Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy ucieczka na Nowy Kontynent wystarczy, by uratować ludzi przed zagładą?
Minęło 920 lat od wielkiej ucieczki ludzi i elfów ze Starego Kontynentu. Wojna z wrogą Hordą doprowadziła do śmierci wielu mieszkańców Ziemi, a ci, którzy zostali przy życiu, stworzyli swoje królestwa na Nowym Kontynencie. Cztery zakony skupiające magów władających żywiołami mają chronić ludzkie dusze przed ponownym atakiem złych mocy. Wkrótce okazuje się, że doszło do niewyjaśnionych anomalii, które mogą w przyszłości stanowić potężne zagrożenie… Tymczasem król Atlantiksu, Maxymilian Hitans, szykuje dla swojego brata Niemira ambitną misję, mającą przypieczętować zawarcie pokoju z elfim mocarstwem. Od początku jednak nic nie idzie zgodnie z planem, a niepokojące sny Niemira przepowiadają, że jego kraj jest w niebezpieczeństwie. Dyplomatyczne starania nie wystarczą, by zapobiec kolejnemu rozlewowi krwi…
Jeśli żaden uczony nie pomylił się podczas spisywania dziejów – powiedział naczelny doradca dworu w Atlantiksie, profesor Rouan – to w tym roku minęło dziewięćset dwadzieścia lat od największej w dziejach świata ucieczki ludzi i elfów ze Starego Kontynentu. Kontynentu ogarniętego okrutną, wyniszczającą wojną, której w żaden sposób wygrać się nie dało i która kosztowała życie wielu istnień. I bynajmniej nie była to wojna pomiędzy wspomnianymi rasami, wróg znajdował się gdzie indziej, był o wiele potężniejszy i sprytniejszy. Przez lata elfie i ludzkie królestwa bagatelizowały potężnego sąsiada. Wielu zapewne uważało, że w razie konfrontacji poradzą sobie bez większych problemów. Jak sam dobrze wiesz z naszych wcześniejszych lekcji, były to błędne założenia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 419
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
– Jeśli żaden uczony nie pomylił się podczas spisywania dziejów – powiedział naczelny doradca dworu w Atlantiksie, profesor Rouan – to w tym roku minęło dziewięćset dwadzieścia lat od największej w dziejach świata ucieczki ludzi i elfów ze Starego Kontynentu. Kontynentu ogarniętego okrutną, wyniszczającą wojną, której w żaden sposób wygrać się nie dało i która kosztowała życie wielu istnień. I bynajmniej nie była to wojna pomiędzy wspomnianymi rasami, wróg znajdował się gdzie indziej, był o wiele potężniejszy i sprytniejszy. Przez lata elfie i ludzkie królestwa bagatelizowały potężnego sąsiada. Wielu zapewne uważało, że w razie konfrontacji poradzą sobie bez większych problemów. Jak sam dobrze wiesz z naszych wcześniejszych lekcji, były to błędne założenia. Wojna trwała krótko, ponoć około roku, takie przynajmniej informacje podają księgi zachowane w uniwersytetach na Kontynencie, ale ten krótki okres wystarczył, by większość stworzeń we wszystkich istniejących państwach straciła życie. Horda, bo taką nazwę nadano tym plugawym bestiom, maszerowała, paląc miasta i wsie, niszcząc wszystko, co stało jej na drodze. Oczywiście stawiano opór. Ówczesne państewka, których nazwy przepadły w odmętach historii, a przynajmniej zatarły się w świadomości przeciętnego chłopa, do jednej bitwy potrafiły przystąpić w niebagatelnej sile pięćdziesięciu tysięcy żołnierzy. Lecz nieważne, jak licznymi siłami dysponowano, to i tak nie wystarczyło. Nawet jeśli wojska liczyłyby po sto, a nawet dwieście tysięcy żołnierzy, to wróg i tak zawsze byłby nie do pokonania. Stwory, które stanęły naprzeciwko dzielnych rycerzy, często miały niewyobrażalną przewagę, były większe i silniejsze. Niektóre z nich posiadały pewne dziwne magiczne zdolności, które ciężko wytłumaczyć w prosty sposób. Kraje na Zachodzie, które najpierw zaatakowała wroga armia, padały szybko jak muchy pacnięte ręką. Nielicznym udawało się uciec, a uciekali na Wschód, do krain, do których wojna jeszcze nie dotarła. Pochód Zła, bo i taki przydomek nadali Hordzie ogarnięci strachem ludzie, którym wydawało się, że ziściły się najstraszniejsze koszmary, parł sukcesywnie na Wschód i tam scenariusz bitewny wyglądał podobnie. Zwykle otwarta bitwa odbywała się daleko od przesiąkniętego strachem miasta, żeby nie narażać mieszkańców. Jednocześnie miano nadzieję, że tym razem uda się pokonać nieprzyjaciela. Czasem nie wysyłano armii poza mury, bo liczono, że uda się odepchnąć zmasowany atak na miasto. Skutek był zawsze taki sam: najpierw ginęli żołnierze, potem zwykli mieszkańcy, a tylko nielicznym udawało się przeżyć. Kierunek mógł być tylko jeden. Ruszali w bolesną wędrówkę na Wschód. Władcy wschodnich królestw, czyli ziem położonych nad Wielkim Morzem, wspólnie opracowywali plan, jak rozgromić Hordę. Nie chcieli powielać błędów tych władców, którzy zostali już pochłonięci przez potężne zaczarowane stwory, nie chcieli walczyć samotnie, ale – jak już wspominałem ci wcześniej – nieważne, jak wielką armię by zebrali, i tak byłaby mniejsza i słabsza niż armia okrutnego przeciwnika. Do tego samego wniosku doszli rządzący. Gdy usłyszeli historie ocalałych, którzy opowiadali, do jakich masakr doszło na ich ziemiach i co potrafią stwory, postanowili wybudować jak najwięcej statków i zabrać na nie tyle ludności, ile się da, a następnie uciec morzem na Daleki Wschód, gdzie ponoć istniał ląd podobny do ich lądu, również pełny zieleni, drzew i zwierzyny łownej. Gdy Horda już stała u bram wschodnich królestw, rozpoczęto wielką ewakuację. Uciekinierów miało być łącznie około sześciuset tysięcy. Księgi wybitnych uczonych, którym udało się owymi statkami uciec, szacują, że co trzeci uciekinier to elf. Nasi przodkowie przybyli właśnie na ten kontynent, na którym się znajdujemy. Przed ich przybyciem nie było tu żadnych istot, które choć w najmniejszym stopniu przypominałyby człowieka czy elfa. Żyły tu natomiast inne kreatury, które polowały na zwierzynę, a po przybyciu nowych osadników również na nich. Nie mogły one jednak równać się ze stworami z Hordy, dlatego nasi przodkowie zdziesiątkowali te kreatury. Aktualnie niewiele ich przedstawicieli pałęta się po świecie. No dobrze, na dzisiaj koniec naszej lekcji, możesz już iść, Niemirze. Jak nic się nie zmieni, widzimy się za tydzień w tym samym miejscu i o tej samej porze, żebym nie musiał ci później przypominać!
– Oczywiście, panie Rouanie, dziękuję za dzisiejszą lekcję – odpowiedział książę Niemir, młodszy o dziewięć lat brat króla Maxymiliana z rodu Hitans, dynastii panującej od niemal pięciuset lat nad ową krainą.
– A, i jeszcze jedno. Drogi Niemirze, przekaż jego ekscelencji najserdeczniejsze pozdrowienia, a królowej Kasandrze, że być może nie zdążę na dzisiejszą ucztę – powiedział profesor.
– Dobrze, przekażę. To ja będę już szedł. Strasznie zgłodniałem, a ponoć dzisiaj ma zostać podane coś dobrego. Do widzenia, panie Rouanie! – powiedział młody książę i odszedł.
Profesor Rouan został sam w swej izbie. Coraz częściej narzekał na ostry ból pleców, który zaczynał doskwierać mu coraz bardziej. Nie ma co się dziwić, wszakże profesor to ponad siedemdziesięcioletni siwy staruszek, który wiele zrobił dla kraju. Rouan na co dzień jest nauczycielem historii, etyki i geografii, ale można rzec, że tak naprawdę jest nauczycielem od wszystkiego, ma dużą wiedzę o całym otaczającym świecie. Naucza obecnie między innymi Niemira, a w przeszłości jego brata, panującego króla Maxymiliana, a jeszcze wcześniej – ojca, niedawno zmarłego króla Radymira. Z racji swej ogromnej wiedzy jest również doradcą rodziny królewskiej. Jego pamięć sięga jeszcze ukończenia nowego zamku w Atlantiksie – a było to niemalże pięćdziesiąt lat temu. Dożył już panowania czwartego króla, bo – jak do tej pory – królestwem rządzili raczej racjonalni władcy, przeważnie starający się załatwiać wszystkie sprawy w pokojowy sposób, ale niemający dobrego zdrowia.
Królestwo Atlantiks i jego stolicę o tej samej nazwie zna od podszewki, tu się urodził, spędził dzieciństwo i większość dorosłego życia. Sporadycznie wyjeżdżał do innych państw, najczęściej w celach naukowych lub politycznych. Atlantiks to królestwo usytuowane na południowym zachodzie kontynentu, stolica została wybudowana nad morzem. Profesorowi zawsze podobał się panujący tutaj klimat: łagodne zimy, a pozostałe pory roku ciepłe, bujna zieleń dookoła, tysiące rodzajów kwiatów. W żadnym innym miejscu na kontynencie nie ma takiej różnorodności kwiatów jak tutaj. Ale najważniejsze jest wino produkowane w Atlantiksie i eksportowane do innych królestw. Nigdzie nie smakuje tak dobrze, nie licząc Bomalentu, w którym również stoi na bardzo wysokim poziomie.
Stary profesor nigdy nie widział wojny w królestwie, ale to nie znaczy, że nie widział jej w ogóle. Lata temu był świadkiem słynnej ze swej bezsensowności bitwy o Ollrinvo, miasto położone na północy kontynentu, w królestwie Redgar. A dlaczego był świadkiem? Król Radymir wysłał go tam w celach politycznych, w największej tajemnicy. Wiedziało o tym tylko wąskie grono wysoko postawionych osób. Król nie przewidział ataku królestwa Nandrakar na sąsiada. Choć powszechnie było wiadomo, że relacje sąsiedzkie pomiędzy królestwami nie należały do najlepszych, nikt nie przypuszczał, że dojdzie do wojny. W bitwie o Ollrinvo naprzeciwko siebie stanęło łącznie około czterdziestu tysięcy żołnierzy. Siły były wyrównane i właśnie takim wynikiem zakończyła się bitwa – obie armie potraciły po połowie żołnierzy, a siły Nandrakaru wycofały się.
W oczach Rouana – i nie tylko jego – była to bezsensowna bitwa. Mieszkańcom tamtych terenów bezsensowna wydawała się natomiast cała wojna, która wybuchła z powodu widzimisię dwóch zwaśnionych władców z przerośniętym ego. Od tego zresztą wzięła się potoczna nazwa określająca ówczesne potyczki pomiędzy sąsiadami – wojna bezsensownych królów. Z powodu wrogości jednego króla do drugiego w samej tej bitwie zginęło dwadzieścia tysięcy osób. A było przecież więcej starć. I w imię czego? W imię nienawiści i pogardy, którymi darzyli się obaj władcy. Konflikt zakończył się dramatem ogromnej liczby rodzin opłakujących poległych ojców, synów i braci, a władcy – jak to jest w zwyczaju – przez wiele kolejnych lat mieli się dobrze. Żyli, jakby nigdy nic się nie stało, w przeciwieństwie do ich poddanych, którzy – zwłaszcza w Nandrakarze – cierpieli ogromną biedę.
Rouan służył wiernie królowi Radymirowi przez dwadzieścia siedem lat – do momentu, aż miłościwie panujący władca zachorował na poważne zapalenie płuc. W wyniku jego nagłej śmierci Atlantiks od jedenastu miesięcy ma nowego króla. Tron objął pierworodny syn Maxymilian. Radymir doczekał się jeszcze syna Niemira i córki Eleny. Elena jest niezwykle urodziwa – po matce, którą straciła, gdy urodził się jej młodszy brat. Matka zmarła tuż po porodzie, co mocno wpłynęło na czteroletnią wówczas dziewczynkę. Elena miała wielu kandydatów na męża, a wszyscy to – rzecz jasna – wysoko urodzeni panowie i książęta, ponieważ dama wywodząca się z tak potężnego rodu jak ród Hitans nie może pozwolić sobie na małżeństwo ze zwykłym mieszczaninem czy kupcem. Kandydat na męża musiał być bogaty albo mieć potężną armię. A najlepiej, jakby spełnił oba te warunki. Księżniczka, gdy skończyła szesnaście wiosen, została wydana za mąż za Donmara z rodu Laurance, księcia Mondarlandu. Książę, jako najstarszy syn, jest prawowitym następcą tronu. Jego ojciec – choć potężny i bogaty – nie dorównywał królowi Radymirowi. Ślub Eleny z Donmarem nie był ślubem z miłości, ale czysto politycznym, strategicznym posunięciem. Dwa leżące obok siebie królestwa w razie wojny wspólnie mogłyby się skutecznie bronić – wszak Atlantiks to królestwo z największą na świecie armią, a Mondarland też zawsze miał liczne wojsko. Czy księżniczka protestowała przeciwko obowiązkowi ślubu? Trochę, jednak ojciec się tym nie przejął. Ślub odbył się w Atlantiksie i od razu po nim Elena wyjechała do Mondarlandu, gdzie mieszka już trzy lata. Z mężem doczekali się małego księcia.
Główny doradca na ogół nie ma problemów ze swoimi uczniami – on mówi, oni słuchają. W ostatnich latach miał kłopoty tylko z jednym uczniem, i to nie byle kim, bo samym Maxymilianem. Maxymilian od dziecka lubi psocić, jest nadpobudliwy i może trochę rozpieszczony – w końcu to następca tronu. Zawsze uważał, że wszystko mu wolno i inni muszą mu się podporządkować. Na szczęście jego zachowanie zmieniało się z roku na rok, stał się bardziej powściągliwy i zrozumiał, że wielka władza to także wielka odpowiedzialność. Najstarszy z braci Hitans objął tron w wieku dwudziestu czterech lat jako dojrzały już mężczyzna. Śmierć ojca była dla niego szokiem i choć od zawsze marzył, żeby zostać królem, to gdy już nim został, nie ucieszył się. Ojciec był dla niego ważny nie tylko ze względu na to, że był jego rodzicem. Ojciec wiele go nauczył. Król Radymir miał opinię mądrego władcy, do czego dążył również Maxymilian.
Pierworodny syn po objęciu tronu postanowił znaleźć sobie małżonkę. Kierował się interesami politycznymi, dlatego związał się z Kasandrą, księżniczką z królestwa Bomalent, pochodzącą z rodu Arrys. Znał ją od wielu lat i – przemyślawszy poważnie sprawę, czy wybrać ją czy jej siostrę – ożenił się z nią. Księżniczka ma w swojej krwi domieszkę krwi elfiej, ponieważ jej pradziadek zakochał się w pewnej półelfce. Kasandra, jak przystało na kobietę z elfimi korzeniami, jest niezwykle piękna i zgrabna, ma długie, lśniące włosy. W królestwie uchodzi za wzór piękności i jest obiektem męskiego pożądania. Ród Arrysów jest jedynym spośród ludzkich rodów, którego władcy mają domieszkę krwi starszej rasy – przynajmniej oficjalnie. Przez ponad dziewięćset lat – od czasu, kiedy to powoli zaczęły się formować znane nam dzisiaj królestwa – na najwyższych szczeblach władzy dochodziło głównie do małżeństw pomiędzy przedstawicielami tej samej rasy. Oczywiście wśród chłopstwa czy mieszczaństwa dochodziło i nadal dochodzi do małżeństw pomiędzy przedstawicielami obu ras, choć aktualnie na mniejszą skalę. Teraz jest to znacznie mniej akceptowane niż wcześniej, kiedy w pewnych regionach kontynentu regularnie mieszały się obie rasy. W kręgach elit ślub pradziadka Kasandry był jednak precedensem. Królowa Kasandra z takimi genami ma szansę na długie życie i wielce prawdopodobne jest, że dożyje ponad stu lat. Swą zjawiskową i wyróżniającą ją na tle innych kobiet urodę tracić będzie stopniowo i powoli, a czas będzie dla niej wyjątkowo łaskawy.
Małżeństwo, które miało być małżeństwem politycznym, przerodziło się w prawdziwą miłość, co na dworach zdarza się niezwykle rzadko. I tak oto księżniczka Bomalentu stała się królową Atlantiksu. Król Maxymilian jest niezwykle zadowolony ze swej pozycji, bo nie dość, że ma u swego boku piękną, kochającą go małżonkę, to jeszcze zawiązał sojusz polityczny z dwoma silnymi królestwami, spośród których to on jest na najważniejszej pozycji.
Królestwo Atlantiks znane jest ze swej innowacyjności. To jedyne ludzkie królestwo, które wprowadziło finansowany przez skarbiec królewski czteroletni obowiązek szkolny dla wszystkich warstw społecznych, zaczynając od chłopstwa w zabitej dechami wioseczce, kończąc na miastach i samej stolicy. Dzieci uczą się podstaw liczenia, ortografii, wysławiania się, historii królestwa i geografii. Dalsza nauka jest już płatna, a takie szkoły znajdują się wyłącznie w miastach. Akademia Rycerska, w której kształci się kadry oficerskie, działa tylko w stolicy. Niemir już dawno ukończył podstawówkę, jest teraz uczniem ostatniej klasy gimnazjum, jednak jego nauka nie wygląda tak samo jak nauka jego rówieśników. Niemir – z racji swego królewskiego pochodzenia – ma indywidualny tok nauczania, które prowadzi profesor Rouan. Uczy go historii nie tylko swego królestwa, ale i sąsiadów oraz całego kontynentu, a także geografii, która obejmuje naukę mapy, dokładną analizę terenu, wiedzę o stolicach danego królestwa, panujących rodach i posiadanych herbach, historię panowania i politycznych relacji. Polityka to najważniejsza nauka – w końcu młodszy brat króla będzie często pokazywał się na salonach i musi wiedzieć, jak się zachowywać, co może powiedzieć, a czego nie. Urażenie kogoś ważnego, nawet przypadkowe czy nieświadome, może doprowadzić do przykrych konsekwencji, a na to młody książę pozwolić sobie nie może.
Niemir opuścił dom profesora Rouana znajdujący się na najbardziej prestiżowej stołecznej ulicy, Kryształowej. Nazwano ją tak, ponieważ kiedyś mieszkające tutaj osoby posiadały wiele bogactw, w tym kryształów. I choć aktualnie trochę się to zmieniło, nadal mieszka tutaj najbogatsza część społeczeństwa, a nazwa ulicy pozostała. Książę, mijając napotkanych na drodze ludzi, widział, jak każdy, kto go zauważył, kłaniał się w pas. Niemir mógł chodzić na lekcje do profesora bez obstawy żołnierzy, ponieważ na tej ulicy przestępstwa praktycznie się nie zdarzały, a i tak pełno tu żołnierzy pilnujących porządku. Na wielu budynkach powiewały flagi rodu Hitans, które jednocześnie są flagami całego królestwa i na których na błękitnym jak bezchmurne niebo w letni poranek tle widnieje biały orzeł z głową skierowaną w prawą stronę. Symbolika flagi aktualnie nie jest do końca znana, toczą się o nią spory; nie o samego orła, który – jak wszyscy zgodnie twierdzą – symbolizuje wolność, ale o tło. Czy błękit oznacza niebo? Z jednej strony logiczne byłoby, że orzeł jako wolny ptak leci po bezkresnym niebie, z drugiej strony zastanawiano się, czy z racji historii kontynentu błękit nie oznacza morza, po którym musieli uciekać przodkowie współczesnego narodu Atlantiksu. Znajdą się też tacy, którzy uważają, że błękit na fladze to jednocześnie i morze, i niebo. Niemir tak jak i jego brat uważa, że ostatnia wersja jest najbardziej prawdopodobna, gdyż to by oznaczało, że oni – jako orły – mogą panować nie tylko na lądzie, ale i na wodzie.
W drodze do zamku wspominał swego ojca. Wspominał, że przez cały tydzień poprzedzający jego śmierć ojciec miał potężną gorączkę i kaszlał. Uważał, że ojciec nie umarł jak król – król umiera w chwale na polu bitwy, walcząc za swoich żołnierzy, albo jako staruszek, śmiercią naturalną w swoim łożu, wiedząc, że osiągnął wszystko, co tylko mógł. Niestety, ojciec zmarł na zapalenie płuc, więc ani to pole bitwy, ani podeszły wiek, gdyż król Radymir nie miał nawet pięćdziesiątki. Młody książę rozmyślał o tym, że funkcję ojca objął Maxymilian, i zastanawiał się, czy brat będzie lepszym królem od Radymira – w końcu ojciec wśród prostego ludu uchodził za mądrego, a brat jak dotychczas uchodzi raczej za nierozważnego i narwanego. Pożyjemy, zobaczymy – stwierdził Niemir.
Dotarł w końcu do zamku, w którym skierował się do głównej jadalni. Już wcześniej dobiegły go głosy, że dzisiaj serwowany będzie pieczony dzik, a do tego podane zostanie piwo z Mondarlandu, którego nigdy wcześniej nie próbował. Nie pijał zbyt często, jego przygody z trunkami kończyły się zazwyczaj potężnymi bólami głowy.
W jadalni spotkał Kasandrę; zapach pieczonego dzika potrafi przyciągnąć nawet najbardziej wybrednych smakoszy. Królowa, widząc księcia, nawiązała rozmowę:
– I jak, Niemirze, czy Rouan nauczył cię dzisiaj czegoś ciekawego? Mam nadzieję, że nie powiedziałeś mu znów w połowie zajęć, że przypomniało ci się coś bardzo pilnego i musisz koniecznie wrócić do zamku, czyli – przekładając to na twój język – „idę powłóczyć się z kolegami i z ukrycia pooglądać walki kogutów”.
– Zrobiłem tak tylko jeden raz, a czepiasz się, jakbym popełnił wielką zbrodnię! Nigdy wcześniej nawet nie słyszałem o walkach kogutów, ciekawy byłem… Ale nieważne, Kasandro! Dzisiaj tylko historia i nic poza tym. Ciekawe, czy historia o tych stworach to prawda, jak myślisz? – odrzekł Niemir.
– Oj, cieszmy się, że przynajmniej umiejętnie się kamuflowałeś! Gdyby ktoś się zorientował, że książę uczestniczy w takich wydarzeniach, to byłby wstyd! – odpowiedziała, śmiejąc się i ściskając mocno jego lewy policzek, na którym został widoczny ślad. – O stworach, mówisz? Czyżbyś miał na myśli Hordę? – spytała.
– Tak, Hordę, której podobno żadna armia świata nie dałaby rady. Nie chce mi się w to wierzyć – odparł książę, łapiąc się za obolały policzek. – Codziennie męczysz moje poliki, wkrótce będę wyglądać jak wiewiórka, która władowała do pyszczka miesięczny zapas orzeszków.
– Oczywiście, że to prawda! Gdyby nie, to nie byłoby nas na tym kontynencie. Zresztą z jakiego innego powodu tyle ludzi uciekałoby przez Wielkie Morze, narażając swe życie, by dopłynąć do nieznanego lądu? Przecież nie dla zwykłej wycieczki… – odpowiedziała Kasandra i spoglądając na jego zaczerwieniony policzek, dodała: – Byłbyś największą i najsłodszą wiewióreczką, jaka tupta po ziemi.
– No nie wiem… – Przewrócił oczami na słowo „najsłodsza”. Nie lubił cukierkowych słów, które często mówiła mu Kasandra, bo wtedy czuł się bardziej jak mała dziewczynka niż jak książę. – Zresztą, nawet jeśli to prawda, to tych stworów nigdy tutaj nie zobaczymy.
– Miejmy taką nadzieję, bo wtedy to my będziemy takimi pieczonymi dzikami – odparła królowa.
– À propos dzika! Nawet jeśli zobaczylibyśmy te paskudne kreatury, to ja i Maxymilian rozprawilibyśmy się z nimi szybciej, niż ja rozprawię się dzisiaj ze swoją porcją jedzenia! – Wygłodniały Niemir złapał się za brzuch.
Oboje przystąpili do uczty. Po paru minutach otwarły się drzwi do jadalni i do środka wszedł król Maxymilian, nieco spóźniony, gdyż dopiero wrócił z polowania ze swoimi na dworskimi rycerzami. Widać było po nim, że tryskał radością, a to znak, że polowanie musiało być udane.
– Witajcie! – krzyknął uradowany Maxymilian. – Mam nadzieję, że wam smakuje. Ale za bardzo się nie przejedzcie, bo upolowałem sarenkę na wieczerzę!
– Ty i te twoje sarny… – odpowiedziała Kasandra i złapała się za głowę.
– Nie smakuje ci pieczona sarenka polana mondarlandzkim piwem i nafaszerowana winogronem? Dobrze wiesz, że zazwyczaj osobiście zrywam te winogrona, więc są najdorodniejsze i najsłodsze, jakie tylko mogą być! – odparł z uśmiechem Maxymilian.
– Smakują, smakują, ale co za dużo, to… wiesz… niezdrowo! – Wymownie gestykulowała rękoma.
– Ech… no cóż, kobiety! Tak źle, tak niedobrze, a przecież kurczaka nie upoluję, bo co to za zabawa. Niedźwiedzi ostatnio u nas nie widać, a sarna zawsze okazale wygląda. Może ty coś upolujesz, droga małżonko? – zapytał kąśliwie.
– Jeszcze byś się zdziwił! To pewnie nie za trudne upolować taką sarenkę, zwłaszcza gdy służba pomaga. – Puściła oczko do Niemira.
– Życzę powodzenia. Żeby przypadkiem to ciebie taka sarenka nie upolowała i mi potem na talerzu nie przyniosła! – odpowiedział, również puszczając oczko do swego brata.
Mężczyźni zaśmiali się, widząc czerwone jak burak policzki Kasandry i wyczuwając, że zaraz im się odgryzie.
– Dobrze – powiedziała spokojnym głosem – dzisiaj śpisz sam, więc poszukaj sobie innej komnaty. – Przekręciła głowę tak, aby nie widzieć męża.
Maxymilian wybuchł śmiechem.
– Żartowałem tylko, moja droga, nie ma co się obrażać.
Po krótkich przekomarzaniach król usiadł przy stole i zaczął jeść, a był głodny jak wilk. Bieganie po lesie za sarnami potrafi dać w kość.
– Słuchaj, Niemirze, przez ostatnie dni dużo myślałem nad dwiema sprawami. Po pierwsze, już najwyższa pora, abyś udał się do Hitogrodu – powiedział Maxymilian po tym, jak w pięć minut pochłonął prawie całą zawartość talerza.
– Dlaczego do Hitogrodu? – odparł zaskoczony książę.
– Jesteś księciem, musisz znać całe nasze królestwo. Moi poddani to również i twoi. A że w Hitogrodzie jeszcze nie byłeś… – Przeciągnął się, zmęczony posiłkiem.
– No dobrze, ale co ja mam tam właściwie robić? – zapytał wciąż zdziwionym głosem.
– Znasz już lorda Tornella i nie raz go widziałeś, ale musisz poznać jeszcze mieszkańców miasta. Jednak nie tylko po to chcę cię tam wysłać – odpowiedział król z wyrazem zamyślenia na twarzy.
– A po co jeszcze?
– To teraz przejdziemy do drugiej sprawy… Rouan chyba ci powiedział, co znajduje się niedaleko Hitogrodu? – Wstał i zaczął przechadzać się po sali, na której podłodze wygrawerowana była mapa kontynentu. Nagle zatrzymał się w jednym miejscu.
– Elfie królestwo – odparł Niemir.
– Tak, Tolgeria. Mamy z nimi dobre relacje i chcę, aby tak pozostało, dlatego postanowiłem wysłać cię na nauki do elfów. Poduczą cię swych elfich sztuczek, a ty przede wszystkim postaraj się nawiązać nowe kontakty na dworze króla Loundrena. Kto wie, może kiedyś się przydadzą… – odrzekł, w międzyczasie przypinając żelazną broszkę w kształcie orła na wysokości swojego serca, którą wcześniej schował do kieszeni na czas polowania.
– Nawet gdybym się zgodził wyjechać, czego jeszcze nie zrobiłem, to na jak długo? – zapytał poirytowany, bo nie przypuszczał wcześniej, że brat zaskoczy go taką informacją.
– Zgodzisz się, czy tego chcesz, czy nie. Zgodzisz się, bo to jest polityka, a pamiętaj, że w polityce liczy się dobro całego królestwa, a nie pojedynczej osoby, nawet gdy tą osobą jest książę – odpowiedział, wędrując w trakcie po wygrawerowanym kontynencie.
– Ech… – westchnął głęboko i przetarł zmarszczone od zdenerwowania skronie. – Na jak długo muszę wyjechać?
– Tego jeszcze nie wiem… Trochę czasu spędzisz w Hitogrodzie, przywitasz się, porozmawiasz z lordem i z jego dziećmi, poprzechadzasz się po mieście, a po tygodniu możesz jechać do elfów. A kiedy masz wrócić? Hmm… Pół roku możesz tam pobyć. – Usiadł ponownie przy stole.
– Pół roku?! Przecież to szmat czasu! I mam być tam całkowicie sam z elfami? – Ostentacyjnie nalał sobie piwo do kufla i jednym długim łykiem wypił całą zawartość, wiedząc, że za kilka minut może tego gorzko pożałować.
– Nie będziesz sam, pojedzie z tobą Rouan. Jeszcze o tym nie wie. Wyruszycie jutro. Dostaniecie eskortę najlepszego rycerstwa w Atlantiksie, szybkim galopem dotrzecie do Hitogrodu może nawet w siedem dni.
– Siedem dni na koniu?! – pytał wzburzony. W gardle czuł dokuczliwe zimno spowodowane zbyt szybkim wypiciem lodowatego piwa.
– Mhm, ale ty marudny jesteś! Ciesz się, że nie każę ci iść tam pieszo! Młody jesteś, ze światem musisz się obyć, a nie cały czas siedzieć tutaj, w zamku. To tylko pół roku, szybko zleci… – mówił w taki sposób, jakby sam w to nie wierzył. – Powszechnie wiadomo, że człowiek najefektywniej uczy się wtedy, gdy ma przyjemność łączyć naukę o teorii z praktyką, tak więc najłatwiej przyswoisz wiedzę o elfach, przebywając z nimi. To są nasi przyjaciele, mój bracie! Jeśli sobie życzysz, mogę kazać, aby w podróż zabrano litry trunku, który pijesz, a wtedy, uwierz mi, siedem dni minie ci jak trzy! Radzę ci się dobrze dzisiaj wyspać, ruszycie z samego rana. Ja już wezwałem do siebie Rouana, gdy wkrótce przyjdzie, to szczegółowo go poinstruuję. Resztę Rouan przekaże ci podczas drogi.
Po skończonym obiedzie Niemir poszedł do swej komnaty i nie wyszedł z niej do rana, opuszczając kolację składającą się z sarny. Leżąc w łóżku, zastanawiał się, jak wygląda Hitogród – czy jest chociaż trochę podobny do Atlantiksu, a może bardziej do miast północy, które ze względu na nieco chłodniejszy klimat mają surowszą architekturę, nie mają tego romantyzmu, jak to powiada się w stolicy. Wspomniany romantyzm to między innymi wszechobecne kwiaty – czy to na parapetach okiennych, czy na ulicach – a także rośliny pnące się po ścianach budynków, nadające stolicy błękitnego królestwa wyjątkowego charakteru.
– No cóż, dobrze przynajmniej, że jedzie ze mną Rouan – stwierdził. – Ciekawe, dlaczego to on ma mi towarzyszyć podczas tej podróży, przecież ma jeszcze innych uczniów poza mną i wiele innych ważnych spraw w stolicy. Ale widocznie rozkaz mojego brata to rzecz święta.
Przez kilka następnych godzin leżał i rozmyślał o podróży. Początkowo czuł niemałą złość na brata za to, że tak nagle kazał mu wyruszać w nieznane, nie pozwalając przygotować się wcześniej do wyjazdu. Jednak złość z minuty na minutę zanikała, a w jej miejscu pojawiła się ekscytacja i fascynacja tym, co może go czekać.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Błękitne imperium
ISBN: 978-83-8219-979-6
© Adrian Biesiada i Wydawnictwo Novae Res 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Kinga Kosiba
Korekta: Małgorzata Giełzakowska
Okładka: Joanna Widomska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Zaczytani sp. z o.o. sp. k.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek