Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nie mogliby się przecież w sobie zakochać. A może…?
To, co zaczęło się jako niebezpieczna zabawa w kotka i myszkę między Aspen i Quintonem, przerodziło się w coś, czego żadne z nich się nie spodziewało. Uczucia potrafią skomplikować najbardziej bezwzględny układ, ale to, co rodzi się w ich sercach, może im obojgu przynieść jedynie zgubę.
W mrocznych podziemnych korytarzach Uniwersytetu Corium niebezpieczeństwo czyha na każdym rogu. Nawet Quinton nie może być wszędzie i kontrolować wszystkiego, a bez jego ochrony Aspen wraca do roli szczura ukrywającego się po kątach i nie wie, jak długo potrwa, zanim zostanie złapana w pułapkę. Wiadomo tylko, że ktoś życzy dziewczynie jak najgorzej, i tym razem nie może ona liczyć na żadną pomoc.
KSIĄŻKA PRZEZNACZONA WYŁĄCZNIE DLA DOROSŁYCH CZYTELNIKÓW I CZYTELNICZEK.
Ta historia jest naprawdę HOT. Sugerowany wiek: 18+
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 338
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Aspen
Otwieram i zamykam oczy w samym środku otaczającego mnie chaosu. Nie potrafię rozpoznać, czy to się dzieje naprawdę, czy śni mi się koszmar. Jestem tak zdezorientowana, że nie wiem, gdzie jest góra, a gdzie dół. Raz jeszcze zmuszam się, by otworzyć oczy, choć mam ochotę przez cały czas zaciskać powieki.
Wszystko wokół wiruje, a uszy wypełnia mi stałe dzwonienie.
Patrzę w dół i widzę, że nadal jestem przypięta do fotela. Wokół mnie walają się szczątki helikoptera… I wtedy to do mnie dociera. Doszło do katastrofy i cały jeden bok maszyny został unicestwiony.
Unoszę rękę, by dotknąć drzewa, w które wlecieliśmy, przeciągam palcami po chropowatej korze, a każdy dotyk rani moje obolałe ciało.
Dobry Boże! To nie był sen. Spanikowana patrzę na to, co zostało z helikoptera, a przynajmniej na to, co jestem w stanie dostrzec ze swojego fotela. Pilot siedzi na swoim miejscu, wychylony do przodu, ale nie mam wątpliwości, że nie przeżył. Z jego klatki piersiowej sterczy konar drzewa, który przeszył go na wskroś.
„Zachowaj spokój. To awaria silnika!”, krzyczy pilot, gdy zaczynamy pikować w dół, a mój żołądek robi salto.
Zaciskam mocniej palce na pasie bezpieczeństwa i zamykam oczy. O mój Boże. Wiedziałam, że to był błąd. Czułam, że wydarzy się coś złego. Awaria silnika? Ale jak? Przecież dopiero co wystartowaliśmy.
„Cholera! Musimy się przygotować na awaryjne lądowanie”.
Oczy niemal wychodzą mi z orbit, gdy słyszę te słowa i widzę za oknem surowy krajobraz. Wszędzie rosną drzewa.
„Nie uda nam się! Nie ma gdzie wylądować!”, przekrzykuję dźwięk silnika.
„Nie mamy innej opcji!”, słyszę w odpowiedzi.
Czuję drażniącą woń paliwa, która wybudza mnie z tego wspomnienia. Jęczę, przyglądając się płomieniom, które zaczynają pochłaniać części maszyny. Próbuję jeszcze raz unieść ramiona, ale jakby ważyły tonę. Choć serce bije mi mocno w piersi, niczego nie czuję. Ciało mam odrętwiałe, ale wiem już, że z powodu szoku. Adrenalina pulsuje mi w żyłach i tylko dzięki temu nie czuję bólu, ale ten stan nie potrwa wiecznie.
Rozglądam się wokół jeszcze raz i choć ciało mi podpowiada, żebym została na miejscu, umysł każe mi wstać i poszukać schronienia. Zmuszam więc swoje nogi i ręce do współpracy, odpinam pas i zapieram się, by wstać z fotela. Ramiona trzęsą mi się jak galareta, ale jakoś mi się udaje podtrzymać i nie upaść.
Wkrótce okazuje się, że to nie ramiona są problemem. Gdy tylko robię krok naprzód, przeszywa mnie nieoczekiwany ból w nodze. Jęcząc, tracę równowagę i opadam z powrotem na fotel.
Zaciskam zęby, odpędzając łzy, i czekam, aż błyskawice bólu zostawią mnie w spokoju. Myśli mi uciekają, gdy próbuję wymyślić jakiś plan, by wyjść z helikoptera. Muszę to zrobić szybko, bo z każdą sekundą woń paliwa unosząca się w powietrzu jest coraz ostrzejsza.
Patrzę w dół, na nogę, mam pewność, że jest złamana. Nie tylko nie mogę się na niej oprzeć, ale stopa jest wykręcona lekko w prawą stronę. Nie dam rady iść, muszę się stąd wyczołgać.
Podczas gdy próbuję zebrać wszystkie siły, by spróbować jeszcze raz, obmacuję swoje ciało w poszukiwaniu innych obrażeń. Głowa mi pęka, przez co ciężko mi się myśli. Każdy oddech pali mnie w płucach, domyślam się, że na piersiach mam siniaki od pasa.
Nie potrafię ubrać w słowa, jak bardzo jestem wdzięczna opatrzności, że przeżyłam. Patrzę na pilota, którego nie znałam, ale z pewnością miał rodzinę, żonę, może także dzieci. Nigdy już nie zobaczą go żywego. Mnie też nie, jeśli nie wyjdę z helikoptera.
Ta myśl mnie dopinguje, by podjąć kolejną próbę, i daje mi konieczny do działania zastrzyk adrenaliny. Owszem, pieprzona noga boli, ale jeśli nie zacznę się ruszać, umrę, a nie mogę tu umrzeć. Nie zgadzam się na to. Nie po to przetrwałam to wszystko, by teraz umrzeć w pieprzonym lesie na obrzeżach Corium.
Zaciskam zęby i wolno wstaję z fotela, a piersi unoszą mi się w ciężkim oddechu, gdy próbuję za wszelką cenę nie opaść ciężarem ciała na złamaną nogę. Zmierzam powoli i ostrożnie do wyjścia z helikoptera, a gdy docieram do krawędzi i patrzę w dół, widzę, że do ziemi mam ponad trzydzieści centymetrów.
To oznacza, że wyjście z tej kupy złomu naprawdę mnie zaboli.
Ta część będzie najtrudniejsza, ale nie ma innej możliwości. Muszę wyskoczyć. Spoglądam w dół i cała się trzęsę, bo każdy mięsień mam napięty z wysiłku. Dalej! – słyszę ponaglający głos w głowie.
Łzy zasłaniają mi widok, krzyczę z bólu, ale zmuszam się, by wyskoczyć z helikoptera. Ląduję na boku z głośnym łoskotem i na chwilę tracę oddech. Z trudem wciągam powietrze i wtedy dosięga mnie wszechogarniający ból. Powoli przewracam się na brzuch i dociskam policzek do zimnych kamieni. Ból w końcu mija, choć nie znika zupełnie, ale wiem, że muszę go zignorować i znaleźć się szybko jak najdalej stąd.
Wypuszczam kolejny ściśnięty oddech i czołgam się przed siebie, odpychając się zdrową nogą, a tę złamaną ciągnę za sobą.
Pokonanie dystansu jednego metra zdaje się trwać wieczność. Zatrzymuję się, gdy pot cieknie mi po czole, wycieram go rękawem, by nie zalewał mi oczu. Ziemia jest zimna, ale czuję żar helikoptera, który płonie za moimi plecami.
To mi przypomina, że muszę się pospieszyć, bo maszyna może w każdej chwili wybuchnąć. Choć pozwoli to ekipie ratunkowej szybciej zidentyfikować miejsce wypadku, jeśli będę w pobliżu, nie oznacza to dla mnie nic dobrego.
Na myśl o ekipie ratunkowej zastanawiam się, czy w ogóle kogoś wysłali. Jestem cokolwiek warta dla kogoś takiego jak Lucas? Chryste, mam nadzieję, że tak.
Wszystkie moje lęki i zmartwienia zaczynają się nawarstwiać. Umrę na tym pustkowiu. Umrę i nikt nawet nie przejmie się moim losem. Myśli krążą mi po głowie, plącząc się ze sobą. Czy w ogóle powiadomią moich rodziców? Nie potrafię nie przyznać im teraz racji. Powinnam była zostać w Corium, ale skąd miałam wiedzieć, że dojdzie do wypadku?
Trzęsę się i muszę się zmusić, by zachować spokój i przeć naprzód. Z trudem łapię oddech i skupiam się na tym, by czołgać się centymetr po centymetrze. Mięśnie mnie palą z wysiłku, ale nie przestaję, choć czuję w nodze coraz większy ból.
Badan wzrokiem ziemię przed sobą i dostrzegam białą skrzynkę z napisem „Skrzynka awaryjna”. Nieomal wydaję z siebie krzyk radości. Staram się nie robić sobie nadziei, że znajdę tam coś, co będę mogła wykorzystać, ale nic na to nie poradzę. To jakbym zobaczyła światełko na końcu tunelu.
Skrzynka znajduje się w odległości kilkunastu metrów ode mnie, a wokół niej leżą rozrzucone ostre metalowe części helikoptera. Będę musiała czołgać się po metalu, ale jeśli znajdę w środku coś, co pomoże mi się uratować, zamierzam zaryzykować.
Nie namyślam się dłużej i zaczynam pełznąć, skupiając całą swoją uwagę na dotarciu do celu. Kawałki metalu wbijają się w moją złamaną nogę, a krew cieknie mi po rękach, gdy ocieram się nimi o metal i szkło. Nie wiem jak, ale odcinam bodźce. Ból staje się ledwie tępym błyskiem w tyle głowy.
Dotarcie do skrzynki zajmuje mi sporo czasu, ale gdy w końcu mi się udaje, oddycham z ulgą. Słyszę za sobą głośny wybuch i widzę za plecami płomienie.
Przyciskam twarz do zimnej ziemi, gdy wybucha bok helikoptera. Marszczę nos, czując smród palącego się plastiku, i czołgam się do kępy drzew, mocno ściskając skrzynkę awaryjną, próbując przez cały czas oddalić się od ognia.
Nie mam pojęcia, ile mija czasu. Równie dobrze mogą to być minuty, jak i godziny, ale w końcu docieram do linii drzew, daleko od miejsca wypadku, ale na tyle blisko, by ekipa ratunkowa mnie zauważyła. Opieram się o drzewo, czując, jak jego szorstka kora wbija mi się w plecy. To niezbyt wygodna pozycja, ale nic nie boli mnie bardziej niż noga, którą teraz powoli prostuję przed sobą. Ból maleje dopiero wtedy, gdy przestaję się poruszać.
Teraz, gdy jestem w bezpiecznym miejscu, mam chwilę, by pomyśleć i odetchnąć. Nie wiem, jak wrócić do Corium. Spowija mnie cisza, nie licząc odgłosu płonącego helikoptera. Co dziwne, ten dźwięk wydaje mi się teraz niemal uspokajającym.
Cisza wypełnia mnie spokojem, ale mówi mi też, że naprawdę jestem tu sama. Przerażenie dopada mnie jak stado dzikich zwierząt i gubię się w myślach, które są moim największym wrogiem.
A jeśli nikt nie będzie mnie szukał?
Może taki był plan od samego początku?
Nie! Nie mogę w ten sposób myśleć. Zawsze jest nadzieja. Spoglądam na swoje ręce, w których nadal ściskam metalową skrzynkę awaryjną z maszyny.
Włosy owiewa mi zimny wiatr, już drżę, a nocą będzie jeszcze gorzej, bo temperatura spadnie, a zwierzęta wyjdą na polowanie. Staram się otrząsnąć z tych myśli produkowanych przez podświadomość i skupiam z powrotem na skrzynce. Palce mi drżą, gdy odpinam metalowe zaczepy i otwieram wieko. Przez sekundę wpatruję się w jej zawartość i nie jestem pewna, czy naprawdę tkwią tam dwie race, czy też je sobie wyobraziłam.
Jest nadzieja. Szansa, że ktoś mnie uratuje.
Chwytam pomarańczowy pistolet do odpalania rac i przyciągam go do piersi. Serce wali mi jak młotem, a pulsowanie tętna wypełnia mi uszy.
Muszę poczekać, aż się ściemni, wtedy będzie największe prawdopodobieństwo, że ktoś zauważy odpalone race i przyjdzie mi na ratunek. Jeśli ktoś w ogóle przejmie się na tyle moim losem.
Stop. Muszę przestać tak myśleć. Nadal jestem studentką Corium. Z pewnością wyślą ekipę ratunkową, by mnie znalazła. Chociaż… Nikt przecież nie wie, że nie ma mnie w kampusie. Tylko Ren.
Opadam z powrotem plecami na drzewo i patrzę w błękitne niebo. Próbuję nie myśleć o tym jego dziwnym uśmieszku, który pojawił się, zanim wystartowaliśmy.
Czy to on uszkodził silnik helikoptera?
Na tę myśl żołądek podchodzi mi do gardła. Nie zrobiłby chyba tego? Jednak wątpliwości zostały już zasiane w moim umyśle i oplotły każdą myśl jak stado węży. Nie wiem, jak brzmi odpowiedź, ale pozostaje mi nadzieja, że nie wystawiłby mnie w ten sposób na pewną śmierć.
Minuty upływają tak wolno, że siedzę jak sparaliżowana. Ból pulsujący w złamanej nodze po jakimś czasie tkwienia w bezruchu zamienia się w odrętwienie. Trzęsę się, bo zimny wiatr przeszywa mnie do kości. Dzień się kończy i coraz bardziej się boję, że zostanę tu sama.
Patrzę na pistolet, zastanawiając się, czy już nie odpalić rac, ale dochodzę do wniosku, że lepiej będzie jeszcze zaczekać. Mam tylko te dwie, więc chcę je wykorzystać w optymalny sposób.
Niebo się ściemnia, a ja przełykam rosnącą gulę w gardle. Jestem spragniona i głodna, a noga, choć w tej chwili nie boli, wymaga pomocy medycznej. Ręce mi krwawią, gdy wyjmuję ze skóry kawałeczki wbitego metalu.
Po pewnym czasie szok przestaje pompować adrenalinę i wraca ból. Tym razem na niewiele się zdaje odcinanie bodźców, bo czuję go w całości, tak samo jak zimno. Gdy słońce zachodzi, temperatura dodatkowo spada i zaczynam drżeć na całym ciele. Jeśli te pieprzone obrażenia mnie nie wykończą, zrobi to chłód.
Dopada mnie powaga sytuacji. Wyjmuję pistolet, a potem kieruję go w niebo, upewniając się, że nie wystrzelę rac gdzieś między drzewa. Palec mi się trzęsie, gdy kładę go na spuście. To może płonna nadzieja, ale muszę spróbować. Jeśli tu umrę, będę przynajmniej wiedziała, że wcześniej próbowałam się uratować. Modlę się w myślach i naciskam spust. Raca ulatuje w niebo, wysyłając jaskrawopomarańczowy sygnał, że ktoś potrzebuje nagłej pomocy.
Ten sygnał rozpryskuje się po niebie jak pojedynczy fajerwerk i znika, a wiatr rozwiewa dym. Kropla w morzu. Mogę tylko tu siedzieć z nadzieją, że ktoś dostrzegł mój znak i że ta osoba nie ma mnie kompletnie gdzieś, a Bóg jeden wie, że trudno w Corium o kogoś takiego.
Tylko Brittney… no i może Quinton, a przynajmniej tak myślałam.
Quinton
Patrzę, jak szary skórzany materiał worka treningowego zabarwia się na czerwono. Moja krew zostawia na nim dziwny wzór, gdy tak w niego walę i walę pięściami. Kłykcie mocno mi krwawią, ale nie czuję już bólu. Uderzam mocniej, z nadzieją, że powróci, ale cały jestem odrętwiały. Nie czuję już nic, tylko tę wydrążoną pustkę.
Wolałbym poczuć ból.
Popycham się ku krawędzi i przestaję dopiero, gdy prawie tracę przytomność. Obejmuję worek i zawieszam się na nim, opierając spocone czoło o gładką powierzchnię, by złapać oddech.
Jest tak, jak było, zanim poznałem Aspen, gdy świat wymykał mi się spod kontroli, a ja nic nie mogłem zrobić. Nie umiałem tego powstrzymać. Czuję się bezsilny i słaby. Nienawidzę tego.
Idę do łazienki, omijam wzrokiem lustro i zanurzam ręce pod zimną wodą, czekam, aż różowa barwa zamieni się z powrotem w przejrzystą. Serce nadal mi wali i z trudem oddycham. Każdy kolejny oddech wydaje się krótszy, a do płuc dociera mniej powietrza. Czuję, jakbym się dusił. Ściany są coraz bliżej, a w klatce piersiowej nie mam dość miejsca, by zaczerpnąć oddechu.
Od miesięcy mieszkamy pod ziemią, ale po raz pierwszy czuję potrzebę, by wyjść na zewnątrz i pooddychać świeżym powietrzem. Nie osuszam nawet rąk, tylko wychodzę z siłowni, a potem jadę windą do tej części Corium, która znajduje się na powierzchni.
Moje ciało zachowuje się jak na autopilocie i bez wcześniejszego planu kieruję się ku lądowisku dla helikopterów. Gdy tylko wychodzę z tunelu, który prowadzi na zewnątrz, owiewa mnie zimne alaskańskie powietrze. Mam na sobie jedynie ciuchy treningowe i cały jestem spocony, więc czuję na skórze igiełki zimna.
Nie po raz pierwszy przeżywam żałobę, ale tym razem jest inaczej, bo to ja zawiniłem. To przeze mnie Aspen odeszła ze szkoły i przeze mnie nie żyje. Nie wiem, jak sobie z tym poradzić. Nie mam pojęcia, czy w ogóle będę potrafił.
Przez długi czas patrzę na niekończące się połacie lasu, który otacza kampus. Cały trzęsę się z zimna, ale nie dbam o to. Nie mogę wrócić do środka. Nawet nie wiem dlaczego, ale czuję się tak, jakby nogi mi wrosły w ziemię.
Ściemnia się, a gdy zachodzi słońce, ocean drzew zmienia kolor na ciemną zieleń. Niebo jest granatowe, gdzieniegdzie poprzetykane białymi drobinami gwiazd.
Mógłbym tu spędzić noc, ale wiem, że znowu skończyłbym w punkcie pomocy medycznej. Scarlet by się martwiła, a rodzice przylecieliby następnym samolotem i może nawet domagaliby się, bym wrócił z nimi do domu.
Biorę kolejny głęboki oddech i mam już zawrócić do środka, gdy widzę jaskrawoczerwony kolor, który na chwilę rozświetla niebo jak fajerwerk. Oczy mam szeroko otwarte, śledząc, jak wystrzelona raca ginie i znowu robi się ciemno. Przez sekundę tylko tam stoję, zastanawiając się, czy naprawdę to widziałem, czy mi się przywidziało. W tym miejscu spadł helikopter. Tego jestem pewny.
Ktoś przeżył katastrofę, a to oznacza, że Aspen może nadal być żywa.
Nowa nadzieja szybko przedziera się do mojego umysłu. Biegnę do tunelu, mijając w drodze powrotnej kilku strażników. Każdy z nich patrzy na mnie ze zdziwieniem, ale ich ignoruję.
Jadę windą na dół i wchodzę do biura Diavolo tak szybko, jak to możliwe. Jego sekretarka próbuje mnie zatrzymać, ale jakbym jej nie słyszał. Odsuwam ją na bok, wdzieram się do środka i zatrzaskuję za sobą drzwi.
Lucas spogląda na mnie znad biurka, gotowy udzielić reprymendy, ale gdy widzi, że to ja, jego rysy miękną.
– Quintonie? Wszystko w porządku?
– Widziałem wystrzeloną racę! – prawie wrzeszczę, bo nie chcę tracić cennych minut.
– Racę? O czym ty mówisz, chłopcze?
– Byłem na lądowisku dla helikopterów, by zaczerpnąć świeżego powietrza, i zobaczyłem racę wystrzeloną w niebo w miejscu, w którym widziałem ostatni raz helikopter, który się rozbił – wyjaśniam. – Musimy tam wysłać ekipę ratunkową. Ktoś przeżył katastrofę.
Lucas opada na oparcie fotela.
– Ale nie mamy na miejscu drugiej maszyny.
Gówno prawda. W takim razie nie miałby jak się stąd ewakuować w przypadku nagłego zagrożenia.
– Więc proszę ją załatwić. Niech ktoś przyśle helikopter z lotniska albo niech strażnicy pojadą swoim wozem przeszukać teren.
– Dlaczego to jest tak dla ciebie ważne?
– A dla pana nie? Jeden z pańskich studentów może w tej właśnie chwili walczyć o życie.
– Aspen przestała być moją studentką, gdy postanowiła opuścić ten gmach. Nie jest już pod moją ochroną i jej bezpieczeństwo nie jest moim problemem.
Gdybym tak bardzo się nie spieszył, by znaleźć jakiś sposób, by się tam dostać, przeskoczyłbym przez biurko i dał mu w twarz, nie dbając o to, że jest dyrektorem Corium. W tej chwili mam gdzieś wszelkie konsekwencje, chcę się tylko dostać na miejsce katastrofy.
– Dzięki za nic – mamroczę pod nosem i ruszam do wyjścia.
– To nie twoja wina, Quintonie. Może teraz tego tak nie widzisz, ale to dla ciebie najlepsze, co może być.
Ignoruję jego słowa i się nie zatrzymuję. Nie mam teraz czasu, by analizować to, co powiedział, ale gdzieś w głębi wiem, co miał na myśli.
Sekretarka siedzi z pochyloną głową i milczy, gdy ponownie ją mijam. Podobnie zachowują się strażnicy, gdy wychodzę z budynku. Idę do pokoju z nadzieją, że nie zastanę tam Rena, bo nie mam czasu, by i z nim się teraz użerać.
W środku jest pusto. Wzdycham z ulgą i szybko się przebieram z ciuchów na siłownię w najcieplejsze ubrania, jakie mogę znaleźć. Pakuję do plecaka najpotrzebniejsze rzeczy i zarzucam go na ramiona.
Gdy jestem już gotowy i jadę windą na górę, przygotowuję w głowie plan. Tym razem, gdy wychodzę na powierzchni, ledwie zauważam, że jest zimno.
Przemykam za pierwszą budkę strażników.
W drugim punkcie kontrolnym jest tylko jeden strażnik, którego z łatwością podchodzę od tyłu. Ogląda jakiś filmik na swoim telefonie, a ja wykorzystuję element zaskoczenia i zakładam mu nelsona.
Chwilę później traci przytomność i jego bezwładne ciało opada na ziemię. Kucam obok i odpinam mu klucze z paska, a z kabury zabieram broń. Ciało przeciągam do budki, biorę jego telefon i wyłączam intercom, a potem zamykam go w środku.
Wydostanie się na zewnątrz nie zajmie mu zbyt wielu minut, ale kupiłem sobie trochę więcej czasu. Już wiem, że gdy tylko Lucas dowie się o tym, będzie mnie próbował zatrzymać. Pewnie też mnie gdzieś zamknie, żeby postawić na swoim. Najgorsze jest to, że mój ojciec będzie po jego stronie. Moja mama zapewne też. Wolałaby, żebym siedział w zamknięciu, niż ryzykował życie.
Czuję kolejną falę poczucia winy, tym razem dlatego, że narażam się na niebezpieczeństwo, wiedząc, co to oznacza dla mojej rodziny. Wyłączam te emocje i szukam wozu. Wsiadam za kierownicę i uruchamiam samochód kluczykiem, który miał przy sobie strażnik. Z głośnym rykiem silnika wyjeżdżam z podziemnego parkingu na jedyną drogę, którą można wyjechać z Corium.
Przejeżdżam ponad trzy kilometry i zatrzymuję się, gdy docieram do zewnętrznego muru, który okala teren uniwersytetu. Przede mną znajduje się wielka metalowa brama. Przeszukuję samochód, bo w środku musi być jakiś przycisk, by ją otworzyć. Bingo! Znajduję niewielki brelok doczepiony do kluczy strażnika i przyciskam guzik. W końcu jestem wolny. Dociskam pedał gazu i samochód zaczyna pochłaniać kolejne kilometry.
Na zewnątrz jest już ciemno, więc jedynym punktem odniesienia w lesie są dla mnie przednie reflektory. Droga zamienia się w szutrową, otacza mnie coraz więcej drzew, gdy jadę w kierunku racy, którą widziałem wcześniej na niebie. Nawet nie wiem, czy znajdę miejsce katastrofy. Wiem tylko, że to jedyny sposób, bym mógł wszystko naprawić.
Proszę, pozwól mi to naprawić.
Aspen
Odrywam na dole kolejny mały kawałek koszuli i okręcam go, dopilnowując, by nie urwać więcej, niż mi potrzeba. Owijam go wokół nogi i biorę dwa patyki, które wybrałam, bo były proste i najbardziej stabilne.
Próbuję unieruchomić nogę między nimi, obwiązując całość sznurkiem, ale szybko zdaję sobie sprawę, że zrobienie awaryjnego usztywnienia kończyny wygląda łatwiej na filmiku niż w życiu.
Po kolejnych pięciu minutach w końcu mi się udaje. Teraz to bardziej pomaga, niż sprawia ból. Gdy czuję się stabilnie, próbuję nieznacznie oprzeć się na nodze i odepchnąć od ziemi.
– Kurwa! – przeklinam głośno z bólu i opadam z powrotem na tyłek.
Gdy już mi się wydaje, że nie może być gorzej, gromadzą się nade mną chmury w kolorze gniewnego grafitu. Wiatr się wzmaga i z każdą sekundą robi się zimniej, więc coraz mocniej drżę. Jedynym pozytywem w tej całej sytuacji jest to, że moja noga nadal jest odrętwiała i boli tylko wtedy, gdy próbuję nią poruszyć.
Rozglądam się, rozważając, jakie mam opcje. Zostać, gdzie jestem, albo próbować się przemieścić. Wątpię, bym zaszła daleko na czworakach, a ponieważ nadchodzi burza, będę widziała coraz mniej. W najgorszym scenariuszu dopadnie mnie i będzie mi zagrażać zimno. Jeśli nie znajdę schronienia, zginę tu. Czuję to z taką pewnością, z jaką w mojej piersi nadal bije serce.
Mrugam, by powstrzymać łzy. Jeszcze nie koniec. Trzęsę się coraz mocniej i biorę drugą racę. Jestem teraz zdesperowana. Jest ciemniej i choć pierwszą najwyraźniej zignorowali, mam nadzieję, że zobaczą tę drugą. To pozwoli im mnie lepiej zlokalizować. Kiwam do siebie głową, jakby na potwierdzenie tej myśli, i unoszę pistolet, by wystrzelić racę. W ostatniej chwili zamieram.
A co, jeśli to moja ostatnia szansa? Jeśli nikt mnie jeszcze nie szuka? Jeśli nikt nie widział poprzedniej?
Patrzę na swoją uniesioną w górę rękę z pistoletem. Bez względu na to, co zrobię, ryzyko, że tu umrę, jest ogromne. Muszę przynajmniej spróbować się uratować.
Helikopter się roztrzaskał niezbyt daleko od Corium. Wzdycham i pociągam za spust, wysyłając w niebo ostatnią nadzieję. Patrzę, jak raca wybucha i oświetla przez chwilę nocne niebo.
Wiatr nadal wzmaga na sile, więc obejmuję się mocniej ramionami, marząc o kocu i kubku gorącego kakao Brittney. Myśl, że być może nigdy jej już nie zobaczę, uderza mnie mocno w pierś.
Nawet się nie pożegnałam. Tak naprawdę tego nie przemyślałam, wsiadając do helikoptera. Chciałam tylko uciec z tej okropnej szkoły. Pozostanie na środku lasu, w samotności, przeraża mnie tak samo jak zostanie w Corium. Tam przynajmniej miałam ciepły pokój, łóżko i posiłek. Jeśli te ohydne koktajle można w ogóle nazwać posiłkiem.
Wszyscy mnie nienawidzili i byłam tam nieszczęśliwa, ale przynajmniej bezpieczna… Albo coś w tym rodzaju. Na pewno nie zamarzałam na śmierć tak jak tutaj. Wicher porusza gałęziami drzew i gdy spadają pierwsze krople deszczu, po policzkach płyną mi łzy, których nie mogę już powstrzymać.
Opuszczam brodę na piersi i zaciskam mocno oczy, wiedząc, że to koniec. Umrę tutaj. Łzy lecą mi jak groch i nawet ich nie ocieram. Cała drżę w niekontrolowany sposób, a lodowaty deszcz pada coraz mocniej.
Zimny wiatr i deszcz walą w moje ciało. Czuję tylko to i słyszę tylko to… Aż pojawia się coś jeszcze. Szept między drzewami, niewielkie światełko w ciemności. Udaję, że tego nie ma, bo nie chcę chwytać się nadziei tylko po to, by za chwilę ją stracić.
Aspen… Nieomal słyszę głos Quintona, jak woła moje imię. Może oszalałam. Może już nie żyję i tak wygląda piekło. Quinton po mnie nie przyjdzie.
Wtedy słyszę to znowu. Tym razem wyraźniej niż wcześniej.
– Aspen! – Jakiś głos przekrzykuje szalejącą burzę.
Adrenalina zaczyna znowu pulsować mi w żyłach, bo może jednak ocaleję. Próbuję się poruszyć, odepchnąć od drzewa, ale nogi mam za bardzo zdrętwiałe i upadam na boku na mokrej ziemi.
Jestem przerażona, że mogą mnie przeoczyć, więc rzucam na wiatr:
– Tutaj jestem! Tutaj!
Na twarzy czuję grube krople deszczu, ale nie przestaję patrzeć w kierunku tego głosu. Miga mi światło między drzewami, więc macham rękoma, by mnie zobaczyli.
Światło się porusza, wygląda na to, że się do mnie zbliża.
Dobry Boże. Znaleźli mnie. Jestem uratowana.
– Aspen?
Głos, który wypowiada moje imię, łączy się w głowie z obrazem. Patrzę w górę, gdy światło latarki oświetla mi twarz.
Quinton.
– O kurwa… Nic ci nie jest? Możesz iść?
Kręcę głową. Nadal nie mogę wyjść z szoku, że on tu jest. Przede mną. Czy to sen?
Pochyla się nade mną i patrzy mi w oczy, a gdy palcami łapie mój podbródek, prawie rozpuszczam się pod jego dotykiem.
– Wiem, że jesteś w szoku i prawdopodobnie ranna, ale musimy się stąd szybko zwijać albo zamarzniemy na śmierć.
Stać mnie tylko na to, by pokiwać lekko głową. Wiem, że ma rację, bo czuję taki chłód jak jeszcze nigdy w życiu.
– Dżip mi się popsuł, ale jeśli do niego dotrzemy, przynajmniej zyskamy schronienie na tę noc.
A więc on naprawdę tu jest, ale dlaczego? Nie potrafię jakoś połączyć tego, co do mnie mówi. Moje myśli się plączą i nadal nie mogę uwierzyć, że go widzę. Przecież pamiętam, jak skończyło się między nami.
– Dlaczego po mnie przyjechałeś? – pytam, bo muszę to wiedzieć. To ważniejsze od schronienia i ocalenia.
Jeśli tu jest, by mnie uratować tylko po to, by potem odwrócić się ode mnie i mnie skrzywdzić, wolą tu zostać i zginąć. Przynajmniej umrę z godnością.
Jego twarz przykrywa cień i nie widzę dokładnie jego oczu. Nie wiem, co myśli.
– Później będzie czas, by o tym porozmawiać. Teraz musimy stąd uciekać. Możesz iść czy mam cię zanieść? Zaraz… Czy pilot żyje? – Zadaje mi tyle pytań.
– Nie, a ja nie dotrę na miejsce o własnych siłach. Jestem pewna, że mam złamaną nogę. Jest zdrętwiała, bo siedzę tu od długiego czasu, ale za każdym razem, gdy nią ruszam, czuję ból w całym kręgosłupie.
– Kurwa! – przeklina Quinton i rozgląda się, świecąc latarką na części helikoptera i między drzewami. – Nie możemy tu zostać na noc, a samochód jest niedaleko. Nawet jeśli będę musiał cię nieść przez całą drogę, musimy spróbować. Najgorszą rzeczą, jaką możemy zrobić, jest zostać na zewnątrz w ten ziąb.
Nie podoba mi się, że będzie mnie niósł przez całą drogę, ale niewiele mogę zrobić. Albo to, albo tu zostanę, a leje coraz bardziej.
– Dalej, pozwól, że cię zaniosę. Nigdzie nie dotrzemy, jeśli będę pomagał ci iść.
– Dzięki – mówię z irytacją.
Zagryzam dolną wargę, by nie krzyknąć z bólu, gdy pomaga mi wstać. Nie czuję nawet, jak mocno ją gryzę, dopóki nie posmakuję metalicznej krwi na języku. Klatka piersiowa podnosi mi się i opada ciężko, a odrętwienie znika. Czuję igiełki bólu, które wędrują po nodze.
– Wiem, że cierpisz z bólu, ale czy poza nogą jest okej?
Nie wiem, jak mam rozumieć to pytanie. Nigdy nie dbał o moje samopoczucie, ale zdaje się, że powaga sytuacji zmieniła jego podejście.
– Ja… – Usta mi drżą i chcę mu opowiedzieć o wszystkim. O tym, że się boję, cierpię i nie chcę wrócić do Corium, ale równocześnie boję się tu zostać i umrzeć.
Trzyma mnie mocno przy swoim boku, żebym nie musiała się opierać na zranionej nodze, i obejmuje ręką mój policzek. Ciepło jego dotyku sprawia, że chcę się mu poddać. Choć nie widzę w ciemnościach jego oczu, słyszę następne słowa.
– Przetrwamy to i wrócimy do Corium. Nie pozwolę ci tu umrzeć, Aspen. Obiecuję, okej?
– Okej – powtarzam łamiącym się głosem, który zdradza trudne emocje.
Quinton zabiera rękę od mojej twarzy i jego ciepły dotyk znika. Odsuwa się o krok, a ja skaczę na jednej nodze, jakbym miała zaraz się przewrócić. Zanim zacznę narzekać, pochyla się i łapie mnie za biodra, przerzucając mnie sobie przez ramię. Ląduję z jękiem, bo moja złamana noga protestuje.
– Trzymaj się mnie! – krzyczy Quinton, a ja zaciskam palce na jego kurtce.
Stawia wielkie kroki i z każdym pokonuje dużą odległość, ale to dla mnie nie dość szybko, bo gdy się porusza, czuję paraliżujący ból w nodze. Nie skarżę się głównie dlatego, że niesie mnie przez całą drogę do dżipa w niesłabnącej ulewie. To jednak nie oznacza, że nie czuję bólu.
Quinton stęka, ale poza tym nie daje po sobie poznać, że jest zmęczony.
Nie wiem, ile upływa czasu, i odsuwam myśl o bólu. Nie mam pojęcia, od jak dawna idziemy, ale w którymś momencie zdaję sobie sprawę, że Quinton zwolnił. Jestem przemoczona do kości i wiem, że on też.
Gdy tak leżę na jego plecach, nie wiem, czy zwalniamy, bo jest zmęczony, czy dotarliśmy do samochodu. Zatrzymuje się, jakby czytał w moich myślach.
– Jesteśmy na miejscu?! – krzyczę, ale nie odpowiada, tylko stawia mnie delikatnie przed sobą.
Zdezorientowana łapię się najbliższego punktu oparcia, którym jest bok dżipa.
Quinton okrąża maskę i otwiera drzwi od strony pasażera, a potem bierze mnie na ręce i sadza na tylnym siedzeniu.
W środku oddycham z ulgą i prawie zaczynam się śmiać. Przeszłam dziś tak wiele. Nie mogę uwierzyć, że nadal żyję. Quinton wsiada z drugiej strony i zatrzaskuje drzwi. Przechodzi mnie dreszcz, bo jesteśmy tu całkiem sami. Bardziej niż kiedykolwiek. Ta myśl powinna mnie przerażać, ale zamiast tego pociesza. Przez cały dzień sądziłam, że tu umrę, a wtedy pojawił się on.
– Wiem, że nie jest wygodnie, ale przynajmniej mamy dach nad głową i nie zaatakują nas żadne zwierzęta.
– Jest dobrze. Na pewno lepiej niż w tym deszczu. – Próbuję się uśmiechnąć, ale z jakiejś przyczyny na twarz wypełza mi tylko dziwny skurcz.
Quinton zdejmuje kurtkę i wiesza ją na siedzeniu kierowcy, a potem kieruje na mnie spojrzenie swoich ciemnych oczu.
Zaczynam rozpinać swoją, ale palce mam odrętwiałe i tak bardzo drżące, że nie radzę sobie z zamkiem.
Odsuwa moje dłonie, rozpina go, a potem pomaga mi zdjąć okrycie.
– Dziękuję – szepczę, a ta chwila wydaje się bardziej intymna niż wtedy, gdy niósł mnie przez las, Bóg jeden wie przez ile kilometrów.
– Musimy zdjąć z siebie te mokre ciuchy – wyjaśnia, próbując uwolnić mnie od przyklejonego materiału. Z koszulą i stanikiem idzie łatwiej, trudniej jest mu zdjąć majtki ze względu na moją nogę.
– Jestem pod wrażeniem twojego tymczasowego usztywnienia nogi. Byłaś w harcerstwie?
– Nie. – Uśmiecham się. – Widziałam taki program w telewizji.
– Musimy to teraz zdjąć. Jutro zrobimy nowe.
Próbuję ukryć, jak bardzo mnie boli każdy ruch, ale oczywiście nic nie umyka jego uwadze.
– Nie musisz udawać, że cię nie boli. Wiem, że cierpisz.
– Złamałeś coś sobie kiedyś? Ja nigdy.
– Tak, kilka razy… – Nie kończy. Zdejmuje swoje mokre ciuchy i rzuca je na przednie siedzenie. – Raz złamałem nogę, gdy spadłem z drzewa. Wspiąłem się na nie po latawiec siostry i poślizgnąłem, schodząc.
– Ach tak. – Nie bardzo wiem, co powiedzieć, bo Quinton tak rzadko mówi mi o sobie. Nie mamy tego w zwyczaju, więc gdy opowiada mi coś osobistego, brakuje mi słów.
Gdy rozbiera się do bokserek, odwraca się i przechyla nad tylnym siedzeniem, przeszukując bagażnik dżipa. Chwilę później wyjmuje koc. Prawie wydzieram mu go z rąk. Jest podarty i mało wygodny, ale gdy niewiele ci brakuje, by zamarznąć na śmierć, wszystko, co daje ciepło, wydaje się cudowne.
Quinton obejmuje mnie jednym ramieniem i przyciska do swojego boku, a szarym wełnianym kocem okrywa nas oboje. Z niechęcią, ale przytulam się do niego całym ciałem, bo emituje ciepło, które mnie ogarnia, zaczynam się trząść. Powoli opuszcza mnie uczucie zimna, które znosiłam przez cały dzień, a moje ciało zaczyna się rozgrzewać.
Opieram głowę na jego ramieniu, a on swoją na mojej i jeszcze bardziej zbliżamy się do siebie. Między nami jest dużo złych emocji i nieporozumień, ale tutaj to wszystko wydaje się daleko. Teraz szanse, że umrzemy, są niewielkie, bo wiem, że Xander wyśle ekipę ratunkową za swoim synem, nawet jeśli mnie nikt nie szuka.
Mimo to wolałabym oczyścić atmosferę, dopóki mogę, bo może gdy wrócimy do Corium, będziemy mogli naszą relację umieścić w kategorii przyjaciół.
– Nie ukradłam tej bransoletki twojej siostrze… – zaczynam.
Ale on mi przerywa.
– Wiem. – Bierze głęboki oddech. – To znaczy… Wcześniej o tym nie wiedziałem, a potem było za późno, a ty wsiadłaś już do helikoptera, ale teraz wiem. To dlatego poszedłem cię szukać. Byłem ci to winny. Pomogłaś mojej siostrze, gdy tego potrzebowała. Wiedziałem, że jeśli przynajmniej nie sprawdzę, czy przeżyłaś, będzie mi to ciążyło na sumieniu do końca życia.
Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi.
Oddycham głęboko.
– A więc wiesz, że podarowała mi ją w prezencie? Chciałam jej tylko pomóc, sprawdzić, czy nic jej nie jest, a ona mi ją podarowała. Planowałam ją oddać, nadal chcę to zrobić.
– No cóż, nie dasz już rady.
Jego ton jest zimny, wiem, że dotyczy to czegoś związanego z Adelą.
– Dlaczego? Odesłałeś już bransoletkę siostrze?
Czuję, że między nami wyrasta mur, ale nie wiem, jak powstrzymać Quintona, by go nie stawiał.
– Nie… Nie chcę o tym rozmawiać.
Oblizuję suche usta. Jestem wdzięczna, że się nie odsunął i nie zostawił mnie samej, bym marzła, nawet jeśli zrobił emocjonalny unik.
– Rozumiem, że byłeś wściekły. Myślałeś, że okradłam twoją siostrę… ale dlaczego nasłałeś na mnie właśnie Matteo? Aż tak bardzo mnie nienawidzisz?
– O czym ty mówisz? Nikogo nie nasłałem.
– Dałeś mu kartę do mojego pokoju… Tak mi powiedział.
– Pieprzony dupek. Co zrobił? – W głosie Quintona jest dość złości, by wystraszyć każdego mężczyznę.
– Zaatakował mnie. Wszedł do mojego pokoju i powiedział, że nakręcił filmik tamtej nocy na korytarzu. Podobno mu powiedziałeś, że może go wysłać, komu tylko zechce.
Nie chcę rzucać oskarżeń, ale gdy sobie o tym przypominam, czuję rosnącą wściekłość. W samochodzie jest cicho. Słyszę tylko dźwięk naszych ciężkich oddechów.
– Nie dałem mu karty do twojego pokoju.
Nie wiem dlaczego, ale mu wierzę. A więc nie dał Matteo karty, ale nie zaprzecza, jeśli chodzi o filmik. Powinnam pewnie to zostawić i skupić się na rozgrzaniu, ale muszę teraz powiedzieć Quintonowi, jak było.
– Nie wiem, czy wiesz, ale to był właśnie Matteo. Tamtej nocy podczas imprezy charytatywnej.
Quinton zastyga w bezruchu, gdy słyszy moje słowa, a ramiona, którymi mnie obejmuje, sztywnieją jak wąż boa.
– Słucham?
– To Matteo był facetem, który napastował Adelę. Powstrzymałam go. To dlatego tak bardzo mnie nienawidzi… To znaczy bardziej niż reszta szkoły.
– Ja pierdolę, dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej? – W głosie Quintona słyszę morderczą nutę i od razu żałuję, że się odezwałam.
– Myślałam, że o tym wiesz – odpowiadam cicho. Quinton rozluźnia uścisk, a ja mówię dalej. – Nie miałam pojęcia, że ty i twój ojciec dbacie tak bardzo o swoje siostry. Nie sądziłam, że ma to dla ciebie znaczenie. Wiesz, jak większość mężczyzn w naszym świecie traktuje kobiety. Nie wiedziałam…
Mówię prawdę. Większość facetów u władzy, takich jak Xander, zachowuje się jak Matteo. Uważają, że kobiety są czymś, co się posiada, kontroluje i pieprzy, niczym więcej.
– Zapłaci za to – mruczy Quinton pod nosem, a potem we wnętrzu samochodu zapada cisza.
Siedzimy objęci, a mnie opadają powieki. Jestem tak zmęczona wszystkim, co się wydarzyło, ale nadal nie potrafię zapomnieć o Adeli. Dlaczego nie mogę jej oddać bransoletki? Dlaczego nie było jej na balu założycieli Corium?
W końcu poddaję się z westchnieniem i odwracam twarz, by wtulić się w bok Quintona, gdy nagle czuję na sobie jego wzrok. Penetruje mnie oczami, wdziera się w głąb, a ja nie mogę uciec. Wolałabym, żeby tak nie patrzył, bo gdy to robi, mam ochotę odsłonić się całkowicie i wpuścić go do swojego wnętrza, choć wiem, że on zamyka się przede mną.
– Co się stało, Quintonie? Co się stało twojej siostrze? – pytam, choć spodziewam się, że mi nie powie. Mam jednak nadzieję.
Po krótkiej pauzie Quinton wzdycha i wypowiada jedno słowo, w którym czuję całe morze jego bólu.
– Umarła.
Ta informacja przeszywa mnie na wskroś, aż wstrzymuję oddech. Umarła? Nie wiem dlaczego, ta ewentualność nigdy nie przyszła mi do głowy. Może dlatego, że w naszym świecie ludzie noszący nazwisko Rossi są nietykalni. Nikt ich nie skrzywdzi. Nikt nawet nie próbuje.
– Jak to umarła? – szepczę w odpowiedzi.
– Zachorowała na białaczkę. Próbowaliśmy wszystkiego, ale nie było… Rak nie dba o to, kim jesteś, tylko zabiera. Ten zabrał ją. Wyssał z niej życie, zanim w ogóle zaczęła żyć.
Ból, który czułam w ciągu ostatnich kilku tygodni, staje się nieistotny w porównaniu z tym, który słyszę w jego głosie. Serce mi pęka, tak bardzo mu współczuję, wpatrując się w tę przystojną twarz opanowaną przez mrok, który zostawia po sobie śmierć. Dopiero teraz widzę, jak bardzo jest zagubiony.
To wszystko ma teraz sens. Jego potrzeba kontroli, wściekłość oraz ból. Nadal przeżywa żałobę i niestety znalazł sobie ujście dla wszystkich tych emocji. Służę mu za worek treningowy.
– Przepraszam, nie miałam pojęcia…
– Nikt o tym nie wie i wolałbym, żeby tak zostało. Powiedziałem ci tylko dlatego, że najwyraźniej Adela cię lubiła.
– Jasne. Nikomu nie powiem.
– Dobrze – mówi ostrym tonem, a wibracje w jego głosie są jak prąd, który przeszywa moje ciało. – Teraz śpij. Musisz się wzmocnić przed jutrzejszym dniem.
– Co się stanie jutro?
– Wracamy do Corium.
Nie pytam, czy to, co się wydarzyło, sprawi, że teraz mniej będziemy dla siebie wrogami, choć bardzo chciałabym się dowiedzieć. Całe szczęście opadają mi powieki i zasypiam, słuchając wyrównanego rytmu jego serca.
Quinton
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:
Drop Dead Queen
Corium University #2
Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik
Wydawczyni: Joanna Pawłowska
Redakcja: Magdalena Kawka
Korekta: Katarzyna Kusojć
Projekt okładki: Opulent Swag and Designs
Opracowanie graficzne okładki: Marta Lisowska
Copyright © 2021. DROP DEAD QUEEN by C. Hallman
Copyright © 2024 for the Polish edition by Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Milena Halska, 2024
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2024
ISBN 978-83-8371-134-8
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek