Melt - Helen Hardt - ebook + audiobook

Melt ebook

Helen Hardt

3,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

„Porywająca ucieczka w świat mrocznej tajemnicy i pikantnego romansu”.

Jonah Steel – inteligentny, bogaty i pracowity –jako najstarszy z rodzeństwa dostał od ojca zadanie ochrony rodziny i poniósł na tym polu sromotną porażkę.

Melanie Carmichael – piękna i znana terapeutka – też nie jest wolna od błędów minionych lat. Chociaż była w stanie pomóc bratu Jonah, zmaga się z niskim poczuciem własnej wartości. Kiedy jednak najstarszy z braci Steelów wchodzi do jej biura w poszukiwaniu wsparcia, nie może odmówić mu pomocy.

Gdy Melanie i Jonah starają się wspólnie rozwiązać swoje problemy, desperacko próbując zignorować rosnące między nimi pożądanie, z całą siłą ujawniają się duchy ich przeszłości… Nadciąga niebezpieczeństwo...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 294

Oceny
3,6 (9 ocen)
2
4
1
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Fiba1

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam ciekawa dużo zwrotów akcji szkoda że w takim momencie zakończono i nie ma dalszy losów braci. Mam nadzieję że doczekam przetłumaczenia tej sagi w języku polskim
00
patunia1990

Nie polecam

Straszna grafomania. Cała seria jest okropna. Tego nie da się czytać. Nie, nie i jeszcze raz nie polecam.
00
Weronika8608

Całkiem niezła

nie przebrnęłam przez audiobooka, ponieważ lektorka była straszna
00

Popularność




Ostrzeżenie

Ostrze­że­nie

Ta książka zawiera sytu­acje i sceny prze­zna­czone dla doro­słych, w tym remi­ni­scen­cje fizycz­nej i sek­su­al­nej prze­mocy wobec nie­let­nich, które mogą wywo­ły­wać nega­tywne reak­cje. Prze­zna­czona jest dla czy­tel­ni­ków doro­słych, zgod­nie z wymo­gami prawa w kraju, w któ­rym doko­nano jej zakupu.

Prze­cho­wuj książki i e-booki bez­piecz­nie, poza zasię­giem młod­szych czy­tel­ni­ków.

Dla wszyst­kich, któ­rzy kie­dy­kol­wiek zosta­wili mi pię­cio­gwiazd­kową recen­zję – dzię­kuję! Cie­szę się, że podoba się Wam moja twór­czość

Prolog. Jonah

Pro­log

Jonah

– O co cho­dzi, Tal?

Wsze­dłem do kuchni głów­nego domu na ran­czu, gdzie Talon, jego dziew­czyna Jade i nasza sio­stra Mar­jo­rie sie­dzieli przy kuchen­nym stole. Był tam rów­nież nasz młod­szy brat Ryan.

Talon prze­cze­sał pal­cami ciemne włosy. Oczy miał pod­krą­żone. Wyglą­dał, jakby nie spał od tygo­dni.

– Przy­je­cha­łem, gdy tylko dosta­łem two­jego ese­mesa.

– Dzięki Bogu, że jesteś – powie­dział Talon.

– Więc co się dzieje? – zapy­ta­łem. – Wyglą­dasz kosz­mar­nie.

– Spo­koj­nie, Joe – powie­dział Ryan. – On jest spa­ni­ko­wany.

Ryan zawsze wspie­rał Talona. Byli sobie bli­scy w spo­sób, w jaki ja ni­gdy nie byłem z moimi braćmi. Byłem naj­star­szy, wyda­wa­łem dyk­ta­tor­skie roz­kazy, gdy oni chcieli się bawić. No i oczy­wi­ście docho­dził do tego fakt, że w dniu porwa­nia to Talon chro­nił Ryana i to wła­śnie on wyka­zał się przy­zwo­ito­ścią, któ­rej ocze­kuje się od star­szego brata, a któ­rej mnie zabra­kło w sto­sunku do Talona. Wiele czasu spę­dzi­łem na roz­my­śla­niu, że jestem zwy­kłym dup­kiem.

– Chcesz kawy, Jonah? – zapy­tała Jade.

Ski­ną­łem głową.

– Nie wsta­waj. Sam sobie przy­niosę. – Się­gną­łem po kubek, nala­łem kawy i usia­dłem przy stole z pozo­stałą czwórką.

– Co się dzieje?

Talon krą­żył wokół stołu, wyraź­nie poru­szony.

– Ktoś był w naszym domu. W tym domu.

– O czym ty mówisz? – Unio­słem brwi.

Marj sku­liła ramiona.

– Jestem prze­ra­żona, Joe.

Jade ski­nęła głową.

– To naprawdę jest straszne.

Poczu­łem, jakby jakieś zimne palce prze­bie­gły po moim krę­go­słu­pie.

– Czy ktoś mógłby mi powie­dzieć, o co tu, kurwa, cho­dzi?

Talon spoj­rzał na Jade.

– Wie­cie dobrze, co wyda­rzyło się mię­dzy mną a Jade jakiś czas temu. Kiedy popro­si­łem ją o opusz­cze­nie domu. – Skrzy­wił się.

– W porządku. – Jade pogła­skała go po ramie­niu.

Potarł dło­nie o sie­bie.

– Naj­wy­raź­niej, gdy Jade była pod prysz­ni­cem, ktoś dostał się do środka.

– Jesz­cze raz pro­szę, wyja­śnij, o czym mówisz. – Nerwy mia­łem napięte do osta­tecz­no­ści i sta­wa­łem się coraz bar­dziej nie­cier­pliwy.

Jade odchrząk­nęła.

– Po wyj­ściu spod prysz­nica zna­la­złam na poduszce to. – Otwo­rzyła coś, co wyglą­dało na słow­nik praw­ni­czy i wycią­gnęła spo­mię­dzy kar­tek zasu­szoną czer­woną różę. – Ni­gdy o tym nie mówi­łam, bo myśla­łam, że Talon ją zosta­wił.

– Tak, Jade powie­działa mi o róży – wtrą­ciła się Marj. – Na początku pomy­śla­łam, że to dziwne, bo na ran­czu nie upra­wiamy róż. Ale może Talon poje­chał do mia­sta i kupił ją dla niej. Nie zasta­na­wia­łam się nad tym.

– Żadne z nas wtedy o tym nie myślało – dodała Jade.

Talon odchrząk­nął.

– A dziś rano Jade wspo­mniała, że zosta­wi­łem czer­woną różę na jej poduszce. Ale… ja tego nie zro­bi­łem.

Marj zadrżała, prze­su­wa­jąc dłońmi po ramio­nach.

– Nie czuję się tu bez­piecz­nie. To… pogwał­ce­nie pry­wat­no­ści.

Talon ner­wowo się roz­glą­dał po kuchni.

– Musimy się dowie­dzieć, kto to był. Nie mogę nara­żać Jade i Marj na nie­bez­pie­czeń­stwo.

– Abso­lut­nie się zga­dzam – powie­dzia­łem, czu­jąc zimne dresz­cze. – Zadzwo­ni­łeś już na poli­cję?

– Jesz­cze nie. – Talon potrzą­snął głową.

– Jedy­nym dowo­dem, jaki mamy, jest ta róża – stwier­dziła Jade. – I oczy­wi­ście już uschła.

– Cie­szę się, że ją zatrzy­ma­łaś – powie­dzia­łem. – Może gli­nia­rzom uda się ziden­ty­fi­ko­wać odci­ski pal­ców.

– Nie wiem, czy im się uda – zasta­no­wiła się Jade. – Jestem pewna, że moje odci­ski są na całej łody­dze. A zdję­cie odci­sków z płat­ków będzie chyba nie­moż­liwe.

– Mimo to – zakoń­czy­łem – to wszystko, co mamy.

Talon w końcu usiadł przy stole i ude­rzył w jego drew­nianą powierzch­nię.

– Cho­lera! Wła­śnie wtedy, gdy wszy­scy posta­no­wi­li­śmy ruszyć naprzód! Wła­śnie wtedy, gdy zaczy­na­łem czuć, że mogę wieść życie z rodziną i kobietą, którą kocham!

Ryan spoj­rzał na Talona.

– Na­dal możesz to mieć, Tal. To tylko drobne nie­po­wo­dze­nie.

– Drobne nie­po­wo­dze­nie? – Oczy Talona zapło­nęły gnie­wem. – Ktoś był w naszym pie­przo­nym domu, Ryan. Domu, który teraz dzielę z moją dziew­czyną i sio­strą, dwiema naj­waż­niej­szymi kobie­tami w moim życiu. Nie mogę nara­żać ich na nie­bez­pie­czeń­stwo.

– Myślisz, że to mógł być Colin? – zapy­tała Jade, mając na myśli swo­jego byłego narze­czo­nego.

– Nie można tego wyklu­czyć – stwier­dził Talon.

– Nie­stety nikt nie wie, gdzie on jest – powie­dział Ryan.

– On nie żyje – odparł Talon. – Larry Wade go zabił.

– Nie jestem pewna, czy to on to zro­bił – wtrą­ciła się Jade. – Nie zro­zum­cie mnie źle. Nie odczu­wam jakiejś zadaw­nio­nej życz­li­wo­ści do Larry’ego Wade’a. Cie­szę się, że pój­dzie do wię­zie­nia na bar­dzo długi czas. Ale kiedy ostat­nio z nim roz­ma­wia­łam, przy­się­gał, że nie miał nic wspól­nego ze znik­nię­ciem Colina. Że ktoś pod­ło­żył dane oso­bowe Colina pod jego dane.

– Colin zde­cy­do­wa­nie może być wino­wajcą – mruk­nęła Mar­jo­rie. – Oka­zał się czarną owcą. Jak mogłam spę­dzić z nim cztery lata na stu­diach i tego nie dostrzec?

Jade potrzą­snęła głową.

– Nawet mi o tym nie mów. Byłam z nim sie­dem lat. Zamie­rza­łam wyjść za tego kre­tyna.

– Colin – Talon ponow­nie ude­rzył ręką w stół – chciał cię odzy­skać. W jakiś spo­sób ten skur­wiel dostał się do naszego domu.

– A co z Lar­rym Wade’em? – zapy­ta­łem. – To mógł być też on.

– Dla­czego Larry miałby mi zosta­wiać różę? – zapy­tała Jade.

Zaśmia­łem się sar­ka­stycz­nie.

– Dla­czego Larry miałby mole­sto­wać swo­jego sio­strzeńca?

Cztery pary oczu spo­tkały się z moimi, wszyst­kie były sze­roko otwarte. Być może nie powi­nie­nem był wypo­wia­dać tak dosad­nych i nie­wy­bred­nych słów, ale czas na owi­ja­nie w bawełnę tego tematu już dawno minął.

– Prze­pra­szam, jeśli kogoś ura­zi­łem. Naprawdę. Ale to już nie jest tajem­nica. Wszy­scy wie­dzą, dla­czego Larry sie­dzi w wię­zie­niu. Sprawa tra­fiła do publicz­nej wia­do­mo­ści, a tym razem taty i Wendy Madi­gan nie było w pobliżu, by ją zatu­szo­wać. Może ja powi­nie­nem był ją wyci­szyć. Prawdę mówiąc, myśla­łem o tym, ale co by to teraz dało? – Sku­pi­łem wzrok na jed­nej parze oczu. Talona. – Czy postą­pi­łem słusz­nie, Tal? Czy postą­pi­łem słusz­nie, nie kry­jąc tego?

Spoj­rzał mi w oczy, a jego wyraz twa­rzy zła­god­niał. Odro­binę.

– Sam bym to zatu­szo­wał, gdy­bym chciał, Joe. To upo­ka­rza­jące, ale wiem, że to nie była moja wina. Może ta histo­ria komuś pomoże. Kto wie. W tej chwili to naj­mniej­sze z moich zmar­twień. Teraz chcę wie­dzieć, kto, do cho­lery, wła­mał się do mojego domu i poło­żył kwiat na poduszce mojej kobiety.

Rozdział pierwszy. Jonah

Roz­dział pierw­szy

Jonah

Wie­dzia­łem, że poczu­cie winy w końcu mnie zabije. Leża­łem na szorst­kim chod­niku w ciem­nej uliczce, a poczu­cie winy – w postaci kilku bez­dom­nych włó­czę­gów obi­ja­ją­cych mi nerki – sko­py­wało mi tyłek.

Zawsze chro­ni­łem twarz. Nie mogłem ryzy­ko­wać, że moi bra­cia zoba­czą dowody tego, co robi­łem. Wszystko jed­nak od szyi w dół było dozwo­lone. Cza­sami nawet rzu­ca­łem chło­pa­kom kilka dolców w podzięce za ich trud.

Ale dzi­siej­szej nocy… Dziś nie.

Dziś poczu­cie winy zakoń­czy moje życie.

I przyj­mo­wa­łem to z zado­wo­le­niem.

***

– Joe! Dzięki Bogu!

Głos mojej sio­stry. Otwo­rzy­łem oczy. Postać Mar­jo­rie była roz­ma­zana, ale to była ona. Jej ciemne oczy błysz­czały tro­ską. Gdzie ja, do cho­lery, byłem?

Jęk­ną­łem. Bolały mnie plecy. Wzią­łem gwał­towny wdech. Wielki błąd. Kurwa, poczu­cie winy dobrało się też do kilku moich żeber.

Ale żyłem.

Wciąż żyłem.

– Dzięki Bogu, że się obu­dzi­łeś. Pójdę po Ryana. Wyszedł na chwilę, żeby ode­brać tele­fon.

Plama mówiąca gło­sem Marj została zastą­piona nie­bie­ską plamą, któ­rej nie mogłem ziden­ty­fi­ko­wać.

– Jak się pan czuje, panie Steel?

Do dupy, dzięki. Nie byłem pewien, czy powie­dzia­łem to na głos.

– Spraw­dzę teraz panu ciśnie­nie krwi. Może pan poczuć ucisk.

Mało praw­do­po­dobne. Nie czu­łem nic poza ude­rze­niami baso­wego bębna bólu w ple­cach.

– Nie­źle pana poobi­jali – powie­działa plama.

Naj­wy­raź­niej nie­wy­star­cza­jąco mocno. Wzią­łem kolejny wdech i poczu­łem, jakby prze­szy­wał mnie nóż. Cho­lerne zła­mane żebra. Nie cho­dzi o to, że nie doświad­czy­łem tego wcze­śniej, i to wie­lo­krot­nie. To był jed­nak pierw­szy raz, kiedy wylą­do­wa­łem w szpi­talu. Gdy pró­bo­wa­łem załza­wio­nymi oczami sku­pić się na roz­ma­za­nym obra­zie, serce zaczęło mi bić szyb­ciej.

Co ja sobie wła­ści­wie myśla­łem? Prze­cież nie chcia­łem umie­rać.

Uświa­da­mia­łem to sobie za każ­dym razem, gdy dawa­łem się pobić. Za każ­dym razem miał być to ostatni raz. Przy­się­ga­łem to sobie. To już naprawdę po raz ostatni. Choć nie widzia­łem Marj wyraź­nie, sły­sza­łem, jak jej głos łamał się ze stra­chu. Nie mogłem znieść takiego tonu ani u mojej młod­szej sio­stry, ani u żad­nego ze swo­ich braci.

Ode­tchną­łem ponow­nie, krzy­wiąc się z powodu ostrego, prze­szy­wa­ją­cego bólu. Ni­gdy wię­cej, do cho­lery. To nie­bez­pieczne pobła­ża­nie sobie musi się skoń­czyć.

– Nie­źle nas nastra­szy­łeś, Joe. Na szczę­ście udało ci się doczoł­gać do baru i tam wezwano pomoc. Co robi­łeś w tej oko­licy? Co się, do cho­lery, stało?

Głos Ryana. Bar? Ja byłem w barze? Ostat­nią rze­czą, jaką pamię­ta­łem, była utrata przy­tom­no­ści w tej ciem­nej alejce. Otwo­rzy­łem usta, by coś powie­dzieć, ale wydo­był się z nich tylko chra­pliwy skrzek.

– W porządku, bra­chu. Nie pró­buj nic mówić. Wygląda na to, że będziesz żył.

***

Dok­tor Mela­nie Car­mi­chael sie­działa naprze­ciwko mnie w swoim gabi­ne­cie urzą­dzo­nym w ciem­nym drew­nie i ciem­nej zie­leni. Była dokład­nie tak piękna, jak to zapa­mię­ta­łem. Pozna­łem ją kilka mie­sięcy temu w hote­lo­wym barze. Oboje zatrzy­ma­li­śmy się w tym samym hotelu, każde na innej kon­fe­ren­cji. Sie­działa obok mnie, popi­ja­jąc kok­tajl, a jej zło­ci­sto­blond włosy opa­dały deli­kat­nymi falami na ramiona. Dziś miała je spięte w cia­sny kok na czubku głowy. Wciąż była zachwy­ca­jąca, nawet w tej suro­wej szkol­nej fry­zu­rze. Prze­szy­wa­jące zie­lone oczy pozo­stały takie same. Nie byłem w sta­nie ode­rwać od nich wzroku tam­tej nocy w barze i trudno mi było zro­bić to teraz.

Jak mia­łem się zwie­rzyć tej kobie­cie z moich naj­skryt­szych myśli?

Mój brat Talon zro­bił to i był teraz na dobrej dro­dze do wyle­cze­nia się z cięż­kiej traumy z dzie­ciń­stwa, kiedy to trójka męż­czyzn upro­wa­dziła go i prze­trzy­my­wała w zamknię­ciu. Miał wtedy dzie­sięć lat. Gdy w szpi­talu odzy­ska­łem przy­tom­ność, Talon bła­gał mnie, bym też umó­wił się na spo­tka­nie z jego tera­peutką.

Trzy tygo­dnie póź­niej, z wciąż bolą­cymi żebrami, sie­dzia­łem w mięk­kim skó­rza­nym fotelu. Mój brat bez wąt­pie­nia spo­czy­wał w tym samym fotelu i zdra­dzał tej kobie­cie swoje naj­głęb­sze sekrety. Teraz przy­szła kolej na mnie.

– Nie jestem pewien, co powie­dzieć.

Uśmiech­nęła się. Mój Boże, miała piękny uśmiech. Jej usta były pełne i czer­wone, w kolo­rze doj­rza­łej porzeczki.

– Pro­szę mówić, co pan chce, panie Steel. To jest pana czas.

– Po pierw­sze, żaden pan Steel. Tylko Jonah. Albo Joe. Jak pani woli.

– Dobrze, Jonah. Może zaczniesz od tego, co cię dziś do mnie spro­wa­dziło.

Czu­łem się jak oszust. Mój brat prze­szedł tak wiele, a ja spo­ty­kam się z jego tera­peutką, kiedy ze mną wszystko jest w porządku – poza wyrzu­tami sumie­nia, które żerują na mnie jak paso­żyt, stop­niowo mnie zabi­ja­jąc.

Rozej­rza­łem się po pokoju, gra­jąc na czas. Na ścia­nie za jej biur­kiem wisiały różne cer­ty­fi­katy. Byłem zasko­czony, widząc dyplom leka­rza.

– Myśla­łem, że pani jest psy­cho­lo­giem – powie­dzia­łem.

– Tak, jestem.

– Ale poszła pani na stu­dia medyczne? Czy to nie czyni pani psy­chia­trą?

Odchrząk­nęła.

– Tech­nicz­nie rzecz ujmu­jąc, tak. Ale mam też tytuł magi­stra psy­cho­te­ra­pii, którą upra­wiam. Ponie­waż rzadko prze­pi­suję leki, wolę okre­śle­nie psy­cho­log lub psy­cho­te­ra­peuta.

Potrzą­sną­łem głową.

– To dużo nauki.

Odchy­liła się lekko do tyłu.

– Tak, były chwile, kiedy myśla­łam, że to się ni­gdy nie skoń­czy. To, że jestem psy­chia­trą, ma też swoje zalety. Mam upraw­nie­nia do przyj­mo­wa­nia w szpi­talu Val­ley­crest, gdyby któ­ryś z moich pacjen­tów potrze­bo­wał codzien­nej opieki. Ale uwa­żam się bar­dziej za psy­cho­loga niż leka­rza.

Ski­ną­łem głową, rów­no­cze­śnie dalej przy­glą­da­jąc się jej gabi­ne­towi.

– Czy moje kwa­li­fi­ka­cje speł­niają twoje ocze­ki­wa­nia? – spy­tała.

Odwró­ci­łem się do niej gwał­tow­nie.

– Oczy­wi­ście. Byłem po pro­stu cie­kawy.

– To zna­czy, że despe­racko szu­ka­łeś cze­goś innego do roz­mowy niż to, co cię tu dziś spro­wa­dziło – stwier­dziła z uśmie­chem.

Poczu­cie winy. Wie­działa o tym tak samo dobrze jak ja. Nie było sensu tego prze­dłu­żać.

– Ja… Cóż, zna pani histo­rię mojego brata.

Dok­tor Car­mi­chael ski­nęła głową.

– Znam. Twój brat dał mi pozwo­le­nie na omó­wie­nie z tobą jego przy­padku, jeśli zaj­dzie taka potrzeba.

Dreszcz prze­szedł mi po karku. Nie byłem pewien, czy chcę wie­dzieć, co Talon wyznał tej lekarce. Miejmy nadzieję, że do tego nie doj­dzie.

– To Talon zasu­ge­ro­wał, żebym do pani zadzwo­nił i umó­wił się na spo­tka­nie.

– Wiem. Powie­dział mi o tym. I roz­ma­wiał też ze mną tro­chę o tobie.

Chry­ste. Bóg jeden wie, co on jej naga­dał. Wie­dział, że zosta­łem sko­pany przez kilku zbi­rów w ciem­nej uliczce. Nie wie­dział jed­nak, że posze­dłem tam celowo, że spe­cjal­nie nie wal­czy­łem z nimi, że tak naprawdę to ja zaczą­łem bija­tykę. Rzecz w tym, że nie byłem tchó­rzem. Mogłem szybko roz­pra­wić się z włó­czę­gami, któ­rzy mnie zaata­ko­wali. I na pewno nie chcia­łem powie­dzieć tej pięk­nej kobie­cie naprze­ciwko mnie, że pozwo­li­łem im się stłuc na kwa­śne jabłko.

Wtedy z moich ust wysko­czyły dwa słowa.

– Poczu­cie winy.

– Rozu­miem – stwier­dziła dok­tor Car­mi­chael. – Masz silne poczu­cie winy z powodu tego, co stało się z twoim bra­tem.

Prze­łkną­łem ślinę i przy­tak­ną­łem.

– Poroz­ma­wiajmy o tym – powie­działa. – Dla­czego czu­jesz się temu winny?

– Ponie­waż jestem jego star­szym bra­tem. Powi­nie­nem był go chro­nić tam­tego dnia. Powi­nie­nem chro­nić go tak, jak on chro­nił Ryana. Ale mnie tam nie było, a on zapła­cił naj­wyż­szą cenę za moją porażkę.

– Zda­jesz sobie sprawę, że Talon nie obwi­nia cię za to, co się stało, prawda?

Tak, rozu­mia­łem to. Powie­dział mi o tym wszyst­kim wystar­cza­jąco dużo. Ale to nie miało zna­cze­nia. Ja sam wciąż sie­bie obwi­nia­łem.

– Wiem o tym, Mela­nie. – Cho­lera, co za pomyłka. – Prze­pra­szam… pani dok­tor.

Uśmiech­nęła się ponow­nie, a moje serce wyko­nało mały taniec. Co za wspa­niały uśmiech.

– Jeśli czu­jesz się bar­dziej kom­for­towo, zwra­ca­jąc się do mnie po imie­niu, nie krę­puj się. W końcu ja mówię do cie­bie Jonah.

Z jakie­goś powodu była dla mnie Mela­nie. Może dla­tego, że spo­tka­li­śmy się już wcze­śniej. Nie bar­dzo wie­dzia­łem.

– W porządku. Jeśli nie masz nic prze­ciwko.

– Nie mam.

– W każ­dym razie… Mela­nie, wiem, że on mnie nie wini. Ale mam też świa­do­mość, że żywi do mnie urazę za to, co mu się przy­tra­fiło.

– Być może tak było w prze­szło­ści, ale teraz już jej nie odczuwa. A nawet jeśli ją czuł, było to cał­ko­wi­cie pod­świa­dome. Długo o tym roz­ma­wia­li­śmy.

Spoj­rza­łem w dół, na swoje dło­nie.

– Boże, to takie dziwne, że roz­ma­wiasz ze mną o tym.

– Jak już mówi­łam, Talon dał mi wolną rękę. Bar­dzo mar­twi się o cie­bie i o to, że wciąż czu­jesz się winny. Chce, abyś poczuł ulgę, a jeśli jego sesje ze mną mogą ci w tym pomóc, to chce, żeby tak się stało.

– To takie dziwne…

Mela­nie ski­nęła głową.

– Rozu­miem. Jeśli więc wolisz, żebym nie opo­wia­dała o sesjach i uczu­ciach Talona, możemy tego nie robić. Tak czy ina­czej, jestem tu dla cie­bie, Jonah, tak samo jak byłam dla two­jego brata. Mogę rów­nież pole­cić innego tera­peutę, jeśli wolisz mieć do czy­nie­nia z kimś, kto nie zna histo­rii Talona. Mam kil­koro kole­gów, zarówno męż­czyzn, jak i kobiet, któ­rzy są świetni, i myślę, że mogliby ci pomóc.

Potrzą­sną­łem głową.

– Nie, bo wtedy musiał­bym im wyja­śnić całą histo­rię. Ty już ją znasz, więc nie musimy do tego wra­cać. Ale tak, wolał­bym nie roz­ma­wiać o Talo­nie. Przy­naj­mniej nie o jego sesjach z tobą. To wydaje mi się zbyt pry­watne. Ale możemy pomó­wić o nim, jak ja widzę jego pro­blem, z mojej per­spek­tywy. W końcu to przez niego tu jestem.

– Cał­ko­wi­cie to rozu­miem. Więc powiedz mi, jak zna­la­złeś się w tej sytu­acji? W ciem­nym zaułku, w któ­rym zosta­łeś pobity.

Poczu­łem zaże­no­wa­nie. Naprawdę nie chcia­łem, by Mela­nie pomy­ślała, że nie potra­fię o sie­bie zadbać, gdy natknę się na kilku zbi­rów. Oczy­wi­ście, że potra­fię. Mogłem posłać ich obu do dia­bła. Bóg mi świad­kiem, że robi­łem to już wcze­śniej, gdy w grę wcho­dził ktoś inny.

Tylko nie ja.

Rzecz w tym, że dokład­nie wie­dzia­łem, co robię. Kara­łem samego sie­bie. Wyglą­dało na to, że jedy­nym spo­so­bem na pozby­cie się wyrzu­tów sumie­nia było zada­nie sobie tak wiel­kiego bólu fizycz­nego, żebym prze­stał odczu­wać ból emo­cjo­nalny. Nie potrze­bo­wa­łem ani Mela­nie, ani żad­nego innego tera­peuty, by mi o tym powie­dzieli. Jak dla mnie to była kla­syka gatunku.

– Chcesz poroz­ma­wiać o czymś innym?

– Nie, prze­cież wła­śnie po to tu przy­sze­dłem. Nie sądzisz, mam nadzieję, że nie umiem zadbać o sie­bie.

– Oczy­wi­ście, że tak nie myślę. A nawet gdyby tak było, nie jestem tu po to, by cię osą­dzać, Jonah. Jestem tu po to, by ci pomóc.

Poczu­łem w pod­brzu­szu ból, jakby ude­rzył mnie nóż. Nie uwa­żała, bym umiał sam zadbać o sie­bie. Cóż, będę musiał jakoś temu zara­dzić. W tej chwili nie wie­dzia­łem, jak to zro­bić.

– Chcesz mi opo­wie­dzieć, jak zna­la­złeś się w tej sytu­acji? Albo, tak jak powie­dzia­łam, możemy poroz­ma­wiać o czymś innym.

O czymś innym. Gdyby tylko…

– To poczu­cie winy, Mela­nie, zżera mnie żyw­cem.

Przy­tak­nęła, z poważną miną. W jej oczach poja­wiło się coś jesz­cze.

Współ­czu­cie.

Nie chcia­łem współ­czu­cia w żad­nej for­mie. Nie zasłu­gi­wa­łem na niczyje współ­czu­cie. Nic złego mi się nie przy­tra­fiło, a przy­naj­mniej nic, w co sam bym się nie wpa­ko­wał. W prze­ci­wień­stwie do Talona.

– Pro­szę. Nie patrz tak na mnie.

Otwo­rzyła sze­roko oczy.

– Co masz na myśli?

– Ze współ­czu­ciem. Nie zasłu­guję na to.

– Myślę, że źle odczy­ta­łaś mój wyraz twa­rzy. Jestem tylko zanie­po­ko­jona.

Jasne. Nie wie­rzy­łem jej ani przez chwilę.

– Ale podejdźmy do tego z innej strony – powie­działa. – Jak się czu­jesz? Fizycz­nie? Dość mocno obe­rwa­łeś, ale dziś wyglą­dasz świet­nie. Na two­jej twa­rzy nie ma w ogóle śladu, że coś ci się przy­da­rzyło.

Oczy­wi­ście, że nie. Zawsze chro­ni­łem swoją twarz.

– Czuję się dobrze. Wciąż tro­chę bolą mnie żebra.

Dosta­łem też kilka paskud­nych kop­nia­ków w plecy, ale na szczę­ście nie spo­wo­do­wały one żad­nych trwa­łych uszko­dzeń wewnętrz­nych.

– To dobra wia­do­mość.

Wyda­wało mi się, że cisza, która potem zapa­dła, trwała godzi­nami. Mia­łem wra­że­nie, że ona nie wie, co mi powie­dzieć, a ja za cho­lerę nie wie­dzia­łem, co powie­dzieć jej. W końcu wsta­łem.

– Myślę, że to był błąd. Chyba nie jestem gotów na tera­pię. I nie jestem pewien, czy jej w ogóle potrze­buję.

– W porządku, ale w każ­dej chwili możesz zmie­nić zda­nie – odparła. – Mój gabi­net jest otwarty dla cie­bie cały czas.

Ruszyła w moją stronę, a we mnie zawrzała krew.

Była taka piękna i chcia­łem uwol­nić jej włosy z koka i patrzeć, jak spły­wają po jej kre­mo­wych ramio­nach.

A skoro nie zamie­rza­łem wró­cić na tera­pię, to co mnie powstrzy­my­wało? Ona nie będzie już moją tera­peutką…

Teraz ja pod­sze­dłem do niej, jesz­cze bar­dziej zmniej­sza­jąc dystans mię­dzy nami, i napo­tka­łem spoj­rze­nie tych szma­rag­do­wych oczu.

Jej usta zadrżały – takie cudowne, stwo­rzone do cało­wa­nia usta.

Potem się odwró­ci­łem.

Wysze­dłem z gabi­netu.

Rozdział drugi. Melanie

Roz­dział drugi

Mela­nie

Sta­łam na środku gabi­netu, czu­jąc prze­bie­ga­jące po mnie dresz­cze. Całe szczę­ście, że Jonah Steel mnie nie poca­ło­wał, choć przez uła­mek sekundy byłam pewna, że to zrobi.

I chcia­łam tego.

Potrzą­snę­łam głową, żeby się uspo­koić. Pro­wa­dzi­łam psy­cho­te­ra­pię od ponad dzie­się­ciu lat i ni­gdy nie pozwo­li­łam, by moje uczu­cia prze­szko­dziły mi w zacho­wa­niu rela­cji lekarz–pacjent. Oczy­wi­ście nie­któ­rzy z moich pacjen­tów wyda­wali mi się atrak­cyjni – w końcu Talon Steel był nad­zwy­czaj przy­stojny – ale ni­gdy nie dopu­ści­łam do tego, by ich powierz­chow­ność wpły­nęła na moją pracę. Ni­gdy też nie żywi­łam do żad­nego z nich oso­bi­stych uczuć wykra­cza­ją­cych poza przy­jaźń.

Może będzie lepiej, jeśli Jonah Steel nie wróci na tera­pię, przy­naj­mniej do mnie. Coś mnie w nim pocią­gało. Był bar­dzo podobny do swo­jego brata – te same ciemne włosy, z wyjąt­kiem odro­biny siwi­zny na skro­niach. Nosił kil­ku­dniowy zarost, rów­nież przy­pró­szony sre­brem. Jak to by było poczuć ten zarost na policz­kach?

– Prze­stań – powie­dzia­łam do sie­bie na głos. – To tylko pacjent, nikt wię­cej.

Wes­tchnę­łam i pode­szłam do biurka. Ostat­nia sesja tego dnia została odwo­łana. Zalo­go­wa­łam się do poczty i spraw­dzi­łam maile, odpo­wie­dzia­łam na kilka, a następ­nie wyłą­czy­łam kom­pu­ter. Od jakie­goś czasu nie mia­łam wol­nego popo­łu­dnia, więc posta­no­wi­łam zro­bić zakupy. Zamknę­łam gabi­net, prze­ka­za­łam Randi, mojej asy­stentce, ostat­nie dys­po­zy­cje i zje­cha­łam windą na ulicę. Pra­co­wa­łam w cen­trum Grand Junc­tion, gdzie było mnó­stwo skle­pów – do wyboru, do koloru.

Dla­czego więc weszłam do sklepu z bie­li­zną? Nie bar­dzo rozu­mia­łam samą sie­bie.

Pode­szła do mnie dwu­dzie­sto­kil­ku­let­nia kobieta z roz­ja­śnio­nymi blond wło­sami.

– Czy mogę w czymś pomóc?

Potrzą­snę­łam głową.

– Dzię­kuję. Po pro­stu oglą­dam.

Co? Nie mia­łam poję­cia. Ni­gdy nie byłam w tym skle­pie. Nosi­łam baweł­niane majtki. Nawet moje sta­niki nie miały koro­nek ani wstą­żek. Nie musia­łam też pod­kre­ślać miseczki w roz­mia­rze B.

Fio­let. Przy­cią­gnęła mnie wystawa bie­li­zny z fio­le­to­wej satyny i koronki. Rzadko nosi­łam fio­le­towe rze­czy, więc nie byłam pewna, dla­czego wła­śnie ten kolor mnie sku­sił. Dotknę­łam mięk­kiej i gład­kiej tka­niny.

– To nasza nowa kolek­cja Mid­ni­ght Reve­rie. – Blon­dynka sta­nęła za mną. – Jaki roz­miar pani nosi?

Poczu­łam gorąco na policz­kach. Byłam wysoka i szczu­pła, nosi­łam roz­miar S, a sta­nik w roz­miarze 80 B. Moje ciało nie wyróż­niało się niczym spe­cjal­nym. Z pew­no­ścią nie było na tyle nie­zwy­kłe, by paso­wało do linii Mid­ni­ght Reve­rie. Poza tym cały ten fio­let okrop­nie kłó­ciłby się z kolo­rem moich zie­lo­nych oczu.

– Ten kolor bar­dzo do pani pasuje – powie­działa blon­dynka.

Odwró­ci­łam się w jej stronę.

– Ni­gdy nie noszę fio­letu. Nie wyglą­dam w nim dobrze.

– Żar­tuje pani? Z pani odcie­niem skóry i blond wło­sami wyglą­da­łaby pani świet­nie.

Otak­so­wała mnie z góry i na dół.

– I na pewno pani ciało dobrze wyglą­da­łoby w fio­le­cie.

Teraz czu­łam się naprawdę skrę­po­wana. Przy­glą­dała mi się, jak­bym była dese­rem.

Dla­czego w ogóle tu przy­szłam?

– Pro­szę mi wyba­czyć, naprawdę muszę już iść.

Blon­dynki nie dało się tak łatwo znie­chę­cić.

– Jeśli dzi­siaj zrobi pani u nas zakupy, mogę pani dać dwa­dzie­ścia pro­cent zniżki. Szcze­rze mówiąc, ta kolek­cja jest dla pani ide­alna. Męż­czy­zna pani życia będzie zachwy­cony.

Powie­działa coś abso­lut­nie nie­wła­ści­wego. Spoj­rza­łam jej pro­sto w oczy.

– Męż­czy­zna mojego życia nie ist­nieje.

Szybko wyszłam ze sklepu.

Co ja sobie myśla­łam, wcho­dząc tam? Szłam dalej, popa­tru­jąc na swoje odbi­cie w witry­nach skle­po­wych, a ono patrzyło na mnie. Włosy mia­łam w nie­ła­dzie. Kilka kosmy­ków wypa­dło z koka.

Moje ciało było… w porządku. Ale ide­alne do fio­le­to­wej koron­ko­wej bie­li­zny?

Raczej nie. Blon­dynka była po pro­stu dobrą sprze­daw­czy­nią. Wiele kobiet praw­do­po­dob­nie nabrało się na tę jej gadkę.

Ale nie ja. Nie, nie ma nic spe­cjal­nego we mnie ani w moim ciele. Kropka.

Wes­tchnę­łam. Dla­czego posta­no­wi­łam pójść na zakupy? Dla­czego po pro­stu nie poszłam do domu i nie poświę­ci­łam wol­nego czasu na odpo­czy­nek? Wró­ci­łam do biura, zje­cha­łam windą na par­king i poje­cha­łam do sie­bie.

***

Talon Steel sie­dział w moim gabi­ne­cie, w tym samym co zawsze fotelu, dło­nie poło­żył na skó­rza­nych porę­czach.

– Upły­nęło już kilka tygo­dni, odkąd widzie­li­śmy się ostatni raz – powie­dzia­łam.

– Tak, prze­pra­szam, że mnie nie było. Zbiory w sadzie wresz­cie się koń­czą i będę miał wię­cej czasu. Wiem, że kon­ty­nu­owa­nie tera­pii jest ważne. I wiem, że nie jestem jesz­cze cał­ko­wi­cie wyle­czony.

Czy komu­kol­wiek kie­dy­kol­wiek udało się w pełni wyzdro­wieć? Nie byłam tego taka pewna.

– A jak się mają sprawy? – zapy­ta­łam.

– Cał­kiem dobrze. Na­dal mie­wam sny mniej wię­cej raz w tygo­dniu, ale już nie wywie­rają na mnie takiego wpływu. Jade wpro­wa­dziła się z powro­tem i śpimy razem.

Uśmiech­nę­łam się.

– Już nie boisz się z nią spać.

Cały czas utrzy­my­wał kon­takt wzro­kowy, z czym na początku miał trud­no­ści.

– Nie. Teraz patrzę wstecz i zasta­na­wiam się, dla­czego w ogóle tego się bałem. Wiem, że ni­gdy bym jej nie skrzyw­dził.

Ski­nę­łam głową.

– Ja też jestem tego pewna.

– Jak poszło wtedy z Joe?

Przy­gry­złam wargę.

– Nie mogę o tym mówić. Cho­ciaż ty dałeś mi pozwo­le­nie na dzie­le­nie się z nim swo­imi sesjami, on takiego pozwo­le­nia mi nie dał.

– Prze­pra­szam. Nie pomy­śla­łem o tym.

– Nie ma powodu, dla któ­rego miał­byś o tym myśleć. Po pro­stu mar­twisz się o swo­jego brata.

– Tak. To nie w jego stylu dać się sko­pać. Jest dużym, sil­nym męż­czy­zną. Powi­nien sobie z nimi pora­dzić.

Byłam tego samego zda­nia. Co mogłam powie­dzieć?

– Musi pewne rze­czy prze­pra­co­wać, Talo­nie. Tak samo jak ty.

– Po pro­stu ni­gdy nie udało mi się pojąć, dla­czego moi bra­cia są tak bar­dzo pora­nieni tym, co mi się przy­da­rzyło. Wydaje się, że obaj dźwi­gają cięż­kie brze­mię.

– To, przez co prze­cho­dzą, nie jest niczym nie­zwy­kłym. Ale ty nie możesz brać na sie­bie pro­cesu ich zdro­wie­nia. To oni muszą pod­jąć decy­zję.

– Myślę, że ma pani rację, ale trudno mi, pani dok­tor, obser­wo­wać ich zma­ga­nia.

– Jestem tego pewna. Jestem też pewna, że było im rów­nie trudno, a może nawet jesz­cze trud­niej, gdy patrzyli, jak ty się zma­gasz przez te wszyst­kie lata.

Talon ski­nął głową.

– Zawsze o tym zapo­mi­nam. Zawsze zapo­mi­nam, że to, co przy­da­rzyło się mnie, dotknęło także ich, choć w inny spo­sób.

– Masz cał­ko­witą rację. Ale jak już mówi­łam, nie możesz ich uzdro­wić.

– Wiem. Ale chciał­bym im pomóc.

– Możesz im pomóc. Możesz zadbać o sie­bie.

Zaci­snął usta w lek­kim gry­ma­sie.

– Pani dok­tor?

– Tak?

– Jak ja sobie radzę? Ale tak na serio.

– Mówi­łam to już wcze­śniej, Talo­nie. Twoje postępy są nie­sa­mo­wite. Radzisz sobie świet­nie.

– Czy myśli pani, że jestem gotowy na…

– Na co?

Wier­cił się w fotelu, spla­ta­jąc palce.

– Chciał­bym popro­sić Jade, żeby została moją żoną.

Nie mogłam powstrzy­mać sze­ro­kiego uśmie­chu.

– Myślę, że to wspa­niałe.

– Myśli pani, że jestem gotowy? Na takie zobo­wią­za­nie?

– Tylko ty możesz sobie na to odpo­wie­dzieć. Sam fakt, że o to pytasz, jest bar­dzo istotny. Pamię­taj, że kiedy przy­sze­dłeś tu po raz pierw­szy, nie byłeś pewien, czy w ogóle uda ci się nawią­zać rela­cję z Jade.

– To prawda – przy­tak­nął.

– Jeśli teraz roz­wa­żasz mał­żeń­stwo, to zna­czy, jeśli pozwa­lasz sobie myśleć o tym, to tak, sądzę, że jesteś gotowy.

Wes­tchnął.

– Naprawdę chciał­bym wło­żyć jej pier­ścio­nek na palec. Tak, by świat wie­dział, że jest moja. I naprawdę chcę się oże­nić. Pra­gnę, żeby była matką moich dzieci. – Potrzą­snął głową. – Dzieci. Kur­czę, ni­gdy nie chcia­łem spro­wa­dzać dzieci na ten świat. Ale teraz, z Jade, chcę, pani dok­tor. Chcę mieć dzieci.

– To świet­nie. Myślę, że będziesz wspa­nia­łym ojcem.

Na jego przy­stoj­nej twa­rzy poja­wił się sze­roki uśmiech.

– Nie wiem. Ale z Jade u boku czuję, że mogę osią­gnąć wszystko.

– Możesz osią­gnąć wszystko. I nie ma to nic wspól­nego z tym, że Jade jest u two­jego boku, choć rozu­miem, co masz na myśli. Pamię­taj, że możesz zro­bić wszystko, na co się zde­cy­du­jesz. Zobacz, jak daleko już zasze­dłeś.

Spoj­rzał na zega­rek.

– Muszę nieco skró­cić naszą dzi­siej­szą sesję, pani dok­tor. Jestem umó­wiony na spo­tka­nie z pew­nym face­tem. Z tym gościem od tatu­aży, o któ­rym wspo­mi­na­łem.

Ski­nę­łam głową.

– Mówi, że zna­lazł jakąś starą doku­men­ta­cję. Mam nadzieję, że może uda mi się namie­rzyć czło­wieka, któ­remu zro­bił tatuaż feniksa. Muszę udo­wod­nić, że Nico Kostas był jed­nym z moich pory­wa­czy.

Talon już usta­lił, kim byli dwaj z jego opraw­ców. O dziwo, oka­zało się, że miał rację co do jed­nego z nich – swo­jego przy­rod­niego wuja Larry’ego Wade’a. Czy są jakieś szanse, że ma rację co do dru­giego? Nikłe. Ale Talon znał moje zda­nie w tej spra­wie.

– Życzę ci wszyst­kiego naj­lep­szego. Wiem, że odna­le­zie­nie spraw­ców jest dla cie­bie ważne.

Patrzy­łam, jak wycho­dzi przez drzwi.

Bez wąt­pie­nia Talon Steel był przy­stoj­nym męż­czy­zną. Ale nie przy­pra­wiał mnie o szyb­sze bicie serca jak jego brat Jonah.

Rozdział trzeci. Jonah

Roz­dział trzeci

Jonah

Skoń­czy­łem dzień cięż­kiej pracy w odle­głej czę­ści farmy, wzią­łem szybki prysz­nic i posta­no­wi­łem popły­wać. Miesz­ka­łem we wła­snym domu na ran­czu. Zbu­do­wa­łem go jakiś czas temu, zanim zmarł mój ojciec. W głów­nym budynku zro­biło się cał­kiem tłoczno. Cho­ciaż liczył pięć tysięcy stóp kwa­dra­to­wych, gdy miesz­kali w nim ojciec, dwóch braci i sio­stra, trudno było zna­leźć miej­sce tylko dla sie­bie.

Bóg jeden wie­dział, że potrze­bo­wa­łem samot­no­ści.

Tylko wtedy mogłem myśleć o róż­nych rze­czach. Takich, o któ­rych wola­łem nie mówić. Bra­cia i sio­stra od razu roz­po­zna­wali to po mojej twa­rzy. Nie zno­si­łem, gdy cią­gle pytali mnie, co jest nie tak.

Pogła­ska­łem Lucy, moją gol­den retrie­verkę, a potem zanu­rzy­łem się w chłod­nej wodzie. Zawsze uwiel­bia­łem pły­wać. Prawdę mówiąc, wola­łem pły­wa­nie od jazdy kon­nej. Od czasu do czasu wybie­ra­łem się na prze­jażdżki z braćmi i oczy­wi­ście jeź­dzi­łem na koniu pra­wie codzien­nie, doglą­da­jąc ran­cza, ale tak naprawdę było to ulu­bione zaję­cie bar­dziej moich braci niż moje. Ja wola­łem być oto­czony wodą. Wiele razy żało­wa­łem, że miesz­kam w Górach Ska­li­stych, a nie nad oce­anem. Nie cho­dziło o to, że chciał­bym zamie­nić swoje życie na jakieś inne. Uwiel­bia­łem pracę na ran­czu. Cza­sami się zasta­na­wia­łem, czy w poprzed­nim życiu nie byłem jakimś ssa­kiem mor­skim, ponie­waż tak bar­dzo kocha­łem wodę. Zdej­mo­wała ze mnie brze­mię, nie tylko fizyczne, ale także emo­cjo­nalne i psy­chiczne. Pochła­nia­jące mnie na lądzie poczu­cie winy roz­ta­piało się w wodzie.

Prze­pły­ną­łem dwa okrą­że­nia sty­lem dowol­nym, a następ­nie prze­sze­dłem do stylu grzbie­to­wego, patrząc na zachód słońca. Nad­cho­dziła jesień i dni sta­wały się coraz krót­sze. Popły­ną­łem tro­chę motyl­kiem, potem sty­lem bocz­nym, aż wresz­cie odpo­czą­łem, wyko­nu­jąc kilka okrą­żeń pod­sta­wo­wym sty­lem grzbie­to­wym. Mógł­bym pły­wać bez końca. I uwiel­bia­łem każdą minutę spę­dzoną w wodzie.

Kiedy skóra zaczęła już mnie szczy­pać, wysze­dłem z wody i okry­łem się ręcz­ni­kiem.

Przy­po­mniała mi się Mela­nie Car­mi­chael.

Chcia­łem ją znowu ujrzeć. I nie po to, by odbyć u niej tera­pię. Ale ona wie­działa wszystko o mnie i moim popie­przo­nym życiu. Ni­gdy nie byłaby zain­te­re­so­wana zwy­kłym spo­tka­niem z takim typem jak ja. Był więc tylko jeden spo­sób, by się z nią zoba­czyć. Musia­łem umó­wić się na kolejną sesję.

Zadzwo­nię do niej jutro rano i to zro­bię.

Wytar­łem się ręcz­ni­kiem i wycią­gną­łem się na szez­longu. Lucy poło­żyła się obok mnie. Zamkną­łem oczy. Co za dzień.

***

– Słu­chaj, Joe – powie­dział Talon. – Chciał­bym po szkole poje­chać na ran­czo Wal­ke­rów, by się rozej­rzeć.

– Po co?

– Chcę się dowie­dzieć, co się stało z Lukiem. Coś mi tu nie gra. On nie wygląda na kogoś, kto by ucie­kał.

– Oczy­wi­ście, że by uciekł – stwier­dzi­łem. – Te łobuzy zawsze dają mu popa­lić. Dla­czego miałby tam zostać?

Talon potrzą­snął głową.

– Jak już mówi­łem, to mi się nie podoba. Jasne, że ciężko jest z łobu­zami, ale… on nie jest typem ucie­ki­niera. On się temu pod­daje, wiesz?

– Lepiej wra­caj do domu. Dosta­niesz po dupie, jeśli nie zro­bisz tego, co trzeba.

– Zro­bię wszystko, kiedy wrócę do domu. Chcę to tylko roz­gryźć.

– Nawet nie lubisz Luke’a aż tak bar­dzo.

– Tro­chę go lubię. I nie zno­szę tego, co robią mu te łobuzy.

– Naj­le­piej będzie, jak to zosta­wisz w spo­koju – odpar­łem, krę­cąc głową. – On wkrótce wróci do domu.

– Chcę, żebyś poszedł ze mną, Joe.

Potrzą­sną­łem głową.

– Do licha, po połu­dniu mam dużo pracy w domu. I muszę odro­bić lek­cje. Nie dam rady.

– Ja i tak pójdę.

– Jak sobie chcesz.

Nasz naj­młod­szy brat Ryan pocią­gnął Talona za rękę.

– Pójdę z tobą, Tal.

***

Otwo­rzy­łem gwał­tow­nie oczy. To nie był pierw­szy raz, kiedy ponow­nie prze­ży­wa­łem tam­ten dzień. Bo to nie był sen. To było wspo­mnie­nie dnia, w któ­rym porwano Talona. Dnia, w któ­rym zmie­niło się całe nasze życie.

Gdy­bym tylko z nim poszedł…

***

– Zasko­czył mnie twój tele­fon – powie­działa Mela­nie.

Wypu­ści­łem powie­trze z płuc. Nawet nie zda­wa­łem sobie sprawy, że dotąd wstrzy­my­wa­łem oddech. Krę­ci­łem się w skó­rza­nym fotelu. Co mam jej powie­dzieć? „Chcia­łem cię znowu zoba­czyć, więc umó­wi­łem się na tera­pię, na którą nie chcę cho­dzić?”

Nie, to nie zadziała.

Znowu cisza.

– Więc dla­czego zadzwo­ni­łeś? O czym chciał­byś poroz­ma­wiać?

Jej włosy były dziś roz­pusz­czone, opa­dały jedwa­bi­stą kaskadą na zie­loną saty­nową bluzkę, która paso­wała do jej oczu.

– Szcze­rze mówiąc, nie wiem.

Uśmiech­nęła się.

– Dobrze. Może więc opo­wiesz mi o sobie? Jak wygląda twój nor­malny dzień, Jonah?

Nie byłem pewien, w jaki spo­sób opo­wia­da­nie o nor­mal­nym dniu mia­łoby mi pomóc, ale to ona była leka­rzem.

– Mam sporo pracy. Zaj­muję się hodowlą bydła. Pew­nie wiesz, że Talon pro­wa­dzi sady, a Ryan win­nicę.

Przy­tak­nęła.

– Wła­ści­wie Talon i ja roz­ma­wia­li­śmy sto­sun­kowo nie­wiele o jego pracy. Ale tak, wiem, że zaj­muje się sadow­nic­twem. Przy­niósł mi kilka soczy­stych brzo­skwiń. Były prze­pyszne.

Soczy­ste brzo­skwi­nie. Bez­wied­nie prze­nio­słem wzrok na jej klatkę pier­siową. Jej piersi nie były tak wiel­kie jak te Jade, ale do cho­lery, wiel­ko­ścią nie ustę­po­wały tym dużym brzo­skwi­niom z naszego sadu… Naj­praw­do­po­dob­niej dorów­ny­wały im także sło­dy­czą. Jak sma­kuje Mela­nie? Soczy­stą brzo­skwi­nią?

A może nie. Może czymś zupeł­nie wyjąt­ko­wym. Tak, wyjąt­ko­wym.

– Myślę, że kiedy Talon przy­szedł, wie­dzia­łaś dokład­nie, o czym roz­ma­wiać.

Zaśmiała się.

– Wła­ści­wie to nie. On też nie bar­dzo wie­dział, o czym mówić. To, czego doświad­czasz, jest cał­ko­wi­cie nor­malne. Więc sta­ram się zacząć od cze­goś zna­jo­mego, jak twoje codzienne życie. Zwy­kle koń­czymy tam, gdzie powin­ni­śmy.

– Ale nie postą­pi­łaś tak z Talo­nem.

– Oczy­wi­ście, że tak. Po pro­stu nie zaczę­łam od jego codzien­nej rutyny.

– Więc od czego zaczę­li­ście?

– Na ostat­niej sesji powie­dzia­łeś mi, że nie chcesz roz­ma­wiać o moich sesjach z Talo­nem.

Miała rację. Może więc odpo­wiem na jej pyta­nie?

– Moje życie jest dość ruty­nowe. Wstaję wcze­śnie, około pią­tej rano, spo­ty­kam się z nad­zorcą ran­cza i kil­koma innymi oso­bami w biu­rze i oma­wiam z nimi plan pracy na dany dzień. Cza­sami sam jadę na pastwi­ska. W inne dni zaj­muję się tylko papier­kową robotą.

– Pro­wa­dzi­cie cał­kiem roz­le­głą dzia­łal­ność.

– Tak. To naj­le­piej pro­spe­ru­jące ran­czo w Kolo­rado. Mamy nie­mal pół miliona akrów i zatrud­niamy setki osób, a do tego pra­cow­ni­ków sezo­no­wych.

– Więc masz wiele obo­wiąz­ków.

– Tak. To zna­czy, jestem głów­nie odpo­wie­dzialny za ran­czo, ale…

– Ale?

Zesztyw­nia­łem. Mela­nie kon­ty­nu­owała:

– Ale czu­jesz się odpo­wie­dzialny za wszystko, prawda?

Miała rację. Tak było. W końcu byłem naj­star­szy.

– Skoro ty zaj­mu­jesz się woło­winą, Talon owo­cami, a Ryan winem, to co robi twoja sio­stra?

– Mar­jo­rie jest dużo młod­sza od nas. W tej chwili pełni różne obo­wiązki i pomaga tam, gdzie jest potrzebna. Kie­dyś praw­do­po­dob­nie zde­cy­duje, czy zosta­nie na ran­czu i będzie nam poma­gać, czy odej­dzie. Jej praw­dziwa miłość to wykwintna kuch­nia. Ale jest wła­ści­cielką jed­nej czwar­tej ran­cza. Ojciec zosta­wił je nam wszyst­kim w rów­nych czę­ściach, więc zawsze będzie miała swoją działkę.

Mela­nie ski­nęła głową.

– Powiedz mi, dla­czego ty czu­jesz się odpo­wie­dzialny za wszystko, skoro twoje rodzeń­stwo posiada trzy czwarte udzia­łów i wszy­scy jeste­ście doro­śli?

Dla­czego ja?

– Chyba dla­tego, że jestem naj­star­szy.

– Dla­tego że jesteś naj­star­szy. Rozu­miem.

Co rozu­miała? Otwo­rzy­łem usta, by zadać pyta­nie, ale ona kon­ty­nu­owała:

– Jonah, nie musisz być odpo­wie­dzialny za wszystko.

– Wiem. Moi bra­cia robią, co do nich należy. Pra­cują naprawdę ciężko, a Marj też robi wszystko, o co ją popro­simy. Za każ­dym razem, gdy poja­wia się dodat­kowa praca, ona od razu służy pomocą.

– A jed­nak to ty czu­jesz się odpo­wie­dzialny.

Miała rację. Tak było. Ponie­waż byłem naj­star­szy. Ojciec powta­rzał to wystar­cza­jąco czę­sto: „Jesteś naj­star­szy. Musisz się wszyst­kim zająć. Opie­kuj się braćmi i sio­strą”. Nie radzi­łem sobie z tym zbyt dobrze.

– Opo­wiedz mi o swoim ojcu – powie­działa Mela­nie.

Czy ta kobieta potra­fiła czy­tać w myślach? Prze­cież jed­nak na tym pole­gała jej praca: wcho­dze­nie do mojej głowy. Na­dal nie czu­łem się z tym zbyt kom­for­towo.

– Co mój ojciec ma z tym wspól­nego? Nie żyje od pra­wie ośmiu lat.

– Skądś masz to poczu­cie odpo­wie­dzial­no­ści. Twój ojciec jest dobrym punk­tem, od któ­rego możemy zacząć.

– W porządku. Ojciec był… dość domi­nu­jący. Nie zro­zum mnie źle, bar­dzo nas kochał. Był dobrym ojcem. Uczył nas wszyst­kich od naj­młod­szych lat, jak pro­wa­dzić ran­czo, uczył nas odpo­wie­dzial­no­ści.

– Ale cie­bie uczył odpo­wie­dzial­no­ści bar­dziej niż pozo­sta­łych.

Przy­tak­ną­łem.

– Byłem naj­star­szy. To oczy­wi­ste, że ocze­ki­wał jej ode mnie w naj­więk­szym zakre­sie.

– A twój ojciec? Był naj­star­szy z rodzeń­stwa?

– Miał tylko jed­nego brata, ale tak, był star­szy.

– To sporo wyja­śnia.

– Jak to?

– Naj­praw­do­po­dob­niej jego uczono odpo­wie­dzial­no­ści jako star­sze dziecko, więc on uczył cie­bie.

Racja.

– Tak.

– Czy kie­dy­kol­wiek odczu­wa­łeś nie­za­do­wo­le­nie, że powie­rzono ci tak dużą odpo­wie­dzial­ność w tak mło­dym wieku?

– Może tro­chę. Ale w pew­nym sen­sie to mi się też podo­bało. Byłem naj­star­szym bra­tem. Lubię być naj­star­szy. Pierw­szy nauczy­łem się jeź­dzić konno. Pierw­szy nauczy­łem się jeź­dzić na rowe­rze. Nauczy­łem się pro­wa­dzić trak­tor, samo­chód. Dosta­łem wła­sny pokój, pod­czas gdy Talon i Ryan miesz­kali we wspól­nym.

– Czy nie dora­sta­łeś w dużym domu na ran­czu?

– Tak, ale oni cie­szyli się, że są razem. Przy­naj­mniej do czasu… – Odchrząk­ną­łem. – Póź­niej Talon też wolał mieć osobny pokój. Ale ja zawsze chcia­łem mieć wła­sny. Lubię spę­dzać czas sam.

– Czas tylko dla sie­bie. Jak myślisz dla­czego? Dla­czego tak bar­dzo lubisz być sam?

– Nie wiem. Zawsze lubi­łem.

– Jak myślisz, czy to dla­tego, że cza­sami pozwa­lało ci to uciec od roli naj­star­szego brata?

Poczu­łem, że swę­dzą mnie dło­nie. Cho­lera, ta kobieta wła­ziła mi do głowy, a wszyst­kie moje mecha­ni­zmy obronne krzy­czały, żebym to zatrzy­mał. Zaci­sną­łem ręce na porę­czach fotela, przy­go­to­wu­jąc się do wsta­nia.

– Wybie­rasz się gdzieś?

– Co masz na myśli?

– Zbie­rasz się do wyj­ścia. Język two­jego ciała mówi wiele, Jonah.

Była w mojej gło­wie. Za to wła­śnie jej pła­ci­łem. Jak mia­łem wpu­ścić ją do wnę­trza swo­jej psy­chiki, skoro myśla­łem tylko o tym, by zacią­gnąć ją do łóżka?

Jakoś udało mi się odprę­żyć.

– Musia­łaś mnie źle zro­zu­mieć. Nie zamie­rzam ni­gdzie wycho­dzić.

Uśmiech­nęła się.

– W porządku.

Pró­bo­wała mnie tylko uspo­koić. Ani przez chwilę nie wie­rzyła, że źle mnie odczy­tała.

I oczy­wi­ście miała rację.

– Wróćmy więc do cie­bie i czasu, który spę­dzasz sam na sam. Na­dal to lubisz?

Przy­tak­ną­łem.

– Co wtedy robisz?

– Cza­sami nic. Cza­sami pły­wam. Mam w domu basen pły­wacki. Zawsze kocha­łem wodę.

– Rozu­miem. A co takiego jest w wodzie, że ją kochasz?

– Nie wiem, naprawdę. Chyba po pro­stu lubię spo­sób, w jaki mnie ota­cza.

– Jak tar­cza?

– Nie wiem. Może. Wydaje mi się…

– Co?

– Że… mnie uspo­kaja. Odciąża.

– Rozu­miem. To brzmi sen­sow­nie. Co jesz­cze robisz, gdy jesteś sam?

Cóż, czę­sto wali­łem konia. Ale tego na pewno jej nie powiem. Minęło zbyt wiele czasu, odkąd byłem z kobietą. Cho­ciaż w prze­szło­ści mia­łem dziew­czyny, ni­gdy nie zbu­do­wa­łem niczego, co można by nazwać poważ­nym związ­kiem. Przed Talo­nem i Jade tylko jeden z nas nawią­zał taką rela­cję. Ryan był z kobietą o imie­niu Anna przez kilka lat, ale w końcu zerwali ze sobą.

– Cza­sami czy­tam o pro­wa­dze­niu ran­cza, rol­nic­twie.

Zaśmiała się cicho.

– To część two­jej pracy. Mówię o twoim wol­nym cza­sie. O cza­sie spę­dza­nym w samot­no­ści. Co robisz poza pły­wa­niem?

Szcze­rze mówiąc, nie wie­dzia­łem, co jej odpo­wie­dzieć. Jeśli nie pły­wa­łem lub nie spa­łem, robi­łem coś zwią­za­nego z ran­czem, czy­ta­łem o nowych tech­no­lo­giach, uczest­ni­czy­łem w kon­fe­ren­cjach albo roz­ma­wia­łem z braćmi lub nad­zorcą. Boże, czy naprawdę tak bar­dzo zaan­ga­żo­wa­łem się w pracę?

– Ja… spę­dzam czas z braćmi i sio­strą.

– A co z przy­ja­ciółmi? Albo z dziew­czyną?

– Talon ma grupę chło­pa­ków, z któ­rymi gra w pokera. Ryan cza­sem do nich dołą­cza.

– Ale ty nie?

– Nie. Tak naprawdę nie uznaję hazardu.

– Dla­czego?

– Po pro­stu nie uznaję.

– Jak myślisz dla­czego?

Nie mia­łem poję­cia, do czego zmie­rzała w tym pyta­niu.

– Czy nie lepiej nie upra­wiać hazardu, Mela­nie? To może pro­wa­dzić do uza­leż­nie­nia, prawda?

– Myślisz, że masz oso­bo­wość skłonną do uza­leż­nień?

Zaczy­na­li­śmy zba­czać z tematu.

– Oczy­wi­ście, że nie.

– W porządku. W takim razie przejdę dalej. A co z rand­kami?

Czy to tylko moja wyobraź­nia, czy jej policzki zaró­żo­wiły się tro­chę na wzmiankę o rand­kach?

– Nie mam na nie czasu. Poza tym nie spo­tka­łem nikogo, kim był­bym zain­te­re­so­wany.

Aż do teraz.

– Przy­ja­ciele?

– To samo, cza­sami piję drinka z chło­pa­kami z ran­cza, cza­sami z moimi braćmi.

– Z nikim innym?

– Cóż, mój naj­lep­szy kum­pel z dzie­ciń­stwa wła­śnie przy­je­chał z wizytą. Jest kuzy­nem jed­nego z dzieci, które zamor­do­wano wtedy, gdy Talon został upro­wa­dzony.

– Rozu­miem. Więc spę­dzasz z nim cza­sem czas?

– Tak, wciąż tu jest. Ma dzie­się­cio­mie­sięcz­nego synka, który jest naprawdę uro­czy.

– A ile masz lat, Jonah?

– Trzy­dzie­ści osiem. A ty?

Nie powi­nie­nem był o to pytać. Nie byłem pewien, dla­czego przy­szło mi to do głowy.

– Czter­dzie­ści.

Mia­łem nadzieję, że szok nie był widoczny na mojej twa­rzy. Jakoś uzna­wa­łem ją za znacz­nie młod­szą, ale te wszyst­kie lata szkoły… a potem prak­tyki. To oczy­wi­ste, musiała być star­sza.

Tym­cza­sem Mela­nie kon­ty­nu­owała:

– Ale nie jeste­śmy tu, by roz­ma­wiać o mnie, prawda?

– Prze­pra­szam. To było zbyt oso­bi­ste pyta­nie.

– Bez obaw. Nie jestem jedną z tych kobiet, które ner­wowo reagują na swój wiek.

– Nie ma powodu. Wyglą­dasz świet­nie. Myśla­łem, że zbli­żasz się do trzy­dziestki.

Znowu się zaru­mie­niła, tym razem na szyi. Na jej jasnej cerze poja­wiły się różowe plamki.

Poczu­łem ści­ska­nie w kro­czu.

– Dzię­kuję. Wróćmy do przy­jaźni. Wspo­mnia­łeś, że twój przy­ja­ciel ma małego synka. Czy kie­dy­kol­wiek myśla­łeś o zało­że­niu rodziny?

Spią­łem się.

– Przez długi czas nie. Ale teraz widzę Talona i Jade i zasta­na­wiam się…

– Nad czym?

– Zasta­na­wiam się, czy… czy ist­nieje dla mnie ktoś taki jak Jade dla Talona. – Zasta­na­wia­łem się też, czy ten ktoś nie sie­dzi naprze­ciwko mnie. – To zna­czy, myślę, że jeśli Talon, z całą swoją prze­szło­ścią, potrafi stwo­rzyć zwią­zek, to może jest nadzieja i dla mnie.

– Myślę, że dla cie­bie jest jesz­cze wiele nadziei. – Spoj­rzała na zegar na sto­liku. – Nasz czas na dziś dobiegł końca. Chcę, żebyś coś prze­my­ślał, zanim znów się spo­tkamy.

– Jasne. Co takiego?

– Chcę, żebyś pomy­ślał o tym, jakie naprawdę ciążą na tobie obo­wiązki, a następ­nym razem, gdy przyj­dziesz, poroz­ma­wiamy o tym.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki