Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Malowała powoli, z przejęciem, a portrety robiła wprost latami. Model się zestarzał, wyłysiał, ożenił, okocił, schudł […] musiał pozować, chciał czy nie chciał, chyba że umarł.”
– Zofia Stryjeńska o Oldze Boznańskiej
Olga Boznańska. Najwybitniejsza malarka epoki. Obywatelka świata.
Jej portrety intrygowały, niepokoiły, obnażały duszę malowanej osoby. Nie uznawała banalnego piękna. Charakter, emocje, uczucia były dla niej ważniejsze niż uroda modeli.
Po Paryżu chodziła w sukni giupiurowej z trenem pełnym falban i plis. Wzbijał się za nią tuman kurzu. Na głowie miała olbrzymi, sinoczarny wał włosów wysoko w kok zaczesanych. Na nim „czarne gniazdo z dżetów i flaneli podpięte wysoko z tyłu kwiatami, spod którego spływały czarne strusie pióra”. Wyglądała jak „posąg wyjęty na chwilę z ciemności piramidy”.
Przez trzydzieści lat malowała w pracowni przy Boulevard Montparnasse. Bywali tam m.in. Zofia Stryjeńska, Mela Muter, Wojciech Kossak, Artur Rubinstein. Pojawiała się Maja Berezowska „ze swoimi kochasiami”.
W tle kręcił się roller coaster historii: Budowa wieży Eiffla, pierwsza wojna światowa, kryzys gospodarczy, początek drugiej wojny.
Mistrzyni biografii, reporterka Angelika Kuźniak przygląda się wybitnej artystce z dociekliwością śledczej. Efektem jest napisany przepięknym językiem przenikliwy, pełen poczucia humoru portret Olgi Boznańskiej. Kobiety genialnej, delikatnej, zmysłowej, świadomej swojego talentu. Niezależnej. Portret artystki, która dla sztuki była w stanie poświęcić wszystko: miłość, dobrą opinię i święty spokój.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 277
Jedyny
Zaznaczmy to wyraźnie: autorka nie ma wglądu w całe życie cielesne, duchowe i uczuciowe Olgi Boznańskiej. Jednakże uczyniła wszystko, aby odnaleźć na ten temat to, co nazywa się rzeczową informacją. W tym celu koniecznych było kilka wizyt w Bibliotece Czartoryskich w Krakowie. W dziale rękopisów leżą teczki z listami do Olgi. Część listów znajduje się w Bibliotece Polskiej w Paryżu.
„Zapisy archiwalne, które wydobywa i cytuje badacz, są śladami śladów. Są zaczerpnięte z rejestrów minionych wydarzeń i losów. Są ponadto w różnym stopniu trwałe, czasami męczą, ich odczytanie bywa trudne, są zwodnicze, niepokojące, zastanawiające, fragmentaryczne i niekompletne. Ale zawsze należy im się szacunek” – pisze Marlena Wilczak w Archiwum prywatnym Olgi Boznańskiej.
Kartka luzem. Pożółkły, pomięty papier, chyba jakaś faktura przewozowa. Data: Krakau 21/9/1894. Na odwrocie odręczna notatka Olgi, atrament już trochę wyblakł. „Proszę o przeczytanie tych listów i oddanie ich po przeczytaniu. Wytłumaczą one poniekąd postępowanie tej panny Olgi, która nie umarła i ta sama istnieje dziś, tylko o tyle lepsza, o ile wielki, nieskończony ból może smutną już duszę zmienić”.
Adresat tej notatki pozostaje tajemnicą.
Z zimną krwią
Listy, które mnie interesują, pochodzą głównie z 1896 roku. Widać na nich ślady sadzy z kopcącego pieca, gaszonych gdzie popadnie papierosów.
Ostatni list jest z roku 1900. Czy zatem Olga pomyliła daty na odręcznej notatce? Możliwe. Poza tą jedną inne daty i miejsca się zgadzają. To pewne: little pig i mężczyzna ze zdjęcia to ta sama osoba. Józef Czajkowski, młodszy od Olgi o siedem lat, jedyny jej narzeczony.
Olga przechowywała listy od niego w kasetce z japońskiej laki. Niestety, nie zachował się żaden list Olgi do Czajkowskiego. Nie można już o nic dopytać. Pozostaje jednostronna analiza.
Rok 1894. Monachium. W listach pojawia się pierwsza wzmianka o Józefie Czajkowskim. Olga pisze do ojca. Czajkowski jest jednym ze „zwykłych kawalerów”, obok malarza Stanisława Bergmana, którzy towarzyszą Oldze i jej przyjaciółkom w wycieczkach za miasto.
Czajkowski przyjechał do Monachium w 1891 roku. Uczęszczał do pracowni Johanna i Ludwiga Hertrichów oraz Carla von Marra. Malarstwa uczył się też w Paryżu, między innymi u Jamesa Whistlera. Studiował w wiedeńskiej Kunstgewerbeschule i w Szkole Sztuk Pięknych w Krakowie. Ale zdarzało mu się – przyznaje się do tego w listach – nie malować tygodniami.
Poznali się zapewne w pracowni przy Theresienstrasse. Przychodził często. Przyjaciele traktowali ich jak parę.
Po powrocie do Krakowa Czajkowski zaczyna pracę w biurze architektonicznym Tadeusza Stryjeńskiego i Zygmunta Hendla, ślęczy nad projektami. W liście do Olgi przyznaje, że jego życie ogranicza się właściwie do czekania. Na wiadomość od niej. „[...] wracam do domu jak najszybciej w nadziei na liścik. Jeśli mi stróż nie odda z kluczem, mam nadzieję, że jest w skrzynce. Jak nie ma w skrzynce, myślę sobie, może jest na stole, czasem i tam nie ma, a wtedy myślę, co też tam Złotko kochane robi w Monachium”.
I jeszcze: „Moja Złota, Kochana Panno Olgo, żebym Panią mógł jeszcze widzieć, już bym nic na razie nie pragnął, myślę za to ciągle o kochanej Okruszynie, jestem tam co dzień u Pani w pracowni, odprowadzam na obiad, na spacer, na kolacyjkę, do pokoiku, wszędzie. Byłem wczoraj w biurze na Wolskiej, jak wracali z wyścigów, widziałem Ojca Pani w oknie [...] i wyobrażałem sobie naturalnie Panią w tem otoczeniu, ale takem się przyzwyczaił widzieć Ją na zupełnie innym tle, że mi bardzo ciężko szło, bardzo. Dziwna rzecz, teraz pierwszy raz odczuwam tu ogromnie silnie, co to jest szeroki świat europejski w porównaniu z taką dziurą [...]. Kraków, piątek, 8 wieczór”.
W końcu Czajkowski odwiedza Adama Boznańskiego na Wolskiej: „Mówiliśmy naturalnie dużo o Pani, pytał mnie się Ojciec, czy znam adres Pani, a ja zapomniałem o liście pisanym do Pań obu [to czas, kiedy Olga mieszka w Monachium z Izą] i powiedziałem, że nie znam. Dostałem pozwolenie napisania do Pani – czy czasem nie wyniknie co z tego mimowolnego kłamstwa? Okropna nieuwaga z mojej strony”.
Olga Boznańska w swojej pracowni w Monachium. W tle widoczny portret Józefa Czajkowskiego, ok. 1896–1898
Jest kłopot: Adam Boznański Czajkowskiego nie lubi. Zresztą w ogóle nie bardzo lubi „komitywy córek z mężczyznami” (Olga w wywiadzie prasowym). Czajkowski pisze w liście, że rozmawiał z malarzem Stanisławem Bergmanem. Ten twierdzi, że Boznański nie zgodzi się na ślub córki z kimkolwiek, a Olga chciała podobno wyjść za Bergmana. Ile w tym prawdy, nie wiadomo. W archiwum Boznańskiej znajduje się kartka od Stanisława Bergmana, na odwrocie reprodukcja malowanych przez niego kwiatów.
Olga i Józef zaręczyli się. Choć początkowo – jak wynika z korespondencji – w tajemnicy. Więcej szczegółów nie znamy.
„Najdroższa złota Panno Olgo...”,
„Złoto moje kochane...”,
„Kochane drogie Złotko...”,
„Kochana moja Duszko...”,
„Kochana moja Odrobinko...”.
„...Do widzenia, drogie moje Maleństwo”,
„...Całuję kochane łapki mojego Złotka”,
„...Łapki całuję na dzień dobry”,
„...Całuję po tysiąc razy moje Maleństwo ukochane”,
„...Łapięta całuję i myślę o Pani”.
Czajkowski pisze do Olgi prawie codziennie.
Trudno uporządkować te listy. Józef często nie podaje miesiąca, dnia ani roku.
Czwartek, północ: „We wtorek, kiedy Pani była na spacerze taka smutna, ja byłem na cmentarzu w także niewesołym usposobieniu i tak bardzo silnie myślałem o Maleństwie moim, że byłem pewny, że Pani choć trochę, ale musi także o mnie myśleć [...]. Odkąd moją Złotą Panią znam, jestem i będę uczciwym [...]. Całuję najdroższe łapki i bardzo, bardzo proszę o troszkę wiary”.
Poniedziałek, jedenasta wieczorem. Czajkowski przyznaje, że jego smutek „musi być po prostu jakąś wadą chroniczną. Tak mnie dziś nastroiły [smutne myśli], że o mało nie płakałem w biurze. Odkąd pamiętam, dręczył mnie smutek nieokreślony, zawsze szczególnie popołudnia słoneczne i ciche do rozpaczy mnie doprowadzały. To wszystko spotęgowane jest dzisiaj”.
Olga musi się w listach na coś żalić. Ona też bywa smutna. Wtedy Czajkowski odpisuje natychmiast, podtrzymuje na duchu: „Dlaczego Złoto kochane takie smutne? I chce uciekać od świata? Co takiego się stało, tak smutno słuchać takich rzeczy. Czy i sztuka też nic niewarta, żeby dla niej przynajmniej żyć? Przecież jeszcze tak źle nie jest na świecie, choć troszkę szczęścia może się nam przecie dostanie, nieprawda, moje Złotko najdroższe?”.
Podziwia ją: „Obrazy Pani wiszą doskonale między niemieckimi, w Krakowie także. – W Krakowie są najlepsze z całej secesji, która robi cała tak nędzne i śmieszne wrażenie, że szkoda o tym mówić. Wstyd mnie ogarnął okropny, kiedy zobaczyłem swoje paskudztwo. Dużo bym dał, żeby go tam nie było”.
Ona tęskni do niego. On do niej też. Ona, choć wewnętrznie rozdarta, pobyty w Polsce (bywa, że nawet wielomiesięczne) traktuje jedynie tymczasowo. On, jeśli ma o to żal, wyraża go zaledwie kilkakrotnie. W 1895 roku – jak informuje notka w prasie – „w Monachium prof. [Theodor] Hummel, malarz i dyrektor szkoły malarskiej, uległ smutnemu wypadkowi, spadł bowiem z bicykla i złamał rękę. Utalentowany artysta [...] zawezwał do kierownictwa szkołą, w czasie swej choroby, nie jednego z nich, lecz zaszczytnie znaną artystkę p. O. Boznańską”.
Trzy lata rozstań, powrotów i radości, raczej krótkiej. Rozpaczy. Zwątpienia.
Józef pisze: „[...] ale są rzeczy po prostu święte na świecie, z których nic nigdy tego uroku nie zedrze, takim jest dla mnie moje złote Maleństwo, to nie jest żaden sezon, bo to jest rzecz bardzo a bardzo głęboka”. Albo: „[...] a ja bym całe życie dał, żeby Pani drogę wyzłocić i osłodzić, nie mam wyrazów na to, jak pragnę szczęścia dla Pani, jak ją bardzo kocham z całej duszy”.
Olga Boznańska, Józef Czajkowski oraz Iza Boznańska w pracowni w Monachium, ok. 1896
Olga nie pomaga. Z listów Józefa wynika, że ciągle towarzyszą jej wątpliwości. Obciąża go nimi. „Ciągle czuję, jak z tyłu za mną coś chodzi bez ustanku, smutek taki, co gardło dusi. Zdaje mi się, że już z niczego się cieszyć nie potrafię” – pisze Czajkowski. I dopytuje, jest w podróży: „Kiedy Panie przyjadą do Krakowa? Jeżeli do tego czasu nie zwariuję albo zidiocieję, tobym chciał przyjechać do Krakowa”.
Tak. Olga mogła wrócić do Krakowa na stałe. W 1896 roku uczennice Baraneum wysyłają do Koła Polskiego oraz Ministerstwa Wyznań i Oświaty petycję, by pozwolono im na naukę w Akademii Sztuk Pięknych. Julian Fałat, ówczesny rektor, prosi Olgę, by objęła katedrę malarstwa w krakowskiej akademii (kurs dla kobiet). Olga odrzuca tę propozycję. Pisze do ojca:
„Taka jestem szczęśliwa, że sprawa krakowskiej Akademii skończona, że sama nie wiem, jak Bogu za to dziękować, a potem p. Fałatowi. Już teraz mogę jechać do Krakowa bez obawy, do tej chwili trzęsłam się na myśl wpadnięcia w ręce całej tej zgrai, która mi mojej swobody i wyobrażonego szczęścia zazdrości. Wiem, że Tatuś mi wziął za złe mój list, ale Tatuś nie ma wyobrażenia, do jakiego stopnia ludzie w Krakowie są mi antypatyczni. Gdybym musiała z obowiązku być w Krakowie, byłoby mi smutno pewnie, ale myśl, że obowiązek mnie tam trzyma, byłaby nagrodą, ale ja nie czuję i nie czułam się zobowiązana poświęcać swego malarstwa i siebie samej dla kilku głupich, nadętych panien, które z braku innego zajęcia brałyby się na kilka miesięcy do sztuki. Na to jest mi mój zawód zanadto poważny.
Tatuś wie, że to moje szczęście,
...że innego nie pragnę na świecie i w chwili, kiedy nie będę mogła malować, powinnam przestać żyć”. Kłóci się o coś z narzeczonym. „Ostatnia rozmowa z Panią – pisze Czajkowski – a właściwie jej uwagi podziałały na mnie tak, żem chodził jak ogłuszony, a przy tem wyczerpany do najwyższego stopnia, zgorzkniały i pełen pewnego rodzaju żalu do Pani”.
W końcu i w nim coś się zmienia. Listy są coraz krótsze. Pojawiają się chłód, irytacja, smutek. Rzadko wzruszenie. „Jestem tak wyczerpany tym wszystkim, że nawet myśleć o tym nie mogę” – pisze. List z 6 lipca 1899 roku (Olga od roku mieszka w Paryżu) Czajkowski zaczyna od słów: „Szanowna Pani”.
Spotykają się. Jeszcze co najmniej raz. Kiedy Józef przyjeżdża do Paryża, przychodzi do pracowni Olgi przy rue de Vaugirard. Tamtego wieczoru kochają się. Z listu, w którym Czajkowski to sugeruje, wynika też, że nawzajem się o to później obwiniają.
„Szanowna Pani, nie mam nic takiego do powiedzenia, co by Panią rozweselić albo i pocieszyć mogło, dlatego nie przychodzę ani dziś, ani kiedykolwiek. [...] Niech Pani zapomni o moim istnieniu i nie żąda ode mnie niczego, bo do niczego nie jestem zdolny”.
Czajkowski zrywa zaręczyny. Z Paryża wyjeżdża w maju 1900 roku. Krótko potem przychodzi ostatni list. Nie kazał jej długo czekać.
„Szanowna Pani. Chciałbym z zimną krwią i zupełnym spokojem, bez żadnej złości odpowiedzieć na te wszystkie rzeczy, o których Pani pisze w ostatnim liście. [...] Uważałem Panią za tak starszą ode mnie, że nic podobnego w głowie mi się nigdy nie zrodziło. Gwałtowna tylko potrzeba od dzieciństwa zaznania jakiejś istoty, która by mnie kochała, czego nigdy dotąd nie zaznałem, i z drugiej strony to, co Pani o sobie mówiła, zrobiły, [...] że doszliśmy do tego, do czego prawdopodobnie oboje doszliśmy bezwiednie, spragnieni miłości. Co do mnie przynajmniej tak było, bo też bez żadnego krytycyzmu rzuciłem się z całą wiarą i całym zapałem, czego zdaje się dałem dowody dosyć silne, które jednakże nie wywołały tego zaufania, na jakie zasługiwały. Ciągła walka w zyskaniu tego zaufania, do czego nie mogłem doprowadzić, doprowadziła mię do rozpaczy i do takiego smutku, o jakiego powodach dziś mam dopiero jasne pojęcie [...]. W ogóle od początku nie zdając sobie z tego sprawy, pozycja moja wobec Pani była dziwna. Jak Pani sama silny nacisk na to zawsze kładła, nie chciała Pani być kobietą wobec mnie, a tylko człowiekiem, według Pani słów dwa razy starszym ode mnie i mającym inne absolutnie ideały, sposób myślenia, życia i pojmowania wszystkiego. Nie mogło z tego nic wyjść, to było anormalne, chore i z góry skazane na zagładę. [...] Nasze duchy od dawna tak nie należą do siebie, że wszelkie prawa nic tu do roboty nie mają. [...] o przyjaźni mowy nie może być. Co do miłości, Pani twierdzi, że nie jest kobietą, a ja z mojej strony jako do kobiety nigdy miłości nie czułem. [...] Ostatni raz piszę do Pani ten list szczery i z głębi duszy rzetelny – może Pani to weźmie inaczej, ja więcej dowodów innych nie mam. Za dwa dni wyjeżdżam, więc wszystko się skończy. Będę u Pani przed wyjazdem pożegnać Ją i podziękować Jej za trud w dostaniu mi tej posady.
Józef Czajkowski”
Józef Czajkowski sportretowany przez Olgę, 1894
Boznańska zostaje sama. Tylko czasem, nawet półtora roku po rozstaniu, w listach do ojca i znajomych pyta, czy ktoś gdzieś przypadkiem nie spotkał Józefa. „Proszę Cię, nie pytaj mnie więcej o tego smarkacza Czajkowskiego – odpowiada ojciec – nie znam go i koniec, dosyć Ciebie i mnie oszukał w różnych sprawach i okazał brak jakiegokolwiek honoru, jeżeli kiedyś takowy miał. Donoszę Ci tylko, że portret kobiety – jest to niby artystka z teatru krakowskiego, z którą się włóczy. Widziałem ich często razem”.
Olga Boznańska w paryskiej pracowni, ok. 1898
Jest jeszcze coś: notatka Olgi (data? data?), ołówkiem, na liście od Czajkowskiego: „Czemu, Panie, się tak dla mnie zmieniłeś, a ja sama zostałam! Serce się moje do Ciebie rwie, tęsknota mnie zabija. Sama siedzę w Paryżu, bo mi nigdzie ani lepiej, ani gorzej być nie może, więc wszystko jedno, gdzie jestem. Czy nie jest wszystko jedno, gdzie się powlokę, skorom już niczem dla wszystkich i nikomu dobrze przy mnie być nie może. Taką mam dzisiaj szaloną tęsknotę za tym, co było, że jestem zdolną wszystko zrobić, aby nic gorszego nie było. Piszę i myślę o Tobie. Myszka moja także nie żyje, zabiła się. Jestem sama, nie podaję nowego adresu. Baw się dobrze, używaj pól i lasów, nie myśl o mnie. Taką mam do Ciebie i do tego, co [było], taką szaloną dziś tęsknotę, że muszę pisać. Muszę się myślą wykąpać w przeszłości i choć na chwilę pomyśleć, że wtedy żyję. Izia wyjechała, ojciec w Krakowie, mysz umarła, znajomi powyjeżdżali, sama jestem. Myślą gonię po polach, wyobraźnią oddycham powietrzem naszym i duszą jestem przy Tobie, który ten list pisałeś”.
W 1900 roku Olga ma trzydzieści pięć lat. Już nigdy nikogo nie pokocha tak bardzo.
Informacje o autorach i źródłach ilustracji
Archiwum Fotograficzne Muzeum Narodowego w Krakowie:
s. 129, 132, 135, 136–137
Rysunki myszy na stronach: 139 pochodzą z prywatnej korespondencji Olgi Boznańskiej (Archiwa Olgi Boznańskiej, Muzeum Narodowe w Krakowie)