Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Porywająca ucieczka w świat mrocznej tajemnicy i pikantnego romansu”.
Jonah Steel z całych sił stara się rozwikłać tajemnicę otaczającą jego rodzinę i wyjaśnić zagadkę porwania brata, ale pojawienie się najlepszego przyjaciela komplikuje sytuację… choć nie tak bardzo jak zauroczenie terapeutką brata. Cicha i pokorna blond piękność oczarowała go z niezwykłą mocą. Zapłonął dla niej jak nigdy dotąd dla żadnej kobiety.
Melanie Carmichael skrycie odwzajemniła to uczucie, ale obawia się, że może nigdy nie będzie mogła wyznać mu miłości, upomniały się o nią bowiem demony jej przeszłości.
Kobieta może nie wyjść z tego żywa…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 283
Ta książka zawiera sytuacje i sceny przeznaczone dla dorosłych, w tym reminiscencje fizycznej i seksualnej przemocy wobec nieletnich, które mogą wywoływać negatywne reakcje. Przeznaczona jest dla czytelników dorosłych, zgodnie z wymogami prawa w kraju, w którym dokonano jej zakupu.
Przechowuj książki i e-booki bezpiecznie, poza zasięgiem młodszych czytelników.
Dla moich siostrzenic Lauren i Anny Staab. Ciocia Sissy Was kocha!
Melanie
Nie wiedziałam, od kiedy byłam w tym pokoju. Ubrany na czarno mężczyzna przyniósł mi jedzenie tylko raz. Zjadłam, choć nie czułam się głodna. Przeszukałam pomieszczenie centymetr po centymetrze, próbując znaleźć możliwość ucieczki, ale nic nie odkryłam. Gdy byłam spragniona, piłam z umywalki w małej łazience. Zastanawiałam się, co ze mną będzie.
Jakby w odpowiedzi na moje wątpliwości drzwi się otworzyły i mężczyzna w czerni wszedł do środka.
– Dobry dzionek, pani doktor.
Czy to znaczy, że jest już ranek? Nie miałam pojęcia. Spałam… tak mi się wydawało. A może właśnie ponownie przeżywałam sesje z Giną w jakimś półhipnotycznym letargu?
– Dziś jest twój szczęśliwy dzień – powiedział. – W końcu opuścisz to miejsce.
Choć ta myśl powinna wprawić mnie w uniesienie, nadal byłam w ponurym nastroju. Ponownie naszło mnie otumaniające wspomnienie sesji Giny – naprawdę wolałabym umrzeć. Czy przegapiłam jej wołanie o pomoc? Nic nie wskazywało na to, by mogła mieć myśli samobójcze. Miała pracę, działała jako wolontariuszka w lokalnym schronisku dla dzieci… była w znacznie lepszej formie niż Talon Steel, gdy przyszedł do mnie po raz pierwszy, a on nie miał skłonności samobójczych. Wręcz przeciwnie, jego przemożna wola przetrwania całkowicie przeważała nad pragnieniem śmierci.
Mężczyzna w czerni przerwał moje rozmyślania, ściągając mnie z łóżka i odwracając twarzą do ściany. Unieruchomił mi ręce za plecami, tym razem taśmą klejącą.
– Nie mogę dopuścić do tego, żeby przyszło ci do głowy zrobić coś głupiego – oznajmił.
Coś głupiego? Tak jakby to było możliwe. W pokoju nie było niczego, co nadawałoby się na broń, a ten człowiek już udowodnił, że jest znacznie silniejszy ode mnie.
– Nie chcesz wiedzieć, dokąd idziesz?
– Niespecjalnie – odpowiedziałam.
– Jak wolisz.
Wyszliśmy z pokoju i wtedy zdałam sobie sprawę, że jestem w jakimś domu. To małe pomieszczenie bez okien mieściło się w suterenie. Mężczyzna poprowadził mnie po schodach aż do pralni. Z lewej strony znajdowała się kuchnia. My skręciliśmy w prawo. Do garażu. Bardzo dużego garażu, który mógł pomieścić trzy samochody.
Ale teraz stał tam tylko jeden stary pojazd.
– To bardzo wyjątkowy samochód, doktor Carmichael.
Była to ogromna odpicowana bryka sprzed kilku dekad.
– Dla mnie nie wygląda to jakoś szczególnie. Raczej jak kupa złomu.
Zaśmiał się.
– Tak, masz rację. Należał do kogoś, kogo znałaś, a najlepsze jest właśnie to, że jest przestarzały. Mogę go uruchomić, a następnie zablokować, aby nikt nie mógł dostać się do środka, gdy silnik pracuje.
– No i?
I wtedy to do mnie dotarło.
– Nie! – Próbowałam się od niego odsunąć.
– Więc już to pojęłaś?
Wepchnął mnie do garażu, oparł o samochód, a potem potrząsnął mi przed nosem pękiem kluczy.
– Bez nich nie będziesz w stanie otworzyć drzwi i wyłączyć zapłonu. I wiesz co? Zamknę je w środku samochodu.
Serce mi waliło, a w żyłach pulsował zimny strach.
– Puść mnie! Puść mnie!
– Obawiam się, że to niemożliwe, pani doktor. Umrze pani. W tym garażu, zdana na łaskę tego samochodu. Tak samo jak Gina Cates.
Jonah
Larry wciąż był zwrócony w stronę Bryce’a. Wykrzywił usta w obleśnym półuśmiechu, a spojrzenie jego niebieskich oczu w niesamowity sposób kierowało się ku mnie, choć wcale nie poruszył głową.
– Szukaj dalej, jeśli chcesz, dzieciaku, ale pozwól, że dam ci radę. Prawda jest przereklamowana. Kiedy raz wejdziesz do tego ciemnego pokoju, bardzo trudno będzie ci się stamtąd wydostać.
Przeszył mnie zimny dreszcz. Larry mówił do Bryce’a, ale tylko ja wiedziałem, o co mu chodzi.
O prawdę.
Prawdę o tym, że ojciec Bryce’a był jednym z ludzi, których szukaliśmy.
Prawda była rzeczywiście ciemnym pokojem i wiedziałem, kto będzie musiał otworzyć jej drzwi dla Bryce’a. I tym kimś nie był Larry.
On wciąż stanowczo odmawiał wskazania pozostałych dwóch sprawców. Ale teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej byłem pewien tego, co już wywnioskowałem ze słów Larry’ego. Bryce znał jednego z porywaczy.
Tym kimś był jego własny ojciec.
– Powiedz mi jedną rzecz, wujku – poprosiłem. – Uważasz, że Bryce zna jednego z porywaczy. Dlaczego nie oszczędzisz jemu i mojemu bratu dalszego cierpienia i nie zdradzisz nam teraz, kto to jest?
Moje żądanie nie wynikało z altruistycznych pobudek i miałem tego świadomość. Gdyby Larry powiedział Bryce’owi o jego ojcu, ja nie musiałbym tego robić. Ale on zachował kamienną twarz.
– Nic takiego nie mówiłem.
– Może nie wprost – odparłem. – Ale z pewnością to sugerowałeś.
– Powtarzam, nic takiego nie mówiłem.
Bryce siedział obok mnie z bladą, pełną napięcia twarzą. Dotarły do niego słowa Larry’ego.
– Więc po co to całe pieprzenie o tym, że prawda to ciemny pokój? – Wpatrywałem się w niebieskie oczy wujka.
– Naprawdę myślisz, że poradzisz sobie z prawdą? – Tym razem Larry spojrzał prosto na mnie, a nie na Bryce’a, który patrzył przed siebie.
– Odkąd skończyłem trzynaście lat, musiałem radzić sobie z rzeczami, z którymi żaden człowiek nie powinien mieć do czynienia. – Zacisnąłem zęby. – Poradzę sobie ze wszystkim, co mi rzucisz pod nogi.
Zwłaszcza że wiedziałem już, o jakiej „prawdzie” mówił.
Larry nadal wpatrywał się we mnie.
– A twój przyjaciel? Świeżo upieczony ojciec? Myślisz, że poradzi sobie z prawdą?
Te słowa wyrwały Bryce’a z odrętwienia, rumieńce wróciły mu na policzki.
– Zniosę wszystko, co mi zaserwujesz.
– Zastanów się dobrze, zanim w to wejdziesz, dzieciaku – powiedział Larry, kierując znowu swój wzrok na Bryce’a.
– Dam sobie radę – powtórzył Bryce przez zaciśnięte zęby.
– Jesteśmy dorosłymi mężczyznami, wujku, mimo że lubisz nazywać nas dziećmi. A teraz zrób nam wszystkim trzem przysługę i powiedz tę cholerną prawdę. Kim byli ci dwaj pozostali mężczyźni?
Larry potrząsnął głową, rechocząc. Odwrócił się do stojącego obok strażnika.
– Skończyliśmy na dzisiaj.
Bryce wstał, zaciskając dłonie w pięści.
– Jeszcze daleko nam do tego. Powiesz Joe i mnie, kto uprowadził jego brata i kto zabił mojego kuzyna. Natychmiast.
Larry również wstał, uśmiechając się półgębkiem. Przypominał mi jadowitego węża.
– Nie słuchacie mnie. Nie zamierzam nikogo wsypać. To się nigdy nie zmieni.
Strażnik wyprowadził Larry’ego.
Bladą twarz Bryce’a okrył rumieniec. Był wściekły.
– Cholera – powiedział. – Nigdy nie dowiemy się prawdy.
Prawdy. Część prawdy już znałem. Wiedziałem też coś jeszcze.
Następnym razem przyjadę do wujka sam.
***
– A tak w ogóle, to kto tutaj mieszka?
Wjechałem na miejsce parkingowe niedaleko budynku, w którym znajdowało się mieszkanie Melanie.
Do tej pory powiedziałem Bryce’owi tylko tyle, że muszę sprawdzić, co słychać u mojej przyjaciółki.
Przyjaciółki.
Boże, ona była kimś więcej niż moją przyjaciółką, a ja byłem gotów ją porzucić. Ale teraz już nie. Zmieniłem zdanie. Chciałem być przy niej, a przynajmniej spróbować. W mojej głowie panował taki bałagan, że nie miałem pewności, czy jestem dla niej wystarczająco dobry, ale z pewnością sama moja obecność mogłaby jej pomóc. Nie chciałem okłamywać Bryce’a. Już i tak wiele przed nim ukrywałem.
– Moja przyjaciółka jest… psychoterapeutką. To doktor Melanie Carmichael.
– Czy to nie jest…
– Tak – przytaknąłem. – To terapeutka Talona.
– Więc jest twoją przyjaciółką?
– Tak. Tak jakby. To znaczy…
– Chryste. Pieprzysz ją.
Potrząsnąłem głową z cichym śmiechem. Jakim cudem Bryce, choć nie widzieliśmy się tak długo, wciąż wiedział, co myślę?
– To nie twoja sprawa.
Bryce uśmiechnął się szeroko.
– Joe, znam cię całe twoje cholerne życie. Nic nie ukryjesz przede mną. Potrafię czytać z ciebie jak z otwartej księgi.
Faktycznie chyba potrafił, co niekoniecznie było dla mnie dobre. Nie chciałem, żeby domyślił się moich podejrzeń dotyczących jego ojca, dopóki nie będę miał mocniejszych dowodów. Kiedy je znajdę, będę musiał powiedzieć o tym najpierw Bryce’owi, zanim zwrócę się z tym do Talona. Przynajmniej tyle byłem winien przyjacielowi. W końcu chodziło o jego ojca. Wcale nie cieszyła mnie ta perspektywa.
– Dobra – powiedziałem. – Przyłapałeś mnie. Zabawiliśmy się kilka razy, ale tak naprawdę jesteśmy tylko przyjaciółmi.
– Tak? To dlaczego przyjeżdżamy tutaj, żeby sprawdzić, co się u niej dzieje? Dlaczego do niej po prostu nie zadzwonisz?
– Ponieważ nie odbiera moich telefonów.
Po tym, jak Melanie wymknęła się z mojego domu kilka dni wcześniej, kiedy Talon i Jade znaleźli nas pływających nago w moim basenie, byłem na nią zły. Kiedy zadzwoniła do mnie kilka godzin później, nie odebrałem. A jak w końcu ja spróbowałem do niej zadzwonić, potraktowała mnie tak samo. Zasłużyłem na to, ale teraz zaczynałem się martwić. Melanie nie była typem osoby, która chowa urazę. Była dobrą osobą – taką, która się nie obraża na długo, która pomaga innym.
– Czy wziąłeś pod uwagę, że ona może nie chcieć z tobą rozmawiać?
– Tak. Może faktycznie nie chce. Ale minęło już kilka dni.
– Czy między wami wszystko było w porządku?
Westchnąłem.
– Niestety nie. Przez chwilę byłem na nią zły. Ale już mi przeszło.
– A co ona zrobiła?
– To długa i nudna historia. Chodziło o to, że Talon i Jade przyszli do nas, gdy kąpaliśmy się nago w moim basenie. Melanie poczuła się skrępowana i zamiast zostać, tak jak chciałem, ubrała się i wymknęła, nie mówiąc mi o tym.
Wysiadłem z samochodu. Bryce poszedł za mną.
– Ładny budynek.
– Ona ma tu świetny mały loft. Na czwartym piętrze.
– Chcesz, żebym poczekał na ciebie?
– Tak, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
– Nie. Po drugiej stronie ulicy jest bar. Po rozmowie z Larrym mam ochotę na piwo.
– Dobry pomysł. Zobaczę, co u niej, a potem spotkamy się w barze.
Bryce pomachał mi na pożegnanie i poszedł w stronę baru. To tyle, jeśli chodzi o czytanie ze mnie jak z otwartej księgi. Dobrze wiedziałem, że jeśli Melanie jest w domu, to za kilka minut nie spotkam się z moim przyjacielem w barze.
Bo będę pieprzył tę seksowną kobietę aż do nieprzytomności.
Melanie
Byłam cała odrętwiała. Nie. To nie dzieje się naprawdę. „Użyj głowy, Melanie. Musi być jakieś wyjście. Możesz otworzyć okno samochodu. Nie będzie z tym problemu”.
Jak dotąd nie związał mi kostek. Jeśli odwrócę jego uwagę, może zapomni.
„Niech mówi. Niech dalej mówi”.
– Czy to rzeczywiście samochód, którego Gina użyła, by popełnić samobójstwo? – Nie chciałam znać odpowiedzi, ale próbowałam przeciągać to tak długo, jak tylko mogłam. W tym momencie liczyła się każda sekunda. Musiałam go jakoś wytrącić z równowagi.
– Naprawdę cię to obchodzi?
Czy naprawdę? Niezależnie od tego, czy ten samochód zabił Ginę, czy nie, na pewno mógł zabić mnie.
– Oczywiście, że mnie to obchodzi. Była moją pacjentką. Zależy mi na wszystkich moich pacjentach.
– Naprawdę, pani doktor? To dlaczego pozwoliłaś jej umrzeć?
Równie dobrze mógł rozciąć moje wnętrzności ostrym nożem.
– Nie pozwoliłam jej umrzeć. Sama się zabiła.
– Ponieważ jej nie pomogłaś.
Czułam palący ból w nadgarstkach, kiedy przyklejał do nich kolejną warstwę taśmy. Nogi wciąż miałam wolne. A co, jeśli… Odwróciłam się szybko, by spojrzeć mu w twarz. Pistolet u jego pasa błysnął na mnie czarnym okiem. Mógłby go łatwo chwycić i zabić mnie, zanim zdążyłabym cokolwiek zrobić. Ale musiałam spróbować. Przysięgłam sobie, że wydostanę się z tego bagna, wrócę do Jonaha i wyznam mu miłość. Wzięłam głęboki oddech i szybko kopnęłam go w krocze. Przewrócił się z głośnym sapnięciem.
Ponownie uniosłam nogę, by wymierzyć mu kopniaka w plecy, ale on szybko się odwrócił i złapał mnie za kostkę. Przeszył mnie ból, gdy wykręcił delikatny staw. Krzyknęłam.
– Ty głupia suko! Mam na tyle rozumu, aby nosić kamizelkę ochronną, kiedy pracuję. Dlaczego, do cholery, to zrobiłaś?
Kopnął mnie w bolącą kostkę, a mnie przeszył kolejny dreszcz bólu. Zacisnęłam oczy, próbując powstrzymać łzy. Ale byłam zbyt słaba, zarówno na umyśle, jak i na ciele. Nie miałam pojęcia, jak długo tu jestem, i chociaż dostałam coś do jedzenia, nie było tego zbyt wiele. Ile jeszcze będę musiała znieść? Może jednak lepiej zaczekać, aż uruchomi samochód?
Nie. Musiałam wykorzystać każdą szansę. Niestety ostatnia nie wypaliła, a teraz dodatkowo bolała mnie kostka. Mogłam nią ruszać, więc przynajmniej jej nie złamał. Ale prawdopodobnie była poważnie skręcona.
– Głupia pizda. Powinienem cię zabić i mieć to z głowy. Ale nie taki jest plan.
– A jaki jest plan? – zapytałam. – Kto cię przysłał, żebyś mi to zrobił?
– Nie mogę powiedzieć.
– Rodney Cates? Ojciec Giny? – Na pewno nie jej matka. Wciąż była w szpitalu.
– Nie mogę powiedzieć.
– Dlaczego trzymałeś mnie tu tak długo? Dlaczego po prostu mnie nie zabiłeś, kiedy zabrałeś mnie z domu?
– Nie taki był plan.
– Pieprzę cholerny plan! – Kostka pulsowała bólem. – Po prostu powiedz mi, czego chcesz. Pieniędzy? Zdobędę je dla ciebie.
– Mam ich mnóstwo. W mojej branży pobieram wysokie honoraria.
Zakaszlałam. Więc ten człowiek nie był moim wrogiem. Był po prostu wynajętym zabójcą. Kimś zatrudnionym przez Rodneya Catesa. Ale Rodney Cates był przecież profesorem w college’u. Nie był bogaty. Gina mówiła, że została wychowana w skromnych warunkach. A wynajęcie cyngla nie było tanie, przynajmniej tak mi się wydawało.
– Kto cię wynajął? – jęknęłam, krzywiąc się z powodu bólu kostki.
– Mam dość twojego gadania. Zamknij się albo zakleję ci te pieprzone usta!
Zacisnęłam wargi. Nie, nie mógł zabrać mi możliwości krzyczenia. Chciałam móc krzyczeć. To może być moje jedyne narzędzie, kiedy przyjdzie co do czego.
Do związania kostek użył liny zamiast taśmy klejącej, a ja skrzywiłam się i ponownie jęknęłam z bólu.
– Boli, co? To twoja cholerna wina.
Chciałam wrzasnąć na niego, ale przypomniałam sobie jego groźbę dotyczącą taśmy klejącej. Nie mogłam dopuścić, by mi zakleił usta.
– Zabawna rzecz. W dzisiejszych czasach w tych nowoczesnych samochodach taka śmierć zajęłaby cholernie dużo czasu. Te wypasione katalizatory znacznie zmniejszają emisję tlenku węgla. Ale to stary grat… Nie będziesz miała tyle szczęścia.
To był duży garaż, co dawało mi jakąś nadzieję. Będę musiała tylko znaleźć się na tyle wysoko, na ile to będzie możliwe, by mieć dostęp do czystszego powietrza. Poza jakimiś starymi metalowymi półkami pomieszczenie było puste. Gdyby jakoś udało mi się uwolnić, mogłabym na nich stanąć. Oby tylko moja kostka mnie nie zawiodła.
A nawet jeśli nie udałoby mi się uwolnić z więzów, wciąż miałam głowę. Z pewnością była wystarczająco twarda, by rozbić szybę. Ale gdybym uderzyła się zbyt mocno, straciłabym przytomność, co też skończyłoby się moją śmiercią.
Mężczyzna skończył wiązać mi kostki.
– Czas ucieka, pani doktor.
– Jak dużo czasu to zajmie? – zapytałam. – Mam na myśli umieranie. – Oczywiście jako lekarka znałam odpowiedź. Ale musiałam grać na zwłokę.
– Każdy przypadek jest inny. Jak myślisz, jak długo Gina Cates umierała?
Znów ten ból niby dźgnięcie nożem, jak za każdym razem, gdy ktoś wspominał o Ginie. Za każdym cholernym razem.
– Nie wiem. – I faktycznie nie wiedziałam, chociaż mogłam się tego domyślać.
– Teraz to już nie ma znaczenia. Ona nie żyje. Jest cholernym trupem… przez ciebie.
– Znałeś ją?
– Kurwa, nie, nie znałem jej.
– Więc dlaczego to ma dla ciebie znaczenie? – Oczywiście wiedziałam dlaczego. Pieniądze. Ale rozmawiał ze mną, a o to mi chodziło.
– Nie twoja sprawa.
– Bez względu na to, ile ci płacą, zapłacę podwójnie.
– Przykro mi.
– Twierdzisz, że jesteś nie do kupienia?
To go rozśmieszyło.
– Chyba sama wiesz. Ale nie utrzymałbym się długo w biznesie, gdybym wykręcał się od pracy tylko dlatego, że ktoś mi więcej zapłaci. Nikt by mi nie zaufał.
Najemnik z zasadami. Interesujące.
– Poza tym – kontynuował – nie masz żadnych pieniędzy. Blefujesz.
Blefowałam. Dobrze zarabiałam i miałam założone dobre konto emerytalne, ale z pewnością nie miałam takich pieniędzy, jakich on mógł chcieć.
Ale Jonah Steel miał.
Czy dałby mi je, aby zapewnić mi bezpieczeństwo? Z pewnością był na mnie zły za to, że wtedy uciekłam. Naprawdę chciał, żebym została.
Wydałam z siebie głośne westchnienie. Nie miałam jak skontaktować się z Jonahem. Zapisałam jego numer w telefonie, ale go nie pamiętałam. Nie mogłabym do niego zadzwonić, nawet gdyby pojawiła się taka możliwość. Zamaskowany mężczyzna z pewnością by mi w tym nie pomógł.
Byłam sama.
Całkiem sama.
Tak jak Gina, kiedy była małą dziewczynką. Tak jak Talon w tamtej ciemnej, zimnej piwnicy.
Zamaskowany mężczyzna otworzył drzwi samochodu i uruchomił silnik. Instynktownie wzięłam głęboki wdech – ostatni wdech czystego powietrza.
Sięgnął do drzwi pasażera, zamknął je, a następnie wstał, zamknął drzwi od strony kierowcy.
– Czas się skończył, pani doktor. – Popchnął mnie w stronę samochodu.
Nie dałam rady utrzymać się na nogach i upadłam na drzwi kierowcy. Zsunęłam się w dół, klamka wbiła mi się w plecy i wylądowałam na podłodze, z piekącą od bólu kostką.
Spojrzał na mnie, stojąc przy drzwiach prowadzących do domu.
– Wszystko jest zamknięte. Do widzenia. Do zobaczenia w piekle.
Drzwi zamknęły się z cichym kliknięciem.
Zamknęłam oczy i wzięłam kolejny wdech, wracając do esencji samego życia… do oddychania i…
Nie! To był jedyny raz, kiedy esencja życia mi nie pomoże. Im więcej będzie wdechów, tym szybciej stracę przytomność z powodu tlenku węgla.
Drżałam, wciąż leżąc na betonowej podłodze obok samochodu. Nie było czasu na panikę. Musiałam działać, i to szybko. Kostka wciąż pulsowała, więc przesunęłam się na tyłku w kierunku półek po drugiej stronie garażu.
I wtedy to zobaczyłam.
Jonah
– Co się, kurwa, dzieje?
Przeszedł mnie dreszcz. Drzwi Melanie były zabezpieczone taśmą policyjną i zamknięte na kłódkę. Co jest, do cholery? Włamano się do jej domu? Miałem nadzieję, że nic więcej. Z pewnością wszystko z nią w porządku. Szybko nacisnąłem dzwonek do drzwi.
Brak odpowiedzi.
„Nie panikuj, Joe”. To nie musiało niczego oznaczać. Mogła być w pracy. Jej biuro nie było zbyt daleko stąd. Nie, nie było jej w pracy. Przecież wzięła trzytygodniowy urlop. Ale mogła wyjść załatwić jakieś sprawy. Albo…
Poczułem, że zazdrość przenika mnie na wskroś. Mogła być z Oliverem Twistem.
Potrząsnąłem głową. Boże, tak, wolałbym, żeby była z nim niż w jakichś tarapatach. Chociaż trudno było mi się z tym pogodzić, taśma policyjna z pewnością oznaczała kłopoty. Czy była ranna? Czy to dlatego nie odpowiadała na moje telefony?
Myślałem, że karze mnie za to, że nie oddzwoniłem do niej od razu. Czego się spodziewała, kiedy wymknęła się z mojego domu po tym, jak zaprosiłem ją do siebie? Do diabła, chciałem, żeby została. Wziąłem głęboki wdech i zacząłem walić w drzwi. Nikt nie odpowiedział, ale nagle otworzyły się inne drzwi, oddalone o kilka kroków.
– Co to za hałasy? – W wejściu stała młoda kobieta z krótkimi włosami, ubrana w dżinsy i koszulkę z napisem „Daj buziaka, jestem Irlandką”.
– Przepraszam za kłopot. Szukam Melanie Carmichael. Wiesz, co tu się dzieje? Dlaczego jej drzwi zaklejono taśmą? Co się z nią stało? Czy wszystko z nią w porządku? Widziałaś ją może?
– Powoli… Nie, nie widziałam jej niestety. Nie było jej tutaj, kiedy przyjechała policja.
Poczułem przyspieszone bicie serca. Okej, czyli nie jest tak źle. Prawdopodobnie doszło do zwykłego włamania, a Melanie nic się nie stało. Tylko gdzie ona się podziewa?
– Co się stało? Dlaczego przyjechała policja?
– Nie jestem pewna. Wtargnęli siłą, a potem zabezpieczyli wszystko taśmą. Byłam w pobliżu i kiedy usłyszałam hałas, wyszłam na zewnątrz, ale nie mogłam się zorientować, o co chodzi. Nie zabawili tu długo. Wtedy pomyślałam, że może włączył się jej alarm czy coś takiego.
Młoda kobieta była, cóż, po prostu młoda. Miała na sobie uroczą koszulkę. Wyglądała na Irlandkę. Z rudoblond włosami i niebieskimi oczami. I nie mogła mi w niczym pomóc.
– Kiedy przyjechała policja?
– Dwa dni temu.
– Dwa dni temu? – Tego wieczora Talon i ja pojechaliśmy do Denver. – Widziałaś ją od tamtej pory?
– Nie, ale ona i ja nie do końca mamy ten sam rytm dobowy. Nie obracamy się w tych samych środowiskach.
Cholera. Przecież zadzwoniłaby, gdyby potrzebowała mojej pomocy, prawda?
Cały czas to sobie powtarzałem.
– Jeśli ją spotkasz, przekażesz jej, że jej szukam?
Młoda kobieta znów się uśmiechnęła.
– Jasne, nie ma sprawy. Ale najpierw musisz mi powiedzieć, kim jesteś.
– Och, no tak. – Wyciągnąłem portfel z tylnej kieszeni spodni, otworzyłem go i wyjąłem jedną z moich wizytówek. – Jonah Steel. – Podałem jej wizytówkę.
– Ona będzie wiedziała, o co chodzi?
Przytaknąłem.
Kobieta wyciągnęła rękę.
– Jestem Lisa O’Toole. Miło cię poznać.
– Mnie również. – Szybko uścisnąłem jej dłoń i się odwróciłem.
– Dlaczego tak się spieszysz?
Spojrzałem na nią ponownie, uśmiechała się, przechylając biodra w uwodzicielskiej pozie. Naprawdę? Zamierzała ze mną flirtować?
Teraz?
– Mój przyjaciel czeka na mnie w barze po drugiej stronie ulicy. Proszę, powiedz Melanie, że jej szukam. I że się o nią martwię. Muszę się dowiedzieć, czy u niej wszystko w porządku.
– Umowa stoi, Jonah Steel. – Lisa puściła do mnie oczko.
Musiała żyć z majątku rodziców, skoro mieszkała w tym samym budynku co Melanie. A może jednak była starsza, niż na początku mi się wydawało, i miała jakąś pracę.
Należałem do tych, którzy rozmawiali o pieniądzach. Moi bracia, siostra i ja nigdy nie musieliśmy się o nie martwić. Mimo to ciężko pracowaliśmy, prowadząc ranczo. Gdybyśmy tylko zechcieli, moglibyśmy je sprzedać i zgarnąć wystarczająco dużo pieniędzy, by utrzymać kilka następnych pokoleń naszej rodziny. Ale gdybyśmy to zrobili, zarówno mój dziadek, jak i ojciec bez wątpienia przewróciliby się w grobach.
Więc włamano się do jej mieszkania. Pewnie pojechała do hotelu. Gdyby naprawdę chciała, zadzwoniłaby do mnie, a przynajmniej odebrałaby mój telefon. Najwyraźniej jej wymknięcie się z mojego domu było wiadomością. Nie chciała mnie.
Przeżyję to.
Musiałem.
Wciąż jednak czułem łaskotanie w karku – takie dziwne uczucie, że coś jest nie tak.
Machnąłem na nie ręką. W końcu nie jest to nic takiego, na co nie mogłoby pomóc martini. Wsiadłem do windy, zjechałem na parter i ruszyłem na spotkanie z Bryce’em. Od razu go zauważyłem – siedział przy barze z piwem w dłoni. Przy pustym stołku stało martini. Dobry człowiek. Dosiadłem się do niego.
– I jak poszło? – zapytał.
Upiłem nieco drinka. Nie było to CapRock, ale i tak niezłe.
– Nijak. Nie było jej w domu, a drzwi były zaklejone policyjną taśmą.
– Co? – Bryce odstawił piwo, nie biorąc nawet łyka. – Nic jej nie jest?
– Na tyle, na ile mogę powiedzieć… Rozmawiałem z jej sąsiadką. Melanie nie było w domu, gdy przyjechała policja, więc prawdopodobnie włamano się do jej mieszkania. Dlaczego jednak do mnie nie zadzwoniła?
– Ale czy nie mówiłeś, że wymknęła się z twojego domu kilka dni temu? Może…?
– Dokończ tę myśl. Może po prostu nie chciała do mnie dzwonić. – Wziąłem długi łyk martini. – Kurwa, dam sobie z tym radę. – Nie byłem jednak pewien, czy sam wierzę we własne słowa.
– Cóż, dzwoń do niej dalej. W końcu przecież musi odebrać. Chyba.
– Po prostu nie mogę pozbyć się wrażenia, że coś jest nie tak.
– Więc nie ma jej w domu. Pewnie jest w pracy.
– Nie, nie jest. Wzięła urlop.
– Naprawdę? Dlaczego?
– Nie znam wszystkich szczegółów.
Znałem je, ale nie miałem ochoty ujawniać spraw Melanie. Nie znosiłem okłamywać Bryce’a. Ale ostatnio zrobiłem się w tym cholernie dobry. Siedziałem obok niego, choć w myślach wydałem już wyrok na jego ojca, i nawet nie zająknąłem się najlepszemu przyjacielowi o moich podejrzeniach. Potrzebowałem bardziej namacalnego dowodu, zanim będę mógł działać dalej.
– Ja bym się tym nie przejmował – powiedział Bryce. – Pewnie wyszła na zakupy.
Melanie zupełnie nie kojarzyła mi się z zakupami. Swoje beżowe bawełniane majtki mogła kupić wszędzie. I choć jej ubrania były ładne, były zarazem przemyślane i profesjonalne. Na niej seksowne jak diabli, ale nie było to nic, czego nie mogłaby kupić w sklepie internetowym.
Oczywiście musiała też coś jeść. Może więc po prostu poszła do sklepu spożywczego.
– Prawdopodobnie masz rację.
Szkoda, że nie byłem w stanie uwierzyć sobie nawet przez chwilę. Może naprawdę nie chciała ze mną rozmawiać. Gdyby rzeczywiście tak było, musiałbym z tym się pogodzić. Cóż mógłbym innego zrobić?
– Więc co myślisz o dzisiaj? – zapytał Bryce.
– O co ci chodzi?
– O naszą wizytę u Larry’ego.
Jasne. Tak bardzo zamartwiałem się o Melanie, że omal nie zapomniałem o naszej wizycie u wujka.
– Nie jestem pewien, czy dowiedzieliśmy się czegoś nowego.
– Nadal uważasz, że znam jednego z napastników?
Żałowałem, że nie przedstawiłem Bryce’owi tej teorii po naszej pierwszej wizycie u Larry’ego, ale byliśmy u niego wcześniej, zanim dowiedziałem się o potencjalnym zaangażowaniu jego ojca w tę sprawę.
– Nie wiem, stary. Nie jestem pewien, czy w tej chwili wiem cokolwiek o czymkolwiek.
– Ale możesz mieć rację. Jego słowa chyba na to też wskazywały. Ja po prostu nie wiem, kto to może być. Nie znam nikogo takiego.
Otworzyłem usta, choć nie wiedziałem, co z nich wyjdzie, ale w tej chwili zabrzęczała moja komórka. Ten dzwonek mnie dosłownie uratował. Zerknąłem na wyświetlacz.
– Mogę odebrać? To Marjorie.
– Śmiało.
Przyłożyłem telefon do ucha.
– Hej, Jorie.
– Joe, natychmiast wracaj do domu – odezwała się wysokim, przenikliwym głosem. Coś się stało. – Muszę z tobą porozmawiać.
– Co się dzieje? Wszystko w porządku?
– Nic mi nie jest. Tak myślę. – Teraz jej głos zadrżał. – Coś dzisiaj widziałam.
– Co?
– Wolę nie mówić o tym przez telefon.
– Nie możesz porozmawiać z Talonem i Ryanem?
– Ryan jest zbyt zajęty, by oderwać się choćby na moment od tego swojego wina. Nie mogę go zapytać. A Talon… Nie, nie mogę o tym rozmawiać z Talonem. Nie teraz. Jeszcze… nie.
– Gdzie jest Jade?
– W pracy.
– Ja jestem w mieście, Jorie. Bryce i ja…
– O Boże. Bryce
– O co chodzi? Bryce jest ze mną. Wszystko z nim w porządku.
– Bryce jest z tobą?
– Tak. Wpadliśmy na drinka.
– Więc gdzie jest Henry?
– Chyba ze swoimi dziadkami.
– O Boże…
– Jorie, powiedz mi, co się dzieje!
– Zapytaj Bryce’a, czy dziecko jest z jego matką. Teraz.
– Jorie…
– Teraz. Proszę.
Zerknąłem na przyjaciela.
– Henry jest z twoją mamą, prawda?
– Tak. – Bryce skinął głową.
Ponownie podniosłem telefon.
– Henry jest z Evelyn. Nic mu nie jest.
Do moich uszu dotarło ciężkie westchnienie.
– Dzięki Bogu…
– Jorie, co się dzieje, do cholery?
– Po prostu wróć do domu. Będę na ciebie czekać.
Te słowa wzbudziły mój niepokój. A fakt, że martwiła się o Henry’ego, mógł oznaczać tylko jedno. Zakończyłem połączenie, wypiłem resztę martini jednym haustem i zwróciłem się do Bryce’a.
– Muszę wracać do domu.
Melanie
Między podstawą szafki a ścianą tkwił kawałek białej rury PCV. Gdyby rura była w środku pusta – a rury zwykle takie są – i gdyby udało mi się znaleźć jakąś małą szczelinkę gdzieś w tym pozornie szczelnie zamkniętym garażu, mogłabym przez nią oddychać i dzięki temu przeżyć. A co ważniejsze, mogłabym wybić nią szybę w samochodzie i wyłączyć silnik. W starszych modelach aut – a to do takich należało – nie było szyb odpornych na stłuczenie. Przynajmniej miałam taką nadzieję.
Pozostawał problem, jak wyciągnąć tę rurę. W moim obecnym stanie mogłam tylko skakać na jednej nodze, znosząc pulsujący ból drugiej, i musiałam korzystać z rąk.
Adrenalina buzowała w moim ciele, poczułam nagły przypływ energii. Bałam się jak nigdy dotąd, ale musiałam działać szybko. Skakałam wzdłuż ściany garażu, badając ją tak dokładnie, jak to było możliwe, i sprawdzając każdą szczelinę. Potrzebowałam czegoś – czegokolwiek – co pomogłoby mi się uwolnić. Niczym jastrząb polowałam na jakąkolwiek dziurę w konstrukcji, przez którą mogłabym zaczerpnąć świeżego powietrza. Kiedy dotarłam do tylnej ściany, przyjrzałam się drzwiom prowadzącym na zewnątrz. Były z litego drewna, bez okien i oczywiście zamknięte na głucho. Nie było szans na ucieczkę, chyba że miałabym siekierę i wolne ręce, by jej użyć.
Poskakałam do tej ściany garażu, w której znajdowały się drzwi wiodące do wnętrza domu. Wiedziałam, że też są zamknięte. I tak nie mogłabym podjąć próby ich otwarcia, mając związane ręce. Przeczesywałam wzrokiem ścianę najwyżej, jak mogłam. Tam musiało coś być. Musiało się znaleźć coś, co pozwoli mi stąd uciec.
Wciąż nic.
Ruszyłam teraz ku przodowi, gdzie znajdowała się brama garażu. Pomalowano ją na biało i wyglądała naprawdę solidnie. Z tego, co udało mi się ustalić, to był stary dom. Brama wyglądała na drewnianą, a nie aluminiową. Przynajmniej tak mi się wydawało. Przyjrzałam się jej ze wszystkich stron, szukając jakichkolwiek uszkodzeń czy pęknięć, przez które mogłabym wdychać tlen. Nie znalazłam żadnej, nawet najmniejszej szczeliny.
W grę wchodziła uszczelka znajdująca się w dolnej części bramy. Gdyby tylko udało mi się ją zdjąć, w garażu byłoby więcej powietrza. Ale ręce miałam związane. Opadłam na podłogę, plecami oparłam się o bramę i spróbowałam chwycić uszczelkę.
Cholera!
Muszę mieć wolne ręce.
Zaczęłam znowu przyglądać się bramie. Coś w niej było nie tak. W trzech czwartych jej wysokości kolor zmieniał się nieznacznie z białego na jeszcze bielszy. Przyjrzałam się bliżej i…
Szkło! Cała wewnętrzna strona bramy była pomalowana na biało, żeby mnie zmylić, ale ta drewniana brama miała okna ze szkła.
Szkła, które mogłam rozbić, by wpuścić świeże powietrze! Zaczynała mnie już boleć głowa. Niedługo przyjdą zawroty i nudności, a potem dezorientacja, senność i…
Musiał być jakiś sposób wydostania się stąd.
Adrenalina wciąż we mnie buzowała, a ja zmusiłam swój umysł do pracy, a synapsy do aktywności. Jak się uwolnić i rozbić to szkło?
Przedostałam się podskokami pod drugą ścianę garażu i oparłam się o nią.
Coś dźgnęło mnie w ramię.
Co jest, do cholery? Odwróciłam się i…
To był gwóźdź, nie dłuższy niż ćwierć cala.
Zamalowany i prawie niewidoczny gołym okiem. Niewidoczny dla każdego, kto przechodził przez ten garaż. Ja też nie dostrzegłam go na początku i dalej bym go nie widziała, gdybym nie oparła się o ścianę w odpowiednim miejscu i nie poczuła ukłucia.
Szybko odwróciłam się i zaczęłam pocierać nadgarstkami o gwóźdź. Gdyby tylko był skierowany ostrym końcem na zewnątrz! Nie, to mało prawdopodobne. Kto wbijałby gwóźdź po złej stronie ściany?
Co za głupia myśl! Zaczynało mi się mącić w głowie.
Taśma, którą skrępowano mi ręce, była wytrzymała i nie wydarzyło się nic poza tym, że poobijałam sobie nadgarstki.
Cholera.
Znowu spojrzałam na szafkę stojącą obok mnie. Składała się ze starych, tanich, metalowych półek, które – jak teraz jasno to widziałam – nigdy nie utrzymałyby mojego ciężaru, nawet gdyby udało mi się na nie wspiąć.
Zwiesiłam ramiona. Co ja sobie wyobrażałam?
Nigdy nie wyjdę stąd żywa.
Nigdy nie powiem Jonahowi, jak bardzo go kocham, jak wiele dla mnie znaczy.
Ogarnęło mnie odrętwienie. Osunęłam się na podłogę, w obolałej kostce czułam igiełki bólu, aż… „Auć!”
Coś ukłuło mnie w ramię przez szary polar bluzy. Odwróciłam się jeszcze raz w stronę półki. Jej wyszczerbiona krawędź wbiła się we mnie na tyle mocno, że rozdarła materiał.
Jeśli mogła przebić materiał…
Ignorując ból w kostce, stanęłam na nogi i odwróciłam się plecami do ostrej krawędzi. Zaczęłam spiesznie trzeć o nią taśmą. Niewiele z tego wynikało, pomijając nowe rany na nadgarstkach. Ale w moim dążeniu ku wolności nie czułam bólu. Dzięki Bogu za adrenalinę!
Przycisnęłam związane ręce do krawędzi szafki i przebiłam taśmę na wylot. Tak! Mogłam robić małe dziurki jedna po drugiej, w ten sposób ją przecinając.
Chociaż półki były przybite do ściany, nie były zbyt stabilne. Trzeba było działać szybko i ostrożnie. To się musiało udać. Musiało. Lekko opuściłam nadgarstki, wybijając kolejną dziurę. Musiałam robić je najszybciej, jak się dało. Serce wyskakiwało mi z piersi. „No dalej, dalej…”
Zbyt długo to trwało. W pośpiechu zaczęłam pocierać taśmą w górę i w dół, tak jak na początku. Przynosiło to teraz lepsze efekty, gdy taśma była już trochę podziurawiona. Nie widziałam, co robię, więc zraniłam się wiele razy, czemu towarzyszyły moje rozpaczliwe okrzyki. Ale po początkowym szoku przestałam czuć ból, tylko adrenalina płynęła w moich żyłach, zmuszająca mnie do coraz cięższej pracy, by się uwolnić.
Spojrzałam przez ramię. Srebrnoszare półki poplamione były moją krwią. Ale nic mnie to nie obchodziło. Zatrucie tlenkiem węgla mnie zabije. Kilka skaleczeń nie. Będę potrzebować zastrzyku przeciwtężcowego, ale było to o wiele lepsze niż śmierć tutaj.
Coraz szybciej tarłam o metal. „No dalej, do cholery! No dalej!” Z całej siły rozchyliłam nadgarstki i wydałam triumfalny okrzyk. Ale to wciąż nie był koniec. Taśma nadal była połączona powyżej. Gorączkowo tarłam dalej, raniąc i tak już zakrwawione dłonie i przedramiona.
Ogarnęła mnie szalona radość. Udało mi się zrobić pierwszy krok! Ramiona miałam napięte, gotowe do wyrwania się na wolność, gdy…
Zobaczyłam własne nadgarstki przed sobą! Szybko usunęłam z nich taśmę, a następnie usiadłam na podłodze i zaczęłam pracować nad kostkami. Nie, ważniejsze jest zaczerpnięcie świeżego powietrza. Stanęłam ponownie i…
O rany. Aż oparłam się o ścianę. Zakręciło mi się w głowie, ból był jak uderzenie młota pneumatycznego. Nie zauważyłam tego wcześniej, kiedy próbowałam uwolnić nadgarstki.
„Muszę się o coś oprzeć… o cokolwiek…
Nie! Muszę wrócić do Jonaha. Nie liczy się nic poza powrotem do Jonaha”.
Spojrzałam na samochód. Jego niebieski kolor wydawał mi się rozmyty. Teraz trzeba wybić szybę od strony kierowcy.
Zachwiałam się i zmieniłam zdanie. Ważniejsze jest wybicie szyby w garażu i zaczerpnięcie świeżego powietrza. Zajmie to mniej czasu niż wybicie szyby w aucie. Nadgarstki miałam już całe we krwi. Przemieściłam się skokami do szafki i chwyciłam zaklinowany pod nią kawałek rury PCV. Następnie w podskokach wróciłam do bramy garażu i zaczęłam walić w jedno z okien.
Włożyłam całą swoją siłę w uderzenie. W końcu odrzuciłam rurę i waliłam zakrwawionymi pięściami w białe szkło.
Aż usłyszałam trzask.
Tak! Małe pęknięcie, ledwo widoczne pod farbą. Ponownie podniosłam rurę i naparłam nią na szkło, aż w końcu pękło tak, że mogłam ją wypchnąć na zewnątrz.
– Pomocy! Pomocy! Niech ktoś mi pomoże!
W okolicy nie było widać żadnych domów. Albo byłam na wsi, albo gdzieś na przedmieściach, gdzie rosło dużo zieleni. Wystawiłam głowę przez wybity otwór i odetchnęłam świeżym powietrzem. Ale kto wie, ile czasu zajmie mi sprowadzenie pomocy.
Wzięłam jeszcze kilka dużych łyków świeżego powietrza, a następnie zabrałam się do uwalniania stóp. Skręcona kostka wciąż mnie bolała w miejscu, gdzie kopnął ten facet. Gdy skakałam po garażu w poszukiwaniu drogi ucieczki, nie zwracałam uwagi na ból.
Z pewnością byłam jeszcze w przysłowiowym lesie. Mężczyzna zawiązał na stopach mocny węzeł, a moje ręce pulsowały bólem od skaleczeń, ale byłam naprawdę zdeterminowana. Ponownie spojrzałam na niewyraźny samochód, jego obraz mi się rozmywał. Powinnam wybić szybę… Wyłączyć auto… Do diabła ze stopami.
Ale moje ręce nadal pracowały i w ciągu kilku następnych minut byłam wolna i mogłam swobodnie się poruszać.
Podeszłam do auta i zaczęłam uderzać w okno od strony kierowcy rurą i gołymi rękami. W końcu szyba pękła, a ja wypchnęłam szkło na siedzenie. Odblokowałam drzwi, otworzyłam je i szybko wyłączyłam silnik, wyciągając kluczyk.
Następnie pobiegłam z powrotem do drzwi garażu i wzięłam jeszcze kilka głębokich oddechów przez wybity otwór.
Cholera, moja głowa. Wszystko wydawało mi się niewyraźne. Tylko trawa, brud i szarłaty toczące się po ziemi, pchane wiatrem. Mimo że miałam teraz dopływ świeżego powietrza, a silnik już nie pracował, garaż nadal był pełen trującego gazu. Przynajmniej nie będzie go już przybywać.
Wzięłam jeszcze kilka głębokich wdechów przez wybitą szybę i spróbowałam się podciągnąć, by przez nią przejść. Ręce miałam bardzo pokaleczone, kostka bolała, ale musiałam spróbować. Z krzykiem bólu skoczyłam i złapałam za dolną część otworu. Nie udało mi się jednak dłużej utrzymać.
Znowu usiadłam, a łzy napłynęły mi do oczu. Udało mi się osiągnąć tylko tyle, że ręce miałam jeszcze bardziej pokaleczone. Spojrzałam w stronę drzwi w tylnej ścianie. Rozmazany niebieski samochód – czyżby teraz się poruszał? – zasłaniał mi widok. I wtedy głośno się roześmiałam.
Jonah
Nieco ponad godzinę później byłem z powrotem w domu. Jorie siedziała przy kuchennym stole, Lucy leżała u jej stóp. Moja siostra była wyraźnie roztrzęsiona. Przed nią stała niska szklanka wypełniona czymś, co wyglądało jak bourbon lub szkocka. Jorie zwykle nie piła zbyt dużo.
– Dzięki Bogu, że już jesteś. – Zerwała się na mój widok, prawie przewracając krzesło, i rzuciła mi się w ramiona.
Poklepałem ją po plecach.
– Już wszystko w porządku. Jestem tutaj.
– A dziecko? Nic mu nie jest?
– Jest okej. Gdyby było inaczej, Bryce dałby mi znać. Podrzuciłem go i w drzwiach zobaczyłem Evelyn z Henrym na rękach.
– Dzięki Bogu. – Zachlipała w moją koszulę.
Odsunąłem ją od siebie, by spojrzeć jej w twarz.
– Co cię tak zdenerwowało?
Potrząsnęła głową.
– Joe, to po prostu zbyt straszne, by wyrazić to słowami. Nie mogę sobie nawet wyobrazić…
– Chodź. – Zaprowadziłem ją z powrotem do stołu. – Usiądź. Napij się… cokolwiek to jest.
– Szkocka.
– Od kiedy pijasz szkocką?
– Odkąd wydarzyła się ta cała pieprzona sprawa. – Moja siostra wzięła duży łyk.
Westchnąłem. To musiało być szczególnie trudne dla Jorie. W końcu reszta z nas wiedziała o tym, co działo się z Talonem przez dwadzieścia pięć lat. Ukrywaliśmy prawdę przed naszą młodszą siostrą, próbując ją chronić, aż mniej więcej miesiąc temu Talon zdecydował, że nadszedł czas, aby jej o wszystkim opowiedzieć. Często zastanawiałem się, czy przypadkiem nie popełniliśmy błędu. Ponieważ to Talonowi przytrafiła się ta straszna tragedia, Ryan i ja zawsze podążaliśmy za nim w radzeniu sobie z tym. Gdy jednak patrzyłem teraz na moją młodszą siostrę, wolałbym, żeby nadal nic o tym nie wiedziała.
Ale było już za późno. Rzeczywistość została jej narzucona w taki sam sposób, w jaki spadła na nas dekady temu. Nie zasłużyła na to, ale nikt z nas na to nie zasłużył. Przede wszystkim Talon.
– Napij się jeszcze.
Posłuchała mnie.
– W porządku. Teraz spójrz na mnie i powiedz mi, co się stało.
Pomasowała się po karku.
– Poszłam dziś do siłowni.
– A więc poszłaś do siłowni? To dobrze.
– Chciałam wrócić do aerobiku. W siłowni prowadzą teraz nowe ćwiczenia na stepie i chciałam spróbować. Więc poszłam tam dzisiaj i odnowiłam swoje członkostwo.
– No i?
– Spóźniłam się na zajęcia, na które chciałam pójść, więc postanowiłam poćwiczyć na orbitreku.
– Aha.
– Ćwiczyłam czterdzieści pięć minut, nieźle się spociłam… – Wzięła głęboki oddech.
– Spokojnie, kochanie. Jestem tutaj.
– Kiedy zeszłam z orbitreka, poszłam po ręcznik, żeby wytrzeć twarz, a tam stał jakiś facet, odwrócony do mnie plecami. Miał siwe włosy.
– Okej.
– Podniósł rękę i zobaczyłam…
– Co zobaczyłaś?
Jorie zakasłała.
– Znamię. W kształcie Teksasu. Jak to, które opisał nam Talon. Po wewnętrznej stronie ramienia. Dokładnie takie, jak mówił.
Zimny dreszcz mnie przebiegł.
– Kto to był, Marjorie?
Ale ja i tak już to wiedziałem.
– To był burmistrz, Joe. Ojciec Bryce’a.
Serce waliło mi w piersi. Miałem wszystkie dowody, których potrzebowałem. Szukałem sposobu, by zmusić Toma Simpsona do powiedzenia mi, gdzie jest jego znamię, bez alarmowania Bryce’a, a moja niewinna siostrzyczka niechcący je odkryła.
I chociaż martwił mnie wpływ, jaki to na nią wywarło, byłem zadowolony, że się o tym dowiedziałem.
– Uspokój się, kochanie – poprosiłem.
– To on, Joe. I Bryce tam mieszka… z tym małym dzieckiem.
– Bryce szuka dla siebie mieszkania. Mówił mi o tym. I nie będzie tam mieszkał zbyt długo, o ile ja mam coś do powiedzenia w tej sprawie.
– Zamierzasz mu powiedzieć?
Odchrząknąłem.
– Nikomu z was tego nie mówiłem, ale już od jakiegoś czasu podejrzewałem burmistrza.
– O Boże! Dlaczego nie powiedziałeś Talonowi? I Bryce’owi? Przecież on tam mieszka ze swoim dzieckiem!
– Spokojnie. Henry’emu nic nie jest. Do tej pory nie miałem żadnych prawdziwych dowodów. Wiedziałem, że Tom ma takie znamię, ale nie wiedziałem gdzie. Dzięki tobie teraz już wiem.
– Ale nawet samo podejrzenie… Musimy zabrać stamtąd dziecko.
– Bryce tam dorastał i nic mu się nie stało. I mieszka tam też jego matka. Ale nie martw się. Powiem Bryce’owi.
– I musimy powiedzieć Talonowi.
Przytaknąłem.
– Jorie, najpierw muszę powiedzieć Bryce’owi.
– Dlaczego?
– Ponieważ jest moim najlepszym przyjacielem i mieszka tam ze swoim małym synkiem. A to jest jego ojciec.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki