Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Potrafię stwierdzić, kiedy kłamiesz. Za każdym razem.
Nazywam się Jinx. Bycie chodzącym i mówiącym wykrywaczem kłamstw przydaje mi się w pracy prywatnego detektywa, ale spójrzmy prawdzie w oczy: to nie jest normalne. Można by pomyśleć, że ułatwia mi to życie, ale nawet z tymi niespotykanymi umiejętnościami nie byłam w stanie wytropić morderców moich rodziców. Zostałam wynajęta do odnalezienia zaginionej studentki, jednak sprawa szybko się komplikuje. Poza mną, tropi ją również nieustępliwy i bardzo seksowny inspektor Stone. Stone i ja łączymy siły, a on przenosi mnie do świata, w którym magia istnieje naprawdę – miejsca, gdzie żyją wampiry i wilkołaki, smoki i trolle. I gdzie moje umiejętności są czymś więcej niż tylko zdolnością wykrywania kłamstw…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 304
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
PRZYCUPNĘŁAM OSTROŻNIE na gałęzi brzozy w ogrodzie pana Michaela Mackenzie. Na zewnątrz było chłodno, więc mocniej opatuliłam się zieloną kamuflażową kurtką. Starałam się nie poruszać. Zostałam zatrudniona do dyskretnej inwigilacji i nie mogłam sobie pozwolić na upadek z drzewa.
Dopiero po dobrej godzinie zauważyłam ruch w oranżerii. Świeżo wykąpany pan Mackenzie wnosił coś dużego do przeszklonego pomieszczenia. Był to pluszowy lis wielkości człowieka, z pluszowymi cyckami i dużymi oczami otoczonymi rzęsami. Lisica miała otwarte usta, jakby była zaskoczona.
Skrzywiłam się lekko. Z pewnością zostanie zaskoczona. Pan Mackenzie zdjął ręcznik z talii i położył się obok panny Lisicy. Niedługo potem atmosfera stała się parna i ciężka. Zobaczyłam wystarczająco wiele.
Nagrałam krótki film i cyknęłam kilka zdjęć telefonem. Sprawy fetyszystów są często trudniejsze niż sprawy niewiernych małżonków. Pan Mackenzie tak naprawdę nie zdradzał żony. Po prostu miał swoje dziwactwo, które wolał zachować w tajemnicy. Oczywiście planowałam je ujawnić.
Fetysze to szara strefa. Świeżo poślubiona pani Mackenzie podejrzewała męża o zdradę, ale – technicznie rzecz biorąc – nie zdradzał jej. Może nie miałaby nic przeciwko temu, że jej mąż zabawia się z pluszową lisicą, a może byłoby to dla niej zbyt wiele. Ale pan Mackenzie nie zrobił nic złego. Pewnie dobrze byłoby się upewnić, że współmałżonek podziela lub rozumie twoje dziwactwa, zanim rzucisz się do ołtarza, ale prawda jest taka, że żaden ze mnie ekspert w tej kwestii. Mój najdłuższy związek trwał zaledwie długi weekend.
Ostrożnie zeszłam z drzewa. Pan Mackenzie był zbyt zajęty panną Lisicą, by to zauważyć. Przeszłam przez tylne ogrodzenie, pokonałam alejkę i wsiadłam do samochodu, czarnego forda focusa. Tych aut jest mnóstwo, a moje z pewnością się nie wyróżnia, co jest przydatne w pracy prywatnego detektywa. Mój pies też prawie się w nim mieści, o ile ma do dyspozycji całe tylne siedzenie. Ale spoko, rzadko miewam pasażerów.
Zadzwoniłam do pani Mackenzie i umówiłam się na spotkanie za piętnaście minut w Starbucksie w pobliżu jej mieszkania. Uznałam, że dotrę tam wcześniej i będę miała szansę zamówić latte przed jej przybyciem.
Zaparkowałam z przodu, wyskoczyłam z samochodu i zamówiłam napój. Siedziałam w fotelu, kiedy weszły Sarah Mackenzie z przyjaciółką. Pani Mackenzie miała dwadzieścia siedem lat, była blondynką, piękną i zmysłową. Nawet w gorszy dzień wciąż nie była w lidze pana Mackenzie. On miał czterdzieści sześć lat, był pucołowaty i powiedziałabym, że raczej lubieżny niż zmysłowy. Posiadał też spory majątek. Nie potrafiłam stwierdzić, jak wyglądała ich więź emocjonalna, ale kobieta wypłakiwała sobie oczy, gdy wyjaśniała, dlaczego podejrzewa Micka o romans. Cynik we mnie zastanawiał się, jak wielki wpływ na te łzy miały pieniądze jej męża.
Przyjaciółka pani Mackenzie była brunetką, szczupłą i wysportowaną, a w jej oczach kryła się twardość, która zdradzała, że nie daje sobie w kaszę dmuchać. Sarah Mackenzie wydała mi się miła, ale mdła, i zastanawiałam się, jak to się stało, że zostały przyjaciółkami. Taka ze mnie wścibska baba.
Wstałam, by je przywitać.
– Jinx! Po prostu mi powiedz… Prosto z mostu – zawodziła pani Mackenzie, siadając w fotelu naprzeciwko. Pomyślałam, raczej nieżyczliwie, że jej zachowanie było nieco przesadzone. Niektórzy ludzie żyją dla dramatu.
Przez siedem lat pracy w zawodzie detektywa nauczyłam się, że zdjęcia są warte więcej niż tysiąc słów. Odnalazłam dobrze wykadrowane ujęcie na moim telefonie i upewniłam się, że zobaczy je tylko pani Mackenzie.
Wstała i wydała z siebie dramatyczny krzyk:
– O mój Boże, o mój Boże! Co on, do cholery, robi z tą… rzeczą? – Opadła z powrotem na fotel. – Zaraz zemdleję. Zaraz zwymiotuję. Nie wiem, co pierwsze.
Przyjaciółka wepchnęła głowę Sarah między uda.
– Napieraj na moją dłoń i oddychaj – poinstruowała. Pani Mackenzie się podporządkowała.
Czekałam w milczeniu, podczas gdy kobieta próbowała ogarnąć umysłem to, co zobaczyła. Odtrąciła rękę przyjaciółki.
– Nic mi nie jest, Liso. Nic mi nie jest.
Kłamstwo. Mój wewnętrzny radar zapikał. Nie czuła się dobrze i wcale mnie to nie dziwiło.
Potrząsnęła głową.
– Ja po prostu… Cholera!
– Jesteś w szoku – podsunęłam usłużnie.
– Co ty nie powiesz, Sherlocku – warknęła Lisa.
Domyśliłam się, że nie pała do mnie sympatią. Odwracanie uwagi – często mi się to zdarzało.
– Pokaż jej zdjęcie – poleciła pani Mackenzie. – To moja kuzynka. Ktoś musi się o tym dowiedzieć.
Prawda. Teraz ich relacja nabrała trochę więcej sensu – nie były przyjaciółkami tylko rodziną. Pokazałam Lisie zdjęcie. Zamrugała kilka razy, po czym zbladła i usiadła.
– Cóż – powiedziała. – No cóż.
– On pieprzy lisa – oznajmiła pani Mackenzie bez ogródek.
– Pluszowego lisa – wyjaśniłam. – Nie jest prawdziwy.
– Zawsze lubiłam Micka – stwierdziła Lisa.
Kłamstwo, powiedział mi mój wewnętrzny radar.
– Ale to coś… innego. Naprawdę nie miałaś pojęcia? – zapytała z powątpiewaniem. Starała się być dyplomatyczna i nie okazywać swojej niechęci wobec małżonka kuzynki.
Pani Mackenzie potrząsnęła głową, a jej szeroko otwarte oczy stały się szkliste. Wpatrywała się w swoje dłonie i skubała lakier łuszczący się na paznokciach.
– Nie. Nie ma nawet żadnych pluszaków z dzieciństwa. Nie miałam pojęcia, że on… lubi… z… Chryste!
Prawda. Nadszedł czas na ewakuację.
– Zostawię was, żebyście mogły to sobie przedyskutować na spokojnie. – Wstałam. – Prześlę mailem dowody i fakturę, zgodnie z ustaleniami.
Pani Mackenzie podniosła wzrok.
– Dzięki, Jinx. Nie tego się spodziewałam, ale musiałam wiedzieć. Kocham go.
Prawda. No proszę, chyba rzeczywiście go kochała. Ludzie mają różne gusta.
– Żaden problem. Mam nadzieję, że jakoś się ułoży. – Ukłoniłam się grzecznie Lisie i wyszłam. Taka praca.
Dochodziła szesnasta. Miałam zająć się śledzeniem dłużnika, ale nie czułam się najlepiej, więc postanowiłam zakończyć pracę na dziś i udałam się do domu. Mieszkałam w trzypokojowym bliźniaku przy niezłej ulicy, a w jeszcze lepszej dzielnicy. Urodziłam się i wychowałam w Buckinghamshire, a dom odziedziczyłam po rodzicach w wieku osiemnastu lat. Od tamtej pory nie zrobiłam w nim zbyt wiele.
Prowadzę swoją firmę „Sharp: Usługi detektywistyczne” z domu. Rozważałam wynajęcie biura, ale moja działalność jest zbyt mała, żeby było mi potrzebne. Jestem dobra w tym, co robię, ale nie reklamuję się i nie jestem na bieżąco. Mam prostą stronę internetową i skrytkę pocztową. Nie wychylać się. Tak brzmiało motto moich rodziców i staram się go trzymać.
Zaparkowałam przed domem i poszłam do sąsiadki. Pani Harding opiekuje się moim psem, kiedy jestem w pracy i nie mogę go zabrać ze sobą. Gato to trzyletni, entuzjastyczny dog niemiecki. Mam go nieco ponad półtora roku. Jest elegancki, czarny i ma charakterystyczną białą pręgę na pysku. To proste stworzenie, które uwielbia przytulasy na kanapie. Jest łagodny i przyjazny, ale nie znosi spacerów w deszczu. Najważniejsze jest jednak to, że kocha mnie bezwarunkowo. To jedno z dwóch stworzeń na tej ziemi, o których można to powiedzieć, chociaż myślę, że pani Harding też darzy mnie sympatią.
Otworzyła drzwi, jak zawsze nienagannie ubrana, z pomalowanymi paznokciami, które pasowały do jej ubioru. Dziś zdecydowała się na strój w kolorze koralowym. Twarz miała starannie umalowaną i w ogóle nie wyglądała na swój wiek.
Gato przepchnął się obok niej.
– Uważaj! – upomniałam go, gdy w pośpiechu prawie zwalił z nóg sześćdziesięciodwuletnią kobietę. Na powitanie pogłaskałam go entuzjastycznie, a on polizał mnie po twarzy.
Przez chwilę trawa, na której stał, migotała na turkusowo. Zamrugałam i odcień był już normalny. Może byłam bardziej zmęczona niż mi się wydawało.
– Cześć, maluchu – przywitałam go. – Dobrze się bawiłeś z panią Harding?
Zamachał entuzjastycznie ogonem.
Pani Harding mieszka obok, odkąd sięgam pamięcią. Sam, jej mąż, zmarł kilka lat temu, a córka Jane rzadko ją odwiedza. Jane jest starsza ode mnie o jakieś dziesięć lat. Nie wyszła za mąż ani nie urodziła dzieci i chyba nie ma ochoty na żadną z tych rzeczy. Jest lekarką na ostrym dyżurze, oddaną swojej pracy. Nie powinnam tego komentować. Sama również poświęcam życie swojej pracy, po prostu odnoszę w niej znacznie mniejsze sukcesy.
– Świetnie się razem bawiliśmy. Nie sprawiał kłopotów – zapewniła mnie pani Harding.
Kłamstwo. Uniosłam brew i westchnęłam.
– Co zrobił tym razem?
Sąsiadka uśmiechnęła się mimowolnie.
– Trochę biegał za listonoszem. Mówiłam mu, żeby nie uciekał, to wtedy dla psa nie będzie to taka fajna zabawa, ale nie słuchał. Kiedy Gato go dopadł, polizał go i zaraz wrócił. Więc tak naprawdę nic się nie stało.
Przewróciłam oczami.
– Dostanę kolejny nieprzyjemny list z poczty – rzuciłam do Gato, który spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami, niczym wcielenie niewinności.
– Dziękuję, pani H. Doceniam to. – Wręczyłam jej papierową torbę. Dzisiejszym podarunkiem za opiekę nad Gato były dwa mango. Pani Harding odmawia przyjęcia zapłaty za pomoc. Mówi, że robi to, bo lubi towarzystwo. Twierdzi, że jest za stara, by mieć własnego psa, ale z przyjemnością opiekuje się moim. W ramach podziękowania daję jej dziwne i wspaniałe prezenty. Szczerze mówiąc, mango było dość kiepskim prezentem. Jutro będę się musiała bardziej postarać.
Pomachałam jej na pożegnanie i otworzyłam drzwi wejściowe. Po wejściu do środka zasunęłam dwa rygle, łańcuch i zamek Yale. Poza tym dodatkowym zabezpieczeniem dom tak naprawdę nie zmienił się od czasu, gdy żyli moi rodzice, choć wiem, że powinnam odświeżyć wystrój. Niektórzy psychiatrzy powiedzieliby, że brak znaczących zmian w domu od chwili ich śmierci świadczy o moich problemach. Po zabójstwie rodziców pomalowałam tylko salon, by zakryć plamy krwi, a po jakimś czasie zmieniłam wystrój głównej sypialni, ale tylko dlatego, że Lucy, moja najlepsza przyjaciółka, ciągle mnie o to męczyła. Kolejny rok zajęło mi przeprowadzenie się do tej sypialni.
Pomimo zabawy z listonoszem Gato wciąż był rozbrykany, więc zamieniłam kurtkę kamuflażową na skórzaną, wzięłam kilka worków na kupy i ruszyłam w drogę. Odbyliśmy energiczny spacer do parku, gdzie Gato obsikał praktycznie każdy kwiatek, jaki udało mu się znaleźć.
Spięłam się, gdy mały biały westie ruszył w naszą stronę, skomląc wesoło. Kiedy pies znalazł się w odległości trzech metrów, nagle się zatrzymał. Z jego gardła wydobył się niski warkot i zaczął się powoli cofać. Gdy był już trochę dalej, odwrócił się i pobiegł przed siebie.
– Nic nie szkodzi – powiedziałam do Gato stanowczo. – Inne psy nie muszą cię lubić. Ja lubię cię bardziej niż ktokolwiek inny. Jesteś najlepszym psiakiem. – Poklepałam go, a on wywalił język w psim uśmiechu. Nie przeszkadza mu, że jest pariasem wśród innych psów, ale mnie owszem. Czuję się tak, jakby inne dzieci znęcały się nad moim na placu zabaw, ale nic nie mogę na to poradzić. Nawet najlepsze smakołyki nigdy nie zachęciły innego psa, by zbliżył się do Gato.
Zignorowaliśmy incydent i ruszyliśmy dalej. Część parku została odgrodzona przez policję, na miejscu było też CSI. Podeszłam bliżej i przywołałam Gato do porządku. Rozpoznałam w jednym z policjantów detektywa Steve’a Marleya, który umawiał się z jedną z moich przyjaciółek w liceum. Związek był krótki, więc nie zdążyliśmy się zakumplować. Nasze drogi skrzyżowały się parę razy w ciągu ostatnich kilku lat, kiedy zeznawałam w sądzie.
Ukłoniłam mu się, uśmiechając się, a on do mnie podszedł. Był wysoki i szczupły, z przedwcześnie siwiejącymi włosami i przyjazną twarzą. Założę się, że biegał.
– Jinx – przywitał mnie z uśmiechem.
– Hej, Steve. Co tam macie?
Zmarszczył brwi.
– Ofiarę nożownika.
Kłamstwo. Dlaczego Steve miałby kłamać na temat natury przestępstwa? Przecież wkrótce będą o nim mówić w wiadomościach. Ciekawe.
Zagwizdałam.
– Cholera, ta okolica schodzi na psy. Śmiertelną? – Zachowałam powściągliwość, ale serce mi waliło. Niezależnie od tego, jak słabe było powiązanie, zawsze łudziłam się, że nowy atak może dostarczyć wskazówek na temat śmierci moich rodziców.
Potrząsnął głową.
– Nie, kilka cięć w okolicy ramion i szyi.
Prawda.
– Ofiara zeznała, że jest winna pieniądze kilku różnym typom. Zapewne jeden z nich miał dość czekania.
To również było prawdą, ale nie rozumiałam, dlaczego ofiara została pocięta, a nie dźgnięta. Czym to się od siebie różniło? Robiło się coraz dziwniej.
– Jakiś pomysł, kto za to odpowiada? – zapytałam.
– Za wcześnie, by stwierdzić.
Kłamstwo. Ale to mogłam zrozumieć. Śledztwo było w toku, więc Steve nie mógł ujawniać szczegółów dotyczących podejrzanych. Poza tym ludzie kłamią cały czas. Niektórzy robią to dla zabawy. Prawdopodobnie to nic nie znaczyło, ale i tak zapisałam to w pamięci.
Życzyłam Steve’owi powodzenia i wróciłam do domu, trochę zdenerwowana. Pchnięcia nożem wywołują u mnie niepokój. W mojej głowie pojawił się obraz sponiewieranych ciał rodziców. W ich przypadku trudno byłoby powiedzieć, że zostali pchnięci nożem – ich ciała zostały tak brutalnie i okrutnie pocięte, że nie byłam w stanie ich zidentyfikować. Potrzebna do tego była dokumentacja dentystyczna. A jednak ich śmierć została uznana za wynik włamania, które wymknęło się spod kontroli. Jasne.
Odepchnęłam od siebie te myśli. Nie teraz. Później. Później będę śnić o nich i o zapachu krwi.
Gato też wydawał się jakiś spłoszony. Zwykle krąży gdzieś w pobliżu, a potem do mnie wraca, ale dziś szedł przy nodze i się rozglądał. Byliśmy już niemal przed domem, gdy gwałtownie się odwrócił, cały zjeżony, i wydał niskie, groźne warknięcie.
Nie dostrzegałam niczego, co mogłoby go zdenerwować, ale włoski na karku stanęły mi dęba.
– Chodź – powiedziałam zdenerwowana. – Już prawie jesteśmy.
Gato podążał za mną, ciągle warcząc. Przerażał mnie. Oczy miał utkwione w czymś, czego nie mogłam dostrzec, ale to, że było tam coś, czego nie można było zobaczyć, nie wykraczało poza sferę możliwości.
Wyciągnęłam z kieszeni mały nóż i wysunęłam ostrze.
– Kimkolwiek jesteś – odezwałam się spokojnie – możesz spierdalać. Nie jesteśmy łatwym celem.
Gato szczeknął dwa razy, by podkreślić moje słowa. Obserwowałam, jak porusza głową, jakby śledził czyjś odwrót. Przestał warczeć. Przełknęłam z trudem ślinę, roztrzęsiona, choć starałam się udawać nieporuszoną.
Pani Harding wychyliła głowę zza drzwi.
– Wszystko w porządku, Jinx? – zapytała z troską.
Zmusiłam się do uśmiechu.
– W porządku, pani H. Gato po prostu trochę się wystraszył.
– Naprawdę? – Rozejrzała się dookoła. – To do niego niepodobne.
Potrząsnęłam głową.
Pani H. rozejrzała się po raz ostatni.
– Nic tu nie ma, Gato – zapewniła go. Dog podszedł do niej i zaskomlał cicho. Pogłaskała go po głowie. – Już czysto. Dobry piesek. – Poklepała go i posłała mi cierpki uśmiech. – Aż sama poczułam się jakoś nieswojo. Dla pewności zamknę dziś drzwi wejściowe.
Przewróciłam oczami.
– Powinna je pani zamykać co noc, pani H.! – powiedziałam zirytowana.
Roześmiała się.
– Masz rację, oczywiście. Dobranoc, Jinx. Śpij dobrze.
– Dobrej nocy, pani H.
Po wejściu włączyłam wszystkie światła, a następnie udałam się do kuchni i zaczęłam przygotowywać kolację. Zrobiłam sobie też kawę. Wiedziałam, że niezależnie od zażytej kofeiny sen nie nadejdzie dziś prędko. Wszystkie medytacje świata nie przegonią koszmarów, które będą mnie nawiedzać.
BYŁAM SPOCONA, ZDYSZANA i zaplątana w pościel, gdy podniosłam się gwałtownie. Dzwoniła moja komórka. Rozespana sprawdziłam godzinę: szósta trzydzieści siedem. Kto uważał, że szósta trzydzieści siedem to rozsądny moment na telefon? Ktokolwiek to był, cieszyłam się, że wyrwał mnie z koszmaru.
Serce wciąż mi waliło i zastanawiałam się, czy odebrać, ale w końcu ciekawość wzięła górę. Zawsze tak było.
– Dzień dobry, Sharp: Usługi detektywistyczne – odezwałam się miękko.
– Dzień dobry – odpowiedział władczy głos. – Polecono mi cię ze względu na twoją dyskrecję. Musisz kogoś znaleźć. Czy jest to w zasięgu twoich możliwości?
– Tak, proszę pani – zapewniłam.
– Dobrze. Nazywam się lady Elizabeth Sorrell. Mój adres to Foxwood Manor. Wiesz, gdzie to jest?
– Tak, proszę pani – powtórzyłam. Była to najbliższa znana mi rezydencja, która nie została jeszcze przekazana Narodowemu Funduszowi na rzecz Renowacji Zabytków. Nadal pozostawała własnością prywatną, ale często wykorzystywano ją na wesela i imprezy firmowe.
– Ósma rano. Nie spóźnij się. – Rozłączyła się bez pożegnania.
Nie mogłam zasnąć co najmniej do drugiej w nocy i czułam się zmęczona. Poważnie zastanawiałam się nad złapaniem dodatkowych trzydziestu minut snu, ale przesiąknięta potem pościel nie zachęcała. Poza tym już nieco się rozbudziłam.
Wgramoliłam się pod prysznic, aby całkiem się otrzeźwić. Zgarnęłam z podłogi dżinsy, które miałam na sobie poprzedniego dnia, i założyłam świeżą koszulkę. Ta klientka z pewnością będzie elegancko ubrana, ale eleganckie ubranie nie nadaje się do wyjścia z psem.
Wzięłam tost na drogę i zabrałam Gato na szybki spacer. Obyło się bez incydentów. Pani H. miała go zabrać z mojego domu, kiedy wstanie, więc nie było potrzeby budzić jej o świcie.
Przebrałam się w nijaką szarą garsonkę i białą koszulę. Marynarkę zostawiłam rozpiętą. Zapięta wyglądała gorzej, jakby moje piersi próbowały się wydostać na wolność. Nałożyłam minimalny makijaż i związałam ciemnobrązowe włosy w niechlujny kok. Sprawdziłam swój wygląd w lustrze: wyglądałam na tyle elegancko, na ile się dało w moim przypadku. Zadowolona, nakarmiłam Gato, pocałowałam go w głowę i wsiadłam do swojego forda.
Foxwood Manor znajdowała się zaledwie dwadzieścia minut drogi stąd, ale na wszelki wypadek wyjechałam trzydzieści minut wcześniej. Nie byłam ostatnio w tej okolicy, więc nie miałam pewności, czy nie natknę się na jakieś roboty drogowe, a lady Sorrell nie wydawała się typem, który wybacza spóźnienia.
Kiedy dotarłam na miejsce, była za dziesięć ósma, ale odczekałam pięć minut w samochodzie. Czułam, że lady Sorrell nie doceniłaby też mojego zbyt wczesnego pojawienia się. Punktualność to umiejętność. Za pięć ósma zapukałam do starych, drewnianych drzwi. Nie minęła chwila, a otworzył mi dżentelmen w eleganckim garniturze. Miał siwe włosy, a jego starzejąca się skóra wskazywała na pięćdziesiątkę. Domyśliłam się, że lady Sorrell miała prawdziwego kamerdynera. Kto by pomyślał, że taki zawód jeszcze istnieje?
– Jessica Sharp, jak mniemam – odezwał się. Ciekawe, czy w szkole dla kamerdynerów uczą, jak być stereotypowym majordomusem.
– Jinx – poprawiłam go.
Mrugnął zaskoczony. Zgadywałam, że ludzie zwykle tego nie robią.
Odsunął się, by mnie wpuścić, i zamknął za nami ciężkie drzwi. Słabe październikowe słońce ledwo docierało do wyłożonego drewnianymi panelami korytarza. Gestem wskazał, bym poszła za nim.
Gapiłam się po drodze. Na ścianach brakowało obrazów i nie dostrzegałam w zasięgu wzroku zbyt wielu ozdób. Czyżby Sorrellowie mieli problemy finansowe? Będę musiała poprosić o zaliczkę i uzgodnić z góry kwotę wynagrodzenia oraz wydatków. Wolę myśleć, że z taką postawą jestem dobrą bizneswoman, a nie zimną suką, ale w sumie jeden pies.
Lokaj zatrzymał się przed mahoniowymi drzwiami, zapukał i otworzył je.
– Panna… Jinx do pani – wypowiedział moje imię z niesmakiem.
– Dziękuję, Jackson. To wszystko. – Ciekawe, czy Jackson to jego imię, czy nazwisko. Tak czy inaczej, wydawał się sztywny.
Weszłam do środka. Tutaj nie brakowało obrazów ani ozdób – to musiał być pokój przyjęć. Był nieprzyzwoicie duży. Założę się, że zmieściłby się w nim cały mój dom. Trzy pasujące do siebie sofy ustawione były wokół dużego kominka, za nimi stał skromny stół z czterema krzesłami i wazon ze świeżymi kwiatami. Na jednej ścianie znajdowało się sześć dużych okien. Pokój był pomalowany na kojący szałwiowy odcień zieleni, ale dywany były zbyt kwieciste i chaotyczne. Na szczęście był oświetlony lampami, co pomogło przegnać mroczną atmosferę korytarza.
Elizabeth Sorrell siedziała na jednej z sof, ubrana w brzoskwiniową garsonkę i białą bluzkę. Nogi skromnie skrzyżowała w kostkach. Jej twarz nie zdradzała wieku, choć założyłabym się o duże pieniądze, że pomogły w tym różnego rodzaju zabiegi, ale szyja ją zdradzała. Powiedziałbym, że jest po siedemdziesiątce. Nie wykonała żadnego ruchu, by wstać i mnie powitać.
Przeszłam przez pokój.
– Lady Sorrell – przywitałam się, nie siadając, dopóki mi tego nie zaproponowała. Mama nauczyła mnie dobrych manier i podejrzewałam, że lady Sorrell będzie wymagać ich przestrzegania.
Na jej surowej twarzy na moment pojawił się wyraz aprobaty.
– Proszę usiąść, panno Sharp – powiedziała.
Usiadłam. I czekałam. To ona mnie wezwała. Nie zaproponowała mi poczęstunku; traktowała mnie jak pracownika, nie gościa.
– Moja wnuczka Hester zaginęła – oznajmiła. – To dobra dziewczyna, ale ma dopiero osiemnaście lat. Niedawno wyjechała do Liverpoolu studiować psychologię. – Praktycznie wypluła ostatnie słowo, więc domyśliłam się, że w jej oczach nie był to poważny kierunek. Moja mama była psychologiem i przez całe dorosłe życie próbowała pomagać innym, więc byłam odmiennego zdania.
– Zbuntowała się przeciwko życzeniom rodziny. Na szczęście uniwersytet w Liverpoolu jest szanowany, ale i tak… Mieszka w akademiku. – Lady Sorrell nie potrafiła opanować dreszczu obrzydzenia. – Hester jest tam od pięciu tygodni i dotychczas dzwoniła codziennie. Dwa dni temu przestała. Nie pojawiła się na zajęciach i nie była aktywna w mediach społecznościowych. Złożyliśmy na policji zawiadomienie o zaginięciu, ale według nich po prostu zabalowała. Powiedziano nam, że istnieją pewne przesłanki, iż zażywała narkotyki.
Co ciekawe, studiowanie psychologii wydawało jej się bardziej niesmaczne niż pomysł, że jej wnuczka zażywała narkotyki.
– Dochodzenie policyjne jest niezadowalające. Podobno nie pofatygowali się nawet, by przeszukać jej pokój. – Dezaprobata kobiety była oczywista. Niewątpliwie ktoś dostanie list ze skargą. – Polecił cię przyjaciel rodziny, lord Samuel. Zapewnia mnie o twojej dyskrecji. Cokolwiek robi Hester, nie chcemy, by wyszło to na jaw i zrujnowało jej szanse na dobre małżeństwo. Chociaż zaaranżowaliśmy wstępne zaręczyny z synem lorda Samuela, nic nie jest pewne. I chociaż Wilfred jest naszym drogim przyjacielem, nawet on nie chciałby dla swojego syna partnerki skompromitowanej skandalem. – Zacisnęła usta.
Chryste, ci ludzie żyli w jakimś średniowieczu. Ale miałam przynajmniej odpowiedź na pytanie, jak mnie znalazła. Wykonałam kilka dyskretnych zleceń dla lorda Wilfreda Samuela; pomimo ogromnego bogactwa, miał zwyczaj zastawiania rodzinnych pamiątek podczas gry w pokera.
Kiwnęłam głową ze zrozumieniem.
– Zna pani szczegóły dotyczące zakwaterowania Hester w Liverpoolu i przyjaciół, z którymi była w kontakcie?
Lady Sorrell przytaknęła.
– Przygotowaliśmy ci dossier. Znajdziesz w nim szczegóły dotyczące jej przyjaciół i znajomych, a także jej zakwaterowania i harmonogramu zajęć. – Była pod wrażeniem samej siebie.
– Doskonale, dziękuję. Ponieważ zadanie wiąże się z podróżą do Liverpoolu, musimy omówić kwestię wynagrodzenia i wydatków.
Lady Sorrell machnęła ręką.
– Przelaliśmy dziesięć tysięcy funtów na twoje konto bankowe. Lord Samuel przekazał nam, ile wynosi twoja stawka godzinowa. Daj znać, jeśli będziesz potrzebowała więcej, a zrobimy przelew.
Natknęłam się na lorda Wilfreda Samuela na początku mojej kariery, kiedy byłam młoda i rozpaczliwie potrzebowałam gotówki. Miał tytuł, więc podałam mu wygórowaną stawkę godzinową, na którą zgodził się bez mrugnięcia okiem. Jego rodzinne pamiątki były warte ogromne sumy i pomimo uzależnienia od hazardu wciąż posiadał fortunę.
Zachowałam spokój, chociaż w środku skakałam z radości.
– Mogę obejrzeć sypialnię Hester?
Lady Sorrell skrzywiła się, ale niechętnie kiwnęła głową.
– Oczywiście. Jackson cię zaprowadzi. Rozumiem, że to wszystko?
Nie byłam jeszcze gotowa na odprawienie.
– Czy mogę porozmawiać z rodzicami Hester? – zapytałam.
– Jej ojciec wyjechał z kraju, a matka jest niedysponowana – powiedziała ostro lady Sorrell, ale po chwili nieco złagodniała. – Synowa źle to znosi. Bardzo się martwi, bierze tabletki nasenne.
Wszystko prawda.
Reakcja rodziny wydawała mi się nieco przesadzona, ale domyślałam się, że Hester większość życia spędziła pod kloszem. A żeby się wyrwać, wybrała akurat Liverpool. Sama uwielbiam to miasto, ale naiwnej młodej dziewczynie ktoś mógł tam zrobić krzywdę.
Szczęście mi dopisywało. Wyglądało na to, że wybieram się na wycieczkę. Miejmy nadzieję, że Hester po prostu zasiedziała się w jakimś pubie.
Gdy wstałam, lady Sorrell zadzwoniła dzwonkiem i Jackson otworzył drzwi.
– Daj pannie Sharp akta i pokaż jej pokoje Hester, zanim ją odprowadzisz.
– Oczywiście, milady. Zaprowadzę panią – dodał, kierując swoje spojrzenie na mnie.
Pewnie wolał „panią” od Jinx. Weszłam za nim na piętro. Stanął przed drzwiami pokoju, podczas gdy ja zaczęłam przeszukiwać rzeczy Hester. Nozdrza rozszerzyły mu się z oburzenia, ale nie komentował. Nie zawracałam sobie głowy pogawędką, zaraz i tak wypytam go o Hester.
Pokoje dziewczyny były bogate i ozdobione kwiecistą tapetą, od której bolały mnie oczy. Miała wielkie łóżko ze złotym baldachimem oraz obiciami. Jak dla mnie trochę zbyt disneyowskie, ale co kto lubi. Obok sypialni znajdowała się garderoba, przez którą przechodziło się do łazienki wielkości mojego salonu. Znajdowała się w niej wolno stojąca żeliwna wanna z rzeźbionymi nóżkami w kształcie lwich łap. W jednym rogu zamontowano nowoczesny podwójny prysznic, a w drugim toaletę i umywalkę. Była też półka wypełniona ręcznikami i szafka ze wszystkimi typowymi dziewczęcymi akcesoriami. Żadnego śladu narkotyków, choćby paracetamolu. Podniosłam nawet pokrywę spłuczki w toalecie, ale nic tam nie znalazłam.
Garderoba Hester składała się z wbudowanych szaf i luster sięgających od podłogi do sufitu. Miała wystarczająco dużo butów, by odziać małą armię. Chociaż miała świetny gust, jeśli chodzi o obuwie, reszta ubrań była dość skromna: sukienki do kolan, dżinsy i topy. Nic pikantnego. Mozolnie przeszukałam kieszenie, ale nic nie znalazłam, nawet paragonu. Dokładnie sprawdziłam szafki – żadnych podwójnych den.
Nie było narkotyków, zabawek erotycznych, czegokolwiek ciekawego. Przeszłam do sypialni i zajrzałam pod łóżko. Pusto. Przejrzałam szuflady. Żadnego pamiętnika, żadnych sentymentalnych zdjęć. Jedyna odrobinę interesująca rzecz, jaką znalazłam, to zdjęcie młodego mężczyzny w wieku około osiemnastu lat. Uśmiechał się do aparatu i obejmował Hester ramieniem. Był przystojny i zdawał sobie z tego sprawę.
– Kto to? – zapytałam Jacksona.
– Syn lorda Samuela – odparł niechętnie. – Archibald Samuel, Archie. Jest przyjacielem panny Hester.
Teraz, gdy to powiedział, dostrzegłam podobieństwo. Zrobiłam zdjęcie telefonem i odłożyłam pamiątkę na miejsce, w którym ją znalazłam. Podejrzewałam, że zanim Hester poszła na uniwersytet, była grzeczną dziewczynką. A grzeczne dziewczynki zawsze wariują na studiach. Wolność po tak długiej kwarantannie jest przytłaczająca. Nie znają swoich granic, ponieważ nigdy nie piły w domu, ekscytują się za pierwszym razem, gdy się nawalą, a potem wszystko idzie już z górki.
– Czy Hester kiedykolwiek piła wino z przyjaciółmi lub rodziną? Podczas posiłków i tak dalej?
Jackson zastanowił się.
– Rzadko – przyznał. – Ale od czasu do czasu wypiła kieliszek do posiłku.
– Paliła?
– Dobry Boże, nie!
– Miała jakieś hobby?
– Czytanie – powiedział powoli.
– W tym pokoju nie ma żadnych książek.
– Oczywiście, że nie – odparł zdumiony. – Są w bibliotece.
Westchnęłam. Lepiej zajrzę też do biblioteki. Po raz ostatni rzuciłam okiem na pokój. Nie miał mi nic więcej do powiedzenia.
– Zabierz mnie do biblioteki – rozkazałam.
Wzdrygnął się.
– Nie takie dostałem instrukcje.
Przyjrzałam mu się.
– Nie ma problemu, przerwijmy lady Sorrell, aby uzyskać pozwolenie na odwiedzenie pomieszczenia, w którym Hester spędzała większość czasu.
Skrzywił się.
– Proszę za mną. – Poprowadził mnie z powrotem na dół i korytarzem. Podobnie jak reszta posiadłości, biblioteka była ciemna i lekko pachniała stęchlizną. Było w niej więcej książek niż zdarzyło mi się kiedykolwiek zobaczyć w prywatnej kolekcji. Niektóre wyglądały na stare, ale znajdowała się tam również sekcja z nowszą literaturą.
– Gdzie zazwyczaj można znaleźć pannę Hester? – zapytałam.
Jackson zaprowadził mnie na tył biblioteki, gdzie wokół kominka rozmieszczono kilka wygodnych foteli. Regał obok był pełen współczesnych powieści: urban fantasy, science fiction i książek o zjawiskach paranormalnych. Przynajmniej wiedziałam teraz trochę więcej o jej upodobaniach: lubiła romanse z wampirami, wilkołakami i ghulami.
– Jak opisałabyś pannę Hester?
Jackson zacisnął usta.
– Nikt nie usłyszy tego, co mi powiesz – zapewniłam. – Muszę ją tylko znaleźć. Aby to zrobić, powinnam coś o niej wiedzieć. Im więcej wiem, tym łatwiej będzie mi myśleć jak ona i dowiedzieć się, dokąd mogła się udać.
Zacisnął szczękę, ale mimo to kiwnął głową.
– To dobra dziewczyna, nie spędzała za dużo czasu poza biblioteką. Nie ma zbyt wielu przyjaciół. Jest… zakochana w paniczu Archiem. Archie jest popularny i choć często znajduje dla niej czas, sądzę, że traktuje ją jak zabawkę. Nie jest miłą osobą. Cieszyłem się, kiedy poszła na uniwersytet, z dala od jego wpływu. Zażywa narkotyki i wiem, że zdarzało mu się proponować je również pannie Hester, ale odmawiała. Jego rodzice i rodzina panny Hester sugerowali, że pewnego dnia młodzi się pobiorą, ale na razie nie było formalnych zaręczyn. Dlatego nie wydaje mi się prawdopodobne, by zażywała narkotyki na uniwersytecie. To po prostu nie w jej stylu. Jeśli miałaby je z kimś brać, wzięłaby je z Archiem. Panna Hester bardzo szanuje swoich rodziców i ich granice. Z tego co mi wiadomo, nigdy nie była w żadnym poważniejszym związku. – Ton Jacksona ocieplił się, gdy mówił. Było jasne, że darzy dziewczynę sympatią.
– Jej najlepsza przyjaciółka? – zapytałam.
– Sybil Arlow. Mieszka w Arlington Grove. Chodziły razem do szkoły z internatem.
Przytaknęłam. Kolejny wychuchany dzieciak z funduszem powierniczym. Wszystko, co mówił Jackson, było prawdą – w każdym razie według niego.
– Jestem pewien, że zostanie odnaleziona cała i zdrowa – stwierdził z przekonaniem.
Kłamstwo. Pytanie brzmiało, czy Jackson sądził, że dziewczyna nie żyje, ponieważ był zamieszany w jej zniknięcie, czy był po prostu cynikiem? Przeczucie podpowiadało to drugie, a ja już dawno nauczyłam się ufać swoim instynktom. Nigdy nie sprowadziły mnie na manowce.