Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W drugiej części swoich przygód Bridget Jones, ikona współczesnej wyobraźni, model kobiety naszych czasów z kieliszkiem chardonnay w dłoni, przestaje być „uczuciowym pariasem”, czego się dotąd obawiała, i …trafia do więzienia!
Bridget, obecnie prawie już była singielka poszukująca miłości, nadal co prawda zmaga się z problemami w życiu uczuciowym i zawodowym oraz nadwagą i skłonnością do zbyt dużej ilości wypijanych kieliszków wina, ale ma wreszcie nadzieję na trwały związek z Markiem Darcym i teraz odkrywa uroki wspólnego życia z mężczyzną swoich marzeń. Tyle że sprawy nieco się komplikują, kiedy Bridget, zmęczona codziennymi relacjami męsko-damskimi, ulega porywowi chwili i leci z przyjaciółką na „hippisowską” wycieczkę do Tajlandii, żeby – jak mówi – odnaleźć samą siebie i przeżyć duchowe oświecenie. Zamiast tego jednak niesłusznie posądzona o przemyt narkotyków, trafia do tajlandzkiego więzienia…
Bridget Jones: W pogoni za rozumem to niezwykle dowcipny, ale i pełen ciepła obraz współczesnego świata, w którym po raz kolejny niezwykła bohaterka próbuje znaleźć odpowiedź na z pozoru proste pytanie: „Jak żyć?”.
„Jedna z najbardziej czarujących kobiecych postaci ze wszystkich, którym zdarzyło się kiedykolwiek przekroczyć limit na karcie kredytowej”.
„USA Today”
„Pełne autentycznych emocji i śmieszne zarazem”.
„The New Yorker”
„Fielding udaje się na przemian szarpać uczuciową strunę w duszach czytelników i raczyć ich kawałkami świetnej prozy. Przezabawne”.
„New York Journal od Books”
„Kiedy czytamy o tym, jak Bridget Jones zmaga się z wiecznie ją nękającymi przeciwnościami losu, czujemy się jak w odwiedzinach u najzabawniejszej przyjaciółki”.
„Entertainment Weekly”
„Bridget Jones to radość i spokój, a Helen Fiedling jest po prostu wielka!”.
„Madmoiselle”
„Nazwano ją „jedną z dziesięciu postaci literackich”, które najlepiej wydobyły istotę XX wieku. Jak czytelnicy mogliby nie pokochać tej kobiety?".
„The New York Times „
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 440
Dla innych Bridget
Proszę, by podziękowania zechciały przyjąć następujące osoby i instytucje: Gillon Aitken, Sunetra Atkinson, Peter Bennet-Jones, Frankie Bridgewood, Richard Coles, Richard Curtis, Scarlett Curtis, Pam Dorman, Ursula Doyle, Breene Farrington, Nellie Fielding, rodzina Fieldingów, First Circle Films, Andrew Forbes, Colin Firth, Paula Fletcher, Piers Fletcher, Henrietta Perkins, Tracey MacLeod, Sharon Maguire, Tina Jenkins, Sara Jones, Emma Parry, Harry Ritchie, Sarah Sands, Tom Shone, Peter Straus, Russ Warner, Working Title Films — za inspirację, wsparcie i pomoc.
Szczególne podziękowania dla Kevina Currana.
Pomoc merytoryczna — Sara Jones.
27 STYCZNIA, PONIEDZIAŁEK
58,5 kg (ugrzęzłam w tłuszczu), faceci 1 (hurra!), bzykanka 3 (hurra!), kalorie 2100, kalorie spalone podczas bzykania 600, więc całkowita liczba kalorii 1500 (wzorcowa).
7.15. Hurra! Lata zdziczenia już za mną. Od czterech tygodni i pięciu dni pozostaję w zdrowym związku z dorosłym mężczyzną, udowadniając w ten sposób, że nie jestem uczuciowym pariasem, jak się tego wcześniej obawiałam. Czuję się wspaniale, trochę jak Jemima Goldsmith albo inna promienna panna młoda w welonie, dokonująca uroczystego otwarcia szpitala onkologicznego, kiedy wszyscy ją sobie wyobrażają w łóżku z Imranem Khanem[1]. Ooo. Mark Darcy właśnie się poruszył. Może się obudzi i spyta mnie o zdanie na jakiś temat.
7.30. Mark Darcy jeszcze się nie obudził. Wiem, wstanę i przygotuję mu fantastyczne śniadanie złożone z kiełbasek, jajecznicy i grzybów lub jajka Benedykta[2] albo florentynki[3].
7.31. Ale co to właściwie są te jajka Benedykta i florentynki?
7.32. Z tym że nie mam ani grzybów, ani kiełbasek.
7.33. Ani jajek.
7.34. Ani — oczywiście — mleka.
7.35. Jeszcze się nie obudził. Mmmm. Jest cudowny. Uwielbiam patrzeć, jak śpi. B. seksowne szerokie bary i owłosiona klata. Nie żebym go traktowała jak obiekt seksualny czy coś w tym rodzaju. Interesuje mnie jego umysł. Mmmm.
7.37. Jeszcze się nie obudził. Wiem, że nie powinnam hałasować, ale może spróbuję go subtelnie obudzić za pomocą wibracji myślowych.
7.40. Może bym mu położyła... AAAA!
7.50. Mark Darcy zerwał się jak oparzony, wrzeszcząc:
— Bridget, może byś tak przestała?! Cholera. Gapić się, jak śpię. Idź, znajdź sobie coś do roboty.
8.45. W Coins Café, pijąc cappuccino, jedząc czekoladowego croissanta i paląc papierosa. To wielka ulga palić sobie bez skrępowania i nie musieć się ciągle starać. Mężczyzna w domu to właściwie b. skomplikowana sprawa, jako że nie mogę sobie spokojnie posiedzieć w łazience albo przemienić mieszkania w komorę gazową, skoro ta druga osoba może spóźnić się do pracy, zsiusiać się itd. Poza tym denerwuje mnie, kiedy Mark w nocy składa majtki w kostkę, bo wtedy ja krępuję się rzucać ciuchy na kupę na podłogę. Dziś wieczorem znowu przychodzi, więc muszę przed pracą albo po pracy lecieć do supermarketu. No, nie muszę, ale — co przerażające — chcę. Atawistyczny odruch, do którego nie przyznałabym się przed Sharon.
8.50. Mmm. Ciekawe, jakim ojcem byłby Mark Darcy (to znaczy ojcem dla własnego potomstwa. Nie dla mnie. Bo to by niewątpliwie oznaczało jakiś kompleks Edypa)?
8.55. Nie powinnam wpadać w obsesję ani fantazjować.
9.00. Ciekawe, czy Una i Geoffrey Alconbury pozwolą nam na nasze wesele postawić namiot na swoim trawniku... Aaaa!
To moja matka. Wparowała do kawiarni pewnym siebie krokiem bizneswoman, w plisowanej spódnicy z Country Casuals i blezerze w kolorze zielonego jabłuszka z lśniącymi złotymi guzikami, jak obślizgły kosmita, który wylądował w Izbie Gmin, po czym spokojnie usadowiła się na krześle.
— Cześć, kochanie — zaszczebiotała. — Właśnie się wybierałam do Debenhams i przypomniałam sobie, że zawsze tu przychodzisz na śniadanie. Pomyślałam, że wpadnę, żeby cię umówić do kolorystki. Ooj, napiłabym się kawy. Jak myślisz, podgrzewają tu mleko?
— Mamo, już ci mówiłam, że się nie wybieram do żadnej kolorystki — wymamrotałam cała czerwona, bo wszyscy się na nas gapili, a do stolika zbliżyła się naburmuszona, zabiegana kelnerka.
— Och, nie bądź taka niemrawa, kochanie. Powinnaś podkreślić swoją osobowość, a nie siedzieć cały czas jak kura na grzędzie w tych szarościach i brązach! O, dzień dobry, złotko.
I przybrała swój uprzejmy ton w stylu: „Postarajmy się zaprzyjaźnić z obsługą i zostańmy najsympatyczniejszymi gośćmi w kawiarni”.
— Niech pomyślę. A wie pani? Napiłabym się kawy. Rano w Grafton Underwood wypiliśmy z moim mężem Colinem tyle herbaty, że mam jej już serdecznie dosyć. Ale czy mogłaby mi pani podgrzać trochę mleka? Nie mogę pić kawy z zimnym mlekiem. Dostaję od tego niestrawności. A moja córka Bridget weźmie...
Wrrr. Dlaczego rodzice nam to robią? Dlaczego? Czy to rozpaczliwa próba dojrzałej osoby zwrócenia na siebie uwagi i dodania sobie ważności, czy też nasze pokolenie mieszczuchów jest zbyt zapracowane i nieufne wobec innych, by zachowywać się w sposób otwarty i przyjazny? Pamiętam, że kiedy pierwszy raz przyjechałam do Londynu, uśmiechałam się do wszystkich — dopóki jakiś facet na ruchomych schodach w metrze nie spuścił mi się na płaszcz.
— Espresso? Filtrowana? Latte? Mleko półtłuste, bezkofeinowa? — warknęła kelnerka, zmiatając talerze ze stolika obok i patrząc na mnie oskarżającym wzrokiem, jakby zachowanie mamy było moją winą.
— Bezkofeinowa z półtłustym mlekiem i latte — szepnęłam przepraszająco.
— Cóż za gburowata dziewczyna, czy ona nie zna angielskiego? — Mama parsknęła z irytacją w stronę oddalających się pleców kelnerki. — Dziwne miejsce, prawda? Czy ci ludzie nie potrafią się normalnie ubierać?
Podążając za jej wzrokiem, spojrzałam na modne rastafarianki przy sąsiednim stoliku. Jedna, która miała na sobie trapery, halkę, rastafariański beret i bluzę od dresu, bębniła palcami w laptop, a druga — w szpilkach od Prady, getrach, szortach do surfingu, długim do kostek płaszczu z lamy i wełnianej czapce uszatce pasterza z Bhutanu — darła się do komórki: „Powiedział, że jak jeszcze raz mnie przyłapie na paleniu skuna[4], to mi zabierze mieszkanie. Co za pierdolony tatuś”, podczas gdy jej sześcioletnie dziecko z nieszczęśliwą miną gmerało w talerzu z frytkami.
— Czy ta dziewczyna mówi takim językiem sama do siebie? — spytała mama. — Dziwny jest ten świat, prawda? Nie lepiej, żebyś mieszkała w pobliżu normalnych ludzi?
— To są normalni ludzie — odparłam z wściekłością, dla przykładu wskazując głową na ulicę, gdzie na moje nieszczęście zakonnica w brązowym habicie pchała wózek z dwojgiem dzieci.
— Właśnie dlatego życie ci się nie ułożyło.
— A właśnie, że mi się ułożyło.
— Ależ skąd — powiedziała. — A zresztą wszystko jedno. Jak ci się wiedzie z Markiem?
— Cudownie — odparłam rozmarzonym głosem, na co rzuciła mi ostre spojrzenie.
— Chyba nie zamierzasz z nim sama-wiesz-co, prawda? Wiesz, że potem się z tobą nie ożeni.
Wrr. Wrrrr. Odkąd zaczęłam chodzić z facetem, którego przez półtora roku wpychała mi na siłę („syn Malcolma i Elaine, kochanie, rozwiedziony, potwornie samotny i bogaty”), czuję się, jakbym pokonywała tor przeszkód Armii Terytorialnej, przeskakując mury i siatki, by przynieść jej wielki srebrny puchar przewiązany kokardą.
— Wiesz, co oni potem mówią — ciągnęła. — „Och, była łatwa”. Kiedy Merle Robertshaw zaczęła chodzić z Percivalem, jej matka powiedziała: „Pamiętaj, żeby używał tej rzeczy tylko i wyłącznie do siusiania”.
— Mamo... — zaprotestowałam. Mogłaby się nie wygłupiać. Przecież nie dalej niż pół roku temu prowadzała się z portugalskim przewodnikiem wycieczek, który nosił pederastkę.
— O, mówiłam ci? — wtrąciła, gładko zmieniając temat. — Jedziemy z Uną do Kenii.
— Co?! — wrzasnęłam.
— Jedziemy do Kenii! Kochanie, wyobraź sobie! Afryka dzika!
Myśli zaczęły mi galopować po głowie w poszukiwaniu możliwego wytłumaczenia jak obrazki w jednorękim bandycie. Mama została misjonarką? Mama znowu wypożyczyła sobie Pożegnanie z Afryką na wideo? Mamie nagle przypomniała się Elza z afrykańskiego buszu i postanowiła założyć hodowlę lwów?
— Tak, kochanie. Chcemy jechać na safari i spotkać się z wodzami Masajów, a potem zatrzymać się w hotelu na plaży!
Jednoręki bandyta zahamował gwałtownie na przerażającej wizji podstarzałych Niemek uprawiających na plaży seks z lokalnymi młodzieńcami. Spojrzałam na mamę z ukosa.
— Chyba nie będziesz znowu rozrabiać, co? — spytałam. — Tata dopiero co się otrząsnął po tej aferze z Juliem.
— No, słowo daję, kochanie! Nie mam pojęcia, o co było tyle hałasu! Julio był tylko moim przyjacielem... korespondencyjnym! Wszyscy potrzebujemy przyjaciół, kochanie! Nawet w najlepszym małżeństwie jedna osoba nie wystarczy — powinniśmy mieć przyjaciół w każdym wieku, każdej rasy, wyznania i z każdego plemienia. Należy rozszerzać swoją świadomość na każdym...
— Kiedy jedziesz?
— Och, nie wiem, kochanie. To na razie pomysł. No, ale muszę lecieć. Paa!
O w mordę. Jest 9.15. Spóźnię się na poranne zebranie.
*
11.00. W biurze Sit Up Britain. Na szczęście spóźniłam się tylko dwie minuty na zebranie. Udało mi się też ukryć płaszcz, zwijając go w kulę, by stworzyć wrażenie, że siedzę w biurze już od paru godzin i tylko załatwiałam jakieś niecierpiące zwłoki sprawy gdzieś na terenie budynku. Spokojnym krokiem przeszłam przez paskudny open space, zaśmiecony wiele mówiącymi pozostałościami po porannym programie — tu nadmuchiwana owca z dziurą w zadzie, tam powiększone zdjęcie Claudii Schiffer z głową Madeleine Albright, a jeszcze gdzie indziej ogromna tekturowa tablica z napisem: „LESBIJKI! Won! Won! Won!” — i udałam się w stronę miejsca, gdzie Richard Finch, z bakami i czarnymi okularami w stylu Jarvisa Cockera[5], wylewający się obrzydliwie z garnituru retro safari w stylu lat siedemdziesiątych, ryczał do dwudziestu paru researcherów.
— O, Bridget Spadające Gacie Znowu Spóźniona! — wrzasnął na mój widok. — Nie płacę ci za to, żebyś zwijała płaszcze w kulę i udawała niewiniątko, płacę ci za punktualność i pomysły!
Słowo daję. Brak szacunku dzień po dniu jest poniżej ludzkiej wytrzymałości.
— Dobra, Bridget! — zaryczał. — Myślę: Kobiety Nowej Lewicy. Myślę: wizerunek i role. Chcę Barbary Follett w studio. Niech przebierze Margaret Beckett. Makijaż. Mała czarna. Pończochy. Chcę, żeby Margaret wyglądała jak chodzący seks.
Czasami absurdalność zleceń Richarda Fincha przekracza wszelkie granice. Któregoś dnia dojdzie do tego, że namówię Harriet Harman[6] i Tessę Jowell[7], żeby stanęły w supermarkecie, a sama będę pytać klientów, która jest która, albo będę próbowała namówić Łowczego, żeby uciekał nago przed sforą rozwścieczonych lisów. Muszę się rozejrzeć za jakąś bardziej satysfakcjonującą, wartościową pracą. Może zostanę pielęgniarką?
11.03. Przy biurku. No dobra, lepiej zadzwonię do biura prasowego laburzystów. Mmmm. Ciągle mi się przypomina bzykanie. Mam nadzieję, że dzisiaj rano Mark Darcy nie obraził się na poważnie. Ciekawe, czy jest za wcześnie, żeby zadzwonić do niego do pracy?
11.05. Tak. Jak to jest napisane w Jak znaleźć miłość, której pragniesz — czy też może raczej w Jak utrzymać miłość, którą znalazłaś? — połączenie mężczyzny i kobiety to delikatna sprawa. Mężczyzna musi polować. Poczekam, aż zadzwoni pierwszy. Może lepiej przejrzę gazety, żeby mieć jakieś pojęcie o polityce Nowej Lewicy na wypadek, gdybym jednak zastała Margaret Beckett... Aaa!
11.15. To Richard Finch znowu się na mnie wydarł. Zmienił Kobiety Nowej Lewicy na polowanie na lisy i teraz muszę zrobić materiał na żywo z Leicestershire. Tylko bez paniki. Jestem pewną siebie, wrażliwą, odpowiedzialną kobietą sukcesu. Poczucie wartości czerpię nie z przyziemnych sukcesów, lecz z własnego wnętrza. Jestem pewną siebie, wrażliwą... O Boże. Olewam to. Nie chcę się znaleźć w świecie będącym skrzyżowaniem lodówki z basenem.
11.17. Właściwie to bdb jest dostać zlecenie na wywiad. Duża odpowiedzialność — oczywiście stosunkowo duża, nie taka jak podjęcie decyzji, czy wysłać do Iraku pociski samosterujące dalekiego zasięgu, albo trzymanie kleszczami zastawki głównej aorty podczas operacji. Ale są szanse na to, że załatwię przed kamerą tego Mordercę Lisów, jak Jeremy Paxman[8] załatwił irańskiego — czy też może irackiego — ambasadora.
11.20. Może nawet zostanę poproszona o zrobienie tematu dnia do „Wiadomości wieczornych”.
11.21. Albo serii reportaży tematycznych. Hurra! Dobra, lepiej wezmę się do tych wycinków... O. Telefon.
11.30. Miałam nie odbierać, ale pomyślałam, że może to mój rozmówca: sir Hugo Rt. Hon[9]. Boynton Morderca Lisów ze wskazówkami co do silosów lub chlewu na podwórzu itd., więc podniosłam słuchawkę. To była Magda.
— Cześć, Bridget! Dzwonię, żeby powiedzieć, do nocnika! Do nocnika! Zrób to do nocnika!
Rozległo się głośne trzaśnięcie, po czym usłyszałam szum wody i taki wrzask w tle, jakby Serbowie mordowali muzułmanów: „Mamusia, nie bij! Mamusia, nie bij!”, powtarzający się jak na zdartej płycie.
— Magda! — ryknęłam. — Wracaj!
— Przepraszam, złotko — odezwała się w końcu. — Dzwonię, żeby powiedzieć... wsadź siusiaka do nocnika! Jak tak będzie zwisał, to wszystko popłynie na podłogę!
— Jestem zawalona pracą — powiedziałam błagalnym tonem. — Za dwie minuty wybieram się do Leicestershire...
— Super, świetnie, dobij mnie, jesteś cudowna i najważniejsza na całym świecie, a ja siedzę w domu z dwójką ludzi, którzy nawet jeszcze nie umieją mówić po angielsku. W każdym razie dzwonię, żeby powiedzieć, że umówiłam mojego budowlańca, żeby zrobił ci jutro te półki. Przepraszam, że ci zawracam głowę moimi nudnymi sprawami domowymi. Nazywa się Gary Wilshaw. Pa.
Telefon odezwał się znowu, zanim zdążyłam oddzwonić. Tym razem to była Jude becząca jak owca.
— Już dobrze, Jude, już dobrze — mówiłam, wtykając słuchawkę pod brodę i usiłując zgarnąć wycinki do torebki.
— Ten Podły Richard...
O matko. Po Bożym Narodzeniu Shaz i ja przekonałyśmy Jude, że jeżeli jeszcze choć raz odbędzie z Podłym Richardem idiotyczną rozmowę o ruchomych piaskach jego problemu z zaangażowaniem, prawdopodobnie wyląduje w psychiatryku i z tego powodu nie będą już mogli co chwila się rozstawać, chodzić na terapię i stracą wspólną przyszłość na całe lata, aż w końcu Jude zostanie odesłana do domu opieki.
W przypływie samouwielbienia Jude rzuciła Richarda, obcięła włosy i zaczęła chodzić do swej statecznej pracy w City w skórzanych kurtkach i hippisowskich dżinsach. Każdy Hugo, Johnny czy Jerrers w koszuli w paski, który kiedykolwiek na próżno się zastanawiał, co się kryje pod garsonką Jude, dostawał bolesnego wzwodu, a Jude najwyraźniej co noc gada z innym facetem przez telefon. Mimo to temat Richarda nadal napawa ją smutkiem.
— Właśnie przeglądałam rzeczy, które zostawił, gotowa wszystko wyrzucić, kiedy znalazłam taki poradnik... poradnik... pod tytułem... pod tytułem...
— Już dobrze. Już dobrze. Mnie możesz powiedzieć.
— Pod tytułem Jak się umawiać z młodymi kobietami. Poradnik dla mężczyzn powyżej trzydziestego piątego roku życia.
Jezu.
— Czuję się okropnie, po prostu okropnie... — ciągnęła. — Nie wytrzymam znowu tego piekła randek... To niezmierzona głębia... Już na zawsze zostanę sama...
Usiłując zachować równowagę między przyjaźnią a nikłą szansą na to, że niedługo znajdę się w Leicestershire, dałam jej jedynie doraźną radę, mającą podtrzymać w niej poczucie własnej wartości — może zostawił tę książkę celowo; nie, nie jesteś itd.
— Och, dzięki, Bridge — powiedziała Jude po chwili, chyba już nieco spokojniejsza. — Możemy się spotkać dziś wieczorem?
— Yyy, no, Mark dziś przychodzi.
Zapadła cisza.
— Świetnie — powiedziała chłodno. — Świetnie. Nie, naprawdę, baw się dobrze.
O Boże, teraz, kiedy mam faceta, czuję wyrzuty sumienia wobec Jude i Sharon, zupełnie jakbym walczyła w podstępnej, dwulicowej, kolaboranckiej partyzantce. W końcu stanęło na tym, że z Jude i Shaz spotkamy się jutro wieczorem, a dzisiaj przerobimy wszystko jeszcze raz tylko przez telefon, co Jude chyba łyknęła. Teraz lepiej zadzwonię do Magdy, żeby sprawdzić, czy się nie nudzi i czy zdaje sobie sprawę z tego, jak daleka od raju jest praca zawodowa.
— Dzięki, Bridge — powiedziała Magda, kiedy już trochę pogadałyśmy. — Po prostu odkąd urodziłam, czuję się okropnie zdołowana i samotna. Jeremy jutro wieczorem znowu pracuje. Pewnie nie miałabyś ochoty wpaść?
— Yyy, no, umówiłam się z Jude w 192.
Zapadła złowróżbna cisza.
— A ja pewnie jestem za bardzo Szczęśliwą Mężatką, żeby się do was dołączyć?
— Nie, nie, przyjdź. Przyjdź, będzie super!!!
Chyba trochę przesadziłam z entuzjazmem. Wiedziałam, że Jude się obrazi, bo obecność Magdy odwróci uwagę od Podłego Richarda, ale ten problem postanowiłam rozwiązać później. Tak więc teraz jestem już naprawdę spóźniona i będę musiała jechać do Leicestershire bez znajomości materiałów o polowaniu na lisy. Może przeczytam je w samochodzie na światłach? Zastanawiam się, czy powinnam wykonać szybki telefon do Marka Darcy'ego i uprzedzić go, dokąd jadę.
Hmmm. Nie. Złe posunięcie. A jak się spóźnię? Lepiej zadzwonię.
11.35. Hmm. Rozmowa przebiegła następująco:
Mark Darcy: Słucham?
Ja: Mówi Bridget.
Mark (po przerwie): Tak. Eee. Wszystko w porządku?
Ja: Tak. Miło było wczoraj, prawda? To znaczy — no wiesz, kiedy...
Mark: Tak, wiem. Fantastycznie. (Po przerwie) Prawdę mówiąc, w tej chwili jestem z ambasadorem Indonezji, szefem Amnesty International i wiceministrem handlu i przemysłu.
Ja: O, przepraszam. Jadę do Leicestershire. Pomyślałam sobie, że cię zawiadomię, na wypadek gdyby coś mi się stało.
Mark: Na wypadek gdyby... To znaczy co?
Ja: To znaczy gdybym... się spóźniła. (Koślawe zakończenie)
Mark: Tak. To może zadzwoń do ETA, kiedy skończysz? Doskonale. To na razie.
Hmmm. Chyba nie powinnam była tego robić. W Jak kochać rozwiedzionego mężczyznę, nie wpadając w obłęd jest wyraźnie napisane, że istnieje jedna rzecz, której naprawdę nie lubią — jak się do nich dzwoni bez powodu, kiedy akurat są zajęci.
19.00. Z powrotem w mieszkaniu. Pozostała część dnia koszmarna. Po pokonaniu potwornych korków i przebyciu reszty drogi w ulewie znalazłam się w zalanym deszczem Leicestershire, pod drzwiami dużego kwadratowego domu otoczonego wagonami do przewozu koni i mając tylko pół godziny do transmisji. Nagle drzwi się otworzyły i w progu stanął wysoki mężczyzna w sztruksach i całkiem seksownym rozciągniętym swetrze.
— Hmm — mruknął, taksując mnie wzrokiem. — Cholera, lepiej niech pani wejdzie. Pani koledzy są za domem. Gdzie się, cholera, pani podziewała?
— W ostatniej chwili zostałam oddelegowana do sprawy o najwyższej randze politycznej — powiedziałam wyniośle, kiedy mnie prowadził do ogromnej kuchni pełnej psów i części siodła. Nagle się odwrócił, rzucił mi wściekłe spojrzenie, po czym rąbnął pięścią w stół.
— I to ma być wolny kraj! Do czego to dojdzie, skoro już nam zakazują polować w niedzielę, cholera?! Baaaa!
— To samo można by powiedzieć o ludziach, którzy mają niewolników, prawda? — wymamrotałam. — Albo o obcinaniu kotom uszu. Dla mnie to mało eleganckie: kupa ludzi i psów dla zabawy goni jedno małe, przerażone stworzenie.
— A widziała pani kiedyś, cholera, co lis wyprawia z kurczakiem?! — ryknął sir Hugo, czerwieniejąc na twarzy. — Gdybyśmy ich nie tępili, na wsi aż by się od nich roiło.
— To je wystrzelajcie — powiedziałam, rzucając mu mordercze spojrzenie. — Humanitarnie. A w niedzielę uganiajcie się za czymś innym, jak na wyścigach greyhoundów. Przyczepcie do sznurka jakieś pluszowe zwierzątko wysmarowane zapachem lisa.
— Wystrzelać? A próbowała pani kiedyś, cholera, zastrzelić lisa? Cholera, wszędzie by leżały te pani przerażone małe liski, zdychające od ran. Pluszowe zwierzątko. Wrrrrr!
Nagle złapał za telefon i wykręcił numer.
— Finch, ty dupo wołowa! — wrzasnął. — Coś ty mi przysłał... jakąś cholerną socjalistkę? Jak ci się wydaje, że w przyszłą niedzielę dostaniesz quorna[10]...
W tej chwili zza drzwi wychynął kamerzysta i oznajmił z rozdrażnieniem:
— O, tu jesteś? — Potem zerknął na zegarek. — Nie krępuj się, nam się nie śpieszy.
— Finch chce z panią porozmawiać — powiedział sir Hugo.
Dwadzieścia minut później, pod groźbą wylania z pracy, siedziałam na koniu, przygotowując się do wjechania truchtem przed kamerę i przeprowadzenia wywiadu z Rt. Hon. Rządzidupkiem, również na koniu.
— OK, Bridget, wchodzisz za piętnaście, jedź, jedź, jedź! — ryknął mi w słuchawkę Richard Finch z Londynu, na co, zgodnie z instrukcją, ścisnęłam konia kolanami. Koń jednak niestety ani drgnął. — Jedź, jedź, jedź, jedź! — wrzasnął Richard. — Cholera, wydawało mi się, że mówiłaś, że umiesz jeździć konno.
— Mówiłam tylko, że mam wrodzony talent do jazdy konnej — syknęłam, gorączkowo dźgając konia kolanami.
— OK, Leicester, zróbcie zbliżenie na sir Hugona, dopóki ta pieprzona Bridget się nie ruszy, pięć, cztery, trzy, dwa... już.
W tym momencie Rt. Hon. Czerwonagęba rozpoczął wrzaskliwą kampanię na rzecz polowań, a ja dalej wierzgałam piętami, aż koń poderwał się neurotycznie i cwałując, wjechał bokiem na plan ze mną, trzymającą się kurczowo jego szyi.
— O, ja pierdolę, kończ, kończ! — ryknął Richard.
— I to już wszystko. Oddaję głos do studia! — zaszczebiotałam, a koń zawrócił i ruszył tyłem na kamerę.
Kiedy rozchichotana ekipa odjechała, poszłam — śmiertelnie upokorzona — do domu po swoje rzeczy, po to tylko, by dosłownie wpaść na Rt. Hon. Jurnego Wielgasa.
— Ha! — zagulgotał. — Pomyślałem sobie, że ten ogier nauczy panią, co jest co. Ma pani ochotę, cholera, na jednego?
— Co? — spytałam.
— Krwawa Mary?
Tłumiąc w sobie instynktowny odruch, by wyżłopać czystą wódkę, wyprostowałam się do swego pełnego wzrostu.
— Mówi pan, że to był sabotaż mojego reportażu?
— Może. — Wyszczerzył zęby.
— To skandal — zakomunikowałam. — I zachowanie niegodne przedstawiciela arystokracji.
— Ha! Hart ducha. To lubię u kobiet — powiedział gardłowym głosem, po czym rzucił się w moją stronę.
— Ręce przy sobie! — krzyknęłam, odskakując. Co on sobie myśli? Jestem profesjonalistką, nie przyjechałam tu po to, żeby ktoś się do mnie dobierał. W każdym sensie. Chociaż prawdę mówiąc, to tylko dowodzi, że mężczyźni lubią, jak się na nich nie leci. Muszę o tym pamiętać przy bardziej odpowiedniej okazji.
A teraz właśnie weszłam do swojego mieszkania po pokonaniu korka przy Tesco Metro i wdrapaniu się na schody z ośmioma torbami pełnymi zakupów. Jestem okropnie zmęczona. Hmm. Jak to się dzieje, że to zawsze ja chodzę do supermarketu? To tak, jakbym jednocześnie była kobietą sukcesu i żoną. Tak jakbym żyła w siedemnastym… Oooo. Miga lampka na sekretarce.
— Bridget, chcę cię zobaczyć w swoim gabinecie jutro o dziewiątej. — To Richard Finch. — Przed zebraniem. O dziewiątej rano, nie wieczorem. Rano. Za dnia. Naprawdę nie wiem, jak jeszcze inaczej mógłbym to ująć. Cholera, po prostu przyjdź.
Był naprawdę wkurzony. Mam nadzieję, że nie okaże się niemożliwe jednoczesne posiadanie fajnego mieszkania, fajnej pracy i fajnego faceta. W każdym razie wygarnę Richardowi Finchowi, co myślę o uczciwości dziennikarskiej. No dobra. Biorę się do roboty. Ależ jestem zmęczona.
20.30. Zdołałam zregenerować siły za pomocą chardonnay, posprzątałam cały ten bajzel, zapaliłam ogień w kominku i świece, wykąpałam się, umyłam głowę, zrobiłam makijaż, włożyłam b. seksowne czarne dżinsy i bluzeczkę na cieniutkich jak spaghetti ramiączkach. Nie bardzo mi wygodnie, prawdę mówiąc, spodnie cisną mnie w kroku, a ramiączka wpijają się w ciało, ale wyglądam ładnie, co jest najważniejsze. Bo, jak powiedziała Jerry Hall[11], kobieta musi być kucharką w kuchni i dziwką w salonie. Czy w jakimś tam innym pokoju.
20.35. Hurra! Zapowiada się fantastyczny, przytulny, seksowny wieczór z pysznym spaghetti — lekkim, acz pożywnym — i ogniem w kominku. Jestem cudowną hybrydą kobiety sukcesu i kochanki.
20.40. Gdzie on, cholera, się podziewa?
20.45. Wrrr. Jaki jest sens latać jak kot z pęcherzem, skoro on i tak przyłazi, kiedy mu się żywnie podoba?
20.50. Cholerny Mark Darcy, jestem naprawdę… Dzwonek do drzwi. Hurra!
Wyglądał wspaniale w tym swoim służbowym garniturze i z rozpiętymi górnymi guzikami koszuli. Zaraz po wejściu rzucił teczkę, wziął mnie w ramiona i zakręcił mną w seksownym tańcu.
— Jak dobrze cię zobaczyć — wymruczał mi we włosy. — Bardzo mi się podobał twój reportaż, fantastyczna z ciebie amazonka.
— Przestań — powiedziałam, odrywając się od niego. — To był jakiś koszmar.
— Świetna robota — dodał. — Ludzie od wieków jeżdżą konno do przodu, aż tu nagle pewna kobietka za pomocą jednego, acz brzemiennego w skutki reportażu już na zawsze zmienia oblicze — czy też zad — brytyjskiego jeździectwa. To była rewelacja, prawdziwy triumf. — Nie kryjąc zmęczenia, opadł na kanapę. — Jestem wykończony, Cholerni Indonezyjczycy. Ich zdaniem, przełomem w prawach człowieka jest jednoczesne oświadczenie człowiekowi, że jest aresztowany, oraz strzał w tył głowy.
Nalałam mu kieliszek chardonnay i przyniosłam go jak hostessa z filmów z Jamesem Bondem, uśmiechając się kojąco.
— Kolacja za chwilę.
— O Boże — powiedział i rozejrzał się przerażony, jakby w mikrofalówce mogła się ukrywać milicja z Dalekiego Wschodu. — Gotowałaś?
— Tak — odparłam oburzona. Powinien być zadowolony! Poza tym nawet słówkiem nie wspomniał o moim stroju dziwki.
— Chodź tu — powiedział, klepiąc miejsce na kanapie koło siebie. — Tylko się z tobą drażnię. Zawsze marzyłem o randce z Marthą Stewart[12].
Miło było się poprzytulać, ale makaron gotował się już od sześciu minut i lada chwila mógł zamienić się w papkę.
— Tylko przygotuję makaron — powiedziałam, uwalniając się z jego objęć. W tej samej chwili zadzwonił telefon, więc z przyzwyczajenia rzuciłam się do aparatu, myśląc, że to może Mark.
— Cześć, mówi Sharon. Jak ci się układa z Markiem?
— Jest tu — szepnęłam przez zaciśnięte zęby i wargi, żeby po ich ruchu Mark nie mógł odczytać mojej odpowiedzi.
— Co?
— Jst t — syknęłam przez zaciśnięte zęby.
— W porządku — powiedział Mark, uspokajająco kiwając głową. — Wiem, że tu jestem. Chyba nie jest to coś, co powinniśmy przed sobą ukrywać.
— OK. Posłuchaj — mówiła podekscytowana Shaz. — Nie twierdzimy, że wszyscy mężczyźni zdradzają, ale wszyscy o tym myślą. Te żądze zżerają ich cały czas. My próbujemy kontrolować swój popęd seksualny...
— Shaz, prawdę mówiąc, to właśnie gotuję makaron.
— Ooo, „właśnie gotuję makaron”, co? Mam nadzieję, że nie zmieniasz się w Szczęśliwą Dziewczynę Co Ma Chłopaka. Tylko posłuchaj, co mam ci do powiedzenia, a wywalisz mu ten makaron na łeb.
— Poczekaj chwilę — poprosiłam, zerkając nerwowo na Marka. Zdjęłam makaron z ognia i wróciłam do telefonu.
— OK — powiedziała podekscytowana Shaz. — Niekiedy popędy biorą górę nad myśleniem wyższym. Mężczyzna będzie się oglądał za kobietą z małym biustem, zacznie ją podrywać albo zaciągnie do łóżka, jeżeli jest związany z kobietą z dużym biustem. Ty wcale nie musisz uważać, że różnorodność poprawia smak życia, ale tak uważa twój chłopak.
Mark zaczął bębnić palcami po oparciu kanapy.
— Shaz...
— Czekaj... czekaj. Mówię o takiej książce Czego chcą mężczyźni. Tak... „Jeżeli masz piękną siostrę czy przyjaciółkę, to pewne jak w banku, że twój facet WYOBRAŻA SOBIE, JAK UPRAWIA Z NIĄ SEKS”.
Zapadło pełne oczekiwania milczenie. Mark zaczął udawać, że podrzyna sobie gardło, a potem spuszcza wodę w toalecie.
— Prawda, że to rewolucja? Przecież oni po prostu...
— Shaz, mogę zadzwonić później?
Wtedy Shaz zaczęła mnie oskarżać o to, że mam obsesję na punkcie mężczyzn, chociaż powinnam być feministką. Odparłam więc, że skoro mężczyźni w ogóle jej nie obchodzą, to dlaczego czyta książkę pod tytułem Czego chcą mężczyźni? Nasza rozmowa zaczęła przechodzić w okropną niefeministyczną sprzeczkę na temat mężczyzn, kiedy uświadomiłam sobie jej absurdalność i zaproponowałam, żebyśmy się spotkały następnego dnia.
— No! — wykrzyknęłam radośnie, siadając na kanapie obok Marka. Niestety, znowu musiałam wstać, bo usiadłam na czymś, co się okazało pustym kartonikiem po jogurcie müller lite.
— Taaak? — powiedział, mocno ścierając jogurt z mojego tyłka. Na pewno aż tak bardzo się nie upaprałam i wcale niepotrzebne było takie szorowanie, choć było to miłe. Mmm.
— Zjemy kolację? — spytałam, usiłując skupić się na bieżącym zadaniu.
Właśnie nałożył sobie makaronu do miski i polał go sosem, kiedy znowu zadzwonił telefon. Postanowiłam nie odbierać, dopóki nie zjemy, ale włączyła się sekretarka i odezwało się owcze beczenie Jude:
— Bridge, jesteś tam? Odbierz, odbierz. No, Bridge, prooooszę.
Podniosłam słuchawkę, a Mark walnął się dłonią w czoło. Cały problem polega na tym, że Jude i Shaz są przy mnie od wielu lat, jeszcze zanim poznałam Marka, więc oczywiście teraz pozostawienie włączonej sekretarki byłoby nie w porządku.
— Cześć, Jude.
Jude była na siłowni, gdzie przeczytała jakiś artykuł, w którym samotne dziewczyny po trzydziestce określono jako „opóźnione”.
— Ten facet twierdził, że dziewczyny, które nie umawiały się z nim, kiedy miały dwadzieścia lat, nie umówią się z nim i teraz, ale on już i tak ich nie chce — powiedziała ze smutkiem. — Stwierdził, że wszystkie mają obsesję na punkcie stabilizacji i dzieci, więc jego zasada dotycząca dziewczyn brzmi: „Nic powyżej dwudziestego piątego roku życia”.
— Coś takiego! — Roześmiałam się wesoło, usiłując pokonać nagłe uczucie niepokoju, które zagnieździło mi się w żołądku. — To kompletne bzdury. Nikt nie mówi, że jesteś opóźniona. Przypomnij sobie tylko tych wszystkich bankierów, którzy do ciebie wydzwaniali. A Stacey i Johnny?
— Hmm — mruknęła Jude nieco weselej. — Wczoraj wieczorem umówiłam się z Johnnym i jego znajomymi z Credit Suisse. Ktoś opowiedział dowcip o facecie, który wypił za dużo w hinduskiej restauracji i wpadł w kormę, a Johnny jest tak dosłowny, że wypalił: „Chryste! Fatalna sprawa. Znałem gościa, który kiedyś zjadł za dużo hinduskiego żarcia i dostał wrzodu żołądka!”.
Roześmiała się. Kryzys najwyraźniej został zażegnany. Powiedziała jeszcze, że nic takiego jej nie jest, po prostu czasami dostaje lekkiej paranoi. Trochę pogadałyśmy i kiedy tylko na dobre doszła do siebie, wróciłam do Marka przy stole, gdzie przekonałam się, że makaron nie wyszedł tak, jak powinien — w biało zabarwionej wodzie pływały smętne kluchy.
— Mnie tam smakuje. Lubię kluski na mleku. Mmmm — zamruczał Mark.
— Może lepiej zamówmy pizzę? — zaproponowałam, czując się jak ostatnia oferma i opóźniona.
Zamówiliśmy pizze i zjedliśmy je przed kominkiem. Mark opowiedział mi o tych Indonezyjczykach. Słuchałam uważnie, a potem wygłosiłam swoje zdanie i dałam mu parę rad, które uznał za bardzo interesujące i niezwykle „świeże”, a następnie ja mu opowiedziałam o potwornym spotkaniu, na którym Richard Finch z pewnością wyrzuci mnie z pracy. Mark dał mi bardzo dobrą radę na temat tego spotkania i posłał Richarda do diabła. Właśnie kiedy mu tłumaczyłam, że to mentalność zawsze-do-przodu, jaką zaleca poradnik Siedem nawyków ludzi sukcesu, znowu rozdzwonił się telefon.
— Nie odbieraj — powiedział Mark.
— Bridget. Jude. Odbierz. Chyba zrobiłam coś złego. Przed chwilą zadzwoniłam do Staceya, a on nie oddzwonił.
Podniosłam słuchawkę.
— Może wyszedł.
— Z siebie, tak samo jak ty — wtrącił Mark.
— Zamknij się — syknęłam. — Słuchaj, na pewno zadzwoni jutro. Ale jak nie, to przeczytaj sobie jeszcze raz etapy chodzenia na randki z Marsjan i Wenusjanek. Stacey rozciąga się jak gumka z Marsa, a ty musisz pozwolić, żeby poczuł, co do ciebie czuje, i wrócił.
Kiedy w końcu oderwałam się od telefonu, Mark oglądał mecz piłki nożnej.
— Gumki i Marsjanie o mentalności zawsze-do-przodu — powiedział, szczerząc do mnie zęby. — To brzmi jak rozkaz w krainie nonsensu.
— A ty nie rozmawiasz ze swoimi przyjaciółmi o uczuciach?
— Nie — powiedział, przełączając pilotem jeden mecz na drugi. Gapiłam się na niego zafascynowana.
— Chciałbyś uprawiać seks z Shazzer?
— Słucham?
— Chciałbyś uprawiać seks z Shazzer i Jude?
— Z rozkoszą! To znaczy pojedynczo? Czy z obiema naraz?
Próbując zignorować jego błazeństwa, dopytywałam się dalej:
— Kiedy poznałeś Shazzer po Bożym Narodzeniu, miałeś ochotę się z nią przespać?
— Widzisz, problem polega na tym, że wtedy sypiałem z tobą.
— Ale czy kiedykolwiek przyszło ci to do głowy?
— No oczywiście, że przyszło mi to do głowy.
— Co?! — wybuchnęłam.
— To niezwykle atrakcyjna dziewczyna. Byłoby bardzo dziwne, gdyby nie przyszło mi to do głowy, prawda? — Uśmiechnął się złośliwie.
— A Jude? — spytałam z oburzeniem. — Seks z Jude. Czy to kiedykolwiek „przyszło ci do głowy”?
— No, od czasu do czasu, przelotnie. Chyba tak. Taka już jest natura człowieka, nie?
— Natura człowieka? Ja nigdy sobie nie wyobrażałam, że się kocham z Gilesem albo Nigelem z twojego biura.
— Nie — wymruczał. — Nie sądzę, by ktokolwiek sobie to wyobrażał. Tragedia. No, może tylko Jose z pokoju pocztowego.
Kiedy tylko posprzątaliśmy talerze i zaczęliśmy się migdalić na dywanie, znowu odezwał się telefon.
— Nie odbieraj — powiedział Mark. — Proszę — w imię Boga i wszystkich Jego cherubinów, serafinów, świętych, archaniołów, stróżów chmur i fryzjerów, którzy strzygą Mu brodę — nie odbieraj.
Lampka na sekretarce już migała. Mark rąbnął głową w podłogę, kiedy z głośnika zagrzmiał męski głos:
— Cześć. Tu Giles Benwick, znajomy Marka. Pewnie go tam nie ma, co? Ja tylko... — Nagle głos mu się załamał. — Żona właśnie mi powiedziała, że chce separacji i...
— Boże święty — jęknął Mark i złapał za słuchawkę.
Na jego twarzy pojawiła się czysta panika. — Giles. Jezu. Spokojnie... yyy... eee... yyy, Giles, lepiej dam ci Bridget.
Mmm. Nie znam Gilesa, ale uważam, że moja rada była całkiem dobra. Udało mi się go uspokoić i naprowadzić na jedną czy dwie pożyteczne książki. Potem kochałam się z Markiem i czułam się b. bezpiecznie i przytulnie, leżąc z głową na jego piersiach, a wszystkie niepokojące teorie wydawały mi się błahe.
— Czy ja jestem opóźniona? — spytałam sennym głosem, kiedy się pochylił, by zdmuchnąć świeczkę.
— Upośledzona? Nie, kochanie — odparł, klepiąc mnie uspokajająco po pupie. — Może trochę dziwna, ale nie upośledzona.
[1] Jemima Goldsmith — Amerykanka, która poślubiając pakistańskiego polityka Imrana Khana, zdecydowała się dobrowolnie przejść na islam. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
[2] Jajka Benedykta — jajka w koszulkach podane na toście z plasterkiem smażonej szynki i polane sosem holenderskim.
[3] Florentynki — ciastka ze skórką pomarańczową i migdałami oblane czekoladą.
[4] Skun — wzmocniony chemicznie haszysz.
[5] Jarvis Cocker — wokalista popowego zespołu Pulp.
[6] Harriet Harman — brytyjska minister ubezpieczeń społecznych.
[7] Barbara Follett, Margaret Beckett, Tessa Jowell kandydowały w wyborach w 1997 roku z ramienia partii laburzystów.
[8] Jeremy Paxman — popularny dziennikarz angielski.
[9] Rt. Hon., Right Honourable — tytuł należny arystokracji poniżej markiza.
[10] Quorn — rasa psów gończych.
[11] Jerry Hall — żona Micka Jaggera.
[12] Martha Stewart — gospodyni popularnych programów telewizyjnych o gotowaniu, dekoracji wnętrz, ogrodnictwie itd.
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Tytuł oryginałuBridget Jones: The Edge of Reason
Copyright © Helen Fielding, 1999 All rights reserved Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo Poznań 2014
Cover and series typography design © Suzanne Dean
Author photograph © Alisa Connan
Projekt graficzny okładki
Agnieszka Herman
Wiersz Rudyarda Kiplinga Jeżeli reprodukowany jest za uprzejmą zgodą A.P. Watta w imieniu The National Trust for Places of Historic Interest or Natural Beauty.
Książka jest fikcją literacką. Nazwiska, postaci, miejsca, organizacje i zdarzenia są tworem wyobraźni autorki lub zostały użyte całkowicie fikcyjnie. Jakiekolwiek podobieństwo do zdarzeń, organizacji, osób – żyjących czy zmarłych – jest zupełnie przypadkowe.
Wydanie I w tej edycji
ISBN 978-83-7785-433-4
Zysk i S-ka Wydawnictwo
ul. Wielka 10, 61-774 Poznań
tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67
Dział handlowy, tel./faks 61 855 06 90
www.zysk.com.pl
Plik opracował i przygotował Woblink
woblink.com