Córka Szklarki. Blask Corredo - Agnieszka Grzelak - ebook + audiobook

Córka Szklarki. Blask Corredo ebook i audiobook

Agnieszka Grzelak

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Magiczny klimat, zapierająca dech akcja, mnóstwo przygód w drugim tomie Blasku Corredo!
Córka Szklarki, dwunastoletnia Mori ma niezwykłe zdolności - wie rzeczy, których nigdy się nie uczyła, widzi emocje innych ludzi w postaci kolorowych poświat, może przenosić przedmioty siłą woli. Nie potrafi jednak nawiązać porozumienia ani ze swoimi rówieśnikami, ani z rodzicami. 
Niespodziewanie po przyjęciu u swojej ciotki Pepperii Mori znika. Okazuje się, że nie tylko ona. 
Czy mają w tym udział groźne instruktorki? Co zrobią Państwo Sedun i ich przyjaciele, by odnaleźć dziewczynki? Czy Mori wykorzysta swoje zdolności, aby się uwolnić, czy spotka jeszcze swoich rodziców? 

Nowi bohaterowie, barwne opisy i niesamowita sceneria sprawią, że przeczytacie tę książkę jednym tchem!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 357

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 11 min

Lektor: Czyta: Anna Kerth
Oceny
4,5 (74 oceny)
47
20
6
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Projekt okładki: XAUDIO

Copyright © Agnieszka Grzelak

Copyright © for the Polish ebook edition by XAUDIO Sp. z o.o.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw.

ISBN 978-83-66807-67-9

Wydanie III

Warszawa 2021

Wydawca:

XAUDIO Sp. z o.o.

e-mail: [email protected]

www.xaudio.pl

Część I

1.

Upał. Słońce wlewa się przez szerokie okna pracowni, nadając ciepły koloryt zielonkawej tapecie w powojniki. W taki dzień trudno skoncentrować się na malowaniu. Szklarka wypłukała pędzel i odłożyła go na bibułę. Ostrożnie odstawiła wykończoną już szybę witrażowego tryptyku. Dwie pozostałe muszą poczekać. Kiedyś tak nie było… kiedyś potrafiła pracować niezależnie od pogody i stanu ducha. (Z wyjątkiem może tego okresu, ponad trzynaście lat temu, kiedy zastanawiała się, czy naprawdę chce wyjść za mąż za Scabera). Ostatnio coraz częściej zdarzało jej się opuszczać pracownię po jednej lub dwóch godzinach malowania albo w ogóle nie wchodzić do niej przez kilka dni. Znała przyczynę. Przyczyna miała dwanaście lat, ciemne włosy do pasa, granatowoniebieskie oczy i siedziała w tej chwili w cieniu kwitnącej lipy. Mori – jej córka.

– Nie wiedziałam, że macierzyństwo jest takie skomplikowane – powiedziała do siebie, dokręcając słoiczki z farbami i ustawiając je na półkach według kolorów.

Miała teraz mniej pracy niż kiedyś. Odkąd wyszła za mąż i stała się hrabiną Theą Sedun, większość z dawnych klientów uznała za niestosowne składanie jej zamówień na malowaną porcelanę, szkło czy dekoracyjne panele. Nie była już przecież Szklarką z Wyspy Sierot, zarabiającą na życie jako artystka. Znalazła się teraz w ciasnym kółku arystokracji, gdzie kobiecie nie wypada trudnić się rzemiosłem i otrzymywać wynagrodzenia za swoje dzieła. Na szczęście istniała też grupa osób, pochodzących najczęściej spoza kręgu „wysoko urodzonych”, które ceniły jej wyroby i nie wzdragały się ich zamawiać.

Stanęła przy oknie i zapatrzyła się w siedzącą nieruchomo postać. Wiele by dała, żeby dowiedzieć się, o czym Mori teraz myśli. To dziecko jest takie tajemnicze. Nie miała pojęcia, że porozumienie się z własną córką może sprawiać tyle trudności.

„Czy zrobiłam coś źle? Może poświęcałam jej za mało czasu?” Nie, to oczywiście nieprawda. Czasu poświęcała jej masę. Zawsze… Próbowała przekazać jej swoje doświadczenie, nauczyć wszystkiego, co sama umiała… Tylko że Mori nie potrzebowała nauki. To dziwne dziecko bez wysiłku opanowywało każdą gałąź wiedzy i dysponowało zdolnościami, o jakich Szklarce nigdy się nie śniło. Przypomniało jej się, jak pokazywała córce technikę malowania witraży. Powoli, krok po kroku, omawiała każde pociągnięcie pędzla. Przedstawiała powody, dla których dobrała takie, a nie inne barwy. Mori stała z boku i słuchała z uprzejmą miną. A kiedy Szklarka spytała: „Może teraz sama spróbujesz?”, dziewczynka śmiałymi ruchami namalowała tak piękne studium kwiatu wisterii, jakby kilka lat studiowała pod okiem Deleny. A miała wtedy zaledwie pięć lat. To było niezrozumiałe i trochę straszne. Podobnie jak inne wydarzenie, o którym wolałaby nie pamiętać.

To było na drugi dzień po urodzeniu Mori. Szklarka – przejęta i poruszona – mimo zmęczenia porodem, nie mogła zasnąć. Przez całą noc trwała z otwartymi oczami, szczęśliwa i oszołomiona, wsłuchiwała się w spokojny oddech córeczki. Dziecko leżało w ozdobionej koronkami kołysce, która od co najmniej czterech wieków służyła kolejnym potomkom Sedunów. Właśnie wschodziło słońce. Scaber otworzył oczy i bardzo przejęty spytał szeptem:

– Czy ona jeszcze śpi?

Szklarka uniosła się na łokciu, żeby zajrzeć między antyczne falbanki, a wtedy z głębi kołyski odezwał się nieco sepleniący głosik:

– Jus nie.

Spojrzeli po sobie zaskoczeni. Szklarka poderwała się, żeby sprawdzić, czy ktoś nie podmienił im dziecka. To był absurdalny pomysł, ale tuż po porodzie absurdalne pomysły rosną w głowach matek jak grzyby po deszczu. Dziewczynka w kołysce była tym samym noworodkiem, który zaledwie kilkanaście godzin wcześniej opuścił jej ciało. Ciemnogranatowe oczka patrzyły rozumnie, a różowe usteczka rozchylały się, ukazując bezzębne dziąsełka.

– Ależ noworodki nie mówią… – wykrztusił Scaber.

– Dobze tatusiu.

Szklarka opadła bezsilnie na poduszki. W sypialni zapadło milczenie. Niezwykłość tego, co się przed chwilą stało, bardziej ich przeraziła, niż ucieszyła. Scaber najcichszym z szeptów spytał ją, co o tym myśli.

– Nie wiem, co o tym sądzić – odpowiedziała równie cicho. – Chciałabym, żeby była zwyczajnym dzieckiem – dodała, bardziej do siebie. Nie wiedziała, czy ją usłyszał. Czuła, jak ogarnia ją nagle ogromne znużenie. Wyczerpana emocjami i porodem, zapadła w końcu w sen.

Potem jeszcze kilka razy wracali w rozmowach do tamtego poranka. Zawsze z niepokojem. Szklarka bała się, że wpływ instruktorek, jakiemu była poddana przez lata spędzone na Wyspie Sierot, może oddziaływać również na jej dziecko. To była mało prawdopodobna teoria, zwłaszcza że instruktorki zginęły jeszcze przed urodzeniem Mori. Jednak trudno było znaleźć inną przyczynę tego incydentu. Widziała, że Scaber też się niepokoi, ale usiłuje stłumić to uczucie, żeby nie powiększać jej lęków. Jakby wyczuwając nastroje rodziców, przez następny rok Mori nie wypowiedziała ani słowa.

Szklarka otworzyła srebrną szkatułkę, w której przechowywała listy od matki. Dotknęła dłonią pożółkłych kartek. „Tak naprawdę, to nie mam pojęcia, jak powinno być między matką a córką” – pomyślała.

Sposób, w jaki wychowywały ją instruktorki, daleki był od serdeczności. Dyscyplina i wymagania. Świat własnych uczuć należało poznać, a następnie ujarzmić. Z takim bagażem trudno wkraczać w macierzyństwo. Trudno czuć się kompetentnym rodzicem. Dlatego wysłała zaproszenie do Chamomilli, prosząc, żeby przyjechała sama, bez wychowanek.

Widywały się kilka razy w roku, ale Chamomilla zawsze otoczona była wianuszkiem dziewczynek. Zajmowała się nimi od dnia, w którym Wyspa Sierot została wysadzona w powietrze. Jej niespożyta energia nie przestawała zdumiewać Szklarki. Nie dość, że matkowała około trzydziestce dzieci, to jeszcze (żeby nie korzystać wiecznie z pomocy przyjaciół – jak wyjaśniła) stworzyła małą wytwórnię bardzo ekskluzywnych serów. Dzięki ich sprzedaży mogła utrzymywać w dostatku całą swoją olbrzymią rodzinę. Wszystkie jej dziewczęta, jak to zresztą było do przewidzenia, wykazywały nieprzeciętne uzdolnienia artystyczne, tak więc trzeba było zatroszczyć się o ich edukację. Kazała zbudować na terenie sąsiadującym z wytwórnią serów obszerny pawilon z szeregiem pracowni plastycznych. Nauczycielkami zostały uciekinierki z wyspy Nut.

Myśl Szklarki powędrowała do tych niezwykłych kobiet, z którymi ponad dwanaście lat temu zeszła z pokładu „Roxilony”. Wydawało jej się wtedy, że trudno im będzie odnaleźć się na nowo w zwyczajnym świecie, bez niewidzialnego nadzoru i opieki Corredo. Zaproponowała nawet, po wcześniejszym omówieniu tej sprawy ze Scaberem, żeby na początek zamieszkały w Versathis – posiadłości Sedunów. I rzeczywiście, przez kilka pierwszych miesięcy korzystały z ich gościny. Posprzedawały swoją biżuterię, a za uzyskane w ten sposób pieniądze nabywały to, co potrzebne im było do tworzenia: farby, pędzle, płótna, nici do haftu, narzędzia jubilerskie, glinki ceramiczne i tak dalej. Jedna po drugiej opuszczały Versathis i wynajmowały sobie mieszkania w Como, Brittle albo innych ośrodkach, gdzie można znaleźć bogatych klientów. No i dawały lekcje podopiecznym Chamomilli. Może należałoby posłać do tej szkoły także i Mori… Tyle że ona chyba już wszystko umie.

Wzrok Szklarki znowu powędrował w kierunku szczupłej postaci, która w tym właśnie momencie podniosła się z ziemi. Wspięła się na palce i zrobiła nad oczami daszek z dłoni, jakby czegoś wypatrując. Potem powoli zaczęła iść w kierunku bramy wjazdowej, ale nagle zmieniła decyzję. Okręciła się na pięcie i pobiegła w przeciwną stronę.

Mori całe dnie spędzała samotnie. Albo spacerowała po ogrodzie, albo siedziała w jednym miejscu, zatopiona w rozmyślaniach, albo zaszywała się w swoim pokoju, do którego nie wpuszczała żadnych służących, a rodzicom pozwalała zaglądać tylko z rzadka. Szklarka bardzo chciałaby wiedzieć, co ona tam robi, co ją interesuje, do czego mają służyć te dziwne rzeczy ze szkła, metalu i drewna, walające się po całym pokoju. Nie chciała jednak być wścibska ani natrętna. Wydawało jej się, że gdyby Mori miała do niej zaufanie, sama dzieliłaby się tym, co jest dla niej ważne. Tak wyobrażała sobie relację między matką i córką. Jako bliską zażyłość. A tymczasem czuła, że w obecności dziewczynki staje się spięta i tak bardzo skoncentrowana na tym, żeby nie popełnić jakiegoś nietaktu, który jeszcze bardziej oddaliłby je od siebie, że jakakolwiek spontaniczna reakcja wydawała się niemożliwa.

Powietrze wypełniło przenikliwe dzwonienie. Nieomylny znak przybycia Chamomilli. Była to jej jedyna, nieszkodliwa ekstrawagancja – dzwoneczki przy powozie i przy końskiej uprzęży. Na pytania, dlaczego i skąd ten pomysł, odpowiadała uśmiechem i wzruszeniem ramion. Szklarka nie zamierzała dociekać.

– Theo! – Ciepły uśmiech rozjaśnił twarz wkraczającej do hallu Chamomilli.

Jej obfita postać, spowita we wzorzyste jedwabie zdawała się rozświetlać całe pomieszczenie. Naszyjniki i bransolety rzucały na ściany błyski. Znikomą część tej biżuterii stanowiły prawdziwe klejnoty. Większość migocących kamyków była precyzyjnie oszlifowanymi szkiełkami. Chamomilla z pogardą odnosiła się do arystokratycznego uwielbienia dla drogich kamieni i bulwersowała „wysoko urodzonych” stwierdzeniami typu: „I jedno, i drugie ładnie się świeci”.

Szklarka objęła przyjaciółkę. Gdyby były same, gdyby wokół nie krążyły ciche zastępy służby, pewnie rozpłakałaby się z ulgi. A tak mogła sobie jedynie pozwolić na długie westchnienie. Chamomilla poklepała ją delikatnie po plecach.

– Mam coś dla ciebie – powiedziała. – Kalikście, podaj mi kosz.

Chamomilla zawsze zjawiała się z jakimiś niezwykłymi prezentami. To stało się już tradycją. Woźnica, pełniący w razie potrzeby również funkcję służącego-do-wszystkiego, wręczył jej ceremonialnie żądaną sztukę bagażu. Kobieta wydobyła z niej małą podłużną paczuszkę, owiniętą złoconą bibułką i przewiązaną atłasową wstążeczką.

– Co to jest?

– Otwórz, a zobaczysz.

Wewnątrz zawiniątka znajdował się smukły kryształowy flakonik, napełniony bladozłotym płynem. Szklarka wyciągnęła zwieńczony kryształową kulką korek i wszyscy obecni w hallu mimowolnie wciągnęli głębiej powietrze przesycone nagle egzotycznym, kwiatowym zapachem.

– Perfumy! – ucieszyła się Szklarka.

– To dzieło mojej Maiorany. Po raz pierwszy chyba któraś z wychowanek Wyspy Sierot zamiast sztuką, zajmuje się produkcją pachnideł.

– Trudno Maioranę nazwać wychowanką Wyspy Sierot. Przebywała tam zaledwie siedem lat. A poza tym jest jeszcze Irinda, która zamiast rzeźbą, zajmuje się ogrodnictwem.

– To prawda. Niemniej jednak to wyjątki.

Chamomilla znowu zanurzyła rękę w koszu. Tym razem pakunek był znacznie większy, mniej kształtny i zawinięty w lnianą serwetę z wzorem w rumianki. Zarówno zapach, jak i charakterystyczne opakowanie nie pozostawiały wątpliwości, iż jest to jeden ze słynnych i piekielnie drogich wyrobów Chamomilli.

– Cóż to jest tym razem? – dopytywała się Szklarka. – Śmietankowy ser z oliwkami czy też mój ulubiony, orzechowy?

– Zupełnie nowy wynalazek, przekonasz się przy kolacji. – Chamomilla podała ser najbliżej stojącej pokojówce. – Zanieś to do kuchni i powiedz, że mają go rozpakować tuż przed podaniem. Nie wcześniej, pamiętaj!

Dziewczyna z nabożną czcią przejęła pakunek i odeszła, stąpając tak dostojnie, jakby niosła klejnoty koronne.

Pół godziny minęło, zanim mogły zostać zupełnie same. Szklarce wydawało się, że służące nigdy nie przestaną krążyć, wnosząc herbatę, ciasteczka i specjalny dar od kucharki – miniaturowe torciki bezowe z bitą śmietaną i malinami. (Główna kuchmistrzyni Versathis traktowała Chamomillę z szacunkiem i czcią należną co najmniej jakiemuś bóstwu. Zawsze starała się przygotować na jej przyjazd coś wyjątkowego).

– No a teraz powiedz, jakie masz kłopoty z Mori – odezwała się bez wstępów Chamomilla, kiedy tylko drzwi zostały zamknięte, odgradzając je od reszty domu.

– Oczywiście, zanim cokolwiek powiedziałam, ty już wszystko wiesz. – Szklarka pokręciła głową, rozbawiona i jednocześnie trochę zirytowana.

– Inaczej nie nalegałabyś, żebym przyjechała sama. Potrzebujesz mojej niepodzielnej uwagi. A więc słucham.

– Powiedz mi, co zrobiłam źle? Dlaczego nie rozumiem własnej córki? Dlaczego nie potrafię z nią rozmawiać? Nie wiem o czym. A ona… jest grzeczna, poprawna i zarazem taka odległa.

– Może za bardzo się starasz? – Chamomilla posłała jej rozbawione spojrzenie. – Ty próbujesz być idealną matką, a ona w odpowiedzi chce być idealną córką. I nie macie szansy się spotkać. Zawsze byłaś ostrożna w okazywaniu uczuć, Theo. To spuścizna po instruktorkach. Może jest teraz dobry moment na to, żeby zacząć otwarcie wyrażać zarówno radość, jak i złość.

– Złość? Ale ja nie jestem zła na Mori. Ja tylko się boję... że ją tracę, że nigdy nie będzie wiedziała, jak bardzo ją kocham. I jeszcze… – zawahała się – Mori jest inna od twoich dziewczynek. Nigdy nie bawiła się tak jak zwyczajne dzieci. Ciągle nad czymś rozmyśla. Na dodatek wszystko umie... I to mnie przeraża. Nigdy ci o tym nie mówiłam, bo… – zająknęła się – jakoś nie było okazji i…

– Co to znaczy: wszystko umie? – przerwała Chamomilla.

– Kiedy próbuję ją uczyć malowania, okazuje się, że każda jej praca wygląda jak dzieło profesjonalnej artystki. Gdy zatrudniliśmy nauczyciela, wystarczyły dwa tygodnie, a wchłonęła wszystkie wiadomości. Okazało się też, że jej wiedza z przedmiotów ścisłych i nauk przyrodniczych przekracza poziom uniwersytecki. JAK TO JEST MOŻLIWE?!!

Chamomilla w milczeniu rozważała słowa Szklarki. Zamyślona sięgnęła po leżące na tacy ciasteczko i włożyła je do ust. Zamieszała łyżeczką cukier w herbacie i upiła łyk.

– Powiedz mi Theo, ile tygodni po waszym powrocie z wyspy urodziła się Mori?

– Dokładnie trzy miesiące.

– Czy jest prawdopodobne, że poczęła się na wyspie Nut?

Szklarka zaczerwieniła się.

– To była t…tylko jedna noc – zająknęła się – ale tak… to jest możliwe.

Chamomilla pokiwała głową, jakby ta informacja była potwierdzeniem jej przypuszczeń.

– Istnienie twojej Mori zaczęło się więc na terytorium Corredo. To nie mogło pozostać bez wpływu. Pamiętasz niezwykłe umiejętności instruktorek? Myślę, że żadna z nas nie wie, jaką wiedzą dysponowały i do czego były zdolne. W dobrym i złym sensie.

– Chyba nie chcesz powiedzieć, że moja córka będzie kimś w rodzaju instruktorki! – obruszyła się Szklarka.

– Och, nie! Instruktorki były przecież wyrzutkami. Prawdziwi mieszkańcy Corredo… Przypomnij sobie, co mi opowiadałaś o swoich przeżyciach na wyspie Nut. Przypomnij sobie uczucie szczęścia i zachwytu. Nie było ci tam źle.

– To prawda.

Nawet teraz pamiętała tę cudowną moc, jaka ją wtedy przenikała.

– No ale co z Mori? – wróciła do głównego tematu. – Znalazłyśmy możliwe wytłumaczenie jej umiejętności. To nie zmienia faktu, że nie umiem się z nią porozumieć.

– A jak sobie wyobrażasz to porozumienie?

Szklarka wzruszyła ramionami.

– No choćby tak, że rozmawiamy o ważnych dla nas sprawach, dzielimy się przeżyciami…

– Mówisz jej o tym?

– O czym?

– Że brakuje ci takiej otwartości.

– No coś ty!

– Czyli nie dzielisz się ważną dla ciebie sprawą – uśmiechnęła się psotnie Chamomilla.

– Och! – prychnęła niecierpliwie Szklarka. – I tak nic by to nie dało. Mogłabym usłyszeć uprzejme „Przykro mi mamusiu”. Nic więcej.

– A co na to wszystko Scaber?

– Mówi, żebym dała jej spokój i pozwoliła żyć własnym życiem.

– Dość rozsądna rada.

– Mam jej pozwalać, żeby całymi dniami siedziała nieruchomo pod drzewem albo na długie godziny zaszywała się w dusznym pokoju?

Chamomilla nie odpowiedziała. Popołudniowe słońce wpadające przez szyby zapalało błyski w jej klejnotach i odbijało się od jedwabiu sukni. Szklarka miała wrażenie, że cała postać przyjaciółki skąpana jest w płynnym złocie.

– Czy jest ktoś, z kim Mori lubi przebywać albo rozmawiać?

Szklarka zastanowiła się. Scaber? Uczył ją jeździć konno, grał z nią w różne gry i to jej się podobało. Ale wiele ze sobą nie rozmawiali. Przebiegła w myślach osoby, które ich odwiedzały, ludzi, z którymi się przyjaźnili… Rówieśników Mori…

– Jedno jest pewne – odezwała się na głos. – Bez wątpienia nie znajduje wspólnego języka z dziećmi w swoim wieku.

– Nic dziwnego, jest od nich znacznie inteligentniejsza i dojrzalsza. Nie wiadomo, jaką wiedzą dysponuje. Może tylko na zewnątrz jest dwunastoletnią dziewczynką, a tak naprawdę…

– Ross!

– Co Ross?

– Z Rossem lubi rozmawiać. Cała aż promienieje, kiedy on przyjeżdża. Od razu się ożywia, zadaje masę pytań.

– Na jaki temat? – zareagowała błyskawicznie Chamomilla.

Szklarka oparła brodę na ręce.

– Podróże, obce kraje, szczegóły budowy okrętów, nawigacja, przyrządy optyczne, zwyczaje innych ludów, architektura starożytnych świątyń, rodzaje stopów metali…

– I on to wszystko wie? – przerwała wyliczankę Chamomilla, z niedowierzaniem unosząc brwi.

– Większość. Nawet jeśli dokładnie nie zna jakiegoś zagadnienia, to i tak potrafi o nim dyskutować albo zastanawia się, z jakich źródeł skorzystać, żeby dowiedzieć się czegoś więcej.

– I tego właśnie potrzebuje Mori. Dostępu do wiedzy.

– Mam prosić Rossa i Sorbitę, żeby Mori u nich zamieszkała? – Szklarka wstała zirytowana.

Inaczej wyobrażała sobie tę rozmowę. Oczekiwała większego zrozumienia, a Chamomilla zajęła się odgadywaniem potrzeb Mori. A przecież tu chodzi o wzajemną relację, o kontakt, o to, żeby mogły być sobie bliskie jak matka z córką.

– Ty nie rozumiesz… – zaczęła.

Chamomilla popatrzyła na nią znad trzymanej w dłoniach filiżanki.

– Sugeruję, żebyście na jakiś czas zamieszkali w Como. Mogłabyś poprosić Robiego, żeby wyrobił twojej córce stałą przepustkę do Królewskiej Biblioteki. Byłaby uszczęśliwiona.

Znowu mieszkać w Como? Szklarka odzwyczaiła się już od życia w mieście. Dobrze jej było w Versathis. Lubiła rozciągający się z okien widok na zielone wzgórza. I po prostu nie wyobrażała sobie rozstania z ogrodem, w którym własnoręcznie pielęgnowała setki odmian kwiatów.

– Czy myślisz, że wtedy Mori zacznie ze mną rozmawiać? – mruknęła z powątpiewaniem.

– Nie wiem. Na pewno przestanie siedzieć całymi dniami pod drzewem.

– Czy próbujesz być złośliwa? – spytała wojowniczo.

– Och, Theo… – Chamomilla wstała zza stołu i podeszła do Szklarki. – Czy naprawdę sądzisz, że cię nie rozumiem? Niektóre z moich dziewczynek w ogóle się do mnie nie odzywają. Są skryte, samotne i z trudem znoszą czyjeś towarzystwo. Inne natomiast, gadatliwe ponad miarę, sprawiają, że czasem mam ochotę wyskoczyć przez okno, żeby uniknąć ciągłego trajkotania. Problem w tym, że masz tylko jedno dziecko i ono zaprząta wszystkie twoje myśli. W dodatku niezwykłe i naprawdę nie wiadomo, jak z kimś takim postępować.

– No właśnie… – szepnęła Szklarka i wierzchem dłoni otarła łzę, która nieproszona popłynęła po policzku.

Za tą pierwszą pojawiły się następne. Chamomilla podała jej chusteczkę.

– Dlaczego ja zawsze muszę przy tobie płakać?

– Bo noszę przy sobie zapas chustek, więc nie musisz się martwić, czym wytrzeć nos.

Szklarka parsknęła śmiechem.

– Porozmawiam ze Scaberem o wynajęciu apartamentu w Como – zdecydowała. – Moje dawne mieszkanie dałam Verce w prezencie ślubnym. Należało jej się za te wszystkie lata służby.

– A właściwie gdzie jest Scaber?

– Pojechał odwiedzić rodziców. Poza tym chciał, żebyśmy mogły pobyć same, bez, jak to określił, „krępującej męskiej obecności”. A jak tam twoi zalotnicy?

Chamomilla roześmiała się gromko.

– W miarę jak dziewcząt z domu ubywa, a ceny sera rosną, są coraz liczniejsi.

– I żaden nie przypadł ci do gustu?

– Sami łowcy majątków – westchnęła. – Patrz, idzie Mori.

Szczupła figurka dziewczynki przesuwała się wolno w stronę domu.

– Robi się coraz podobniejsza do ciebie.

2.

„Gdyby udało się stworzyć metal lżejszy od powietrza, można by konstruować maszyny latające. Wystarczy rozgęścić jego strukturę. Ross nie wierzy, że metale złożone są z maleńkich drgających drobinek. A przecież to widać! Ross mówił, że nie widzi. Dlaczego? Może tylko ja mogę dostrzegać różne rzeczy. Albo wyczuwać. Na przykład to, że mama się martwi. Zawsze kiedy mnie widzi, zaczyna się martwić. Powstaje wtedy wokół niej niebieska otoczka. Właściwie niebieskosina – to nie jest ładny kolor. Za to ciocia Chamomilla jest złocista jak miód. Dobrze, że przyjechała, bo mama jest weselsza, różowa. Ciekawe, dlaczego nie widzę swoich kolorów. Nawet w lustrze. A Ross, jak się nad czymś bardzo zastanawia, robi się purpurowy i przebiegają przez niego żółte pasma myśli. Stwierdził, że mam malarską wyobraźnię. A przecież potrafię odróżnić to, co widzę, od tego, co sobie wyobrażam. Ciekawe, jak zareagowałaby mama, gdybym jej powiedziała o tych kolorach. Ona by uwierzyła, ale zaraz by się przestraszyła. Ona w ogóle okropnie się o mnie boi. Szkoda, że nie może urodzić więcej dzieci. To instruktorki tak zrobiły, że mogła mieć tylko jedno. Nie mam pojęcia, skąd o tym wiem, ale tak właśnie jest. Coś jej zrobiły tam w środku. I cioci Sorbicie też. I tym, które przypłynęły z wyspy Nut też. A dziewczyny cioci Chamomilli tego nie mają. Ciekawe, jakiego koloru były instruktorki? Mama nie lubi o nich rozmawiać. Nic dziwnego, zabiły przecież babcię Leę. Dlaczego to zrobiły? Gdybym bardzo się postarała, to może udałoby mi się stworzyć maszynę latającą. Musiałabym tylko…”

Sen dopadł Mori jak zwykle znienacka. I nie mogła dokończyć myśli.

3.

Kolacja dobiegała końca. Służąca wniosła tacę z czekoladowym ciastem i pucharki z malinami zwieńczone zgrabnymi kopczykami bitej śmietany.

„Jaka piękna martwa natura” – pomyślała Szklarka, patrząc na deser ustawiony na białym obrusie, oświetlony ciepłym blaskiem świec. „Właściwie mogłabym ją namalować. Prace na szkle stały się trochę nużące. Ciągle to samo i to samo. Jakbym stała w miejscu. Chciałabym robić coś innego. Może utkałabym wielki gobelin w takich kolorach, jakie były na wyspie Nut?”

„Mama myśli o czymś miłym. Ma wokół siebie tyle różowego światła. Szkoda, że tak rzadko. A tata jest cały w świetlnych zygzakach, jakby rozwiązywał w głowie jakiś problem. On na szczęście nie martwi się o mnie. Jakby wierzył, że ze wszystkim sobie poradzę. Pyszne są te maliny. Jutro pójdę do kucharki Padronny i poproszę, żeby mnie nauczyła robić bitą śmietanę. I w ogóle, dobrze byłoby nauczyć się gotować, nie wiadomo kiedy może się to przydać. Zresztą, może już umiem, tylko o tym nie wiem. Tak jak z malowaniem. Od pierwszego razu wiedziałam, jak to robić. Ciekawe, dlaczego? Może mam to po mamie, chociaż ją uczyły instruktorki”.

– Mori?

– Tak, tato?

– Zastanawialiśmy się z mamą, czy nie chciałabyś mieć dostępu do Królewskiej Biblioteki? – rzucił lekko Scaber.

– To możliwe? – Mori zerknęła na Szklarkę i z przykrością zauważyła, że miły różowy kolor znikł, ustępując miejsca szaroniebieskiemu.

– Możemy poprosić Robiego Cayushu, żeby wyrobił ci stałą przepustkę.

– Biblioteka jest w Como. Nocowałabym u Verki i Robiego?

– Nie. – Szklarka odchrząknęła, jakby coś utkwiło jej w gardle. – Wynajmiemy tam mieszkanie.

Mori milczała przez dłuższą chwilę. Zanim zdążyła zapytać, dlaczego to robią, znała już odpowiedź. Dla niej, oczywiście. Żeby się nie nudziła, żeby miała co robić. Czy nie wiedzą, że ona nigdy się nie nudzi? Jest tyle ciekawych rzeczy, o których można myśleć.

– Mamo, przecież ty kochasz Versathis, a zwłaszcza ogród!

– Moglibyśmy mieszkać tam tylko zimą, chociaż… – Szklarka uśmiechnęła się blado – jak pamiętam, pomieszczenia biblioteki nie są zbyt dobrze ogrzewane. Musiałabyś się ciepło ubierać.

– W bibliotece może być ciekawie – zaczęła z ociąganiem Mori – ale przecież tutaj jest również wiele interesujących rzeczy.

„Jakich?” – chciała zapytać Szklarka. „Co cię tak naprawdę interesuje? Przecież nic nie robisz godzinami? Z nikim się nie spotykasz, nie malujesz, wszystkie książki już przeczytałaś. Myślałam, że będziesz skakać z radości, słysząc naszą propozycję, a ty po prostu zadajesz rzeczowe pytania, nie przejawiając większego entuzjazmu”.

„Mama jest rozczarowana. Myślała, że sprawi mi radość. Gdyby była inna, to zaczęłaby na mnie krzyczeć, albo czynić wymówki, albo powiedziałaby, że jest na mnie zła. Ale ona mówi tylko do środka. Szkoda, że nie umiem słyszeć czyichś myśli, jak ciocia Chamomilla albo babcia Lea. Chociaż podobno nie można tego robić ot tak sobie. Że to jak kradzież. Ale wtedy wiedziałabym, o czym myśli mama”.

„Thea za bardzo się przejmuje. Może Mori rzeczywiście niepotrzebna jest biblioteka. Może siedząc pod drzewem, wymyśla powieści? To bardzo prawdopodobne przy jej wyobraźni. Nie znoszę takiego milczenia. Thea tak się boi urazić uczucia małej, że tłumi w sobie najmniejszy objaw niezadowolenia. To nierozsądne. Jeśli się nie odezwę, do końca kolacji będziemy przeżuwać w ciszy”.

– Wiesz, Mori – Scaber nadał swojemu głosowi niefrasobliwy ton – myśleliśmy, że się ucieszysz. I trochę jesteśmy oboje zbici z tropu. Czujemy się za ciebie odpowiedzialni, a tak naprawdę nie wiemy, jakie są twoje potrzeby.

Pomyślał, że za tak zwięzłą przemowę, świetnie charakteryzującą problem, należą mu się brawa. Zamiast nich otrzymał spojrzenie żony, w którym wdzięczność mieszała się z przerażeniem.

– Moje potrzeby? – zastanowiła się głośno Mori.

Była wdzięczna ojcu za przerwanie rodzącego się napięcia. Chciała odpowiedzieć na jego pytanie, ale nie wiedziała jak. Czy te wszystkie sprawy, o których rozmyśla, można nazwać potrzebami? Chyba nie.

– Potrzeby, marzenia, pragnienia… – podpowiadał Scaber.

– Ach, pragnienia. – Mori uśmiechnęła lekko i spuściła oczy.

„Powiedzieć im, czy nie? Jak powiem, to mama na pewno się przestraszy albo zasmuci. Ale może lepiej powiedzieć. I tak nie mogą się spełnić”.

– Mam dwa takie marzenia, ale one są zupełnie nierealne – zaczęła.

Szklarka podniosła głowę zdumiona. Mori będzie mówić! Ten Scaber to cudotwórca. Jej nie przyszłoby do głowy, żeby pytać tak wprost.

– Pierwsze jest zupełnie niemożliwe: zobaczyć wyspę Nut.

Mori patrzyła na Scabera, ale kątem oka dostrzegła pomieszanie Szklarki. Pomieszanie kolorów. Smugi błękitu przeplatane purpurowymi wstęgami, z których tryskały złotawe iskry.

– A drugie? – zaciekawił się ojciec.

– Prawie niemożliwe: wejść do krainy Avenidów.

– No tak – zaśmiał się Scaber – takie pragnienia przekraczają nasze skromne rodzicielskie możliwości.

– Wiesz, że poczęłaś się na wyspie Nut? – odezwała się niespodziewanie Szklarka. – To być może dlatego…

– Pragnę ją odwiedzić? – dokończyła Mori pytająco.

– No właśnie – potwierdziła pospiesznie Szklarka, choć wcale nie o to jej chodziło. Chciała powiedzieć: „To być może dlatego jesteś taka inna”, ale to mogłoby źle zabrzmieć.

– Naprawdę poczęłam się na wyspie Nut? To niesamowite. Szkoda, że już nie istnieje. Ale… jak myślisz mamo, może są inne takie wyspy, przez które da się zobaczyć Corredo?

Szklarkę przeszedł zimny dreszcz. Nie, nie, nie. Żadnych wysp, żadnego Corredo, żadnych nieszczęśliwych uciekinierek, a przede wszystkim, żadnych instruktorek zabierających dzieci. Nie.

– Nie słyszałam o żadnej – odezwała się sucho.

– Nie chciałabyś, żeby była – wyrwało się Mori i od razu miała okazję obserwować niezwykłą bitwę kolorów wokół postaci matki.

– Pewnie, że nie – wtrącił się żywo Scaber. – Taka wyspa byłaby dowodem na to, że wciąż jeszcze żyją w naszym świecie instruktorki.

– To wcale nie jest takie oczywiste – zaprotestowała Mori.

Szklarka patrzyła na ożywioną twarz córki. „Ona lubi dyskutować, lubi się spierać. Jest zupełnie inna niż ja. I to na pewno moja wina, że zazwyczaj jest taka milcząca i schowana w sobie”.

„Mama znowu się martwi. Dlaczego? Ciekawe, czy mi odpowie, gdy spytam”.

– Mamo, czy ty się boisz, że porwą mnie jakieś instruktorki?

„Szczerze. Powinnam odpowiedzieć jej szczerze. I zobaczyć, co się stanie”.

– Nie myślałam teraz o instruktorkach… Myślałam o nas. Że po raz pierwszy tak rozmawiamy – zastanowiła się nad doborem odpowiednich słów. – Wydawało mi się, że nie bardzo lubisz się dzielić swoimi myślami… tym, co dla ciebie ważne. Jest tak, jakbyś odgradzała się od nas jakimiś drzwiami. Możliwe, że to ja nie miałam do nich odpowiedniego klucza.

– Mamo! – Mori zerwała się z krzesła, potrącając jednocześnie napełnioną do połowy filiżankę.

Normalną koleją rzeczy płyn powinien się wylać, właściwie już zaczął się przelewać, ale dziewczynka uczyniła mimowolny gest dłonią i wyciekająca herbata zawróciła z drogi, lokując się z powrotem w filiżance. Naczynie zaś wróciło do poprzedniej pozycji. W jadalni zaległa cisza.

– Słowo daję, nie wiedziałam, że to potrafię – wyszeptała Mori z oczami okrągłymi ze zdumienia.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Książka dostępna także w formie audiobooka!

Część II

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Część III

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Część IV

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Epilog

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.