Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
W prezentowanej czytelnikom książce, która uzyskała wyróżnienie na konkursie Towarzystwa Rozwoju Ziem Zachodnich w 1963 roku, opisuje dramatyczną walkę z władzami niemieckimi o założenie i budowę gimnazjum w Kwidzynie, przedstawia program ideowy, wychowawczy i naukowy tej uczelni, obrazuje prześladowania i szykany, jakie spotykały wychowawców szkoły, uczniów i ich rodziny ze strony bojówek i urzędników hitlerowskich. Wszystkie trudności nie złamały ducha Polskiego Gimnazjum w Kwidzynie, które stało się jednym z poważniejszych bastionów polskości na terenie byłej III Rzeszy.
[Od wydawcy]
Książka dostępna w zasobach:
Biblioteka Miejsko-Powiatowa w Kwidzynie (2)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Asnyka w Kaliszu
Miejska Biblioteka Publiczna w Łomży (2)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Morągu
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 555
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
WŁADYSŁAW GĘBIK
BURZOM DZIEJÓW NIE DALI SIĘ ZGNIEŚĆ
WYDAWNICTWO MORSKIE • GDYNIA 1967
Projekt obwoluty, okładki i strony tytułowejRYSZARD KRÓLIKIEWICZ
Materiał ilustracyjny pochodzi z byłego archiwum Wydziału Fotograficznego Związku Polaków w Berlinie, z nielicznych zbiorów uczniów Polskiego Gimnazjum w Kwidzynie, szczególnie Władysława Brzezińskiego oraz z archiwum autora. Zdjęcia obozowe (po aresztowaniu) wykonali „Przyjaciele Czynu” przemyconym w walizce aparatem fotograficznym
Prof. dr Ludwik Bandura
Redaktor
Wiktor Pepliński
Redaktor techniczny
Władysław Kawecki
Korektor
Czesława Walicka
W hołdzie tym którzy wytrwali
Autor
Władysław Gębik, urodzony w 1900 roku w Szczyrzycu, pow. limanowski, ukończył trzy fakultety: rolnictwo na Uniwersytecie Jagiellońskim, biologię i chemię oraz filozofię na Uniwersytecie Poznańskim uzyskując w 1932 roku dyplom doktora filozofii.
Pracował od 1923 roku jako nauczyciel gimnazjalny w Katowicach, a potem — od 1933 roku — w polskim szkolnictwie w Niemczech. Wykładał w Gimnazjum Polskim w Bytomiu, a po uzyskaniu koncesji na drugie polskie gimnazjum w Kwidzynie na Powiślu był jego dyrektorem od otwarcia w listopadzie 1937 roku do aresztowania w sierpniu 1939 roku i zesłania do obozów koncentracyjnych wraz z wszystkimi uczniami, wykładowcami, pracownikami administracji szkoły i internatu,
W prezentowanej czytelnikom książce, która uzyskała wyróżnienie na konkursie Towarzystwa Rozwoju Ziem Zachodnich w 1963 roku, opisuje dramatyczną walkę z władzami niemieckimi o założenie i budowę gimnazjum w Kwidzynie, przedstawia program ideowy, wychowawczy i naukowy tej uczelni, obrazuje prześladowania i szykany, jakie spotykały wychowawców szkoły, uczniów i ich rodziny ze strony bojówek i urzędników hitlerowskich, Wszystkie trudności nie załamały ducha Polskiego Gimnazjum w Kwidzynie, które stało się jednym z poważniejszych bastionów polskości na terenie byłej III Rzeszy.
Po przejściu obozów w Tapiau, Grunhof, Hohenbruch, Stutthof i Sachsenhausen Władysław Gębik był od 1940 do 1945 roku więźniem obozu koncentracyjnego w Mauthausen-Gusen, gdzie kierował ruchem oporu i walką o zachowanie życia więźniów. Po powrocie do kraju był w latach 1945-1948 naczelnikiem wydziału szkolnictwa średniego w Kuratorium Szkolnym w Olsztynie, następnie kierownikiem Inspektoratu Kulturalno-Oświatowego „Czytelnika”, prezesem Zarządu Wojewódzkiego TWP i kierownikiem olsztyńskiej placówki Państwowego Instytutu Sztuki (do 1957 r.). Urodzony społecznik, od wczesnej młodości organizował i prowadził różne akcje społeczne: m.in. organizował koła przyrodniczo-krajoznawcze na Śląsku, prowadził Bytomski Zespół Teatralny, organizował amatorski ruch teatralny na terenie Powiśla, Warmii i Mazur.W1953 roku zorganizował w Olsztynie Klub Literacki, przekształcony potem w Olsztyński Oddział ZLP. Obecnie dr Władysław Gębik jest prezesem tego Oddziału, a także przewodniczącym Komisji Kultury WRN w Olsztynie. Przewodniczy również Oddziałowi PTL, Klubowi Literatury Regionalnej ZLP oraz jest członkiem prezydium WKFJN, Rady Naczelnej i Zarządu Wojewódzkiego TRZZ i wielu innych organizacji społecznych.
Władysław Gębik jest autorem szeregu prac, m.in. Wiara Ojców (pod pseud. Andrzej Borowik). Wyd. Związku Polaków w Niemczech, Opole 1934 (II wyd. — 1935); Polskie Gimnazjum w Kwidzynie. Wyd. Związku Polskich Tow. Szkolnych, Olsztyn 1938; Pieśni ludowe Warmii i Mazur, Olsztyn 1953; Piosenki mazurskie. PWM, Kraków 1955; O cieśli co na deskach wiersze pisywał, Wyd. Warmińsko-Mazurskiego Tow. Kulturalno-Społecznego, Olsztyn 1958; Sprawy i ludzie spod znaku Rodła. Wyd. „Pojezierze"', Olsztyn 1959; Kwidzynlacy. Wyd. Morskie, Gdynia 1965. Opracował szereg widowisk regionalnych (Dożynki Szczyrzyckie, Gody Wiosenne, Niech będzie chleb pochwalony, Noc dziwów) wystawianych przez różne zespoły amatorskie i szkolne. Wspomnienia, fragmenty pamiętników, regionalne baśnie, legendy i artykuły popularnonaukowe drukował w licznych wydawnictwach zbiorowych (m.in. w wydawanych przez „Czytelnik9" Kiermaszach bajek, Wspomnieniach Opolan, W-wa 1960, Pamiętnikach nauczycieli z obozów i więzień hitlerowskich, „Czytelnik"", Warszawa 1962, w Roczniku Śląskiego Tow. Przyjaciół Nauk, w Kwartalniku Opolskim, Roczniku Olsztyńskim i wielu innych). Opracował edytorsko wiele tekstów, zwłaszcza wyborów poetyckich, pisarzy Warmii i Mazur. Materiałom etnograficznym i dotyczącym literatury i sztuki ludowej poświęcił wiele szkiców i rozpraw w licznych czasopismach.
Całemu niezwykle pracowitemu i ofiarnemu życiu dra Władysława Gębika przyświeca idea, którą zaczerpnął z przyjętego w młodości hasła Polaków w Niemczech:
I nie ustaniem w walce, siłę słuszności mamy,
I mocą tej słuszności wytrwamy i wygramy.
Rozdział I
Instynkt samoobrony narodowej
Wojna światowa 1914-1918 zmieniła radykalnie położenie Polaków w świecie. Sytuacja, jaka wytworzyła się po klęsce wszystkich trzech zaborców, umożliwiła powstanie niepodległego państwa polskiego. Na mapie Europy pojawiła się znowu ostoja rozrzuconych po świecie Polaków.
Na ziemiach polskich, które traktat wersalski pozostawił jeszcze pod obcym panowaniem, mieszkało ponad milion Polaków. Po okresie powstań i plebiscytów na Śląsku, Powiślu, Warmii i Mazurach, olbrzymia większość przywódców, doświadczonych i zaprawionych w walce z niemczyzną, przeniosła się do Polski. Za przywódcami poszedł aktywny żywioł polski, przede wszystkim ci, którzy nie mieli już sił, odwagi, a może i ochoty do dalszej walki. W dniach organizowania własnego państwa uchodźcy napływali więc masowo spod jarzma niemieckiego do wolnej Ojczyzny, która jak dobra matka przygarniała ich, dając im dach nad głową, radość życia, a nieraz i wybitne stanowiska w życiu społecznym i państwowym.
Opuszczony przez większość przywódców lud polski na Śląsku, Pograniczu, Kaszubach, Powiślu, Warmii i Mazurach postanowił sam bronić mowy i ziemi ojców, ziemi, na której siedział od wieków. Z pomocą pospieszyła mu emigracja. Z zachodnich Niemiec, głównie z Westfalii, zaczął napływać na pozostałe pod panowaniem niemieckim ziemie polskie młody, przedsiębiorczy element, by wypełnić luki na kierowniczych stanowiskach i w opuszczonych warsztatach pracy politycznej, kulturalnej i gospodarczej. Brak doświadczenia zastępowała wola służenia sprawie polskiej.
Pozostawieni początkowo sami sobie Polacy w Niemczech podjęli pracę organizacyjną, która już w roku 1922 uwieńczona zostaje powstaniem naczelnej organizacji polskiej, Związku Polaków w Niemczech, z siedzibą w Berlinie. Wokół niej tworzą się ośrodki życia polskiego, ujęte organizacyjnie w tzw. dzielnice:
I Śląsk z siedzibą w Opolu,
II Niemcy Środkowe z siedzibą w Berlinie,
III Westfalia i Nadrenia z siedzibą w Bochum,
IV Prusy Wschodnie z siedzibą w Olsztynie,
V Pogranicze z siedzibą w Złotowie.
Jako uzupełnienie Związku Polaków w Niemczech — organizacji o charakterze społeczno-politycznym — powstał Związek Polskich Towarzystw Szkolnych, który przejął troskę o szkołę polską w Niemczech i rozwój życia kulturalnego. W ślad za tymi organizacjami powstały lub odrodziły się: Związek Polskich Kół Śpiewaczych, Związek Harcerstwa Polskiego, Związek Młodzieży, Związek Spółdzielni Polskich z Bankiem Słowiańskim w Berlinie na czele itd. Walka z naporem germańskim na wszystkich frontach życia polskiego odżyła z całą zaciekłością. Symbolem tej walki po roku 1922 stało się Rodło, znak „wiernej rzeki” Wisły, z Krakowem jako kolebką polskiej kultury. Odtąd znak ten widniał nie tylko na sztandarach Związku Polaków i innych polskich organizacji, ale i na licznych wydawnictwach, a także na piersiach tych wszystkich Polaków, którzy mieli odwagę we wrogim morzu napierającej niemczyzny publicznie przyznawać się do polskości i bronić jej z narażeniem się na bardzo przykre nieraz konsekwencje.
Na czoło życia polskiego w Niemczech wysunęli się nowi przywódcy — Rodłacy, którzy organizują rodaków do dalszej walki o zachowanie polskiego stanu posiadania.
Atak niemczyzny na życie polskie
Po klęsce 1918 roku i wszystkich jej konsekwencjach Niemcy bardzo szybko wróciły do swej tradycyjnej polityki, a wiecznie żywy „Drang nach Osten” kształtuje znowu jej wewnętrzne i zewnętrzne kierunki.
Polityczni przywódcy republikańskich Niemiec zdawali sobie sprawę z tego, że polskość Śląska, Pogranicza, Kaszub, Powiśla, Warmii i Mazur mogła przy najbliższej sposobności historycznej dostarczyć młodemu Państwu Polskiemu wystarczających argumentów do rewindykacji tych ziem. Dlatego montowali skrupulatnie na tych terenach rozgałęziony aparat państwowy i społeczny do ostatecznego i możliwie szybkiego zlikwidowania tam znamion polskości.
Ustawodawstwo i praktyka administracyjna zarówno Niemiec demokratycznych, jak i hitleryzmu zmierzały dalej konsekwentnie do zubożenia i obezwładnienia społeczeństwa polskiego w Niemczech.
Udostępniało się wprawdzie Polakom studia, ale przez zakaz przyjmowania ich na ustawowo wymaganą praktykę uniemożliwiało im się później wykonywanie zawodu.
Specjalny urząd „kulturalny”, tzw. Kulturamt, otrzymuje ustawowe prawo sprawowania nad gospodarstwami rolnymi nie tylko „opieki”, ale i kontroli politycznej. Na zlecenie tego urzędu banki cofały pożyczki i wystawiały gospodarstwa Polaków na licytacje. Prawo pierwokupu posiadał Kulturamt lub jakakolwiek inna organizacja niemiecka. Bojkot i terror gospodarczy, stosowany przez organizacje niemieckie, doprowadzał drogą wymuszenia do wycofania nawet przez przedsiębiorców prywatnych ogłoszeń niemieckich z prasy polskiej oraz do wyrzucania Polaków z pracy, nie tylko za posyłanie dzieci do polskiej szkoły, ale i za uczęszczanie na nabożeństwa polskie czy na lekcje polskiego śpiewu.
Osławiona O s t h i l f e, wielka akcja finansowa dla podtrzymania niemczyzny w Prusach Wschodnich, prowadzona przy pomocy całej sieci banków niemieckich, wymierzona była głównie przeciw polskim Bankom Ludowym. Przykładem tego może być spółka „Ermlaendische Genossenschaft”, która mając 400 000 marek rocznego deficytu, wypłacała swoim członkom jeszcze 12% dywidendy.
Prasa niemiecka i organizacje społeczno-polityczne jednobrzmiącym chórem głosiły, że przyznawanie się do polskości w Niemczech równa się zdradzie stanu. Ustawodawstwo prasowe, wymierzone specjalnie przeciw polskiej prasie, doprowadzało do coraz częstszych konfiskat pism polskich, zawieszeń i kar pieniężnych. Germanizatorzy uruchomili specjalny aparat do walki z kolportażem pism i książek polskich, nawet poczta zwracała rzekomo niedoręczalne przesyłki, a listonosze na równi z żandarmami terroryzowali prenumeratorów pism polskich, zmuszając ich do odmawiania prenumeraty. Celowały w tym takie organizacje jak: socjalistyczna — Heimatdienst i narodowo-socjalistyczna organizacja wojskowa — Stahlhelm. Całej tej akcji patronował polakożerczy Bund Deutscher Osten — Związek Niemiecki Wschód. Do dyspozycji tego związku stanął później cały aparat państwowy, społeczny i polityczny ruchu narodowo-socjalistycznego. Stronnicze i perfidne sądownictwo wydawało na Polaków dziesiątki niesprawiedliwych wyroków. Policja oraz jej konfidenci, a szczególnie nauczyciele niemieccy i karczmarze, zwalczali niezmordowanie wszelkie objawy życia polskiego i poczynania polskich organizacji kulturalnych. Szkoła niemiecka stała się jednym z najważniejszych instrumentów germanizacji.
W Prusach Wschodnich, wbrew obowiązującemu programowi, szkoła ta nie uczyła Mazurów alfabetu łacińskiego, ażeby młodzieży polskiej utrudnić później korzystanie w domu z literatury polskiej. Podręczniki niemieckie nazywały Polaków narodem niewolników. Czyniło się wszystko, ażeby w stosunku do niemieckiego „narodu panów” wyrobić u Polaków poczucie niższej wartości.
Wreszcie kościół, i to zarówno katolicki, jak i ewangelicki, stał się w rękach rządu niemieckiego również narzędziem germanizacji. Księża „centrowcy” prowadzili ugodową politykę, osłabiając i paraliżując w ten sposób wysiłki polskie. Na każde opróżnione przez Polaka probostwo w parafiach polskich władze kościelne mianowały tylko Niemców. Księża-Polacy mogli uzyskać stanowisko, ale wyłącznie w takich okolicach Niemiec, gdzie zupełnie nie było Polaków. Zresztą i tam pełnili przeważnie rolę wiecznych wikariuszy, lub musieli tułać się jako pomocnicy, bez stałego miejsca pracy. Niektórzy, jak znany w całych Niemczech „ks. Rodak”, nie mogąc uzyskać stanowiska nauczyciela religii w szkole polskiej, jeździli niezmordowanie do najbardziej zapadłych zakątków emigracji polskiej, by dźwigać tam ducha i siłę oporu elementu polskiego.
Mobilizacja sił polskich
W okresie masowego odpływu inteligencji i przywódców ludu polskiego z Niemiec po roku 1918, w Niemczech na swoich posterunkach pozostali nieliczni zresztą polscy proboszczowie, z reguły starsi wiekiem. Stali się oni współtwórcami i współprzywódcami nowego ruchu polskiego w Niemczech. Na czele Związku Polaków stał w okresie rządów Hitlera jeden z najżarliwszych bojowników o polskość Pogranicza ks. dr Bolesław Domański, proboszcz z Zakrzewa w powiecie złotowskim. Za jego przykładem poszli księża śląscy z patronem I Dzielnicy Związku Polaków w Niemczech ks. Karolem Koziołkiem oraz księża Powiśla i Warmii na czele z ks. Wacławem Osińskim jako prezesem IV Dzielnicy Związku Polaków w Niemczech. Prawie wszyscy księża zaangażowani w ruchu polskim zostali aresztowani w 1939 roku, wraz z nauczycielami szkół polskich oraz działaczami polskimi, i zginęli w niemieckich obozach koncentracyjnych.
Powstanie Związku Polaków rozpoczęło w Niemczech nowy, bardzo interesujący okres walki o polskość dzisiejszych ziem zachodnich i północnych naszego kraju. Prowadzono ją z początku własnymi siłami, przy prawie całkowitej obojętności macierzystego kraju, zajętego ważniejszymi troskami budowania i umacniania fundamentów własnej państwowości. Obojętność ta wynikała również i z nastawienia ówczesnych czynników rządowych, uważających, że nie warto zaprzątać sobie głowy resztą pozostałych w Niemczech Polaków, która i tak skazana jest na ostateczną zagładę.
Jednak instynkt samoobrony narodowej nie osłabł wśród Polaków w Niemczech ani na froncie politycznym, organizowanym przez Związek Polaków w Niemczech, ani na gospodarczym, kierowanym za pośrednictwem Związku Spółdzielni Polskich i Polskiego Związku Rewizyjnego, ani też na froncie kulturalnym, dowodzonym przez Związek Polskich Towarzystw Szkolnych i inne organizacje społeczno-kulturalne. Krótko przed najazdem Hitlera na Polskę wyłoniły się zręby organizacyjne nowego ogólnopolskiego towarzystwa kulturalnego w Niemczech, tzw. towarzystwa MOB (mowy i obyczajów), które na wypadek spodziewanego ataku i rozwiązania przez władze niemieckie Związku Polaków i Związku Polskich Towarzystw Szkolnych, miało objąć kierownictwo życia polskiego w Niemczech. Wypadki potoczyły się jednak tak niespodziewanym torem, że MOB nie zdążyło już wejść na orbitę praktycznego działania.
Dwa fronty
Po roku 1918 stanęły naprzeciw siebie na ziemiach polskich należących do Niemiec dwa fronty:
polski — młody i prężny, nie posiadający początkowo dostatecznej opieki organizującego się dopiero państwa polskiego, pozbawiony w znacznej części doświadczonych przywódców, ale za to zdecydowany, uparty i pełen tej właściwej Polakom wiary, że i dla pozostałego poza granicami ojczyzny ludu polskiego w Niemczech nadejdzie dzień wyzwolenia.
i niemiecki — oparty o całą potęgę doświadczenia zorganizowanego państwa niemieckiego, wspomagany rozgałęzioną siecią pół-wojskowych organizacji społecznych, zaprawionych do walki z polskością w okresie przedwojennym i wyolbrzymiających niebezpieczeństwo wynikające dla zaborczego państwa z powstania wewnętrznego frontu mniejszościowego, któremu przewodzili Polacy. Front ten istniał, rozwijał się i toczył bój pomimo upartego zapewniania opinii świata przez niemieckich mężów stanu o jednolitości państwa niemieckiego. W okresie rządów hitlerowskich głoszono nachalnie i uparcie znany slogan: „Ein Volk, ein Reich, ein Führer” — „jeden naród, jedno państwo, jeden wódz”.
Tymczasem na przekór zapewnieniom o jednolitości państwa niemieckiego powstał z inicjatywy Polaków w roku 1923 — a więc zaledwie w rok po zorganizowaniu Związku Polaków w Niemczech — Związek Mniejszości Narodowych w Niemczech. Przystąpili do niego celem wspólnego prowadzenia dalszej walki o prawo do życia narodowego: Łużyczanie, Duńczycy, Fryzowie i Litwini. Przewodnictwo związku 5 narodowości spoczywało przez cały czas w rękach Polaków. Walka obronna ludu polskiego w Niemczech po roku 1918, prowadzona w ramach Związku Mniejszości, i to zarówno w okresie rządów demokratycznych, jak i hitlerowskich, dokumentowała przed światem przede wszystkim istnienie żywotnego problemu polskiego, przypominającego światu słuszne, naturalne i historyczne pretensje Polski do ziem, które po roku 1945 wróciły do ojczyzny jako tzw. Ziemie Odzyskane.
Najprzód brzuch — potem duch?
Nad całym życiem polskim w Niemczech, nad siłą jego trwania i rozwoju w latach międzywojennych, ciążył przemożnie fakt, że byliśmy gospodarczo prawie całkowicie zależni od Niemców. Z tego też względu wszystkie racjonalne przesłanki sprzyjały germanizacji.
Kto wyrzekał się polskości, otwierał sobie drogę do dobrobytu i zaszczytów, do kariery urzędniczej i społecznej, do kredytów bankowych i zapomóg, do obficie dla odstępców i renegatów napełnionego żłobu, do wydostania się z pogardzanego stanu „robociądzów” i wejścia do przedsionka uprzywilejowanej kasty — narodu panów — jak mówili o sobie Niemcy.
Kto przyznawał się otwarcie do polskości, akcentując to członkostwem w polskich organizacjach, udziałem w polskich nabożeństwach i zebraniach, posyłaniem dzieci do polskiej szkoły — narażał się, jak wiemy z wielu opracowań na ten temat, na pozbawienie pracy, na odebranie renty czy kredytu w banku, na utratę przyznawanego wielodzietnym rodzinom zasiłku rodzinnego, na więzienia i obozy koncentracyjne, na utratę zdrowia, a nieraz i życia.
A jednak wbrew wszelkim racjonalnym przesłankom tysiące Polaków w Niemczech trwało przy mowie i wierze ojców, broniło własnej, polskiej kultury, niwecząc wysiłki germanizatorów.
Tym właśnie dziesiątkom tysięcy najofiarniejszych, którzy wytrwali, zawdzięczamy moralne i materialne prawo do posiadania ziem, które po wiekach rozłąki wróciły w roku 1945 do Ojczyzny.
Położenie i postawa ludu polskiego w Niemczech rzucały przemożny wpływ na postawę polskiego nauczyciela i na jego pracę w tym środowisku. Który z nich tego nie dostrzegał i nie umiał wykorzystać, tracił wpływ na otoczenie i dzieci, co w konsekwencji prowadziło do łatwego stosunkowo zamykania szkół polskich i kurczenia się polskiego stanu posiadania. Byłoby jednak wielkim uproszczeniem przecenianie w tym wypadku roli nauczyciela. Wiele bowiem innych jeszcze czynników wpływało na słabość czy siłę i dynamizm ruchu polskiego na dzisiejszych ziemiach zachodnich. Niemniej nauczyciel polski odegrał w kształtowaniu nowej rzeczywistości na tych ziemiach bardzo ważną rolę.
Rozdział II
Niezwykła sytuacja na Górnym Śląsku
W okresie niewoli każdy oświecony Polak wiedział, że w powiedzeniu: „Oświata ludu — dokona cudu” zawarty jest podstawowy wskaźnik narodowego odrodzenia, główna nadzieja odzyskania i utrzymania niepodległego bytu, zbudowania ustroju społecznej sprawiedliwości. Powiedzenie to nie tylko nic nie straciło na swej aktualności, ale odwrotnie, dopiero dziś, w Polsce Ludowej, uzyskało szansę pełnej praktycznej realizacji. Doczekało się ono w 1957 roku pierwszego sformułowania w uchwale Krajowej Narady Działaczy Kulturalno-Oświatowych w Warszawie. Brzmi ono: „Polska krajem ludzi kształcących się”.
Walka, jaką o swe narodowe istnienie prowadzili w latach międzywojennych Polacy w Niemczech, osiągała największe nasilenie i najostrzejsze formy na froncie kultury. Wymagała ona od uświadomionej części społeczeństwa polskiego w Niemczech pełnego zaangażowania ideowego oraz czynnej i czujnej postawy. Troska o wynik tych wielkich zmagań znalazła swój wyraz w dążeniu do jak najszybszego wypełnienia luk w kadrze przywódców przez dopływ młodych rezerw wykształconej i odpowiednio do walki przygotowanej inteligencji.
Szeroki zasięg tej walki, nie przebierającej w środkach, a mimo to zachowującej pozory legalności, przebiegającej w ramach obowiązujących ustaw, zasługuje na to, ażeby poświęcić jej osobną pracę. Na tym miejscu pragnę dotknąć tylko jednego jej wycinka, a mianowicie walki o prawo dla polskiego dziecka do nauki w języku ojczystym i w duchu polskiej kultury.
Należy przypomnieć, że sytuacja na tym odcinku była dla Polaków w pierwszych latach po zakończeniu I wojny światowej bardzo niekorzystna. Ani bowiem konstytucja demokratycznych Niemiec, ani ustawodawstwo poszczególnych krajów Rzeszy nie zawierały wystarczających podstaw prawnych dla istnienia szkół polskich w Niemczech. W początkach naszej działalności międzywojennej mogliśmy opierać się jedynie na mało znaczącym rozporządzeniu pruskiego ministra oświaty z 31 grudnia 1918 roku. Przyznawało ono Polakom prawo do korzystania z nauki religii w języku polskim oraz czytania i pisania w ojczystym języku i to tylko na obszarze rejencji kwidzyńskiej, gdańskiej i opolskiej. Ponadto rozporządzenie to odnosiło się jedynie do dzieci katolickich. Nie obowiązywało zatem ani na Kaszubach, ani na Mazurach. Na ziemiach tych bowiem władze pruskie prowadziły przy pomocy rozgałęzionego aparatu germanizacyjnego wyjątkową akcję, mającą na celu niedopuszczenie do przebudzenia się świadomości narodowej i poczucia wspólnoty kulturalnej ludu polskiego w Niemczech.
Polityka rządu niemieckiego w stosunku do mniejszości narodowych w Rzeszy była nastawiona — jak to stwierdza Munkenhof w pracy Der Kampf um deutsches Ostland — prawie wyłącznie na „ochronę” niemczyzny. Co przez tę „ochronę” rozumieć należy — pokazało życie.
Wyjątkowa sytuacja prawna dla powstawania i rozwoju szkół polskich w Niemczech istniała od maja 1922 roku przez lat 15 tylko na Górnym Śląsku. Konwencja zawarta w Genewie pomiędzy Polską i Niemcami regulowała na tym terenie w sposób szczegółowy również i stosunki szkolne.
Niestety życie wykazało, że konwencja ta uprzywilejowała wyraźnie Niemców. Zapewniała ona bowiem dostateczną ochronę prawną dla dalszego rozwoju już istniejącego szkolnictwa, a posiadali je tylko Niemcy. Polacy natomiast musieli takie szkolnictwo również i na Śląsku Opolskim tworzyć od podstaw.
Ponadto Niemcy w Polsce, ekonomicznie silni, zorganizowali w oparciu o pomoc materialną i techniczną państwa niemieckiego i rozbudowali bardzo szybko istniejącą już sieć własnych szkół zarówno na terenach należących do Niemiec przed rokiem 1914, jak i w głębi kraju. Natomiast Polacy w Niemczech, stanowiący element ekonomicznie o wiele słabszy, w dodatku pozbawiony początkowo doświadczonych przywódców i opieki państwa polskiego, napotkali z miejsca bardzo silne przeciwdziałanie „ochraniaczy” niemczyzny, tworzących zorganizowany i wypróbowany w walce z polskością niemiecki aparat administracyjno-społeczny.
Rozwój szkół polskich na Śląsku, a więc na terenie naszych największych możliwości, dostarczył nam dużo cennych doświadczeń dotyczących szkół państwowych z polskim językiem nauczania. Polsko-Katolickie Towarzystwo Szkolne na Śląsku Opolskim, które powstało w Bytomiu 19 października 1923 roku, wystąpiło o otwarcie 50 publicznych szkół dla 4 426 dzieci polskich. Władze niemieckie uwzględniły tylko 16 wniosków, a w roku następnym z 37 wniosków tylko 9. W 1925 roku Niemcy załatwili pozytywnie 28 wniosków polskich, czekających już prawie dwa lata. Stało się to dopiero pod presją międzynarodową. Rok 1926 przyniósł nam wprawdzie jeszcze 3 nowe szkoły, tak że ogólna liczba podnosi się do 56, równocześnie
Uczniowie szkół polskich rekrutowali się w ogromnej większości z rodzin, których ojcowie i matki byli czynnymi członkami Związku Polaków w Niemczech. Na zdjęciu wzór legitymacji Związku,Warmianki Franciszki Hallmann
Legitymacja szkolna syna Franciszki Hallmann, Artura, ucznia PolskiegoGimnazjum w Kwidzynie
Otwarcie Polskiego Gimnazjum w Bytomiu dnia 8 listopada 1932 roku
Polskie Gimnazjum w Bytomiu mieściło się w przebudowanym na ten cel
jednak pod wpływem terrorystycznej kampanii niemieckiej spada gwałtownie w tych szkołach liczba dzieci. Konsekwencją tego było zamknięcie 21 szkół polskich.
Przyczyny naszego niepowodzenia szukać należy nie tylko w brutalnych represjach niemieckich pracodawców w stosunku do rodziców posyłających dzieci do szkoły polskiej, ale i w całkowitej zależności tego typu szkół od Niemców. Mając pełną swobodę działania, władze niemieckie kierowały do wywalczonych szkół ,,polskich’’ najgorszych swoich nauczycieli, nie znających dostatecznie polskiego języka i mówiących nim tak fatalnie, że nie mogli oni uczniów niczego nauczyć. Całym swoim postępowaniem obrzydzali oni dzieciom polskim naukę i w ten sposób zmuszali rodziców do zabierania dzieci ze szkoły ,,polskiej” i przenoszenia ich z powrotem do niemieckiej. Proces ten obrazuje liczbowe zestawienie rozwoju szkolnictwa publicznego dla dzieci polskich na Górnym Śląsku (Opolskim):
rok
1923
1924
1925
1926
1928
liczba szkół
16
25
53
35
29
liczba dzieci
1262
1195
1275
942
506
W poszukiwaniu nowych rozwiązań
Od 1924 roku stało się widoczne, że „śląskiego” typu szkoły nie da się już utrzymać. Dlatego Związek Polskich Towarzystw Szkolnych w Niemczech podjął nową energiczną akcję w kierunku nakłonienia rządu niemieckiego do wydania odpowiednich aktów prawnych, umożliwiających Polakom — obywatelom niemieckim, zakładanie własnych szkół prywatnych z polskim nauczycielem i polskim językiem nauczania.
Walka prowadzona była na trzech frontach:
wewnętrznym — przez organizacje i prasę polską w Niemczech oraz z trybuny parlamentarnej;
międzynarodowym — głównie na kongresach mniejszości narodowych w Genewie;
pomocniczym — na terenie Polski, z możnością zastosowania tam sankcji represyjnych.
Wreszcie rząd niemiecki został zmuszony do wydania specjalnej ordynacji szkolnej. Ordynacja ta, ogłoszona 23 stycznia 1929 roku w pruskim Dzienniku Urzędowym (Zentralblatt für innere preussische Verwaltung) zawierała rozporządzenie pruskiej rady ministrów z 31 grudnia 1928 roku (Ordnung zur Regelung des Schulwesens für die polnische Mindercheit) dotyczące uregulowania szkolnictwa dla polskiej mniejszości narodowej. Rozporządzenie wykonawcze regulowało natomiast nie uwzględnioną w ordynacji sprawę nauczania języka polskiego poza szkołą.
Rozporządzenia rady ministrów stworzyły podstawę prawną do zakładania w Niemczech nie tylko szkół państwowych z polskim językiem nauczania, ale i szkół prywatnych, i to zarówno powszechnych, jak i średnich, wszystkich typów. W praktyce jednak okazało się wkrótce, że i ta ordynacja, aczkolwiek zawierała prawne podstawy istnienia polskiego szkolnictwa w Niemczech, realizowana jednak przez nienawidzących Polaków urzędników pruskiej administracji, nie spełniła pokładanych w niej nadziei.
Ogółem przed wojną w Niemczech w okresie najsilniejszego terroru było 67 prywatnych szkół polskich stopnia podstawowego. Z liczby tej na największe po Śląsku skupisko Polaków w Prusach Wschodnich przypadały 24 szkoły powszechne, z czego na Powiślu, głównie w powiecie sztumskim, było 9 z 10 nauczycielami, na Warmii 14 z 14 nauczycielami i 1 na Mazurach.
Wprowadzenie w życie ordynacji odsłania prawdziwe zamiary niemieckiej polityki
Pierwszych typowych przykładów prawdziwych intencji władz niemieckich w stosowaniu nowej ordynacji szkolnej dostarczyło Północne Pogranicze, zwane również Pomorzem Kaszubskim. Na terenie tym, po przezwyciężeniu wszystkich trudności, Polacy założyli w 1929 roku dwie pierwsze szkoły podstawowe w Płotowie i Rabacinie w powiecie bytowskim, a w roku następnym dwie dalsze w Ugoszczy i Wojsławowej Dąbrówce. Już jednak następny wniosek Polsko-Katolickiego Towarzystwa Szkolnego o otwarcie piątej szkoły w Kłącznie regencja w Koszalinie odrzuciła bez podania powodów. Wszelkie dalsze starania Związku Polskich Towarzystw Szkolnych w Niemczech i skargi do najwyższych czynników administracji państwowej oraz najwyższego trybunału administracyjnego zostały również odrzucone. Wreszcie bez silenia się na jakiekolwiek prawne uzasadnienie władze niemieckie cofnęły w 1932 roku pozwolenie na nauczanie wszystkim nauczycielom polskim pracującym w wymienionych szkołach i nie wydały nowych, nawet dla proponowanych na te stanowiska obywateli niemieckich. Na skutek takiego stanowiska władz niemieckich już otwarte szkoły polskie zostały zamknięte, a wysokie mandaty karne zmusiły rodziców do posyłania dzieci polskich z powrotem do szkół niemieckich. Bagatelizując zupełnie obowiązujące ustawodawstwo i postanowienia ordynacji, władze niemieckie zlikwidowały problem polskiego szkolnictwa na Pomorzu Kaszubskim.
Jeszcze ważniejszą dla położenia ludności polskiej w Niemczech wymowę ma próba zastosowania ordynacji szkolnej na Mazurach.
Po dwóch latach usilnych starań Polakom udało się wreszcie założyć w 1931 roku pierwszą szkołę polską w Piasutnie, w powiecie Szczytno. Na wieść o tym zgłosiło się do Towarzystwa Szkolnego w Szczytnie wielu Mazurów z innych wiosek, również .z sąsiedniego powiatu niborskiego (dziś nidzickiego), prosząc o założenie tam szkół polskich. Nie brakowało tam chętnych do ofiarowania lokali na szkoły i zgłaszania do nich swoich dzieci.
Wieść o rozpoczętej akcji szkolnej na Mazurach zaniepokoiła jednak nie tylko niemieckie władze szkolne, ale także wszystkie organizacje powołane do „ochrony” i umacniania niemczyzny w Prusach Wschodnich. Zarządzono ostre pogotowie, wzmocniono czujność we wszystkich wsiach, uruchomiono wypróbowane środki terroru do bojówek włącznie.
W Rudzie niemieckie bojówki zmusiły organizatora szkoły polskiej, Glimskiego, do podpisania w dramatycznych okolicznościach oświadczenia, że nic nie łączy go z akcją prowadzoną przez Towarzystwo Szkolne. W Jerutkach bojówka niemiecka rozbiła zebranie zorganizowane dla założenia polskiej szkoły przez wysłanników Towarzystwa Szkolnego.
Prasa niemiecka uderzyła na alarm, podniecając panujące nastroje. W Dębowcu w pow. nidzickim, gdzie wynajęto już lokal na polską szkołę u członka Związku Polaków Brozia i wielu Mazurów zgłosiło do niej swe dzieci, doszło do groźnych rozruchów; podobnie stało się w sąsiednim Jedwabnie. Terror nie ustawał. W miesiąc po pierwszym, krwawym wystąpieniu bojówki niemieckiej, do Jedwabna przyjechał 9 stycznia 1932 roku prokurator dla przeprowadzenia śledztwa. Z tej okazji doszło do nowych groźnych wystąpień. Miejscowa bojówka niemiecka znalazła się w niebezpieczeństwie. Na pomoc zagrożonym bojówkarzom miejscowym zaczęły ściągać z okolicznych miasteczek na samochodach ciężarowych oddziały szturmowe hitlerowców. Policja wezwała posiłki z komendy powiatowej, a gdy to nie wystarczyło, zaczęto pospiesznie ściągać posiłki policyjne z sąsiednich powiatów. Dopiero zaalarmowane wojsko zdołało z trudem opanować sytuację.
Zajścia w Dębowcu zakończyły się śledztwem, a następnie procesem. Zgodnie ze wschodniopruską tradycją wymiaru sprawiedliwości w niewygodnych sprawach, śledztwo umorzył prokurator „z powodu niemożności wykrycia sprawców i udowodnienia im winy”. Natomiast proces 104 hitlerowców oskarżonych o zajście w Jedwabnie skończył się uspokajającym wzburzoną opinię skazaniem kilku oskarżonych hitlerowców na kilka miesięcy więzienia. Jednakże prokurator Begerich przyrzekł im zaraz po ogłoszeniu wyroku, że nie będą w nim siedzieć i przyrzeczenia swego dotrzymał.
Jedynie w Piasutnie udało się Towarzystwu Szkolnemu drogą zaskoczenia doprowadzić do założenia szkoły polskiej, do której zgłosiło się ponad 20 dzieci. Na nauczyciela do tej szkoły pozyskał Związek Polskich Towarzystw Szkolnych inteligentnego, trzydziestoletniego entuzjastę, Jerzego Lanca ze Śląska Cieszyńskiego. Uroczyste otwarcie szkoły nastąpiło 13 kwietnia 1931 roku.
Rozpoczęła się dramatyczna walka młodego nauczyciela o utrzymanie szkoły. Władze polityczne i organizacje niemieckie uruchomiły znany arsenał środków do terroryzowania ludności. Wszystkim, którzy posłali dzieci do szkoły polskiej, wypowiedziano kredyty bankowe, cofnięto zapomogi i renty, robotników zwolniono z pracy. Na wieś napuszczono sforę agentów i naganiaczy, wytoczono Lancowi proces. Wszystko na darmo. Szkoła mimo szczerb i wyrw trwała dzięki nadludzkiemu trudowi Lanca. Zdobywała sobie coraz większą sympatię u ludności mazurskiej. Aż nadszedł tragiczny dzień 1 marca 1932 roku.
Na próżno już tylko jedno wierne szkole polskiej zziębnięte dziecko stukało do drzwi i do mieszkania nauczyciela. Nikt nie otwierał. Zaniepokojeni otrzymaną wiadomością przedstawiciele Związku Polaków w Szczytnie, Boenigk i Habandt, przybyli natychmiast do Piasutna. Do wnętrza budynku przedostali się przez wybite okno. W pustym pokoju znaleźli tylko zwłoki Jerzego Lanca.
Leżał na łóżku. Na wpół otwartych ustach miał jeszcze ślady różowej piany. Na podłodze leżał niemy świadek zbrodni — otwarta książka, z której przygotowywał się na lekcję. Na twarzy Lanca zastygło cierpienie, stygmat nieoczekiwanej śmierci.
Okoliczności śmierci nie zostały wyjaśnione. Śledztwo prowadzone później przez niemieckiego prokuratora nie dało wyników, jak zwykle, gdy chodziło o przestępstwa i zbrodnie popełnione przeciw Polakom.
Zgodnie z obyczajem mazurskim miejscowa ludność ubrała Lanca w białą, długą koszulę, a na nogi założono mu białe pończochy i pantofle. Na wieczną drogę włożyli mu Mazurzy do trumny kancjonał, księgę modlitewną, z której tak często przypominał im pieśń Kochanowskiego o wartości nauki w życiu człowieka:
Nauka klejnot, nauka skarb drogi,
tej nam nie wydrze nieprzyjaciel srogi,
nie spali ogień, nie zabierze woda,
nad wszystkim innym panuje przygoda.
Trumna ze zwłokami Jerzego Lanca wieziona pociągiem, uroczyście przyjmowana i żegnana na wielu stacjach polskich, spoczęła na cmentarzu wiejskim rodzinnej miejscowości Jerzego Lanca, w Szklarce na Śląsku Cieszyńskim.
Tak zakończyła swój żywot pierwsza i jedyna polska szkoła na Mazurach. Hitlerowcy tryumfowali. Hitlerowska sprawiedliwość również. Ale lud nie zapomniał.
Warto wspomnieć jeszcze o próbie otwarcia szkoły polskiej na terenach emigracyjnych. W 1938 roku Bank Słowiański w Berlinie nabył od prywatnego właściciela piękny, duży gmach szkolny, całkowicie wewnątrz urządzony. Mimo usilnych zabiegów Związku Polskich Towarzystw Szkolnych szkoła ta nie otwarła do września 1939 roku swoich podwoi. Władze niemieckie zlękły się przewidywanej roli repolonizacyjnej szkoły, tym bardziej że wielu berlińczyków, nawet nie będących członkami Związku Polaków, którym nie podobało się wychowywanie hitlerowskiej młodzieży — zgłosiło swoje dzieci do prywatnej szkoły polskiej. Nieczynną szkołę Związek Polaków zamienił w 1939 roku na przytułek dla działaczy polskich i ich rodzin, wysiedlonych w barbarzyński sposób przez hitlerowców ze Śląska, Pogranicza, Powiśla, Warmii i Mazur.
Rozdział III
Na Śląsku powstaje pierwsze polskie gimnazjum męskie
Do 1932 roku nie powstało w Niemczech ani jedno gimnazjum polskie, podczas gdy Niemcy potrafili uruchomić ich w tym czasie w Polsce szesnaście. W większości wypadków były to niemieckie szkoły istniejące już na tych terenach przed rokiem 1918.
W miarę rozwoju wypadków stawało się coraz bardziej jasne, że do skutecznej obrony polskich interesów w Niemczech jest nieodzowna kadra własnej inteligencji, wykształconej na miejscu. Przypływ fachowej inteligencji z Polski, chociażby tylko ze względu na nieuznawanie przez władze niemieckie świadectw szkół polskich, był na dłuższą metę nie do pomyślenia. Stąd coraz wyraźniejsza stawała się konieczność uruchomienia jak najprędzej własnego gimnazjum na terenie Niemiec.
Wybór padł na Śląsk. Przepisy konwencji genewskiej stwarzały tu najkorzystniejsze warunki do możliwie szybkiego uruchomienia polskiego gimnazjum. Pierwsze narady w tej sprawie odbyły się na jesieni 1931 roku w Katowicach. Grono wybitniejszych miejscowych nauczycieli zobowiązało się opracować program nauczania dla nowej szkoły, dostosowany do obowiązujących przepisów i programów niemieckich. Mnie przypadło zadanie opracowania programu biologii oraz chemii.
Na siedzibę nowego gimnazjum wybrano Bytom (w 1961 roku ukazała się staraniem Instytutu Śląskiego w Opolu obszerna praca Jerzego Ludosa: Dzieje Polskiego Gimnazjum w Bytomiu w świetle dokumentów i wspomnień). W mieście tym Polacy dysponowali dwoma dużymi gmachami: budynkiem ,,Katolika” oraz hotelem „Lomnitz”, niegdyś siedzibą polskich władz plebiscytowych i powstańczych. Hotel zmieniono potem na „Dom Polski” i internat dla młodzieży gimnazjalnej. ,,Katolik” natomiast, największe polskie zakłady wydawnicze na Śląsku, posiadające piękną tradycję w polskim ruchu narodowym i w walce o zachowanie polskiej kultury, przystosowano na pomieszczenia gimnazjum. Stało się to ze szkodą dla polskiego ruchu wydawniczego na Śląsku Opolskim, umożliwiło jednak uruchomienie pierwszego gimnazjum polskiego. Rozpoczęło ono pracę 9 listopada 1932 roku.
Działo się to w okresie niezwykłej gorączki politycznej i wielkich niepokojów. Niemcy stały w przededniu hitlerowskiego puczu.
Powstanie pierwszej polskiej placówki gimnazjalnej na terenie Rzeszy odbiło się szerokim echem wśród Polaków w Niemczech. Już w pierwszych dniach nowo otwarta szkoła skupiła około 100 młodych Polaków obywateli niemieckich. Pochodzili oni wyłącznie ze Śląska. Ale już w następnym roku szkolnym 1933/34 zjawili się przedstawiciele innych regionów. Na ogólną liczbę 153 uczniów — 123 pochodziło ze Śląska, 22 z Pogranicza i Kaszub, 3 z Prus Wschodnich, 3 z Niemiec środkowych i 2 z okręgu westfalsko-nadreńskiego.
Osobne zagadnienie młodzieżowe stanowiła obecność w polskim gimnazjum w Bytomiu młodzieży serbo-łużyckiej. Łużyczanie byli zbyt słabi organizacyjnie i mimo poparcia Polaków nie byli w stanie wywalczyć dla siebie własnych szkół, chociaż na równi z Polakami o to zabiegali, przede wszystkim na Kongresach Mniejszości Narodowych w Genewie. Skorzystali też skwapliwie z gościny zaofiarowanej przez Polaków i zaczęli kierować swoją młodzież do polskiego gimnazjum w Bytomiu. Młodzi Łużyczanie pochodzili w większości z okolic Budziszyna. Łączyła ich z Polakami wspólna dola i wspólny front walki obronnej przeciw niemieckiej zachłanności. Braterskie traktowanie Łużyczan przez wszystkich kolegów Polaków powodowało, że młodzi Łużyczanie czuli się w Bytomiu jak we własnej szkole.
Zadziwiający jest fakt, że Łużyczanie, naród zajmujący niegdyś prostokąt ziemi na wschód od Nysy Łużyckiej aż po Łabę o obszarze około 20 tys. km2, przetrwali do naszych czasów w morzu okalającej ich niemczyzny na obszarze około 7 tys. km2 w liczbie pół miliona ludności i to w pobliżu stolicy Rzeszy, Berlina.
Ręka w rękę z Polakami Łużyczanie tworzyli zwarty front i w walkę o utrzymanie wspólnego stanu posiadania włożyli niemały osobisty wysiłek. Jeden z wybitniejszych Łużyczan — Jan Skala, którego syn chodził do polskiego gimnazjum w Bytomiu, redagował przez lat 15 znany w świecie organ mniejszości narodowych w państwie niemieckim „Kulturwehr”, wydawany w języku niemieckim przez Polaków i drukowany w drukarni „Gazety Olsztyńskiej” w Olsztynie. Pismo to poświęcone było obronie kultury mniejszości narodowych.
Świetnym ilustratorem pism polskich wychodzących w Niemczech był znany artysta grafik Łużyczanin Martin Nowak. Inny wybitny Łużyczanin dr Jan Czyż, w okresie największego ucisku hitlerowskiego na Łużycach, zakończonego rozwiązaniem „Domowiny”, aresztowaniem Skali i wszystkich wybitniejszych działaczy serbo-łużyckich, pracował jako doradca prawny I Dzielnicy Związku Polaków w Opolu. Ze swoich skromnych poborów kupował dla uczniów z Łużyc potrzebną im literaturę w języku ojczystym i co tydzień przyjeżdżał na sobotę i niedzielę do Bytomia, ażeby uczyć młodych Serbo-Łużyczan pieśni i mowy ojców, umiłowania własnych tradycji narodowych i pomóc w wychowaniu chłopców w duchu serbo-łużyckiej kultury, którą wówczas dopiero sami uczyliśmy się poznawać. Patrzyliśmy na te pełne poświęcenia poczynania dra Czyża z dużą sympatią, nie mieliśmy bowiem zamiaru polonizowania młodych Serbo-Łużyczan. Odwrotnie, pragnęliśmy w nich widzieć przyszłych współtowarzyszy walki, bojowników o wolność własnego narodu, zgodnie z tradycjami naszej kultury i intencjami reprezentanta Łużyczan na terenie Bytomia, dra Czyża.
Niestety wielu Serbo-Łużyczan, w tym i tych, którzy kształcili się w Bytomiu, zginęło w czasie wojny. Dopiero rok 1945 zmienił radykalnie sytuację ludności serbo-łużyckiej. Rząd Niemieckiej Republiki Demokratycznej zagwarantował Łużyczanom swobodę kulturalnego rozwoju. Straty więc jakie naród ten poniósł w okresie władztwa hitleryzmu, stały się tym bardziej bolesne.
Dziś w odbudowanej „Domowinie” kwitnie nowe, jakże piękne życie. Rośnie kadra młodej inteligencji wykształconej już w Niemieckiej Republice Demokratycznej. „Ludowe Nakładnistwo” rozwija pożyteczną działalność, współpracując z bratnimi wydawnictwami polskimi i czechosłowackimi. Pięknie ilustrowane książki wydawane w języku serbskim, dochodzą znowu w tysięcznych nakładach do rąk młodego pokolenia. Miałem możność przekonania się o tym podczas pierwszych po wojnie odwiedzin stolicy Łużyc — Budziszyna w lipcu 1963 roku. Z wielką przyjemnością stwierdziłem, że jeden z ocalałych z pogromu wojny wychowanków polskiego gimnazjum w Bytomiu i mój były uczeń, jest współtwórcą i współpracownikiem odrodzonej „Domowiny” i „Ludowego nakładnistwa”.
W roku szkolnym 1934/35 nastąpił dalszy, bardzo silny wzrost liczby uczniów. Przybyło 17 Ślązaków, 8 z regionu Pogranicza i Kaszub, 5 z terenu Prus Wschodnich, a najwięcej z Westfalii i Nadrenii — 20.
Napływ uczniów zwiększał się tak bardzo, że trzeba było uruchomić drugi internat. Wreszcie mury zakładu okazały się za szczupłe na pomieszczenie wszystkich, którzy zgłaszali się do polskiego gimnazjum. Związek Polskich Towarzystw Szkolnych podjął więc energiczne starania o otwarcie nowych szkół średnich. Bardzo pilna stała się szczególnie sprawa znalezienia lub wybudowania odpowiedniego gmachu na pomieszczenie liceum dla dziewcząt i drugiego gimnazjum dla chłopców. Siedziby dla drugiej szkoły męskiej zaczęto poszukiwać zarówno na terenach emigracyjnych (Westfalia), jak i na polskich ziemiach Pogranicza oraz Prus Wschodnich. Natomiast oznaczenie miejsca na siedzibę szkoły średniej dla dziewcząt nie nastręczało żadnych wątpliwości.
Bezdomne „Raciborzanki”
Wybór Raciborza, miejscowości o wybitnie polskim środowisku, na liceum dla dziewcząt, był najzupełniej trafny. Bliskość Bytomia była okolicznością sprzyjającą. Najważniejszym jednak argumentem był fakt posiadania przez Bank Słowiański parceli budowlanej w Raciborzu o obszarze 25 arów, zakupionej 2 sierpnia 1934 roku od Józefa i Franciszki Głombików. Już przy zatwierdzeniu kontraktu kupna wynikły trudności. Interwencja Związku Polaków w sądzie w Raciborzu, który miał zatwierdzić kontrakt, wykazała że akta sprawy przekazano do rejencji w Opolu, ta zaś z kolei do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Rzeszy w Berlinie. Na interwencję Związku Polaków w ministerstwie radca Tietje odpowiedział, że takiego aktu w ministerstwie nie znalazł i skierował sprawę do nadprezydium w Opolu.
Niezależnie od starań zatwierdzenia kontraktu Związek Polaków rozpoczął z miejsca żywe zabiegi o uzyskanie pozwolenia na budowę nowego gmachu szkolnego w Raciborzu, pragnąc za wszelką cenę wznieść ten budynek w takim terminie, aby nauka mogła rozpocząć się na początku roku szkolnego 1936/37, zanim stracą moc obowiązujące przepisy konwencji genewskiej. Wobec istniejących postanowień konwencji genewskiej władze niemieckie nie mogły bowiem zakazać budowy. Liczyliśmy się jednak z tym, że będą robiły najrozmaitsze trudności, byle tylko budowę jak najbardziej utrudniać.
Istotnie tak było. Od 30 lipca 1935 roku Związek Polaków rozpoczął energiczne starania u władz o udzielenie przynajmniej tymczasowego pozwolenia na budowę liceum dla dziewcząt w Raciborzu. Nawet liczne interwencje w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych Rzeszy (z 30 VII, 9 VIII, 7 X i 5 XII 1935 roku oraz z 21 I, 5 II i 25 II 1936 roku) niewiele pomagają.
Związek Polskich Towarzystw Szkolnych, przewidując złośliwe przewlekanie sprawy przez władze niemieckie, postanowił do czasu wykończenia gmachu liceum w Raciborzu uruchomić zastępczą szkołę dla dziewcząt na terenie Polski, w celu natychmiastowego rozpoczęcia nauki. Za najodpowiedniejszą miejscowość uznano sąsiednie Tarnowskie Góry. Tu też dzięki gościnności macierzystego kraju rozpoczęło pracę w rok po otwarciu polskiego gimnazjum w Bytomiu — 4 listopada 1933 roku — liceum dla dziewcząt polskich z Niemiec. W tym dniu przybyły do Tarnowskich Gór pierwsze uczennice, których liczba od tej pory stale wzrasta. Okres nauki przygotowawczej trwał do kwietnia 1934 r., kiedy zgodnie z obowiązującymi w Niemczech przepisami rozpoczął się nowy rok szkolny również i dla dziewcząt w Tarnowskich Górach. Oficjalna nazwa szkoły brzmiała: „Kursy Licealne przy Państwowym Gimnazjum Żeńskim im. Jana Sobieskiego w Tarnowskich Górach”. Był to jedyny zakład na terenie Polski, w którym nauka odbywała się wprawdzie w języku polskim, ale według obowiązujących w Niemczech programów. Łudziliśmy się jeszcze wówczas, że zakończona zostanie budowa liceum w Raciborzu i wszystkie dziewczęta przejdą z Tarnowskich Gór do własnego gmachu na terenie Rzeszy, nie tracąc ani jednego roku nauki.
Władze niemieckie natomiast, wykorzystując drobiazgowo obowiązujące przepisy budowlane, czepiały się byle jakiego pozoru, aby tylko utrudnić postęp robót. Niedługo miała stracić moc obowiązującą konwencja genewska. Tym samym miała skończyć się działalność Międzynarodowej Komisji Mieszanej, mającej prawo zmuszenia zarówno Niemców, jak i Polaków do respektowania jej postanowień.
Z jednej strony Niemcy stwarzali najrozmaitsze trudności i wymagania przy budowie gmachu, z drugiej natomiast zastosowali cały arsenał prawnych wybiegów dla przewlekania procedury postępowania w Komisji Mieszanej, rozpatrującej skargi Polaków. Wreszcie sięgnęli do środków administracyjnych i terroru gospodarczego w stosunku do rodziców posyłających swoje córki do liceum w Tarnowskich Górach. Zaczęli odmawiać wydawania młodym Polkom zezwoleń na wyjazd za granicę dla kontynuowania tam nauki, a tym, które już je uzyskały, władze odbierały paszporty po przyjeździe dziewcząt na wakacje do domów rodzicielskich. Również sytuacja rodziców posyłających swoje dzieci do szkół polskich stawała się coraz trudniejsza.
Oto przykład.
Słabemu wiatr w oczy dmie
Jan Boehnke, rolnik z Wilim w powiecie reszelskim na Warmii, zmuszony był posyłać swoje dzieci do szkoły niemieckiej, gdyż polskiej w Wilimie nie było. Nauczyciel niemiecki Valentin Lossau znęcał się nad tymi dziećmi w wyjątkowo sadystyczny sposób tylko dlatego, że Boehnke był czynnym członkiem polskiej mniejszości narodowej. Przykład nauczyciela działał zachęcająco na uczniów, którzy dla przypodobania się nauczycielowi urządzali zasadzki i wyprawy na idące do szkoły czy pasące gęsi na pastwisku dzieci Boehnkego. Ponieważ skargi na zachowanie się nauczyciela i dzieci szkolnych nie odnosiły skutku, Boehnke przeniósł swoje dzieci dzięki pomocy Polskiego Towarzystwa Szkolnego do najbliższej szkoły polskiej, znajdującej się w Brąswałdzie w powiecie olsztyńskim.
Fakt ten jeszcze bardziej rozsierdził Lossaua, przywódcę miejscowej organizacji hitlerowskiej. W dniu 11 sierpnia 1935 roku o godzinie 2.00 w nocy przez rozbite z trzaskiem okno posypał się grad kamieni w kierunku łóżka, na którym spał Jan Boehnke. Przerażeni domownicy zdołali w uciekających napastnikach rozpoznać tylko hitlerowca Józefa Kosmitzkiego, który dzień przedtem penetrując obejście gospodarskie został spłoszony przez psa gospodarza. Sprawców napadu oczywiście władze nie wykryły.
Rodzina Boehnkego żyła teraz w ciągłym strachu przed nowym napadem lub podpaleniem. Mimo to Boehnke dzieci ze szkoły polskiej nie wycofał. Mało tego. Kiedy dziesięcioletnia córka Jadwiga ukończyła w 1936 roku polską szkołę powszechną w Brąswałdzie, postanowił posłać ją na dalszą naukę do istniejącego już liceum żeńskiego w Tarnowskich Górach. Dzięki pomocy Towarzystwa Szkolnego mała Jadzia znalazła się w szkole średniej w Polsce.
W marcu 1937 roku ukazało się zarządzenie hitlerowskiego ministra oświaty, zabraniające obywatelom niemieckim studiowania poza granicami Rzeszy bez specjalnego zezwolenia władz. Boehnke zwrócił się o takie pozwolenie do władz lokalnych. Ponieważ nie otrzymał żadnej odpowiedzi, przeto Związek Polaków w Niemczech skierował dnia 29 IV 1937 roku do ministra oświaty w Berlinie w jego imieniu pismo nr 397/37/O/Sta następującej treści;
Zpowołaniem się na rozporządzenie ministerialne z dnia 25 III 1937 roku pozwalamy sobie jako przedstawicielstwo polskiej mniejszości w Niemczech skierować prośbę do Pana Ministra o udzielenie członkowi polskiej mniejszości narodowej uczennicy Jadwidze Boehnke w Brąswałdzie pow. Olsztyn, pozwolenia na uczęszczanie do szkoły zagranicznej, a mianowicie do polskiego gimnazjum żeńskiego w Tarnowskich Górach (Polska).
(—) dr von Openkowski
Dopiero po upływie trzech miesięcy Związek Polaków w Berlinie otrzymał od prezydenta rejencji olsztyńskiej następującą odpowiedź z datą 28 lipca 1937 roku — nr II U 17-3M (rok szkolny rozpoczynał się w Tarnowskich Górach według systemu niemieckiego — w kwietniu):
W imieniu Pana Ministra Oświaty wyjaśniam, że wniosku Pańskiego z dn. 29 IV 1937 roku o udzielenie pozwolenia na uczęszczanie do szkoły zagranicznej dla uczennicy Jadwigi Boehnke z Brunswałdu niestety nie mogę uwzględnić.
(—) Schmidt
Związek Polaków nie dał za wygraną. W dniu 9 sierpnia 1937 roku skierował pismo do ministra oświaty z prośbą o rewizję i anulowanie orzeczenia prezydenta rejencji, uzasadniając swój wniosek w następujący sposób:
Jadwiga Boehnke, jak w ogóle cały jej dom rodzinny przyznają się do polskiej mniejszości narodowej, a więc tym samym do polskości. Dlatego musi być rodzicom przyznane prawo do kształcenia dziecka w polskiej szkole. Z powodu tego, że władze nie udzieliły dotąd pozwolenia na budowę jedynego gimnazjum dla żeńskiej młodzieży polskiej mniejszości narodowej w państwie niemieckim, a mianowicie w Raciborzu na Górnym Śląsku — rodzice Jadwigi Boehnke, jak i wszyscy inni Polacy w Rzeszy, którzy chcą zapewnić córkom swoim wykształcenie gimnazjalne, zmuszeni są córki swoje wysłać do szkół w Polsce. Podstawy odmowy zezwolenia nie są podane, a nam nie są znane. W szczególności nie przemawiają przeciw udzieleniu zezwolenia: ani rozporządzenie ministra z 25 III 1937 roku E.II e NR 338 E IITf/b, ani zawarte w nim dalsze postanowienia w wypadkach, gdy chodzi, tak jak tu, o członka polskiej mniejszości narodowej... Odmowa pozwolenia na uczęszczanie do szkoły zagranicznej wychodzi ostatecznie w takich wypadkach na ograniczenie swobody pielęgnowania własnej kultury polskiej mniejszości narodowej, co stoi w rażącej sprzeczności do złożonego przez wodza i kanclerza Rzeszy powtórnego zapewnienia polskiej mniejszości narodowej w Niemczech swobody rozwoju kulturalnego.
(—) dr von Openkowski
Skarga ta, jak wiele podobnych pism, pozostała bez rezultatu.
W Gościnnych Tarnowskich Górach
Tymczasem w Tarnowskich Górach młode Polki z Niemiec, którym udało się uniknąć podobnych szykan, kształciły się pod opieką polskich wychowawców, zdobywając wiedzę i przygotowując się do przyszłych niełatwych zadań. Oto kilka urywków z pamiętnika uczennicy tego liceum Wandy Wodarskiej czytanego na uroczystości przekazania w dniu 22 VI 1947 roku ocalonego sztandaru szkoły Raciborzanek państwowemu liceum żeńskiemu w Bytomiu, w którym uczennice raciborskiego liceum z Tarnowskich Gór kończyły przerwaną przez wojnę naukę.
Z początku przyjechała nas garstka, bo zaledwie 30 dziewczynek. Zjechałyśmy się ze Śląska, z ziemi złotowskiej, z Prus Wschodnich i wychodźstwa polskiego z Westfalii. Ściągnęła nas do ojczyzny jedna siła — tęsknota za nią, a przede wszystkim tęsknota za żywym słowem polskim i głód wiedzy. Miasto, które nas przyjęło było dla nas odtąd częścią naszej ukochanej ojczyzny, do której przyjechałyśmy, aby ją lepiej poznać, zdobyć o niej jak najszerszy zasób wiedzy i nabrać hartu ducha.
Dla ilustracji jeszcze kilka cytatów z pamiętnika Wodarskiej:
Rok 1934.
Już mamy 2 klasy. Jest nas około 55 dziewcząt. Zżywamy się coraz więcej, serdeczniej i zazębiamy w zwarty front przeciwko zakusom niemieckim. Szkoła urządza liczne wycieczki, starając się pokazać nam piękno Polski i jej zabytki. Zwiedzamy Kraków i Ojców, gdzie ze wzruszeniem, a zarazem niezmiernym podziwem stajemy przed pomnikami świetności Polski dawnych wieków. Wawel, Pomnik Grunwaldzki, Kościół Mariacki, Muzeum Narodowe — to silne dla nas przeżycia.
Rok 1935 .
Niemcy niechętnie udzielają nam zezwoleń na studia w Polsce, lecz Polacy nieugięcie walczą o słuszne swoje prawo wychowania dzieci w duchu narodowym i posyłają swoje córki do Polski, aby po powrocie do swoich środowisk mogły zdobytymi wiadomościami służyć walczącemu o swe prawa ludowi polskiemu.
Rok 1936.
Są już koleżanki nie tylko ze Śląska Opolskiego, Berlina i środkowych Niemiec, ale także z Łużyc, dalekiej Westfalii, Nadrenii, Powiśla, Warmii, Ziemi Lubuskiej, Krainy i Kaszub. W gronie mamy już 5 nauczycieli Polaków z Niemiec. Ilość uczennic znowu wzrasta. Dowiadujemy się też, że w Raciborzu kładzie się fundamenty pod nasz przyszły gmach szkolny. Oglądając plan budowy nie posiadamy się z radości. W naszej bujnej wyobraźni powstaje tysiąc planów na przyszłość. Jeszcze przebywamy w Polsce — lecz za dwa, trzy lata będziemy już we własnym wspaniałym gmachu w Raciborzu.
Pobyt w Polsce staramy się jak najlepiej wykorzystać. Różnice językowe zacierają się powoli. Internat rozbrzmiewa piękną, czystą mową i pieśnią polską.
Serdeczne współżycie z panią dyrektor (dyrektorką szkoły była p. Klotylda Godzińska); nauczycielami i koleżankami zespoliło nas w jedną wielką rodzinę. Nauczyciele niestrudzenie pracowali nad nami, nie skarżąc się nigdy na nadmiar pracy.
Rok 1937.
Rok 1937 to rok upłynięcia konwencji genewskiej — okres wzmagających się prześladowań mniejszości polskiej w Niemczech i uszczuplania jej praw. Zastosowany terror odbija się ujemnie i na naszej szkole, mimo że znajduje się ona w granicach państwa polskiego. Nowo zgłaszające się uczennice nie otrzymują zezwolenia na wyjazd do Polski — zatrzymuje się im paszporty. My tymczasem uczymy się gorliwiej i zawzięciej, nie zrażając się żadnymi trudnościami.
Zacięciej śpiewamy odtąd nasz hymn Polaków w Niemczech:
„I nie ustaniem w walce, siłę słuszności mamy,
i mocą tej słuszności — wytrwamy i wygramy”
Czwartą rocznicę otwarcia szkoły 11 IV 1937 roku przeżywamy jako dzień poświęcenia sztandaru szkolnego. Sztandar, o którym już dawno marzyłyśmy, ufundował nam Związek Polaków w Niemczech. Ślubując mu na uroczystej akademii nie przypuszczałyśmy, że koleje jego staną się niemal historyczne, że wraz z nami odbędzie tułaczkę wojenną przez całą Polskę, że ukrywany będzie w Krakowie, a po długich latach powróci z nami na Śląsk Opolski.
Latem zwiedzamy w 10-dniowej wycieczce większe miasta kresów wschodnich. Zimą urządzono dla nas kurs gospodarstwa domowego, by zaznajomić nas i z tą dziedziną pracy kobiecej. Dbano o nasze wszechstronne wykształcenie i praktyczne przygotowanie do życia ze względu na czekające nas trudne zadanie po powrocie do Niemiec.
Rok 1938.
W roku tym liczba uczennic wzrosła do 130. Niemcy dokuczają nam coraz dotkliwiej. Coraz rzadziej wyjeżdżamy do domów rodzinnych, obawiając się odebrania paszportu, co uniemożliwiłoby nam dalsze kształcenie się. Tym więcej korzystamy z możności podróżowania po Polsce. Tym razem rozbijamy obóz na Suwalszczyźnie — nad przepięknym jeziorem Wigry.
Szkoła zaopatrzyła się stopniowo w obszerną bibliotekę, bogaty zbiór strojów ludowych i fantastycznych, najnowocześniejszy sprzęt sportowy i wycieczkowy.
Na różnego rodzaju uroczystościach mamy możność popisać się nie tylko dorobkiem wiedzy, ale również i uzdolnieniami artystycznymi. W polskich tańcach narodowych tak jesteśmy rozmiłowane, że staramy się je wszystkie poznać od „trojaka” do siarczystego „zbójnickiego”, smętnego „kaszubskiego” i szewca „kurpiowskiego”.
Żartobliwie lubią nas nazywać „szkołą tańców”. Tańczyłyśmy nawet w Liceum Krzemienieckim na uroczystościach ku czci J. Słowackiego, a w Wilnie odegrałyśmy dla tamtejszej młodzieży szkolnej sceny z „Wesela Śląskiego” St. Ligonia.
Niemcy wstrzymali dalszą budowę naszego liceum w Raciborzu. Pod wpływem działań atmosferycznych mury niszczeją i rozpadają się; za to rośnie trwały i silny fundament serc polskich dziewcząt.
Istotnie, udzielone początkowo zezwolenie na budowę szkoły w Raciborzu zostało cofnięte. Jako powód władze hitlerowskie podały wymysł, że „nowe” plany przebudowy miasta przewidują właśnie w tym miejscu, gdzie rosły już mury nowej szkoły, budowę ulicy i nowego skrzyżowania dróg.
Trzeba podkreślić, że działo się to wszystko w ramach istniejącego paktu o nieagresji i wciąż jeszcze obowiązujących postanowień konwencji genewskiej, a więc w okresie „przyjaźni” polsko-niemieckiej.
Rok 1939.
Sytuacja polityczna — pisze Wanda Wodarska — staje się coraz bardziej naprężona. Nadzieje na polską szkołę w Niemczech zawiodły. Najstarsze koleżanki przygotowują się do małej matury, aby zdobyć wstęp do polskich liceów.
W czerwcu bierzemy udział w międzyszkolnym święcie sportowym w Cieszynie. Jako zapalone zawodniczki dwukrotnie zdobyłyśmy w siatkówce mistrzostwo dla naszej szkoły. Dbałyśmy nie tylko o zaprawę duchową, lecz i fizyczną w myśl hasła: „w zdrowym ciele — zdrowy duch”.
Każda z nas była dumna, gdy mogła w jakikolwiek sposób przysporzyć sławy nie sobie, lecz naszej szkole.
Wobec pogarszania się sytuacji politycznej Polski Związek Zachodni polecił wysłać nas do Rabki, a stamtąd do Loretto za Warszawę, gdzie zastał nas wybuch wojny. Z Loretto już piechotą przedostajemy się pod Warszawę, do której nie ma dostępu z powodu oblężenia. Jeden miesiąc spędzamy na wsi (Stanisławów pod Warszawą). Do stolicy wchodzimy dopiero w dniu 7 X 1939 roku i pozostajemy tam do połowy listopada, to jest do czasu, kiedy dyrektorce Godzińskiej udało się wreszcie do nas dotrzeć i zorganizować nasz powrót do domów rodzicielskich w Rzeszy. Wtedy też udało się dyrektorce wywieźć do Krakowa sztandar, który z nami przewędrował szczęśliwie całą niemal Polskę.
Wojna rozdzieliła nas na długo. Nie zabiła w nas jednak tego, co wyniosłyśmy z naszych domów rodzicielskich i naszej „kochanej szkoły”, to jest świadomości, że należymy do wielkiego narodu polskiego i całym sercem pragniemy mu służyć.
Tyle z pamiętnika Wandy Wodarskiej.
W dniu 22 czerwca 1947 roku odbyła się w Bytomiu piękna uroczystość przekazania historycznego sztandaru liceum „Raciborzanek” państwowemu gimnazjum i liceum żeńskiemu, które jako pierwsze przejęło tradycje szkoły walczącej. Podczas wręczenia tego sztandaru dyrektorka liceum „Raciborzanek”, Klotylda Godzińska powiedziała:
Pragnę dzisiaj publicznie stwierdzić, że uczennice gimnazjum w Tarnowskich Górach, czyli tzw. Raciborzanki w stu procentach zdały egzamin życiowy.
Czas koszmarnej wojny spędziły na terenie Rzeszy nie plamiąc honoru polskiego imienia. Niejedna z nich brała udział w pracy konspiracyjnej, co przypłaciła krótszym lub dłuższym pobytem w obozie koncentracyjnym, a jedna, Henia Gozdek, zginęła w Oświęcimiu.
Jak czuły się związane z nami — świadczyć mogą ich czyny. Gdy w 1940 roku napisałam do Berlina o doli polskich rodzin wysiedlonych z zachodnich terenów naszej Rzeczypospolitej — zorganizowały natychmiast zbiórkę między sobą i nadesłały na moje ręce przesyłkę z ubraniem i bielizną dla swoich nieszczęśliwych braci.
Początkowe zwycięstwa niemieckie nie zdołały zachwiać ich wiary w Polskę i jej przyszłość — toteż rok 1945 zastał je gotowe do pracy. One to jedne z pierwszych spośród autochtonicznej ludności stanęły do pracy nad odbudową nowej Polski.
Zupełnie inaczej kształtowały się losy drugiego gimnazjum polskiego dla chłopców, które po licznych naradach i konsultacjach Związek Polskich Towarzystw Szkolnych w Niemczech postanowił zbudować na północnych rubieżach ziem niegdyś polskich i w roku 1945 znowu Polsce przywróconych.
Rozdział IV
1. ...i pierwsze trudności
Za umiejscowieniem drugiego gimnazjum polskiego w Prusach Wschodnich przemawiał fakt, że na tym terenie, obejmującym obszar Powiśla, Warmii i Mazur, znajdowało się największe po Śląsku skupisko ludności polskiej. Program nowego gimnazjum w Prusach Wschodnich miał na celu przygotowanie młodzieży do studiów matematyczno-przyrodniczych. Gimnazjum to miało zatem uzupełnić gimnazjum bytomskie, które posiadało program typu staroklasycznego.
Zamiar wybudowania nowej szkoły średniej na terenie Prus Wschodnich wywołał poruszenie wśród nauczycieli polskiego gimnazjum w Bytomiu i skierował ich uwagę na tę legendarną krainę Smętka. O Powiślu, Warmii i Mazurach wiedzieliśmy niewiele więcej ponad to, że dla powstrzymania ucieczki ludności z tych ziem w głąb Rzeszy rząd hitlerowski zmuszony był wydać aż zakaz osiedlania się mieszkańców Prus Wschodnich na terenie Niemiec środkowych i zachodnich.
Zagadnieniem bliższego poznania tych ziem zajęliśmy się w ramach prac Koła Polskich Profesorów w Bytomiu. Główną uwagę skierowaliśmy na poznanie najnowszego okresu dziejów po pierwszej wojnie światowej. On bowiem przede wszystkim ukształtował ludzi i międzyludzkie stosunki na tych ziemiach, z którymi mieliśmy w przyszłości zetknąć się bezpośrednio.
Przegrany przez nas w 1920 roku plebiscyt na Powiślu, Warmii i Mazurach nie wróżył łatwej pracy tym nauczycielom, którym Związek Polaków w Niemczech miał powierzyć zadanie wychowania w Prusach Wschodnich kadry polskiej inteligencji oraz podtrzymanie i umocnienie ducha oporu rodaków walczących tam z naporem germanizacji.
O przyczynach klęski plebiscytowej krążyły wówczas legendarne wieści. Pełnej prawdy wówczas nie znaliśmy. Wiedzieliśmy tylko, że ludność zamieszkująca Powiśle, Warmię i Mazury miała w dniu 11 lipca 1920 roku oświadczyć w głosowaniu, czy chce należeć do Polski czy do Niemiec. Jak się później zorientowaliśmy, ludność terenów plebiscytowych w wyniku działalności propagandowej Niemców stanęła w dniu głosowania przed alternatywą: Polska czy Prusy Wschodnie. Miało to bardzo poważny wpływ na wynik plebiscytu.
Takie postawienie sprawy oznaczało, że sami Niemcy uważają Prusy Wschodnie za kolonię niemiecką w Europie, a nie za organiczną część państwa. Uwidoczniło się to w wystąpieniu nadprezydenta Prus Wschodnich i wschodniopruskich możnowładców na arenie międzynarodowej z koncepcją tak zwanego państwa wschodniego (Oststaat), które miało być niepodległe, a więc niezależne ani od Polski, ani od Niemiec. Propaganda niemiecka głosiła, że kto będzie głosował za Ostpreussen, pozostanie we własnej wschodniopruskiej ojczyźnie, na własnej ziemi i zależny tylko od siebie. Kto natomiast będzie głosował za Polską, będzie musiał tę ziemię opuścić i przenieść się do Polski. Ponadto wyraz Ostpreussen drukowany był czcionką gotycką, do której przyzwyczajeni byli Mazurzy, podczas gdy wyraz Polska drukowany był czcionką łacińską, której Mazurzy nie znali. Była ona dla nich obca i pachnąca katolicyzmem. Wbrew bowiem wyraźnemu rozporządzeniu pruskiego ministra oświaty nakazującemu uczenie w szkołach na Mazurach obydwu alfabetów, nauczyciele niemieccy za cichą zgodą lub inspiracją władz pruskich uczyli tylko alfabetu gotyckiego. Miało to na celu uniemożliwienie Mazurom korzystanie później z literatury polskiej. Tego wszystkiego jednak dowiedzieliśmy się dopiero po bezpośrednim zetknięciu się z Powiślem, Warmią i Mazurami.
Na siedzibę przyszłego gimnazjum w Prusach Wschodnich Związek Polaków wybrał miasto Kwidzyn. Pierwsze pismo w sprawie przyszłego gimnazjum w Kwidzynie Związek Polskich Towarzystw Szkolnych w Niemczech skierował do władz niemieckich 26 sierpnia 1934 roku. Treść tego pisma zredagowanego w języku niemieckim była następująca:
Do pana Pruskiego Ministra Nauki, Sztuki i Oświaty w Berlinie
Wniosek o udzielenie zezwolenia na założenie i prowadzenie prywatnego gimnazjum realnego z polskim językiem nauczania w Kwidzynie.
Powołując się na artykuł III § 1 „Ordynacji szkolnej dla polskiej mniejszości narodowej” przedkładamy niniejszym wniosek o udzielenie zezwolenia na założenie i prowadzenie prywatnego gimnazjum realnego z polskim językiem nauczania w Kwidzynie.
Zakład ma nosić nazwę: „Prywatne gimnazjum realne z polskim językiem wykładowym”.
Zakład ma być typem gimnazjum realnego w sensie wytycznych programowych Pana Ministra i posiadać prawo wydawania absolwentom świadectwa dojrzałości niemieckiego dziewięcioletniego średniego zakładu naukowego, uprawniającego ich do studiów w każdej wyższej szkole niemieckiej. Świadectwo ukończenia wyższej sekundy (Oberse-
Makieta polskiego liceum dla dziewcząt w Raciborzu
Polskie liceum dla dziewcząt w Raciborzu w stadium budowy. Po nakryciufundamentów władze hitlerowskie wstrzymały dalszą budowę szkoły
„W dniu następnym nie zjawił się do roboty ani jeden murarz, ani jeden cieśla”. Władze niemieckie wstrzymały znowu budowę Polskiego Gimnazjumw Kwidzynie
Gmach szkolny Polskiego Gimnazjum w Kwidzynie stał przy skrzyżowaniu dwóch ulic. Wejście główne do gmachu znajdowało się od strony ulicy Konarskiego (wówczas Dous) z prawej strony
kundareife — mała matura) ma dawać te same uprawnienia, co świadectwa analogicznych szkół państwowych lub samorządowych.
Gimnazjum realne ma być założone w Kwidzynie przy Herrenstrasse 14, w budynku, który zostanie specjalnie na ten cel urządzony. Plany budowy zostały dostarczone w 2 egzemplarzach przez architekta Fechnera (kierownictwo budowy gmachu Związek Polskich Towarzystw Szkolnych powierzył niemieckiemu architektowi w nadziei, że jego dobre stosunki z miejscowymi władzami i drobiazgowa znajomość obowiązujących przepisów budowlanych pozwolą uniknąć kłopotów, jakie zaistniały w związku z budową liceum w Raciborzu) z Olsztyna w policji budowlanej w Kwidzynie, celem uzyskania zezwolenia na budowę — z prośbą o przedstawienie jednego egzemplarza Panu Nadprezydentowi w Królewcu, jako właściwej szkolnej władzy nadzorczej. Jeden egzemplarz planów budowy załączamy do tego wniosku. Plany te przewidują, co prawda, sześcioklasowe progimnazjum. Plany uzupełniające budowę pełnego 9-klasowego zakładu zostaną w najbliższych dniach przedłożone Panu Ministrowi, jak i policji budowlanej w Kwidzynie. Planowany budynek został oddany bezpłatnie do rozporządzenia Związkowi Polskich Towarzystw Szkolnych w Niemczech, T.z. Berlin NW 7, Dorotheenstr. 47 najpierw na lat 10, celem urządzenia i utrzymania wymienionego zakładu naukowego.
Gimnazjum realne powinno być otwarte w dniu 1 kwietnia 1935 r. najpierw z trzema klasami, a mianowicie: sekstą, kwintą i kwartą — z zamiarem rozbudowy do pełnego zakładu.
Na dyrektora tego gimnazjum realnego został przez nas powołany nauczyciel gimnazjalny dr Władysław Gębik, mieszkający w Bytomiu. Pan dr Gębik jest od dnia 16 stycznia 1933 r. zatrudniony jako nauczyciel gimnazjalny w naszej prywatnej szkole średniej z gimnazjalnym planem nauczania i polskim językiem wykładowym w Bytomiu. Pan dr Gębik obejmie w mającym powstać gimnazjum realnym biologię, chemię i fizykę, jako przedmioty nauczania. W załączeniu przedkładamy jego dokumenty kwalifikacyjne.
Zestawienie grona pedagogicznego, jak i dokumenty kwalifikacyjne pozostających jeszcze do zaangażowania nauczycieli dostarczymy najpóźniej w ciągu sześciu tygodni.
Wynagrodzenie nauczycieli dostosowane będzie do postanowień pruskiej ustawy o wynagradzaniu nauczycieli w analogicznych zakładach.
Liczba obowiązkowych godzin lekcyjnych dla poszczególnych nauczycieli odpowiadać będzie tygodniowej ilości godzin obowiązującej nauczycieli w niemieckich państwowych gimnazjach realnych. Podziały godzin, jak i programy nauczania poszczególnych przedmiotów znajdują się w opracowaniu i zostaną również w ciągu 6 tygodni przedłożone Panu Ministrowi.
Zagadnienie pomocy naukowych i środków nauczania zostanie omówione i uzgodnione z oddziałem szkół średnich Nadprezydium osobiście przez proponowanego przez nas dyrektora.
Urządzenie poszczególnych klas i sal ćwiczeń zostanie przeprowadzone dokładnie według odnośnych rozporządzeń ministerialnych.
Utrzymującym szkołę jest Związek Towarzystw Szkolnych w Niemczech T.z. (Verband Polnischer Schulvereine im Deutschen Reich e.V.), Berlin NW 7, Dorotheenstrasse 47 — koncesjonariuszem proponowany przez nas dyrektor, pan dr Gębik, Bytom O/S.
Uczniowie przyjmowani do seksty (klasy pierwszej) powinni wykazać się świadectwem ukończenia szkoły podstawowej lub odpowiednimi wiadomościami przy egzaminie wstępnym. Uczniowie innych równorzędnych zakładów, którzy na podstawie posiadanego świadectwa szkolnego ubiegają się o przyjęcie do klasy następnej, powinni złożyć dodatkowy egzamin z języka polskiego.
Opłata szkolna ustalona zostanie w takiej samej wysokości, jaka obowiązuje w równorzędnych niemieckich zakładach państwowych lub komunalnych. Niezamożnym uczniom może być na wniosek przyznane odroczenie, obniżenie lub zwolnienie od opłaty szkolnej.
Przedkładając powyższy wniosek prosimy Pana Ministra uprzejmie o pozytywne jego załatwienie. Jak nas poinformowano, policja budowlana w Kwidzynie przyrzekła udzielić pozwolenia na budowę z chwilą, gdy Pan Minister wyrazi zgodę na nasz wniosek w sprawie zawożenia i prowadzenia prywatnego gimnazjum realnego. Budowę ze względu na zaawansowaną porę roku należałoby rozpocząć bardzo szybko, gdyż otwarcie zakładu powinno nastąpić w dniu 1 kwietnia 1935 roku. Z uwagi na ten stan rzeczy oraz na to, że przy budowie gimnazjum, a w okresie miesięcy zimowych przy urządzaniu jego wnętrz, znajdzie zatrudnienie di ża liczba bezrobotnych z Kwidzyna i okolicy, prosimy Pana Ministra uprzejmie o możliwie szybkie uwzględnienie powyższego wniosku.
Odpis tego wniosku przesłaliśmy do wiadomości Panu Nadprezydentowi w Królewcu, oddział szkół średnich.
Z wyrazami naszego szczególnego poważania
Zarząd:
Szczepaniak (—) dr Jan Kaczmarek
prezes sekretarz generalny
Wniosek powyższy przesłany został jako załącznik do pisma następującej treści:
Związek Polskich Towarzystw Szkolnychw Niemczech
(Verband Polnischer Schulvereineim Deutschen Reich e. V.)
L. dz. 55/4648/34 Pr M/J
Berlin, dnia 30 VIII 1934 roku
Polecony
Do Pana
Pruskiego Ministra Nauki, Sztuki i Oświaty w Berlinie W8
W załączeniu przedkładamy wniosek o udzielenie pozwolenia na założenie i prowadzenie prywatnego gimnazjum realnego z polskim językiem nauczania w Kwidzynie. Do wniosku tego pozwalamy sobie zauważyć co następuje:
Przy utrzymaniu w mocy załączonego podania prosimy celem przyspieszenia o udzielenie tymczasowo pozwolenia na założenie i utrzymanie średniej szkoły z programem realnego gimnazjum i polskim językiem nauczania w Kwidzynie.
Z wyrazami wyjątkowego poważania(—) Dr J. Kaczmareksekretarz generalny
W tym samym dniu Związek Polskich Towarzystw Szkolnych przesłał odpis wniosku z 26 sierpnia 1934 roku do wiadomości Wydziału Szkół Średnich Nadprezydium w Królewcu, który był najwyższą władzą resortową dla spraw średniego szkolnictwa na terenie Prus Wschodnich 1.
Pierwsza propozycja lokalizacji polskiego gimnazjum w Prusach Wschodnich dotyczyła jednak nie Kwidzyna, lecz Olsztyna, a później Waplewa w powiecie sztumskim. W miejscowości tej znajdowała się resztówka polskiego majątku Sierakowskich — pałac oraz piękny park o powierzchni około 10 ha. Można tam było stworzyć wprost idealne warunki do kształcenia i wychowywania przyszłej kadry polskiej inteligencji w Niemczech. Doszliśmy jednak do przekonania, że gimnazjum tam urządzone stałoby się podobne do nowoczesnej cieplarni, hodującej zachwycające kwiaty, które surowy klimat pozacieplarniany bardzo łatwo zmrozi.
Dlatego zamysł wybudowania gimnazjum w Waplewie upadł. Związek Polaków po różnych debatach zdecydował się ostatecznie na wybór Kwidzyna. Przesądził o tym m. in. fakt posiadania w śródmieściu Kwidzyna własnej parceli przy Herrenstrasse 14, na której można było ten gmach wybudować.
Władze hitlerowskie zawiadomione o zamiarze budowania przez Polaków gimnazjum w Kwidzynie postanowiły przeciwstawić się temu wszelkimi możliwymi sposobami. Jednym z argumentów ze strony Niemców był fakt, że naprzeciw tej parceli istniało już niemieckie gimnazjum im. Schillera i władze obawiały się, iż pomiędzy uczniami polskimi i niemieckimi będzie dochodziło do awantur i bójek, co mogłoby wpłynąć bardzo niekorzystnie na międzynarodowe stosunki polsko-niemieckie.
Rozpoczęły się więc długotrwałe pertraktacje. Początkowo Niemcy sugerowali Polakom zamianę parceli przy Herrenstrasse na inną. Związek Polaków propozycję tę podjął i tak rozpoczęła się długotrwała walka o lokalizację szkoły, obfitująca w liczne konferencje, wymianę korespondencji i telefonów.
Po oficjalnym wystąpieniu Związku Polaków o pozwolenie na uruchomienie polskiego gimnazjum w Kwidzynie władze niemieckie wysusunęły szereg swoich wątpliwości. Dla wyjaśnienia spraw budzących wątpliwości władz niemieckich Związek Polaków zaproponował wysłanie do Kwidzyna swoich przedstawicieli. Na telefoniczną propozycję prezydent rejencji kwidzyńskiej wyraził gotowość przyjęcia przedstawicieli związku 2. Wobec tego Związek Polaków powiadomił prezydenta, że wyśle w dniu 26 października 1934 roku do Kwidzyna swego przedstawiciela, dyrektora Banku Słowiańskiego Franciszka Lemańczyka 3.
Zgodnie z zapowiedzią dyrektor Lemańczyk odbył w Kwidzynie rozmowę z wyznaczonymi przez prezydenta rzeczoznawcami. Tego samego też dnia prezydent rejencji skierował do Związku Polaków pismo 4 zapewniające, że pertraktacje w sprawie zamiany placu zostaną przez miasto natychmiast podjęte.
Traktując poważnie gotowość prezydenta do pozytywnego załatwienia wniosków ze strony polskiej, Związek Polaków zwrócił się do niego z prośbą o przyjęcie delegacji reprezentującej Związek Polaków, Związek Polskich Towarzystw Szkolnych oraz Bank Słowiański w Berlinie 5. W odpowiedzi na propozycję prezydent rejencji odpowiedział pismem (nr 11-21.1.8.) z dnia 3 listopada 1934 roku:
W odpowiedzi na pismo z dnia 31 października 1933 roku L. dz. Le/B zawiadamiam, że jestem gotów omówić z Panami z Zarządu Związku Polaków zagadnienia związane z budową polskiego gimnazjum.
Proszę o zgłoszenie wizyty Panów na kilka dni naprzód.
W zastępstwie
(—) von Hoffmann
Związek Polaków odpowiedział na to pismo 6, proponując spotkanie w dniu 13 listopada. Konferencja odbyła się istotnie w tym dniu w Kwidzynie, ale nie dała żadnych pozytywnych rezultatów. Odwrotnie, przedstawiciele Związku Polaków obecni na tej konferencji doszli zgodnie do przekonania, że władze lokalne celowo wynajdują najrozmaitsze trudności, aby nie dopuścić do powstania gimnazjum.
Po wielu staraniach Związkowi Polaków udało się doprowadzić do konferencji w tej sprawie w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Odbyła się ona w Berlinie 23 listopada 1934 roku. O przebiegu tej niezwykle interesującej konferencji informuje zarówno notatka sporządzona w aktach sprawy znajdujących się w Związku Polaków, jak i szczegółowy wykaz dotychczasowych starań wręczony przedstawicielom ministerstwa 7.
W czasie tej konferencji Polacy przedstawili dwa warianty propozycji budowy gimnazjum w Kwidzynie. Trzecim wariantem — gdyby władze nie zgodziły się na lokalizację szkoły w tym mieście — było wybudowanie polskiego gimnazjum w Królewcu. Właśnie on dopomógł później w uzyskaniu zgody władz niemieckich na budowę gimnazjum w Kwidzynie.
Rozpoczęły się teraz dalsze żmudne starania o znalezienie dla tej szkoły odpowiedniego placu budowy. Jedna z nieoficjalnych propozycji odpowiadała nam najbardziej, a mianowicie zamiana znajdującej się w rękach polskich parceli o obszarze 3365 m2, położonej przy Herrenstrasse, na parcelę położoną za torem kolejowym, a więc na peryferiach miasta przy Dousstrasse. Za zamianą tą przemawiały dwa względy:
1. Fakt, że była o wiele większa, liczyła bowiem 8151 m2 powierzchni, mogła więc zaspokoić potrzeby szkoły.
2. Domniemanie, że rozwój miasta pójdzie właśnie w tym kierunku i za kilkanaście lat dzielnica, w której mieściła się proponowana parcela, stanie się śródmieściem Kwidzyna.
Dla przyspieszenia budowy gmachu Związek Polaków zlecił opracowanie planów architektowi Fechnerowi z Olsztyna. Architekt ten udał się do Kwidzyna osobiście 13 listopada, nie zastał jednak radcy budowlanego Spechta. Poprosił więc wydział budowlany o udostępnienie mu planów rozbudowy spichlerza znajdującego się na parceli przy Dousstrasse, który miał być wchłonięty przez polskie gimnazjum w wypadku, gdyby zamiana parcel doszła do skutku.
Radca budowlany Specht przekazał Fechnerowi plan rozbudowy spichlerza w dniu następnym 8. W tydzień później Specht wystosował dodatkowe pismo do Fechnera 9, w którym donosił mu o niespodziewanych trudnościach dotyczących proponowanej Polakom parceli przy Kochstrasse. Architekt, nie chcąc być posądzony o konszachty z Polakami zwrócił Spechtowi plany parceli „Rekida” oświadczając, że nie ma z nabyciem tej parceli nic wspólnego 10. Wobec tego Specht wysłał pismo do Związku Polaków z zawiadomieniem, że Związek może zabiegać o kupno tej parceli 11.
Związek Polaków zorientował się jednak, że chodzi tu o gmatwanie sprawy, gdyż było wiadomo, że Polakom nie wolno nabywać ziem na terenach zamieszkałych przez ludność polską. Takich kontraktów kupna władze z reguły nie zatwierdzały. Dlatego też z ramienia Związku Polaków odpowiedział Bank Słowiański w dniu 30 listopada 1934, że w rachubę może wchodzić tylko zamiana parceli, a nigdy jej kupno 12.
Równocześnie Związek Polaków skierował tego samego dnia pismo w tej sprawie do Ministra Spraw Wewnętrznych Rzeszy 13, a w dniu następnym obszerniejsze zażalenie na władze kwidzyńskie i prośbę o podjęcie przez ministra decyzji powodującej przyspieszenie załatwienia spraw, gdyż dotychczasowe starania okazały się tylko stratą czasu 14.
W tydzień później Miejski Urząd Budowlany w Kwidzynie skierował do Związku Polaków w Berlinie pismo zapraszające pełnomocnika Związku do Kwidzyna 15. Odpowiedział oczywiście Bank Słowiański, zapowiadając przysłanie swego pełnomocnika w dniu 17 grudnia 16. Urząd Budowlany przesunął telegraficznie to spotkanie na później 17. Wreszcie doszło do decydującej konferencji w Kwidzynie w dniu 19 grudnia 1934 roku, w której ze strony polskiej uczestniczyli: dyrektor Banku Słowiańskiego Franciszek Lemańczyk z Berlina, kierownik wschodniopruskiej (IV) Dzielnicy Związku Polaków — Władysław Narożyński z Olsztyna i upatrzony przez Związek Polaków Architekt Erich Fechner, również z Olsztyna. Władze kwidzyńskie reprezentowali: starosta powiatowy Wuttke, burmistrz Kwidzyna Barkowski i radca miejski Kerstan. W wyniku tej konferencji doszło do ugody, która znalazła odzwierciedlenie w specjalnym protokole podpisanym przez obydwie układające się strony 18, 19. Ugoda ta wymagała jeszcze zatwierdzenia przez Zarząd Powiatowej i Miejskiej Kasy Oszczędności w Kwidzynie. Zawierała ona postanowienia mogące ją unieważnić, chociażby postanowienia wymienione w punkcie 7 umowy mówiące, że umowa będzie nieważna, jeżeli strona polska nie uzyska tymczasowego pozwolenia na naukę w prowizorycznych klasach przed rozpoczęciem roku szkolnego 1935.
W tydzień po zawarciu umowy do Banku Słowiańskiego nadeszło zawiadomienie, że Zarząd Kasy Oszczędności miasta i powiatu Kwidzyn zgodził się na warunki porozumienia 20.
Teraz Polacy rozpoczęli energiczne starania o pozwolenie na przebudowę znajdującego się na zamienionej parceli przy Dousstrasse spichlerza i urządzenie w nim prowizorycznych klas i pomieszczeń internatowych, by z początkiem roku szkolnego 1935/1936 można już było rozpocząć w nich naukę.
Zaczęły się nowe kłopoty, wyrastały coraz to nowe trudności. Wszystko działo się z zachowaniem obowiązujących przepisów prawa i zastosowaniem tych jego postanowień czy norm postępowania administracyjnego, które mogły służyć utrudnieniu prowadzenia dalszych prac, przewlekaniu sprawy, gmatwaniu, przekazywaniu wniosków polskich coraz to nowemu urzędowi itp.
Wniosek o udzielenie pozwolenia na prowizoryczne urządzenie sal szkolnych, skierowany do Zarządu Miejskiego w Kwidzynie 10 I 1935 roku, przesłało miasto do rejencji21. Po otrzymaniu tej wiadomości Bank Słowiański w Berlinie wysłał w dniu 8 II 1935 roku do prezydenta rejencji pismo ponaglające 22, wskazujące na to, iż zbliża się nowy rok szkolny i czasu na przebudowanie spichlerza pozostało niewiele.
Pismo to pozostało bez odpowiedzi. Wobec tego w dziesięć dni później Bank Słowiański wysłał drugie pismo ponaglające 23. Równocześnie działał architekt Fechner interweniując na własną rękę w rejencji u Regierungsassessora Heringa 24.
Do projektu przebudowy spichlerza wysunęły zastrzeżenia wydziały budownictwa i zdrowia. Jak wynika z pisma Banku Słowiańskiego do prezydenta rejencji z dnia 22 lutego 1935 roku 25, architekt Fechner szybko usunął wytknięte usterki. Władze kwidzyńskie i królewieckie wyraźnie jednak grały na zwłokę. Wobec tego Związek Polaków wystąpił 2 marca 1935 roku z pismem interwencyjnym do Ministra Oświaty, przedstawiając mu dotychczasowe zabiegi i prosząc o polecenie zarówno nadprezydentowi w Królewcu, jak i prezydentowi w Kwidzynie wydania potrzebnego pozwolenia 26.
Trzy dni później Związek Polaków wystosował ponownie pismo adresowane bezpośrednio do prezydenta rejencji w Kwidzynie Buddinga i dołączył do tego pisma odpis pisma Związku Polskich Towarzystw Szkolnych w Niemczech do Ministra Oświaty Rzeszy z dnia 2 marca 1935 roku, prosząc o możliwie szybką odpowiedź 27.
W tym samym dniu, po telefonicznej rozmowie z nadradcą Tietje w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, Związek Polaków wysłał pismo do Ministra Spraw Wewnętrznych Rzeszy dołączając do mego odpisy obydwu poprzednich pism (do Ministra Oświaty i prezydenta Buddinga), wraz z prośbą o takie załatwienie sprawy, aby z początkiem roku szkolnego 1935/1936 mogła rozpocząć się nauka w gimnazjum 28.
Prezydent rejencji odpowiedział natychmiast, że rysunki potrzebne do pozwolenia jeszcze nie nadeszły do Kwidzyna 29. Dwa dni później asesor Hering z Kwidzyna zawiadomił Bank Słowiański, że wprawdzie otrzymał rysunki od Fechnera, ale główne plany budowy leżą w Wydziale Szkół Średnich Nadprezydium w Królewcu. Zaznaczył przy tym, że mimo najszczerszej chęci nie może przekroczyć obowiązujących przepisów 30. Wobec tego Związek Polaków wystąpił w dniu 16 marca 1935 roku do Wydziału Szkół Średnich Nadprezydium w Królewcu z prośbą o jak najszybszą ocenę znajdujących się tam już od dłuższego czasu planów budynku polskiego gimnazjum w Kwidzynie 31.
Wobec braku odpowiedzi Związek Polaków wystosował w dniu 25 marca 1935 roku pismo interwencyjne do Ministra Oświaty Rzeszy z prośbą o uczynienie przez ministerstwo wszystkiego co możliwe, by nauka w polskim gimnazjum kwidzyńskim mogła rozpocząć się jeszcze z początkiem nowego roku szkolnego, to jest w kwietniu 1935 roku 32.