Prawo i pięść - Władysław Gębik - ebook

Prawo i pięść ebook

Władysław Gębik

0,0

Opis

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych

Książkę możesz wypożyczyć z zasobów:

Biblioteka Miejsko-Powiatowa w Kwidzynie

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 243

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

WŁADYSŁAW

GĘBIK

 

prawo i pięść

 

Wstępem opatrzył Tadeusz Papier

 

WYDAWNICTWO ŁÓDZKIE

 

Okładkę i stronę tytułową projektowałaMARIA PAWLIKOWSKA

Redaktor

TADEUSZ CHRÓŚCIELEWSKI

WSTĘP

Władysław Gębik jest pisarzem, publicystą i edytorem. Posiada w swoim dorobku prace o ziemiach zachodnich, szkice krytyczne i widowiska teatralne. Jest także działaczem, którego nazwisko znane jest szeroko, a przede wszystkim na Podhalu, Śląsku, Powiślu, Warmii i Mazurach. Na tych ziemiach pracował przed wojną i po wojnie.

Oto w telegraficznym skrócie ważniejsze wydarzenia w życiu pisarza, które podaję za miesięcznikiem „Warmia i Mazury” (nr. 4, r. 1965): Ur. 14 czerwca 1900 r. we wsi Szczyrzyc, powiatu limanowskiego w rodzinie chłopskiej. Gimnazjum ukończył w 1919 roku. Studia rolnicze odbył na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie w 1924 roku otrzymał dyplom inżyniera rolnictwa. Pracę zawodową rozpoczął w grudniu 1923 roku jako nauczyciel w Miejskim Gimnazjum Matematyczno-Przyrodniczym w Katowicach. W roku 1927 uzyskał na Uniwersytecie Poznańskim dyplom nauczyciela biologii i chemii, a w roku 1928 doktorat na podstawie pracy z zakresu fermentów biologicznych. W latach 1925—1932 był prezesem Oddziału Śląskiego Towarzystwa Przyrodników im. M. Kopernika, a w latach 1928—1930 założycielem i redaktorem Śląskiego Rocznika, wydawanego przez Towarzystwo. Od roku 1933 do 1937 był nauczycielem w Polskim Gimnazjum w Bytomiu — jedynym polskim gimnazjum na terenie Rzeszy — pełniąc okresowo obowiązki dyrektora. Zorganizował tam i prowadził Bytomski Zespół Teatralny — amatorski teatr objazdowy, który w miastach Śląska Opolskiego uzupełniał działalność polskiego teatru z Katowic. W roku 1937 został mianowany konscesjonariuszem i dyrektorem Polskiego Gimnazjum w Kwidzynie, w Prusach Wschodnich. Aresztowany wraz ze wszystkimi uczniami i wychowawcami 25 sierpnia 1939 r. całą wojnę więziony był w hitlerowskich obozach koncentracyjnych: Hohenbruch, Stutthof, Sachsenhausen, Mauthausen-Gusen, gdzie był przewodniczącym Międzynarodowego Ruchu Oporu, a po wyzwoleniu obozu przewodniczącym samorządu. Po wyzwoleniu przyjechał jesienią 1945 roku do Olsztyna, gdzie objął stanowisko naczelnika Wydziału Szkół Średnich w Kuratorium. Prowadził jednocześnie szeroką działalność społeczną organizując pierwsze na Warmii i Mazurach spotkania literackie, współdziałając w tworzeniu teatralnego ruchu amatorskiego i powołując do życia w roku 1946 olsztyński oddział Towarzystwa Teatrów i Muzyki Ludowej. W latach 1949—1950 kierował Inspektoratem Kulturalno-Oświatowym „Czytelnik” w woj. olsztyńskim, następnie był prezesem Zarządu Wojewódzkiego Towarzystwa Wiedzy Powszechnej, a od 1952 roku kierownikiem olsztyńskiego Zespołu Terenowego Państwowego Instytutu Sztuki, nastawionego głównie na zbieranie i opracowywanie folkloru warmińskiego i mazurskiego. W roku 1953 zorganizował w Olsztynie Klub Literacki Związku Literatów Polskich, a w roku 1955 jego staraniem powstał oddział olsztyński ZLP. W roku 1954 odznaczony został Złotym Krzyżem Zasługi. W latach 1955—1958 był radnym Wojewódzkiej Rady Narodowej w Olsztynie i przewodniczącym Komisji Kultury WRN. Od 1952 r. współpracuje z redakcją „Słowa na Warmii i Mazurach”. Jest członkiem Prezydium Wojewódzkiego Komitetu Frontu Jedności Narodu w Olsztynie, członkiem zarządu oddziału Polskiego Towarzystwa Ludoznawczego, Rady Naczelnej i Rady Naukowej TRZZ, prezesem Klubu Literatury Regionalnej ZLP i prezesem olsztyńskiego oddziału Związku Literatów Polskich. W roku 1961 otrzymał nagrodę publicystyczną im. W. Pietrzaka, w roku 1962 odznaczony został Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. W roku 1970 otrzymał Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski oraz nagrodę im. Lengowskiego.

Książka, którą obecnie Wydawnictwo Łódzkie prezentuje, składa się z wyboru pism Władysława Gębika. Niektóre szkice zostały szczegółowo omówione w innych książkach tego autora, niektóre są fragmentami publikacji wcześniej drukowanych. Inne — świeżo napisane. Sprawy zawarte w rozdziale Kwidzyn — miasto młodości zostały przedstawione w książce Władysława Gębika Burzom dziejów nie dali się zgnieść (1967); rozdział Nad pięknym, modrym Dunajem stanowi fragment wspomnień z tomu Droga do Polski („Czytelnik” 1962) oraz Pamiętników nauczycieli z obozów i więzień hitlerowskich 1939—1945. O, ojczysta nasza mowo to praca jeszcze nie publikowana. Regionalizm a współczesność zawiera poglądy autora na sprawę regionalizmu; ale nie tylko, tłumaczy bowiem postawę Gębika jako działacza i polityka.

Jako działacz — Władysław Gębik związany jest ze sprawami tych ziem, na których wypadło mu pracować. Ale wybór tych ziem, zarówno przed wojną, jak i po wojnie, nie jest przypadkowy. Władysław Gębik świadomie wybrał jako teren swojej działalności ziemie, które od wieków zagrożone były germanizacją. Nawiązywał w ten sposób do najlepszych wzorów i tradycji swoich wielkich poprzedników. Kiedy Władysław Gębik zaczynał studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, Jan Kasprowicz i Stefan Żeromski przebywali na Warmii i Mazurach na terenie plebiscytowym. W roku 1933 Gębik podejmuje wątek Żeromskiego. Decyduje się na wyjazd do Rzeszy, opanowanej przez hitlerowców, i zostaje nauczycielem w polskim Gimnazjum w Bytomiu. W kilka lat potem prowadzi polską szkołę w Kwidzynie. Idea tej pracy jest jedna: ratować polskość tych ziem. Założyciel „Gazety Olsztyńskiej”, J. Liszewski, syn kowala z Klebarka („Gazeta Olsztyńska” wychodziła od kwietnia 1886 roku do 1939) pisał w jednym z artykułów: „Uczcie dzieci wasze polskiego czytania i pisania. Od czasu kiedy w szkołach ludowych przestano uczyć czytania i pisania polskiego ze znanych każdemu powodów, przeszedł ten obowiązek na rodziców i przyjaciół dzieci. Bracia, jeśli nie chcecie, aby dzieci wasze straciły szacunek dla was i dla przodków waszych, starajcie się o przekazanie im tego drogiego skarbu, jakim jest mowa ojczysta!” Władysław Gębik uczył w Bytomiu i Kwidzynie miłości do mowy ojczystej i miłości do ojczyzny. „Niełatwo było nam — pisze Gębik w szkicu Kwidzyn — miasto młodości — zdecydować się na wybór odpowiedniego dla szkoły polskiej w Niemczech ideału wychowawczego. Całe bowiem przedwojenne życie polskie, a więc i zadania wychowawcze szkoły polskiej w Polsce, obracające się głównie dookoła idei obronnych: «nie rzucim», «nie damy», «nie zginęła» — nie ułatwiały nam wyboru. Pozostawieni pod tym względem sami sobie, doszliśmy wreszcie po licznych rozważaniach i debatach do przekonania, że musimy wychować taki typ Polaka, który, właśnie świadomy celów wychowawczych szkoły niemieckiej i «HJ», będzie w stanie być odpowiednim i twardym adwersarzem przyszłych wychowanków szkoły niemieckiej. [...] Stąd ta wielka troska o wszechstronny rozwój organizacji szkolnych i kół zainteresowań, teatru szkolnego, obchodów rocznic i świąt i organizowanie uroczystości wewnętrznych i jak najściślejszy udział praktyczny w życiu i walce ludu polskiego w Niemczech z naporem wojującego german izmu.” Temu głównemu celowi podporządkowane zostało życie szkoły, zajęcia uczniów i nauczycieli. „Każdy dzień pracy przynosił nam nowe pomysły — pisze W. Gębik — rozwijał i uzupełniał dzień wczorajszy i w ten sposób rósł zasób doświadczeń, z którego my, kwidzyniacy, zaczęliśmy być dumni. Słowo «kwidzyniak» nabrało konkretnej i wcale budującej treści. Już po roku pracy zaczęło się Gimnazjum liczyć w całokształcie spraw polskich i w życiu kulturalnym ludu polskiego w Niemczech.”

Żeromski w czasie plebiscytu wskazywał na niebezpieczeństwo utraty tych ziem dla Polski: „...Biada nam po tysiąckroć, jeśli w tej straszliwej godzinie nie okażemy się narodem, świadomym swego celu i sensu swego życia, w tej godzinie, kiedy ma się zdecydować los pokoleń przyszłych! Biada nam po tysiąckroć, jeśli teraz opuścimy Mazurów i zaprzedamy w niemiecką niewolę braci spod Kwidzyna i Sztumu — jeśli teraz nie zdobędziemy Iławy, Kwidzyna, Malborka”. Żeromski zwracał uwagę nie tylko na Pomorze, ale i na Śląsk, który nazwał „retortą kolosalną, gdzie się ma wygotować wielkie życie potężnej Polski, gdzie ma się w żelazie naszym narodzić jej wola i wiekuista niezniszczalność jej bytu.” (Iława — Kwidzyn — Malbork, wspomnienia z akcji plebiscytowej na Mazurach), Autor Przedwiośnia pisał te słowa w okresie wyprawy kijowskiej. W trzynaście lat potem słowa Żeromskiego — „biada nam po tysiąckroć!” — zaczynają nabierać swojej gorzkiej prawdy. Na horyzoncie życia polskiego pojawiają się chmury zwiastujące przyszłą katastrofę. W tych warunkach decyzja Gębika wyjazdu do Rzeszy i pracy wśród tamtejszego społeczeństwa polskiego nabiera szczególnego znaczenia. Jest to także decyzja polityczna. Okupiona została więzieniami i obozami hitlerowskimi. W ten sposób chyba należy podejść i do oceny pracy literackiej i społecznej Gębika na Warmii i Mazurach po wojnie. Gębik nawiązuje do swojej pracy przedwojennej, należy do tych, którzy przywracają stare, polskie barwy tej pięknej i umęczonej ziemi.

Władysława Gębika spotykamy często na zjazdach pisarzy, sesjach naukowych, sympozjach. Występuje tam jako organizator i jako działacz. 21 maja 1970 t. podczas obchodu 50-lecia Związku Literatów Polskich Gębik został odznaczony Komandorskim Orderem Odrodzenia Polski. Przy tej okazji pisarz z Olsztyńskiego Tadeusz Stępowski notuje w „Kierunkach” (nr 24, 1970, Słowo o człowieku dobrym), że autor Burzom dziejów nie dali się zgnieść ma już dzisiaj prawo więcej czasu poświęcić swojej twórczości. Czemuż w dalszym ciągu uparcie, bez żadnej litości dla swoich sił i dla swego czasu poświęca się pracy społecznej? „Bo taka Doktora Gębika natura, produkt półwiekowego przyzwyczajenia” — odpowiada Stępowski. To prawda, ale czytelnik ma prawo domagać się uzupełnienia tej odpowiedzi.

Kiedy swojego czasu postawiono Zofii Nałkowskiej pytanie, dlaczego została pisarzem, autorka Granicy i Medalionów odparła: „Otóż pisarzem zostałam dlatego, że po prostu — czym miałam zostać? Od dziecka otoczona byłam pisaniem. Pisał ojciec i pisała matka, pisali wszyscy przyjaciele i znajomi [...] Przyjaciel ojca, wolnomyśliciel i uczony — Ignacy Radliński, pisał Historię jednego Boga, a także Historię jednego z synów bożych. Pisał Krzywicki Ludwik grubą książkę Ludy, Duchy, którą długo drukował w odcinku Prawdy — Aleksander Świętochowski, Jan Władysław Dawid pisał, jak wiadomo, Psychologię, a jego żona, pani Jadwiga, śmiałe artykuły społeczne. Pisał Julian Marchlewski i Zygmunt Heryng. Pisał Adolf Dygasiński i Ignacy Matuszewski. Później pisał Cezary Jellenta Galerię ostatnich dni, a Maria Komornicka drukowała w «Chimerze» wspaniałą, ponurą prozę i niezwykłe poezje. Nie było wyboru — nic nie można było poradzić. Pisałam tedy i ja. Naprzód oczywiście wiersze, które dość prędko puściłam w niepamięć — by pozostać przy prozie już na dłużej”. (Zofia Nałkowska, Pisma wybrane, „Czytelnik” 1954, Wywiad).

Nałkowska miała swój salon literacki, który sprzyjał rozbudzaniu jej zainteresowań artystycznych i kształcił smak. „Dzięki ojcu — pisze w pracy o ojcu Nałkowska — od dzieciństwa zastałam wszystko gotowe...” Nie chciałbym upraszczać zagadnienia, ale porównanie samo się prosi. Władysław Gębik nie miał w dzieciństwie takiego salonu, jaki miała Nałkowska. Jego salonem był dom wiejski i potem szkoła w Szczyrzycu. Dzięki domowi rodzinnemu i pierwszej szkole Gębik również „zastał pewne rzeczy gotowe”. Jan Gębik, ojciec pisarza, gospodarzył w Szczyrzycu na dwu, hektarach ziemi. „Jako jedyny wówczas w tej miejscowości rolnik, który umiał czytać i pisać — pisze Władysław Gębik — a w drodze samokształcenia zdobył dostateczną jak na ówczesne czasy i potrzeby sumę wiadomości, pełnił dodatkowo funkcję sekretarza trzech sąsiadujących ze sobą gmin, wchodzących dziś w skład gromady Szczyrzyc, co dawało mu skromne źródło dodatkowego dochodu na utrzymanie rodziny. Ponieważ wiele spraw związanych z życiem wsi działo się w domu rodzinnym (podkreślenie moje, TP), wpływało to na rozbudzenie moich zainteresowań społecznych oraz poczynań organizacyjnych. Wyraziły się one zorganizowaniem pierwszego w powiecie koła młodzieży wiejskiej oraz amatorskiego koła teatralnego, które prowadziłem, kierując ich pracą w okresie uczęszczania do szkół średnich, a następnie akademickich.”

Dom rodzinny Gębika. Nie przychodzili tu pisarze ani uczeni. Schodzili się chłopi, którzy radzili nad potrzebami swojej wsi. Instytucja gminy miała za czasów młodości Gębika (zachowała ten charakter i w okresie międzywojennym) jakby dwa oblicza. Bywała narzędziem wykonawczym nadrzędnych władz i tu, na samym dole, realizowała określoną, klasową politykę. Ale kiedy panował w niej chłop światły, stawała się szkołą uspołeczniania ludzi. Była miejscem, gdzie ujawniały się konflikty klasowe. Była także miejscem, gdzie rodziły się różne inicjatywy społeczne. W każdym razie była platformą ciągłych dyskusji, spięć, przetargów, nowych pomysłów i projektów ulepszania życia przez miejscowych działaczy; doskonałym polem obserwacji dla młodego człowieka, wrażliwego na wszelkie przejawy życia. Myślę, że w tej książce brakuje rozdziału zatytułowanego — Dom rodzinny, Gębik powołuje się na swe najwcześniejsze doświadczenia w Szczyrzycu, mówi o szkole, do której chodził Władysław Orkan (starszy od Gębika o dwadzieścia pięć lat, który wywarł na niego wielki wpływ), ale mimo to brakuje rozdziału o domu rodzinnym. Może dlatego, że Gębik, pisząc swój pamiętnik (tę książkę można i należy chyba potraktować jako swojego rodzaju pamiętnik pisarza-działacza) przedstawia wyłącznie te sprawy, które świadczą o ich szerszej, społecznej użyteczności, a osobiste uczucia (i marzenia) są starannie ukryte. Gębik zdradza się jedynie z jednej rzeczy — na każdym miejscu mówi tylko o tym, jak należy poprawić, ulepszyć życie, jak należy organizować pracę w określonym środowisku. Tak jest wówczas, kiedy wspomina Kwidzyn, kiedy pisze o przeżyciach obozowych i ruchu oporu w obozach koncentracyjnych, którego był czołowym działaczem, i tak jest wówczas, kiedy kreśli obraz życia kulturalnego na Warmii i Mazurach po wojnie. Instytucja domu rodzinnego, w którym Gębik, przyszły pisarz i działacz, pobierał pierwsze lekcje życia, nie jest jednak sprawą prywatną. Ten wątek czeka na swoje rozwinięcie. A może i w powieści?

Musimy jeszcze dotknąć sprawy, która wywołuje pewne nieporozumienia. Wypowiedzi dr. Gębika o regionalizmie (opublikowane i wygłaszane na zjazdach) spotykały się z wieloma kontrowersyjnymi sądami. Niektórzy krytycy zarzucali wprost autorowi, że wskrzesza dawne, tradycjonalistyczne koncepcje, absolutnie nieprzydatne i nawet szkodliwe we współczesnym świecie. Koncepcja narodu, którą ów ruch wysuwa, jest, według tych krytyków, zaściankowa, naród traktowany jest jako „zespół cząstek regionalnych”, a przy wielu frazesach o włączaniu się „w nurt” za cel naczelny działalności regionalistycznej stawia się regenerację folkloru, utrwalanie za wszelką cenę tradycji lokalnej, celebrowanie kultu przeszłości.

Dr W. Gębik (którego, jak pisze w rozdziale Regionalizm a współczesność, los zetknął ze starszym od niego o dwadzieścia pięć lat kolegą szkolnym Władysławem Orkanem — to Wskazania Orkana wywarły duży wpływ na Gębika, w oparciu o nie narodził się Związek Szczyrzycan, a ideą, która przyświecała związkowcom, „była chęć oddania części wolnego czasu na kulturalne i gospodarcze podniesienie rodzimego regionu”) powiada: „Regionaliści mają, każdy dla siebie, własne i wcale niejednakowe wyobrażenia o przedmiocie swych zainteresowań czy umiłowań. To bogactwo wyobrażeń, wsparte większym lub mniejszym zasobem rzetelnej wiedzy, usprawiedliwia stopień emocjonalnego zaangażowania w dyskusję i spory prowadzone na temat regionalizmu szczególnie po roku 1960”. I dalej: „W ruchu szczyrzyckim wyrosłem i wychowałem się, i on kształtował mój stosunek do zagadnień regionalizmu, zarówno od strony teorii, jak i praktyki. Z jego doświadczeń korzystałem dotychczas najwięcej i nadal czerpię zeń podnietę do moich skromnych na polu regionalizmu poczynań, widząc w nim cenną siłę napędową określonych działań społecznych. Wydaje mi się też, a właściwie jestem o tym przekonany, że pomiędzy tym, co piszę, i tym co czynię, a więc pomiędzy moim dekalogiem regionalisty wierzącego a działaniem regionalisty praktykującego — nie było dotąd i nie ma sprzeczności”.

Otóż myślę, że traktowanie regionalizmu, jako jeszcze jednej, niezależnej filozofii światopoglądowej, istniejącej np. obok socjalizmu, nie wytrzymuje krytyki. Ale też dr W. Gębik nie występuje nigdzie w roli apologety takiego kierunku. Powiada on, że regionalizm (praktyczny) „jest najlepszą szkołą patriotyzmu i obywatelskiego wychowania, kształcącą społeczników i działaczy regionalnych wysokiej jakości. Jest więc to idea o wielkich walorach wychowawczych, zdolna zmobilizować ludzi do pracy nad sobą i dla społeczeństwa”. W. Gębik podkreśla jednocześnie, że jest to szkoła pracy na polu zarówno kulturalnym, jak i gospodarczym.

Powieść o jednej, jedynej wsi, o Lipcach (Reymonta) jest powieścią ogólnopolską i posiada jednocześnie znaczenie światowe. Miłość do rodzinnej wsi (niech będzie nią Szczyrzyc lub Lipce) i praca w tej wsi w konkretnych warunkach społecznych, politycznych, posiada znaczenie i dla tej małej ojczyzny (Szczyrzyc), i dla szerszej ojczyzny (powiatu), i dla najszerszej (Polski). I jeśli dzięki tej pracy realizuje się ogólniejsze zadania polityki gospodarczej i społecznej, to jakże mówić o wskrzeszaniu dawnych, tradycjonalistycznych koncepcji, absolutnie nieprzydatnych w dzisiejszej rzeczywistości? Zresztą dr W. Gębik wyraźnie precyzuje swoje stanowisko, pisząc o konieczności najściślejszej współpracy terenowych działaczy z władzami politycznymi i administracyjnymi. Oceniając „Braniewskie Dni Literatury Regionalnej” mówi (Regionalizm a współczesność), że ta impreza jest „rzetelnie zapracowanym osiągnięciem i powodem słusznej dumy gospodarzy powiatu, kierownika sieci bibliotecznej oraz wszystkich pracowników resortu kultury powiatu braniewskiego. Należy więc mieć nadzieję — pisze dalej — że dzięki tak zorganizowanej, zgodnej, zbiorowej pracy wszystkich mieszkańców powiatu, kierowanej umiejętnie przez polityczne i administracyjne władze powiatu, powiat braniewski będzie dobrze przygotowany do uroczystości kopernikowskich w roku 1973.” A więc dr Gębik zwraca uwagę na współpracę wszystkich mieszkańców danej miejscowości (powiatu) i na umiejętne kierowanie pracami społecznymi przez władze polityczne i administracyjne. Kreśli więc model współczesnego działacza (nazwijmy go regionalistą), który działa w terenie nie w osamotnieniu, ale w oparciu o zaplecze innych działaczy oraz instytucje i realizuje nie swoje stosunkowo wąskie cele i marzenia, lecz program polityki kulturalnej, który obowiązuje powszechnie.

Myślę, że jest pewna konsekwencja w postawie dr Gębika jako działacza, począwszy od pierwszych prac na terenie gminy Szczyrzyc, poprzez pracę w polskich szkołach na terenie Rzeszy, aż po dzień dzisiejszy. Program szczyrzycki obejmował obok działalności oświatowej także działalność gospodarczą. Oto część prac zrealizowanych na terenie gminy: „...przeprowadziliśmy pierwszą w województwie krakowskim komasację gruntów, rozwinęliśmy działalność kółka rolniczego, zainicjowaliśmy zakładanie sadów i przeprowadzili budowę pierwszej wytwórni win owocowych, założyliśmy pierwszy (nie tylko w powiecie) ośrodek maszynowy, który miał uczyć korzystania z nowoczesnego sprzętu, na jaki biedni na ogół rolnicy miejscowi nie mogli sobie pozwolić (...) Wrzesień 1939 roku przerwał budowę zaplanowanego domu spółdzielczego, w którym miały znaleźć pomieszczenie zaplanowane placówki gospodarcze.” Należy wziąć pod uwagę, że ta działalność była prowadzona w odmiennych warunkach politycznych. Inne też były formy pracy (tu chyba można mówić o postawie Judymowskiej we wczesnym wydaniu), ale też owa działalność, biorąc w obronę wieś na ogół biedną i zacofaną, zwrócona była swoim ostrzem przeciwko tym, którzy posiadali „rząd dusz”.

W nowych warunkach ustrojowych i politycznych inicjatywy społeczne, których reprezentantem jest Władysław Gębik, nabierają jeszcze większego znaczenia. Nie wolno zapominać, że wciąż znajdujemy się na granicy dwóch światów, tego, który odchodzi, i tego, który ze zmianą ustroju przynosi zasadnicze zmiany także w postawach i poglądach ludzi w dziedzinie kultury i obyczaju. „Zbyt świeża jest jeszcze dokonana rewolucja — pisze prof. dr Józef Chałasiński (Inteligencja — zawód — kultura, „Kultura i Społeczeństwo”, nr 4, 1969) — i zbyt krótki okres na to, aby dostosowały się harmonijnie sfera wolności jednostki i sfera inteligencji różnych organów władzy państwowej; nie wydoskonaliły się jeszcze sposoby oddziaływania na masowe procesy społeczne i kulturalne oraz sposoby kierowania nimi. Bodźce indywidualne, bodźce apelujące do więzi rodzinnych, ambicje zawodowe, potrzeby i zainteresowania intelektualne, uczucia patriotyczne — to gama bodźców, którą posługiwanie się w masowej skali wymaga umiejętności tym trudniejszej, że postawy i poglądy ukształtowane w dawnych warunkach klasowych i politycznych nie zostały przezwyciężone i są wyzyskiwane przez siły wrogie państwu ludowemu.

Jak w tych warunkach powstają i na czym polegają nowe socjalistyczne formy stosunku jednostki i społeczeństwa, jednostki i funkcjonariuszy publicznych, kierownictwa i instancji podległych, rodziców i dzieci, młodzieży i nauczycieli, socjalistyczne formy stosunku jednostek między sobą? Jak dalece postąpił już proces kształtowania się nowych, socjalistycznych obyczajów i socjalistycznej moralności i na czym one polegają?”

Sądzę, że w zamieszczonych szkicach dra Władysława Gębika można znaleźć odpowiedź chociażby na niektóre postawione zagadnienia.

Gdyby jednak można było postawić pytanie, jaki nurt w pamiętniku Władysława Gębika należy uznać za najważniejszy, odpowiedź sama chyba by się narzuciła. Jest to ten wątek, który zaczął się w gimnazjach w Bytomiu i Kwidzyniu, a kontynuowany jest po dziś na Warmii i Mazurach. Jest to ta sama struna i ten sam niepokój, który dźwięczy w Wietrze od morza Żeromskiego. W czasie nagrywania pieśni na taśmę magnetofonową w Szczytnie (jak podaje Tadeusz Oracki w Poezji Ludowej Warmii i Mazur) jedna ze śpiewaczek ludowych powtórzyła słowa swojej matki: „Spsiewajta polskie psieśni, dziateczki. Esce wy byndzieta, małe jesteśta, ale wy esce byndzieta z polskimi ludziami pracować. — A jo tedy móziłam: Matulku, idźcie wy... A matka: choć jo, jo nie docekom, może i ty nie docekos, ale twoje dziatki docekajo. „A wej, ponecku, złoty, esce jo docekałam!”

Nazwisko Władysława Gębika, pisarza i działacza, znajdziemy wśród tych, którzy tę wiarę starej Mazurki w polskie słowo przechowali i utrwalili. I od tej strony należy także spojrzeć na zwierzenia regionalisty — Gębika.

Tadeusz Papier

SŁOWO WSTĘPNE

W roku 1932 zdecydowałem się na opuszczenie Polski. Związek Polskich Towarzystw Szkolnych w Niemczech przekonał mnie, iż wzmocnienie frontu braci walczących w Republice Weimarskiej o zachowanie polskiego stanu posiadania i polskiej kultury jest ważniejsze od mojej kariery naukowej w kraju i powinienem traktować je jako szczególny obowiązek narodowy.

Pobyt w Niemczech Hindenburga i Hitlera, bezpośredni udział w walce o zachowanie ojczystej mowy atakowanej coraz agresywniej przez germanizatorów, o szkoły polskie dla polskiego dziecka, o nowe kadry polskiej inteligencji, wreszcie obcowanie z wielu wybitnymi działaczami i obrońcami polskości Śląska, Pogranicza, Pomorza Kaszubskiego, Powiśla, Warmii i Mazur, nauczyły mnie szacunku dla bohaterskiej postawy ludu polskiego w Niemczech, określonej słowami hymnu „Wytrwamy i wygramy”. Tu też zrozumiałem wartość, jaką w tej walce posiadała niezachwiana wiara w Polskę, najlepszą Matkę-Ojczyznę, o której „nie wolno mówić źle” — jak to nakazywała piąta Prawda Polaków w Niemczech.

Z lat wspólnej pracy i walki wyniosłem poczucie współodpowiedzialności za miejsce tego ludu w świadomości narodowej szczególnie tych rodaków, którzy przybywając na odzyskane w roku 1945 ziemie nie znali ani dziejów tych ziem, ani ocalonego tam przez lud polski dziedzictwa kultury. Poczucie to nakazało mi podjęcie szeregu działań mających na celu poprawę istniejącego stanu rzeczy. Przykłady znajdzie czytelnik na kartach tej książki, która dzięki Wydawnictwu Łódzkiemu ukazuje się w dziesięć lat po jej napisaniu. Ostatni rozdział o regionalizmie jest próbą przerzucenia pomostu przez ostatnie dziesięciolecie.

W. G.

Kwidzyn, miasto młodości

Dla większości napływowych mieszkańców Trój krainy zagadnienie plebiscytu to mglista sprawa odległej przeszłości, dotycząca spraw przebrzmiałych i dawnej Polski, nieznana zarówno przedtem, jak i obecnie, chociaż już wiele na ten temat napisano. A przecież plebiscyt to sprawa Polski, całej Polski, wczorajszej, dzisiejszej i jutrzejszej. To sprawa każdego z nas, uczestników tych walk i ich świadków. To wielka sprawa ludności Powiśla, Warmii i Mazur, a szczególnie tej, która w roku 1920, wbrew wszystkiemu co się tutaj działo, zaufała Polsce i dała temu wyraz w głosowaniu. Problem tej ludności, mimo poważnego spadku jej liczby i upływu czasu, nic nie stracił ze swego znaczenia społeczno-moralnego i jest dalej dyskutowany poza granicami naszego kraju. A tego nie wolno nam bagatelizować.

Warto dziś, w pięćdziesiątą rocznicę plebiscytu przypomnieć przebieg kwidzyńskich obchodów plebiscytowych sprzed lat dziesięciu mają one bowiem charakter wyjątkowo instruktywny. Zaczęło się od zjazdu miejscowych uczestników walki o polskość Powiśla, Warmii i Mazur. Przybyli do Kwidzyna również dawni działacze plebiscytowi i młodsi bojownicy o sprawę polską zamieszkali obecnie na terenie Warszawy, Wrocławia, Poznania, Łodzi, Bydgoszczy, Gdańska, Torunia, Opola, Katowic nawet z Lublina. Przyjechało również sporo działaczy z województwa olsztyńskiego, którzy nie mieli możności uczestniczenia w Zjeździe działaczy plebiscytowych, jaki z okazji czterdziestej rocznicy tego wydarzenia odbył się w Olsztynie dwa tygodnie wcześniej. Byli, naturalnie, i uczestnicy z Mazur.

Ale nie tylko frekwencją różnił się dwudniowy Zjazd Kwidzyński od jednodniowego Olsztyńskiego. Wzbogaciła go konferencja naukowa, której przewodniczył prof. dr B. Leśniodorski. Przedmiotem obrad były sprawy plebiscytu z roku 1920 na Powiślu, Warmii i Mazurach oraz odrodzenie ruchu polskiego po plebiscycie. W Olsztynie na konferencję naukową nie starczyło jakoś czasu.

Kwidzyńska konferencji naukowa odbyła się w historycznej „Sali Rodła”, w gmachu dawnego Polskiego Gimnazjum, natomiast sam Zjazd byłych uczestników walk o polskość Powiśla i Warmii obradował w Powiatowym Domu Kultury.

Poprzedzono go przygotowaniem zawczasu specjalnej ankiety dla kilkuset uczestników Zjazdu. Do Komitetu Organizacyjnego nadeszło z górą czterysta odpowiedzi, w tym wiele ciekawych i obszernych wspomnień uczestników walk plebiscytowych. Stanowią one cenny materiał informacyjny dla historyków i działaczy społeczno-kulturalnych.

Ze wspomnień ludzi żywych wynika, iż bohaterska postawa uświadomionej części ludu polskiego nie była w stanie w historycznych warunkach 1920 roku zapewnić nam zwycięstwa. Triumfowali germanizatorzy. Upojeni zwycięstwem wznosili we wsiach i miastach pomniki wdzięczności i wierności, które miały stać się gwoździami do trumny świadomości narodowej Powiślan, Warmiaków i Mazurów. Stojący na wysokiej kolumnie u stóp Zamku Malborskiego Krzyżak z twarzą zwróconą na wschód głosił: „Ten kraj pozostanie niemieckim na wieki”.

W Olsztynie zachowały się po dzień dzisiejszy dwa pomniki plebiscytowe. Jeden okazały „Treudank” — to dzisiejszy Teatr im. Stefana Jaracza, drugi natomiast, stojący u wylotu ulicy 1 Maja i Partyzantów — to Dom Polski, siedziba Polskiego Komitetu Plebiscytowego, a w latach poplebiscytowych wszystkich organizacji polskich, działających na Powiślu, Warmii i Mazurach, z Zarządem IV Dzielnicy Związku Polaków w Niemczech na czele.

Dziś obydwa pomniki plebiscytowe są symbolami naszego zwycięstwa. Stwierdzają, że nie udało się germanizatorom zdusić świadomości narodowej ludu, który polskość tych ziem zachował do dni Wyzwolenia. On właśnie, od wieków gospodarz tych ziem, lud polski, który wytrwał, pozostanie na zawsze najcenniejszym pomnikiem-symbolem naszego zwycięstwa plebiscytowego.

Przebudzenie świadomości narodowej ludu polskiego na obszarze plebiscytowym w roku 1920 przynosi pierwszy owoc w postaci założonego w Olsztynie Związku Polaków w Prusach Wschodnich. Dzieje się to zaledwie w trzy miesiące po triumfalnym ogłoszeniu zwycięstwa germanizatorów. Pod patronatem tego Związku powstają nowe organizacje kulturalne, gospodarcze, sportowe. Rozszerza się działalność prasy polskiej, a szczególnie „Gazety Olsztyńskiej”, której drukarnia i księgarnia stają się drugim symbolem polskości ziemi warmińsko-mazurskiej.

Michał Lengowski, współtwórca Związku Polaków w Prusach Wschodnich, poeta warmiński, tak wspomina te czasy w swoim wierszowanym życiorysie:

Lecz kiedy plebiscyt wypadł dla nas marnie,

Wielu z mych rodaków do Polski się garnie,

Wtenczas myśl stanowcza w głowie mi się rodzi:

Nie trza rzucać ziemi, skąd nasz ród pochodzi,

Bo tu trzeba bronić, na tej ziemi laszej,

Praojców spuścizny, polskiej mowy naszej.

Maria Zientarówna, poetka warmińska, która również nie ulękła się przemocy wroga ani trudów dalszych zmagań i nie schroniła się do Polski, tymi słowy zwraca się do swych rodaków opuszczających rodzinną ziemię:

Wytrwaj do końca!

Niech cię myśl ta nie zamąca:

Odejść. Wytrwaj aż do końca,

A nagroda cię nie minie,

Bo tu Polska nie zaginie.

Tam w Ojczyźnie, prawda, miło —

Bo gdzież lepiej by nam było!...

Lecz i w Polsce nie ma nieba,

A Polaków t u nam trzeba!

Rozpamiętywanie rocznicy plebiscytowej jako rocznicy naszej klęski jest z wychowawczego punktu widzenia nonsensem. Skłania bowiem do przemilczeń, które z satysfakcją kwitują nasi wrogowie. Nie trzeba być pedagogiem, aby dostrzec wychowawczą wartość połączonych obchodów 550 rocznicy bitwy grunwaldzkiej i 40 rocznicy plebiscytu. W lipcowym numerze regionalnego „Słowa na Warmii i Mazurach”, przypomniałem :

„Cóż może lepiej łączyć ludzi tych ziem, niż dobrze przygotowane programowo, połączone obchody 40-lecia plebiscytu i 550-lecia bitwy grunwaldzkiej. Ileż życiowej satysfakcji mogą mieć dziś działacze, którzy w roku 1920 oddali głos za Polską. To przecież rocznica ich zwycięstwa. Nie będzie drugiej sposobniejszej okazji do przekazania odpowiedzialności za dalsze losy i rozwój Trójkrainy przez żyjących jeszcze bojowników o polskość tych ziem, tym którzy te ziemie dziś zamieszkują.”

Emocjonalne czynniki grają w wychowaniu człowieka ogromną rolę ale trzeba umieć z nich korzystać. Nie potrafiliśmy tego uczynić w stosunku do 40 rocznicy plebiscytu. Każdy region administracyjny obchodził tę rocznicę osobno. Dzięki temu w podejściu do tego wydarzenia zaznaczyły się dość duże odmienności regionalne.

Odsłonięcie tablicy pamiątkowej ku czci byłego komisarza plebiscytowego, Tadeusza Odrowskiego, połączono w Kwidzynie z apelem poległych. Apel ten stał się punktem kulminacyjnym uroczystości, zamykającym pierwszy dzień Zjazdu, przepiękną manifestacją ku czci zabitych i zamęczonych bohaterów walk o polskość Powiśla, Warmii i Mazur, w której mimo niepogody wzięła udział, obok uczestników Zjazdu, wielotysięczna rzesza mieszkańców Kwidzyna.

W Olsztynie było inaczej. Odsłonięcia tablicy pamiątkowej na Domu Polskim w stolicy Warmii w czasie zjazdu plebiscytowców w dniu 9 lipca towarzyszyła nie tylko piękna pogoda, ale i niepotrzebny pośpiech, a także... i zdziwienie przypadkowych przechodniów, którym nie dostarczono przedtem okazji do zainteresowania się o co chodzi.

Wszyscy uczestnicy Zjazdu w Kwidzynie, nawet ci, którzy przybyli niezapowiedziani, znaleźli pomieszczenia, a przecież wcale niełatwo było organizatorom Zjazdu ulokować w odbudowującym się mieście ponad 300 uczestników pozamiejscowych. Starszych i nie tylko starszych, przewożono samochodami na noclegi, posiłki i miejsca obrad oraz manifestacji.

Drugi dzień Zjazdu Kwidzyńskiego wypełniła uroczysta sesja połączonych rad narodowych, Powiatowej i Miejskiej oraz manifestacja w Janowie, jednej z wiosek powiatu kwidzyńskiego, które głosowaniem w dniu plebiscytu zadecydowały o swym przyłączeniu do Polski. W uroczystościach uczestniczyli najwyżsi przedstawiciele wojewódzcy administracji państwowej, władz politycznych, FJN, TRZZ, ZBOWiD i innych organizacji i stowarzyszeń. Starzy zasłużeni działacze powiatu kwidzyńskiego udekorowani zostali odznaczeniami państwowymi.

Do Janowa mimo niepogody zjechało z różnych stron Powiśla moc ludzi. Bo programowych przemówieniach odbyła się żałobna manifestacja i złożenie wieńców na grobach zamordowanych w roku 1940 przez hitlerowców 16 mieszkańców tej wsi, tych właśnie, którym najeźdźcy przypisali główny udział w przeważeniu szali zwycięstwa plebiscytowego na rzecz Polski.

Odsłonięto tablicę pamiątkową dla uczczenia głównego bohatera tych walk, Augustyna Czyżewskiego, na murach miejscowej szkoły podstawowej, która od tego dnia nosi jego imię. Warto tu może wypomnieć, że w Olsztynie zapomniano o uczczeniu pamięci jednego z głównych bohaterów zmagań plebiscytowych, Bogumiła Linki, spoczywającego na tamtejszym cmentarzu.

Na przykładzie Kwidzyna można stwierdzić, ile dobrego potrafi zdziałać garstka entuzjastów, nawet w dzisiejszych, wcale niełatwych ekonomicznie i organizacyjnie warunkach lokalnych. Zarówno kierownictwo polityczne i administracyjne miasta i powiatu kwidzyńskiego, jak i organizacje społeczne, potrafiły wytworzyć tu atmosferę sprzyjającą przebiegowi procesu ludnościowego scalania i krzewienia lokalnego patriotyzmu. Szczególnie cenną inicjatywę podjęła miejscowa inteligencja skupiona dawniej w „Klubie” i organizacjach zawodowych, dziś w znacznym stopniu zasilająca szeregi kwidzyńskiego Towarzystwa Rozwoju Ziem Zachodnich.

Wśród miast Powiśla, Warmii i Mazur, bodaj właśnie Kwidzyn odznacza się największym dynamizmem. Wyczuwa się tu niepokój twórczy, tak charakterystyczny dla młodych środowisk, prężnych, odważnych, pełnych społecznej inicjatywy, nie bojących się trudu zbierania doświadczeń w organizowaniu nowego życia na ziemi, która po długich latach niewoli wróciła do Ojczyzny. Jest to zjawisko w życiu społecznym na Ziemiach Zachodnich i Północnych niezwykle cenne. Dzięki ofiarnym jednostkom, jakimi może się już dziś Kwidzyn poszczycić, przyobleka się tu zapał entuzjastów miasta i nowej w nim rzeczywistości, w szatę realnych osiągnięć. Oby tego zapału starczyło miłośnikom Kwidzyna na realizację nowych, ambitnych zamierzeń. Dalszy zaś rozwój życia kulturalnego miasta i regionu warunkował będzie fakt, że Kwidzyn to dziś miasto szkół i młodzieży mające ambicje czynnego współuczestnictwa w kształtowaniu nowej rzeczywistości gospodarczej, kulturalnej i oświatowej na Powiślu.

Umiejętność łączenia tradycji ze współczesnością predestynuje Kwidzyn do odegrania na tym właśnie odcinku młodzieżowym i szkolnym pionierskiej roli.

Tradycje zaś pod tym względem ma Kwidzyn wyjątkowo bogate i jedyne w Polsce.

Tradycje szkoły polskiej

Do września 1939 roku istniała w Kwidzynie jedyna polska szkoła średnia na terenie b. Prus Wschodnich. Jej dzieje nie posiadają odpowiednika w historii szkolnictwa polskiego i stanowią przykład bez precedensu, któremu warto poświęcić osobne studium.

Stan prawny istniejący w niemieckim ustawodawstwie szkolnym w chwili powstania państwa polskiego w roku 1918 nie dawał jakichkolwiek warunków dla rozwoju szkół polskich w Niemczech. Ani konstytucja Rzeszy, ani ustawodawstwo poszczególnych „krajów”, a w szczególności Prus, nie zawierało żadnych podstaw prawnych dla powstania takich szkół. Jedynie rozporządzenie pruskiego ministra oświaty z 31 XII 1918 roku przyznawało ludności polskiej w Niemczech prawo do nauki czytania, pisania oraz religii w ojczystym języku. Praktycznie nie miało ono dla ludności polskiej w Niemczech żadnego znaczenia. Było typowym gestem propagandowym republikańskich Prus, obliczonym na uspokojenie opinii zagranicznej. Najlepszy dowód, że stworzone w roku 1920 przez stronę polską tu i ówdzie szkoły na Powiślu, Warmii i Mazurach nie przetrwały klęski plebiscytowej.

Lepsze nieco warunki dla rozwoju polskiego szkolnictwa w Niemczech zaistniały od roku 1922 na Górnym Śląsku, gdzie obowiązująca od 15 lat Konwencja Genewska dawała nam teoretycznie równe szanse z Niemcami. Niestety, i tu nie potrafiliśmy należycie wykorzystać uprawnień. Przyczyn niepowodzenia należy dopatrywać się nie tylko w silnym przeciwdziałaniu niemieckim, ale i w zależnej całkowicie od administracji państwowej formie szkół (szkoły publiczne z dobieranymi celowo przez Niemców jak najgorszymi nauczycielami) a także w braku należytej orientacji ludu polskiego pozbawionego przywódców, którzy po powstaniach i plebiscytach przenieśli się do Polski, oraz braku dostatecznego zainteresowania się rządu polskiego losem ludu pozostałego poza granicami organizującego się po 150 lalach niewoli młodego państwa.

Jeszcze gorzej niż na Śląsku przedstawiała się sytuacja na innych terenach Rzeszy zamieszkałych przez ludność polską. Dopiero ogłoszone w dniu 23 stycznia 1929 roku w pruskim „Dzienniku Urzędowym” („Zentralblatt für innere preussische Verwaltung”) rozporządzenie pruskiej Rady Ministrów z dnia 31 grudnia 1928 roku („Ordnung zur Regelung des Schulwesens für die polnische Minderheit” — Ordanycja w sprawie uregulowania szkolnictwa dla polskiej mniejszości narodowej) stworzyło podstawę prawną do zakładania w Niemczech państwowych i prywatnych szkół z polskim językiem nauczania.

Starania o otwarcie pierwszej szkoły średniej na terenie Niemiec rozpoczął Związek Polskich Towarzystw Szkolnych bezpośrednio po wejściu w życie Ordynacji Szkolnej. W dniu 16 sierpnia 1929 roku miało rozpocząć pracę seminarium dla wychowawczyń przedszkoli w Olsztynie. Niestety, w dniu zamierzonego otwarcia szkoły rejencja olsztyńska cofnęła wydane zezwolenie, a ciągnąca się w nieskończoność wymiana pism po przeszło dwóch latach zakończyła się ostateczną odmową pruskiego Ministerstwa Oświaty.

Tak więc pierwsze próby realizacji Ordynacji przekonały Związek Polaków i Związek Polskich Towarzystw Szkolnych w Niemczech, że tylko własne, i to prywatne, szkoły z polskim językiem nauczania mają jakie takie szanse przebrnąć przez Charybdę i Scyllę ustawodawstwa i praktyki administracyjnej władz niemieckich. W celu uruchomienia jednak takiego szkolnictwa na Powiślu, Warmii, Mazurach, Śląsku, Pograniczu i Pomorzu Kaszubskim, potrzeba było nie tylko mnóstwa pieniędzy, ale i pokonania wielu innych niezwykle uciążliwych przeszkód, takich jak:

— brak na tych terenach odpowiednich na szkoły lokali, będących w posiadaniu polskim, przy zdecydowanej odmowie wynajęcia lokali ze strony właścicieli Niemców, zastraszonych przez władze i nacjonalistyczne organizacje niemieckie;
— brak nauczycieli-Polaków posiadających niemieckie obywatelstwo;
— niezatwierdzenie przedłożonych przez Związek Polskich Towarzystw Szkolnych programów dla szkół polskich. Na ich miejsce wydało pruskie Ministerstwo Oświaty dla tych szkół własne programy (zarządzenie z dnia 30.IV.1929 r. Nr 11-III-A 1011) nie uwzględniające, jak można się z góry domyślać, życzeń ludności polskiej;

— niedopuszczenie do szkół polskich w Niemczech podręczników wydanych i obowiązujących w Polsce — nawet elementarzy.

Teoretycznie więc szkoły polskie musiały obywać się bez podręczników.

Pokonując te ogromne trudności zdołaliśmy zorganizować w Niemczech do końca 1931 roku 67 polskich prywatnych szkół powszechnych z 1883 uczniami, w których uczyło 83 nauczycieli Polaków. Z liczby tej przypadało na teren Prus Wschodnich 24 szkoły z 25 nauczycielami i 400 uczniami.

Szybki rozwój szkół polskich zaniepokoił niemieckich nacjonalistów i wywołał z ich strony zaciekłą kontrakcję. Dowodzi tego poufny okólnik rozesłany 2 IX 1932 roku przez Heimatbund Ostpreussen: „Ausarbeitung über die Auswirkung der Preussischen Minderheitschulordnung vom 20 Jan. 1929 in Ostpreussen” — zawierający opracowanie wyników zastosowania Ordynacji Szkolnej z 29 stycznia 1929 r. w Prusach Wschodnich.

Szczególnie wrażliwe stały się władze i organizacje niemieckie na wszelkie przejawy życia polskiego na Pomorzu Kaszubskim i na Mazurach. Te dwa regiony stanowiły bowiem wyjątkowy przedmiot zainteresowań polityki rządu niemieckiego i działalności germanizacyjnej. Zarówno Kaszubom, jak i Mazurom nauka i propaganda niemiecka starała się wmówić za pośrednictwem szkoły, koszar wojskowych, różnych organizacji itp., że nie są Polakami, a język jakim mówią jest spolonizowanym dialektem „mazowieckim”, o niczym nie świadczącym.

Na terenie Pomorza Kaszubskiego, po przezwyciężeniu wszystkich trudności, założyliśmy w powiecie bytowskim dwie pierwsze szkoły podstawowe w Płotowie i Rabacinie, a w roku następnym (1930) dwie dalsze w Ugoszczy i Wojsławowej Dąbrówce. Piąty wniosek Towarzystwa Szkolnego o otworzenie prywatnej szkoły polskiej w Kłącznie odczuciła rejencja w Koszalinie bez podania powodów. Wszelkie dalsze starania Związku Polskich Towarzystw Szkolnych, wnioski i skargi skierowane do najwyższych czynników administracyjnych państwa oraz Najwyższego Trybunału Administracyjnego, nie odniosły żadnego skutku. Mało tego. W roku 1932 władze pruskie cofnęły pozwolenie na nauczanie wszystkim nauczycielom polskim pracującym w tych szkołach, nie siląc się na jakiekolwiek uzasadnienie. Usilne starania o zatwierdzenie nowych nauczycieli, nawet spośród proponowanych obywateli niemieckich, zakończyły się niepowodzeniem, a wysokie mandaty karne zmusiły opornych rodziców do posłania z powrotem dzieci do szkół niemieckich. W taki sposób władze niemieckie, bagatelizując całkowicie obowiązujące postanowienia ordynacji szkolnej, zlikwidowały problem polskiego szkolnictwa na Kaszubach.

Podobne „uwrażliwienie” rządu pruskiego na wszelkie przejawy życia polskiego dały się nam dotkliwie we znaki na Mazurach. Każdy krok polski był tu śledzony z największą uwagą. Od agentów wewnętrznego wywiadu roiło się tu na każdym kroku.

Oto obrazek wyjęty z codziennego życia ludności polskiej na Mazurach, zachowany w tajnych aktach osławionej organizacji politycznej Bund deutscher Osten — Związku Niemiecki Wschód:

Lindendorf (dzisiejszy Lipowiec — objaśnienie moje W.G.), pow. Szczytno, 14.8.1937 r. Dnia 13.8.1937 roku przybyli Linka i jeszcze jeden mężczyzna (w koszuli sportowej) do rodziny Ciesińskich. Ciesińska i Domin były na wakacjach w Polsce. Dowiedziawszy się o tym, postawiłem pod oknem swojego agenta, który umiał po polsku, aby podsłuchał rozmowę. Polacy przynieśli ze sobą książki, prawdopodobnie kalendarze. Czytali z nich, objaśniali słuchaczom. Ale i stara Ciesińska próbowała czytać. Agent mój odniósł wrażenie, jakoby piętnastoletnia Ciesińska miała zostać nauczycielką, tym bardziej iż stara Ciesińska twierdziła, że córka jej dobrze się uczy i pojmuje. Trzeba jej w jaki sposób gębę zatkać. (—) Ewert.

Każda wioska miała swojego „Ewerta” i stojących do jego dyspozycji agentów, rekrutujących się często z nieświadomej ludności rodzimej, obałamuconej niemiecką propagandą i pracą niemieckiej szkoły, niemieckiego duchowieństwa, różnych „bundów” i „ferajnów”, pruskiego żandarma i karczmarza, renegatów, którzy dla kariery czy doraźnych korzyści materialnych poszli na służbę wroga. Tragiczne losy jedynej polskiej szkoły w Piasutnie na Mazurach, przypieczętowane śmiercią nauczyciela Jerzego Lenca, są tego aż nadto wymownym dowodem.

Polskie Gimnazjum w Kwidzynie

Początek nowego etapu rozwoju szkół polskich w Niemczech stworzyło otwarcie w dniu 8 listopada 1932 roku pierwszego polskiego gimnazjum typu klasycznego w Bytomiu na Górnym Śląsku. Silny napływ młodzieży do tej jedynej polskiej szkoły średniej na terenie Niemiec wykazał już w drugim roku jej istnienia konieczność uruchomienia w niedługim czasie nowego polskiego gimnazjum. Postanowiono otworzyć je w drugim wielkim skupisku Polaków — na terenie Prus Wschodnich. Wybór padł na Kwidzyn.

Po stosunkowo łatwym ulokowaniu w dniu 4 listopada 1933 r. Liceum Żeńskiego w Tarnowskich Górach, na terenie Polski (do czasu wybudowania własnego gmachu w Raciborzu) podjął Związek Polskich Towarzystw Szkolnych z energią starania o zezwolenie na budowę gimnazjum w Kwidzynie. Napotkały one z miejsca na zdecydowany, wsparty literą „prawa” opór władz. Ustawodawstwo pruskie — tu dla odmiany całkiem przeciwnie niż na Górnym Śląsku — zabraniało udzielania koncesji na prowadzenie szkół osobom prawnym, a zatem i Związkowi Polskich Towarzystw Szkolnych — przewidywało natomiast na koncesjonariusza szkoły tylko osoby fizyczne. W ten sposób ustawodawca dawał władzy państwowej możność drastycznego ingerowania w życie szkoły prywatnej. Odebranie dyrektorowi koncesji równało się tu praktycznie likwidacji szkoły, podczas gdy np. usunięcie dyrektora Gimnazjum w Bytomiu nie zagrażało dalszemu istnieniu szkoły.

Pierwsze oficjalne wystąpienie Związku Polskich Towarzystw Szkolnych w Niemczech w sprawie otwarcia nowej polskiej szkoły średniej w Kwidzynie nosi datę 26 V 1934 roku. Oto najważniejsze jego wyjątki w tłumaczeniu:

Do

Pana Pruskiego Ministra Nauki, Sztuki i Oświaty w Berlinie

Powołując się na artykuł III § 1 „Ordynacji szkolnej dla polskiej mniejszości narodowej” przedkładamy niniejszym wniosek o udzielenie zezwolenia na założenie i prowadzenie prywatnego gimnazjum realnego z polskim językiem nauczania w Kwidzynie.

Zakład ma nosić nazwę: „Prywatne Gimnazjum Realne z polskim językiem wykładowym”.

Zakład ma być typem gimnazjum realnego w sensie wytycznych programowych Pana Ministra i posiadać prawo wydawania absolwentom świadectwa dojrzałości niemieckiego dziewięcioletniego zakładu naukowego, które by ich uprawniało do studiów w każdej wyższej szkole niemieckiej...

Gimnazjum realne ma być założone w Kwidzynie przy Herrenstr. 14 w budynku, który zostanie specjalnie na ten cel postawiony...

Gimnazjum realne powinno być otwarte w dniu 1 kwietnia 1935 r.

Przedkładając powyższy wniosek prosimy Pana Ministra uprzejmie o jego pozytywne załatwienie... Odpis tego wniosku przesłaliśmy do wiadomości Panu Nadprezydentowi w Królewcu, Oddział Szkół Średnich.

Za Zarząd:

Szczepaniak dr Jan Kaczmarek

Prezes Sekretarz generalny

Od chwili złożenia powyższego wniosku rozpoczęła się żmudna i denerwująca blisko 4 lata trwająca walka — najpierw o uzyskanie pozwolenia na rozpoczęcie budowy gmachu szkolnego, a później na jej kontynuowanie.

Wreszcie w dniu 1 kwietnia 1937 r., a więc na początek roku szkolnego 1937/38 (rok szkolny w Niemczech zaczynał się po feriach wielkanocnych) gmach był kompletnie gotowy. Władze niemieckie nadal jednak zwlekały z udzieleniem koncesji na otwarcie szkoły. Dopiero zamknięcie dwóch największych niemieckich gimnazjów w Polsce (w Bydgoszczy i Grudziądzu) spowodowało, że prezydent rejencji kwidzyńskiej, von Keudel, w ciągu tygodnia przesłał do Związku Polskich Towarzystw Szkolnych w Berlinie telegraficzne powiadomienie o udzieleniu proponowanemu przez Związek dyrektorowi koncesji na otwarcie i prowadzenie szkoły polskiej w Kwidzynie.

Polskie Gimnazjum w Kwidzynie zostało otwarte w dniu 10 listopada 1937 roku.

Jakie nadzieje wiązało społeczeństwo polskie z nowo otwartą placówką naukową i wychowawczą?

Zagajając uroczystość poświęcenia i otwarcia Szkoły, dyrektor Banku Słowiańskiego w Berlinie, Franciszek Lemańczyk, powiedział m.in.:

Wspólnym wysiłkiem całego ludu naszego, a za pomocą naszych rodaków, przede wszystkim Funduszu Szkolnictwa Polskiego Zagranicą, Bank Słowiański zgodnie z otrzymanym poleceniem wybudował ten gmach przeznaczony na szkolenie zastępów młodzieży polskiej w Niemczech.

Po czterech prawie latach budowy mogliśmy wreszcie zaprosić Was tu wszystkich, abyście byli świadkami dzisiejszej uroczystości poświęcenia. Uroczystość ta niech będzie pięknym symbolem walki naszej o język, Wiarę Ojców, kulturę narodową — o naszą Polskość.

Z młodzieży bowiem kształcącej się tu mają wyjść młodzi Polacy, którzy staną wśród ludu naszego jak równi z równymi, oświecając i pogłębiając w Nim przekonanie o Wielkości naszego Narodu.

Inauguracyjne przemówienie wygłosił ks. dr Bolesław Domański, prezes Związku Polaków w Niemczech. Oto jego słowa:

Gimnazjum nasze jest dziełem Ludu Polskiego. Ale ono jest zarazem daniną całego Narodu Polskiego. Naród nasz zbierał datki dobrowolne na to Gimnazjum. Starcy i młodzi, bogaci i ubodzy, robotnicy i rzemieślnicy, wszyscy kładli cegiełkę do cegiełki, aż się ten gmach mógł wznieść na Malborskiej ziemi.

Witam z niekłamaną i najszczerszą radością to nowo narodzone dziecię kultury naszej rodzimej, gimnazjum tutejsze — z tą nadzieją, z tym przekonaniem, że z uczelni kwidzyńskiej wyjdą mężowie szlachetni, zacni, całym sercem oddani Sprawie Ludu Polskiego, dobrzy i dzielni Polacy.

Prezes Związku Polskich Towarzystw Szkolnych w Niemczech, Stefan Szczepaniak, wyraził w imieniu tej organizacji życzenie:

...ażeby gimnazjum w Kwidzynie, którego otwarcia lud polski w Rzeszy oczekiwał od szeregu miesięcy, stało się kuźnią serc młodych Polaków, wychowało ich na dobrych synów narodu a prawych obywateli i stało się szkołą mocnych a szlachetnych charakterów.

Przemawiając na tej uroczystości w imieniu Śląska Franciszek Myśliwiec, prezes Dzielnicy I Związku Polaków w Niemczech, apelował do wychowawców:

Pielęgnujcie więc te młode nasze sadzonki tak, aby z nich wyrośli ludzie tacy, którzy by zaszczyt polskości naszej przynieśli.

Przedstawiciel rodziców, Kazimierz Donimirski, zwracając się do grona nauczycieli powiedział:

Prosimy was, dajcie dzieciom naszym nie tylko wiedzę, ale i hart ducha, aby wytrwali po nas.

To były jedynie wskazania .praktyczne, jakie otrzymali ze strony polskiej wychowawcy kwidzyńskiej młodzieży.

Powodzenie jakim cieszyła się nowa placówka naukowa spowodowało, że już w drugim roku jej istnienia zapełniły się wszystkie pomieszczenia w internacie i w kwietniu 1939 roku trzeba było przekazać do Bytomia około 30 z przyjętych na nowy rok szkolny do klasy pierwszej (seksty) uczniów, ponieważ zabrakło już dla nich miejsca.

Uczniowie gimnazjum kwidzyńskiego pochodzili ze wszystkich terenów Niemiec, a nie tylko z Prus Wschodnich. Ze względów ideowo-wychowawczych uczyła się w Kwidzynie również spora grupa Ślązaków, chociaż mieli u siebie szkołę w Bytomiu — co prawda szkołę typu staroklasycznego.

Młodzież szkoły kwidzyńskiej rekrutowała się głównie ze sfer robotniczych i chłopskich (ponad 90%). Na 162 uczniów w roku szkolnym 1939/40 tylko 2 było synami właścicieli ziemskich, kilku synami kupców i pracowników Związku Polaków. Byli więc to w przytłaczającej większości wypadków chłopcy dosyć biedni.

Blisko połowa przyjmowanych uczniów, uczęszczała przedtem do szkół niemieckich — a reszta do polskich. Stąd ogromna różnica, przede wszystkim językowa, którą trzeba było w pierwszym roku nauczania wyrównać, i to bardzo szybko, skoordynowanym wysiłkiem wszystkich wychowawców.

Ogromna większość uczniów posiadała obywatelstwo niemieckie, tylko 5 miało obywatelstwo polskie. Całkiem odwrotnie kształtowała się w tej mierze sytuacja w gronie nauczycielskim.

Stanowili je też na ogół ludzie młodzi (tylko dwóch przekroczyło nieznacznie czterdziesty rok życia).

Założenia wychowawcze

Od początku mojej pracy pedagogicznej w polskim szkolnictwie na terenie Rzeszy, a szczególnie od chwili powstania w roku 1932 pierwszego polskiego gimnazjum w Bytomiu, stanęła przed wychowawcami szkół polskich w Niemczech konieczność rozwiązania problemu modelu wychowawczego. Żadne bowiem instrukcje polskich władz szkolnych (Związku Polaków czy Związku Polskich Towarzystw Szkolnych), nie dawały nam odpowiedzi na bardzo zasadnicze pytanie: jaki właściwie typ Polaka winniśmy wychować.

Bo Niemcy — paradoks, z tych makabrycznych — nie mieli w tej dziedzinie wątpliwości. Ich „zadania wychowawcze” były dosyć proste. Rewolucja narodowo-socjalistyczna, głosząca w dalszym ciągu cesarskie „Deutschland, Deutschland über alles”, postanowiła sobie za cel podbój świata. „Do nas należą dziś Niemcy, a jutro cały świat” — śpiewały brunatne szeregi.

Żądza zawładnięcia światem, zagarnięcia materialnego i duchowego dorobku innych narodów i włączenie go do własnego skarbca na wyłączne potrzeby niemieckiego narodu, opanowanie najważniejszych źródeł surowców stwarzających podstawę pod rozwój własnej potęgi gospodarczej, zniszczenie wszystkiego i wszystkich, którzyby się temu przeciwstawili — oto hasła, tak dobrze odpowiadające psychice pruskich entuzjastów „Drang nach Osten”.

Już samym potrząsaniem uzbrojoną pięścią osiągnęli narodowi socjaliści szereg sukcesów na arenie międzynarodowej, wywołując tym samym entuzjazm coraz obłędniej sfanatyzowanych szeregów niemieckiej młodzieży zgrupowanej w HJ i BDM. Zdawali sobie jednak wodzowie narodowego socjalizmu sprawę z tego, że zawładnięcie światem wymagać będzie nie tylko olbrzymich przygotowań materialnych i propagandowych, ale i ogromnego wysiłku całego narodu niemieckiego, a przede wszystkim rozstrzygnięć w walce orężnej.

Z takiego postawienia sprawy wynikał wcale jasno „ideał wychowawczy” szkoły niemieckiej. I był bardzo mało skomplikowany. Należało po prostu wychować inteligentnych żołnierzy, pierwszorzędnie wyrobionych fizycznie, dobrze przygotowanych technicznie, pozbawionych skrupułów moralnych oraz balastu niepotrzebnej dla żołnierzy wiedzy, żołnierzy ślepo oddanych idei narodowego socjalizmu i zdolnych do rozstrzygnięcia na korzyść Niemiec walki o panowanie nad światem. Nastawieni na ofensywne działanie, mieli młodzi Niemcy w wyniku celowych i jednostronnych działań szkoły, wojska i organizacji narodowo-socjalistycznych, przygotować się jak najlepiej do skutecznego ataku w momencie wybranym przez Führera.

Dlatego programy niemieckich szkół średnich odrzuciły po rewolucji hitlerowskiej cały balast wiedzy nie mającej bezpośredniego związku z realizacją tych dalekosiężnych zamierzeń. Główny nacisk położono zatem na wychowanie fizyczne w szkole i we wszystkich organizacjach pozaszkolnych. Inne przedmioty nauczania służyły do uzasadnienia tez narodowego socjalizmu i wynikających z nich pretensji do niemieckiego władztwa nad światem. Powstałe w ten sposób braki w ogólnym wykształceniu ucznia były nieważne: obiecywano sobie odrobić je z chwilą, gdy zwycięstwo da „władcom świata” możność swobodnego dysponowania dla umacniania zdobytej potęgi gospodarczej milionami niewolników, majątkiem oraz źródłami surowców i środkami produkcji podbitego świata.

Temu samemu celowi służyła sztuczna selekcja materiału ludzkiego, oparta o rasistowskie ustawy, zmierzające do normalnej, na doświadczeniach naukowych opartej hodowli człowieka. Znalazło to swój wyraz również w programach szkolnych, do których wprowadzono nowy przedmiot: „Rassenkunde” — naukę o rasie.

Nowa hitlerowska reforma szkolna w Niemczech skracała czas nauki w szkole średniej o jeden rok. Zamiast więc szkoły dziewięcioletniej, wprowadzała jednolity typ średniej szkoły ośmioklasowej. Pięć pierwszych klas miało program wspólny. W klasach VI—VIII uczeń mógł wybrać kierunek przyrodniczy albo humanistyczny. Rozporządzenie hitlerowskiego ministra oświaty, Rusta, z dnia 29 stycznia 1938 r. (E IIIa 245/38a) wprowadzało nowy wymiar godzin dla poszczególnych przedmiotów:

Za najważniejszy przedmiot uznało hitlerowskie Ministerstwo Oświaty... wychowanie fizyczne. Znalazło się ono w programie na pierwszym miejscu i w wymiarze 5 lekcji tygodniowo w każdej klasie. Razem godzin 40.

Druga grupa przedmiotów stanowiła trzon wychowania narodowo-socjalistycznego i obejmowała:

Do trzeciej grupy należały przedmioty matematyczno-przyrodnicze, których zadaniem było uzasadnienie naukowe teoretycznych sformułowań ideologii rodowo-socjalistycznej, podawanej na lekcjach przedmiotów grupy II. Należały tu:

Grupa piąta obejmowała „wspólnoty pracy” w zakresie przedmiotów matematyczno-przyrodniczych i humanistycznych w ogólnym wymiarze 9 godzin dla każdej grupy w klasach VI—VIII.

W grupie ostatniej (szóstej) znalazła się nauka religii w klasach I—IV po dwie godziny tygodniowo i w klasach V—VIII po jednej godzinie tygodniowo. Razem godzin 12.

Ogółem klasa I miała 31 godzin lekcyjnych tygodniowo, klasa II — 32, klasa III—V po 34 i klasy VI—VIII po 36 godzin tygodniowo.

Do wymienionej liczby przedmiotów doszedł w Polskim Gimnazjum w Kwidzynie jeszcze jeden przedmiot obowiązujący, a mianowicie język polski. Przyjęliśmy zasadę, że powinien on być nauczany co najmniej w takim samym wymiarze godzin jak język niemiecki. Ażeby nie przeciążyć uczniów zbyt wielką ilością godzin nauki, wytargowaliśmy u naszych „opiekunów niemieckich” zmniejszenie ilości godzin w innych przedmiotach, a mianowicie: w ćwiczeniach cielesnych o jedną godzinę, w muzyce, nauce o sztuce i historii w różnych klasach o 1—2 godziny. Pomimo to zmuszeni byliśmy obciążyć naszych uczniów 1—2 godzinami lekcyjnymi tygodniowo ponad ilość godzin obowiązujących ich rówieśników w szkołach niemieckich.

Niełatwo więc było nam w tych warunkach zdecydować się na wybór odpowiedniego dla szkoły polskiej w Niemczech ideału wychowawczego. Całe bowiem przedwojenne życie polskie, a więc i zadania wychowawcze szkoły polskiej w Polsce, obracające się głównie dookoła idei obronnych: „nie rzucim”, „nie damy”, „nie zginęła” — nie ułatwiały nam wyboru. Pozostawieni pod tym względem sami sobie, doszliśmy wreszcie po licznych rozważaniach i debatach do przekonania, że musimy wychować taki typ Polaka, który, właśnie świadomy celów wychowawczych szkoły niemieckiej i „H.J.” będzie w stanie być odpowiednim i twardym adwersarzem przyszłych wychowanków szkoły niemieckiej. Należało więc i w naszym wychowaniu położyć jak największy nacisk na zdrowie i tężyznę fizyczną — nie zaniedbując jednak żadnego z czynników wychowawczych i emocjonalnych, mogących mieć wpływ na wyrobienie odpowiedniej postawy duchowej wychowanków szkoły polskiej.

Stąd ta wielka troska o wszechstronny rozwój organizacji szkolnych i kół zainteresowań, teatru szkolnego, obchodów rocznic i świąt, inicjowanie i organizowanie uroczystości wewnętrznych i jak najściślejszy udział praktyczny w życiu i walce ludu polskiego w Niemczech z naporem wojującego germanizmu.

Sprzyjającą okolicznością dla szkoły w Kwidzynie było nie tylko jej nowoczesne urządzenie, ale nawet i to (co w intencjach ustawodawców regencji pruskiej miało być źródłem słabości tego rodzaju szkół), że dyrektor szkoły był równocześnie koncesjonariuszem zakładu, co wzmacniało bardzo silnie jego pozycję i zapewniało stałość kierownictwa. Ponadto prywatne gimnazjum w Kwidzynie posiadało bardzo dobrze zorganizowany internat w oddzielnym skrzydle gmachu szkolnego z lekarzem szkolnym, stale tu mieszkającym, i nowy, nowocześnie urządzony gmach specjalnie do potrzeb internatowej szkoły dostosowany. Można więc było planować pracę długofalową i konsekwentnie plany te realizować.

Zdawaliśmy sobie na ogół dobrze sprawę z tego, jak nie powinien wyglądać polski zakład naukowy za granicą i mieliśmy ambicję doprowadzenia w ciągu czterech lat do uczynienia właśnie ze szkoły kwidzyńskiej uczelni-wzorca. Posiadaliśmy wszystkie dane, żeby ten cel osiągnąć.

Każdy dzień pracy przynosił nam nowe pomysły, rozwijał i uzupełniał dzień wczorajszy i w ten sposób rósł zasób doświadczeń, z którego my, kwidzyniacy, zaczęliśmy być dumni. Słowo „kwidzyniak” nabrało konkretnej i wcale budującej treści. Już po roku pracy zaczęło się Gimnazjum liczyć w całokształcie spraw polskich i w życiu kulturalnym ludu polskiego w Niemczech. Za najważniejszy współczynnik naszej pracy wychowawczej, uznaliśmy czynną postawę nauczyciela. Staraliśmy się więc o wykorzystanie wszystkich jego walorów osobistych. Stąd troska nawet o codziennie ogoloną twarz, o zawsze czysty kołnierzyk i błyszczące buty — o jego zachowanie się w szkole i poza szkołą. Wychodziliśmy z założenia, że nauczyciel był w umysłowości ucznia pierwszym i najważniejszym ambasadorem Polski, reprezentantem jej kultury. Poprzez osobowość nauczyciela zapoznawali się kwidzyniacy z Ojczyzną, zanim po raz pierwszy dotknęły ich stopy wolnej, ojczystej ziemi. Wychowankowie nasi kształtowali w sobie taką Polskę, jaką widzieli i wyczuwali w nauczycielu. Umiejętny więc dobór wychowawców gwarantował nam w pełni powodzenie nakreślonego planu wychowawczego.

Kwidzyński eksperyment