Broken Kingdom. Uniwersytet Corium. Tom 3 - Hallman C. - ebook + książka

Broken Kingdom. Uniwersytet Corium. Tom 3 ebook

Hallman C.

4,3

Opis

Tym razem dopilnuje, aby już nikt nigdy jej nie skrzywdził. Nawet on sam…

Zemsta, przemoc, oszustwa, emocje, siła, lojalność i pasja – witajcie na Uniwersytecie Corium, gdzie nie obowiązują żadne zasady… oprócz jednej.

Quinton wkroczył na wojenną ścieżkę. Pragnie zemsty za to, co spotkało Aspen. Nie zatrzyma się przed niczym, aby odpłacić wszystkim, którzy przyczynili się do jej cierpienia. Rozdarty między obowiązkami rodzinnymi a uczuciem do dziewczyny, która pojawiła się w jego życiu jak tornado, będzie musiał znaleźć w sobie odwagę, aby uszanować nazwisko Rossi i stać się mężczyzną, którego jego ukochana desperacko potrzebuje w swoim życiu.

Powracając na Uniwersytet Corium, Aspen znowu jest zdana wyłącznie na siebie. Czy po wszystkich tragediach, których doświadczyła, odnajdzie w sobie siłę, aby odrodzić się jak feniks z popiołów? A może właśnie powinna się poddać i zaakceptować to, co nieuniknione? Jedno jest pewne – kiedy złota zasada Corium zostanie złamana, ktoś będzie musiał ponieść konsekwencje…

KSIĄŻKA PRZEZNACZONA WYŁĄCZNIE DLA DOROSŁYCH CZYTELNIKÓW I CZYTELNICZEK.

Ta historia jest naprawdę HOT. Sugerowany wiek: 18+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 374

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (343 oceny)
205
73
44
14
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
uwu12658

Całkiem niezła

WTF 😭😭😭 Mam kilka ważnych pytań PO PIERWSZE Czemu Anja nagle zniknęła ?? W drugiej części wydawało mi się że rozwija się trochę ich relacja, miały potencjał na zostanie przyjaciółkami a potem nagle jej nie ma XD PO DRUGIE Biedna Aspen, dlaczego prawie każdemu w tej książce zależy na wyrządzeniu krzywdy tej dziewczynie? BO TRZECIE Bardzo mnie zastanawia wątek delilah (chb tak miała na imię) w tej książce, na początku mi się wydawało że stoi za tym coś grubszego a tak naprawdę jest to kolejny wątek z dupy tak jak w przypadku z Anją. PO CZWARTE Czemu zakończenie jest tak bardzo randomowe? 😭😭 Dosłownie wydaje się jakby autorka na napisanie tej książki miała tydzień bo deadline jej się kończył XDDDDDD Ogólnie uważam że fabuła miała DUZYYY potencjał i w 1 części został on dobrze wykorzystany, w drugiej mimo kilku niedociągnięć- również, ale w trzeciej części którą MOIM zdaniem powinna być najlepiej napisana jako iż jest to ostatnia książka. Spodziewałam się czegoś o wiele leps...
Klaudii07

Nie polecam

Pierwsza część miała potencjał na dobrą serię, ale niestety zakończenie jest tak fatalne że nie byłam w stanie doczytać do końca. W każdej książce było coś nie tak z motywami, wątkami które się zaczynały, a później brak kontynuacji, trzymanie w napięciu trwa średnio 3 zadania, ponieważ wszystko samo z siebie się rozwiązuje i nie ma miejsca na głębszą rozkmine. Generalnie rozczarowanie.
40
MasterKier

Nie oderwiesz się od lektury

ta seria jest moją ulubioną!! Kocham Quintona oraz Aspen na początku nie podobała mi się ich relacja ale koniec? Jest najlepszy Boże uwielbiam polecam bardzo❤️
10
LadyPok

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
IwonaLanecka

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, polecam całą serię ☺️
00

Popularność




Rozdział 1

Aspen

Przez chwilę czuję tylko ból. Jest tak wielki, że nie potrafię zlokalizować jego źródła. Co mnie boli? Głowa? Noga? Brzuch? A może wszystko razem?

Chyba wpadłam pod autobus i za moment ocknę się w jakimś szpitalu, a przy moim łóżku będą stali zmartwieni rodzice, czekając, aż otworzę oczy.

W powietrzu unosi się mocny zapach spirytusu medycznego, co zdaje się potwierdzać moją teorię o szpitalu. Brakuje jedynie dźwięku monitora pracy serca, który powinien odzywać się w tle.

Nasłuchuję, starając się zidentyfikować wszelkie inne odgłosy, ale przez długi czas nie słyszę nic. W końcu skrzypią drzwi, próbuję otworzyć oczy, ale powieki wydają się sklejone na dobre.

– Boli ją – odzywa się głęboki, chrapliwy głos. Wydaje mi się znajomy, ale nie potrafię sobie wyobrazić twarzy tego mężczyzny.

– Nie podałem jej jeszcze żadnych środków przeciwbólowych, bo dopiero otrzymałem wyniki badania krwi na obecność substancji toksycznych. Musiałem najpierw się dowiedzieć, jaki narkotyk jej podano – wyjaśnia inny męski głos.

Tego faceta raczej nie znam, a przynajmniej nie rozpoznaję jego głosu.

Ktoś dotyka mojego ramienia, a mnie jakby przeszył prąd. Ból rozlewa się falami po mojej skórze.

– Proszę jej jak najszybciej podać coś przeciwbólowego. Nie chcę, by była w tym stanie, gdy wróci mój syn. – Głos się przybliża, jakby mężczyzna stał zaraz przy mnie. Jestem pewna, że go znam, ale nie potrafię sobie przypomnieć, kim jest.

Jeszcze raz staram się unieść ciężkie powieki i muszę zużyć bardzo dużo energii, ale w końcu mi się udaje.

Na początku widzę tylko jasne światło, ale gdy mrugam kilka razy, zamazany obraz zaczyna powoli nabierać ostrości. Widzę teraz dwóch mężczyzn, stoją przy moim łóżku, tak jak sądziłam, ale drugiego z nich nie znam. Pierwszy za to jest bardzo znajomy. To Xander Rossi.

Instynkt podpowiada mi od razu, że powinnam się go bać, wyjść z łóżka i uciec jak najdalej stąd, ale wystarczy jedno spojrzenie na jego twarz, a jestem zmuszona inaczej ocenić całą sytuację.

Do tej pory każde moje spotkanie z Xanderem było naznaczone wrogością z jego strony. Nawet jeśli otwarcie mi nie groził, patrzył na mnie z błyskiem w oku, życząc mi śmierci. Ale nie dziś. Teraz jego spojrzenie jest miękkie, a zmarszczone czoło naznaczone troską. Ściągnął usta w wąską kreskę. Dziś wygląda na… zmęczonego.

– Nie próbuj jeszcze wstawać. Odpoczywaj i pozwól, by lekarstwo zaczęło działać – mówi ten drugi mężczyzna. – Powinno uśmierzyć ból i wkrótce poczujesz się dużo lepiej.

Patrzę, jak przypina coś do stojącej obok kroplówki, i dopiero po chwili dociera do mnie, że jestem do niej podłączona. Zerkam na przezroczystą rurkę wystającą z mojego ramienia, a potem schodzę wzrokiem niżej do posiniaczonej skóry na nadgarstku.

Co się stało? Co tu robię i gdzie jest „tu”?

Nieznajomy mężczyzna, który chyba jest lekarzem, wychodzi, ale Xander pozostaje przy moim boku.

– Zwykle nie wpuszczam nikogo do swojego domu, Aspen. To moje prywatne sanktuarium i jedyne miejsce, w którym mogę czuć się swobodnie i przebywać w spokoju z rodziną. Wcale mi się nie podoba to, że tu jesteś, ale zważywszy na szczególne okoliczności, pozwalam ci zostać. Na czas dochodzenia do pełnego zdrowia będzie to także twoje sanktuarium. Nikt cię nie skrzywdzi podczas pobytu tutaj, ale obym tego nie żałował.

Otwieram usta, by go zapytać, dlaczego tu jestem, ale mam tak sucho w gardle, że zaczynam kaszleć. Pod wpływem tego gwałtownego ruchu czuję eksplodujący ból w klatce piersiowej i brzuchu. Zaciskam mocno oczy, a łzy płyną mi po policzkach. Chcę się zwinąć w kulkę i objąć swoje ciało, jakby to mogło mi pomóc, ale ramiona mam ciężkie jak kłody drzewa.

Gdy myślę, że nic mnie już dziś nie zaskoczy, otwieram ponownie oczy i widzę, że Xander trzyma szklankę z wodą przy moich ustach. Jedną ręką podpiera mi głowę, żebym mogła się napić. Spragniona biorę łyk, a zimny płyn koi moje rozpalone gardło.

Takim samym delikatnym ruchem odkłada moją głowę i odstawia szklankę na nocny stolik. Gdy pozwalam sobie opaść z powrotem na miękką poduszkę, czuję, jak lekarstwo rozlewa się po moich żyłach. Ból powoli odchodzi, ustępując miejsca ciepłej ociężałości.

– Odpoczywaj – mówi Xander i odwraca się do wyjścia.

Nagle się boję. Nie chcę zostać sama, choć nie wiem dlaczego.

– Zaczekaj – proszę schrypniętym głosem, a on zatrzymuje się przy drzwiach i spogląda na mnie przez ramię. – Nnnie chcę… Ja nie… – jąkam się. Jak mam mu powiedzieć, że nie chcę zostać sama?

To nie ma sensu, ale jakkolwiek idiotycznie to nie brzmi w mojej głowie, wolałabym zostać tu w towarzystwie Xandera Rossiego niż sama. Jestem pewna, że pragnie mojej śmierci, jednak z jakiegoś powodu czuję się przy nim bezpieczna. Może bezpieczna nie jest odpowiednim słowem… Mam raczej na myśli, że mniej się przy nim boję.

Wraca do mojego łóżka i siada na krześle obok.

– Tak jak ci powiedziałem, nic ci tu nie grozi. Jesteś całkowicie bezpieczna w moim domu. Zostanę, dopóki nie wróci Quinton, ale pamiętaj… Obym tego nie żałował.

„Nie będziesz”. Chcę to powiedzieć na głos, ale mój język też jest ciężki, podobnie jak reszta ciała. Zamykam oczy i pogrążam się z powrotem w ciemności, lecz tym razem nie czuję bólu.

Nie mam pojęcia, jak długo spałam, kilku minut czy wiele godzin, ale gdy otwieram oczy, jest już noc. W pokoju panuje ciemność, z wyjątkiem słabego światła, które rzuca lampka na stoliku nocnym. Patrzę na zdjęcie w ramce obok niej. Są tam Quinton, Adela i Scarlet, a wszyscy wyglądają na tak… szczęśliwych.

Przyglądam się przez chwilę zdjęciu, a potem znowu zaczynam się zastanawiać, jak się tu znalazłam. To chyba pokój Quintona, a ja leżę w jego łóżku, cała obolała, ale nie wiem dlaczego.

Mój mózg spowija mgła, nie potrafię sobie przypomnieć, co się stało. Ostatnie, co pamiętam, to że byłam w Corium… Rozmawiałam z Brittney… Spotkałam Anję w windzie. Potem wszystko się rozmywa. Widzę Lucasa, który kopie w drzwi, by je wyważyć, i nagle przypominam sobie, że wsiadłam do helikoptera. Czyżbym znowu miała wypadek?

Czuję się tak, jakbym była na plaży, a wszystkie moje wspomnienia są zakopane w piasku. Staram się je desperacko odsłonić, przesypując ręką piach, ale za każdym razem, gdy sięgam tam palcami, kolejna fala rozbija się o brzeg, przynosząc więcej piasku i zasypując to, co starałam się odkopać.

Jęczę z frustracji, bo jestem zdezorientowana i chciałabym poznać odpowiedź na dręczące mnie pytania. Wtedy widzę, że ktoś się porusza w ciemnym kącie. Zastygam z przerażenia. Czuję panikę u nasady kręgosłupa, gdy zdaję sobie sprawę, że nie jestem sama.

Mrużę oczy, by zobaczyć, kim jest niebezpieczna postać po drugiej stronie pokoju. Gdy robi dwa kroki w kierunku łóżka, widzę, że to wysoki mężczyzna, szeroki w barach. Chcę się podnieść, żeby nie leżeć tu jak ofiara, ale strach mnie paraliżuje i jestem jak uwięziona we własnym ciele.

Mężczyzna robi kolejne dwa kroki i w końcu wychodzi z cienia. W świetle widzę jego twarz.

To Quinton.

Rozluźniam się i zapadam z powrotem w materac, wypuszczając oddech, który cały czas wstrzymywałam, choć nie byłam tego świadoma. Quinton zatrzymuje się przy łóżku i patrzy na mnie, a potem klęka obok.

Teraz, gdy jest tak blisko, widzę, że jest bardzo blady, pod oczami ma ciemne kręgi, zaschnięte usta i włosy w nieładzie. Twarz pokrywa dawno niegolony zarost.

– Tak mi przykro, Aspen. – Jego niski, schrypnięty głos jest tak samo zmęczony jak twarz.

– Nie rozumiem – szepczę, bo nie stać mnie na więcej. – Co się stało?

– Musiałaś opuścić Corium z powodu ulatniającego się gazu. Pamiętasz to?

Ulatniający się gaz? Przypominam sobie, jak przebudziłam się w środku nocy. Anja i ja znalazłyśmy się w potrzasku. Uwolnił nas Lucas.

– Lucas zabrał cię do domu. – Quinton mówi dalej, a do mnie wracają kolejne wspomnienia. Helikopter i wynajęty samochód, droga do mojego domu, a potem…

– Matteo porwał cię z domu… – W tym momencie mój umysł przypomina pustą kartkę. Jakby ktoś wytarł gumką wszystkie wspomnienia. – On cię skrzywdził, Aspen. Bardzo mocno cię skrzywdził.

Przypominam sobie, jak wcześniej się obudziłam cała obolała, ale gdy teraz skanuję ciało, czuję jedynie tępy ból w dole brzucha. Gdy poruszam stopami i staram się odrobinę podciągnąć kolana, dużo gorszy ból rozlewa się między moimi nogami.

Nie. W przerażeniu otwieram szeroko oczy. To niemożliwe… Wystarczy jednak jedno spojrzenie na Quintona, by dotarło do mnie, że to prawda. Matteo mnie zabrał i zgwałcił.

– Zapłaci za to, co zrobił. Zemszczę się na nim za to, jak skrzywdził ciebie i dziecko.

– Dziecko?

– Byłaś w ciąży. Nie wiedziałaś o tym?

Jestem tak skołowana, że tylko wpatruję się w niego. Gdy mój umysł w końcu przetwarza słowa „dziecko” i „w ciąży”, dociera do mnie nieubłagany czas przeszły, którego użył Quinton.

– Byłam…

– Tak, straciłaś przez niego dziecko. – Zgrzyta zębami.

Tak długo sądziłam, że Quinton mnie nienawidzi, i być może było w nim trochę tej nienawiści. To jednak nic w porównaniu z tym, co teraz czuję w jego głosie.

– Odnajdę go i sprawię, by cierpiał – obiecuje mi z tak złowrogim błyskiem w oku, że cierpnie mi skóra. – Przysięgam ci, Aspen. Zemszczę się bez względu na wszystko.

Wierzę mu, ale teraz martwię się, że przypłaci to życiem, a gdy stracę Quintona, nie przetrwam.

Rozdział 2

Quinton

Czekam, aż Aspen znowu zaśnie, i idę się spotkać z ojcem w jego gabinecie. Są tam także wuj Damon, Roman i Ren. Wszyscy gotowi porozmawiać o tym, co się stało, i jakie podejmiemy dalsze kroki.

– Siadaj, Quintonie – nakazuje mi ojciec, a ja jestem zbyt zmęczony, by się sprzeciwiać, i zajmuję miejsce po drugiej stronie biurka.

– Musimy go odnaleźć, zanim wróci do Corium. Nie mogę go zabić, gdy będzie na terenie uczelni.

– Wiem, że pragniesz zemsty, ale nie możesz tak po prostu zamordować Matteo…

– Mogę i zrobię to.

– Nie będzie to mądre posunięcie. Cała jego rodzina ruszy wtedy na nas.

– Mam to gdzieś. Będę czekał.

– Nie myślisz racjonalnie. Zaślepia cię złość.

Gdzieś głęboko wiem, że ojciec ma rację, ale to nieważne, bo o to nie dbam. Chętnie rozpocznę wojnę. Matteo ma zginąć.

– Dlaczego w takim razie wszystkich tu wezwałeś? Mieli zobaczyć, jak mi odmawiasz?

– Powiem ci, gdy tylko się uspokoisz i dasz mi chwilę, bym mógł wyjaśnić.

– W porządku, słucham cię.

– Nie możesz tak po prostu zabić Matteo. Jego rodzina będzie chciała odwetu, a wielu naszych ludzi nie będzie nas bronić, gdy się dowiedzą, dlaczego go zabiliśmy.

– W takim razie co proponujesz? Udamy, że miał wypadek?

Ojciec kręci głową.

– Rodzina Valentine to sukinsyny, ale nie są głupi. Tak czy owak, nas zaatakują.

– No więc? – pytam niecierpliwie.

– Mam haka na Dicka Valentine’a. Coś tak złego, że kto wie, może w zamian odda nam głowę swojego syna.

To sprawia, że zaczynam słuchać ojca z większym zainteresowaniem.

– Wreszcie mówisz coś ciekawego.

– To dlatego oni tu są. – Ojciec wskazuje głową mężczyzn stojących za mną. – Roman i Ren pojadą z nami, Damon zostanie w domu podczas naszej nieobecności. Luke spotka się z nami po drodze i udzieli nam wsparcia podczas ataku.

– Okej. – Cieszę się, że Luke będzie w odwodzie. Jest nie tylko jednym z najlepszych wojowników, jakich znam. Jest też wujem Rena i jednym z najbliższych przyjaciół naszej rodziny. – Jesteśmy gotowi, by wyruszyć?

– Na twój znak. – Roman staje obok i kładzie mi rękę na ramieniu. – Zabijmy tego sukinsyna.

– Nie mogę się doczekać.

Mój ojciec wstaje zza biurka i podchodzi do regału z książkami, który sięga sufitu. Używając niewielkiego czytnika kodów umieszczonego z boku, otwiera inną szafkę, ukrytą za półkami. Jest tam broń palna, są noże, amunicja i inne militarne zabawki. Wysuwa dolną szufladę i wyjmuje kamizelki kuloodporne. Podaje mi jedną z nich.

– Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nie będziemy tego potrzebować, ale lepiej się przygotować. Włóż ją pod ubranie i weź co najmniej dwa pistolety – nakazuje mi, a ja tym razem z przyjemnością wykonuję jego polecenia.

Roman, Ren i mój ojciec idą w moje ślady, a gdy wszyscy jesteśmy uzbrojeni aż po zęby, ojciec zamyka swoją małą zbrojownię i schodzimy na dół.

Niemal nie rejestruję przejazdu do rezydencji Valentine’ów, bo w umyśle przez cały czas przetwarzam różne sposoby zabicia Matteo. To obecnie jedyna rzecz, która sprawia, że jeszcze nie zwariowałem. Mam tylko nadzieję, że ojciec nie oczekuje, że spokojnie odejdę, gdy pomysł z szantażem starego Valentine’a spali na panewce.

– Jesteśmy na miejscu – mówi ojciec, wjeżdżając na długi podjazd, na którego końcu stoi okazały dom. – Pamiętaj, nie wtrącaj się, gdy będę z nimi rozmawiał. – Nie używa mojego imienia, ale wszyscy w samochodzie wiedzą, że chodzi mu o mnie.

– Niczego nie mogę obiecać.

Gdy tylko samochód się zatrzymuje, wysiadam. Wszyscy idą za mną do drzwi, a kiedy stajemy tam w szeregu, naciskam dzwonek.

Chwilę później ciężkie drewniane drzwi się otwierają, a w progu pojawia się młoda kobieta w stroju pokojówki, który wydaje się o dwa rozmiary za mały.

– Dzień dobry – mówi tak cicho, że prawie jej nie słychać. – W czym m-mogę p-p-panom pomóc?

– Przyszliśmy zobaczyć się z Dickiem.

– W takim razie… – Kiwa głową i otwiera szerzej drzwi. Ma tak krótką spódniczkę, że równie dobrze mogłaby być naga. Jej bluzka jest tak obcisła, że lada chwila guziki oderwą się i pofruną w powietrze. Z wahaniem się odsuwa, by wpuścić nas do środka. – Proszę tu zaczekać. Powiadomię pana, że ma gości.

– Czy ona właśnie powiedziała „pana”? – Ren unosi brwi, gdy tylko pokojówka wychodzi i ma pewność, że nas nie usłyszy.

– Cóż, okazuje się, że cała rodzina Matteo to wariaci – mówi Roman.

– Nie masz najmniejszego pojęcia jak bardzo – potwierdza mój ojciec, a ja się zastanawiam, jakiego haka ma na ojca Matteo.

Podnoszę wzrok, gdy chwilę później do pomieszczenia wchodzi Dick. Jest zbudowany tak samo jak jego syn i mają podobne rysy twarzy, ale włosy starego się przerzedzają, a brzuch mu wstaje, jakby lubił sobie pofolgować z piwem.

– Xanderze, mój drogi przyjacielu. Nie spodziewałem się, że do mnie wpadniesz, w dodatku z… synem – zwraca się do nas, ignorując Rena i Romana, co jest dość zabawne, bo Roman ma sporo ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, a zbudowany jest jak potężny tur. Wydaje się idiotyczne, że ktoś mógł na niego nie zwrócić uwagi.

– Chciałbym osobiście omówić z tobą pewną sprawę. Quinton, mój przyjaciel Roman oraz jego syn Ren byli akurat ze mną, gdy postanowiłem do ciebie wpaść. – Kłamstwo gładko spływa mu po języku.

– Oczywiście – mówi z uśmiechem Valentine. – Siadajcie, wypijemy drinka i porozmawiamy. – Wskazuje gestem, byśmy poszli za nim do salonu.

Tak naprawdę nie chcę siadać, ale ojciec wyjaśnił mi wiele razy, że lepiej grać według zasad. Nie zgadzam się z tym. Po co udawać? Nikt tu nie startuje po nagrodę Oscara dla najlepszego aktora.

– Czego się napijecie? Whisky? – pyta Valentine i siada w jednym z wielkich skórzanych foteli. Ren i ja wybieram jedną z kanap, a Roman i mój ojciec siadają na drugiej.

– Nie ma takiej potrzeby, wolę przejść od razu do rzeczy – odpowiada ojciec. – Chodzi o Matteo, twojego syna. Chcę jego głowy.

Valentine opada plecami na fotel. Jeśli nawet jest w szoku, nie daje tego po sobie poznać.

– Czyżby? Czym cię tak wkurzył?

– Skrzywdził kogoś, kogo otaczamy ochroną.

– Nie zrobiłby tego. Kogo masz na myśli?

– Aspen Mather.

Tym razem ze zdumienia otwiera szeroko oczy.

– Ją? Nigdy nie mówiłeś, że twoja rodzina ją ochrania. Po pierwsze, dlaczego? A po drugie, skąd miał o tym wiedzieć mój syn?

– Doskonale o tym, kurwa, wiedział! – krzyczę do niego, a ojciec rzuca mi ostrzegawcze spojrzenie.

– To nie ma znaczenia. Masz nam wydać swojego syna.

– Ani mi się, kurwa, śni. To jest idiotyczne oskarżenie i sam dobrze o tym wiesz.

– Nie tylko o tym. Wiem też, że ubrany jak mała dziewczynka dajesz dupy czarnemu z wielkim przyrodzeniem. Chwileczkę, jak on się nazywa? Bernard?

Nieomal się krztuszę własną śliną. Co, do cholery? Przez krótką chwilę myślę, że ojciec blefuje i chce puścić w świat plotkę, ale na widok bladej twarzy Valentine’a rozumiem, że to prawda.

– Skąd… o tym wiesz? – Nawet nie skończył, gdy mój ojciec wyjmuje telefon i włącza odtwarzanie filmiku.

„Dalej, moja mała świnko, kwiknij…” – Głos mężczyzny z francuskim akcentem wypełnia pokój. – „Chcę usłyszeć, jak bardzo uwielbiasz, gdy ujeżdżam twój tyłek swoim grubym kutasem”.

– Wyłącz to! – Valentine wstaje z miejsca i wypina klatkę, sięgając po telefon ojca.

Ten jednak jest szybszy i zabiera mu go spod nosa, a potem jak gdyby nigdy nic wciska komórkę z powrotem do kieszeni i nie mrugnąwszy okiem, patrzy z powrotem na Valentine’a.

– Wydasz mi Matteo albo ten filmik pójdzie w świat.

– Prosisz mnie, żebym poświęcił syna w zamian za to, że mnie publicznie nie upokorzysz?

– Tak, a obaj wiemy, że jesteś mężczyzną, który to zrobi. Tylko sobie wyobraź, jak będą na ciebie patrzyli twoi ludzie po obejrzeniu tego nagrania. Ile władzy stracisz…

– W porządku, rozumiem. Powiem ci, gdzie on jest.

– O nie. Masz go tu sprowadzić. Nie wyjedziemy bez niego.

– Mój syn nie jest głupi i teraz się tu nie zjawi. Prawdopodobnie już wie, że tu jesteście. – Dick wyjmuje chustkę z kieszeni i ociera spocone czoło.

– To nie mój problem. Masz go sprowadzić.

– Słuchaj, a może w geście dobrej woli upewnię się, by nagranie tej małej Mather zostało zniszczone?

– Nagranie? – pyta mój ojciec. – Chodzi ci o filmik nakręcony po jej porwaniu?

– Tak. – Valentine kiwa głową i odchrząkuje. Wygląda na więcej niż zaniepokojonego, strzela oczami po pokoju, jakby szukał drogi ucieczki. – Ci debile, moi synowie, nagrali filmik, ale sprawię, by nigdy nie ujrzał światła dziennego.

– Czy właśnie wspomniałeś o synach w liczbie mnogiej? – cedzę przez zęby.

Jestem gotowy rzucić mu się do gardła, a Valentine już wie, że to spieprzył. Teraz jest już nie tyle blady, co biały jak kreda, a krople potu perlą mu się na czole.

– O kurwa – wyrywa mu się. – To znaczy był na miejscu, ale nie sądzę, jej ją dotknął.

– Chcę zobaczyć to nagranie! – oświadczam i wstaję z miejsca, by podejść do ojca Matteo, który od razu się wycofuje. – W tej chwili!

– Nie mam go, ale je dostanę…

Nie pozwalam mu dokończyć. Rzucam się na niego i zaciskam mu rękę na gardle, popychając na niski kawowy stolik, który ma za plecami.

– Dawaj swój pieprzony telefon!

Kręci głową i otwiera usta, ale nic się z nich nie dobywa poza zduszonym oddechem. Wędruje gdzieś wzrokiem, prawdopodobnie szukając mojego ojca, by mnie powstrzymał.

Kilka razy wali mnie pięścią w żebra, ale uderzenia są tak słabe, że ledwie je czuję. Drugą rękę zaciska na moi ramieniu, ale ja nie rejestruję tego nawet wtedy, gdy głęboko ryje mi skórę paznokciami.

Dopiero gdy robi się siny, a oczy wychodzą mu na wierzch, sięga do tylnej kieszeni i wyjmuje telefon.

– Odblokuj go – warczę i widzę, jak to robi drżącymi palcami.

Wyświetlacz się włącza i wtedy zdejmuję mu rękę z gardła.

Valentine pada na kolana, desperacko wciągając powietrze w płuca, a ja wyjmuję telefon z jego paluchów.

– Może ja to zrobię? – Mój ojciec sięga po aparat. – Nie sądzę, by to był dobry pomysł, żebyś ty to oglądał.

Przez krótką chwilę zastanawiam się nad jego propozycją, ale muszę zobaczyć to sam.

– Chcę wiedzieć, kto tam był. Muszę to obejrzeć na własne oczy.

– Quintonie… – zaczyna Ren, ale macham ręką i wybieram nagrania zachowane na telefonie Valentine’a.

Są trzy. Pierwsze zostało zatrzymane zbliżeniem na twarz Aspen. Ma zamknięte oczy, a twarz wykrzywioną z bólu. Trzymam telefon tak mocno, że za chwilę pęknie na kawałki, i włączam odtwarzanie.

„O kurwa, Aspen… Nic dziwnego, że Quinton zachował tę cipkę tylko dla siebie” – jęczy Matteo, odciągając jej głowę za włosy do tyłu.

Kamera się oddala i widać teraz, że Aspen jest całkiem naga, ręce ma przytroczone kajdankami do jakiejś belki nad głową. Matteo stoi za nią i pieprzy ją od tyłu, trzymając za biodra. Jest tam ktoś jeszcze. Przygląda się z boku całemu zajściu z uśmieszkiem na ustach.

Znam Rico, brata Matteo, ale to nie on. Nie wiem, kim jest ten facet, ale się dowiem. Zostało mu niewiele życia.

„Rico, chcesz swoją kolej?” – Matteo woła brata, który za chwilę pojawia się w kadrze.

„O kurwa, jasne, że tak. Już myślałem, że nie zaproponujesz”. – Rico z uśmiechem rozpina guzik dżinsów. – „Ale ja chcę go włożyć w jej dupcię…”

Zatrzymuję nagranie, bo w tym momencie nie jestem w stanie obejrzeć więcej. Przesyłam sobie filmiki i wkładam telefon Valentine’a do kieszeni. On sam nadal siedzi na podłodze, oparty plecami o kanapę.

– Kim jest ten trzeci facet na filmikach? – pytam go.

– Nie mam pojęcia. – Wzrusza ramionami, ale z daleka śmierdzi to kłamstwem. – Nie znam wszystkich kumpli swojego syna.

Zerkam na ojca, by mieć pewność, że dostanę wsparcie, jeśli posunę się dalej.

Ojciec kiwa lekko głową, a ja nie potrzebuję nic więcej.

– Co tu się, kurwa, dzieje? – W pokoju rozlega się donośny głos.

Odwracam głowę i widzę twarz Rico.

Chyba nigdy w życiu nie ruszałem się tak szybko. Przebiegam przez pokój i dopadam go, zwalając na ziemię, zanim spostrzeże, co się stało. Siadam na nim, a choć próbuje ze mną walczyć i nawet wali mnie kilka razy pięściami, to nic w porównaniu z moją siłą zwielokrotnioną wściekłością. Z łatwością go pacyfikuję i walę tyle razy, że w końcu w ogóle przestaje oddawać ciosy.

Ledwie rejestruję krzyki wokół mnie, a potem dźwięk wystrzału. Nic z tego mnie nie powstrzymuje. Robię pięściami miazgę z jego twarzy i uderzam nadal, by złamać każdą kość.

Ręce mam umazane we krwi, a twarz Rico jest nie do poznania, ale i tak nie mogę przestać. Ktoś próbuje mnie w końcu odciągnąć od jego bezwładnego ciała. Zaczynam się wyrywać i odwracam się, by zobaczyć, kto mnie atakuje, ale to nie jest jedna osoba, widzę na sobie cztery ręce.

– Już w porządku, Quintonie. – Głos ojca od razu działa na mnie kojąco. – On nie żyje.

Powoli się uspokajam, ale ojciec i Roman nadal mnie trzymają, jakby się bali, że znowu wpadnę w szał.

– Możecie mnie puścić – mówię, ale mija kilka chwil, zanim to robią.

Wtedy się odwracam.

Od razu widzę Dicka Valentine’a, leży na ziemi z kulką między pustymi oczami. Za jego martwym ciałem trzęsie się młoda pokojówka, a obok niej stoi Ren z ręką na jej ramieniu.

– Zabiłeś go? – Odwracam się do ojca. – Podobno mieliśmy nie wykańczać ludzi ot tak, bez powodu?

– Cóż, czas wdrożyć plan B – oznajmia. – Zabijemy każdego. Całą rodzinę Valentine.

O tak, kurwa, zdecydowanie tak.

Rozdział 3

Aspen

Gdy ostatnie promienie słońca przedzierają się przez ciężkie zasłony, zdaję sobie sprawę, jak duży jest pokój Quintona. Jego ogromne podwójne łóżko jest przysunięte do ściany. Między nim a równie wielkim oknem można by zmieść kolejne trzy wyrka.

Pokój urządzono w stylu minimalistycznym, lecz widzę kilka zdjęć, na każdym z nim Quinton jest z siostrami. Dziwnie jest tu być, szczególne teraz, bez niego. Jeszcze dziwniejsze jest to, że Xander pozwolił mi tu zostać.

Lekarz i pielęgniarka czuwają przez cały dzień. Dbają o to, bym dobrze się czuła, i podają mi środki przeciwbólowe. Nie widziałam Quintona, odkąd wyjechał, ale leżąc w jego pokoju, otoczona jego rzeczami, czuję się tak, jakby był blisko.

Dzięki mocnym lekom przez większość czasu śpię, ale od około godziny udało mi się nie zamknąć oczu. Nie robię nic innego, tylko leżę tu i patrzę w sufit, lecz wcale mnie to nie nudzi. Nie boję się i nie martwię niczym. Nie czuję żadnych emocji, po prostu trwam. Pewnie to działanie leków albo jestem tak przytłoczona, że nic nie czuję.

Ciało mam obolałe, ale nie jest źle. Gdy się nie poruszam, nic mnie boli. Dopiero gdy próbuję się przesunąć, przeszywa mnie ból, szczególnie w dole brzucha.

Nie wiem za to, jak mi jest psychicznie po tym wszystkim, co powiedział mi Quinton. Nawet gdy o tym myślę, nie czuję żadnych emocji. Jeszcze nie. Jestem pewna, że to się zmieni, gdy zacznę sobie przypominać… Jeśli to nastąpi.

Niektóre wspomnienia zaczęły wypływać na powierzchnię, ale żadne nie dotyczy napaści. Pewnie narkotyk, który mi podali, nadal je blokuje. Pamiętam, jak Lucas mnie podwiózł do domu i nikogo nie było w środku. Pamiętam nawet, że zastanawiałam się, czy nie zadzwonić do Quintona, ale ostatecznie się na to nie zdecydowałam, bo pomyślałam jak ostatnia kretynka, że sama będę potrafiła się obronić. Ależ byłam głupiutka i naiwna.

Dźwięk zbliżających się kroków przełamuje nocną ciszę. Zaciskam ręce na miękkiej pościeli, serce zaczyna mi bić coraz szybciej, wstrzymuję oddech, gdy otwierają się drzwi.

Na widok ciemnych potarganych włosów Quintona wypuszczam oddech i rozluźniam palce.

Zamyka za sobą cicho drzwi i wchodzi do środka. Staje przy moim łóżku, tak blisko, że mogę go dotknąć.

– Nie śpisz – szepcze.

– Nie mogę spać.

– Potrzebujesz więcej środków przeciwbólowych? A może jesteś głodna?

– Nie. – Potrząsam głową. – Nic nie chcę.

– Wezmę szybki prysznic i do ciebie wrócę.

Quinton znika w przyległej łazience, ale nie zamyka całkiem drzwi. Słucham, jak puszcza wodę, i ten dźwięk prawie mnie usypia.

Gdy zakręca wodę i w pomieszczeniu znowu zapada cisza, otwieram szeroko oczy. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, dlaczego nie mogę spać. Tu jest zbyt cicho.

Quinton wraca prawie nagi, z wyjątkiem ręcznika na biodrach. Patrzę, jak podchodzi do jednej z dużych szuflad i wyjmuje z niej parę bokserek. Opuszcza ręcznik na podłogę i je wkłada.

Podchodzi do mnie. Słońce prawie całkiem zaszło, ale w środku jest dość widno, bym zauważyła jego opuchnięte i obite kłykcie.

– Co ci się stało w ręce? – pytam, gdy ostrożnie siada na łóżku po drugiej stronie, zostawiając między nami dość przestrzeni. Jestem pewna, że robi to, by mnie przypadkowo nie uderzyć, ale wolałabym, żeby usiadł bliżej.

– Pojechaliśmy wieczorem do rezydencji rodziny Matteo.

Na sam dźwięk tego imienia żołądek podchodzi mi do gardła.

– Ale tam go nie było. Znajdziemy go, nie martw się. Znajdziemy go wkrótce – obiecuje Quinton, a ja nie mam żadnych wątpliwości, że tak się stanie.

– Skoro go nie było, kogo pobiłeś? – pytam, patrząc na jego kłykcie.

– Był jego brat, Rico…

„Otwieraj drzwi, Rico. Damy tej pieprzonej suce nauczkę. Miałem cię wypieprzyć sam, Aspen, ale skoro jesteś taką dziwką, dołączą do mnie mój brat i wuj”.

To wspomnienie spada na mnie jak tona cegieł i nagle aż brakuje mi tchu.

– Wszystko w porządku? – Quinton sięga po moją rękę, a jego palce splatają się z moimi. Ciepło jego dotyku mnie uspokaja.

– Myślę, że Rico tam był, gdy… – Głos mi się łamie i więźnie w krtani, nie mogę dokończyć zdania.

– Wiem, że tam był – potwierdza Quinton.

– Był tam również wuj Matteo. Rico już nie żyje, a jego wuj umrze wkrótce.

– Zabiłeś Rico?

– Tak.

Nigdy nie przypuszczałam, że ucieszy mnie wiadomość o czyjejś śmierci. Nawet teraz radość nie jest dobrym słowem. Czuję raczej ulgę. Ulgę, że ten mężczyzna nigdy mnie już nie dotknie i nie skrzywdzi nikogo innego.

– Jak długo tu jestem i jak mnie znalazłeś? Moje wspomnienia są bardzo niewyraźne.

– Cztery dni temu wyjechałaś z Corium. Lucas cię odwiózł do domu twoich rodziców w piątek rano, a Matteo wysłał mi adres w piątek wieczorem. Napisał, że tam jesteś. Od razu ruszyłem w drogę i przywiozłem cię tutaj. Przez pierwsze czterdzieści osiem godzin byłaś nieprzytomna.

– Nadal się czuję, jakbym nie była sobą.

– Dostajesz duże dawki środków przeciwbólowych, to dlatego, ale będzie lepiej.

Chcę mu wierzyć, lecz z drugiej strony czuję się, że taka już pozostanę. Odrętwiała i zobojętniała na wszystko.

– Dziękuję, że po mnie pojechałeś.

– Nie dziękuj. To, co cię spotkało, nie powinno w ogóle się wydarzyć.

– Masz rację, nie powinno… Czuję, jakby to była moja wina – przyznaję z zażenowaniem.

– Jak możesz w ten sposób myśleć?

– Chciałam do ciebie zadzwonić, gdy znalazłam się w pustym domu, ale stwierdziłam, że sama muszę sobie dać radę. Może gdybym jednak zadzwoniła…

– Przestań – mówi szybko Quinton. – Nie obwiniaj się, bo nic z tego, co się stało, nie jest twoją winą.

– Żałuję, że okazałam się taka słaba.

– Aspen, jesteś najsilniejszą osobą, jaką znam. Bez względu na cały syf, który musiałaś przejść, także przeze mnie, nigdy nie pozwoliłaś, by cię to złamało. Za każdym razem się podnosiłaś i wysoko trzymałaś głowę. Postawiłaś się nawet mojemu ojcu, a wierz mi, widziałem dorosłych mężczyzn, którzy w jego obecności robili ze strachu w spodnie.

– A jednak nie czuję się silna.

– Ale jesteś. Nawet gdy cała szkoła była przeciwko tobie, codziennie chodziłaś na zajęcia.

– Chciałam się ukryć w swoim pokoju.

– Ale tego nie zrobiłaś.

– Praktycznie sprzedałam ci swoje ciało w zamian za ochronę.

– Zrobiłaś to, co musiałaś, aby się ochronić. Każdy kogoś potrzebuje, a potrzeba pomocy nie jest oznaką słabości. Poza tym oboje wiemy, że i tak mnie pragnęłaś.

– Czy ty na wszystko masz odpowiedź?

– Owszem.

– W takim razie powiesz mi, co będzie potem?

– Zostaniesz tu, dopóki nie wrócisz do zdrowia, a potem pojedziesz do Corium. W międzyczasie znajdę Matteo, by zakończyć jego żałosny żywot.

Myślę o tym, jak dużo łatwiej mi będzie, gdy Matteo zniknie na dobre. Nie będę już musiała przez cały czas oglądać się za siebie i martwić, że może na mnie czekać za każdym zakrętem.

– Podoba mi się myśl, że on umrze.

– Mnie również.

– Co musiałeś obiecać ojcu, by był dla mnie tak miły? Gdy był tu wcześniej, wyglądał prawie tak, jakby mój los nie był mu obojętny.

– Niczego mu nie musiałem obiecywać. Nie bierz tego do siebie, ale nie sądzę, by mu chodziło o ciebie. Nadal cię nie lubi, ale jest wkurzony, że te bydlaki skrzywdziły cię w ten sposób. Scarlet nie jest od ciebie dużo młodsza, a Adela była w twoim wieku.

Nie musi więcej wyjaśniać. Xander sobie wyobraża, że to mogłoby spotkać jedną z jego córek.

Quinton mocniej splata palce z moimi. Uprawialiśmy seks, całowaliśmy się i obejmowaliśmy, leżąc obok siebie nago, ale dopiero teraz, gdy trzymamy się po prostu za ręce, między nami budzi się największa intymność.

– Jak sobie poradzę z tym, co się stało?

– Nie masz sobie z tym poradzić, ale nauczyć się z tym żyć. To, co się wydarzyło, nie definiuje tego, kim jesteś.

* * *

Nie wiem kiedy, ale w końcu zasypiam. Gdy otwieram oczy, jestem znowu sama. Gdzieś w głębi nie oczekiwałam, że po przebudzeniu będzie inaczej, bo Quinton rzadko długo śpi, a poza tym ma misję, by wyrównać rachunki.

Gdy otwierają się drzwi, zdaję sobie sprawę, że obudziły mnie kroki pielęgniarki.

– Dobrze, że już nie śpisz.

Kiwam tylko głową, bo raczej by jej się nie spodobało, gdybym powiedziała, że to ona mnie obudziła. Muszę jednak przyznać, że od samego początku jest dla mnie bardzo miła, podobnie jak lekarz.

– Może spróbujemy wstać z łóżka? – Chyba zauważyła przerażenie na mojej twarzy, bo patrzy na mnie miękko. – Ruch jest ważny w procesie powrotu do zdrowia. Wiem, że łatwo mi mówić, bo to nie mnie wszystko boli, ale taka jest prawda. Im szybciej zaczniesz chodzić, tym szybciej twoje ciało zacznie proces samoleczenia.

Nawet najmniejszy ruch powoduje ból, i to teraz, gdy dostaję silne leki przeciwbólowe, a ona chce, żebym chodziła?

Nie mam jednak siły jej się sprzeciwić, a poza tym już zdjęła ze mnie kołdrę. Chyba nie będzie otwarta na argumenty.

Widzę teraz rurkę, która prowadzi od punktu gdzieś między moimi nogami do przezroczystego woreczka. Na widok własnego moczu zabarwionego lekko krwią przypominam sobie mgliście dezorientację i uczucie, jakbym umierała. Nawet nie pamiętam, że założono mi cewnik. Teraz muszę rozewrzeć obolałe nogi, by mi go zdjęto. Upokorzenie goni upokorzenie.

– Wyjmę cewnik i pomogę ci w toalecie. Po prostu się rozluźnij.

Biorę długi wydech na jej znak i jęczę, bo procedura wyjęcia cewnika jest nieprzyjemna. Nadal jestem tam obolała, co stale przypomina o tym, co mi zrobili.

Jeden z nich już zapłacił własnym życiem; na myśl o tym ból jakby maleje.

Wraca, gdy siadam z pomocą pielęgniarki i opuszczam stopy na podłogę. Nagle odzywają się takie miejsca w moim ciele, których nawet nie byłam świadoma.

– Oddychaj głęboko – przypomina mi pielęgniarka łagodnym głosem. – Dobrze ci idzie.

Nie wiem, czy mogę się z nią zgodzić, ale udaje mi się stanąć na drżących nogach, a potem noga za nogą idę powoli przez pokój. Teraz wydaje się jeszcze większy niż poprzednio.

Gdy docieramy do łazienki, trzęsą się nie tylko moje nogi. Cała dolna połowa ciała pulsuje z bólu i trudno mi pamiętać o oddychaniu, bo staram się nie rozpłakać, a to wymaga ode mnie ogromnej koncentracji.

To jednak nic w porównaniu z tym, co ma nastąpić, gdy docieram w końcu do toalety. Mam się załatwić przy świadkach.

– Świetnie ci idzie – mówi pielęgniarka.

Cóż, po miesiącach, gdy byłam traktowana jak śmieć, powinnam być wdzięczna za jej miłe słowa otuchy. Teraz jednak wydają się puste, bo z pewnością nie czuję, że cokolwiek jest tu świetne. Jestem słaba, skrzywdzona i przybita.

Wyglądam jeszcze gorzej. Widok własnej twarzy w lustrze ostatecznie mnie załamuje. Najpierw zamykam oczy w szoku, bo to nie mogę być ja. Twarz tej dziewczyny jest tak spuchnięta, a na szyi ma brzydkie siniaki. Ślady palców na jej skórze są jak obrzydliwy tatuaż. Fantomowa ręka, która nie może istnieć naprawdę.

Ale tu jest. To jasny jak słońce dowód, który podkreśla oświetlenie zamocowane nad lustrem w łazience. Po moim policzku spływa łza. Nawet nie wiem, kiedy zaczęłam płakać.

– Wszystko będzie dobrze. – Pielęgniarka zaciska lekko rękę na moim ramieniu i obejmuje mnie mocniej w pasie. – Siniaki bledną, a opuchlizna znika. Żadne z tych obrażeń nie zostanie na zawsze. Wkrótce staną się tylko wspomnieniem.

Tylko wspomnieniem. Jakby to nie było nic złego. Tak szybko, jak to możliwe, odwracam się od lustra. Nie chcę na siebie patrzeć.

– Muszę się położyć – szepczę.

Kobieta pomaga mi wrócić do łóżka, a ja jej dziękuję słabym głosem. Ta niewinna czynność mnie wykończyła.

Teraz pragnę już tylko pustki, którą oferuje sen. Chcę zapomnieć. Być tam, gdzie nic nie boli.

Zamiast tego słyszę ciche pukanie do drzwi. Wstrzymuję oddech, spodziewając się Quintona, ale w środku pojawiają się złote pukle jego matki.

– Witaj – mówi Ella. – Chciałam sprawdzić, co u ciebie. Słyszałam, że masz wstać z łóżka i zacząć się powoli poruszać.

– Świetnie jej poszło – oznajmia pielęgniarka, a ja mam ochotę ją poprosić, by przestała robić ze mnie bohaterkę, bo nią nie jestem. Wręcz przeciwnie. Słowa wydają się jednak pozbawione znaczeń. To nie jej wina.

Kobiety wymieniają krótki i zduszony uśmiech jak ludzie, którzy nie czują się swobodnie, ale robią dobrą minę do złej gry. Pielęgniarka zostawia nas same z obietnicą, że wróci za pół godziny z większą dawką leków. Po wyjściu do łazienki i powrocie do pokoju wydaje mi się, że pół godziny to wieczność.

Ella nadal stoi nieruchomo. Jest elegancka i zadbana, ale nie w sposób, który przyciągałby do niej uwagę. Raczej czuję się przy niej dzięki temu swobodniej.

– Nie jesteś głodna? – pyta, zbliżając się do łóżka. – Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale przespałaś porę śniadania.

Wiem, a teraz, gdy o tym wspomina, w brzuchu mi burczy, jakby usłyszał ją mój żołądek. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo jestem głodna.

– Większość czasu przesypiam – mówię.

– Rozumiem to. Potrzebujesz odpoczynku. – Składa przed sobą ręce i tym razem jej uśmiech wydaje się bardziej naturalny. Mniej w nim wahania. – Może poproszę, by przynieśli tu lunch dla nas obu? Co ty na to?

Marszczę brwi, zanim zdołam to powstrzymać. Nie jestem przyzwyczajona do tak wielkiej dobroci, szczególnie ze strony tej rodziny.

– Chyba że wolisz zostać sama – dodaje mama Quintona. – Pomyślałam po prostu, że przydałoby ci się towarzystwo, gdy czekasz na kolejną dawkę leków. Spędzasz tak dużo czasu w samotności, a ten pierwszy raz, gdy wstałaś z łóżka, musiał być wyczerpujący.

Nie może tego wiedzieć, ale właśnie tego teraz potrzebuję. Trochę towarzystwa i miłego traktowania.

– Z przyjemnością – odpowiadam i po raz pierwszy, odkąd się ocknęłam po koszmarze, czuję cień zadowolenia.

Rozdział 4

Quinton

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1. Aspen
Rozdział 2. Quinton
Rozdział 3. Aspen
Rozdział 4. Quinton
Rozdział 5. Aspen
Rozdział 6. Quinton
Rozdział 7. Aspen
Rozdział 8. Quinton
Rozdział 9. Aspen
Rozdział 10. Quinton
Rozdział 11. Aspen
Rozdział 12. Quinton
Rozdział 13. Aspen
Rozdział 14. Quinton
Rozdział 15. Aspen
Rozdział 16. Quinton
Rozdział 17. Aspen
Rozdział 18. Quinton
Rozdział 19. Aspen
Rozdział 20. Quinton
Rozdział 21. Aspen
Rozdział 22. Quinton
Rozdział 23. Aspen
Rozdział 24. Quinton
Rozdział 25. Aspen
Rozdział 26. Quinton
Rozdział 27. Aspen
Rozdział 28. Quinton
Rozdział 29. Aspen
Rozdział 30. Quinton
Rozdział 31. Aspen
Rozdział 32. Quinton

TYTUŁ ORYGINAŁU:

Broken Kingdom

Corium University #3

Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik

Wydawczyni: Joanna Pawłowska

Redakcja: Magdalena Kawka

Korekta: Katarzyna Kusojć

Projekt okładki: Opulent Swag and Designs

Opracowanie graficzne okładki: Marta Lisowska

Copyright © 2022. BROKEN KINGDOM by C. Hallman

Copyright © 2024 for the Polish edition by Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Milena Halska, 2024

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2024

ISBN 978-83-8371-173-7

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek