Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Szczęście na wyciągnięcie ręki
Justyna i Maciej odnaleźli siebie po latach. Ich szczęście jednak nie trwa długo. Rozczarowana kobieta postanawia więc skupić się na ukochanej pracy w antykwariacie. I nawet nie przypuszcza, ile niespodziewanych zmian to spowoduje.
Bukiet Uczuć to seria książek o miłości, tęsknocie i poszukiwaniu szczęścia.
Kazimierz Kiljan – pisarz i dziennikarz, autor wielu zbiorów poezji i powieści. Jest człowiekiem niezwykle wrażliwym na piękno otaczającego go świata, otwartym na ludzi i ich przeżycia duchowe. Te ostatnie absorbują autora w sposób szczególny. Lubi i potrafi pisać o uczuciach, o relacjach zachodzących między ludźmi, o ich troskach i marzeniach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 298
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Są dwie drogi, aby przeżyć życie. Jedna to żyć tak, jakby nic nie było cudem. Druga to żyć tak, jakby cudem było wszystko.
Lato minęło w mgnieniu oka. Było w tym roku piękne, słoneczne, momentami dokuczliwie upalne. W mieście trudno było wytrzymać. Ulice rozgrzane do czerwoności w sposób naturalny pustoszały, kiedy słońce znajdowało się w zenicie. Nie było czym oddychać, jakby ktoś wyssał z powietrza cały zapas tlenu. Jedynym sposobem na przetrwanie skwarów były ucieczki za miasto, do lasu, gdzieś nad wodę.
To był naprawdę trudny czas dla mieszczuchów.
Justyna miała tę przewagę nad innymi, że pracowała, po pierwsze, u siebie, bez wymagających szefów nad sobą, po drugie, w miejscu, do którego nie docierały najmniejsze nawet promienie słońca. Ze wstrętem wspominała dwunaste piętro szklanego wieżowca, w którym mieściła się jej pracownia projektowa. Spędziła tam wiele lat, zdobywając zawodowe ostrogi, robiąc karierę jako szefowa biura architektonicznego.
Siedząc za biurkiem antykwariatu, znajdującego się w suterenie okazałego budynku, wracała myślami do tamtego czasu z niesmakiem. Ratowano się oczywiście żaluzjami czy klimatyzacją, która dawała nieco ulgi, niemniej wiązała się z wieloma innymi uciążliwościami.
Tymczasem tu, w najniższej części odziedziczonej po profesorze Bratzkim kamienicy, panowały wymarzone warunki. Przyjazne zarówno dla człowieka, jak i zgromadzonych tu woluminów, które wymagały odpowiedniej temperatury i wilgotności powietrza.
Na szczęście owo męczące lato mijało bezpowrotnie. Gdzie nie spojrzeć, w parkach, na skwerach, widać było oznaki zadomawiającej się jesieni. Nadchodziła pora roku, którą Justyna uwielbiała od najmłodszych lat. Jej koloryt, zachodzące w przyrodzie zmiany nastrajały ją pozytywnie. Może nieco melancholijnie, nostalgicznie, ale ona lubiła te ckliwe stany ducha, skłaniające do refleksji i głębszych przemyśleń.
Siedząc za biurkiem, patrzyła na regały pełne książek, katalogów i starodruków, przywoływała wspomnienia związane z jej nieodżałowanym darczyńcą – Karolem Bratzkim. Poznała go zupełnie przypadkowo. Pracowała nad projektem aranżacji wnętrz świeżo odrestaurowanego dworku i szukała twórczych inspiracji. Jeden z kolegów poradził jej, aby zajrzała do antykwariatu prowadzonego przez pewnego staruszka, który posiadał nie tylko ogromną wiedzę w tym zakresie, ale także pokaźne zbiory starych rycin i opracowań naukowych.
– Karol Bratzki, mówisz, antykwariusz? – zapytała swojego podwładnego z nutą tajemniczego zamyślenia. Przypomniała sobie wizytówkę znalezioną w ofiarowanym jej tomie Opowieści wigilijnej. Tak, to zapewne chodzi o tego samego człowieka, pomyślała, postanawiając złożyć mu niezwłocznie wizytę.
Kiedy weszła po raz pierwszy do poleconego jej antykwariatu, już u progu doznała czegoś w rodzaju oszołomienia. Jakby w tej jednej chwili przeniosła się w czasie o kilkadziesiąt lat wstecz. Nie spodziewała się, że w tak nietypowym lokum, w piwnicy, do której wchodzi się po stromych kamiennych schodach, znajduje się coś tak imponującego. Obszerne wnętrze było wyposażone w dawne stylowe meble, regały sięgające łukowych sklepień, wykonane z bukowego drewna, misternie rzeźbione. Na nich stała niezliczona ilość książek o bogato zdobionych grzbietach.
Zatrzymała się tuż przy wejściu jak zahipnotyzowana, z otwartymi ustami, nie mogąc zrobić ani kroku. Gdyby wiedziała, co tak naprawdę znajduje się w tych wnętrzach, oszołomienie zawładnęłoby nią bez reszty.
Właściciel antykwariatu, siedzący za kontuarem, w okrągłych okularach zsuniętych na czubek nosa, niedostrzegalny w tym momencie dla Justyny, wyszedł zza biurka, aby upewnić się, czy klientce nie jest potrzebna pomoc.
Był to człowiek sędziwy, w wieku trudnym do określenia, bardzo drobnej postury. Jego słów Justyna nie mogła sobie teraz przypomnieć, a może ich w ogóle nie słyszała. Ocknęła się dopiero po chwili, siedząc w fotelu i patrząc na intrygującego staruszka, który podawał jej szklankę z wodą. Do tej pory nie rozumie, co się wówczas wydarzyło, dlaczego straciła poczucie rzeczywistości. Staruszek był bardzo troskliwy i przyjazny. Od razu zrobił na niej dobre wrażenie. To pamiętała doskonale, jak również to, że podając jej wodę, zapytał, czy przypadkiem nie pomyliła adresu, czy faktycznie zamierzała odwiedzić antykwariat. Widząc jej zachowanie, odniósł wrażenie, że po wejściu do środka ujrzała coś, czego się nie spodziewała. Być może oczekiwała widoku kolekcji modnej odzieży czy ekspozycji obuwia – jak sobie później żartowali, wspominając ich pierwsze spotkanie.
Podobnych momentów Justyna pamiętała wiele. Wspomnienia związane z panem Karolem nachodziły ją bardzo często. Mimo niezbyt długiej znajomości, ten cudowny antykwariusz gościł w jej myślach każdego dnia. Odnosiła wrażenie, że jest ciągle obecny, że jej nie opuścił, że się nią na swój sposób opiekuje. Zawsze gdy dokonywała udanej transakcji, kiedy zdobywała unikatowe dzieło, czuła, że senior kwituje jej sukces ciepłymi słowami: „Pięknie, serduszko, pięknie i mądrze, moje dziecko. Wiedziałem, że sobie poradzisz ze wszystkim”. Czasami wydawało jej się, że słyszy jego charakterystyczny, nieco chrypliwy tembr głosu. Czuła wówczas podwójną radość z tego, że dokonała korzystnej transakcji, a tym samym zdobyła jego uznanie. Bywało, że odpowiadała na jego słowa: „Cieszę się, panie Karolu, że nie zawodzę pana oczekiwań, choć bardzo mi pana brakuje”.
Takie emocjonalne konwersacje zdarzały się dosyć często. Bardzo lubiła te niekonwencjonalne dialogi, dotyczące także innych życiowych sytuacji. Niejeden raz, mając problemy czy wątpliwości, prosiła pana Karola o radę, o pomoc. Zwykle udawało jej się w ten sposób znajdywać dobre rozwiązania.
Mijające lato było ważne także z innych, bardzo osobistych względów. Rozwiązał się w końcu problem, który przez kilka ostatnich tygodni targał jej emocjami. Po wielu spotkaniach, pełnych nadziei rozmowach z mężczyzną, który był jej pierwszą miłością, rzeczywistość okazała się dużo bardziej skomplikowana, niż początkowo sądziła. Z dnia na dzień uświadamiała sobie smutną prawdę, że nie da się posklejać tego, co już raz rozpadło się na kilkadziesiąt drobnych kawałków.
Na ślad pewnego intrygującego mężczyzny Justyna trafiła zupełnie przypadkowo. Kiedy po śmierci pana Karola porządkowała dokumenty zalegające stertami na biurku, odkryła tekturową teczkę z tajemniczymi listami. Ich autorem był człowiek imieniem Marcin, który pisał poruszające, pełne bólu i miłości wyznania. Przepraszał w nich nieżyjącą żonę za błędy młodości, za życiową niedojrzałość, przywołując z rozrzewnieniem najpiękniejsze momenty ich wspólnego życia.
Zawarta w listach historia dwojga kochających się ludzi poruszyła Justynę do tego stopnia, że zapragnęła poznać tego mężczyznę. Chciała dowiedzieć się czegoś więcej o tym wrażliwym człowieku, który po śmierci bliskiej osoby ciągle ją kocha i nie potrafi pogodzić się z jej odejściem. Swoje listy podrzucał do antykwariatu, mając zapewne nadzieję, że w ten sposób pozostanie po ich miłości trwały ślad.
Z jakichś powodów antykwariusz pragnął, aby trafiły one w ręce Justyny. Nie zdążył jej o nich powiedzieć za życia, znajdując na to inny, sobie tylko znany sposób. Odkryła je w przedziwnych, nie do końca naturalnych okolicznościach.
Podjęte przez Justynę poszukiwania pochłonęły ogrom czasu i wysiłku. Ale warto było. Przy pomocy przyjaciółek, Agaty i Moniki, które wspierały ją w tych staraniach, udało się trafić na pierwszy ślad, czyli na mogiłę adresatki listów – Anny. Z tabliczki nagrobnej wynikało, że jeden z członów jej nazwiska jest taki, jakie nosił dawny narzeczony Justyny – Marcin Rambecki. Początkowo sądziła, że to przypadek, zbieżność nazwisk. Jednak wkrótce okazało się, że jest zgoła inaczej. Jej przyjaciółka Monika, wykorzystując znajomości w policji, ustaliła aktualne miejsce zamieszkania tajemniczego Marcina.
Justyna długo myślała, co zrobić.
A jeśli to będzie faktycznie on, jej Marcin, zastanawiała się w bezsenne wieczory. Na powrót ożyły słodko-gorzkie wspomnienia z lat młodości, a wraz nimi wątpliwości, czy warto wracać do bolesnej przeszłości. Rany porzuconej niegdyś dziewczyny zabliźniły się już na tyle, że bezsensem byłoby rozdrapywanie ich na nowo.
Mimo wahań i wątpliwości, rozsądek przegrał w zderzeniu z emocjami. Uległa pokusie i postanowiła złożyć mu niezapowiedzianą wizytę.
Marcin Rambecki mieszkał na wsi, w gospodarstwie, które odziedziczył po zmarłym krewnym. Całość, zarówno zabudowania, jak i przynależne grunty, położone były na niewielkim wzniesieniu, z którego roztaczał się piękny widok na jezioro. Przejął te dobra z myślą o założeniu stadniny, o której marzył od najmłodszych lat. Kochał wieś, zwierzęta i przyrodę. To dlatego po ukończeniu szkoły średniej wybrał studia weterynaryjne.
Pierwsze po latach spotkania Justyny z Marcinem nie były takie, jakich oczekiwała. Przechowywana w głębi serca przeszłość w zderzeniu z uczuciami mężczyzny, który stracił ukochaną żonę, stanęła między nimi niewidocznym murem. Próbowali pokonać dzielącą ich barierę, złagodzić jej skutki dobrymi intencjami, ale nie do końca im to wychodziło. Justyna postanowiła nie narzucać się dłużej, niczego nie wymuszać i pozostawić wszystko w rękach losu.
Takie były początki odnowionej po latach znajomości.
Swego rodzaju przełom nastąpił kilkanaście dni później, kiedy Marcin nieoczekiwanie odwiedził Justynę we Wrocławiu, przywożąc jej bukiet ulubionych chabrów. Ten sentymentalny gest sprawił, że rzuciła się w jego ramiona, roniąc przy tym łzy szczęścia. Uradowana jego zaskakującą wizytą, zapytała: „Na jak długo przyjechałeś?”. W odpowiedzi usłyszała słowa, na które podświadomie czekała: „A co powiesz, jeśli na zawsze?”. Wszystko wskazywało na to, że los dał im drugą szansę.
Odtąd spotykali się częściej, przynajmniej raz w tygodniu. Każde z nich nadal mieszkało u siebie, zajmowało się własnymi sprawami, aby razem spędzać wszystkie weekendy. Wyjazdy na wieś, nad jezioro były dla Justyny wymarzoną odskocznią od miejskiego zgiełku i uciążliwości związanych z letnimi upałami. Korzystali więc z orzeźwiających kąpieli w jeziorze, pływali łódką, jeździli konno po okolicy, a przede wszystkim dużo ze sobą rozmawiali. Mieli do nadrobienia kilkanaście lat życia, które spędzili osobno. Ożyły wspomnienia, chwile, kiedy to poza sobą nie widzieli świata. Gdyby wówczas, w latach młodości, ktoś ośmielił się powiedzieć, że ich związek nie ma przyszłości, musiałby się liczyć z bolesną reakcją z ich strony. Nie dopuszczali do siebie myśli, że coś może stanąć im na przeszkodzie.
A jednak.
Marcin w czasie studiów poznał uroczą, uduchowioną dziewczynę, dobrze zapowiadającą się poetkę i… stało się.
Rozmowy na ten temat były najtrudniejsze. Mimo upływu czasu tamte wydarzenia były w nich ciągle żywe. Justyna chwilami nie potrafiła zapanować nad emocjami. Dochodziło do nieprzyjemnej wymiany zdań, dąsów, które burzyły nastrój wspólnych wieczorów. Leczyli je później lampkami czerwonego wina. Łagodzenie różnicy zdań nie oznaczało jednak, że problemy przestawały istnieć. Chowali je głębiej w sercach, aby na jakiś czas wyciszyć stany napięcia.
W przypadku Justyny nakładały się na to konsekwencje nieudanego związku, kiedy jej niedojrzały małżonek porzucił ją dla innej. Podwójny zawód miłosny musiał pozostawić ślady w sercu tak wrażliwej kobiety. Mimo to starała się.
Podobnie było z Marcinem. Jego zdrada, porzucenie kochającej go dziewczyny nie przyszły mu łatwo. Wiedział doskonale, że swoim występkiem krzywdzi młodziutką wówczas Justynę. Nowa miłość była jednak silniejsza.
Kilka lat później, po ślubie, musiał przejść przez kolejne piekło, kiedy jego żona przegrała walkę z chorobą. Ten dramat odcisnął na nim bolesne piętno. Długo nie mógł wrócić do równowagi, bardzo cierpiał. Intuicyjnie ratował się pisaniem listów bez adresu.
Jednak ich sentymentalne wakacyjne spotkania, niekończące się rozmowy ujawniły bolesną prawdę. Justyna, wsłuchując się uważnie w słowa Marcina, obserwując jego zachowania, zaczęła dostrzegać coraz więcej. W jego oczach pojawiały się oznaki skrywanego smutku, często popadał w stany chwilowego zamyślenia, melancholii. Nieżyjąca od kilku lat partnerka była ciągle obecna w jego opowieściach. Justyna wychwytywała te szczególne stany emocji, kiedy Marcin mówił nieustannie: Ania to… Ania tamto… W całym domu, gdzie nie spojrzeć, znajdowały się jej fotografie i pozostawione przez nią drobiazgi.
W sumie nie miała do niego o to pretensji. Czasem go podziwiała za bezgraniczne oddanie, za pielęgnowaną miłość, za podtrzymywanie pamięci o zmarłej. To było piękne, choć coraz bardziej przykre. On sam nie zdawał sobie z tego sprawy, nie dostrzegał swojego postępowania, nietaktu wobec Justyny. Zachowywał się naturalnie, nie maskował się, niczego przed nią nie udawał.
Justyna doprowadziła w końcu do szczerej, decydującej rozmowy. W bardzo taktowny i wyważony sposób podjęła trudny dla obojga temat, aż przyznali, że nie są na ten związek gotowi.
– Nie wygłupiaj się, to niemożliwe! – Agata nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała od przyjaciółki. – Jak to skończyliście?
– Tak to. Dłużej nie było sensu tego ciągnąć, robić sobie nadziei, udawać, że nic się nie dzieje, że przed nami świetlana przyszłość – Justyna potwierdziła swoje słowa z nutą nieskrywanego rozżalenia, a nawet złości.
– A niech to! Po co ty go w ogóle szukałaś, po co tam jeździłaś w każdy weekend?! Mówiłaś, że tak dobrze wam się rozmawia, że nadajecie na tych samych falach.
– Na tych samych falach, cholera! Na początku faktycznie tak było. Nic nie wskazywało na to, że… że nasze drogi rozeszły się dawno, bardzo dawno temu! – Niemal kipiała ze złości na samą siebie. – Z tygodnia na tydzień zaczynałam dostrzegać rzeczy, których nie widziałam wcześniej. Byłam chyba ślepa! On też ich nie zauważał. Starał się, nie powiem, ale pamięć o Annie okazała się dużo silniejsza, niż sądziliśmy.
– No nie mów. Co za fatum.
– Żebyś ty słyszała, jak on o niej mówi, z jaką czułością ją wspomina, na każdym niemal kroku… – urwała pełen goryczy wywód. – Był wkurzający z tymi swoimi ochami i achami na temat żony, świeć Panie nad jej duszą. Ranił mnie cholernie, choć najwyraźniej nie zdawał sobie z tego sprawy. Niby taki wrażliwy, delikatny, wykształcony, a taki… za przeproszeniem, słoń w składzie porcelany! – Ponosiły ją coraz silniejsze emocje. – Dajmy temu spokój. Było, minęło! – Doszła w końcu do wniosku, że takie gadki do niczego dobrego nie prowadzą.
– Jasne, okej. Przepraszam, masz rację… – Agata nie wiedziała jak się zachować, widząc, że przyjaciółką targają sprzeczne uczucia. Z jednej strony Justyna liczyła na coś więcej, z drugiej rozumiała Marcina, ba, nawet podziwiała za bezgraniczną miłość do zmarłej.
– Powiedz lepiej, co u was, co u ciebie, u Moniki. Tak się zapętliłam w układaniu sobie życia, że zupełnie o was zapomniałam. Co ze mnie za kumpela? – Zdecydowanie zmieniła temat, uderzając w kolejne fatalistyczne tony.
– Co u nas…? Nic takiego, normalka, jak zwykle. Byłam ostatnio pochłonięta pracą. Mieliśmy pilne zlecenie. Musiałam przysiąść fałdów, zmobilizować zespół do większego wysiłku, aby zdążyć ze wszystkim na czas. Sama wiesz, jak to jest, kiedy szef stoi ci nad głową. – Narzuconą przez Justynę zmianę tematu potraktowała poważnie i zasypała ją swoimi sprawami. – Co do Moniki… Wygląda na to, że w jej życiu pojawił się ktoś, kto zrobił na niej duże wrażenie. Ciągle o nim gada jak nawiedzona, wytrzymać już nie można.
– Nie mów. Nic mi nie powiedziała, gdy ostatnio rozmawiałyśmy. Kto to taki, znam go? – Nad podziw gładko łyknęła temat podjęty przez przyjaciółkę, jakby nadarzyła się okazja, aby zaczerpnąć trochę orzeźwiającego powietrza.
– To nikt z branży. Raczej go nie znasz, bo ja na pewno nie. Poznała go nad morzem, chyba w Mrzeżynie, kiedy odwiedzała rodziców na urlopie. Ten jej Mariusz jest właścicielem ośrodka campingowego. Podobno bardzo przystojny. Istne ciacho, jak się wyraziła.
– No to nieźle, chociaż jedna z nas jest szczęśliwa – skwitowała rewelacje Agaty. – Może przynajmniej ona będzie miała fart.
– Weź przestań! Może przynajmniej ona… – powtórzyła z ironią słowa przyjaciółki. – Ja też jestem szczęśliwa, nie myśl sobie. To, że nie mam faceta, nic nie znaczy. Nie tylko oni dają szczęście. – Obruszyła się nieco teatralnie Agata. – Nie histeryzuj. Świat nie kończy się na weterynarzach, stadninach, na… mrzonkach. Rozejrzyj się, dziewczyno, wokół siebie, popatrz na świat trzeźwym wzrokiem. Przede wszystkim spójrz w lustro, zobacz, kim jesteś. Zajmij się tym, co dla ciebie najważniejsze. Ile ty masz lat, kobieto, żeby sobie odpuszczać? – Najwyraźniej Agata postanowiła potrząsnąć przyjaciółką, która użalała się nad sobą z powodu straconych nadziei. – Sentymenty na bok i do pracy, moja droga!
– Aleś dała do wiwatu. No, no, nie sądziłam, że nosisz w sobie taki potencjał. – Justyna nie kryła zaskoczenia. – Rzeczywiście, masz rację, powinnam być bardziej odporna na niepowodzenia i… szczęśliwa. Choćby dlatego, że mam taką przyjaciółkę! – Po tych słowach wyskoczyła z fotela i podbiegła do Agaty, aby ją uścisnąć. – Dziękuję, kochanie, wiem, że zawsze mogę na ciebie liczyć.
– Dobrze już, dobrze. Sorry, ale wkurzyłaś mnie tymi swoimi kwachami. Lepiej, że doszło do rozstania teraz, niż byś miała się z tym męczyć później. Wyplątywanie się z takich układów bywa dużo bardziej bolesne niż zdecydowane cięcie. Ważne, że nie chowacie do siebie urazy, że zostaliście, powiedzmy, przyjaciółmi – podsumowała ich rozmowę Agata.
Rzeczywiście. Justyna rozstała się z Marcinem w zgodzie. Oboje deklarowali utrzymywanie przyjaznych relacji i odwiedziny przy nadarzających się okazjach.
Po tych, z pozoru błahych, babskich pogaduchach Justyna poczuła przypływ nowej energii. Miesiące wakacyjne, częste wyjazdy na wieś sprawiły, że nie wszystko ogarniała z właściwą starannością. Część spraw pozostawała poza jej należytym zainteresowaniem. W ten sposób przegapiła kilka ważnych aukcji, intratnych ofert, które mogły przysporzyć nie tyle pieniędzy, co satysfakcji. W tej branży ceni się je na równi, a nawet z niewielką przewagą tej drugiej. Prawdę mówiąc, pieniędzy miała pod dostatkiem. Grzechem byłoby zadowalać się jedynie sferą materialną, zaniedbując inne ważne w życiu pryncypia, jak możliwość osiągania celów, zdobywanie nowych doświadczeń czy rozwój osobisty. Temu wszystkiemu Justyna poświęciła się teraz ze zdwojoną siłą.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
OFICYNKA ZAPRASZA WSZYSTKICH MIŁOŚNIKÓW DOBREJ LITERATURY!
Znajdziecie Państwo u nas książki interesujące, wciągające, służące wybornej zabawie intelektualnej, poszerzające wiedzę i zaspokajające ciekawość świata, książki, których lektura stanie się dla Państwa przyjemnością i które sprawią, że zawsze będziecie chcieli do nas wracać, by w dobrej atmosferze z jednej strony delektować się warsztatem znakomitych pisarzy, poznawać siłę ich wyobraźni i pasję twórczą, a z drugiej korzystać z wiedzy autorów literatury humanistycznej.
P O L E C A M Y
Księgarnia Oficynki www.oficynka.pl
e-mail: [email protected]
tel. 510 043 387
Copyright © Oficynka & Kazimierz Kiljan, Gdańsk 2022
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Książka ani jej część nie może być przedrukowywana
ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana
w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.
Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2022
Redakcja: Anna Marzec
Korekta: zespół
Projekt okładki: Magdalena Zawadzka
Zdjęcia na okładce: © Alexandra Grua/shutterstock.com
© Botanical Watercolor/shutterstock.com
ISBN 978-83-67204-37-8
www.oficynka.pl
email: [email protected]
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek