Znajdę cię wszędzie - Kazimierz Kiljan - ebook + audiobook + książka

Znajdę cię wszędzie ebook i audiobook

Kazimierz Kiljan

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Pełna napięcia i emocji opowieść, inspirowana plagą współczesnego świata – przemocą domową, cierpieniem fizycznym i psychicznym wobec bezbronnych kobiet oraz ich desperacką walką o prawo do spokoju, do szczęścia, do normalnego życia.

Dominika poznaje uroczego, pełnego życiowej energii Wiktora. Ich przypadkowe spotkanie staje się początkiem przyjaźni, a następnie gorącej miłości uwieńczonej upragnionym ślubem. Kilka lat wspólnego życia zakłóca niezrozumiała, niczym niezapowiadana przemoc. Troskliwy i kochający dotąd mężczyzna zmienia się niepostrzeżenie w zimnego, cynicznego drania, który za nic ma uczucia żony, jej bezgraniczną miłość i oddanie. Po kilku latach życiowej gehenny zrozpaczona Dominika decyduje się na śmiały krok. Postanawia w końcu odmienić swój los.

Jak potoczą się losy zagubionej życiowo, załamanej i całkowicie bezradnej kobiety? Czy trafi na kogoś, kto jej pomoże, kto poda rękę? Czy uda jej się znaleźć bezpieczne schronienie przed niezwykle przebiegłym i wyjątkowo mściwym prześladowcą?

Kazimierz Kiljan – urodził się we Wrocławiu, obecnie mieszka w Lubaniu (dolnośląskie). Jest dziennikarzem, poetą, pisarzem i społecznikiem. Ma na swoim koncie siedem powieści: Zagubieni w czasie, Stamtąd się nie wraca, Bukiet chabrów, W galerii uczuć, Smak szarlotki, Cierpkie owoce i Zielarka z Bukowej Góry. Jest człowiekiem niezwykle wrażliwym na piękno otaczającego go świata, otwartym na ludzi i ich przeżycia duchowe. Te ostatnie absorbują autora w sposób szczególny. Lubi i potrafi pisać o uczuciach, o relacjach zachodzących między ludźmi, o ich troskach i marzeniach. Sprzyja temu zapewne płynąca w jego żyłach „gorąca” węgierska krew (po mamie). Jego niedościgłym wzorem pisarskim jest Nicholas Sparks, uznawany powszechnie za mistrza opowieści o miłości.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 233

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 0 min

Lektor: Kazimierz Kiljan
Oceny
3,8 (85 ocen)
37
16
15
12
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Irenaira

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka , bardzo polecam ❤️
00
Marti1957

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wzruszająca historia, godna polecenia.
00
Edytakoza

Nie oderwiesz się od lektury

piękna książka
00
Kosteczka1

Nie polecam

Szkoda czasu. Bezsensowne.
00

Popularność




Książkę dedykuję kobietom, które wierząc w najpiękniejsze z uczuć, w miłość i prawo do szczęścia, zaznały jedynie przemocy, bólu i upokorzenia ze strony swoich partnerów. Niech będzie przestrogą dla innych i hołdem dla tych, które mają odwagę

Prolog

Leżąc w ciemnym pokoju zwinięta w ciasny kłębek, przykryta szczelnie wełnianym kocem, nasłuchiwała odgłosów dochodzących z kuchni. Skoncentrowana do granic możliwości, analizowała każdy dźwięk docierający do jej uszu. Próbowała wyobrazić sobie, co dzieje się za drzwiami oddzielającymi ją od człowieka, który od jakiegoś czasu stał się jej prześladowcą.

Już nie płakała, nie potrafiła. Wylała całą zawartość nagromadzonych w sobie łez. Nawet ból fizyczny, który dawał o sobie znać przy każdej próbie poruszenia się, nie miał w tej chwili większego znaczenia. Nauczyła się, choć wydaje się to niemożliwe, cierpliwie go znosić.

Przez chwilę, kiedy w kuchni zapanowała zupełna cisza, próbowała uświadomić sobie, po raz nie wiadomo który, kiedy i dlaczego w ich życie wkradła się przemoc. Jak to się stało, że ten troskliwy, kochający mężczyzna zmienił się w zimnego, cynicznego potwora, który za nic miał jej uczucia, miłość, rozpacz i nieustające prośby o opamiętanie.

Nie mogła jednak skoncentrować się nad niczym dłużej niż przez kilka krótkich chwil. W jej głowie, obok silnego pulsującego bólu, panował jeden wielki chaos.

Była przerażona, bała się tego, co jeszcze może się wydarzyć. On był pod tym względem nieprzewidywalny. W jednej chwili, pod wpływem błahego nawet powodu, niekontrolowanego impulsu, z człowieka łagodnego, przyjaznego, a nawet kochającego, przeistaczał się w kata, dla którego nie liczyło się to wszystko, co razem przeżyli, ani jej bezgraniczne oddanie.

Dzisiejsza kłótnia, a w konsekwencji jego brutalność były kolejnym tego przykładem. Takie sytuacje nie należały do rzadkości. Od jakiegoś czasu zdarzały się coraz częściej. Później były kwiaty, przeprosiny i błaganie o wybaczenie. I Dominika wybaczała, raz, drugi, trzeci, mając nadzieję, że Wiktor zrozumiał w końcu swój błąd i zmieni się w dawnego, czułego i kochającego mężczyznę.

Ale on się nie zmieniał. Na dodatek dzisiaj przekroczył kolejną, ostatnią już chyba granicę. Nie dość, że poniżył ją po raz setny, zwyzywał od najgorszych, pobił dotkliwie, to postawił warunek, którego ona nie zamierzała spełnić. Za nic w świecie.

Zrozpaczona, upokorzona i obolała, próbowała ubłagać go, aby zmienił zdanie. Jednak on, pan i władca, nie przyjmował do wiadomości żadnych argumentów.

– Zamknij się wreszcie, suko! – wrzeszczał bez opamiętania. – Nie słyszysz, co do ciebie mówię? Będzie tak, jak powiedziałem!

W tej jednej chwili zrozumiała, że nie ma innego wyjścia, że musi zrobić to, na co dotąd nie starczało jej odwagi.

I

Dominika nie zmrużyła tej nocy oka. Nawet gdy usłyszała dobrze jej znany odgłos zatrzaskiwanych drzwi. Wiedziała, że Wiktor starym zwyczajem wyszedł z domu, aby pójść do jakiejś nocnej knajpy i upić się na umór. To był jego sposób, lek na uśpienie resztek sumienia, tlącego się na dnie jego ponurej duszy.

Leżąc przez jakiś czas w zupełnym bezruchu, nasłuchiwała, czy mąż wyszedł z domu na dobre, czy przypadkiem nie zawróci z drogi, choć jak dotąd nigdy się tak nie zdarzyło. Tym razem jednak chciała mieć stuprocentową pewność. To było dla niej szczególnie ważne.

W jej głowie zrodził się desperacki plan. Była zdecydowana na śmiały, najśmielszy z dotychczasowych, krok. Postanowiła w końcu zmienić coś w swoim życiu.

Zanim wstała z łóżka, obmyśliła wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Mimo że jej rozważaniom towarzyszył ogromny strach i rodzące się co pewien czas wątpliwości, była konsekwentna.

Dwie godziny później na dnie wielkiej, dwudrzwiowej szafy stała spakowana torba podróżna. Jej zawartość była efektem racjonalnych przemyśleń. Mając świadomość, że nie może zabrać wszystkiego, co może być jej potrzebne do życia poza domem, spakowała tylko to, co uznała za najistotniejsze, co pozwoli jej egzystować przez jakiś czas w miarę normalnie.

Jednego tylko ciągle nie była pewna – dokąd zamierza pójść i co będzie robić dalej. Mimo to nie uległa podszeptom swojej natury, która podpowiadała, aby porzuciła ten zamiar i pozostała w domu. Nie poddała się. Była zdeterminowana, aby zrealizować swój plan. Dla niej liczyło się już tylko jedno, wyrwać się z tego piekła i uciec stąd jak najdalej. Nie zmieniła zdania nawet wówczas, kiedy Wiktor wrócił pijany do domu.

Spojrzała na zegar ścienny. Jego wskazówki podświetlone blaskiem ulicznej latarni wskazywały godzinę drugą z minutami.

Leżąc po ciemku, słyszała krzątaninę męża w kuchni, odgłosy potrącanych w pijackim amoku mebli, szum wody pod prysznicem, po czym nastała zupełna cisza. Wiedziała, że poszedł do salonu, aby położyć się na stojącej między oknami kanapie.

Wiktor po powrocie z pijackiej eskapady nigdy się więcej nie awanturował, nie próbował też wejść do sypialni. Nie miał zapewne odwagi spojrzeć jej w oczy. Być może czas spędzony poza domem sprawiał, że inaczej oceniał swoje postępowanie i wyciągał jakieś wnioski.

Dominika miała taką nadzieję za każdym razem, kiedy wychodził z domu, a następnie wracał. Oczekiwała, że być może tym razem nastąpi w nim jakiś przełom. Niestety, ciągle się myliła.

Czas wyznaczony na ucieczkę nie był przypadkowy. Wybrała najbardziej optymalny moment, kiedy mąż wyszedł do pracy. Tego dnia sprzyjały temu także inne okoliczności. Wiktor miał ważne spotkanie z przedstawicielami firmy, z którą współpracował od kilkunastu miesięcy. Było niemal pewne, że o tej porze będzie bardzo zajęty i nie pojawi się w domu, że jej nie zaskoczy niespodziewaną wizytą. Istniała więc duża szansa na to, że powzięty zamysł się powiedzie.

Zanim zegar ścienny wybił w końcu godzinę dziesiątą trzydzieści, Dominika od pewnego już czasu krążyła nerwowo po przedpokoju, ubrana w zamszową kurtkę, z torebką przewieszoną przez ramię. Była gotowa do wyjścia, choć roztrzęsiona do granic możliwości. Czuła w żołądku silny uścisk i nieprzyjemne mdłości.

Przypadkowe spojrzenie w lustro zbiło ją zupełnie z tropu. Obraz, jaki w nim ujrzała, był przerażający. Nieoczekiwanie zobaczyła zupełnie obcą kobietę. Osoba w lustrze była znacznie starsza od niej, miała poszarzałą i wychudzoną twarz, świeże rany na ustach, podkrążone i posiniaczone oczy.

– Boże, to nie mogę być ja! – wyrzuciła z siebie słowa, które niemal natychmiast zdławiła w gardle, zakrywając dłonią usta.

Przestraszyła się nie na żarty widokiem swojego odbicia. Przypominała kobietę spotkaną kiedyś na ulicy, z podobnie pokiereszowaną twarzą. To, co sobie wówczas o niej pomyślała, nie było przyjemne.

– Nie, przecież nie mogę się w takim stanie pokazać ludziom – stwierdziła z odrazą, rozglądając się bezradnie wokół siebie.

Determinacja i chęć zmiany swojego losu wzięły jednak górę nad budzącymi się wątpliwościami. Aby wyciszyć odczucia natury estetycznej, wyjęła z torebki szminkę i drżącą dłonią pociągnęła usta. Sięgnęła po przeciwsłoneczne okulary leżące na szafce obok, włożyła je i poczuła się nieco pewniej. Znowu była gotowa do drogi.

Podeszła do drzwi, nasłuchując w skupieniu, czy na klatce schodowej nie ma nikogo. Chciała za wszelką cenę wyjść z domu niepostrzeżenie.

Od jakiegoś czasu Dominika wstydziła się sąsiadów, robiła wszystko, aby nie pokazywać im się na oczy. Miała świadomość, że oni dobrze wiedzą, co się dzieje w ich domu. Niejeden raz słyszeli awantury, jakie urządzał mąż. To ją onieśmielało, poniżało. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że oni wszyscy byli po jej stronie, że bardzo jej współczuli. Z pewnością byliby gotowi przyjść jej z pomocą, gdyby o to poprosiła. Sami jednak nie chcieli się wtrącać w małżeńskie nieporozumienia. Woleli pozostawać z boku. Jakże często ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że podobne awantury mogą za którymś razem skończyć się tragicznie. Wystarczy jedno mocniejsze uderzenie, nerwowe pchnięcie, niefortunny upadek, aby finał takich zachowań był fatalny.

Z największą ostrożnością nacisnęła klamkę, uchyliła ciężkie drzwi i wstrzymując oddech, wyjrzała na korytarz. Do jej uszu nie docierały żadne niepokojące dźwięki. Wszystko wskazywało na to, że klatka schodowa ich trzypiętrowej kamienicy jest pusta. Czas na mnie, pomyślała z lękiem i przeżegnała się na drogę.

Z podobną ostrożnością jak przy otwieraniu zamknęła za sobą drzwi i przekręciła klucz. Stary zamek nie był jej sprzymierzeńcem. Zgrzyt stalowego mechanizmu rozniósł się niepokojącym echem po korytarzu. Dominika zamarła z przerażenia.

Na szczęście nic zaskakującego się nie wydarzyło. Nawet mieszkająca naprzeciwko osiemdziesięcioletnia pani Genowefa nie zareagowała na ten hałas. Szczęściem dla Dominiki seniorka miała nie najlepszy słuch.

– Boże, żeby tylko udało mi się wyjść stąd niezauważenie – prosiła szeptem Stwórcę, wznosząc z nadzieją wzrok ku niebu.

Zwinnym truchtem, na palcach, wstrzymując oddech, zbiegła na parter. Z nieustępującym ani na chwilę strachem wyjrzała na zewnątrz. Ulica była niemal pusta, co dodało jej odwagi.

Na dworze panował szary wiosenny nastrój. Niebo zasłane ciężkimi ołowianymi chmurami sprawiało ponure wrażenie. Było podobne do jej stanu ducha. Ulewa wisiała w powietrzu. To wszystko nie miało jednak dla Dominiki większego znaczenia. Skupiona na realizacji swojego postanowienia, pogrążona w myślach, zdecydowanym krokiem ruszyła przed siebie.

Jej początkowo spokojny, spacerowy krok z każdą kolejną chwilą stawał się coraz bardziej dynamiczny. Mimowolnie przyspieszała, była bliska biegu. Gdyby ktoś spojrzał na nią z boku, łatwo doszedłby do wniosku, że kobieta w ciemnych okularach, nienaturalnie pochylona do przodu i stawiająca długie zamaszyste kroki, wyraźnie przed kimś ucieka. Na dodatek oglądała się co pewien czas za siebie, jakby wypatrywała idącego za nią intruza.

Po przejściu w tak wyczerpującym tempie kilkuset metrów, dźwigając na dodatek ciężką torbę podróżną, była zmęczona do tego stopnia, że zaczynało jej brakować tchu. Nogi zaczęły jej drżeć z wysiłku. Musiała się gdzieś zatrzymać, choćby na chwilę, w przeciwnym razie zemdlałaby na środku chodnika.

– Boże, co się ze mną dzieje? – wyszeptała z trudem, wślizgując się do ponurej cuchnącej uryną klatki schodowej. Muszę się opanować, bo oszaleję. Próbowała myśleć racjonalnie. Przecież on jest w pracy i nic mi na razie z jego strony nie grozi – dodawała sobie otuchy.

Krótki odpoczynek pozwolił Dominice opanować nie tylko dławiący oddech, ale i myśli, które zaczynały nieracjonalnie szaleć w jej głowie. Po chwili wyszła ponownie na ulicę i ruszyła w dalszą drogę. Nieważne dokąd, aby tylko znaleźć się jak najdalej od domu, od tego piekła, jakie jej zgotował mąż. Zaczął padać rzęsisty deszcz. Mimo to Dominika szła uparcie przed siebie, przeciskając się przez tłum przechodniów, kryjących się pod ociekającymi parasolami. Nie zwracała na nich uwagi. Traktowała ich jak szarą masę, przelewającą się obok niej niczym gęsty, mulisty potok. Nawet kiedy ktoś, raz czy drugi, potrącał ją nieopatrznie ramieniem, nie reagowała złością, nie czuła najmniejszej nawet niechęci. Zdawała się tego nie zauważać. Była skoncentrowana na sobie, na swoich problemach, na życiu, które obchodziło się z nią podobnie jak ten mętny ludzki potok, płynący obok niej, na dodatek w przeciwnym kierunku.

Po godzinie znalazła się na dworcu kolejowym. Widok podróżnych, poruszających się w różnych kierunkach, także nie robił na niej wrażenia. Wszystko, co ją otaczało, było jej obojętne, jakby tego nie dostrzegała. Jednak ona sama, swoim intrygującym wyglądem, wywoływała spore zainteresowanie wśród mijających ją osób. Ludzie, widząc przemokniętą do ostatniej nitki kobietę, jej posklejane, ociekające deszczem strąki włosów, na dodatek w przeciwsłonecznych okularach, wykazywali co najmniej zdziwienie, jeśli nie zaniepokojenie. Była w opłakanym stanie, choć ona sama nie zdawała sobie z tego sprawy.

Bezwiednie, niemal instynktownie przeciskała się przez tłum, idąc lunatycznym krokiem w kierunku podziemnego pasażu, prowadzącego na perony. Potrącona przez biegnącego na oślep mężczyznę w kapeluszu, skręciła bezwolnie w stronę szerokich schodów. Niczym źle zaprogramowany robot. Nie bez trudu, wlokąc za sobą coraz cięższą torbę, weszła na zupełnie przypadkowy peron. Był niemal pusty. Wprawdzie stał tu jakiś pociąg, ale pasażerowie najwyraźniej wsiedli już do wagonów i zajęli miejsca w przedziałach.

Nieopodal, obok uchylonych drzwi wagonu drugiej klasy stała młoda para i czule żegnała się przed rozstaniem. Ten sielankowy obrazek przykuł na chwilę uwagę Dominiki. Spojrzała na zakochanych z uczuciem nostalgii, przywołując z pamięci wspomnienie z lat swojej młodości. W podobny sposób rozstawała się niegdyś z Wiktorem, wyjeżdżającym do swojej nowo otwartej, wrocławskiej firmy.

Z zamyślenia wyrwał ją tubalny głos konduktora, który donośnym okrzykiem upraszał pasażerów o wsiadanie i zamykanie drzwi wagonów. Po czym padła komenda „odjazd”, a ostry dźwięk gwizdka rozniósł się echem peronie.

Reagując impulsywnie na słowa kolejarza, chwyciła za klamkę drzwi znajdujących się obok niej i w ostatniej niemal chwili wskoczyła do środka. Ledwie zdążyła zamknąć je za sobą, lokomotywa szarpnęła wagonami i pociąg ruszył z miejsca.

W tym samym momencie Dominika doznała uczucia ulgi. Miała wrażenie, że jakiś ogromny ciężar spadł jej z pleców. W jednej chwili poczuła się lekka i wolna.

Nie zastanawiała się, dokąd jedzie pociąg ani co się z nią stanie w bliżej nieokreślonej przyszłości. Zdając się na zrządzenie losu, podświadomie wierzyła, że wszystko się jakoś ułoży, że przecież gorzej już być nie może. Otuchy dodawało jej poczucie dobrze spełnionego obowiązku, nie tylko wobec siebie. Dotykając z czułością brzucha, pomyślała o dziecku, które od jakiegoś czasu nosiła pod sercem.

II

Pociąg pędził po gładkich szynach z zawrotną wręcz prędkością. Dominika stała w pustym korytarzu, wpatrzona w zmieniające się za oknem krajobrazy. Zdawała się nie myśleć o niczym. Była wyciszona, spokojna, czuła w sercu błogość.

Mimo zmęczenia, które zaczynało dawać o sobie znać, nie odważyła się wejść do żadnego z przedziałów. Oprzytomniała już na tyle, aby zdać sobie sprawę z tego, jak wygląda. Szczególnie że swoje mętne odbicie widziała w brudnej szybie wagonu. Wstydziła się pasażerów.

Gdyby nie starsza kobieta o pogodnym wyrazie twarzy, która wyszła do niej z przedziału, stałaby tak do końca swojej podróży. Seniorka już wcześniej, udając się do toalety, zwróciła uwagę na intrygującą młodą kobietę, opartą o ścianę wagonu i zapadającą w krótkie niekontrolowane drzemki. Jej wygląd nie budził jednak zaufania na tyle, aby ośmieliła się zaproponować jej miejsce w przedziale.

Teraz jednak, kierując się kobiecą wrażliwością i wrodzoną empatią, postanowiła przełamać uprzedzenia.

– Bardzo panią przepraszam, czy nie lepiej byłoby usiąść wygodnie w przedziale – zapytała ciepłym, niepewnym głosem. – U nas są wolne miejsca. Zapraszam panią. Po co się tak męczyć. Chyba że pani zaraz wysiada?

– Nie, nie, skąd, nie wysiadam. Jadę dalej – dukała wyrwana z letargu, bacznie przyglądając się nieznajomej.

Zaniepokojona sytuacją, błyskawicznie przeczesała pamięć, szukając wizerunku stojącej przed nią kobiety. Obawiała się, czy to nie jest przypadkiem jakaś znajoma. Przypominała do złudzenia ekspedientkę ze sklepiku spożywczego na ich ulicy. Nie, to przecież nie może być ona – pomyślała uspokajająco, kiedy tylko pojawiło się w jej głowie to nieracjonalne skojarzenie.

– No właśnie. Wobec tego proszę do nas – widząc jej niezdecydowanie, kobieta ponowiła propozycję.

– Dobrze, chyba ma pani rację. Dziękuję – odpowiedziała zalęknionym głosem i schyliła się po bagaż stojący u jej stóp.

Ośmioosobowy przedział zajmowało tylko troje podróżnych. Oprócz życzliwej starszej pani zasiadała tam druga, znacznie od niej młodsza kobieta i mężczyzna w podobnym do niej wieku.

Dominika, skoncentrowana na bagażu, a przede wszystkim skrępowana, spuściła wzrok, pozornie nie zwracając na nikogo baczniejszej uwagi. Omiotła ich jedynie przelotnym spojrzeniem i wpatrzona w podłogę weszła do środka.

Młodzieniec natychmiast pospieszył jej z pomocą i kilkoma zwinnymi ruchami ulokował bagaż na półce. Ona tymczasem zajęła wolne miejsce przy oknie, które wydawało jej się najbardziej przyjazne. Z wyraźnym pośpiechem zdjęła przemoczoną kurkę i powiesiła obok siebie, po czym skryła się pod nią, nie zdejmując ciemnych okularów.

Pasażerowie spojrzeli po sobie pytającym wzrokiem, nie komentując sytuacji ani słowem. Można było odnieść wrażenie, że doskonale zdają sobie sprawę z tego, z czym mają do czynienia.

Dominika zaś niemal natychmiast usnęła, o czym świadczył jej miarowy oddech. Mając za sobą traumatyczne przeżycia, nieprzespaną noc i napięte do granic możliwości nerwy, potrzebowała odpoczynku.

Po chwili atmosfera w przedziale wróciła do normy i starsza kobieta postanowiła kontynuować przerwaną wcześniej opowieść.

– O czym to ja mówiłam? A, tak. Córka po ukończeniu studiów znalazła pracę w urzędzie miasta, w wydziale zajmującym się sprawami społecznymi czy czymś takim – kontynuowała ściszonym głosem, starając się nie przeszkadzać śpiącej przy oknie pasażerce. – Pieniądze nie są najgorsze, trzyma się więc tego stołka obydwiema, jak to się mówi, rękami. W obecnych czasach, zdobycie intratnej posady wcale nie jest takie łatwe.

– O tak, ma pani rację – potwierdziła jej słowa młodsza rozmówczyni. – Wiem coś o tym. Borykałam się z podobnymi problemami przez ładnych kilka miesięcy.

– Sama pani widzi. Dlatego teraz, kiedy urodziła synka, Stefanek mu na imię, jadę, aby jej troszkę pomóc – wyznała, wzdychając ze współczuciem. – Chorowite toto, słabe jak mało które, a córka nie może sobie pozwolić na zbyt częste zwolnienia lekarskie. Wnuczek ma teraz dwa latka, ale drobniutki taki, że serce mi pęka na sam widok. Jadę, mówię do starego, znaczy się do męża, trzeba jej pomóc, bo inaczej zmarnuje i siebie, i dziecko.

– Kochana z pani matka – przyznała z uznaniem młoda kobieta, wyraźnie próbując wycofać się z tej przydługiej i nieco męczącej rozmowy. Niespecjalnie interesowały ją czyjeś problemy, zwłaszcza że i swoich miała niemało.

Kiedy pociąg zbliżał się do jakiejś niewielkiej stacyjki i przejeżdżał z dużą prędkością po rozjazdach kolejowych, w wagonie zrobił się nagle hałas, który przebudził Dominikę. Przerażona zerwała się na równe nogi, zasłaniając odruchowo twarz ramieniem, jakby się przed kimś broniła. Po chwili zorientowała się w sytuacji i zaczęła rozglądać wokół siebie z zagubionym i wyraźnie zawstydzonym wzrokiem.

Pasażerowie patrzyli na nią z zaskoczeniem, nie rozumiejąc, co się dzieje i jak się mają zachować. Jedynie starsza kobieta, która niejedno w życiu widziała, wykazała się przytomnością umysłu, a przede wszystkim spokojem.

– Dobrze, już dobrze, dziecinko – podeszła do Dominiki, uspokajając ją łagodnym, matczynym głosem i gładząc z czułością po ramieniu. – Uspokój się, nic się nie stało, to tylko zły sen. Usiądź, proszę, i spróbuj zasnąć.

– Tak, chyba tak, przepraszam. Rzeczywiście miałam jakiś sen – odpowiedziała zdezorientowana i coraz bardziej zakłopotana, po czym usiadła i na powrót znikła pod połą kurtki.

Pasażerowie przez pewien czas siedzieli w milczeniu. Byli tak zaskoczeni zachowaniem Dominiki, że nie potrafili znaleźć właściwych słów.

– Tak, tak. Dobrze to rozumiem – pierwsza odezwała się starsza kobieta, która posmutniała, jakby miała za sobą podobne doświadczenia. – Moja córka – kontynuowała półszeptem – przechodziła przez podobną gehennę. Musiała w końcu odejść od tego pijaka z malutkim dzieciątkiem na ręku. Co to się teraz wyprawia na tym świecie? Zrozumieć tego nie umiem – westchnęła głęboko, odwracając wzrok w stronę okna. – Za moich czasów czegoś takiego nie było, oj, nie. Chłop, i owszem, wypił sobie czasem, może się nawet i poawanturował, ale gdzie mu tam w głowie takie rzeczy. Żeby znęcać się nad słabą, bezbronną kobietą? – jeszcze bardziej zniżyła głos. – Córka odeszła w końcu od niego. Lepiej jej samej niż z takim pijakiem.

* * *

Z głębokiego snu wyrwały Dominikę delikatne szarpnięcia za ramię i dochodzący do jej uszu męski głos. Tym razem jej reakcja nie była tak desperacka, niemniej, gdy wychylała się spod kurtki, na jej twarzy malowało się ogromne napięcie. Jak on mnie tu znalazł? – myślała ze strachem o Wiktorze. Przed nim nic się nie ukryje – konstatowała w przelatujących przez głowę myślach.

Konduktor, widząc dziwne zachowanie pasażerki, ponowił wezwanie:

– Poproszę o bilet!

– Bilet? – powtórzyła bezwiednie, jakby nie rozumiała, o czym mówi stojący nad nią mężczyzna.

– Tak, bilet na przejazd. Nie rozumie pani? – zaczynał tracić cierpliwość.

– A, bilet. Nie mam – odpowiedziała z wyraźnym zakłopotaniem.

– Jak to pani nie ma? Co się stało?

Widząc jej nienaturalne reakcje i intrygujący wygląd, konduktor postanowił dowiedzieć się czegoś więcej. Pomyślał, że kobieta potrzebuje jakiejś pomocy.

– Musi pani mieć bilet na przejazd tym pociągiem, bo inaczej będą kłopoty – próbował zdyscyplinować niefrasobliwą pasażerkę bardziej łagodnym tonem.

– Nie kupiłam, nie pomyślałam, to znaczy zapomniałam – tłumaczyła się niezbyt sensownie.

– Jak to pani zapomniała? A tak w ogóle, to dokąd pani jedzie?

– Nie wiem. To znaczy do końca – w ostatniej chwili przyszła jej do głowy bardziej racjonalna myśl.

– Do końca? To znaczy do Krakowa? – próbował doprecyzować jej pokrętne wyjaśnienia.

– Do Krakowa? A, tak, do Krakowa – odpowiedziała bardziej zdecydowanie.

– Dobrze – westchnął wyraźnie zdegustowany kolejarz, dodając: – Niestety, do ceny biletu będę musiał doliczyć także karę. Nie zgłosiła pani tego przed odjazdem pociągu.

Do tego momentu pasażerowie przysłuchiwali się tej krępującej rozmowie w milczeniu. Teraz jednak odezwała się w nich ludzka solidarność.

– Zaraz, zaraz! – pierwsza podniosła głos starsza pani. – Jaka kara, co pan serca nie ma?! Toż kobieta ledwo zdążyła wsiąść do wagonu przed odjazdem! Tramwaje jeździły dzisiaj jak chciały! Pan chyba tego nie wie. Lało przecież, jakby się chmura urwała! Jeszcze chwila, a nie zdążyłaby na pociąg!

– Tak, to prawda – potwierdził jej słowa młody mężczyzna. – Ta pani wsiadła do wagonu w ostatniej chwili, a pana nigdzie w pobliżu nie było. Widziałem wszystko, bo akurat stałem przy oknie.

– Niech pan będzie człowiekiem – przyłączyła się do obrony Dominiki także druga kobieta.

Konduktor, widząc tak zgodny i zdecydowany front obronny, uległ presji pasażerów i wielkodusznie odstąpił od zamiaru naliczenia kary.

– Następnym razem proszę pamiętać, aby zgłaszać takie sytuacje, zanim pociąg opuści dworzec – dodał pojednawczo, wręczając Dominice bilet.

Po wyjściu konduktora w przedziale zapanowała grobowa cisza. Dominika siedziała przez chwilę na krawędzi siedziska, zapatrzona w okno, po czym odwróciła się w kierunku pasażerów, drżącą dłonią zdjęła z oczu ciemne okulary, mówiąc:

– Bardzo państwu dziękuję za pomoc, za życzliwe wsparcie. Jednocześnie przepraszam za zamieszanie, jakie wywołałam swoim zachowaniem. – Przerwała na chwilę swoje wyjątkowo trudne wyznanie, spuszczając ze skruchą wzrok. – Chwilowo jestem w trudnej sytuacji życiowej, czego łatwo się domyśleć. Jestem na... – znowu przerwała swój monolog, przełykając z goryczą ślinę. – Jestem, można powiedzieć, na życiowym zakręcie. Jeszcze raz przepraszam państwa.

Chciała najwyraźniej powiedzieć coś jeszcze, ale emocje zaczynały brać górę. Zakończyła więc swoje usprawiedliwienie ponownymi przeprosinami i odwróciła głowę w stronę okna.

– Dziecinko, a za co ty nas przepraszasz? – przyszła jej z pomocą starsza kobieta. – Każdy ma jakieś piekło na ziemi, swój krzyż. Życie potrafi nieraz dopiec do czerwoności – mówiła ze zrozumieniem i współczuciem. – Wprawdzie nie wiem, co pani zamierza, ale coś mi się zdaje, że jest to krok w dobrym kierunku. Na zmiany nigdy nie jest za późno. Jest pani osobą młodą i – jak mi się zdaje – inteligentną, da sobie pani radę. A teraz radzę z serca, aby poszła pani do toalety i zrobiła coś ze sobą, żeby ludzi nie straszyć – uśmiechnęła się do Dominiki pokrzepiająco.

Podobna troska i życzliwość malowały się na twarzach pozostałych osób siedzących w przedziale.

– Jeszcze raz dziękuję za zrozumienie i wsparcie – powiedziała Dominika, patrząc w oczy starszej kobiety. Najchętniej ucałowałaby ją w tym momencie. – Zrobię tak, jak pani radzi – próbowała uśmiechnąć się kącikami obolałych ust i sięgnęła po torebkę.

Kiedy wróciła, wyglądała, jakby ją ktoś odmienił. Suche starannie wyczesane, a nawet wymodelowane i usztywnione lakierem włosy, wyglądały doskonale. Podobnie jak jej twarz. Wcześniejsze sińce pod oczami, pokaleczone usta, zniknęły pod warstwą kremu i pudru. Były ledwie dostrzegalne. Podrumienione z lekka policzki i podkreślone stonowaną czerwienią usta dopełniały reszty, ożywiając blade lica kobiety.

Już na pierwszy rzut oka widać było, że Dominika ma prawdziwy talent kosmetyczny, że potrafi czynić cuda. Jej metamorfoza, mimo ograniczonych możliwości, była imponująca.

– No, nie. Wierzyć mi nie się chce, że jest pani tą samą osobą, która przed chwilą wyszła z naszego przedziału – bez skrępowania zauważyła starsza pani, podziwiając zaskakującą przemianę. – A może nam ktoś panią podmienił? – żartowała, chcąc tym samym dodać Dominice otuchy i wiary w siebie.

– Ma pani rację, efekt jest zaskakujący – poparł ją młody mężczyzna, który wielkimi oczami wpatrywał się w odmienioną twarz kobiety.

– Bardzo państwu dziękuję – odpowiedziała, z trudem maskując zakłopotanie i wzruszenie. – Naprawdę jesteście państwo dla mnie bardzo mili.

– Eee tam, mili – odniosła się do jej słów starsza pani. – Co prawda, to prawda. Mówimy, jak jest. I tak trzymać. A okulary proszę schować, nie są już pani potrzebne – dodała, mrugając w kierunku Dominiki, aby przypadkiem nie potraktowała jej uwagi jak uszczypliwość.

Dominika siedząc z zamkniętymi oczami, czuła, jak wstępują w nią nowe siły, jak powoli wraca wiara w siebie. Słowa, które usłyszała od zupełnie obcych ludzi, stały się zalążkiem czegoś dobrego. Wprawdzie nie wiedziała, nawet w najmniejszym stopniu, jak potoczą się jej dalsze losy, ale czuła, że ma w sobie wystarczająco dużo energii, aby sprostać czekającym ją wyzwaniom.

III

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
Prolog
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII
Rozdział XVIII
Rozdział XIX
Rozdział XX
Rozdział XXI
Rozdział XXII
Rozdział XXIII

Copyright © Oficynka & Kazimierz Kiljan, Gdańsk 2017

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana

ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana

w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.

Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2017

Redakcja: zespół

Korekta: Joanna Nowak

Projekt okładki: Magdalena Zawadzka

Zdjęcia na okładce: © Jerzy Król | Dreamstime

ISBN 978-83-66613-07-2

www.oficynka.pl

email: [email protected]

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek