Okrutna obsesja - J.L. Beck, C. Hallman - ebook + audiobook

Okrutna obsesja ebook

J.L. Beck, Hallman C.

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Ślubował ją chronić, kiedy byli jeszcze dziećmi. Najpierw przed potworami chowających się pod łóżkiem, a potem przed tymi, którzy wędrują po świecie w ludzkim ciele. Jego obsesja na punkcie Dove nie była normalna, przekraczała granice stawiane przez rozum. Zabił, zniszczył i zranił wszystkich, którzy zrobili jej jakakolwiek krzywdę.

Był zarówno jej aniołem stróżem, jak i demonem czającym się w cieniu. Obserwował ją od lat, chcąc ją zdobyć, ale to wciąż nie był ten moment. Planował pozwolić jej żyć swoim życiem, obserwował z daleka. Aż pewnej nocy wszystko się zmieniło i był zmuszony ją porwać. Ona jego nie pamięta. Błaga, żeby ją wypuścił. Ale on nie może już tego zrobić. Prędzej umrze nim pozwoli jej prześlizgnąć się przez palce.

Pierwszy tom serii Obsesyjna namiętność

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 201

Oceny
4,2 (186 ocen)
109
36
20
15
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malutka1604

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam przeczytać. Świetna książka, świetnie napisana. Jestem mega zadowolona, idę po drugą część 😁
00
Moni_Tom

Całkiem niezła

niestety trochę rozczarowujące
00
yvonn83

Dobrze spędzony czas

ciekawa .
00
fakirek13

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna
00
kasiatamaka

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00

Popularność




ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Dove

Paniczny lęk spływa mi po krę­go­słu­pie, kiedy przy­spie­szam kroku, idąc chod­ni­kiem. Wdy­cham w płuca zimne nocne powie­trze, a serce tłu­cze się w piersi jak sza­lone. Mam wciąż przed oczami tę scenę – jakiś dupek z imprezy pod­cho­dzi do mnie i chwyta za nad­gar­stek. Wbija palce w moje ciało. Śmier­dzi od niego alko­ho­lem, gdy się odzywa.

– Zatańcz ze mną… – nie pyta, żąda, oczy­wi­ście nie było mowy, żebym z nim gdzie­kol­wiek poszła, więc kopię go w jaja i wycho­dzę z imprezy. A teraz mam wra­że­nie, że mnie śle­dzi.

Jestem już na końcu chod­nika, spo­glą­dam przez ramię. Widzę tylko ciem­ność. Latar­nia nad moją głową bar­dzo słabo oświe­tla ulicę, a kiedy ponow­nie oglą­dam się, zanim przejdę przez ulicę, widzę, że ktoś idzie w moim kie­runku.

Wzbiera we mnie panika i zaczy­nam biec. Wiatr roz­wiewa mi włosy, płuca palą żywym ogniem, a strach zagnież­dża się głę­boko w pod­brzu­szu.

Bie­gnij. Nie oglą­daj się za sie­bie. Po pro­stu bie­gnij.

Wbie­gam w boczną uliczkę, mam nadzieję, że zgu­bię faceta, ale wciąż sły­szę za sobą jego kroki. To jakiś kosz­mar, to tylko mi się śni, zaraz się z tego obu­dzę.

Zer­ka­jąc przez ramię, zdaję sobie sprawę, że to nie sen. Widzę kra­cia­sty wzór jego koszuli. Od razu wiem, że to ten drań z imprezy. Cho­lera. Instynkt każe mi ucie­kać, ale intu­icja pod­po­wiada co innego.

Ręce mi się trzęsą, gdy pró­buję wycią­gnąć tele­fon, by wybrać numer alar­mowy, palce śli­zgają się po ele­ganc­kim urzą­dze­niu i cią­gle wpi­suję złe hasło. Dysząc, pró­buję wystu­kać numer pod świa­tłem latarni i wymu­szam płyt­kie odde­chy ze zmę­czo­nych płuc.

Sły­szę chrząk­nię­cie, a kiedy znów spo­glą­dam przez ramię, męż­czy­zny już nie ma. Po pro­stu znik­nął. Znik­nął, jakby go tam w ogóle nie było.

Oszo­ło­miona, wpa­truję się dokład­nie w miej­sce, w któ­rym stał, boję się, że może poja­wić się w każ­dej chwili, ale nic takiego się nie dzieje. Ogar­nia mnie dziwny spo­kój. Nie rozu­miem, co się stało, ale nie zasta­na­wiam się nad tym zbyt długo. Zamiast tego cho­wam tele­fon z powro­tem do kie­szeni i bie­gnę przez resztę drogi do domu.

Kiedy docie­ram do miesz­ka­nia, jestem wykoń­czona, łapię oddech, na czole poja­wia się pot. Sza­mo­czę się z klu­czami i pra­wie je upusz­czam, zanim wresz­cie otwo­rzę te cho­lerne drzwi. Gdy już jestem w środku, zatrza­skuję je i zasu­wam zasuwę, po czym odwra­cam się i osu­wam na pod­łogę.

Chwilę póź­niej pod­cho­dzi do mnie Maks. Jede­na­sto­letni kot, któ­rego ura­to­wa­łam przed euta­na­zją w zeszłym roku, jest moim naj­bar­dziej zaufa­nym przy­ja­cie­lem. Zata­piam palce w jego dłu­giej sier­ści i pozwa­lam, by jego mru­cze­nie mnie uspo­ko­iło.

Już dobrze, spo­koj­nie, już jest OK…, powta­rzam sobie.

Od lat nie czu­łam takiego stra­chu, a dokład­nie odkąd byłam małą dziew­czynką i miesz­ka­łam w rodzi­nie zastęp­czej. Cierp­nie mi skóra i powstrzy­muję tę myśl.

Liczy się tylko to, że jestem bez­pieczna. Jestem w swoim miesz­ka­niu i nie stało mi się nic złego. Wszystko będzie dobrze…

ROZ­DZIAŁ DRUGI

Zane

Ude­rzam pię­ścią w twarz skur­wy­syna i z rado­ścią patrzę, jak cier­pie­nie wykrzy­wia rysy jego gęby. Powi­nien był wie­dzieć, że umrze, zwłasz­cza że dotknął tego, co moje.

Przed oczami mam obraz mojej pięk­nej Dove despe­racko ucie­ka­ją­cej przed nim. Jej duże nie­bie­skie oczy prze­peł­nione stra­chem, jej pełna dolna warga drży. Zaci­ska­jąc pięść, pozwa­lam, by gniew na wspo­mnie­nie tego, co zro­bił, zapadł głę­boko w moje wnę­trze.

– Co chcia­łeś zro­bić, kiedy ją dorwiesz? Co? Dla­czego ją śle­dzi­łeś? – war­czę, a moja cier­pli­wość znika z każdą mija­jącą sekundą. Część mnie nie chce wie­dzieć, co zapla­no­wał, ale druga, więk­sza część – tak. Chcę sły­szeć te słowa, chcę, żeby jesz­cze bar­dziej pod­sy­ciły mój gniew.

– Nie wiem, o czym ty, kurwa, mówisz – skur­wiel śmieje się drwiąco, uda­jąc głupka.

Prze­chy­lam głowę na bok i patrzę na niego z poli­to­wa­niem.

– Ty chyba myślisz, że jestem pie­przo­nym idiotą, co? Myślisz, że nic nie widzia­łem? Że nie widzia­łem, jak cię ode­pchnęła? Albo że nie patrzy­łem, jak wybiega z budynku i idzie ulicą? Że nie widzia­łem cię chwilę póź­niej, jak za nią idziesz?

Gdyby nie ja, skrzyw­dziłby ją, ale byłem tam, tak jak zawsze. I tak jak wszy­scy inni, któ­rzy pró­bo­wali skrzyw­dzić Dove, on też zgi­nie z moich rąk.

– Jesteś, kurwa, poje­bany! – spluwa. Krew spływa mu po ustach od ciosu, który mu zada­łem, i jedyne, co mogę zro­bić, to gapić się na niego. Nie mogę powstrzy­mać okrut­nego uśmie­chu, który poja­wia się na mojej twa­rzy. Krew w żyłach buzuje mi z rado­ści, a ciemna bestia we mnie wiwa­tuje na widok jego krwi.

Chwy­tam go za włosy i odchy­lam jego głowę do tyłu, roz­ko­szu­jąc się krzy­kiem prze­szy­wa­ją­cym powie­trze. Ach, uwiel­biam, jak krzy­czą i bła­gają, żebym ich puścił. Nadzieja, która poja­wia się na ich twa­rzach, zanim wszystko zosta­nie utra­cone. Zanim rękoma zga­szę świa­tło w ich oczach.

– Poje­bany? Popatrz na to – śmieję się szy­der­czo.

Zaci­skam pięść tro­chę moc­niej, cofam ramię i zadaję kolejny cios, tym razem tra­fiam pię­ścią w nos, a uszy wypeł­nia mi satys­fak­cjo­nu­jący chrzęst pęka­ją­cych kości.

Potwór we mnie jest prze­ra­ża­jący, praw­dziwy i trawi mnie od środka. Nie prze­staję, gdy jego krzyki odbi­jają się echem po wiel­kim maga­zy­nie. Wszy­scy pła­czą i bła­gają, ale koniec koń­ców to ich wina. Gdyby doko­nali lep­szego wyboru, nie byłoby ich tutaj.

Kiedy koń­czę, jego twarz jest nie do pozna­nia i sie­dzi zgar­biony na krze­śle, do któ­rego go przy­wią­za­łem. Odwra­cam się, chwy­tam nóż i pod­no­szę jego pod­bró­dek, a raczej to, co z niego zostało. Potem tnę od ucha do ucha. Nic nie czuję, kiedy to robię. Nie, nie­prawda. Coś czuję. Radość, szczę­ście, ulgę… Jego śmierć spra­wia, że cię­żar na mojej piersi jest tro­chę lżej­szy.

Teraz, kiedy go sprząt­ną­łem, Dove jest bez­piecz­niej­sza. Bez­piecz­niej­sza, bo z jej życia znik­nęła kolejna bez­war­to­ściowa osoba. Kolejna, która chciała ją skrzyw­dzić, pozo­stała bez żad­nych szans.

Jestem stwo­rzony po to, by ją chro­nić, aby zapew­nić jej bez­pie­czeń­stwo tak długo, jak żyję.

Być może ni­gdy nie będę jej mieć tak, jak chcę, ale zawsze mogę się upew­nić, że nikt jej nie skrzyw­dzi. Na zawsze będzie moja, nawet jeśli o tym nie wie.

Odcho­dzę od ciała, idę do zlewu i zmy­wam krew z rąk. Zbyt długo patrzę, jak czer­wona woda spływa do odpływu. Kiedy w końcu jest czy­sta, szo­ruję ręce mydłem, spłu­kuję i osu­szam. Wycią­gam komórkę i piszę do Roba, żeby kazał przy­słać ekipę sprzą­ta­jącą.

Więk­szość ludzi pew­nie mia­łaby poczu­cie winy lub przy­naj­mniej jakiś rodzaj emo­cji po zro­bie­niu tego, co wła­śnie zro­bi­łem, ale ja nie czuję nic.

Nie żebym w ogóle nie czuł, po pro­stu posta­no­wi­łem tego nie robić. Gdy­bym cią­gle coś czuł, utrud­nia­łoby mi to nie tylko chro­nie­nie Dove, ale i zabi­ja­nie ludzi dla mafii.

Dzwoni tele­fon, imię Roba poja­wia się na wyświe­tla­czu, infor­mu­jąc mnie, że otrzy­mał moją wia­do­mość. Kiedy przy­bywa, idę do samo­chodu, jakby nic się nie stało. Roz­wa­żam po pro­stu, czy jechać do domu, ale w ostat­niej sekun­dzie skrę­cam w stronę domu Dove.

Mieszka w sto­sun­kowo bez­piecz­nej oko­licy, ale to nie powstrzy­mało mnie przed umiesz­cze­niem w jej domu kamer i czuj­ni­ków ruchu. Doło­żył­bym wszel­kich sta­rań, aby zapew­nić jej pełne bez­pie­czeń­stwo. Nawet w naj­bez­piecz­niej­szej oko­licy w kraju nikt nie wie, co dzieje się za zamknię­tymi drzwiami.

Par­kuję na ulicy kilka domów dalej, wyłą­czam samo­chód i patrzę na budy­nek miesz­kalny. Jak długo jesz­cze mogę to robić?

Jej słodki zapach, mięk­kie pomruki i piękna twarz obez­wład­niają mnie. Ile jesz­cze mogę wytrzy­mać, zanim będę zmu­szony ją posiąść? Potrzeba jest tak silna, że zaczyna pochła­niać mnie i każdą racjo­nalną myśl, jaką mam. Każ­dego dnia muszę hamo­wać swoje żądze, ale nie jestem święty i nie­długo po pro­stu nie wytrzy­mam.

Odpy­cham od sie­bie te myśli, zanim się zako­rze­nią, wysia­dam z samo­chodu i spo­koj­nym kro­kiem prze­cho­dzę na drugą stronę ulicy. Jest cicho, a jeśli dobrze się przyj­rzeć, można zoba­czyć kilka gwiazd migo­czą­cych na ciem­nym nie­bie. Kiedy docho­dzę do drzwi budynku, wsu­wam kartę dostępu i cze­kam na klik­nię­cie, aby je otwo­rzyć. Nikt nawet nie patrzy w moją stronę, kiedy wcho­dzę do środka. Byłem tu tyle razy – więk­szość ludzi praw­do­po­dob­nie myśli, że tu miesz­kam.

Wła­ści­wie to nawet wiem, że jedna z sąsia­dek Dove naprawdę tak myśli. Oczy­wi­ście nie wypro­wa­dzam jej z błędu. Przy­naj­mniej mam nie­zły ubaw. Wcho­dzę na górę po scho­dach, żeby oczy­ścić umysł, i kiedy docie­ram do drzwi Dove, jestem tro­chę bar­dziej opa­no­wany. Wycią­gam tele­fon, po raz ostatni spraw­dzam nagra­nie z jej sypialni. Obraz potwier­dza, że mocno śpi, słodko wtu­lona w poduszkę. Otwie­ram drzwi i powoli wcho­dzę do jej miesz­ka­nia. Robi­łem to tyle razy, że to jak jazda na rowe­rze.

Po cichu zamy­kam za sobą drzwi. Wita mnie ciem­ność miesz­ka­nia, czuję się jak u sie­bie w domu na wielu płasz­czy­znach. W ciem­no­ści czuję, że żyję, a cie­nie są moim naj­lep­szym przy­ja­cie­lem. To jedyne miej­sce, w któ­rym mogę być sobą. Za to Dove jest lekka, czy­sta, żywa i nie­winna. Moja ciem­ność grozi spla­mie­niem tego świa­tła, zga­sze­niem go… A sama tego świa­do­mość trzyma mnie od niej na dystans, choć ni­gdy za daleko.

Zro­bi­łem tylko jeden mały krok do środka i od razu poja­wił się Maks, ocie­ra­jąc się futrza­stym cia­łem o moją nogę, mru­czy tak gło­śno, że obu­dziłby umar­łego. On też myśli, że tu miesz­kam. Pochy­la­jąc się, pokle­puję czu­bek jego głowy, zanim go uci­szę.

Pode­szwy moich butów nie hała­sują, kiedy poru­szam się po miesz­ka­niu jak duch. Znam każdy kąt, każde skrzyp­nię­cie, każdy mebel. Znam każde okno i każde drzwi, a nawet wiem, co kryje się w każ­dej szafce. Wiem, jaką lubi kawę, jakie są jej ulu­bione książki i o któ­rej codzien­nie wstaje.

Nie ma ani jed­nej rze­czy, któ­rej bym nie wie­dział o Dove. Znam ją na wylot, może nawet lepiej niż samego sie­bie.

Sto­jąc tuż za na wpół otwar­tymi drzwiami, zaci­skam szczękę. Ota­cza mnie jej słodki zapach, wani­lii i cukru. Zapach budzi we mnie głę­boką, pier­wotną żądzę. Taką, która każe mi iść do niej i posiąść ją cał­ko­wi­cie, bez lito­ści i tro­ski. Ude­rza we mnie, chwy­ta­jąc mnie za jaja i popy­cha­jąc do przodu. Nie chcę, żeby była moja. Ona musi być moja.

Prze­ły­kam gło­śno ślinę i wal­czę, by odzy­skać nad sobą kon­trolę. Bestia, która we mnie tkwi, chce wyjść na wol­ność, chce ozna­czyć Dove. Ledwo się powstrzy­mu­jąc, zakra­dam się do sypialni. Kiedy ją widzę, czuję ucisk w żołądku. Coś jak motyle w locie albo jak jazda kolejką gór­ską. Dove leży na brzu­chu, z policz­kiem wtu­lo­nym w pościel.

Ciem­no­brą­zowe kosmyki wło­sów osła­niają więk­szość jej twa­rzy i muszę stłu­mić śmiech, zda­jąc sobie sprawę, że sko­pała pra­wie całą koł­drę na brzeg łóżka. Nie­które czę­ści jej ciała są na­dal takie same, pod­czas gdy inne się zmie­niły. Kar­miąc się jej wido­kiem, jestem zahip­no­ty­zo­wany jej dosko­na­łymi nogami, które pro­wa­dzą do kształt­nej pupy. Jej jędrne pośladki są scho­wane pod ską­pymi szor­tami, które nie pozo­sta­wiają wiele miej­sca wyobraźni. Śli­nię się na myśl o roz­chy­le­niu jej ud i liza­niu jej dzie­wi­czej cipki, uczto­wa­niu i sma­ko­wa­niu, aż będę syty.

Zasta­na­wiam się, jak by sma­ko­wała: czy bła­ga­łaby, żebym prze­stał, czy też żebym nie prze­sta­wał? Naprę­żam mię­śnie, a nabrzmiały czło­nek bole­śnie naci­ska na zamek dżin­sów. Byłoby tak łatwo wziąć ją teraz, zakryć jej usta i wziąć to, czego chcę, zato­pić się głę­boko w niej i pozwo­lić jej nie­win­no­ści okryć mojego fiuta… Robiąc krok w stronę łóżka, pra­wie pod­daję się poku­sie, ale w ostat­niej sekun­dzie zatrzy­muję się i zaci­skam dło­nie w pię­ści, aby powstrzy­mać się przed dotknię­ciem jej.

Jeden raz by nie wystar­czył. Ni­gdy nie mógł­bym jej już wypu­ścić, więc odmó­wię sobie, póki mam jesz­cze siłę. Błą­dzę wzro­kiem po jej ciele, patrzę na jej twarz w kształ­cie serca. Dłu­gie rzęsy roz­cho­dzące się jak sierp księ­życa na wyso­kich policz­kach. Mięk­kie, różowe, lekko roz­chy­lone usta i uro­czy, mały, okrą­gły nos. Mój anioł.

Nie wiem, jak długo stoję i patrzę na nią, obser­wu­jąc, jak marsz­czy czoło, kiedy prze­wraca się na bok i kła­dzie nogę na poduszkę.

Każdy cen­ty­metr mojego ciała lgnie do niej, a kiedy nie mogę już dłu­żej wytrzy­mać, kiedy ból w klatce pier­sio­wej staje się zbyt silny, pod­no­szę koc i przy­kry­wam ją z powro­tem. Szep­cze coś przez sen, a ja zmu­szam się, żeby odejść, mimo że wszystko we mnie krzy­czy, żeby zostać.

Zma­gam się z tym pra­wie każ­dej nocy. Miłość do Dove to moja naj­więk­sza sła­bość, ale nie pod­dam się… Nie mogę. Nie­ważne, co zro­bię, nie­ważne, ilu ludzi zabiję, ona zawsze będzie moja. Za bar­dzo zaprze­da­łem się dia­błu, aby pozwo­lić jej odejść.

Miłość do niej to jedyna dobra rzecz, jaka mi pozo­stała w życiu, jedyna czy­sta i dla­tego ni­gdy jej nie wezmę bez jej zgody. Ni­gdy jej nie skrzyw­dzę, bo jeśli kie­dy­kol­wiek to zro­bię, nie pozo­sta­nie we mnie świa­tło, a ciem­ność pochło­nie mnie do reszty.

Bez­sze­lest­nie wycho­dzę z miesz­ka­nia i wra­cam do samo­chodu. Każdy krok jest cięż­szy niż poprzedni. Kiedy prze­stanę nara­żać nas oboje na ten ból? Ni­gdy.

Może moje życie byłoby prost­sze, gdyby jej w nim nie było. Gdy­bym tylko pozwo­lił jej odejść i prze­stał na nią patrzeć. Ale ni­gdy nie prze­stanę, bo Dove zasłu­guje na szczę­śliwe życie. Musi być bez­pieczna, a ktoś musi ją chro­nić przed potwo­rami, które czają się w ciem­no­ściach.

Któż lepiej ochroni ją przed potwo­rami, jeśli nie jeden z nich?

ROZ­DZIAŁ TRZECI

Dove

Bez względu na to, co zro­bię, nie mogę pozbyć się dziw­nego uczu­cia, że ktoś mnie od lat obser­wuje. Kiedy idę do sklepu spo­żyw­czego, w dro­dze do pracy, nawet w moim miesz­ka­niu. Zawsze wydaje mi się, że spo­czywa na mnie czyjś wzrok, ale za każ­dym razem, gdy spo­glą­dam w górę, nic tam nie ma. Nikt nie patrzy, przy­naj­mniej ja tego nie widzę. Robię, co w mojej mocy, by pozbyć się tego uczu­cia, ale to o wiele trud­niej­sze, niż się wydaje.

Jestem pra­wie pewna, że nikt mnie nie obser­wuje. Bo wła­ści­wie dla­czego ktoś miałby to robić? Jestem nikim. Bar­dziej sen­sowne jest to, że sobie to wszystko wyobra­zi­łam, zwłasz­cza po incy­den­cie z tym dup­kiem poprzed­niej nocy.

To dla­tego, że moje ciało zacho­wuje czuj­ność po doświad­cze­niach z gów­nia­nego dzie­ciń­stwa. Przy­naj­mniej tak mówi mi tera­peutka. Cią­gle myślę o tym, żeby prze­stać się z nią widy­wać, bo mam dość przy­po­mi­na­nia sobie prze­szło­ści. Nie obcho­dzi mnie, jak spę­dzi­łam czas w rodzi­nie zastęp­czej, i szcze­rze nie rozu­miem, po co cią­gle cho­dzę na te wizyty.

Zatrzy­muję się w mojej ulu­bio­nej kawiarni na rogu i zama­wiam mro­żoną kawę z nadzieją, że kofe­ina sprawi, iż poczuję się lepiej. Zanim docie­ram do schro­ni­ska, wypi­jam cały duży kubek i nie czuję się lepiej. Tyle że teraz czuję par­cie na pęcherz. Wbie­gam do środka, kie­ru­jąc się pro­sto do łazienki.

Głu­pia kawa.

– Dzień dobry – Sasza wita mnie, gdy ją mijam.

– Cześć – wołam, wśli­zgu­jąc się do łazienki. Wzdy­cha­jąc, opróż­niam pęcherz i przy­się­gam, że ni­gdy wię­cej nie wypiję tyle kawy tak szybko. Kiedy koń­czę, myję ręce i wycho­dzę z powro­tem do recep­cji.

– Za dużo kawy? – śmieje się Sasza.

– No raczej – przy­znaję. – Nie wiem, kiedy się wresz­cie nauczę nie pić tyle kawy naraz – kręcę głową.

– Dzi­siaj rano dosta­li­śmy dwójkę nowych pod­opiecz­nych. Jed­nym z nich jest szcze­niak – mówi mi Sasza. – Mieli psa tylko przez trzy tygo­dnie, a potem zdali sobie sprawę, że będą musieli poświę­cić czas, żeby nauczyć go, aby nie sikał i nie robił kupy w domu.

– Wrr, po co ludzie kupują psy, jeśli nie mogą się nimi opie­ko­wać? Przy­naj­mniej szcze­niaka łatwo będzie oddać do adop­cji.

Robię pierw­szy obchód po schro­ni­sku, upew­niam się, że wszyst­kie zwie­rzęta mają wodę i że ich klatki są czy­ste. Nie­wiele mogę zro­bić dla tych bied­nych stwo­rzeń, ale przy­naj­mniej jestem w sta­nie zapew­nić im pod­sta­wową opiekę. Zadbać, by były nakar­mione, miały cie­pło i choć tro­chę inte­rak­cji z ludźmi.

Zatrzy­mu­jąc się przy ostat­niej klatce, w któ­rej znaj­duje się nowy szcze­niak, uśmie­cham się. To jakaś mie­szanka owczarka nie­miec­kiego, ale rasa nie ma zna­cze­nia, kiedy maluch jest taki uro­czy.

– Cóż, na pewno nie będziesz tu długo, nie z takim pięk­nym pyszcz­kiem – szcze­nię patrzy na mnie dużymi brą­zo­wymi oczami i merda ogo­nem. Nie ma nic nie­zwy­kłego w tym, że roz­ma­wiam ze zwie­rzę­tami. Nie czuję się z tym źle ani dziw­nie. Zwłasz­cza że wolę roz­ma­wiać ze zwie­rzę­tami niż z ludźmi.

– Widzia­łaś go? – Sasza gru­cha słodko, kiedy wra­cam do biurka.

Powstrzy­muję się, żeby nie prze­wró­cić oczami, i tylko kiwam głową.

– Tak, widzia­łam go, i nie, nie możesz zabrać go ze sobą do domu. Henry srałby cegłami, gdy­byś przy­pro­wa­dziła do domu kolej­nego psa.

Wykrzy­wia usta w gry­ma­sie.

– Może w takim razie powin­nam się go pozbyć? Psy mnie ni­gdy nie zawio­dły – cała Sasza, kocha Henry’ego, on kocha ją, ale cią­gle się o coś kłócą.

– Znów jeste­ście na wojen­nej ścieżce czy tym razem rozejm?

– Ani jedno, ani dru­gie.

– Mhm… – kręcę głową.

– A ty? Zna­la­złaś już kogoś, z kim możesz dzie­lić to ogromne miesz­ka­nie?

Rzu­cam jej spoj­rze­nie, które mówi: serio?

– Nie uma­wiam się na randki, Sasza. Wiesz o tym dobrze.

– Wybacz, pomy­śla­łam, że może spo­tka­łaś kogoś zeszłej nocy i dla­tego wyszłaś tak wcze­śnie. Nawet nie mia­łam oka­zji zapy­tać, co się stało?

Na samo wspo­mnie­nie dostaję gęsiej skórki.

– Tak, jeśli cho­dzi o to, ja… wyszłam, bo był taki facet, który nie dawał mi spo­koju. Śle­dził mnie, kiedy wycho­dziłam, a tuż przed tym, jak mia­łam zadzwo­nić pod 911, znik­nął.

Sasza wpa­truje się we mnie sze­roko otwar­tymi oczami.

– Cho­lera jasna, wszystko w porządku? Dla­czego nie zadzwo­ni­łaś i nie powie­dzia­łaś mi, co się stało?

Szcze­rze powie­dziaw­szy, nawet mi do głowy nie przy­szło, żeby dzwo­nić do Saszy. Całe życie byłam sama. Nie wiem, jak to jest pole­gać na kimś innym, bo zawsze musia­łam pole­gać tylko na sobie.

– Nie wiem. Po pro­stu… cie­szy­łam się, że ucie­kłam. Naprawdę mam szczę­ście… Mogło być znacz­nie gorzej.

Myśl o byciu zgwał­coną i pobitą, a potem rzu­coną gdzieś do rynsz­toku, spra­wia, że żołą­dek mi się ści­ska. Sły­szy się o tym cały czas w mie­ście, ale nikt ni­gdy nie myśli, że mu się to przy­da­rzy, dopóki tak się nie sta­nie.

– Nie chcę zabrzmieć jak totalna suka, bo zależy mi na tobie i nie chcia­ła­bym, żeby coś ci się stało, ale jesteś naj­szczę­śliw­szą osobą, jaką znam. To zna­czy, wiesz, facet po pro­stu znika? To się ni­gdy nie zda­rza, a jak o tym myślę, wydaje się, że cały czas masz szczę­ście.

Marsz­czę brwi.

– Co masz na myśli? Nie mam szczę­ścia.

Sasza patrzy na mnie z nie­do­wie­rza­niem.

– Serio? Naprawdę tak uwa­żasz?

Kiedy nic nie mówię, kon­ty­nu­uje:

– Weźmy na przy­kład twoje miesz­ka­nie. Znaj­duje się w jed­nej z naj­bez­piecz­niej­szych i naj­ład­niej­szych czę­ści mia­sta. Czynsz jest tam nie­sa­mo­wi­cie niski, a lista ocze­ku­ją­cych na to miej­sce jest długa na kilo­metr. A jed­nak jakoś je dosta­łaś, plus zniżkę na czynsz.

– Fakt, na­dal nie mam poję­cia, jak to się stało. Naprawdę. Jedyne, co zro­bi­łam, to zło­ży­łam wnio­sek i byłam dobrej myśli.

– A jak było z samo­cho­dem? Facet tak bar­dzo chciał go sprze­dać, że opchnął ci za gro­sze? Potem jesz­cze ci go przy­pro­wa­dził, bo nie mia­łaś jak po niego poje­chać. Daj spo­kój, nie mów, że tego nie widzisz.

– Nie, no widzę, ale nie wiem, czy uzna­ła­bym to za szczę­ście.

Sasza prze­wraca oczami.

– Dziew­czyno, zacznij grać na lote­rii, bo jesteś tali­zma­nem szczę­ścia.

Potrzą­sam tylko głową i śmieję się z niej. Nie mam szczę­ścia, nie do końca, prawda? Ale ponie­waż pra­cu­jemy przez cały dzień, odpo­wia­da­jąc na tele­fony, i orga­ni­zu­jemy wizyty adop­cyjne, żeby zna­leźć zwie­rzę­tom ich wyma­rzone domy, wciąż myślę o tej roz­mo­wie i docho­dzę do wnio­sku, że jed­nak mam szczę­ście.

Ucie­kłam śmierci tam­tej nocy, a przy­naj­mniej cze­muś, co było jej bli­skie. Poszłam do col­lege’u, dosta­łam fajne miesz­ka­nie i samo­chód za psie pie­nią­dze. Nawet ta praca sama wpa­dła mi w ręce, więc chyba tro­chę się zga­dzam z Saszą, choć jej tego nie powiem.

Za bar­dzo by sobie to wzięła do serca i nie dałaby mi spo­koju.

Robimy ostatni obchód, zatrzy­muję się przy klatce nowego szcze­niaka.

– Nie martw się, kolego, nie zosta­niesz tu długo.

– Z kim roz­ma­wiasz? – głos mnie zaska­kuje, daję susa do tyłu i chwy­tam się za klatkę pier­siową, a serce tłu­cze jak sza­lone. Patrzę w bok, widzę Shawna, który stoi zale­d­wie kil­ka­na­ście cen­ty­me­trów ode mnie.

– Jezu, Shawn, prze­stra­szy­łeś mnie – wyrzu­cam z sie­bie pospiesz­nie słowa, pró­bu­jąc się uspo­koić.

Uśmie­cha się i mówi:

– Wybacz, nie chcia­łem ćwi­czyć na tobie moich mocy ninja.

– Następ­nym razem, jak mnie tak prze­stra­szysz, być może będę musiała wypró­bo­wać na tobie swoje moce ninja. Naj­sil­niej­sza z nich to cios w twarz – mówię, uśmie­cha­jąc się rów­nież.

– Ałć – pod­nosi ręce, poka­zu­jąc mi dło­nie w geście pod­da­nia. – Nie­bez­pieczna kobieta. Posta­ram się już do cie­bie nie pod­kra­dać.

– Zrób tak, dla wła­snego bez­pie­czeń­stwa – żar­tuję.

Shawn pra­cuje tu już od kilku tygo­dni i szybko się zaprzy­jaź­ni­li­śmy. Cały czas żar­tu­jemy i śmie­jemy się, i bar­dzo lubię te momenty. Poza tym jest przy­stojny, nie to, żebym spę­dzała całe dnie, uga­nia­jąc się za nim czy coś. Przy­znam jed­nak, że trudno zigno­ro­wać jego roz­ma­rzone, nie­bie­skie oczy i twarz jak z żur­nala.

– Bo wła­ści­wie… zasta­na­wia­łem się, co robisz dziś wie­czo­rem? – pyta, gdy idziemy do wyj­ścia.

– Dzi­siaj? Yyy… – patrzę na niego sze­roko otwar­tymi oczami. Czy on pró­buje się ze mną umó­wić? – Chyba nic – mówię w końcu.

– Faj­nie, może chcia­ła­byś coś zjeść… ze mną?

– Tak – wypa­lam, zanim się nad tym zasta­no­wię. Nazbyt despe­racko, Dove.

Shawn uśmie­cha się i chrząka.

– Czyli rozu­miem, że odpo­wiedź brzmi „tak”. Chcesz się spo­tkać na miej­scu czy pod­je­chać po cie­bie i poje­dziemy razem? – wkłada ręce do kie­szeni dżin­sów. Pew­nie powin­nam się umó­wić z nim na mie­ście, ale zawsze marzy­łam, żeby pójść na praw­dziwą randkę, na któ­rej facet przy­cho­dzi do domu po dziew­czynę i ją stam­tąd zabiera, odsu­wam więc lęk i wszyst­kie obawy z tym zwią­zane. Poza tym minęły wieki, odkąd byłam na randce lub choćby dosta­łam pro­po­zy­cję wspól­nego wyj­ścia.

Uśmie­cham się do niego, w brzu­chu mam motyle.

– Tak, byłoby super.

– Będę po cie­bie o szó­stej. Wyślij mi ese­mesa z adre­sem – zatrzy­mu­jemy się w holu, a kiedy się do mnie uśmie­cha, serce bije mi szyb­ciej.

– Noo, dobrze… – jąkam się. Jezu, muszę popra­co­wać nad swo­imi umie­jęt­no­ściami inter­per­so­nal­nymi. Shawn macha do Saszy na poże­gna­nie, a potem mruga do mnie i wycho­dzi. Gdy tylko jest poza zasię­giem słu­chu, Sasza nie­mal wykrzy­kuje.

– Boże, w końcu zapro­sił cię na randkę. Jezu, myśla­łam, że to się ni­gdy nie sta­nie. Chło­pak się na cie­bie gapi, odkąd zaczął tu pracę.

Czuję, że czer­wie­nią mi się policzki.

– Nie­moż­liwe!

Sasza kiwa głową.

– Tak. I wresz­cie speł­ni­łaś jego marze­nia.

– To tylko randka, a nie od razu ślub.

– Jesz­cze nie ślub.

Igno­ru­jąc ją, zbie­ram rze­czy i szy­kuję się do domu. Nie mogę uwie­rzyć, że idę na randkę. Praw­dziwą randkę. Nie żebym była kie­dyś na fał­szy­wej czy coś albo że jestem tak brzydka, że nikt mnie nie pod­rywa, ale nie­czę­sto faceci zapra­szają mnie na randki. Zwy­kle też muszę nabrać odwagi, aby się zgo­dzić.

– Jestem z cie­bie taka dumna, Dove. Może dzi­siaj będzie ta noc – Sasza marsz­czy zabaw­nie brwi.

– Zamknij się – mówię, śmie­jąc się, kiedy wsia­dam do samo­chodu.

***

Po godzi­nie krę­ce­nia wło­sów prze­cho­dzę do maki­jażu. Nie robię go czę­sto, głów­nie z powodu braku umie­jęt­no­ści, jeśli cho­dzi o jego nakła­da­nie. Nie spie­sząc się, roz­pro­wa­dzam pod­kład, dodaję cień do powiek i tylko dwa razy wbi­jam sobie w oko szczo­teczkę od tuszu do rzęs. Potem wcho­dzę do sypialni i zaczy­nam wycią­gać z szafy wszyst­kie sukienki.

Tak, wiem, to tylko randka i widu­jemy się codzien­nie w pracy, ale chcę, żeby Shawn widział we mnie kogoś wię­cej niż dziew­czynę, która zawsze cho­dzi w dżin­sach i baweł­nia­nej koszulce. Chcę, żeby się zasta­na­wiał, co jest ukryte pod sukienką. Kręcę głową na tę myśl, znaj­duję uro­czą kieckę i posta­na­wiam połą­czyć ją z ciem­nymi raj­sto­pami i szpil­kami.

Przez chwilę stoję przed lustrem w sta­niku i majt­kach, sta­ra­jąc się nie patrzeć na swoje odbi­cie, ale jak magnes przy­ciąga mój wzrok. Jest jak słońce, wia­domo, że parzy oczy, ale na­dal chce się na nie patrzeć.

Gdy tylko widzę sie­bie w lustrze, kie­ruję wzrok na brzydką bli­znę szpe­cącą mój skąd­inąd gładki brzuch. Ręka sama się unosi, by dotknąć pomarsz­czo­nej skóry. To stary nawyk, któ­rego nie mogę się pozbyć. Prze­su­wa­jąc pal­cami po tej strasz­nej bliź­nie, sta­ram się nie pozwo­lić, by wspo­mnie­nia o tym, skąd się wzięła, powró­ciły.

Zamiast tego mar­twię się, co może pomy­śleć Shawn, jeśli będzie miał oka­zję ją zoba­czyć. Czy pomy­śli, że jestem obrzy­dliwa? Czy będzie zada­wał pyta­nia? I przede wszyst­kim, czy będę w sta­nie odpo­wie­dzieć? Odsu­wam wszyst­kie te obawy na bok, chwy­tam sukienkę i zaczy­nam się ubie­rać.

Kiedy już jestem gotowa, prze­su­wam ręce w dół sukienki i patrzę na sie­bie w lustrze.

Nie mogę się powstrzy­mać od uśmie­chu na widok tego, jak dobrze wyglą­dam. Pocią­gam jesz­cze usta cienką war­stwą błysz­czyka, a potem idę do kuchni po tele­fon, torebkę i lekką kurtkę.

Spraw­dzam godzinę i pękam z pod­eks­cy­to­wa­nia, uświa­da­mia­jąc sobie, że powi­nien zaraz być. Sie­dzę na kana­pie i cze­kam jak dziecko w świą­teczny pora­nek. Maks wita mnie, mru­cząc, ocie­ra­jąc się o moją nogę. Domaga się uwagi, jak zawsze.

Dra­piąc go po czubku głowy, patrzę na niego.

– Nie wie­rzę, Maks. Idę na randkę. Nie chcę być sza­loną kocią mamą, która sie­dzi w domu i roz­ma­wia z kotami, a jak nie będę cho­dzić na randki, to jest szansa, że tak skoń­czę.

Z nie­po­ko­jem patrzę na zegar, a pod­eks­cy­to­wa­nie powoli zamie­nia się w roz­cza­ro­wa­nie, gdy mijają minuty, a Shawn się nie poja­wia.

Spraw­dzam ese­mesy, upew­niam się, czy poda­łam mu wła­ściwy adres. Oczy­wi­ście, że tak. Zasta­na­wiam się nad wysła­niem mu wia­do­mo­ści, czy­tam napi­sany tekst, w końcu posta­na­wiam zapy­tać wprost, czy będzie, czy nie. Może coś wymy­ślił? Może nie może zna­leźć adresu? Pró­buję zna­leźć każdą wymówkę, jaką mogę, ale w głębi duszy wiem, że tak naprawdę sama sie­bie okła­muję.

To żało­sne, jak długo wpa­truję się w tele­fon, cze­ka­jąc na wia­do­mość tek­stową, która ni­gdy się nie poja­wia. Po krót­kim cza­sie w klatce pier­sio­wej poja­wia się ból, a łzy jak głu­pie płyną mi z oczu i spły­wają po policz­kach. Ocie­ram je, żału­jąc, że tak bar­dzo mnie to obcho­dzi.

Coś musi być ze mną nie tak. Wiem, że nie jestem aż tak ładna, ale jest na czym oko zawie­sić. A jed­nak za każ­dym razem, gdy mam randkę, albo się nie poja­wiają, albo ni­gdy nie ma dru­giej, cho­ciaż pierw­sza idzie świet­nie.

Prze­ły­kam smu­tek i żal, prze­bie­ram się w za duży T-shirt, a potem idę do łazienki i myję twarz. To oczy­wi­ste, że nie przyj­dzie, a jesz­cze bar­dziej oczy­wi­ste jest to, że nie zamie­rza prze­pro­sić, że mnie wysta­wił.

Kiedy koń­czę, wpeł­zam do łóżka i nacią­gam koł­drę na głowę.

Co jest ze mną nie tak? Czy jestem aż tak odpy­cha­jąca? Nie chcę o tym myśleć, ale może nie powin­nam być z nikim. Może rze­czy­wi­ście zostanę starą panną z trzy­dzie­stoma kotami i nie­na­ru­szo­nym dzie­wic­twem? Boże, mam nadzieję, że nie, ale jakie mam inne opcje? Nie znajdę faceta, który mnie zechce, jeśli nie mogę go namó­wić na drugą randkę, że o pierw­szej nie wspo­mnę.

Po chwili zasy­piam, mając nadzieję, że jutro będzie lep­szy dzień.

ROZ­DZIAŁ CZWARTY

Zane

Jej łzy ranią mnie bar­dziej niż cokol­wiek innego. Jestem dra­niem, że jej to zro­bi­łem, ale nic na to nie pora­dzę. Myśl, że zoba­czę ją z innym face­tem, jest nie do znie­sie­nia. Łatwiej jest spra­wić, by facet znik­nął, niż pozwo­lić jej myśleć, że kie­dy­kol­wiek ułoży sobie z nim przy­szłość.

Organ w mojej klatce pier­sio­wej zaci­ska się, gdy na ekra­nie komórki obser­wuję, jak wśli­zguje się do łóżka. Chciał­bym móc otrzeć jej łzy. Powie­dzieć jej, że wszystko będzie dobrze, że ma mnie na zawsze i nie potrze­buje nikogo innego.

Wąt­pię, żeby powi­tała mnie z otwar­tymi ramio­nami. Gdyby wie­działa, co zro­bi­łem i na­dal będę robił, jaką mam obse­sję na jej punk­cie… Jak uważ­nie ją obser­wuję i jak czę­sto jestem w jej domu, byłaby prze­ra­żona, a nie chciał­bym widzieć, jak patrzy na mnie ze stra­chem w oczach.

Wkła­dam tele­fon z powro­tem do kie­szeni, spo­glą­dam na jasny neon, który miga w moim kie­runku. Wła­śnie skoń­czy­łem z Shaw­nem, kiedy Chri­stian zadzwo­nił do mnie z kolejną robotą. Popro­sił mnie, żebym wpadł do Venus, to klub mafii, ze strip­ti­zem.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki