Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jade Roberts jest już pewna, że Talon Steel to ten mężczyzna, na którego zawsze czekała. Ufa mu, mimo że wciąż nie poznała jego mrocznej przeszłości. Śledztwo dotyczące Steelów odsłania przed nią kolejne tajemnicze wątki. Czy w sprawę jest zamieszany prokurator i dlaczego jej matka miała wypadek, z którego ledwo uszła z życiem? Nitek przybywa – czy Jade je splecie i wyjaśni dramat sprzed lat?
Talon Steel postanawia uporać się z demonami przeszłości. Już przed nimi nie ucieka, tylko staje twarzą w twarz. Wciąż jednak nie potrafi się odsłonić przed Jade – obawa, że ukochana go odrzuci, gdy pozna jego sekret, działa paraliżująco.
Czy namiętność i miłość okażą się silniejsze niż wszystkie przeciwności losu, z którymi Jade i Talon będą musieli sobie poradzić?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 269
Tytuł oryginału: Possession
Copyright © 2016 Waterhouse Press, LLC
Published in agreement with Waterhouse Press, LLC, USA
and Book/lab Literary Agency, Poland.
Copyright for the Polish Edition © 2018 Edipresse Polska SA
Copyright for the Polish translation © 2018 Lola Borecka
Edipresse Polska SA
ul. Wiejska 19
00-480 Warszawa
Dyrektor ds. książek: Iga Rembiszewska
Redaktor inicjujący: Natalia Gowin
Produkcja: Klaudia Lis
Marketing i promocja: Renata Bogiel-Mikołajczyk, Beata Gontarska
Digital i projekty specjalne: Katarzyna Domańska
Dystrybucja i sprzedaż: Izabela Łazicka (tel. 22 584 23 51), Barbara Tekiel (tel. 22 584 25 73),
Andrzej Kosiński (tel. 22 584 24 43)
Redakcja: Ewa Charitonow
Korekta: Ewdokia Cydejko, Agnieszka Jeż
Zdjęcie na okładce: Snowhite, Morozova Oxana / Shutterstock
Projekt okładki i stron tytułowych: Wiesław Woreczko
Skład i łamanie: Typo Marek Ugorowski
Biuro Obsługi Klienta
www.hitsalonik.pl
mail: [email protected]
tel.: 22 584 22 22
(pon.-pt. w godz. 8:00-17:00)
www.facebook.com/edipresseksiazki
www.instagram.com/edipresseksiazki
ISBN 978-83-8117-890-7
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kodowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych w całości lub w części tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.
Moim dwóm cudownym, przystojnym i utalentowanym synom: Ericowi i Grantowi.
Niech zawsze towarzyszy wam szczęście.
Jade
– Cześć, Wendy – rzuciłam do słuchawki. – To znowu Jade Roberts ze Snow Creek.
Usłyszałam ciężkie westchnienie.
– Co mogę dla pani zrobić, Jade?
– Może mi pani opowiedzieć o relacji między Larrym Wade’em i Daphne Steel.
Zapadła cisza.
– Nie wiem, o czym pani mówi.
– Mam powody przypuszczać, że Larry Wade i Daphne Steel byli przyrodnim rodzeństwem.
Cisza.
– Proszę posłuchać, Wendy, wiem, że nie chce pani w to wchodzić, ale zależy mi na Steelach.
– Pani po prostu wykonuje brudną robotę dla Larry’ego.
– I tak, i nie. Prowadzę dla niego dochodzenie ze względów poufnych, ale, jak pani wie, mam też własne cele.
Znowu cisza.
– Dlaczego ktoś majstrował przy akcie urodzenia Daphne i akcie jej ślubu? Dlaczego nikt nie pomyślał, żeby zmienić imiona jej ojca, jeśli już miał dostęp do dokumentów?
– Nie bardzo wiem, do czego pani zmierza, Jade. Nie mam pojęcia, o czym pani mówi.
– Proszę pani, nie jestem głupia. Nazwisko ojca na akcie ślubu Daphne brzmi Wade. Jej akt urodzenia dowodzi, że jej ojciec nazywał się Jonathan Conrad Warren. Ojciec Larry’ego Wade’a nazywa się Jonathan Conrad Wade.
Kolejne ciężkie westchnienie.
– To pani jest prokuratorem – powiedziała. – Niech pani poskłada dowody w całość.
– Już je poskładałam. Teraz chcę się dowiedzieć, dlaczego.
– Obawiam się, że nie mogę pani tego zdradzić.
– Dlaczego nie?
– Bo nie jestem pewna, czy sama cokolwiek na ten temat wiem.
Nie wierzyłam ani jednemu jej słowu. Oczyma wyobraźni widziałam, jak pociera palcem wskazującym swój policzek. Nie zamierzałam jednak znowu do niej lecieć na rozmowę, jeśli nie była gotowa ze mną współpracować.
– W porządku, Wendy. Rozumiem. Jeśli zmieni pani zdanie, proszę do mnie zatelefonować. Ma pani mój numer.
Pożegnałyśmy się i odłożyłam słuchawkę.
Resztę dnia spędziłam na analizowaniu kilku spraw dotyczących jazdy pod wpływem alkoholu. Planowałam wnieść akty oskarżenia następnego dnia na porannej rozprawie w sądzie. Poza tym na jakiś czas musiałam oderwać myśli od Steelów. Bez względu na to, jak kochałam Talona i resztę rodziny, potrzebowałam wytchnienia, choćby na kilka godzin. To śledztwo dawało mi się we znaki.
Kiedy skończyłam pracę nad wykroczeniami w związku z jazdą po pijanemu, weszłam do internetu, żeby poszukać salonów tatuaży w Grand Junction. Może pojadę do miasta i sprawdzę któryś z nich?, pomyślałam. Może znajdę nowy rysunek? Taki, który nie będzie denerwował Talona.
Właśnie upijałam wody z butelki, którą miałam na stole, kiedy Larry wsunął głowę do mojego gabinetu.
– Wychodzę dzisiaj wcześniej, Jade – oznajmił. – Potrzebujesz czegoś, nim skończę pracę?
Przesunęłam kilka dokumentów na biurku.
– Tylko kilku twoich podpisów.
– Jasne, żaden problem.
Wszedł do pokoju, ubrany w szorty, koszulę z hawajskim nadrukiem i klapki.
– Idziesz na plażę? – Uśmiechnęłam się.
– Dobrze by było. Nie, zabieram dziś wnuki na popołudnie. Masz jakieś plany na weekend?
– Może pojadę do miasta.
– Tak, a po co?
– Chciałabym zrobić sobie tatuaż.
Zadzwonił mój telefon.
– Przepraszam na moment. – Podniosłam słuchawkę. – Tak?
– Jakiś Ted Morse do ciebie, Jade – poinformowała mnie Michelle.
Ojciec Colina? Dlaczego miałby do mnie dzwonić?
– Okej, połącz mnie z nim. – Odwróciłam się do Larry’ego. – To zajmie minutę.
Skinął głową, wziął dokumenty i usiadł na krześle naprzeciw mnie. Zaczął wertować papiery.
– Tu Jade – powiedziałam do słuchawki.
– Jade, tu Ted Morse. Musisz mi odpowiedzieć na kilka pytań.
Czy ja się nigdy nie uwolnię od tej rodziny?
– Co masz na myśli?
– Jade, gdzie jest mój syn, do jasnej cholery? Miał przyjechać do domu po tej rozprawie. Nikt go nie widział od czasu, kiedy wyjechał.
Krew zastygła mi w żyłach.
– Nie przyszedł do sądu. Ostatnim razem widziałam go w sobotę.
Zapanowała cisza.
– Będziemy w kontakcie. – Wyłączył się.
Gdzie się podział Colin? Obleciał mnie strach. Poczułam, jak włoski na karku stają mi dęba.
Larry siedział naprzeciw mnie. I uważnie się we mnie wpatrywał.
– Wszystko w porządku?
– Tak, tak. To ojciec mojego byłego narzeczonego, po prostu go szuka.
– Rozumiem. – Larry podpisał się na ostatnim dokumencie. – A więc tatuaż. Mogę zapytać, gdzie go chcesz sobie zrobić?
– Jeszcze nie wiem. Może w jakimś salonie w Grand Junction.
Zaśmiał się.
– Miałem na myśli, gdzie na ciele?
– Ach, oczywiście. W dolnej części pleców.
– Dobre miejsce. To twój pierwszy?
Skinęłam głową.
– Boli jak cholera.
– Też tak słyszałam. Ale przeżyję, nic mi nie będzie.
Odwrócił się, żeby wyjść. Ogarnęła mnie panika. Nie pozwól mu wyjść, przeszło mi przez głowę. Nie pozwól mu wyjść.
Musiałam się dowiedzieć kilku rzeczy, które tylko on mógł mi wyjawić. A teraz Colin zniknął. Wątpiłam, żeby Larry miał z tym coś wspólnego, ale bałam się, że Talon ma. Cholera, potrzebowałam kilku odpowiedzi. Zaryzykowałam więc utratą pracy oraz dostępu do bazy danych. Musiałam to ruszyć z miejsca. Dla własnego zdrowia psychicznego.
– Larry?
Obrócił się.
– Tak?
– Zanim wyjdziesz, muszę ci zadać kilka pytań dotyczących śledztwa w sprawie Steelów.
– Hm, tak jak ci już mówiłem, większość z tego jest poufna, ale postaram się pomóc ci, ile będę mógł.
Wzięłam głęboki oddech, zbierając całą odwagę.
– Chcę się czegoś dowiedzieć o twojej siostrze, Daphne Steel.
Jego oczy pociemniały, przeszedł na moją stronę biurka. Zadrżałam ze strachu. No ale co by mi zrobił? Byliśmy w miejscu publicznym, a tuż obok siedzieli Michelle i David. Napotkałam jego rozgniewany wzrok i zerknęłam w dół, na podłogę, strofując się wmyślach, że nie potrafię spojrzeć mu w oczy.
Tanie klapki. I hm… Coś dziwnego.
Larry nie miał palca. Małego palca u lewej stopy.
Jade
– Coś ty powiedziała? – Głos Larry’ego drżał od gniewu.
Podniosłam wzrok znad jego stóp i spojrzałam mu prosto w niebieskie oczy, teraz pełne wściekłości.
– Czy jesteś tego pewna?
Serce waliło mi jak młotem. Czy on może wyczuwać, że jestem zdenerwowana?
Patrząc na niego – na lodowate niebieskie oczy, zaciętą linię ust, odrażającą łysiejącą głowę, gniew napinający rysy jego twarzy – zobaczyłam go, jakim był naprawdę.
Larry Wade był socjopatą.
A ja przeraziłam się, że oto właśnie przekroczyłam linię oddzielającą mnie od niebezpiecznej strefy.
Przełknęłam ślinę i przytaknęłam. Ganiłam samą siebie za strach przed tym pozbawionym etyki zasrańcem. Ale on stał tak blisko mnie… Wściekłe zimno wiało z jego ciała, powietrze między nami zamarzało. Chociaż David i Michelle byli tuż obok, nie mogłam drążyć kwestii ewentualnych rodzinnych powiązań między nim a Daphne Steel. To wymagało odwagi, której w tym momencie nie miałam. Więc postanowiłam zbagatelizować pytanie i zapytać raz jeszcze, nie używając już jednak słowa „siostra”. I powiązać to z tajemniczą wypłatą pięciu milionów dolarów.
– Tak. Chcę dowiedzieć się czegoś o Daphne Steel . Myślę, że to może mi pomóc w dochodzeniu.
– Powiedziałaś coś innego.
Odchrząknęłam.
– Nie. Musiałeś źle mnie zrozumieć.
Uniósł jedną brew. Boże, wyglądał złowieszczo! Przez moment nie byłam pewna, czy w ogóle się odezwie.
– Daphne Steel umarła prawie dwadzieścia pięć lat temu – wysyczał wreszcie.
Przygryzłam dolną wargę.
– Zgadza się. Prawie w tym samym czasie, kiedy z konta Steelów wykonano transfer pięciu milionów do nieznanego odbiorcy.
Larry cofnął się powoli, a moja panika zelżała. Ale tylko odrobinę. Gdybym musiała uciekać, mogłabym przeskoczyć biurko i wybiec przez drzwi. Mimo wąskiej spódnicy i butów na obcasie dałabym radę.
– Ciekawe – powiedział. – Taki punkt widzenia nie przyszedł mi do głowy.
Nie uwierzyłam mu nawet przez sekundę.
Śledztwo, które prowadziłam, opłacało miasto, ale Larry traktował je bardzo osobiście. Bez względu na to, że – kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy – powiedział, iż Steelowie to „dobrzy ludzie”. Dlaczego ktoś inny miałby ukrywać fakt, że on i Daphne Steel to przyrodnie rodzeństwo? Oczywiście, świetnie rozumiałam, dlaczego Steelowie nie chcieli mieć z nim żadnych związków. Był prawdziwą szują. Zasady nie miały dla niego żadnego znaczenia.
To jego zimno przerażało mnie jak wszyscy diabli.
– Kazałeś mi szukać wszystkiego, co mogłoby się okazać zaskakujące. No więc uważam, że właśnie znalazłam coś takiego.
Przytaknął.
– Tak, to rzeczywiście wygląda dziwnie. Czy udało ci się odkryć, gdzie poszły te pieniądze?
Potrząsnęłam głową. Prawdę mówiąc, nie miałam okazji prowadzić dochodzenia, co stało się z tą wypłatą. Byłam zbyt zajęta badaniem związków między Larrym i Daphne oraz faktem ukrycia bohaterstwa Talona.
– Nieźle zatarli za sobą ślady. Nie udało mi się znaleźć niczego.
Wątpiłam, że wypłata miała jakikolwiek związek z Daphne Steel. Podejrzewałam, że była raczej związana z tym, o czym nie chciała mi powiedzieć Wendy Madigan. A co zdarzyło się dwadzieścia pięć lat temu.
– Szczerze mówiąc – mruknął Larry – dałbym sobie spokój z zagłębianiem się w historię Daphne Steel. Na tyle, na ile ją znałem, wiem, że miała sporo kłopotów ze sobą. Podążanie tropem nieżyjącej już kobiety nie przyniesie nam żadnej istotnej informacji.
No, jemu być może nie.
Poza wszystkim innym – Larry nie podzielił się ze mną powodami, dla których śledzi Steelów, nie licząc tego, że byli rzekomo zaangażowani w zorganizowaną przestępczość i pranie brudnych pieniędzy. Nie wierzyłam w to ani przez sekundę. Na dodatek wiedziałam bardzo niewiele o ojcu Talona. Może Bradford będzie dobrym punktem wyjścia? Tak czy owak, Larry najwyraźniej nie chciał, bym na temat Daphne znalazła cokolwiek więcej.
Zamierzałam pociągnąć tę jego brudną robotę, ponieważ to oznaczało, że będę mogła pomóc Talonowi, Jorie i ich braciom, gdyby doszło do procesu. Będę też mieć oczy i uszy otwarte na każdą możliwość nowej pracy. Nie zamierzałam pracować dla tego dupka ani minuty dłużej, niż to było konieczne.
Nie czułam się tu bezpieczna.
– Oczywiście – powiedziałam. – Jeśli właśnie tego chcesz. Nie będę już sprawdzać Daphne. Miłego popołudnia z wnukami.
Miałam nadzieję, że uzna to za zaproszenie do wyjścia.
Jednak nadal wpatrywał się we mnie tymi swoimi lodowatymi oczami. Bez drgnienia powiek.
Odwróciłam się i zajęłam jakąś pracą przy biurku.
– Jade? – usłyszałam.
Spojrzałam w górę i napotkałam spojrzenie Larry’ego.
– Tak?
Niewidzialne węże pełzły po mojej skórze. Wystarczyło przebywanie w jego pobliżu. W Larrym było coś niesamowitego, przy czym nie miało to nic wspólnego z brakującym palcem u stopy. Jeśli intuicja podpowiadała mi właściwie, wykraczało to daleko poza naginanie zasad.
Wygiął usta w obleśnym półuśmiechu.
– Tobie też życzę miłego weekendu.
Odwrócił się i powoli opuścił pokój.
Musiało upłynąć całe dwadzieścia minut, zanim poczułam się na tyle bezpiecznie, żeby wstać i wyjść z biura.
Talon
Doktor Carmichael milczała przez chwilę.
– Rozumiem – powiedziała wreszcie. – Nie żartował pan, kiedy mówił, że przeszedł przez coś potwornego.
Odchrząknąłem.
– Nie. Nie żartowałem.
– Nie chodzi o to, że myślałam, że to żarty. Przypuszczałam, że to musiało być coś podobnego. Czy może pan mi opowiedzieć o tym odrobinę więcej?
O dziwo, teraz, kiedy wypowiedziałem to słowo – słowo, które trzymałem w tak szczelnym zamknięciu umysłu przez tyle lat – chciałem mówić dalej. Chciałem opisać wszystko, co się stało. I chciałem, żeby doktor Carmichael mi pomogła. Nerwy mi dygotały, puls przyśpieszył, ale chciałem – musiałem! – mówić.
– Myślę, że mogę.
– Dobrze. Proszę zatem zacząć.
– Trzymali mnie w zamknięciu ponad miesiąc. Prawie dwa, chociaż ja sobie nie zdawałem sprawy z upływu czasu. Dnie i noce zlewały się w jedno. Naprawdę nie miałem pojęcia, jak długo tam byłem. Ani którego dnia stamtąd wyszedłem.
– Więc było ich trzech?
Przytaknąłem.
– Słabo ich pamiętam. Ich przywódca miał wytatuowanego feniksa na lewym przedramieniu. I ciemnobrązowe oczy. O tych oczach przypomniałem sobie niedawno, w trakcie kontrolowanej hipnozy.
– Wydaje się, że kieruje pan swój gniew przede wszystkim przeciwko niemu.
– Żadnego z nich nie kocham, proszę mi wierzyć.
– Dlaczego zatem skupia się pan właśnie na nim? To jego pan zabijał we śnie.
Dlaczego? W głębi duszy nienawidziłem całej trójki. Ale to ten z tatuażem – z tym mitycznym ptaszyskiem, którego wizerunek miał dla mnie tyle sprzecznych znaczeń – był tym, do którego żywiłem największą wrogość.
Aż do tej chwili nie wiedziałem, że to uczucie można stopniować. Ale tak, to jego nienawidziłem najbardziej.
– Tak jak mówiłem, on był w pewnym sensie przywódcą. Albo przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. I miał największego…
Boże, czy ja naprawdę chcę iść w tym kierunku?
– Co miał?
Przełknąłem ślinę. I podjąłem decyzję. Żadnego odwrotu.
– Miał największego kutasa. Najbardziej bolało, kiedy on wchodził pierwszy.
Doktor Carmichael siedziała nieruchomo. Jej wargi zacisnęły się lekko.
– Wiem, że bardzo trudno jest panu o tym mówić, Talonie. Jeśli chce pan przerwać, proszę mi po prostu powiedzieć. Nie mam już dzisiaj więcej sesji, więc możemy pracować tak długo, jak pan zechce.
Co mi tam, do diabła! Sad może poczekać. Axel to dobry człowiek, zajmie się wszystkim.
– Nie wiem, ile czasu dam radę, pani doktor. Ale mogę spróbować.
– Rozumiem. Po prostu proszę mi powiedzieć, kiedy będzie pan potrzebować przerwy.
– W porządku.
Doktor Carmichael odchrząknęła.
– Proszę mi opowiedzieć o tych dwóch pozostałych.
Zamknąłem oczy i przełknąłem ślinę.
– Oni nigdy nie byli tak realni, jak ten facet z tatuażem. Właściwie to zacząłem myśleć o nim „Tatuaż”, a o tym drugim „Niski Głos”. Nie, nie chodzi o to, że ten głos był nienormalnie niski czy coś w tym rodzaju. Prawdopodobnie brzmiał jak mój teraz. Może po prostu facet mówił bardziej donośnie? Ale to wrażenia dziesięciolatka.
– Rozumiem. A ten trzeci?
– Ten trzeci na ogół był jakoś tak bardziej w tle. To on mi przynosił jedzenie. I wynosił kubeł, kiedy się załatwiłem.
– Czy mówi mi pan, że on panu tego nie robił?
– Och, nie. Oczywiście, że robił. Po prostu wydawało mi się, że raczej podąża za tamtymi dwoma. Rozumie pani, co mam na myśli?
– A jak pan się czuł z tym, że on panu przynosił jedzenie?
Jak ja się czułem? Nie miałem pojęcia, do czego zmierza doktor Carmichael.
– Czy pani uważa, że powinienem żywić do niego jakieś cieplejsze uczucia, ponieważ mnie karmił?
Potrząsnęła głową.
– Nie, oczywiście, że nie. Ale on był tym, który pana karmił.
Zamknąłem oczy i wypuściłem powietrze.
– Karmił mnie pomyjami, pani doktor. To w większości wypadków nie nadawało się nawet dla świń. Ale ja umierałem z głodu, więc jadłem.
– Rozumiem. – Czy ona rzeczywiście rozumie? Cały czas miała ten swój niezobowiązujący wyraz twarzy. Zupełnie nie potrafiłem go rozszyfrować. Co wcale nie oznaczało, że nie byłem dobry w odczytywaniu ludzi. – Przykro mi, że…
Przerwałem gwałtownie.
– Jego palec u nogi.
– Co pan ma na myśli?
– Ostatnio sobie przypomniałem. Ten trzeci facet… Ten, który przynosił mi jedzenie. Brakowało mu małego palca w lewej stopie.
– Naprawdę? Mamy zatem jednego z tatuażem feniksa na… Na którym przedramieniu?
– Na lewym – zapadłem się w fotel i potarłem skronie.
– Okej. Więc jeden ma tatuaż feniksa na lewym przedramieniu i brązowe oczy. Drugi ma niski głos, a przynajmniej tak to pan zapamiętał. A trzeciemu brakuje małego palca w lewej stopie. Czy tak?
Skinąłem głową.
– Talonie, czy myślał pan kiedykolwiek o tym, żeby spróbować ich dopaść i postawić przed sądem?
– Moi bracia wspominają o tym od czasu do czasu. Ale pani doktor, ja nie chcę ich znowu oglądać. I tak bym ich nie rozpoznał, gdyby przeszli obok mnie na ulicy. Zawsze nosili maski. A prawdę mówiąc, gdyby się kiedykolwiek nawinęli, wymierzyłbym im sprawiedliwość po swojemu.
– Oczywiście, rozumiem pana uczucia. Ale zdaje pan sobie sprawę, że wymierzanie sprawiedliwości po swojemu zaprowadziłoby pana do więzienia na resztę życia?
– Oczywiście, że tak. Nie jestem idiotą.
– Nie chciałam sugerować, że pan jest. Wiem jednak, że czasami chęć zemsty potrafi odebrać rozum.
– To i tak nie ma znaczenia. Nie złapiemy ich nigdy. Jeśli mają choć trochę rozumu, są dziś daleko stąd.
– Prawdopodobnie.
– Mój starszy brat Joe myślał o wynajęciu kogoś, kto spróbowałby ich odnaleźć. Ale ja mówię „nie”.
– Dlaczego?
– Bo po prostu nie chcę nowego otwarcia.
– A czy pan właśnie tego nie robi w tej chwili?
– Robię to po to, żeby wyzdrowieć, prawda?
– Ma pan całkowitą rację. Pan musi wyzdrowieć, bez względu na to, czy ci ludzie zostaną złapani, czy nie. O to mi chodzi.
Westchnąłem.
– Nie przypuszczam, że jest jakakolwiek szansa na ich odnalezienie, pani doktor. Oni działali tutaj dwadzieścia pięć lat temu. Porwali siedmioro dzieciaków. Ja wyszedłem z tego żywy jako jedyny.
– Jest pan pewien, że inne dzieci porwali ci sami ludzie?
Czy jestem? Zawsze tak zakładałem.
– Nie mam pewności – przyznałem. – Nie licząc jednego przypadku.
– Twojego przyjaciela. Chłopca imieniem Luke.
Przytaknąłem.
– Powiedziałeś, że nigdy go nie znaleziono.
– Bo nie znaleziono. Ale ja widziałem go jako ostatni.
– Widziałeś go żywego, Talonie?
– Nie. – Potrząsnąłem głową. Moje serce zaczęło bić jak szalone. – Już wtedy nie żył.
– Talonie, chciałabym, żeby pan coś zrozumiał.
– Co takiego?
– Że nie ma w tym żadnej pana winy.
– Wiem o tym. – Tylko czy naprawdę? Przez te wszystkie potworne dni, kiedy nikt po mnie nie przychodził, siedziałem na tym głupim podartym kocu w tej głupiej szarej piwnicy, myśląc, że jestem bezwartościowy. Nie widziałem żadnego innego powodu, dla którego nikt mnie nie szukał. – To znaczy, myślę, że o tym wiem.
Pani doktor skinęła głową.
– Mówi mi pan, że pan wie to obiektywnie. Że pan, jako dorosły, wie, że został pan porwany przez przypadek. Że to równie dobrze mógł być jakikolwiek inny mały chłopiec z okolic. Nie zasługiwał pan na to, co się panu stało, bardziej niż którekolwiek z tych dzieci. Pan zdaje sobie z tego sprawę, to oczywiste. Ale tamten koszmar wciąż w panu żyje. I wpływa na pana życie aż do teraz.
To, kurwa, absolutna prawda!
– Więc chociaż pan to wie, choć z perspektywy może pan spojrzeć na sytuację obiektywnie i powiedzieć sobie: „To nie była moja wina”, to jednak tamto wciąż wpływa na sposób, w jaki pan o sobie myśli.
– Myślę, że trafiła pani w punkt, pani doktor.
Uśmiechnęła się. Jej oczy błyszczały od powstrzymywanych łez.
– To może być niełatwe, ale obiecuję, że nie zatrzymam się, póki nie dojdziemy tam, gdzie pan potrzebuje.
– Pani doktor? Nic mi nie jest.
Po policzku spłynęła pojedyncza łza.
– Wiem, że nic panu nie jest. A będzie się pan czuł jeszcze lepiej.
– To skąd te łzy?
– Właśnie dlatego zostałam terapeutką, Talonie. Dla takich dni jak ten.
– A co w nim takiego specjalnego?
Doktor Carmichael wyjęła chusteczkę ze stojącego na stoliku do kawy pudełka i otarła oczy.
– Dzisiaj uznałeś to, co się stało. To twój pierwszy prawdziwy krok ku ozdrowieniu. Choć przed nami jeszcze długa droga. Może nie być przyjemnie, ale obiecuję, że przynajmniej będzie z górki.