Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ślubował ją chronić, kiedy byli jeszcze dziećmi. Najpierw przed potworami chowających się pod łóżkiem, a potem przed tymi, którzy wędrują po świecie w ludzkim ciele. Jego obsesja na punkcie Dove nie była normalna, przekraczała granice stawiane przez rozum. Zabił, zniszczył i zranił wszystkich, którzy zrobili jej jakakolwiek krzywdę.
Był zarówno jej aniołem stróżem, jak i demonem czającym się w cieniu. Obserwował ją od lat, chcąc ją zdobyć, ale to wciąż nie był ten moment. Planował pozwolić jej żyć swoim życiem, obserwował z daleka. Aż pewnej nocy wszystko się zmieniło i był zmuszony ją porwać. Ona jego nie pamięta. Błaga, żeby ją wypuścił. Ale on nie może już tego zrobić. Prędzej umrze nim pozwoli jej prześlizgnąć się przez palce.
Pierwszy tom serii Obsesyjna namiętność
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 201
Dove
Paniczny lęk spływa mi po kręgosłupie, kiedy przyspieszam kroku, idąc chodnikiem. Wdycham w płuca zimne nocne powietrze, a serce tłucze się w piersi jak szalone. Mam wciąż przed oczami tę scenę – jakiś dupek z imprezy podchodzi do mnie i chwyta za nadgarstek. Wbija palce w moje ciało. Śmierdzi od niego alkoholem, gdy się odzywa.
– Zatańcz ze mną… – nie pyta, żąda, oczywiście nie było mowy, żebym z nim gdziekolwiek poszła, więc kopię go w jaja i wychodzę z imprezy. A teraz mam wrażenie, że mnie śledzi.
Jestem już na końcu chodnika, spoglądam przez ramię. Widzę tylko ciemność. Latarnia nad moją głową bardzo słabo oświetla ulicę, a kiedy ponownie oglądam się, zanim przejdę przez ulicę, widzę, że ktoś idzie w moim kierunku.
Wzbiera we mnie panika i zaczynam biec. Wiatr rozwiewa mi włosy, płuca palą żywym ogniem, a strach zagnieżdża się głęboko w podbrzuszu.
Biegnij. Nie oglądaj się za siebie. Po prostu biegnij.
Wbiegam w boczną uliczkę, mam nadzieję, że zgubię faceta, ale wciąż słyszę za sobą jego kroki. To jakiś koszmar, to tylko mi się śni, zaraz się z tego obudzę.
Zerkając przez ramię, zdaję sobie sprawę, że to nie sen. Widzę kraciasty wzór jego koszuli. Od razu wiem, że to ten drań z imprezy. Cholera. Instynkt każe mi uciekać, ale intuicja podpowiada co innego.
Ręce mi się trzęsą, gdy próbuję wyciągnąć telefon, by wybrać numer alarmowy, palce ślizgają się po eleganckim urządzeniu i ciągle wpisuję złe hasło. Dysząc, próbuję wystukać numer pod światłem latarni i wymuszam płytkie oddechy ze zmęczonych płuc.
Słyszę chrząknięcie, a kiedy znów spoglądam przez ramię, mężczyzny już nie ma. Po prostu zniknął. Zniknął, jakby go tam w ogóle nie było.
Oszołomiona, wpatruję się dokładnie w miejsce, w którym stał, boję się, że może pojawić się w każdej chwili, ale nic takiego się nie dzieje. Ogarnia mnie dziwny spokój. Nie rozumiem, co się stało, ale nie zastanawiam się nad tym zbyt długo. Zamiast tego chowam telefon z powrotem do kieszeni i biegnę przez resztę drogi do domu.
Kiedy docieram do mieszkania, jestem wykończona, łapię oddech, na czole pojawia się pot. Szamoczę się z kluczami i prawie je upuszczam, zanim wreszcie otworzę te cholerne drzwi. Gdy już jestem w środku, zatrzaskuję je i zasuwam zasuwę, po czym odwracam się i osuwam na podłogę.
Chwilę później podchodzi do mnie Maks. Jedenastoletni kot, którego uratowałam przed eutanazją w zeszłym roku, jest moim najbardziej zaufanym przyjacielem. Zatapiam palce w jego długiej sierści i pozwalam, by jego mruczenie mnie uspokoiło.
Już dobrze, spokojnie, już jest OK…, powtarzam sobie.
Od lat nie czułam takiego strachu, a dokładnie odkąd byłam małą dziewczynką i mieszkałam w rodzinie zastępczej. Cierpnie mi skóra i powstrzymuję tę myśl.
Liczy się tylko to, że jestem bezpieczna. Jestem w swoim mieszkaniu i nie stało mi się nic złego. Wszystko będzie dobrze…
Zane
Uderzam pięścią w twarz skurwysyna i z radością patrzę, jak cierpienie wykrzywia rysy jego gęby. Powinien był wiedzieć, że umrze, zwłaszcza że dotknął tego, co moje.
Przed oczami mam obraz mojej pięknej Dove desperacko uciekającej przed nim. Jej duże niebieskie oczy przepełnione strachem, jej pełna dolna warga drży. Zaciskając pięść, pozwalam, by gniew na wspomnienie tego, co zrobił, zapadł głęboko w moje wnętrze.
– Co chciałeś zrobić, kiedy ją dorwiesz? Co? Dlaczego ją śledziłeś? – warczę, a moja cierpliwość znika z każdą mijającą sekundą. Część mnie nie chce wiedzieć, co zaplanował, ale druga, większa część – tak. Chcę słyszeć te słowa, chcę, żeby jeszcze bardziej podsyciły mój gniew.
– Nie wiem, o czym ty, kurwa, mówisz – skurwiel śmieje się drwiąco, udając głupka.
Przechylam głowę na bok i patrzę na niego z politowaniem.
– Ty chyba myślisz, że jestem pieprzonym idiotą, co? Myślisz, że nic nie widziałem? Że nie widziałem, jak cię odepchnęła? Albo że nie patrzyłem, jak wybiega z budynku i idzie ulicą? Że nie widziałem cię chwilę później, jak za nią idziesz?
Gdyby nie ja, skrzywdziłby ją, ale byłem tam, tak jak zawsze. I tak jak wszyscy inni, którzy próbowali skrzywdzić Dove, on też zginie z moich rąk.
– Jesteś, kurwa, pojebany! – spluwa. Krew spływa mu po ustach od ciosu, który mu zadałem, i jedyne, co mogę zrobić, to gapić się na niego. Nie mogę powstrzymać okrutnego uśmiechu, który pojawia się na mojej twarzy. Krew w żyłach buzuje mi z radości, a ciemna bestia we mnie wiwatuje na widok jego krwi.
Chwytam go za włosy i odchylam jego głowę do tyłu, rozkoszując się krzykiem przeszywającym powietrze. Ach, uwielbiam, jak krzyczą i błagają, żebym ich puścił. Nadzieja, która pojawia się na ich twarzach, zanim wszystko zostanie utracone. Zanim rękoma zgaszę światło w ich oczach.
– Pojebany? Popatrz na to – śmieję się szyderczo.
Zaciskam pięść trochę mocniej, cofam ramię i zadaję kolejny cios, tym razem trafiam pięścią w nos, a uszy wypełnia mi satysfakcjonujący chrzęst pękających kości.
Potwór we mnie jest przerażający, prawdziwy i trawi mnie od środka. Nie przestaję, gdy jego krzyki odbijają się echem po wielkim magazynie. Wszyscy płaczą i błagają, ale koniec końców to ich wina. Gdyby dokonali lepszego wyboru, nie byłoby ich tutaj.
Kiedy kończę, jego twarz jest nie do poznania i siedzi zgarbiony na krześle, do którego go przywiązałem. Odwracam się, chwytam nóż i podnoszę jego podbródek, a raczej to, co z niego zostało. Potem tnę od ucha do ucha. Nic nie czuję, kiedy to robię. Nie, nieprawda. Coś czuję. Radość, szczęście, ulgę… Jego śmierć sprawia, że ciężar na mojej piersi jest trochę lżejszy.
Teraz, kiedy go sprzątnąłem, Dove jest bezpieczniejsza. Bezpieczniejsza, bo z jej życia zniknęła kolejna bezwartościowa osoba. Kolejna, która chciała ją skrzywdzić, pozostała bez żadnych szans.
Jestem stworzony po to, by ją chronić, aby zapewnić jej bezpieczeństwo tak długo, jak żyję.
Być może nigdy nie będę jej mieć tak, jak chcę, ale zawsze mogę się upewnić, że nikt jej nie skrzywdzi. Na zawsze będzie moja, nawet jeśli o tym nie wie.
Odchodzę od ciała, idę do zlewu i zmywam krew z rąk. Zbyt długo patrzę, jak czerwona woda spływa do odpływu. Kiedy w końcu jest czysta, szoruję ręce mydłem, spłukuję i osuszam. Wyciągam komórkę i piszę do Roba, żeby kazał przysłać ekipę sprzątającą.
Większość ludzi pewnie miałaby poczucie winy lub przynajmniej jakiś rodzaj emocji po zrobieniu tego, co właśnie zrobiłem, ale ja nie czuję nic.
Nie żebym w ogóle nie czuł, po prostu postanowiłem tego nie robić. Gdybym ciągle coś czuł, utrudniałoby mi to nie tylko chronienie Dove, ale i zabijanie ludzi dla mafii.
Dzwoni telefon, imię Roba pojawia się na wyświetlaczu, informując mnie, że otrzymał moją wiadomość. Kiedy przybywa, idę do samochodu, jakby nic się nie stało. Rozważam po prostu, czy jechać do domu, ale w ostatniej sekundzie skręcam w stronę domu Dove.
Mieszka w stosunkowo bezpiecznej okolicy, ale to nie powstrzymało mnie przed umieszczeniem w jej domu kamer i czujników ruchu. Dołożyłbym wszelkich starań, aby zapewnić jej pełne bezpieczeństwo. Nawet w najbezpieczniejszej okolicy w kraju nikt nie wie, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami.
Parkuję na ulicy kilka domów dalej, wyłączam samochód i patrzę na budynek mieszkalny. Jak długo jeszcze mogę to robić?
Jej słodki zapach, miękkie pomruki i piękna twarz obezwładniają mnie. Ile jeszcze mogę wytrzymać, zanim będę zmuszony ją posiąść? Potrzeba jest tak silna, że zaczyna pochłaniać mnie i każdą racjonalną myśl, jaką mam. Każdego dnia muszę hamować swoje żądze, ale nie jestem święty i niedługo po prostu nie wytrzymam.
Odpycham od siebie te myśli, zanim się zakorzenią, wysiadam z samochodu i spokojnym krokiem przechodzę na drugą stronę ulicy. Jest cicho, a jeśli dobrze się przyjrzeć, można zobaczyć kilka gwiazd migoczących na ciemnym niebie. Kiedy dochodzę do drzwi budynku, wsuwam kartę dostępu i czekam na kliknięcie, aby je otworzyć. Nikt nawet nie patrzy w moją stronę, kiedy wchodzę do środka. Byłem tu tyle razy – większość ludzi prawdopodobnie myśli, że tu mieszkam.
Właściwie to nawet wiem, że jedna z sąsiadek Dove naprawdę tak myśli. Oczywiście nie wyprowadzam jej z błędu. Przynajmniej mam niezły ubaw. Wchodzę na górę po schodach, żeby oczyścić umysł, i kiedy docieram do drzwi Dove, jestem trochę bardziej opanowany. Wyciągam telefon, po raz ostatni sprawdzam nagranie z jej sypialni. Obraz potwierdza, że mocno śpi, słodko wtulona w poduszkę. Otwieram drzwi i powoli wchodzę do jej mieszkania. Robiłem to tyle razy, że to jak jazda na rowerze.
Po cichu zamykam za sobą drzwi. Wita mnie ciemność mieszkania, czuję się jak u siebie w domu na wielu płaszczyznach. W ciemności czuję, że żyję, a cienie są moim najlepszym przyjacielem. To jedyne miejsce, w którym mogę być sobą. Za to Dove jest lekka, czysta, żywa i niewinna. Moja ciemność grozi splamieniem tego światła, zgaszeniem go… A sama tego świadomość trzyma mnie od niej na dystans, choć nigdy za daleko.
Zrobiłem tylko jeden mały krok do środka i od razu pojawił się Maks, ocierając się futrzastym ciałem o moją nogę, mruczy tak głośno, że obudziłby umarłego. On też myśli, że tu mieszkam. Pochylając się, poklepuję czubek jego głowy, zanim go uciszę.
Podeszwy moich butów nie hałasują, kiedy poruszam się po mieszkaniu jak duch. Znam każdy kąt, każde skrzypnięcie, każdy mebel. Znam każde okno i każde drzwi, a nawet wiem, co kryje się w każdej szafce. Wiem, jaką lubi kawę, jakie są jej ulubione książki i o której codziennie wstaje.
Nie ma ani jednej rzeczy, której bym nie wiedział o Dove. Znam ją na wylot, może nawet lepiej niż samego siebie.
Stojąc tuż za na wpół otwartymi drzwiami, zaciskam szczękę. Otacza mnie jej słodki zapach, wanilii i cukru. Zapach budzi we mnie głęboką, pierwotną żądzę. Taką, która każe mi iść do niej i posiąść ją całkowicie, bez litości i troski. Uderza we mnie, chwytając mnie za jaja i popychając do przodu. Nie chcę, żeby była moja. Ona musi być moja.
Przełykam głośno ślinę i walczę, by odzyskać nad sobą kontrolę. Bestia, która we mnie tkwi, chce wyjść na wolność, chce oznaczyć Dove. Ledwo się powstrzymując, zakradam się do sypialni. Kiedy ją widzę, czuję ucisk w żołądku. Coś jak motyle w locie albo jak jazda kolejką górską. Dove leży na brzuchu, z policzkiem wtulonym w pościel.
Ciemnobrązowe kosmyki włosów osłaniają większość jej twarzy i muszę stłumić śmiech, zdając sobie sprawę, że skopała prawie całą kołdrę na brzeg łóżka. Niektóre części jej ciała są nadal takie same, podczas gdy inne się zmieniły. Karmiąc się jej widokiem, jestem zahipnotyzowany jej doskonałymi nogami, które prowadzą do kształtnej pupy. Jej jędrne pośladki są schowane pod skąpymi szortami, które nie pozostawiają wiele miejsca wyobraźni. Ślinię się na myśl o rozchyleniu jej ud i lizaniu jej dziewiczej cipki, ucztowaniu i smakowaniu, aż będę syty.
Zastanawiam się, jak by smakowała: czy błagałaby, żebym przestał, czy też żebym nie przestawał? Naprężam mięśnie, a nabrzmiały członek boleśnie naciska na zamek dżinsów. Byłoby tak łatwo wziąć ją teraz, zakryć jej usta i wziąć to, czego chcę, zatopić się głęboko w niej i pozwolić jej niewinności okryć mojego fiuta… Robiąc krok w stronę łóżka, prawie poddaję się pokusie, ale w ostatniej sekundzie zatrzymuję się i zaciskam dłonie w pięści, aby powstrzymać się przed dotknięciem jej.
Jeden raz by nie wystarczył. Nigdy nie mógłbym jej już wypuścić, więc odmówię sobie, póki mam jeszcze siłę. Błądzę wzrokiem po jej ciele, patrzę na jej twarz w kształcie serca. Długie rzęsy rozchodzące się jak sierp księżyca na wysokich policzkach. Miękkie, różowe, lekko rozchylone usta i uroczy, mały, okrągły nos. Mój anioł.
Nie wiem, jak długo stoję i patrzę na nią, obserwując, jak marszczy czoło, kiedy przewraca się na bok i kładzie nogę na poduszkę.
Każdy centymetr mojego ciała lgnie do niej, a kiedy nie mogę już dłużej wytrzymać, kiedy ból w klatce piersiowej staje się zbyt silny, podnoszę koc i przykrywam ją z powrotem. Szepcze coś przez sen, a ja zmuszam się, żeby odejść, mimo że wszystko we mnie krzyczy, żeby zostać.
Zmagam się z tym prawie każdej nocy. Miłość do Dove to moja największa słabość, ale nie poddam się… Nie mogę. Nieważne, co zrobię, nieważne, ilu ludzi zabiję, ona zawsze będzie moja. Za bardzo zaprzedałem się diabłu, aby pozwolić jej odejść.
Miłość do niej to jedyna dobra rzecz, jaka mi pozostała w życiu, jedyna czysta i dlatego nigdy jej nie wezmę bez jej zgody. Nigdy jej nie skrzywdzę, bo jeśli kiedykolwiek to zrobię, nie pozostanie we mnie światło, a ciemność pochłonie mnie do reszty.
Bezszelestnie wychodzę z mieszkania i wracam do samochodu. Każdy krok jest cięższy niż poprzedni. Kiedy przestanę narażać nas oboje na ten ból? Nigdy.
Może moje życie byłoby prostsze, gdyby jej w nim nie było. Gdybym tylko pozwolił jej odejść i przestał na nią patrzeć. Ale nigdy nie przestanę, bo Dove zasługuje na szczęśliwe życie. Musi być bezpieczna, a ktoś musi ją chronić przed potworami, które czają się w ciemnościach.
Któż lepiej ochroni ją przed potworami, jeśli nie jeden z nich?
Dove
Bez względu na to, co zrobię, nie mogę pozbyć się dziwnego uczucia, że ktoś mnie od lat obserwuje. Kiedy idę do sklepu spożywczego, w drodze do pracy, nawet w moim mieszkaniu. Zawsze wydaje mi się, że spoczywa na mnie czyjś wzrok, ale za każdym razem, gdy spoglądam w górę, nic tam nie ma. Nikt nie patrzy, przynajmniej ja tego nie widzę. Robię, co w mojej mocy, by pozbyć się tego uczucia, ale to o wiele trudniejsze, niż się wydaje.
Jestem prawie pewna, że nikt mnie nie obserwuje. Bo właściwie dlaczego ktoś miałby to robić? Jestem nikim. Bardziej sensowne jest to, że sobie to wszystko wyobraziłam, zwłaszcza po incydencie z tym dupkiem poprzedniej nocy.
To dlatego, że moje ciało zachowuje czujność po doświadczeniach z gównianego dzieciństwa. Przynajmniej tak mówi mi terapeutka. Ciągle myślę o tym, żeby przestać się z nią widywać, bo mam dość przypominania sobie przeszłości. Nie obchodzi mnie, jak spędziłam czas w rodzinie zastępczej, i szczerze nie rozumiem, po co ciągle chodzę na te wizyty.
Zatrzymuję się w mojej ulubionej kawiarni na rogu i zamawiam mrożoną kawę z nadzieją, że kofeina sprawi, iż poczuję się lepiej. Zanim docieram do schroniska, wypijam cały duży kubek i nie czuję się lepiej. Tyle że teraz czuję parcie na pęcherz. Wbiegam do środka, kierując się prosto do łazienki.
Głupia kawa.
– Dzień dobry – Sasza wita mnie, gdy ją mijam.
– Cześć – wołam, wślizgując się do łazienki. Wzdychając, opróżniam pęcherz i przysięgam, że nigdy więcej nie wypiję tyle kawy tak szybko. Kiedy kończę, myję ręce i wychodzę z powrotem do recepcji.
– Za dużo kawy? – śmieje się Sasza.
– No raczej – przyznaję. – Nie wiem, kiedy się wreszcie nauczę nie pić tyle kawy naraz – kręcę głową.
– Dzisiaj rano dostaliśmy dwójkę nowych podopiecznych. Jednym z nich jest szczeniak – mówi mi Sasza. – Mieli psa tylko przez trzy tygodnie, a potem zdali sobie sprawę, że będą musieli poświęcić czas, żeby nauczyć go, aby nie sikał i nie robił kupy w domu.
– Wrr, po co ludzie kupują psy, jeśli nie mogą się nimi opiekować? Przynajmniej szczeniaka łatwo będzie oddać do adopcji.
Robię pierwszy obchód po schronisku, upewniam się, że wszystkie zwierzęta mają wodę i że ich klatki są czyste. Niewiele mogę zrobić dla tych biednych stworzeń, ale przynajmniej jestem w stanie zapewnić im podstawową opiekę. Zadbać, by były nakarmione, miały ciepło i choć trochę interakcji z ludźmi.
Zatrzymując się przy ostatniej klatce, w której znajduje się nowy szczeniak, uśmiecham się. To jakaś mieszanka owczarka niemieckiego, ale rasa nie ma znaczenia, kiedy maluch jest taki uroczy.
– Cóż, na pewno nie będziesz tu długo, nie z takim pięknym pyszczkiem – szczenię patrzy na mnie dużymi brązowymi oczami i merda ogonem. Nie ma nic niezwykłego w tym, że rozmawiam ze zwierzętami. Nie czuję się z tym źle ani dziwnie. Zwłaszcza że wolę rozmawiać ze zwierzętami niż z ludźmi.
– Widziałaś go? – Sasza grucha słodko, kiedy wracam do biurka.
Powstrzymuję się, żeby nie przewrócić oczami, i tylko kiwam głową.
– Tak, widziałam go, i nie, nie możesz zabrać go ze sobą do domu. Henry srałby cegłami, gdybyś przyprowadziła do domu kolejnego psa.
Wykrzywia usta w grymasie.
– Może w takim razie powinnam się go pozbyć? Psy mnie nigdy nie zawiodły – cała Sasza, kocha Henry’ego, on kocha ją, ale ciągle się o coś kłócą.
– Znów jesteście na wojennej ścieżce czy tym razem rozejm?
– Ani jedno, ani drugie.
– Mhm… – kręcę głową.
– A ty? Znalazłaś już kogoś, z kim możesz dzielić to ogromne mieszkanie?
Rzucam jej spojrzenie, które mówi: serio?
– Nie umawiam się na randki, Sasza. Wiesz o tym dobrze.
– Wybacz, pomyślałam, że może spotkałaś kogoś zeszłej nocy i dlatego wyszłaś tak wcześnie. Nawet nie miałam okazji zapytać, co się stało?
Na samo wspomnienie dostaję gęsiej skórki.
– Tak, jeśli chodzi o to, ja… wyszłam, bo był taki facet, który nie dawał mi spokoju. Śledził mnie, kiedy wychodziłam, a tuż przed tym, jak miałam zadzwonić pod 911, zniknął.
Sasza wpatruje się we mnie szeroko otwartymi oczami.
– Cholera jasna, wszystko w porządku? Dlaczego nie zadzwoniłaś i nie powiedziałaś mi, co się stało?
Szczerze powiedziawszy, nawet mi do głowy nie przyszło, żeby dzwonić do Saszy. Całe życie byłam sama. Nie wiem, jak to jest polegać na kimś innym, bo zawsze musiałam polegać tylko na sobie.
– Nie wiem. Po prostu… cieszyłam się, że uciekłam. Naprawdę mam szczęście… Mogło być znacznie gorzej.
Myśl o byciu zgwałconą i pobitą, a potem rzuconą gdzieś do rynsztoku, sprawia, że żołądek mi się ściska. Słyszy się o tym cały czas w mieście, ale nikt nigdy nie myśli, że mu się to przydarzy, dopóki tak się nie stanie.
– Nie chcę zabrzmieć jak totalna suka, bo zależy mi na tobie i nie chciałabym, żeby coś ci się stało, ale jesteś najszczęśliwszą osobą, jaką znam. To znaczy, wiesz, facet po prostu znika? To się nigdy nie zdarza, a jak o tym myślę, wydaje się, że cały czas masz szczęście.
Marszczę brwi.
– Co masz na myśli? Nie mam szczęścia.
Sasza patrzy na mnie z niedowierzaniem.
– Serio? Naprawdę tak uważasz?
Kiedy nic nie mówię, kontynuuje:
– Weźmy na przykład twoje mieszkanie. Znajduje się w jednej z najbezpieczniejszych i najładniejszych części miasta. Czynsz jest tam niesamowicie niski, a lista oczekujących na to miejsce jest długa na kilometr. A jednak jakoś je dostałaś, plus zniżkę na czynsz.
– Fakt, nadal nie mam pojęcia, jak to się stało. Naprawdę. Jedyne, co zrobiłam, to złożyłam wniosek i byłam dobrej myśli.
– A jak było z samochodem? Facet tak bardzo chciał go sprzedać, że opchnął ci za grosze? Potem jeszcze ci go przyprowadził, bo nie miałaś jak po niego pojechać. Daj spokój, nie mów, że tego nie widzisz.
– Nie, no widzę, ale nie wiem, czy uznałabym to za szczęście.
Sasza przewraca oczami.
– Dziewczyno, zacznij grać na loterii, bo jesteś talizmanem szczęścia.
Potrząsam tylko głową i śmieję się z niej. Nie mam szczęścia, nie do końca, prawda? Ale ponieważ pracujemy przez cały dzień, odpowiadając na telefony, i organizujemy wizyty adopcyjne, żeby znaleźć zwierzętom ich wymarzone domy, wciąż myślę o tej rozmowie i dochodzę do wniosku, że jednak mam szczęście.
Uciekłam śmierci tamtej nocy, a przynajmniej czemuś, co było jej bliskie. Poszłam do college’u, dostałam fajne mieszkanie i samochód za psie pieniądze. Nawet ta praca sama wpadła mi w ręce, więc chyba trochę się zgadzam z Saszą, choć jej tego nie powiem.
Za bardzo by sobie to wzięła do serca i nie dałaby mi spokoju.
Robimy ostatni obchód, zatrzymuję się przy klatce nowego szczeniaka.
– Nie martw się, kolego, nie zostaniesz tu długo.
– Z kim rozmawiasz? – głos mnie zaskakuje, daję susa do tyłu i chwytam się za klatkę piersiową, a serce tłucze jak szalone. Patrzę w bok, widzę Shawna, który stoi zaledwie kilkanaście centymetrów ode mnie.
– Jezu, Shawn, przestraszyłeś mnie – wyrzucam z siebie pospiesznie słowa, próbując się uspokoić.
Uśmiecha się i mówi:
– Wybacz, nie chciałem ćwiczyć na tobie moich mocy ninja.
– Następnym razem, jak mnie tak przestraszysz, być może będę musiała wypróbować na tobie swoje moce ninja. Najsilniejsza z nich to cios w twarz – mówię, uśmiechając się również.
– Ałć – podnosi ręce, pokazując mi dłonie w geście poddania. – Niebezpieczna kobieta. Postaram się już do ciebie nie podkradać.
– Zrób tak, dla własnego bezpieczeństwa – żartuję.
Shawn pracuje tu już od kilku tygodni i szybko się zaprzyjaźniliśmy. Cały czas żartujemy i śmiejemy się, i bardzo lubię te momenty. Poza tym jest przystojny, nie to, żebym spędzała całe dnie, uganiając się za nim czy coś. Przyznam jednak, że trudno zignorować jego rozmarzone, niebieskie oczy i twarz jak z żurnala.
– Bo właściwie… zastanawiałem się, co robisz dziś wieczorem? – pyta, gdy idziemy do wyjścia.
– Dzisiaj? Yyy… – patrzę na niego szeroko otwartymi oczami. Czy on próbuje się ze mną umówić? – Chyba nic – mówię w końcu.
– Fajnie, może chciałabyś coś zjeść… ze mną?
– Tak – wypalam, zanim się nad tym zastanowię. Nazbyt desperacko, Dove.
Shawn uśmiecha się i chrząka.
– Czyli rozumiem, że odpowiedź brzmi „tak”. Chcesz się spotkać na miejscu czy podjechać po ciebie i pojedziemy razem? – wkłada ręce do kieszeni dżinsów. Pewnie powinnam się umówić z nim na mieście, ale zawsze marzyłam, żeby pójść na prawdziwą randkę, na której facet przychodzi do domu po dziewczynę i ją stamtąd zabiera, odsuwam więc lęk i wszystkie obawy z tym związane. Poza tym minęły wieki, odkąd byłam na randce lub choćby dostałam propozycję wspólnego wyjścia.
Uśmiecham się do niego, w brzuchu mam motyle.
– Tak, byłoby super.
– Będę po ciebie o szóstej. Wyślij mi esemesa z adresem – zatrzymujemy się w holu, a kiedy się do mnie uśmiecha, serce bije mi szybciej.
– Noo, dobrze… – jąkam się. Jezu, muszę popracować nad swoimi umiejętnościami interpersonalnymi. Shawn macha do Saszy na pożegnanie, a potem mruga do mnie i wychodzi. Gdy tylko jest poza zasięgiem słuchu, Sasza niemal wykrzykuje.
– Boże, w końcu zaprosił cię na randkę. Jezu, myślałam, że to się nigdy nie stanie. Chłopak się na ciebie gapi, odkąd zaczął tu pracę.
Czuję, że czerwienią mi się policzki.
– Niemożliwe!
Sasza kiwa głową.
– Tak. I wreszcie spełniłaś jego marzenia.
– To tylko randka, a nie od razu ślub.
– Jeszcze nie ślub.
Ignorując ją, zbieram rzeczy i szykuję się do domu. Nie mogę uwierzyć, że idę na randkę. Prawdziwą randkę. Nie żebym była kiedyś na fałszywej czy coś albo że jestem tak brzydka, że nikt mnie nie podrywa, ale nieczęsto faceci zapraszają mnie na randki. Zwykle też muszę nabrać odwagi, aby się zgodzić.
– Jestem z ciebie taka dumna, Dove. Może dzisiaj będzie ta noc – Sasza marszczy zabawnie brwi.
– Zamknij się – mówię, śmiejąc się, kiedy wsiadam do samochodu.
***
Po godzinie kręcenia włosów przechodzę do makijażu. Nie robię go często, głównie z powodu braku umiejętności, jeśli chodzi o jego nakładanie. Nie spiesząc się, rozprowadzam podkład, dodaję cień do powiek i tylko dwa razy wbijam sobie w oko szczoteczkę od tuszu do rzęs. Potem wchodzę do sypialni i zaczynam wyciągać z szafy wszystkie sukienki.
Tak, wiem, to tylko randka i widujemy się codziennie w pracy, ale chcę, żeby Shawn widział we mnie kogoś więcej niż dziewczynę, która zawsze chodzi w dżinsach i bawełnianej koszulce. Chcę, żeby się zastanawiał, co jest ukryte pod sukienką. Kręcę głową na tę myśl, znajduję uroczą kieckę i postanawiam połączyć ją z ciemnymi rajstopami i szpilkami.
Przez chwilę stoję przed lustrem w staniku i majtkach, starając się nie patrzeć na swoje odbicie, ale jak magnes przyciąga mój wzrok. Jest jak słońce, wiadomo, że parzy oczy, ale nadal chce się na nie patrzeć.
Gdy tylko widzę siebie w lustrze, kieruję wzrok na brzydką bliznę szpecącą mój skądinąd gładki brzuch. Ręka sama się unosi, by dotknąć pomarszczonej skóry. To stary nawyk, którego nie mogę się pozbyć. Przesuwając palcami po tej strasznej bliźnie, staram się nie pozwolić, by wspomnienia o tym, skąd się wzięła, powróciły.
Zamiast tego martwię się, co może pomyśleć Shawn, jeśli będzie miał okazję ją zobaczyć. Czy pomyśli, że jestem obrzydliwa? Czy będzie zadawał pytania? I przede wszystkim, czy będę w stanie odpowiedzieć? Odsuwam wszystkie te obawy na bok, chwytam sukienkę i zaczynam się ubierać.
Kiedy już jestem gotowa, przesuwam ręce w dół sukienki i patrzę na siebie w lustrze.
Nie mogę się powstrzymać od uśmiechu na widok tego, jak dobrze wyglądam. Pociągam jeszcze usta cienką warstwą błyszczyka, a potem idę do kuchni po telefon, torebkę i lekką kurtkę.
Sprawdzam godzinę i pękam z podekscytowania, uświadamiając sobie, że powinien zaraz być. Siedzę na kanapie i czekam jak dziecko w świąteczny poranek. Maks wita mnie, mrucząc, ocierając się o moją nogę. Domaga się uwagi, jak zawsze.
Drapiąc go po czubku głowy, patrzę na niego.
– Nie wierzę, Maks. Idę na randkę. Nie chcę być szaloną kocią mamą, która siedzi w domu i rozmawia z kotami, a jak nie będę chodzić na randki, to jest szansa, że tak skończę.
Z niepokojem patrzę na zegar, a podekscytowanie powoli zamienia się w rozczarowanie, gdy mijają minuty, a Shawn się nie pojawia.
Sprawdzam esemesy, upewniam się, czy podałam mu właściwy adres. Oczywiście, że tak. Zastanawiam się nad wysłaniem mu wiadomości, czytam napisany tekst, w końcu postanawiam zapytać wprost, czy będzie, czy nie. Może coś wymyślił? Może nie może znaleźć adresu? Próbuję znaleźć każdą wymówkę, jaką mogę, ale w głębi duszy wiem, że tak naprawdę sama siebie okłamuję.
To żałosne, jak długo wpatruję się w telefon, czekając na wiadomość tekstową, która nigdy się nie pojawia. Po krótkim czasie w klatce piersiowej pojawia się ból, a łzy jak głupie płyną mi z oczu i spływają po policzkach. Ocieram je, żałując, że tak bardzo mnie to obchodzi.
Coś musi być ze mną nie tak. Wiem, że nie jestem aż tak ładna, ale jest na czym oko zawiesić. A jednak za każdym razem, gdy mam randkę, albo się nie pojawiają, albo nigdy nie ma drugiej, chociaż pierwsza idzie świetnie.
Przełykam smutek i żal, przebieram się w za duży T-shirt, a potem idę do łazienki i myję twarz. To oczywiste, że nie przyjdzie, a jeszcze bardziej oczywiste jest to, że nie zamierza przeprosić, że mnie wystawił.
Kiedy kończę, wpełzam do łóżka i naciągam kołdrę na głowę.
Co jest ze mną nie tak? Czy jestem aż tak odpychająca? Nie chcę o tym myśleć, ale może nie powinnam być z nikim. Może rzeczywiście zostanę starą panną z trzydziestoma kotami i nienaruszonym dziewictwem? Boże, mam nadzieję, że nie, ale jakie mam inne opcje? Nie znajdę faceta, który mnie zechce, jeśli nie mogę go namówić na drugą randkę, że o pierwszej nie wspomnę.
Po chwili zasypiam, mając nadzieję, że jutro będzie lepszy dzień.
Zane
Jej łzy ranią mnie bardziej niż cokolwiek innego. Jestem draniem, że jej to zrobiłem, ale nic na to nie poradzę. Myśl, że zobaczę ją z innym facetem, jest nie do zniesienia. Łatwiej jest sprawić, by facet zniknął, niż pozwolić jej myśleć, że kiedykolwiek ułoży sobie z nim przyszłość.
Organ w mojej klatce piersiowej zaciska się, gdy na ekranie komórki obserwuję, jak wślizguje się do łóżka. Chciałbym móc otrzeć jej łzy. Powiedzieć jej, że wszystko będzie dobrze, że ma mnie na zawsze i nie potrzebuje nikogo innego.
Wątpię, żeby powitała mnie z otwartymi ramionami. Gdyby wiedziała, co zrobiłem i nadal będę robił, jaką mam obsesję na jej punkcie… Jak uważnie ją obserwuję i jak często jestem w jej domu, byłaby przerażona, a nie chciałbym widzieć, jak patrzy na mnie ze strachem w oczach.
Wkładam telefon z powrotem do kieszeni, spoglądam na jasny neon, który miga w moim kierunku. Właśnie skończyłem z Shawnem, kiedy Christian zadzwonił do mnie z kolejną robotą. Poprosił mnie, żebym wpadł do Venus, to klub mafii, ze striptizem.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki