Całe miasto o tym mówi - Fannie Flagg - ebook + książka

Całe miasto o tym mówi ebook

Fannie Flagg

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Każde miasto skrywa tajemnice, które nie powinny wyjść na światło dzienne…

Nowa powieść autorki niezapomnianych Smażonych, zielonych pomidorów

Bestseller dziennika „The New York Times”

Elmwood Springs w Missouri to zwykłe miasteczko jakich wiele w Ameryce. Coś dziwnego jednak dzieje się na lokalnym cmentarzu. Spokojne Łąki, tak nazywa się to miejsce, bynajmniej nie są spokojne... Zdziwicie się, ale wszystkie plotki, żarty i intrygi dotyczące mieszkańców Elmwood Springs tu właśnie mają swoje źródło!

A jest o czym rozprawiać. Miasteczko założył w 1889 roku szwedzki imigrant, Lordor Norstrom. Szybko dołączyli do niego inni przybysze z Europy, w tym wybrana dla niego przez… korespondencyjne biuro matrymonialne żona. Kolejne pokolenia pierwszych osadników przyczyniają się do rozwoju miejscowości, a my z uśmiechem i zadumą śledzimy ich perypetie rodzinne, kryzysy i sukcesy na tle ważnych wydarzeń, od pierwszej wojny światowej, przez walkę sufrażystek o prawo do głosowania, wielki kryzys, wynalezienie telegramu po lądowanie na Księżycu i narodziny technologii cyfrowej.

Tę ciepłą i wzruszającą opowieść o życiu, poczuciu wspólnoty i trwaniu, o tym, jak ważna jest rodzina i przyjaciele, Fannie Flagg snuje z typowym dla siebie humorem i serdecznością, przetykając ją prostymi życiowymi mądrościami, które są najlepszym antidotum na stresy i koszmary współczesności.

Fannie Flagg w najlepszym wydaniu — „The Florida Times-Union”

Zachwycająca — „The Washington Post”

Pełna domowych mądrości i napełniająca otuchą — „Kirkus Review”

Ciepła i ujmująca — „Miami Herald”

Poprowadzona z wielką łagodnością opowieść skłania czytelnika do przemyśleń na temat życia, miłości i utraty — „Star Tribune”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 393

Oceny
4,1 (256 ocen)
115
78
37
20
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
iza_rut

Nie oderwiesz się od lektury

Opowieść skłania do refleksji, ciekawa narracja.
00
MStrzelecka2008

Nie oderwiesz się od lektury

optymistyczna i zaskakująca
00
exzozol

Z braku laku…

Jestem bardzo rozczarowana zakończeniem. Autorka naprawdę mogła je sobie darować.
00
Virginia

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniałą książka 😍😍😍
00
annakuliberda

Dobrze spędzony czas

Milutka. Łatwo się czyta. Jest bezpretensjonalnie urocza i jak zawsze u FF dobrze napisana. Na oderwanie się od trudnej rzeczywistości polecam.
00

Popularność




Tytuł oryginału: THE WHOLE TOWN’S TALKING
Opieka redakcyjna: PAULINA OHAR-ZIMA
Redakcja: BIANKA DZIADKIEWICZ
Korekta: Pracownia 12A, ANNA RUDNICKA, EWELINA KOROSTYŃSKA
Projekt okładki: PETER MALONE
Opracowanie okładki na podstawie oryginału: ROBERT KLEEMANN
Redakcja techniczna: ROBERT GĘBUŚ
Skład i łamanie: Nordic Style
Copyright © 2016 by Willina Lane Productions, Inc. All rights reserved. Published in the United States by Random House, an imprint and division of Penguin Random House LLC, New York. Original Cover Artwork copyright ©2016 by Peter Malone reproduced by kind permission of Peter Malone c/o Caroline Sheldon Literary Agency Ltd. © Copyright for the Polish translation by Wydawnictwo Literackie, 2018.
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-08-06647-8
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kraków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40 e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl
Konwersja: eLitera s.c.

Dla Cluny Brown,która potrafi wszystko naprawić

Co wie wrona

Zrywają się wcześnie, na wsi i w miastach, gotowe zająć się ważnymi wronimi sprawami. Zbierają się w duże stada, czasem latają samotnie lub w małych grupkach. Cały dzień wzbijają się i opadają, krzycząc do ludzi. Wołają z drzew, z dachów, z drutów telefonicznych:

– TERAZ! TERAZ! ŻYJ TERAZ!

Biedne stare wrony. Myślą, że coś mówią, a tymczasem ludzie słyszą tylko:

– KRA! KRA! KRA!

Prolog

Cóż mogę powiedzieć o tym miasteczku? Gdybyś przejeżdżał przez nie w tamtych czasach, pewnie uznałbyś je za mieścinę, jakich wiele... ale myliłbyś się. Urodziłem się tam i wychowałem, więc dobrze wiem, o czym mówię. Mieszkańcy nie byli bogaci, ale trzymaliśmy się razem. A wiadomość o tym, co stało się z Hanną Marie, bardzo nas poruszyła. Wszyscy o tym rozprawiali. Nie było nikogo, kto by się nie zarzekał, że coś z tym zrobi. Ale nigdy, nawet w najśmielszych marzeniach, nie przyszłoby nam do głowy, kto tego dokona. A już na pewno nikt nie przypuszczał, w jaki sposób się to stanie. W tym momencie nie powiem nic więcej, żeby nie zdradzić za dużo. Bo kto by chciał przedwcześnie znać zakończenie? Ja na pewno nie.

Przyjaciel

A więc od początku...

Lordor Nordstrom

1889MISSOURI, USA

W wieku dwudziestu ośmiu lat Lordor Nordstrom opuścił dom w Szwecji z zamiarem kupienia ziemi w Ameryce. Po kilku miesiącach, kiedy przemierzał południowe Missouri, natrafił na dużą połać żyznej ziemi z wieloma źródłami, w sam raz na farmę mleczarską. Gdy już oczyścił teren pod gospodarstwo, zamieścił w szwedzko-amerykańskiej gazecie ogłoszenie, w którym zapraszał młodych osadników. W odpowiedzi zaczęli przybywać wraz z rodzinami i zwierzętami gospodarskimi. Do 1880 roku utworzyła się mała wspólnota rolnicza, którą okoliczni mieszkańcy nazwali Swede Town, nie bacząc na fakt, że mieszkało tam dwóch Niemców i jeden Norweg (podejrzewany o bycie Finem).

Tego dnia Lordor Nordstrom stał na szczycie niewielkiego wzgórza, spoglądając na rozległe zielone łąki i białe domki w dole. Ciszę i spokój zakłócały jedynie głosy ptaków i pobrzękiwanie dzwonków na szyjach krów. Jak okiem sięgnąć, widoki zapierały dech w piersiach. To było to, o czym Lordor marzył.

Postanowił podarować tę ziemię wspólnocie i nazwać ją Spokojnymi Łąkami. Schodząc ze wzgórza, był z siebie zadowolony. Jako pierwszy osadnik czuł się odpowiedzialny za tych, którzy zjawili się tu po nim. I oto udało mu się znaleźć idealne miejsce, w którym kiedyś będą mogli złożyć swoje kości.

W następnych tygodniach Lordor i inni pionierzy oczyścili teren na wzgórzu i wyznaczyli kwatery na pochówki. Każdej kwaterze przydzielili numer, zapisany po szwedzku i angielsku, żeby uniknąć nieporozumień. Zbudowali wysoką drewnianą bramę zwieńczoną łukiem i zdobioną rzeźbionymi kwiatami, po czym wyryli na niej napis: CMENTARZ SPOKOJNE ŁĄKI, ZAŁ. 1889.

Po skończeniu pracy Lordor zwołał zebranie i ogłosił, że ponieważ wszyscy przybyli tu mniej więcej w tym samym czasie, otrzymają miejsca na cmentarzu za darmo, według zasady: kto pierwszy, ten lepszy. Takie podejście wydawało mu się jedynym uczciwym. W przyszłości następni przybysze mieli płacić po pięćdziesiąt centów za działkę.

W niedzielę wszystkie rodziny załadowały wozy i wjechały na wzgórze, by małymi kołkami oznaczyć swoje kwatery. Niektórzy, jak Swensenowie, mieli nadzieję na założenie dużej rodziny, zaznaczyli więc cały rząd ponad dwudziestu działek, by zapewnić miejsce spoczynku sobie i tym, którzy mieli przyjść po nich.

Birdie Swensen była bardzo zadowolona z wybranej parceli. Lubiła muzykę i z przyjemnością wsłuchiwała się w śpiew ptaków i dzwonki krów. Podobało jej się też otoczenie. Zwróciła się do męża:

– Patrz, Lars, widać stąd naszą farmę i wiatrak. To będzie wspaniałe miejsce dla dzieci, kiedy przyjdą nas odwiedzić.

Państwo Knott chcieli mieć widok na pola kukurydzy.

Chociaż obszar na szczycie wzgórza był dość rozległy i osadnicy mogli się ulokować z dala od siebie, to jednak dała o sobie znać siła przyzwyczajenia. Wszyscy wybierali działki obok sąsiadów, tak jak mieszkali w dolinie: Lordor pośrodku, pod dużym dębem, a pozostali wokół niego. Wyjątkiem był stary Hendersen, który przeszedł na drugą stronę i tam zatknął swój kołek. Ktoś kiedyś powiedział, że Eustus Hendersen woli muły od ludzi, a on przytaknął.

„Muły są wredne, ale przynajmniej nie zanudzają człowieka swoim gadaniem”.

Później, gdy każdy już wybrał dla siebie miejsce, usiedli do wspólnego posiłku na świeżym powietrzu. Był sezon czarnych jagód, więc kobiety upiekły ciasta. Pan Lindquist grał na skrzypcach, a pani Knott na akordeonie. Spędzili naprawdę przyjemne popołudnie.

Oczywiście w tamtym czasie nikt z nich nie wiedział o dziwnych i tajemniczych zdarzeniach, które dopiero miały się rozgrywać na tym wzgórzu. Nawet gdyby im o tym powiedziano, i tak by nie uwierzyli.

Miłość i ślub

Lordor miał wrażenie, że całe to przygotowywanie miejsca na spędzenie wieczności i obliczanie, ile działek dla siebie zarezerwować, skierowało jego myśli ku przyszłości. W dojrzałym wieku trzydziestu siedmiu lat był jednym z wielu żyjących w okolicy farmerów w kawalerskim stanie. A przecież nie chciał tego. Stało się tak, bo za bardzo pochłonęło go nadawanie kształtu czemuś, co dopiero powoływał do istnienia. Pięć zaprzyjaźnionych mężatek stale mu wypominało, że powinien znaleźć sobie miłą żonę, ale nie było to takie proste.

Lordor nie miał nic przeciwko samej koncepcji małżeństwa. Kilka lat wcześniej pod wpływem owych nalegań próbował kogoś poznać. Tamtej wiosny obciął włosy u prawdziwego golibrody, kupił nowiuteńką parę butów z katalogu i wyruszył w daleką podróż do szwedzkiej społeczności Lindsborg w stanie Kansas. Kiedy jednak tam dotarł, okazało się, że wszystkie porządne kobiety były już zajęte. Wrócił więc z niczym; jedynym, co zyskał na tej wyprawie, były nowe buty i schludna fryzura.

W Swede Town naprawdę brakowało kobiet. Nie można było nawet urządzić potańcówki. Kiedy mimo wszystko ją zorganizowano, mężczyźni musieli po kolei przywiązywać sobie do ramienia białą chusteczkę na znak, że teraz przejmują rolę partnerki. To, że podczas tańca ściskali owłosione, pełne odcisków, stwardniałe dłonie innych farmerów, sprawiało, że kobiety wydawały im się dużo piękniejsze, łagodniejsze i delikatniejsze, niż były w istocie. Brak kobiet przyczyniał się też do utraty dobrych robotników. Po tańcu z Nancy Knott, która miała półtora metra wzrostu i około metra szerokości, jeden z młodych farmerów powiedział Lordorowi:

„Kiedy pani Knott zaczyna ci się podobać, to znak, że trzeba stąd wyjechać”.

Tak też zrobił.

Lordor uznał, że jeśli ma podjąć jeszcze jedną próbę znalezienia dla siebie miłej kobiety, to tylko teraz. Niedawno podpisał nowy kontrakt na sprzedaż mleka i sera dla robotników budujących kolej i jego finansowa przyszłość była zabezpieczona na tyle, że stać go było na utrzymanie rodziny. Poza tym czuł się samotny. Chciał mieć z kim dzielić nowy dom, który właśnie zbudował. Jednak tradycyjny sposób zdobywania żony był bardzo czasochłonny, a on akurat w tym momencie nie dysponował wolnym czasem. W dodatku nie mógł zostawić farmy bez opieki, a nie miał nikogo, kto by go zastąpił.

Podczas stawiania kolejnej obory, gdy wszyscy posilali się przy długim drewnianym stole, Lordor poprosił o radę sąsiadów. Henry Knott, krzywonogi i chudy hodowca tuczników, siedzący przy odległym końcu stołu, zawołał:

– Hej, Lordor!... a może byś tak skorzystał z któregoś z tych korespondencyjnych biur matrymonialnych, co to przysyłają narzeczone na zamówienie? Wtedy ona tu przyjedzie, a ty nie stracisz czasu.

Wszystkie kobiety natychmiast go poparły.

– To dobry pomysł, Lordorze – odezwała się pani Eggstrom – tak właśnie powinieneś zrobić.

Lordor nic nie odpowiedział, lecz pani Lindquist, wymachując łyżką, rzekła:

– Wiem, co sobie myślisz, Lordorze, ale to żaden wstyd. Wielu mężczyzn na zachodzie tak robi, a na pewno jest dużo miłych szwedzkich dziewcząt, które pragną wyjść za mąż.

– Ona ma rację – dorzuciła Birdie Swensen, nakładając sobie na talerz kolejny kawałek pieczonego kurczaka. – A jeśli dziewczyna będzie zainteresowana, przyśle ci swoje zdjęcie. Wtedy wszyscy będziemy mogli ją zobaczyć i pomóc ci w podjęciu decyzji.

Lordor wciąż nie był przekonany. Zawsze onieśmielało go damskie towarzystwo, a już myśl o poślubieniu kogoś całkiem obcego wprawiała go w wyjątkowe zakłopotanie. W końcu pani Knott zdecydowała za niego:

– Starzejesz się, Lordorze. Powinieneś to zrobić.

Ostatecznie uznał, że nikomu nie zaszkodzi, jeśli przynajmniej spróbuje. Tak więc tydzień później w szwedzko-amerykańskiej gazecie w Chicago ukazało się ogłoszenie:

37-LETNI SZWED POZNA SZWEDKĘW CELU MATRYMONIALNYM.

MAM DOM I KROWY.

Lordor Nordstrom

Swede Town, Missouri

Szwedka

1889CHICAGO

Katrina Olsen, zaledwie od pięciu lat mieszkająca w Stanach, była służącą w dużej posiadłości w Chicago. Tego dnia pomagała sprzątać kuchnię, gdy zobaczyła ogłoszenie Lordora w gazecie. Ostrożnie je wydarła i włożyła do kieszeni fartucha. Wieczorem, kiedy już znalazła się w pokoiku na poddaszu, pokazała je swojej przyjaciółce, z którą pracowała, Annie Lee.

– Myślisz, że powinnam odpowiedzieć?

Anna Lee spojrzała na ogłoszenie z niepokojem.

– Ojej, Katrino... Missouri? Nawet nie wiemy, gdzie to jest. Mogą tam być dzicy Indianie, a nawet niedźwiedzie. A ten Lordor Nordstrom może się okazać zły i brzydki.

Katrina westchnęła.

– Wiem, ale nie chcę całe życie być służącą.

– Ja też nie, ale co za różnica, czy jesteś służącą, czy żoną starego hodowcy bydła. To bardzo ciężka praca, i to bez żadnej zapłaty. Nie, ja wolę zostać w mieście i szukać szczęścia z tutejszymi chłopcami.

Katrina była ładną dziewczyną, więc chętnie spotykali się z nią znajomi Anny Lee z Chicago, ale wszyscy oni wydawali się jej zbyt cwani i wygadani. Nie odstraszała jej wizja ciężkiej pracy na własnej ziemi, ale to, co Anna Lee powiedziała o Indianach i niedźwiedziach, prawdziwie ją zaniepokoiło. Kiedy uczyła się angielskiego, czytała różne tanie powieści, takie jak Osadniczka Bess i Kate z gór, które opowiadały o najróżniejszych niebezpieczeństwach czyhających na kobiety w dzikich ostępach.

Im więcej jednak myślała o tym ogłoszeniu, tym bardziej ją intrygowało. Zdawała sobie sprawę, że długa podróż do Missouri będzie ryzykownym przedsięwzięciem. Może pożre ją górski lew albo przytrafi się jej coś jeszcze gorszego. Ale jednocześnie z ogłoszenia wynikało, że ten mężczyzna ma dom. Kiedy Katrina wyjeżdżała ze Szwecji, złożyła pewne obietnice i była zdecydowana ich dotrzymać. W końcu uznała więc, że warto zaryzykować. Zwlekała z tym jednak tak długo, że pisząc list, nie miała pewności, czy pan Nordstrom do tej pory już kogoś nie znalazł. Mimo to postanowiła się przekonać.

Szanowny Panie!

W odpowiedzi na Pański anons zgłasza się 24-letnia Szwedka wyznania luterańskiego, która umie gotować, szyć, zna się na pracach ogrodowych i ma łagodny charakter. Załączam swoją fotografię. Jeżeli ma Pan taką wolę i nie jest Pan jeszcze zajęty, proszę przysłać swoje zdjęcie.

Z poważaniemKatrina Olsen

Mijały tygodnie, a Lordor Nordstrom nie otrzymał ani jednej odpowiedzi na swoje ogłoszenie. Wiele Szwedek w Chicago je czytało, lecz na ogół były one podobne do Anny Lee. Zostawiły wiejskie domy w Szwecji i nie chciały wracać do pracy na roli. Lordor już niemal stracił nadzieję, kiedy przyszedł list od panny Olsen.

Werdykt

W dniu, w którym nadeszła wiadomość, Lordor zgodnie z obietnicą zaniósł zdjęcie panny Olsen kobietom z sąsiedztwa. Z tej okazji zgromadziły się wszystkie w kuchni pani Knott. Gdy podał im fotografię, wyprosiły go na zewnątrz, aby móc swobodnie się naradzić.

Lordor poszedł do stodoły pogawędzić z panem Knottem, którego kobiety także wyrzuciły z kuchni. Ledwie skończyli po papierosie, gdy drzwi domu szeroko się otworzyły i pani Knott krzyknęła:

– Lordorze, chodź do nas! Henry, ty jeszcze tam zostań. Zaraz zrobię ci obiad.

Pan Knott skinął głową. Miał nadzieję, że tego dnia dostanie ziemniaki z mięsem. Jego żona nie była najpiękniejsza, ale jej parująca kapusta, kotlet w panierce, skwierczące mięso duszone z jarzynami, kluski ze śmietaną, placek z jabłkami...

Lordor powoli wchodził po schodach, gotów na wysłuchanie werdyktu. Zdjął kapelusz, przekroczył próg i kazano mu usiąść. Znalazł się pod obstrzałem pięciu par kobiecych oczu. Czuł, że pod presją tych spojrzeń zaczyna się pocić, kiedy Birdie Swensen, najłagodniejsza z tej piątki, powiedziała:

– No więc, Lordorze... uroda dziewczyny może zwieść mężczyznę, lecz nie oszuka innej kobiety. Tak, ta dziewczyna jest ładna, ale na żonę potrzebny ci ktoś, kto ma też dobry charakter.

Lordor chrząknął.

– Tak, chyba tak.

– Zaufaj nam. No więc po głębokim zastanowieniu wszystkie się zgadzamy. Ta dziewczyna ma charakter. – Kobiety kiwały głowami, gdy Birdie Swensen mówiła dalej. – Uważamy, że powinieneś odpowiedzieć jej natychmiast, zanim ktoś inny sprzątnie ci ją sprzed nosa.

– Poza tym jest luteranką – wtrąciła pani Lindquist. – To powinno ci wystarczyć.

Lordor szczerze się ucieszył z tej rady. Bardzo liczył się z ich zdaniem, ale w tym przypadku nie potrzebował dużej zachęty. Gdy tylko ujrzał zdjęcie dziewczyny, kompletnie stracił głowę. Miała, jak na Szwedkę przystało, długie jasne warkocze, starannie oplecione wokół głowy, a ubrana była w białą koronkową bluzkę z wysokim kołnierzykiem, pod którym widniała broszka w kształcie kamei. Do tego była bardzo ładna. Nie to jednak od pierwszej chwili przykuło jego uwagę, lecz spojrzenie, jakie niektórzy emigranci rozpoznawali u innych. Spojrzenie pełne nadziei i determinacji, zupełnie jakby patrzyła gdzieś w dal, w odległą przyszłość. W dniu, w którym Lordor otrzymał to zdjęcie, tak długo się w nie wpatrywał, że wieczorem po zamknięciu oczu wciąż widział twarz dziewczyny. Uznał, że to musi coś znaczyć, ale starał się zbyt wiele sobie nie obiecywać. Najpierw musiał udać się do fotografa, żeby móc wysłać pannie Olsen swoją podobiznę.

O Boże. Już sama myśl o tym, że ona zobaczy jego zdjęcie, przeszyła go strachem. Teraz wiedział, jak musiał się czuć niedawno zakupiony koń, kiedy Lordor oglądał każdy centymetr jego ciała i wszystkie zęby, zanim wyłożył pieniądze. Postanowił, że następnego dnia da nieszczęsnemu zwierzęciu dodatkową porcję siana w ramach przeprosin.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki