Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Opowieść o tajemnicy, odwadze i, oczywiście, prawdziwej miłości.
Spotkamy tu uprzejme damy i złośliwe arystokratki, rycerskich mężczyzn i cynicznych bawidamków, oprócz tego kilku ekscentrycznych wynalazców, archeologa amatora i niezbyt miłą staruszkę. A wszystko to na tle smaganych wiatrem wrzosowisk.
Wczesne dzieciństwo Nin Everett upłynęło na tropikalnej wyspie, gdzie jej rodzice pracowali lecząc i edukując tubylców. W wieku sześciu lat dziewczynka została wysłana do ciotki, by dorastać w bardziej cywilizowanym miejscu i zdobyć odpowiednie wychowanie.
Nin stara się dostosować do obowiązujących w arystokratycznych kręgach obyczajów, ale mimo upływających lat wciąż ma wrażenie, że nie pasuje do tego świata. Może dlatego, że obce jej jest uczucie strachu. Nigdy go nie czuła i nie potrafi sobie nawet wyobrazić, co przeżywa człowiek, który się boi.
Życie w domu wujostwa biegnie spokojnie do chwili, kiedy podczas balu Nin zauważa klejnot w kształcie ważki wpięty we włosy jednej z dam. O tym, że nie jest to zwykła ozdoba, Nin przekona się niebawem. O tym, jak bardzo złotoszmaragdowa ważka wpłynie na jej losy, dowie się jakiś czas później.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 411
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt okładki: XAUDIO
Copyright © Agnieszka Grzelak
Copyright © for the Polish ebook edition by XAUDIO Sp. z o. o.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw.
ISBN 978-83-8341-067-8
Wydanie II
Warszawa 2022
Wydawca:
XAUDIO Sp. z o.o.
e-mail: [email protected]
www.xaudio.pl
1.
Nin Everett krążyła pośród gości, starając się utrzymać na twarzy uprzejmy uśmiech. Z każdą chwilą stawało się to coraz bardziej męczące, ale Nin chciała się jakoś odwdzięczyć ciotce za zorganizowanie balu z okazji jej osiemnastych urodzin. Ciotka lubiła, kiedy siostrzenica prezentowała nienaganne maniery. Prawdę mówiąc, Nin nie była miłośniczką tego typu uroczystości. O zbyt wielu rzeczach należało pamiętać i zbyt wielu reguł należało przestrzegać.
- Moja droga Nin, jak pięknie dziś wyglądasz. - Pani Strout, wystrojona w fioletowe aksamity, ujęła ją pod łokieć. - Miałaś ostatnio jakieś wieści od rodziców?
- O tak, ostatni list przybył w zeszłym miesiącu. U nich wszystko dobrze.
- Uważam, że powinni wrócić do kraju. Poświęcenie powinno mieć jakąś granicę. Twoja droga matka jest z pewnością wyczerpana życiem w tropikach.
- Klimat archipelagu nie jest zbyt uciążliwy, ale dziękuję pani za troskę. - Nin opanowała sztukę uprzejmej konwersacji, polegającą na takim formułowaniu zdań, żeby nie urazić rozmówcy, nie wyjawić tego, co się naprawdę myśli, a jednocześnie nie skłamać.
Tak naprawdę jej matka uwielbiała życie na wyspach i najprawdopodobniej miała zamiar mieszkać tam aż do śmierci. Nin nie tęskniła za rodzicami. Nawet wtedy, gdy jeszcze mieszkała na wyspie Akarrau, nie czuła się z nimi bardzo związana. Właściwie nie było w tym nic dziwnego, skoro całe dnie spędzała w tubylczych chatach, bawiąc się z dziećmi Maiei. Rodzice mieli tak dużo zajęć związanych z nauczaniem i leczeniem mieszkańców archipelagu Kuo-Roo, że po prostu niewiele zostawało im czasu na zajmowanie się córką. Ich misja była ważniejsza niż wszystko inne.
Kiedy Nin skończyła siedem lat, zorientowali się, że wyrosła na małą dzikuskę i zadecydowali o wysłaniu jej w miejsce znacznie bardziej cywilizowane. Tym miejscem było Corgan Hill - wspaniała posiadłość ciotki Lynn i jej męża Cedrica Corgana. Byli bezdzietni i zgodzili się wziąć na wychowanie małą siostrzenicę. Ciotka wielokrotnie wspominała dzień, w którym Nin przekroczyła progi rezydencji.
- Nawet nie masz pojęcia, jakiego szoku doznałam, kiedy cię wprowadzono - opowiadała. - Wyglądałaś jak leśny stworek z bajek dla dzieci. Chuda, śniada, z włosami skołtunionymi niczym grzywa dzikiego kucyka. Mówiłaś z dziwacznym akcentem, wtrącając co chwila obce słowa. No i ten okropny zwierzęcy zapach! Dopiero po tygodniu intensywnych kąpieli udało się go usunąć. Pewnie tego nie pamiętasz, ale w ogóle nie wiedziałaś, do czego służy mydło i nie potrafiłaś posługiwać się sztućcami. Musieliśmy przejść długą drogę, żeby zrobić z ciebie damę.
Ciotka się myliła. Nin pamiętała tamten dzień doskonale. Stała w wielkim holu, gdzie każdy głos odbijał się echem, a jaskrawe światło wpadało przez wysokie okna, i dziwiła się ogromowi domu, w którym miała zamieszkać. Pamiętała szorowanie w wielkiej wannie, do której dolewano pachnących płynów, i słowa służącej: „ta mała cuchnie gorzej niż świnie w chlewie”. I pierwsze posiłki, podczas których okazywało się, że nie chodzi o zaspokojenie głodu, tylko o dopełnienie jakiegoś skomplikowanego rytuału z użyciem masy narzędzi. Nie rozumiała, dlaczego nie wolno jeść palcami, skoro tak po prostu jest wygodniej. Wszystko to było dziwne i obce. Ciotka powtarzała często: „nie bój się, powoli do wszystkiego przywykniesz i z czasem wyrośniesz na dobrze wychowaną młodą pannę”.
Wiele osób mówiło jej, żeby się nie bała. To było niezrozumiałe, bo Nin nigdy nie czuła strachu. Nawet tego pierwszego dnia, który stał się „początkiem jej cywilizowanego życia”, jak zwykł był mawiać wuj, nie bała się ani przez chwilę. Była zdziwiona, zdezorientowana, niepewna - o tak! Ale z pewnością nie wystraszona. Ten brak strachu budził respekt. Nawet najstarsi synowie Maiei, którzy rządzili młodszymi dziećmi, okazywali jej szacunek. Zwłaszcza po tym, jak starego Amagai ukąsił jadowity pająk i oszalały mężczyzna zaczął atakować ludzi. Jedynie Nin miała odwagę stawić mu czoła i odebrać nóż, którym zdążył zranić kilka osób.
- Nie bałaś się, że ciebie też zaatakuje? - spytał wtedy ojciec.
- Wiedziałam, że może to zrobić - potwierdziła.
- Ale czy się nie bałaś?
Wzruszyła tylko ramionami.
Działo się to na krótko przed jej wyjazdem z archipelagu. Ostatnie tygodnie na wyspie poświęciła na zgłębianie słów „bać się”. Pytała inne dzieci, co czują, kiedy się boją. Opowiadały, że trzęsą im się ręce i kolana, że wali im serce, że drżą całe, nie mogą się ruszyć... Mnóstwo opisów stanu, który jej był obcy.
W Corgan Hill strach budziły inne rzeczy niż jadowite pająki, węże czy niszczące huragany. Tutaj ludzie bali się okryć śmiesznością, utracić pozycję i majątek, zachować się nie tak, jak należy. Oczywiście obawiali się też chorób i śmierci, jak wszyscy na świecie... z wyjątkiem Nin.
Rozległy się dźwięki muzyki.
- Czy zaszczyci mnie pani tym tańcem, panno Everett?
Nin skłoniła głowę i podała rękę hrabiemu Kerry. Dzięki staraniom ciotki i sprowadzonego specjalnie nauczyciela nauczyła się dobrze tańczyć. Od pewnego czasu sprawiało jej to nawet przyjemność. Mieszkańcy wyspy Akarrau osłupieliby ze zdumienia, widząc ją sunącą po parkiecie w długiej sukni ozdobionej koronkami. Prawie się nie różniła od obecnych na balu dam. Może tylko cerę miała odrobinę bardziej śniadą i była dość drobnej budowy. Z tego powodu ciotka zamówiła dla niej pantofelki na wyższych obcasach, żeby nie wyglądała dziwacznie, tańcząc z dużo wyższymi partnerami. Największy problem stanowiły bujne, trudne do ujarzmienia włosy. Po dwóch godzinach od rozpoczęcia balu zaczynały się już uwalniać z licznych szpilek i otaczały jej głowę ciemnokasztanową aureolą.
Tańcząc promenadę, Nin złowiła spojrzenie ciotki uśmiechającej się z aprobatą. Hrabia Kerry należał do najlepszych kręgów arystokracji i wujostwo liczyli na to, że Nin właśnie w tym środowisku znajdzie sobie przyjaciół, a później również męża. Z przyjaźniami był jednak kłopot.
- Taniec z panią to prawdziwa przyjemność - odezwał się hrabia z galanterią.
- Bardzo pan uprzejmy - odpowiedziała odruchowo.
Tak, przyjaźnie stanowiły problem. Zawieranie znajomości nie było trudne, prowadzenie rozmów na obojętne tematy także nie - tę sztukę Nin zdołała opanować. Z nikim jednak nie nawiązała szczególnej więzi. Właściwie nawet nie miała takiej potrzeby. Po hałaśliwych spotkaniach towarzyskich, na które była zapraszana, z ulgą wracała do domu i do samotności swojego pokoju z widokiem na Błękitne Wzgórza. Mimo jedenastu lat spędzonych w Corgan Hill ciągle czuła, że jest tu obca i że różni się od rówieśniczek. Z pewnością w wielu sytuacjach nie postępowała jak one. Nie mdlała z byle powodu, nie dostawała palpitacji w sytuacji nagłego zaskoczenia i nie wydawała okrzyków przerażenia na widok insektów czy gryzoni. Odnosiła wrażenie, że te cokolwiek teatralne zachowania obliczone były na pewien efekt i służyły przyciągnięciu uwagi mężczyzn. Zaobserwowała na przykład, że zwisający na nitce pająk zazwyczaj bywa przez kobiety zupełnie ignorowany. Jednak w chwili, gdy pojawia się w pobliżu atrakcyjny dżentelmen, nieszkodliwe stworzenie natychmiast staje się pretekstem do manifestowania strachu i odrazy. Wiele razy była świadkiem podobnych scen i nie widziała w nich żadnego sensu. Zdarzało jej się też reagować szybciej niż panowie - bez słowa brała pająka w rękę i wynosiła na sąsiednią alejkę. Udawała przy tym, że nie dostrzega zaskoczonych lub pełnych dyskretnej dezaprobaty spojrzeń. Z całą pewnością była inna niż młode damy, z którymi widywała się przy różnych okazjach. One także były tego świadome i traktowały ją uprzejmie, ale bez większej serdeczności.
Wykonawszy zgrabnie ostatni obrót, hrabia Kerry odprowadził ją na miejsce.
- Pięknie tańczysz, moja miła - szepnęła ciotka z zadowoleniem.
- Znacznie lepiej niż większość panien. Aż trudno uwierzyć... - urwała i pokręciła głową.
Pewnie chciała powiedzieć: „aż trudno uwierzyć, że kiedyś byłaś tak niezgrabna” albo coś w tym rodzaju - pomyślała Nin. To prawda, była niezgrabna. Ciągle potykała się o zbyt długie sukienki i nie mogła się przyzwyczaić do noszenia butów. Na wyspach zawsze biegała boso, tak jak pozostałe dzieci. Nawet teraz, kiedy nikt nie widział, zrzucała pantofelki i chodziła po trawie, ciesząc się jej chłodnym dotykiem na gołej skórze.
Muzycy zaczęli grać kolejną melodię.
- Pójdę trochę odetchnąć, gorąco tutaj - oznajmiła pospiesznie Nin.
- Ale wróć zaraz! Po tym tańcu służba wniesie tort.
- Dobrze, ciociu.
Wyszła na taras i skryła się w najdalszym kącie, tam, gdzie stały donice z agawami. Nie miała ochoty tańczyć z kolejnym młodzieńcem, który czułby się w obowiązku ją poprosić. Ze swojego ukrycia obserwowała sunące pary. Marzyła o tym, żeby bal już się skończył i żeby wszystko wróciło do normalności. Za chwilę będzie zdmuchiwać świeczki na torcie i tym samym znajdzie się w centrum uwagi wszystkich zgromadzonych. Są tacy, którym to odpowiada. Na przykład Grenetta Tam ton uwielbiała być gwiazdą balów i przyjęć. Śliczna, dowcipna i inteligentna. Żadne spotkanie nie mogło się bez niej obyć. Jej nieobecność zauważano od razu - jak wtedy, gdy z powodu choroby nie pojawiła się na jesiennym pikniku w Winthorn. Wszystkie rozmowy kończyły się wówczas nieuniknionym: „szkoda, że nie ma z nami Grenetty”. Brakiem Nin z pewnością nikt by się nie przejmował. No i dobrze. Lepiej być niewidzialną niż zanadto widoczną - tego nauczyło ją życie na wyspach.
Czas wracać na salę. Odruchowo poprawiła kilka spinek i podeszła do oszklonych drzwi. W tym momencie jej uwagę przyciągnął klejnot wpięty we włosy jednej z dam. Była to ważka wykonana z oprawionych w złoto szmaragdów i szafirów - przedmiot rzadko spotykanej urody. Nin nie mogła oderwać od niej oczu. Nigdy nie przywiązywała większej wagi do biżuterii, toteż zaskoczona była siłą, z jaką nagle zapragnęła mieć tę spinkę. Kim jest kobieta będąca posiadaczką takiego skarbu? Na pewno ciotka ją przedstawiała, ale trudno spamiętać wszystkie twarze. A może pojawiła się spóźniona? Dama miała czarne włosy przetykane gdzieniegdzie siwymi pasemkami i głęboko osadzone szare oczy. Była wysoka. Niemal równa z kapitanem Bentinem, z którym właśnie tańczyła. Para zrobiła obrót i szmaragdowa ważka przestała być widoczna. Nin otrząsnęła się z zauroczenia i pomaszerowała prosto do ciotki, która rozglądała się niespokojnie.
- Jesteś! - zawołała z ulgą na widok Nin.
- Kim jest ta kobieta tańcząca z kapitanem Bentinem? Chyba nas sobie nie przedstawiono?
Lynn Corgan poszukała wzrokiem kapitana i spochmurniała.
- To jest Carlotta de Vir. Wdowa po hrabim Christianie de Vir. Nie powinna tak się zachowywać - powiedziała z dezaprobatą.
- Nie powinna tańczyć?
- Oczywiście, że nie. Jest wdową. I do tego ta zielona suknia - to naprawdę nie przystoi.
- Jej mąż dawno umarł?
- Jakieś dziewiętnaście lat temu. Miała wtedy dwadzieścia pięć lat.
- I przez resztę życia ma się smucić? Nie tańczyć? Ubierać się na czarno? - Nin była oburzona.
- Gdyby ponownie wyszła za mąż, to co innego, ale ona uparcie pozostaje we wdowieństwie, niechże więc się zachowuje stosownie do swego stanu.
Nin mimowolnie poczuła sympatię do Carlotty de Vir. Szkoda, że ciotka wyraża się o niej z taką dezaprobatą. Ale skoro jej nie lubi, to dlaczego ją zaprosiła?
- Hrabina de Vir przebywa w gościnie u Tarntonów. Nie wypadało jej pomijać - Lynn niechcący odpowiedziała na niezadane pytanie.
U Tarntonów. A więc możliwe, że będzie obecna na ogrodowym przyjęciu Grenetty, które ma się odbyć za trzy tygodnie. Wzrok Nin pobiegł ku tańczącej Carlotcie. Zamigotały światła odbite od szmaragdowych skrzydełek. Wydawało się, że za chwilę złota ważka wzbije się w powietrze.
- Nie gap się tak. - Ciotka ścisnęła ją za łokieć. - Ta kobieta i tak przyciąga za dużo spojrzeń.
Nin zamrugała. Z wysiłkiem oderwała wzrok od niezwykłego klejnotu. Marzyła, żeby go chociaż dotknąć...