Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Anna Malicka to młoda romantyczka z głową pełną marzeń. Nazistowska agresja na Polskę powoduje, że świat jaki znała wali się w gruzy… Wojna bezlitośnie wkracza w jej życie, wprowadzając gwałtownie w pozbawioną złudzeń dorosłość. Gdy jej ukochane miasta – Warszawa i Gdańsk – padają pod ciosami agresora, okazuje się że los Anny i jej najbliższych spoczywa w rękach porucznika Horsta Kluzera. By ocalić wywiezione do obozu Stutthof wujostwo, zgadza się zawrzeć z niemieckim oficerem niebezpieczną umowę, która zaważy na całym jej życiu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 264
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ROZDZIAŁ 1
Warszawa, czerwiec 1939 roku
Ciepłe promienie słońca przyjemnie grzały smukłą twarz Ani, a rozpływające się po ciele uczucie błogości sprawiło, że z każdym krokiem stąpała coraz leniwiej. Myślami wciąż krążyła wokół wyjazdu do cioci Franciszki, i co za tym idzie, do swojego najukochańszego miejsca na ziemi – Gdańska.
Początkowo wyjeżdżała tam wraz z rodziną – matką Lucyną Malicką i starszą siostrą Sabiną. Później, już w liceum, siostry wyjeżdżały same – aż do tego roku, gdy Lucyna postanowiła znów zabrać się z nimi. A wszystko za sprawą napiętej sytuacji w Polsce i Hitlera grożącego palcem Europie. Co prawda każdy mówił, że do wojny nie dojdzie, ale niebezpieczeństwo wisiało w powietrzu, a Lucyna nie zamierzała ignorować przeczucia, które mrowiło ją od środka. Obecność matki nie przeszkadzała Ani, wręcz przeciwnie – cieszyła się na wspólne chwile, uwielbiała ich długie spacery miejskimi rybackimi uliczkami, gdzie zapach wody niesiony powietrzem wdzierał się wścibsko do nozdrzy, orzeźwiając zmysły. Sabina była zaś odmiennego zdania – czuła się przytłoczona, gdy przebywała w towarzystwie mamy zbyt długo, i nic w tym dziwnego, gdyż dziewczyna od zawsze chadzała własnymi ścieżkami, jak kot, a kontrolowanie obu córek sprawiało Lucynie nadzwyczajną przyjemność.
Dla Ani wisienką na torcie całej podróży był widok morza – nieokiełznanego bezkresu wód. Nie mogła się doczekać, kiedy dotknie gołymi stopami plażowego piasku rozgrzanego słońcem. Kiedy przesypie z jednej dłoni do drugiej garstkę mikroskopijnych kamyczków, mieniących się odcieniami złota, a na koniec usiądzie i zatopi wzrok w morskim krajobrazie.
Od tygodnia tworzyła w głowie listę rzeczy, które musi wziąć ze sobą na wyjazd. Na pierwszym miejscu znalazły się przybory malownicze; właśnie tym mianem uwielbiała je określać – bo jakże mogłaby o nich mówić po prostu malarskie czy plastyczne? Za ich pomocą tworzyła dzieła sztuki, dzięki którym zachowywała cenne wspomnienia oraz uczucia, jakie towarzyszyły jej podczas weny twórczej. Farby, szkicowniki, płaskie i ukośne pędzle z końskiego włosia czy ołówki o różnej miękkości grafitu – wszystko to było czymś więcej niż zwykłymi narzędziami pracy: jej ukochanymi, malowniczymi przyborami… Gdyby matka zgodziła się na to, aby Ania studiowała w Gdańsku, nie musiałaby ich teraz taszczyć. Ale kobieta nie chciała nawet o tym słyszeć! Mawiała, że za nic na świece nie wypuści spod czujnego oka tak ślicznej i mądrej dziewczyny jak jej młodsza córka. Ania od zawsze była ulubienicą Lucyny, Sabina zaś ojca. Niestety nim Teodor Malicki zdążył nacieszyć się życiem, zginął w tragicznym wypadku.
W lipcu tysiąc dziewięćset trzydziestego roku do posiadłości państwa Malickich przy ulicy Racławickiej zapukali dwaj funkcjonariusze policji. Po krótkiej wymianie zdań Lucyna wróciła do salonu, w którym Ania z Sabinką rozgrywały partię szachów. Kobieta milczała, zbierając w sobie siły, aby przekazać im najgorszą wiadomość, jaką mogły usłyszeć:
– Tata nie żyje.
W fabryce „Norblin, Bracia Buch i T. Werner” zepsuł się piec. Teodor jako główny mechanik stał najbliżej kotła, z którego wybuchła para i wrząca woda. Nie miał szans…
W dniu wypadku Ania miała dziesięć lat, a Sabinka trzynaście. Lucyna w okrutny sposób stała się z dnia na dzień głową rodziny. Na szczęście przysługiwała im renta po zmarłym, która – razem z pensją uznanej w stolicy krawcowej – wystarczała na potrzeby trzech kobiet.
Lata mijały, a Ania często wracała myślami do ojca. Najczęściej, gdy tworzyła, wiedziała bowiem, że żyłkę do sztuki zawdzięczała właśnie jemu – Teodor pomimo tego, że pracował w fabryce, miał duszę artysty. Dziewczyna zachowała rysunki i wiersze taty, które pisał przy świetle nocnej lampki, a następnie chował przed światem pomiędzy stronicami książek. Patrząc na nie, czuła, że decyzja o podjęciu edukacji na Akademii Sztuk Pięknych była słusznym wyborem. Gdyby tato żył, na pewno mieliby wiele wspólnych tematów do rozmów. W odróżnieniu od Sabiny i Lucyny – on wiedziałby, co to kubizm czy impresjonizm.
Buszując w czeluściach wspomnień, Ania mimowolnie przyśpieszyła kroku i nim się obejrzała, była już w domu. Lekko – na palcach weszła do salonu. Matka spojrzała na nią znad gazety, po czym odłożyła brukowiec na kolana. Przyglądała się młodszej córce, która zwykła roztaczać wokół siebie aurę dziecinności. Jej jasne włosy, gęste, związane na czubku głowy błękitną wstążką, potęgowały wrażenie skromności, jakim emanowała.
– Nareszcie wakacje! – oznajmiła radośnie Ania.
– Jak ci poszedł ostatni egzamin? – Mama sięgnęła po filiżankę z kawą stojącą na stoliku obok.
– Znakomicie! Profesor Holtz sprawdził moją pracę od razu. Stwierdził, że marina wychodzi mi genialnie i widzi we mnie przyszłą artystkę! – Ania nie kryła swojego podniecenia i aż klasnęła. Od zawsze pragnęła być najlepsza w tym, co robi. – Postawił mi piątkę z plusem. – Usiadła w miękkim, wysokim fotelu na wprost matki.
Lucyna pokiwała z aprobatą głową. Upiwszy łyk kawy, pozostawiła na białej porcelanie ślad czerwonej szminki.
– Szkoda, że twoja siostra nie ma takiego zapału do nauki – skwitowała gorzko i odstawiła filiżankę z powrotem na stolik.
Dla Lucyny Sabina nie była wystarczająco zdolna, mądra, odpowiedzialna, ładna… Nieustanne porównywania do młodszej siostry sprawiały, że również Ani robiło się przykro, ilekroć je słyszała – i tym razem nie było inaczej. Nie chcąc ciągnąć tej nieprzyjemnej konwersacji, w milczeniu pokręciła głową. Przecież nastały upragnione wakacje! Wolny czas wypełnią długie spacery, czytanie powieści romantycznych i malowanie krajobrazów, zamiast ciągłych docinek ze strony matki. Ania już odliczała dni do wyjazdu – pozostało ich zaledwie pięć… Niebawem namaluje w plenerze obraz wzburzonego morza!
– Właściwie, skoro mowa o twojej siostrze, to gdzie się ona podziewa? – Lucyna odłożyła gazetę nieopodal filiżanki i poruszyła się przy tym niespokojnie. – Zaraz obiad…
Nim zdążyła od nowa rozsiąść się wygodnie, do ich uszu dobiegł dźwięk otwieranych drzwi, a następnie głośne trzaśnięcie. Lucyna skrzywiła się na mało taktowne zachowanie Sabiny.
– Głośniej się nie dało? – spytała, gdy ta weszła do salonu.
W kwiecistej dopasowanej sukience wyglądała bardzo zgrabnie, czym także denerwowała matkę, która ostatnio zbytnio sobie pozwoliła ze słodyczami.
– Ania! Cieszysz się, że nareszcie koniec nauki? – Sabina w dwóch posuwistych krokach pokonała dzielącą je odległość i nie zważając na przytyk matki, wskoczyła siostrze na kolana. Zarzuciła długimi czarnymi włosami, a te połaskotały Anię po twarzy – wyczuła w nich specyficzny zapach dymu papierosowego, lecz szybko postanowiła ugryźć się w język i nie skomentowała tego głośno. Nie lubiła, kiedy Sabinka paliła. Po pierwsze to niezdrowe, a po drugie siostra psuła sobie reputację, paląc jak mężczyzna.
– Twój koniec nauki. – Lucyna zwróciła się do starszej córki. – A zresztą cały rok akademicki to dla ciebie jedne wielkie wakacje. – Westchnęła, lecz na Sabinie jej uwaga nie wywarła najmniejszego wrażenia, a przynajmniej nic na to nie wskazywało.
Ania spojrzała siostrze w oczy. Szukała w nich cienia smutku, bo ona z pewnością tak by zareagowała, ale jedyne, co znalazła w karmelowych tęczówkach, to iskry rozbawienia. Sabina umiała odciąć się od sarkastycznego zrzędzenia rodzicielki. Potrafiła zadbać o siebie sama i była pewna swojej wartości. Z matką kłóciła się średnio raz dziennie i świetnie wiedziała, że swoim uporem oraz brakiem taktu doprowadza Lucynę do szewskiej pasji. W przeciwieństwie do Ani Sabina nie stroniła od potańcówek czy zakazanych przez matkę nocnych schadzek w kinach, gdzie wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co się tam wyprawia, kiedy reflektory gasną, a jedynym źródłem światła w ciasnej sali kinowej staje się ekran. Ciemność sprzyja wędrówkom dłoni po młodych ciałach i upojnym wyznaniom miłości, która to miłość zazwyczaj trwa zaledwie tyle, co wyświetlany film. A Sabina ciekawiła się płcią przeciwną aż nadto, co dodatkowo rozjuszało, i tak już rozwścieczoną na nią, Lucynę. Gdy zatem do domu odprowadzał Sabinę co rusz inny chłopak, wybuchały awantury na pół osiedla. Ania kibicowała zawzięcie Sabinie – cieszyła się, że siostra mimo nieprzychylności matki potrafi bawić się życiem. Ona nie potrafiła… Miała niemały problem z nawiązywaniem nowych znajomości i choć wzbudzała spore zainteresowanie chłopców, to jej skromność sprawiała, że zaloty odtrącała z pąsami na policzkach. Uciekała od nich i w zaciszu swojego pokoju, dzielonego z siostrą, odzyskiwała panowanie nad zmysłami, czytając książkę lub rysując.
– Oj, mamo, daj już spokój! – Sabina machnęła ręką. – Dzisiaj u Waldka jest prywatka. Możemy pójść, prawda? – zaczepiła łagodnie, a widząc, jak pośrodku czoła Lucyny tworzy się głęboka zmarszczka, dodała prędko: – Ania chce, żebyśmy poszły… Prawda, kochana? – Zwróciwszy twarz do siostry, „wypowiedziała” bezdźwięcznie słowo „proszę”.
– Yyy… Prawda – potaknęła zbita z tropu Ania.
– Wrócimy przed dwudziestą drugą. Obiecuję! – Sabina wierciła się na kolanach Ani.
– Kto was odprowadzi? – Lucyna nie odpuszczała.
– Wojciech – odparła bez namysłu Sabina. – To jak, możemy? No, mamuś… Prosimy!
Bacząc na czujne oko matki, szturchnęła bierną Anię, dając jej tym samym do zrozumienia, żeby przyłączyła się do próśb.
– N-no tak… – zająknęła się Ania. – Prosimy, mamo – wymamrotała.
Lucyna przyglądała się córkom dłuższą chwilę. Kochała je obie i choć młodszą faworyzowała, to drugiej nie mogła odmówić matczynego uczucia.
– Dobrze, niech będzie. W końcu zaczęły się wakacje. – Wstała. – Ale punkt dwudziesta druga macie być w łóżkach. – Pogroziła palcem wskazującym. – I ani chwili później!
– Tak jest! – zapiszczała radośnie Sabina, po czym zerwała się z kolan siostry i pociągnęła ją za rękę.
Niczym tornado wpadły do swojego pokoju.
– Ależ się cieszę, że idziemy na imprezę! – wrzasnęła Sabina, opadając plecami na miękki materac i poduchy. – Dzisiaj cię z kimś zapoznam. – Zerknęła figlarnie na stojącą obok Anię.
– Co? – Młodsza siostra ściągnęła brwi. – Ja nie chcę się z nikim poznawać! Wybij sobie z głowy swatanie mnie z kimkolwiek.
– Oj, przestań! – Sabina usiadła. – Nie chcę cię swatać! Chcę ci przedstawić mojego nowego chłopaka, który jest boski! – zapiszczała i znów opadła między puchate poduszki. Jej entuzjazm wreszcie udzielił się Ani.
– Znowu się zakochałaś? – Ułożyła się obok Sabiny. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Ania z radością obserwowała siostrę, której oczy śmiały się w ślad za ustami. Cera na policzkach różowiła się, a klatka piersiowa wznosiła w szybkim tempie. Czyli to tak wygląda zakochana kobieta? – pomyślała Ania.
– Zauroczyłam, nie zakochałam się – poprawiła Sabina. – Jak na razie! – Roześmiała się melodyjnie.
– A kiedy ja… No wiesz… – Twarz Ani poczerwieniała i dziewczyna umilkła.
Sabina spoważniała. Podniosła się i siadła na kolanach. Z czułością popatrzyła na najukochańszą osobę w jej życiu.
– Aneczka, skarbie mój najdroższy! – Chwyciła drobną dłoń siostry. – Ty jesteś wyjątkowa. Nie pokochasz byle kogo, ale jestem przekonana, że wkrótce znajdziesz swojego księcia z bajki. Ba! On ciebie znajdzie. Tak się w tobie zakocha, że będzie całował ziemię, po której stąpasz!
Ania również się podniosła i mocno przytuliła siostrę.
– Kocham cię – wyszeptała w ciemne pukle włosów. – Najbardziej na świecie.
– Ja ciebie też, ty mój mały głuptasie… Ale nie mamy już czasu na przytulasy! Musimy się szykować! – Zeskoczyła z łóżka.
Podbiegła do wysokiej dębowej szafy i otworzyła ją ze zgrzytem. Rozbawiona zachowaniem siostry Ania dołączyła, stając z nią ramię w ramię. Spoglądała, jak Sabina niemal z prędkością światła przerzuca koszule, spódnice i sukienki…
– Nie mam w co się ubrać! – skwitowała sfrustrowana.
Ania spokojnie przesuwała wieszaki, które Sabina odsunęła w pierwszym sorcie. Po chwili wydobyła z szafy szmaragdową sukienkę – długą i z głębokim dekoltem. Kreacja należała do matki, poza tym Lucyna sama ją uszyła i była z tego bardzo dumna; bywały wieczory, kiedy z sentymentem dotykała opuszkami jedwabnego materiału, a do oczu napływały jej łzy. Przypominała sobie miłe chwile, gdy wspólnie z mężem wychodzili na bankiety. Od śmierci Teodora nie opuszczała progów domu w celach rozrywkowych. Pogrzebała nie tylko partnera, ale również życie towarzyskie, całkowicie oddając się wychowywaniu córek…
– Śliczna jest. – Sabina wyrwała siostrę z rozmyślań. – Mamie było w niej obłędnie! Szkoda, żeby taki ciuch się marnował, no ale…
Lucyna zabraniała córkom wkładać jej ukochaną sukienkę, zbyt wiele dla niej znaczyła.
– Tak, szkoda. – Ania odwiesiła suknię na miejsce. – W tej byłoby ci ładnie. – Wskazała palcem krótką spódniczkę w pepitkę.
– Do tego czarna koszula… – zamruczała pod nosem Sabina. – Tak! To jest to! – zachwyciła się. – A ty, w czym idziesz? – spytała, lustrując siostrę od stóp do głów.
– W tym, w czym jestem – odparła. – Przecież dobrze wyglądam.
– Owszem, ale bardzo skromnie.
– Bo taka jestem – skwitowała Ania, wygładzając dłońmi tkaninę jasnej sukienki w różowe kwiatuszki.
*
Po dwudziestu minutach spaceru dziewczyny dotarły do domu Waldemara Roztockiego. Chłopak pojawił się natychmiast w progu, jakby czekał na nie pod drzwiami.
– Cześć, fajnie, że jesteście! – krzyknął na powitanie. – Wchodźcie, w salonie już są wszyscy. – Przepuścił dziewczyny przodem. Ania wyczuła od niego alkohol, ale chłopak nie wyglądał na pijanego – raczej na rozluźnionego.
– Co jest? – zapytała Sabina, czując, jak siostra łapie ją pod rękę.
– Trochę się wstydzę – oznajmiła zmieszana Ania, gdy ujrzała kilkanaście rozbawionych osób, wśród których rozpoznała zaledwie trzy.
– Chodź. Będę blisko ciebie.
Przecisnąwszy się pomiędzy rówieśnikami, Sabina podeszła do swojego nowego faworyta – Tomasza Kliszewskiego. Kiedy Ania spojrzała na niego, zrozumiała, dlaczego siostra poczuła motyle w brzuchu. Był to wysoki, postawny brunet w białej koszuli z wywiniętymi rękawami – idealnie wpisywał się w kanony urody, jakie Sabinka sobie ceniła.
Ania tymczasem czuła się coraz bardziej skrępowana. Nie chciała robić za przyzwoitkę, usiadła więc samotnie na kanapie. Jej odosobnienie nie trwało długo, w okamgnieniu dołączył do niej bowiem Wojciech Roztecki – sąsiad, z którym się wychowała. Chwilę później klapnął z drugiej strony gospodarz imprezy. Miał ze sobą dodatkowy kubek ponczu.
– Aneczka, napij się ze mną! – poprosił, wręczając jej drinka.
– Nie chcę, dziękuję. Nie lubię alkoholu – odmówiła grzecznie.
– No, nie daj się prosić! – nalegał Waldemar, podsuwając pomarańczowy trunek coraz bliżej Ani.
– No dobrze, ale tylko jednego. – Wzięła od niego kubeczek i przystawiła do ust. Zaciągnęła się słodkim zapachem cytrusów, po czym upiła spory łyk. – Wystarczy… – Skrzywiła się, gdy piekący alkohol podrażnił przełyk.
Chłopcy roześmiali się gromko, po czym wznieśli toast i przechylili swoje kubeczki. Wypili całą zawartość naraz. Po dwóch takich kolejkach usnęli obaj na kanapie i teraz to Ania się z nich śmiała.
Parę godzin później dziewczyny musiały wracać do domu. W drodze powrotnej towarzyszył im Tomek oraz jego kolega Bartek, który od samego początku nie przypadł Ani do gustu. Miał obślizgłe spojrzenie, a jego wąskie usta przypominały pysk jaszczurki. Niestety, kiedy Sabina szła ze swoim nowym chłopakiem z przodu, Ania zmuszona była do spaceru z tyłu wraz z Bartkiem. Chłopak zagadywał ją, lecz bezowocnie. Zbywała go krótkimi odpowiedziami, aż w końcu oświadczyła, że boli ją głowa i nie chce jej się gadać… Mina Bartka okazała się bezcenna! I tak resztę drogi z Młynowa do Nowolipek przeszli w ciszy, podczas gdy para zakochanych gruchała jak gołąbki.
Gdy dotarli na miejsce, Ania błyskawicznie się pożegnała i pozostawiwszy Sabinę w towarzystwie obu chłopaków, wbiegła do mieszkania. Naładowana emocjami, wzięła szybką kąpiel.
Maszerując żwawo korytarzem do pokoju, usłyszała dobiegające z sypialni mamy ciche chrapanie. Sabinka może być spokojna – pomyślała. Mama nie wyczuje od Sabiny alkoholu i obędzie się bez awantury. Ułożyła się wygodnie na swojej połówce łóżka i tuląc twarz do poduszki, odpływała marzeniami do pachnącego wilgotnym powietrzem Gdańska. Do mew krzyczących wśród statków rybackich, które o świcie wypływały z zatoki na pełne morze, aby powrócić do niej z sieciami wypchanymi rybami.
Jeszcze chwila, kilkadziesiąt godzin i… i… Zasnęła.
ROZDZIAŁ 2
Pociąg do Gdańska wyruszał z warszawskiego dworca głównego punktualnie o godzinie czwartej nad ranem. Po zajęciu miejsca w ich przedziale Ania wyciągnęła z torebki grubą książkę w twardej oprawie. Czekała niecierpliwie, aż siostra z mamą do niej dołączą i przestaną robić zamieszanie, które bardzo ją denerwowało.
Naburmuszona od wczoraj Sabina usiadła przy oknie i zawiesiła wzrok na tym, co działo się za nim. Ania wiedziała, że za jej podłym humorem stoi Tomasz. Chłopak od czasu prywatki u Waldemara nie odwiedził Sabiny ani razu, czym doprowadzał starszą z sióstr Malickich do szewskiej pasji. „To ja z nimi zrywam, a nie oni ze mną!” – krzyczała wieczorem przed snem. Teraz w pociągu Ania w geście współczucia położyła na jej dłoń swoją, lecz nawet tak czuły gest nie był w stanie złagodzić złości Sabiny.
– Za niespełna cztery godziny będziemy nad morzem! – oznajmiła radośnie Ania. – Pójdziemy na plażę, napijemy się lemoniady…
– Ja mu pokażę! – wycedziła przez zęby Sabina. – Znajdę sobie takiego chłopaka, że wszystkim szczęki opadną, a jemu pierwszemu.
– Jestem o tym przekonana, i już się nie przejmuj Tomaszem. Zapewne wystraszył się uczuć, jakie w nim wywołałaś, i uciekł, gdzie pieprz rośnie. Mężczyźni już tacy są…
– Niby skąd ty możesz o tym wiedzieć? Nigdy żadnego nie miałaś – skwitowała gorzko Sabina, czym sprawiła Ani niemałą przykrość. – Swoją drogą – burknęła – mogłabyś już dorosnąć i stać się prawdziwą kobietą…
– To nie takie proste – odparła zmieszana Ania i zabrała rękę.
Pomiędzy dziewczynami zawisła niewidoczna kurtyna niezrozumienia, bo nie sposób zrozumieć zachowanie drugiego człowieka, gdy samemu nie jest się w jego sytuacji. Ania, mimo szarości spowijającej nader wczesny świt, zatopiła spojrzenie w pierwszej stronie powieści. Światło z lampki nad jej głową ledwo dosięgało książki, lecz musiało wystarczyć. Wytężyła więc wzrok i skupiła się na czytaniu, starając się zbagatelizować buzujące w niej rozzłoszczenie na Sabinę oraz jej cięty język. Po kilku minutach lektury postanowiła wybaczyć siostrze podły nastrój – w końcu miała powód, by tak się ciskać.
– Dziewczęta? – Lucyna zwróciła się formalnym tonem do córek. – Dzwoniłam wczoraj do Franciszki, jest bardzo podekscytowana naszym przyjazdem. – Uśmiechnęła się łagodnie. – Jeszcze na dziś zaplanowała obiad w Grand Hotelu.
– Świetnie! Uwielbiam tamtejszy żurek! – Ania zaklaskała.
– Czego ty w tym Gdańsku nie uwielbiasz? – zapytała z ironią Sabina.
– Nie ma takiej rzeczy – zgodziła się Ania. – Kocham to miasto! – zapiszczała w przypływie entuzjazmu.
– Wiemy, córeczko, wiemy. – Lucyna oparła głowę o miękki zagłówek fotela i zamknęła oczy. – Chyba się trochę prześpię. W nocy budziłam się co chwilę. – Pokręciła się na siedzeniu, aby znaleźć najwygodniejszą pozycję. – Nie lubię wyjazdów – skwitowała.
– Ja tak samo – burknęła Sabina. – W przyszłym roku nigdzie nie jadę, a już na pewno nie nad morze.
Ania spojrzała na nią z niedowierzaniem – przecież rodzinne wakacje były ich tradycją!
– Obudźcie mnie na miejscu – wymamrotała Sabina i odwróciła się do siostry plecami.
Ania ucieszyła się z takiego obrotu sprawy – po tym wszystkim, co Sabina powiedziała, nie miała chęci na rozmowę z nią. Wróciła więc do książki i z przyjemnością wkroczyła w świat wyobraźni autorki. Otulona ciepłymi promieniami słońca, które jeszcze bardzo nieśmiało wpadały przez szybę, ziewnęła swobodnie. Jednostajny stukot kół składu sprawiał, że sen obezwładnił wszystkie zmysły, aż w końcu zabrał ją do kolorowej krainy fantazji.
*
Obudziła się, usłyszawszy głośny gwizdek konduktora. Uniosła powieki i z rumieńcami na policzkach rozejrzała się nerwowo po przedziale. Lucyna i Sabina też już nie spały, szykowały się do wysiadania z pociągu. Ania wyjrzała przez okno. Nareszcie jest w Gdańsku! W przypływie radości zapiszczała pod nosem.
– Dopiero co spałaś jak dziecko – zauważyła Sabina. Wyglądała na zrelaksowaną po kilkugodzinnym wypoczynku.
Ania uśmiechnęła się promiennie. Nie lubiła kłócić się z siostrą, więc puściła w zapomnienie przykre docinki z jej strony. Wizja wspólnego spaceru po plaży i widoku zachodzącego nad morzem słońca powodowały, że nie myślała już o niczym innym.
– Nareszcie jesteśmy! – Poderwała się do półki nad ich głowami, by sięgnąć po skórzaną walizkę. – Chodźmy czym prędzej! Na pewno wujek Zbyszek już na nas czeka.
– Zapewne – przytaknęła Lucyna, smukłą dłonią wygładziła skromną brązową spódnicę i poszła przodem do wyjścia.
Nikt nie wiedział, że żyła w grzechu. Grzechu, który z każdą wizytą u młodszej siostry trawił ją coraz mocniej od środka. To właśnie za sprawą skrywanej głęboko w czeluściach serca tajemnicy zrezygnowała wcześniej z przyjazdów do Gdańska.
Przeczekały, aż tłum podróżujących rozluźni się na peronie, aby w spokoju odnaleźć Zbigniewa. Jak zawsze pierwsza dostrzegła go Ania.
– Tam jest! – Wskazała palcem na postawnego mężczyznę o szpakowatych włosach.
Zbigniew Wołoszyński, ubrany w elegancki, idealnie skrojony garnitur, pomachał na znak, że je widzi, i ruszył im na powitanie. Ania podbiegła, aby rzucić mu się w ramiona.
– Wujku Zbyszku! Jak się cieszę, że cię widzę!
– Ja tak samo, moje dziecko! – odpowiedział wesoło i pogłaskał ją po plecach.
Po chwili zjawiła się obok nich Sabina wraz z poważną Lucyną. I o ile pierwsza z nich przywitała się równie entuzjastycznie, co siostra, o tyle druga ograniczyła się do oschłego:
– Zbigniewie…
– Lucyno… – odrzekł z miękkością w głosie, ujął dłoń kobiety i złożył na jej wierzchu pocałunek. – Zapraszam do samochodu. – Pokazał na wyjście z dworca.
Dziewczyny przez lata nauczyły się nie pytać, dlaczego matka nie pała sympatią do wujka Zbyszka. Ignorowały napiętą atmosferę, sprawy dorosłych zostawiając im samym. Tak było łatwiej dla wszystkich, choć Ania przyrzekła sobie, że kiedyś zapyta matkę, dlaczego się tak zachowuje względem wujka.
W drodze do domu wujostwa dziewczyny obserwowały Gdańsk przez otwarte okno w aucie. Miasto to hipnotyzowało barwnymi strojami przechodniów, zapachem gofrów czy wesołymi okrzykami cieszącej się z wakacji młodzieży, a Ania chłonęła te wszystkie wrażenia niczym gąbka wodę. Zamykała je głęboko w sobie, aby utrwalić jak najwięcej wspomnień.
– Chciałbym wam coś powiedzieć, moje drogie – odezwał się nieśmiało Zbigniew. – Zanim popadniecie w ferwor wakacji, musicie wiedzieć, a co najważniejsze pamiętać o tym, co wam teraz powiem.
Ania obróciła głowę w stronę mówiącego, aby lepiej słyszeć, co ma im do przekazania.
– Niemcy przemycają tu coraz więcej żołnierzy. Trzeba być ostrożnym. Dla narodowców każdy jest wrogiem Rzeszy. – Westchnął. – Najlepiej unikajcie ich jak ognia.
Siedząca obok Zbigniewa Lucyna spojrzała na jego profil. Silnie zaciśnięte szczęki zdradzały przejęcie, a ton, jakim przemówił, potwierdził, że sprawy mają się naprawdę źle.
– Dochodzi do masowych zatrzymań przez Gestapo – kontynuował. – To są groźni ludzie, bardzo groźni… – Zawiesił głos. – Hitler jest nieobliczalny! Zresztą, jak każdy wariat, który ma władzę. A atmosfera w mieście, gdy czuje się panem świata… W Gdańsku aż roi się od Niemców. Musicie być ostrożne. – Zrobił pauzę i pokręcił głową. – A jakby wszystkiego było mało – dodał – to na dokładkę w zeszłym tygodniu przyjechały do miasta grupy z Hitlerjugend[1] i Bund Deutscher Mädeln[2] i szukają tylko zaczepek.
– Słyszycie, dziewczęta? – upewniła się matka. – Macie być ostrożne. Szczególnie ty, Sabino. – Lucyna popatrzyła wymownie we wsteczne lusterko, a jej spojrzenie natychmiast skrzyżowało się ze wzrokiem starszej córki.
– Nie znam się na polityce – oznajmiła oschle Sabina. – Dla mnie oni są tu jak zawsze. W końcu to miasto było ich – wypaliła, po czym szybko dodała: – Ich przez jakiś czas…
– Niszczą synagogi, znęcają się nad Żydami… Nie można na to patrzeć! – oznajmił smutno wujek.
– Może powinniście z Franciszką stąd wyjechać? – zasugerowała nieśmiało Lucyna.
– Lepiej siedzieć cicho i się nie wychylać – odpowiedział, dając jej tym samym do zrozumienia, że teraz ucieczka nie wchodzi w grę.
Zapadła cisza. Cisza, którą co pewien moment zakłócały głośne westchnienia znudzonej Sabiny. Pozostali zatopili się w swoich przemyśleniach i planach na kolejne czternaście dni wakacji, lecz nie ona. Denerwował ją fakt, że musi tkwić u ciotki przez najbliższe dwa tygodnie, gdy zdecydowanie wolałaby zostać w stolicy. Rozprawić się z Tomkiem raz na zawsze i razem z koleżankami napić się napoju wyskokowego w restauracji „Pod wróblem” przy ulicy Mazowieckiej… Westchnęła znów.
Zbigniew nerwowo ściskał kierownicę, kiedy ukradkiem obserwował, jak Lucyna miętosi w długich, smukłych palcach skórzany pasek od torebki. Pomimo upływu lat nie zapomniał, jak te same palce przeczesywały mu włosy…
Tylko Ania snuła skromne, niezmącone intrygą myśli. Po obiedzie pójdzie na plażę, przespaceruje się bosymi stopami po nagrzanym od słońca piasku, aż dojdzie do granicy dwóch światów, gdzie zimna woda obmyje jej kostki. Potem zanurzy wzrok w bezkresie morza i będzie tak tkwić w bezruchu, aż poczuje sytość na dziś.
Po niespełna półgodzinie wujek zaparkował samochód na podjeździe przed swoją posiadłością. Serce Ani o mało nie wyskoczyło z klatki piersiowej, gdy ujrzała tak długo wyczekiwany widok. Kochała ciocię Franciszkę, która jako żona cenionego pediatry rozpieszczała swoje siostrzenice nowymi sukniami i kosmetykami. Sama nie mogła mieć dzieci, więc córki Lucyny traktowała niczym swoje. Usłyszawszy chrzęst żwirku pod kołami, wybiegła gościom na powitanie.
– Nareszcie! Nareszcie! – wołała od progu i prędko zmierzała w ramiona stojącej już przy samochodzie siostry. – Stęskniłam się za wami! – wrzasnęła wprost do ucha Lucyny, tuląc ją.
Zbigniew, aby zająć czymś myśli i ręce, wziął się do wypakowywania bagaży.
– Dziewczęta, jakie wy jesteście śliczne! Z roku na rok coraz piękniejsze! – oceniła Franciszka, przytuliwszy wpierw Sabinę, potem Anię.
– My też się cieszymy, ciociu, że cię widzimy! – wyznała radośnie Ania.
– Na pewno nie tak bardzo, jak ja, pięknisio ty moja! – Wypuściła siostrzenicę z objęć i odsunęła się od niej na dwa kroki, by móc dokładnie się jej przyjrzeć. – Pewnie zaraz będziesz chciała wyruszyć nad morze, co?
– Jeżeli to nie problem, ciociu, to tak. Bardzo się za nim stęskniłam.
– A jaki to problem? Absolutnie żaden! Ale najpierw obiad. Potem Arkadiusz Nowicki, nasz sąsiad…
– Pamiętam go – wtrąciła ożywiona Sabina. – Sympatyczny chłopak. – Uśmiechnęła się.
Lucyna czujnie ściągnęła brwi.
– Masz się opiekować siostrą – upomniała obniżonym głosem. – Pamiętasz, co wam mówił wujek?
– A do tego bardzo grzeczny chłopak – kontynuowała Franciszka. – Po naszym obiedzie w Grand Hotelu zabierze was do miasta. My z mamą będziemy miały trochę czasu na ploteczki przy kawusi, a wy będziecie mieć czas dla siebie! – zachwyciła się, aż klasnęła. – Zbyszku, ty jeszcze pracujesz dzisiaj? – Przeniosła spojrzenie na wpatrzonego w Lucynę męża.
– Ja? A tak, tak – odpowiedział zmieszany i udał się z pierwszym kursem bagaży do domu.
– Świetnie, więc to będzie babski wypad! – Franciszka chwyciła siostrę pod ramię. – Chodźmy do środka.
*
Gdyby nie rezerwacja, obyłyby się smakiem, restauracja prestiżowego hotelu pękała bowiem w szwach. Pyszne potrawy, wyborne drinki i fantazyjne desery przyciągały tłumy gości. Język niemiecki mieszał się z polskim i nikogo to nie dziwiło – taki był Gdańsk. Ani i jej rodzinie było zupełnie obojętne, kto, jakim językiem się posługuje, bo niemiecki umiały perfekcyjnie – zgodnie z wolą dziadka Iwana Potockiego.
Zajęły miejsce przy stoliku, przy oknie, które wychodziło na Dworzec Główny. Zatopiły wzrok w tłumie ożywionych rozmowami gości, którzy już otrzymali swoje zamówienia. Ania z zachwytem obserwowała kelnerów ubranych w biało-czarne uniformy – z precyzją wirtuozów manewrowali pomiędzy stołami.
– Ciekawe, czy Arek przyjdzie po nas sam, czy z kolegami – zastanowiła się Sabina, przysunąwszy do Ani.
– Nie wiem. W sumie mnie to nie obchodzi. – Przeniosła spojrzenie z sali na ludzi kręcących się po peronach.
– Ty to jak zwykle! – zirytowała się Sabina. – Nie możesz choć raz się zainteresować towarzystwem?
Ania obejrzała się przez ramię na naburmuszoną siostrę. Była z nią po prostu szczera. Nie interesowało ją, z kim przyjdzie Arkadiusz. Jeżeliby to od niej zależało, pojechałaby do portu sama.
– Na co, dziewczęta, macie ochotę? – przerwała im Franciszka siedząca naprzeciwko.
– Na żurek! – postanowiła z radością Ania.
Choć z początku się na to nie zapowiadało, obiad przebiegł w przyjaznej atmosferze. Nawet Lucyna spuściła z formalnego tonu i gawędziła z Franciszką jak z przyjaciółką, śmiejąc się uczciwie z jej opowieści. Sabina wyglądała Arkadiusza, łypiąc co chwilę na wejście do restauracji, a gdy wreszcie go dostrzegła, natychmiast się rozchmurzyła.
– Dzień dobry paniom. – Ukłonił się chłopak. – Czy nie przychodzę zbyt wcześnie, pani Wołoszyńska? – spytał uprzejmie Franciszkę, po czym złożył pocałunek na wierzchu wyciągniętej przez nią dłoni.
– Myślę, młodzieńcze, że przybyłeś w idealnym momencie. Prawda, Aniu? – Zerknęła na młodszą siostrzenicę, która zawstydziła się i uciekła wzrokiem.
Sabina za to nie przejawiała oporów, aby wyzywająco patrzeć na ich tymczasowego opiekuna.
– W takim razie zapraszam panie na spacer po mieście – powiedział, wychwyciwszy jej spojrzenie.
Dziewczyny wstały od stołu i skierowały się do wyjścia. Chwilę później okazało się, że Arkadiusz przyszedł po nie zupełnie sam.
– Ależ gorąco! Istny skwar! – Sabina powachlowała twarz otwartą dłonią. – Może napijemy się czegoś zimnego?
– Zapraszam więc na orzeźwiającą lemoniadę – podsumował Arek. – Niedaleko serwują najlepszą na świecie! Potem możemy pójść na lody, jeżeli macie ochotę.
– A może napijemy się czegoś zimnego w porcie? – zasugerowała Ania.
– Ta w kółko tylko swoje! – wrzasnęła zdenerwowana Sabina. – To idź tam sama, jak tak bardzo chcesz!
Arkadiusz spojrzał na młodszą Malicką, która jeszcze rok temu wyglądała jak dziecko. Dziś dostrzegł w niej kobietę. W zwiewnej błękitnej sukience jej biodra wyglądały na krągłe, a biust na bardziej wydatny. Pofalowane blond włosy, związane wstążką na czubku głowy, zapewne łaskotały Ani kark. Speszona kąśliwością siostry, spuściła oczy, a chłopak nie mógł się oprzeć urokowi niewinności, jaki roztaczała wokół siebie.
– Chodźmy zatem do portu – odparł spokojnie. – To świetny pomysł.
Zaskoczona Sabina zmarszczyła brwi, ale nie odezwała się. Ania podniosła wzrok na chłopaka.
– Dziękuję! – odpowiedziała głosem pełnym radości.
– Możemy pojechać na plażę do Jelitkowa – zaproponował – tam się więcej dzieje, tutejsza młodzież uwielbia to miejsce, wszędzie pełno budek z jedzeniem i piciem, no i jest wesoło, gwarno. Mój przyjaciel ma samochód.
– To jest doskonała myśl! – Na wzmiankę o tętniącym życiem Jelitkowie Sabina się ożywiła. – Ania nie mogła się doczekać spaceru po plaży, więc co to za różnica, czy tu w Gdańsku, czy tam.
– Tak, to prawda, ale…
– Przestań! Przecież jesteś pod moją opieką. – Sabina zaakcentowała przedostatnie słowo, tak aby wyraźnie dać siostrze do zrozumienia, że to ona jest starsza i podejmuje decyzje.
Ania miała jej już dosyć! Jeżeli przez resztę dnia Sabina planowała nią pomiatać, to wolała sobie odpuścić wspólny wypad.
– Wiesz co? Wracam do Grand Hotelu – oświadczyła. – Wolę towarzystwo matki i ciotki niż twoje! – krzyknęła, gdy emocje wzięły górę. Obróciła się na pięcie i poszła.
– I bardzo dobrze! – zawołała za nią Sabina. – Bardziej się tam nadajesz niż tu!
Ani chciało się płakać, ale wstrzymywała łzy ze wszystkich sił. Słyszała, jak Sabina uspokaja Arkadiusza, tłumacząc, że tak będzie lepiej. Potem już nic nie słyszała, odeszła za daleko. Złość na siostrę gotowała się w niej niczym w kotle czarownicy. Słowem się do niej nie odezwę do końca wakacji! – myślała, krocząc wartko przed siebie. Dopiero po dłuższej chwili odważyła się zerknąć przez ramię.
– Poszli sobie – stwierdziła z ulgą. – Wreszcie mogę robić to, na co mam ochotę!
Nie miała przy sobie żadnej gotówki, ale to nie było najważniejsze. Przejdzie się piechotą, bez pośpiechu, aż jej oczom ukaże się najpiękniejszy widok na świecie: targana podmuchami wiatru woda, która szumem odgania skrzeczące piskliwie mewy. Połechtana wyobraźnia Ani zamieniła spokojny spacer w rytmiczny chód, a im wyraźniej malała odległość dzieląca ją od plaży, tym bardziej krok przeistaczał się w trucht.
Uśmiech pięknie zdobił jej twarz, gdy przemierzała uliczki dawnej osady rybackiej, a w momencie kiedy do nosa wkradł się specyficzny – lekko siarkowy, wodorostowy zapach zatoki, zatrzymała się. I oto zobaczyła w oddali utęskniony obraz plaży. Łzy radości napłynęły jej do oczu… Kochała to miejsce całym sercem! Obiecała sobie, że gdy ukończy studia, to właśnie tu poszuka pracy – zamieszka w Gdańsku na stałe!
Wciąż z pewnej odległości obserwowała plażowiczów spacerujących leniwie po piasku. Gdzie indziej zaś leżeli plackiem na ręcznikach i chłonęli słońce, zakrywając jedynie twarze. A za nimi wszystkimi rozciągał się bezkres skrzącej się, rozszemranej wody morskiej.
– Nareszcie! – zachwyciła się, spragniona dotyku piasku.
Zaczarowana otoczeniem, nawet nie zwróciła uwagi na przechodzących obok niej dwóch niemieckich żołnierzy w brunatnych koszulach zapiętych po same szyje. Dopiero gdy jeden z nich – ten wyższy – popatrzył na nią przeciągłym, śliskim wzrokiem, oprzytomniała. Natychmiast wyczuła złe fluidy, jakimi emanował, więc prędko poszła dalej. Słowa wujka Zbyszka sprzed kilku godzin dźwięczały jej hucznie w uszach, kiedy oddalała się od żołnierzy.
Zatrzymała się ponownie w chwili, gdy jej skórzane pantofelki na niewysokim obcasie tknęły miałkiego piasku. Pochyliła się, aby zdjąć buty. Nagrzany piasek na gołych stopach wywołał w niej uczucie ulgi wymieszanej z radością. Z pantoflami w ręku przeszła z wolna nad brzeg. Już nie miała do czego się śpieszyć, czas mógłby stanąć. Majestatyczność rozciągającego się na wprost morza wprawiała ją w zadumę. Żałowała, że nie zabrała ze sobą szkicownika i ołówka – chciałaby rysować od razu, teraz, już… Wzruszyła ramionami. Pogodziła się z faktem, że dziś porysuje w domu, a podczas rysowania będzie bazować jedynie na wspomnieniach. Zamknęła oczy, by intensywniej chłonąć wilgotny zapach, niesiony przez silnie wiejący wiatr, który burzył jej fryzurę. Pojedyncze pasemka jasnych włosów przyjemnie łaskotały ją po twarzy, gdy tuż za uchem rozbrzmiał nieoczekiwanie męski głos.
– Dzień dobry – odezwał się z twardym niemieckim akcentem. – Czy mógłbym panience przeszkodzić?
Zaskoczona Ania drgnęła nerwowo. Wyczuła od nieznajomego woń alkoholu. Intuicja podpowiadała, kto może stać za jej plecami – ciągle czuła na sobie obślizgły wzrok tamtego Niemca, którego minęła po drodze. Odwróciła się do niego powoli i przekonała, że jej przypuszczenia były słuszne: tak, oto stał przed nią ten sam esesman. W niewielkiej odległości od nich stał również jego towarzysz i sunął spojrzeniem po szczupłym ciele Ani.
– Słucham, w czym mogę pomóc? – spytała po niemiecku, nie patrząc mężczyźnie w oczy.
– Czy czeka panienka na kogoś?
– Nie.
– Spaceruje panienka sama po mieście, samotnie wystaje na plaży… Zupełnie jakby panienka kogoś szukała albo ktoś ją. – Mężczyzna zmrużył oczy, po czym spuścił wzrok na bose stopy dziewczyny.
Ani zrobiło się niezręcznie, ale nie mogła – nie chciała – kucać teraz przed nim, aby wkładać pantofle.
– Dziś przyjechałam z Warszawy do cioci, która tu mieszka. Nie mogłam wytrzymać ani chwili dłużej i postanowiłam samotnie udać się na plażę – wyznała spokojnie. – To było faktycznie nieroztropne z mojej strony.
Mężczyzna uśmiechnął się podstępnie, na co Ania spięła się jeszcze bardziej. Wyglądał jak wąż, który zapędził wystraszoną mysz do pułapki.
– Pozwoli zatem panienka, że ją odprowadzimy do… – Zmarszczył brwi, po czym dodał wyraźnie: – Do ciotki.
– Nie ma takiej potrzeby, znam dobrze drogę powrotną.
Żołnierz zaśmiał się szyderczo.
– Chyba źle się rozumiemy – wycedził, poważniejąc. – To nie prośba – wyjaśnił tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Strach coraz mocniej zaciskał swoje macki wokół szyi Ani. Oddychała szybciej, lecz i tak brakowało jej powietrza. Wystraszona, rzucała nerwowe spojrzenia dookoła, ale nikt nawet nie popatrzył w jej stronę. Pożałowała jak nigdy dotąd, że odłączyła się od siostry. Rozumiała, że pomoc nie przybędzie – była zmuszona pójść przed siebie z dwoma żołnierzami.
– Tędy proszę. – Młody Niemiec wskazał dłonią kierunek, po czym bezceremonialnie chwycił ją pod ramię.
– Proszę mnie puścić! – zaprotestowała, ale jedyne, co uzyskała, to rozjuszenie napastnika.
– Zamknij się! – wrzasnął i mocniej zacisnął palce na mlecznej skórze ramienia Ani.
– Ja n-n- naprawdę nie p-p-potrzebuję pomocy – wyjąkała znacznie ciszej.
Jej strach nakręcał esesmanów bardziej niż wypity wcześniej rum.
– Zachowaj siły na później – wyszeptał głosem, z którego sączyło się zło.
– Będziesz zachwycona – dodał wesoło idący za nimi drugi z żołnierzy.
Nieświadomi, że od samego początku są bacznie obserwowani, poczynali sobie coraz śmielej z młodą Polką. Tymczasem znad zejścia na plażę przyglądał im się mężczyzna w mundurze o czarnej niczym smoła barwie i czapce oficerskiej z pobłyskującą dumnie w słońcu trupią czaszką. Obersturmführer Horst Kluzer przyjechał do zatoki, aby odpędzić kłębiące się w głowie problemy, jednak na tle fal dostrzegł szamotającą się z esesmanami dziewczynę. Zauważył, że w jej włosach tańczyła szarpana wiatrem wstążka. Taka sama jak u małej Żydówki – pomyślał, powróciwszy wspomnieniami do dręczących go w nocnych koszmarach wydarzeń…
Noc z dziewiątego na dziesiątego listopada, rok tysiąc dziewięćset trzydziesty ósmy. Chrzęst miażdżonego pod obcasem oficerek szkła dźwięczał mu w uszach do tej pory. Jego przełożony, Hauptsturmführer Otto Becker, wydaje rozkazy, a oni je wykonują bez mrugnięcia okiem.
– Dom po prawej. – Becker wskazał dłonią niewysoki dom przy monachijskiej uliczce. – Polityk.
Jeden po drugim wbiegli do środka mieszkania, na końcu wszedł kapitan. Z salonu wypadł niski wystraszony mężczyzna. Zza jego pleców wyglądały przerażone żona wraz z córką. Hauptsturmführer podszedł do gospodarza, po czym przystawił mu do czoła lufę pistoletu parabellum, kaliber dziewięć milimetrów.
– Błagaj, żydowska świnio – wycedził przez zęby.
– B-b-błagam – wyjąkał mężczyzna. – Możesz mnie zabić, ale moją rodzinę zachowaj. Błagam!
I wtedy z pomocą ojcu ruszyła mała dziewczynka. Rzuciła się z zaciśniętymi piąstkami na niemieckiego oficera. Okładała go, ile miała sił w rękach, gdy ojciec odciągał ją ze łzami w oczach.
– Jest odważniejsza od ciebie, ty tchórzu – stwierdził Hauptsturmführer. – Ale to i tak wam nie pomoże. Jesteście podludźmi. Nie zasługujecie na stąpanie po tej samej ziemi co my.
Spojrzał na dziecko, skierował na nie lufę i pociągnął za spust. Błękitna wstążka we włoskach dziewczynki pokryła się szkarłatem. Krew rozbryznęła wszędzie, poplamiła twarze zebranych w salonie. Zapamiętał dokładnie to uczucie, kiedy zabrakło mu oddechu. Szeroko otwartymi oczami oglądał upadek ludzkości. Pisk – nie, to nie był pisk… Ryk z głębi serca wydarł się z ust matki. Kobieta padła na kolana i przycisnęła bezwładne ciało córki do klatki piersiowej. Kołysała małą niczym do snu, wrzeszczała przy tym z całych sił. Becker roześmiał się głośno.
– Kluzer, dokończ – rozkazał.
Pamiętał ten moment zawahania, lecz nie miał wyboru i nie pozostawało mu nic innego, jak wykonać rozkaz. Podszedł więc bliżej i oddał dwa celne strzały…
Opuścił powieki jak kurtynę w teatrze, tym samym kończąc rozpamiętywanie. Tej nocy przeszedł długą drogę. Dalej wykonywał rozkazy, lecz już bez cienia sprzeciwu, nabył bowiem umiejętność odcinania się od sumienia – mordował z zimną krwią, bez krztyny skruchy.
Za swoje imponujące osiągnięcia zdobył stopień Obersturmführera. Dzięki bystremu umysłowi nauczył się traktować zabijanie jako pracę, a ewentualne przejawy swej ludzkiej słabości topił szybko w wódce. Zdarzało się, że alkohol był niewystarczającym antidotum na cierpienie i w mgliste noce przebijały się z podświadomości mężczyzny koszmary – mroczne, głaszczące resztki empatii w sercu Horsta. Nie stanowiły one jednak wygórowanej ceny za uznanie, jakim cieszył się w kręgach starszych oficerów. Czekał go kolejny awans i Horst wiedział, że jeszcze kilka miesięcy i będzie mógł pochwalić się nowymi osiągnięciami, a w niedalekiej przyszłości – drugą srebrną taśmą dystynkcyjną na patce.
Dlatego bieżącemu zajściu na plaży przyglądał się z pewną rezerwą. Powtarzał sobie, że to tylko głupi zbieg okoliczności: jego dzisiejszy koszmar z udziałem małej Żydówki powiązał się oto z Polką na plaży, bo nosiła taką samą wstążkę. Postanowił się w to nie mieszać – w końcu to nie jego problem, tylko tej dziewczyny.
Na tyle, w jakim stopniu znał szeregowych, to miała czego się bać… Chłopaki lubili zabawić się z polskimi kobietami, a one rzadko kiedy wychodziły z tychże zabaw cało… Po co ta dziewczyna tak ryzykowała, że przyszła tu sama?
Już chciał odejść, wsiąść do samochodu i odjechać, ale coś nie dawało mu spokoju. Zrozumiał, że czeka na nich – że chce przyjrzeć się dziewczynie. Dumnie wyprostowany, założył ręce na plecach i wypatrywał odpowiedniego momentu, kiedy ci dwaj żołnierze go dostrzegą. Zorientował się z niepokojem, że ciągle przygląda się twarzy prowadzonej przez nich kobiety. To była twarz zarówno skromna, jak i wyrazista… Dziewczyna wyglądała tak delikatnie w swojej lekkiej sukience, że zapragnął jej dotknąć. Do tego szła boso… Dopiero teraz zwrócił uwagę na pantofle trzymane w kobiecej dłoni.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
[1] Niemiecka organizacja młodzieżowa NSDAP, działająca w latach 1926–1945; wychowywała młodzież w duchu rasizmu, szowinizmu i militaryzmu; od 1936 roku jedyna organizacja młodzieżowa. Źródło: Encyklopedia PWN.
[2] BDM – żeńska sekcja Hitlerjugend, zrzeszająca niemieckie dziewczynki i dziewczęta od 10. do 21. roku życia.
Copyright © by Magdalena Wojtkiewicz, 2024
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2024
Projekt okładki: Michał Grosicki
Zdjęcia na okładce:
© Mark Owen/Trevillion
© Sebastian Bartsch/Creative Commons
Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-461-5
Grupa Wydawnicza Filia Sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.