawołała Antonina, gdy stanęła w drzwiach.

Ojciec posłał jej całusa oraz szeroki uśmiech.

Rzuciła plecak pod ścianę i korzystając z okazji, że siostra puściła na chwilę jej rękaw, wymknęła się do kuchni. Stół był już nakryty do kolacji, a mama, drobna kobieta o kasztanowych włosach, właśnie wyjmowała zapiekankę z piekarnika.

– Cześć, mamo – przywitała się skruszonym tonem Antonina, siadając do stołu.

– Gdzie byłaś? Dzwoniłam, nie odbierałaś…

– Wiem. – Spuściła głowę. – Byłam w szpitalu. U Adriana.

Mama westchnęła głośno i pokręciła głową.

– Domyślałam się tego. Nie powinnaś go odwiedzać. On jest bardzo chory.

– Mamo, on leży sam na sali. Na pewno czuje się samotny. Nie mogę go zostawić, bo to mój przyjaciel – oznajmiła lekko wzburzona.

Matka ponownie westchnęła i usiadła na krześle.

– Idź umyć ręce i zawołaj wszystkich na kolację – poleciła smutnym głosem.

Antonina spokojnie poinformowała resztę rodziny, że kolacja już czeka na stole. Bliźniaczki natychmiast ruszyły w stronę kuchni, ścigając się, która dobiegnie pierwsza. Ojciec szedł za nimi, uśmiechając się pod nosem.

Antonina umyła ręce i ochlapała twarz wodą. Kiedy spojrzała w lustro, ujrzała bardzo smutną dziewczynę o kasztanowych włosach. Nagle w swoich oczach dostrzegła łzy. Jedna spłynęła powoli po policzku i zmieszała się z kroplą wody, aż w końcu spadła bezdźwięcznie na podłogę. Nie było więcej łez, bo Antonina szybko otarła twarz i opuściła łazienkę.

W kuchni panowała radosna atmosfera. Na talerzach leżała pokrojona, cudnie pachnąca zapiekanka. Mała Maja trzymała w rączce swoje obrazki. Druga z bliźniaczek, Kaja, zabrała się właśnie do jedzenia. Gdy Nina przechodziła obok Mai, rzuciła okiem na jej rysunki i aż uniosła brwi. Na białych kartkach widniała połówka serca, która wyglądała na zawieszkę od wisiorka. Czerwony, połyskujący kamień otoczony złotym zdobieniem wyglądał przepięknie, ale Antoninę zdziwiło, jak szczegółowy był ten rysunek. Dałaby sobie rękę uciąć, że czteroletnie dziecko samo z siebie nie narysowałoby czegoś takiego.

– Co to jest? – spytała zaciekawiona.

– To talizman. W ślodku jest siła, któla daje zycie – odpowiedziała poważnie Maja.

– Piękny. W której bajce to widziałaś?

– W zadnej.

– Musiałaś to gdzieś widzieć. Sama nie wymyśliłabyś takiego talizmanu, bo czterolatki raczej nie wiedzą, co to w ogóle jest talizman. I mów normalnie, skoro Kaja potrafi, to ty też.

Maja pokręciła głową i upierała się, że narysowała to z głowy.

– Nie widziałam tego w żadnej bajce – stwierdziła Kaja, spoglądając na rysunek.

– Dlaczego go narysowałaś? – drążyła temat Antonina. Nie wiedziała dlaczego, ale ten talizman budził w niej niepokój.

Do rozmowy wtrąciła się mama:

– Daj spokój, Tosia, niech Maja rysuje, co chce.

– Ale talizmany? Zresztą po co ma zaprzątać sobie głowę głupotami, które nie istnieją? – upierała się przy swoim najstarsza córka.

– To istnieje – zapiszczała dziewczynka. – Istnieje!

Antonina już otwierała usta, żeby powiedzieć coś jeszcze na ten temat, ale nie zdążyła, bo głos niespodziewanie zabrał tata.

– Bardzo dobra ci ta zapiekanka wyszła, Żanetko.

Mama uśmiechnęła się do niego, a Nina zrozumiała, że to koniec rozmowy na ten niewygodny temat.

Przez resztę kolacji już nikt się nie odzywał. Gdy wszyscy skończyli posiłek, Antonina zajęła się zmywaniem naczyń.

– Zostaw, córeczko, ja to później zrobię. Idź odrabiać lekcje. – Mama wygładziła obrus na stole.

Antonina uśmiechnęła się do niej serdecznie.

– Nie mam nic zadane.

– W roku maturalnym powinni was trochę przycisnąć.

Nina wywróciła oczami. Doskonale wiedziała, że to jej ostatni rok w liceum, ale nie lubiła, gdy ktoś jej o tym przypominał.

Mama usiadła na krześle. Wzięła do ręki leżące na stole rysunki Mai i zaczęła je przeglądać. Na każdej kartce widniał talizman przedstawiony z różnych perspektyw. Tylko jeden obrazek różnił się od pozostałych. Przedstawiony na nim talizman wyglądał zupełnie inaczej. Zdawało się, że czarny kamień otoczony srebrnym zdobieniem spogląda złowrogo. Oba talizmany wyglądały bardzo realistycznie.

– Ładne – oceniła mama, a Antonina odwróciła głowę, by zobaczyć, o co chodzi. – Te obrazki.

– Nie wiem, jak wpadła na taki pomysł. Talizmany, które dają życie? Dziwne.

– To dziecko. Dobrze, że ma wyobraźnię.

Nina nie chciała kontynuować tematu, więc szybko skończyła zmywać, wyszła z kuchni i ruszyła do swojego pokoju. Po drodze chwyciła leżący pod ścianą plecak. Stare schody skrzypiały pod jej stopami.

Kiedy tylko zamknęła za sobą drzwi swojej samotni, rzuciła plecak na łóżko i usiadła na obrotowym krześle przy biurku. W pomieszczeniu panował mrok, więc zapaliła lampkę. Posprzątała trochę bałagan panujący na biurku, a po chwili usłyszała na schodach kroki małych stópek. Rozległo się pukanie do drzwi, ale Nina nie ruszała się z miejsca. Gdy drzwi były zamknięte, jej siostry nie mogły wejść, bo nie dosięgały do klamki umieszczonej znacznie wyżej niż normalnie. Antoninę cieszył ten fakt. Kiedy siedziała w swoim pokoju i nie miała ochoty rozmawiać z siostrami, po prostu się nie odzywała, a wtedy dziewczynki zazwyczaj odchodziły.

Ale nie tym razem. Pukanie stawało się coraz głośniejsze.

– Tosiu, otwós – poprosił głos za drzwiami.

Po sposobie mówienia Nina odgadła, że dobija się do nich Maja.

– Nie jestem Tosia, tylko Antonina. A poza tym masz mówić normalnie.

Za drzwiami dało się usłyszeć ciche jęknięcie. Po chwili mała powiedziała ponownie:

– Antonino, proszę, otwórz drzwi.

Nina uśmiechnęła się sama do siebie i w końcu otworzyła. Jasnowłosa dziewczynka natychmiast wbiegła do pokoju i uśmiechając się, stanęła naprzeciw siostry. Wyciągnęła ku niej swoją malutką rączkę, w której trzymała dwa obrazki.

– To dla ciebie – zaświergotała, a Nina wzięła od niej obrazki.

– Dziękuję bardzo. – Pogłaskała siostrzyczkę po policzku, patrząc na czerwony talizman na pierwszej z kartek. Gdy spojrzała na drugi obrazek, zmarszczyła brwi i niespodziewanie przeszedł ją dreszcz. – Dlaczego ten drugi talizman jest czarny?

Maja spoważniała.

– Bo w środku jest zła siła, która daje złe życie – odpowiedziała ściszonym głosem, po czym szybko wybiegła z pokoju.

Nina nie pojmowała, jak czteroletnie dziecko mogło wpaść na taki pomysł, a na dodatek tak dokładnie przelać to na papier. Odłożyła rysunki na biurko. Zajrzała do plecaka i wyciągnęła z niego zeszyty, by sprawdzić, czy rzeczywiście nie ma do odrobienia żadnych lekcji. Ucieszyła się, gdy nie dostrzegła nawet najmniejszego zapisu na marginesie. Choć z drugiej strony robienie zadań odciągnęłoby jej myśli od Adriana.

Wstała z krzesła i podeszła do półki, na której stało ślicznie oprawione zdjęcie. Wzięła je do ręki, wzdychając cicho. Zdjęcie przedstawiało parę nastolatków uśmiechających się wesoło do obiektywu. Zielonooki chłopiec o czarnych włosach zrobił rogi dziewczynie o pięknych piwnych oczach. Fotografię wykonano niespełna dwa lata temu. Wtedy nikt nawet nie przypuszczał, że Adriana może spotkać coś tak strasznego.

Odłożyła zdjęcie.

Nagle aż podskoczyła, wyraźnie czymś przestraszona. Od razu spojrzała na okno. Pod wpływem wiatru stara gałąź uderzała o szybę. Nina nie znosiła tego dźwięku. Przyprawiał ją o dreszcze. Wiele razy mówiła ojcu, żeby ściął tę gałąź. Bez efektów. Najgorzej było, gdy wiatr zrywał się w środku nocy. Antonina od razu się budziła i do rana nie mogła zmrużyć oka. Ten okropny dźwięk kojarzył jej się z horrorami. Zawsze gdy go słyszała, miała wrażenie, że za chwilę przez okno wleci jakiś duch, wampir albo coś jeszcze gorszego.

Poszła na dół, żeby nie słuchać dłużej tego stukania. Mama akurat wychodziła z pokoju bliźniaczek

– Co się stało? – zapytała troskliwie na widok nietęgiej miny swojej pierworodnej.

– Wiatr się zerwał i ta stara gałąź znów uderza o szybę. Nienawidzę tego dźwięku – pożaliła się Antonina.

– Ojciec już dawno miał coś z tym zrobić… I co? Pewnie nie chcesz tam dziś spać?

Pokiwała głową, lekko się rumieniąc. Zdawała sobie sprawę, że w jej wieku nie powinna się już bać takich rzeczy.

– W takim razie wyciągnę materac z szafy i prześpisz się dziś u dziewczynek.

– Dzięki, mamo! – ucieszyła się i pobiegła na górę po kołdrę i poduszkę. Nie zapalała światła. Wzięła to, po co przyszła, i już miała wychodzić, kiedy jej uwagę przykuł pewien szczegół. Odwróciła głowę, po czym spojrzała w okno. W tym samym momencie cały dom wypełnił jej przeraźliwy krzyk.

II

Antonina rzuciła kołdrę i poduszkę na podłogę, po czym szybko zbiegła na dół, gdzie stali zdezorientowani rodzice.

– Co się stało? – spytał tata, patrząc na trzęsącą się córkę.

– Okno… Weszłam do pokoju, a ono było otwarte – wydusiła drżącym głosem.

– Może sama je otworzyłaś i zapomniałaś o tym – zasugerowała spokojnie mama.

Antonina pokręciła głową.

– Pójdę sprawdzić – oznajmił ojciec i ruszył po schodach, a córka razem z matką poszły za nim.

Na progu pokoju leżały rzucone w pośpiechu kołdra i poduszka. Okno było zamknięte, a gałąź wciąż stukała o szybę.

– To niemożliwe – szepnęła Nina bardziej do siebie niż do rodziców. – Niemożliwe…

– Musiało ci się coś przywidzieć, córeczko – skomentował ojciec.

– Nic mi się nie przywidziało! – Łzy obficie popłynęły po twarzy Antoniny. – Okno naprawdę było otwarte. Wierzycie mi, prawda? Prawda? – powtórzyła, bo nie usłyszała odpowiedzi.

Rodzice spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Tata zabrał leżącą na podłodze pościel i bez słowa zszedł na dół. Mama objęła córkę ramieniem.

– Nie wierzycie mi? Nie, nie wierzycie mi…

– Jesteś zmęczona. Pewnie ci się tylko wydawało. I do tego jeszcze choroba Adriana…

Antonina nic już nie powiedziała, tylko wyszła z pokoju. Poszła do łazienki, umyła się i przebrała w piżamę. Później powędrowała do pokoju sióstr. Po drodze minęła zaniepokojoną mamę, ale nie odezwała się do niej. Na podłodze, między łóżkami dziewczynek leżał pościelony materac. Bliźniaczki już smacznie spały. Antonina również próbowała zasnąć, ale nie mogła. Dręczyła ją wizja otwartego okna, więc postanowiła przeanalizować zaistniałą sytuację.

Odtwarzała ją w pamięci.

Weszła do pokoju, było ciemno. Nie zapaliła światła, wzięła kołdrę, poduszkę i od razu ruszyła do wyjścia. Czemu się zatrzymała? Dlaczego nie wyszła z pokoju? Czemu się obejrzała? Nie potrafiła sobie tego wytłumaczyć. Nie wiedziała, co ją do tego skłoniło. Widziała otwarte okno, a za nim poruszającą się gałąź. Zaraz, zaraz… Kiedy weszła do pokoju, nie słyszała odgłosu stukania o szybę. Poczuła na sobie powiew wiatru. Dlatego się odwróciła. Kiedy wróciła do pokoju z rodzicami, gałąź znów drapała w szybę.

Nabrała pewności, że nic jej się nie przywidziało. Widziała otwarte okno. Tylko czemu było otwarte? Duchy? Nie, tak naprawdę nigdy w nie nie wierzyła. Wampiry? Już chyba prędzej uwierzyłaby w te duchy. Nie wiedziała, co to było. Może nawet nie chciała wiedzieć?

Zdała sobie sprawę, że się trzęsie. Otuliła się szczelniej kołdrą, ale niewiele to pomogło. Próbowała zasnąć, lecz nie mogła. Prawie całą noc nie zmrużyła oka. Przekręcała się tylko z boku na bok. Zapadła w sen dopiero nad ranem.

Obudziła się strasznie niewyspana. Rozejrzała się po pokoju. Jej siostry jeszcze spały. Za oknem panowała szarość. Padał rzęsisty deszcz.

Antonina wstała z materaca i poszła do łazienki. Później wstąpiła do kuchni, by napić się wody. Przypadkiem spojrzała na zegar. Zostawiła szklankę z wodą na stole i pognała do pokoju rodziców. Ojca już nie było, a matka pochrapywała cichutko.

– Mamo! – krzyknęła.

Kobieta po takim ostrym przebudzeniu zadrżała i wpatrywała się w córkę szeroko otwartymi oczami.

– Mamo, wstawaj! Zaspałam, jest już prawie ósma!

– Och, co? Niemożliwe – zdziwiła się mama i spojrzała na stojący na szafce nocnej zegar. – Ach, rzeczywiście – pisnęła. Włożyła szybko szlafrok i pędem pobiegła do kuchni.

Antonina w tym czasie gnała już po schodach do swojego pokoju. Przed drzwiami zatrzymała się na chwilę. Bała się, że znów zobaczy otwarte okno. Nacisnęła klamkę i dyskretnie zajrzała przez lekko uchylone drzwi. Żadnego dźwięku, idealna cisza. Na szczęście nie zauważyła niczego niepokojącego. Na pierwszy rzut oka wszystko było na swoim miejscu. No, prawie wszystko, ale w nerwach nie zauważyła, że czegoś brakuje. Nina weszła do środka już trochę spokojniejsza i szybko podbiegła do szafy. Wyciągnęła z niej pierwsze lepsze dżinsy oraz czarny sweter. Ubrała się pospiesznie, chwyciła plecak i zbiegła do kuchni, gdzie mama przygotowywała śniadanie. Rzuciła plecak na krzesło, po czym pędem udała się do łazienki. Błyskawicznie umyła się, uczesała i już była gotowa do wyjścia. Mama czekała na nią z plecakiem na korytarzu.

– Zapakowałam ci śniadanie. O której masz drugi autobus?

– Dwadzieścia pięć po ósmej – odpowiedziała Antonina, wciągając szybko buty.

– Musisz się pospieszyć, jest dziesięć po.

– Będę biegła.

Na dworze było potwornie zimno. Wiał silny wiatr, ale przynajmniej przestał padać deszcz.

Nina nie miała wyboru. Musiała iść przez las, bo w przeciwnym razie spóźniłaby się na autobus. Do jej butów przylepiały się liście. Biegła tak szybko, na ile pozwalała jej błotnista ścieżka. Zdyszana wybiegła w końcu na ulicę. Gdy zobaczyła, że autobus jeszcze nie nadjechał, zaczęła iść normalnie, by choć trochę uspokoić oddech.

Na przystanku stało już kilka osób. Antonina oddałaby wszystko, by w autobusie znalazło się jakieś wolne miejsce, bo ze zmęczenia strasznie trzęsły jej się kolana. Niestety, wszystkie miejsca były zajęte. W dodatku panował tam ścisk, ale przynajmniej już nie marzła.

Gdyby Antonina się rozejrzała, dostrzegłaby obecność tajemniczego mężczyzny, którego widziała także poprzedniego dnia. Jego czarne jak węgiel oczy co chwilę na nią spoglądały. Nina go jednak nie widziała.

Kiedy weszła do szkoły, właśnie zaczynała się druga lekcja. Zostawiła w szatni płaszcz i szybko pobiegła do sali polonistycznej. Nauczycielka sprawdzała już obecność.

– Szulska – wyczytała.

– Jestem – wydyszała Antonina i zmęczona opadła na krzesło.

– Masz szczęście, że jesteś pod koniec listy – szepnęła do niej koleżanka z ławki, Natalia, uśmiechając się szeroko.

Po chwili dziewczyna zaczęła jej się dziwnie przyglądać. Antonina wiedziała, że nie wygląda najlepiej z wilgotnymi, rozwianymi włosami i wypiekami na twarzy.

Nagle Natalia wstała z krzesła i zaczęła oddalać się od ławki.

– Coś ci chodzi po głowie! – pisnęła.

Ninę zamurowało. Nie wiedziała, co robić. Najpierw zupełnie znieruchomiała, potem zaczęła drżącymi dłońmi macać się po głowie. Gdy wyczuła coś obślizgłego pod palcami, zaczęła głośno krzyczeć. Cała klasa bacznie się jej przyglądała. Antonina zaczęła skakać i próbowała zrzucić na podłogę to, co miała we włosach. Okazało się, że to jakiś duży robal. Kiedy wreszcie spadł na podłogę, niektóre dziewczyny powchodziły na krzesła i krzyczały razem z Niną.

Nauczycielka bezskutecznie próbowała uspokoić klasę. Kilku chłopaków rzuciło się za robakiem, który uciekał przestraszony w kierunku regału z książkami. Nie żeby był to jakiś ciekawy okaz. Po prostu każda okazja dobra do wywołania zamieszania na lekcji.

Antonina uspokoiła się trochę, choć ręce trzęsły jej się nadal.

Po chwili zdenerwowanie w klasie wreszcie opadło i polonistka zaczęła prowadzić lekcję.

– Skoro się już uspokoiliście, to możecie pokazać mi swoje zadanie domowe. – Polonistka zabrała ze sobą czerwony długopis, po czym zaczęła przechadzać się po klasie, by sprawdzać zeszyty.

Antonina dopiero teraz otworzyła plecak. Z przerażeniem odkryła, że brakuje w nim zeszytu z zadaniem. Przez całe zajście z oknem zapomniała się przepakować. Podniosła rękę, by zgłosić nieprzygotowanie do lekcji.

– Tak, Tosiu?

Nina nie tolerowała, gdy ktoś, kogo nie lubiła, zwracał się do niej takim zdrobnieniem, i już chciała poprosić, by tak na nią nie mówić, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język.

– Nie wzięłam dzisiaj polskiego – oznajmiła najspokojniej, jak umiała.

Polonistka spojrzała na nią podejrzliwie zza okularów.

– Przyznaj się, nie zrobiłaś zadania domowego.

– Ależ zrobiłam – upierała się Antonina. Pamiętała doskonale prawie całą jego treść.

Surowa nauczycielka jej nie uwierzyła.

– Nie masz dobrych ocen z mojego przedmiotu i jeszcze nie odrabiasz zadania domowego?

Gdyby się pani na mnie nie uwzięła, miałabym lepsze stopnie, pomyślała Nina, tłumiąc w sobie gniew. Na głos jeszcze raz powiedziała, że odrobiła to zadanie.

– Najpierw spóźniasz się na lekcję, wywołujesz zamęt w klasie, a teraz jeszcze kłamiesz w żywe oczy?!

– Nie kłamię. Naprawdę odrobiłam to zadanie – powiedziała uniesionym głosem, co jeszcze bardziej rozwścieczyło nauczycielkę.

– No tego to już za wiele! – niemalże krzyknęła. – Wyjdź z klasy i zaczekaj na mnie przed drzwiami. Skończę sprawdzać zadanie i porozmawiamy sobie z wychowawcą.

– Ale naszej wychowawczyni nie ma dzisiaj w szkole – odezwała się któraś z uczennic.

– No to pójdziemy prosto do dyrektora – stwierdziła z satysfakcją polonistka. – Wyjdź, już!

Antonina wzięła plecak i posłusznie opuściła klasę, choć w środku gotowała się ze złości. Była wściekła i rozgoryczona. Nie rozumiała, dlaczego nauczycielka traktuje ją i ocenia tak niesprawiedliwie. Łzy stanęły jej w oczach. Postanowiła nie czekać, aż ta okropna kobieta wyjdzie z klasy, tylko szybkim krokiem udała się do szatni po płaszcz i w pośpiechu opuściła szkołę. Chciałaby zobaczyć minę nauczycielki, gdy ta wyjdzie i nie zastanie nikogo przed klasą.

Antonina pobiegła na przystanek autobusowy. Nie pojechała jednak do domu, tylko do szpitala. Kupiła ochraniacze na buty i poszła do sali numer 112. Zanim tam weszła, otarła łzy.

Adrian strasznie się zdziwił, gdy ją ujrzał. Od razu spostrzegł, że coś jest nie tak.

– Płakałaś? – zapytał troskliwie, a ona znów wybuchnęła płaczem.

Chłopak sięgnął do szuflady szpitalnej szafki i wyjął z niej opakowanie chusteczek higienicznych.

– Co się stało? – zapytał łagodnym głosem. Wyglądał lepiej niż ostatnio. Był weselszy i nabrał kolorów.

– Wszystko mi się dzisiaj wali – mówiła przez łzy. – Chyba narobiłam sobie poważnych kłopotów.

Adrian spojrzał na nią spokojnie swoimi dużymi, zielonymi oczami. Antonina opowiedziała mu o zajściu w szkole, a on słuchał uważnie, nie przerywał jej. Kiedy skończyła, pocieszał ją, ale ona nie mogła się uspokoić. Wciąż płakała.

– A wszystko przez tę głupią gałąź! – wydusiła w końcu wzburzonym głosem.

Adrian nie wiedział, o co chodzi, więc poprosił o wyjaśnienie.

– I tak mi nie uwierzysz – prychnęła zrezygnowana.

– Daj mi szansę – odparł spokojnie.

Antonina westchnęła i zaczęła opowiadać historię z oknem. Kiedy skończyła, odwróciła wzrok, żeby nie widzieć kpiącego spojrzenia przyjaciela. Ten poklepał ją tylko po dłoni i oznajmił:

– Wierzę ci. Znam cię doskonale i mam stuprocentową pewność, że nie wymyśliłabyś sobie czegoś takiego.

Antonina odetchnęła z ulgą.

– Zastanówmy się, dlaczego okno się otworzyło. Hmm. – Zamilkł na chwilę i zrobił zamyśloną minę. – Może gałąź uderzyła tak mocno, że okno samo się otworzyło?

– To niemożliwe. Ledwo zahacza o szybę. Nie, to rozwiązanie nie wchodzi w grę.

– Racja. A może złodziej?

Antonina zastanowiła się przez chwilę, a potem i tę sugestię odrzuciła.

– Okna nie można otworzyć od zewnątrz, nie naruszając go. Zresztą, jak miałby je zamknąć, kiedy wychodził?

– No tak, racja. – Adrian wydął usta. – No to ja już nie wiem.

– A… – zawahała się – duchy?

Spojrzał na nią zaskoczony, ale w końcu się uśmiechnął.

– Przecież nie wierzysz w duchy.

– Wiem, ale rozważam każdą możliwość.

– Nie, to nie były duchy – oznajmił po chwili zastanowienia. – One potrafią przenikać przez ściany. Nie musiałyby otwierać okna, by wejść do środka. Ale nie martw się. Cokolwiek to było, na pewno już sobie poszło i nigdy nie wróci.

Słowa przyjaciela trochę przeraziły Antoninę. Postanowiła szybko zmienić temat.

– Jak się czujesz?

– Hmm… chyba dobrze. Tylko doskwiera mi samotność.

Nina westchnęła. Nawet gdyby chciała, nie mogłaby siedzieć przy nim cały dzień.

– Szkoda, że nikt nie leży z tobą na sali. Miałbyś towarzystwo.

– Z tego się akurat cieszę – stwierdził Adrian, a jego przyjaciółka zrobiła ze zdziwienia wielkie oczy.

– Najpierw mówisz, że doskwiera ci samotność, a teraz…

– Bo doskwiera. Nie rozumiesz? – spytał, widząc minę Antoniny. – Jeśli nikt tu nie leży, to znaczy, że nikt nie jest na tyle chory, by trafić do szpitala – wyjaśnił. – I to jest pocieszające.

Antonina uśmiechnęła się serdecznie.

– Zawsze myślisz o innych. Nie to co ja, cholerna egoistka.

– Moja droga, gdybyś była egoistką, nie siedziałabyś tu teraz ze mną i nie spędzałabyś każdej wolnej chwili w szpitalu.

Zmierzwiła mu czuprynę.

III

Antonina wróciła do domu o piętnastej trzydzieści, tak jak wracała w każdy piątek. Bliźniaczki jak zwykle witały ją w drzwiach. Ucałowała je i zajrzała do kuchni, gdzie mama smażyła naleśniki. Przywitała się z nią i szybko pobiegła do siebie. Obawiała się, że dyrektor szkoły mógł zadzwonić do domu i powiadomić rodziców o jej ucieczce. Zachowanie pani domu nie wskazywało jednak na to ani trochę. Antonina zastanawiała się, czy nie jest to czasem przysłowiowa cisza przed burzą. Siedziała w pokoju do momentu, gdy mama zawołała ją na obiad. Poszła umyć ręce, lecz ociągała się, jak tylko mogła. Cały czas miała wrażenie, że zaraz zacznie się kazanie na temat jej szczeniackiego wybryku.

Gdy weszła do kuchni, jej siostry już jadły, a mama przenosiła ostatni naleśnik z patelni na talerz.

– Nie czekamy na tatę? – zdziwiła się Antonina.

– Zadzwonił i powiedział, że będzie dopiero na kolację.

Usiadła obok mamy i zaczęła bacznie ją obserwować. Nadal nic w jej zachowaniu nie wskazywało na to, że jest zła.

– Co tam dzisiaj w szkole? – spytała mama, a Ninę ogarnął lekki strach.

– Wszystko w porządku – skłamała. – Jak zwykle, nudy.

Wiedziała, że sporo ryzykuje, ukrywając prawdę, ale skoro jej mama, jak się wydawało, nie miała o niczym pojęcia, nie mogła sama się wsypać.

– Jedziemy jutro na zakupy. Dziewczynkom trzeba kupić nowe kurtki. Może wybierzesz się z nami? – zaproponowała mama z nadzieją w głosie.

Antonina uzyskała już całkowitą pewność, że nikt ze szkoły nie pofatygował się, by zadzwonić do domu. Odetchnęła z ulgą.

– Nie mam ochoty na zakupy. A poza tym tata jutro pracuje, więc was nie zawiezie.

– Pojedziemy autobusem. Dziewczynki już nie mogą się doczekać.

– Będziemy jechały autobusem! – zaczęły krzyczeć wesoło.

Antonina tylko się uśmiechnęła. Dla niej jazda autobusem to żadna frajda.

– O której jedziecie?

– O dziesiątej piętnaście mamy autobus.