Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Bestseller wszech czasów. Kultowa powieść.
Mądra, komiczna i zaprawiona nutką czarnego humoru.
Uroczo staroświecka i zaskakująco współczesna.
Oto pełna pasji, miłości, dramatów oraz cudów historia niepokornej zaklinaczki pszczół Idgie, słodkiej i delikatnej Ruth, kawiarni Whistle Stop, w której podawano najlepsze smażone zielone pomidory i mieszkańców kolejowego miasteczka, którzy potrafili znaleźć wspólny język mimo biedy, różnic, przemocy oraz przeciwności losu. A także pewnej mrożącej krew w żyłach tajemnicy.
Pulchnej gospodyni domowej, Evelyn Couch, która przeżywa kryzys małżeński, nie wierzy w siebie i nie radzi sobie z dolegliwościami menopauzy, opowiada ją wesoła jak skowronek staruszka dobrze pamiętająca tamte czasy i ludzi o złotym sercu. Pośród wspomnień, śmiechu i łez między dwiema kobietami rodzi się szczególna więź, a Evelyn nabiera odwagi, aby podjąć ważne życiowe decyzje.
Samoloty i telewizja zepchnęły Threadgode’ów ze sceny Południa. Jakie to szczęście, że Fannie Flagg ocaliła tę społeczność w tyleż komicznej co przejmującej opowieści, rejestrującej żywiołowość życia bohaterów oraz smutek rozstań z nimi.
Harper Lee, autor książki Zabić drozda
Prawdziwa powieść, bardzo dobra… Wysnuta z żywiołowej wyobraźni urodzonej gawędziarki.
„The New York Times”
Jednocześnie zabawna i makabryczna.
„The Washington Post”
Odważna i mądra.
„Houston Chronicle”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 410
Dla Tommy’ego Thompsona
„Może i siedzę tu, w domu spokojnej starości Rose Terrace, ale myślami jestem w kawiarni Whistle Stop, przed talerzem smażonych zielonych pomidorów”.
PANI NINNY THREADGOODECZERWIEC 1986
„Dot Weems Informuje”
(TYGODNIK WYCHODZĄCY W WHISTLE STOP)
12 czerwca 1929
OTWARCIE KAWIARNI
W zeszłym tygodniu, tuż obok mojej poczty, została otwarta Whistle Stop Cafe. Jej właścicielki, Idgie Threadgoode i Ruth Jamison, twierdzą, że jak dotąd interesy idą dobrze. Idgie mówi, że nie gotuje dla ludzi, którzy wiedzą, iż niespecjalnie martwi się ewentualnym zatruciem. Gotowaniem zajmują się dwie czarnoskóre kobiety, Sipsey i Onzell, a pieczeń wieprzową przyrządza Duży George, który jest mężem Onzell.
Tych, którzy tam jeszcze nie byli, Idgie informuje, że śniadanie podaje się od piątej trzydzieści do siódmej i można na nie dostać jajka, kaszę, biszkopty, bekon, kiełbaski, szynkę z sosem i kawę – wszystko za dwadzieścia pięć centów.
Na lunch i kolację można zamówić: smażonego kurczaka, kotlety wieprzowe z sosem, suma, kurczaka z kluskami lub porcję pieczeni, trzy rodzaje warzyw do wyboru, biszkopty lub chleb z mąki kukurydzianej, coś do picia i deser – za trzydzieści pięć centów.
Idgie mówi, że z warzyw mają: kukurydzę ze śmietanką, smażone zielone pomidory, smażony piżmian, kapustę lub rzepę, groszek, kandyzowane słodkie ziemniaki lub fasolkę szparagową.
I ciasto na deser.
Moja druga połowa, Wilbur, i ja jedliśmy tam wczoraj i wszystko było tak pyszne, że Wilbur powiedział, że może już nigdy nie będzie stołować się w domu. Cha, cha! Chciałabym, żeby to była prawda. Całymi dniami gotuję dla tego wieloryba i ciągle nie mogę go nakarmić do syta.
A przy okazji, Idgie mówi, że jedna z jej kur zniosła jajko z dziesięciodolarowym banknotem w środku.
DOT WEEMS
Dom Spokojnej Starości Rose Terrace
OLD MONTGOMERY HIGHWAY,BIRMINGHAM, ALABAMA15 grudnia 1985
Evelyn Couch przyjechała do Rose Terrace ze swym mężem Edem, by odwiedzić jego matkę zwaną Dużą Mamą, która zamieszkała tam niedawno i dosyć niechętnie. Evelyn wymknęła się im i schroniła w znajdującym się na tyłach budynku saloniku dla gości, by tam w ciszy i spokoju rozkoszować się smakiem batonika, który ze sobą przyniosła. Kiedy tylko usiadła, siedząca obok niej staruszka zaczęła trajkotać:
– Można mnie spytać, w którym roku ktoś wziął ślub, za kogo wyszedł albo jak była ubrana matka panny młodej, i w dziewięciu przypadkach na dziesięć potrafię powiedzieć, ale za Boga nie mogę sobie przypomnieć, kiedy się tak zestarzałam. Starość po prostu spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Pierwszy raz ją zauważyłam w czerwcu tego roku, kiedy leżałam w szpitalu na woreczek żółciowy, który pewnie trzymają do tej pory, a może zresztą już wyrzucili... kto to wie. Taka ciężkawa pielęgniarka właśnie mi zrobiła jedną z tych lewatyw, które tam tak lubią, kiedy spostrzegłam, że mam coś na ręce. Była to biała tasiemka z napisem: „Pani Threadgoode... 86 lat”. Patrzcie no!
Kiedy wróciłam do domu, powiedziałam swojej przyjaciółce pani Otis, że jedyne, co nam pozostało, to usiąść i czekać, aż wykitujemy. Ona na to, że woli określenie „przejść na drugą stronę”.
Biedactwo, nie miałam serca jej mówić, że jak go zwał, tak go zwał, a i tak wszyscy wykitujemy.
To zabawne. Kiedy jesteś dzieckiem, myślisz, że nigdy nie umrzesz, ale kiedy tylko stuknie ci dwudziestka, czas zaczyna pędzić jak ekspres do Memphis. Tak sobie myślę, że życie dopadnie każdego. A już na pewno stało się tak u mnie. Jednego dnia byłam małą dziewczynką, a już następnego – dojrzałą kobietą z biustem i włosami na intymnych częściach ciała. Nie miałam prawdziwego dzieciństwa. Poza tym nie uczyłam się zbyt dobrze i w ogóle...
Pani Otis i ja pochodzimy z Whistle Stop, małego miasteczka leżącego jakieś dwadzieścia kilometrów stąd, koło stacji rozrządowych. Przez ostatnie trzydzieści lat, czy coś koło tego, mieszkała jedną ulicę ode mnie, a kiedy umarł jej mąż, jej syn i synowa uparli się, żeby zamieszkała w domu spokojnej starości, i poprosili mnie, żebym tu z nią przyjechała. Powiedziałam, że zostanę z nią przez jakiś czas – ona jeszcze nie wie, ale wracam do domu, jak tylko się tu zagospodaruje.
Nie jest tu tak źle. Któregoś dnia dali nam wszystkim świąteczne kostiumy. Na moim były malutkie, błyszczące bombki choinkowe, a na tym, który miała pani Otis – twarz Świętego Mikołaja. Ale żałowałam, że musiałam zostawić swoją kotkę. Nie pozwalają tutaj trzymać zwierząt, więc tęsknię za nią. Całe życie miałam jednego, dwa kotki. Oddałam ją takiej dziewczynce z sąsiedztwa, która podlewa mi geranium. Na ganku mam cztery cementowe donice całe aż zarośnięte geranium.
Moja przyjaciółka pani Otis ma dopiero siedemdziesiąt osiem lat i jest naprawdę urocza, ale strasznie nerwowa. Przy łóżku trzymałam w słoiku swoje kamienie żółciowe, a ona kazała mi je schować. Powiedziała, że ją przygnębiają. Pani Otis to takie maleństwo, ale ja, jak widać, jestem kawał baby. Duże kości i w ogóle.
Nigdy nie prowadziłam samochodu... Przez większość życia byłam nieco zacofana. Zawsze trzymałam się blisko domu. Musiałam czekać, aż ktoś przyjdzie i mnie zabierze do sklepu, do lekarza czy do zboru. Wiele lat temu do Birmingham można było dojechać trolejbusem, ale już od dawna nie kursują. Gdybym mogła się cofnąć w czasie, to zmieniłabym w swoim życiu tylko tyle, że zrobiłabym prawo jazdy.
Wiesz, to dziwne, za czym się tęskni poza domem. Na przykład brakuje mi zapachu porannej kawy i smażonego bekonu. To, co tu podają, okropnie śmierdzi. Na dodatek nie można dostać nic smażonego. Wszystko gotowane, i to bez szczypty soli! Nie znoszę takiej kuchni, a ty?
Staruszka nie czekała na odpowiedź.
– Ja tam lubiłam po południu zjeść sobie krakersy z maślanką albo maślankę z chlebem kukurydzianym. Rozgniatałam to wszystko w szklance i jadłam łyżką, ale przy ludziach nie można jeść tak jak w domu, prawda? I brakuje mi drewna.
Mój dom to tylko stary domek kolejarski z salonem, sypialnią i kuchnią. Ale za to cały z drewna, a ściany w środku są z sosnowych desek. Dokładnie tak, jak lubię. Nie cierpię gipsowych ścian. Są takie... och, nie wiem, jakieś takie zimne i nieprzyjemne.
Przywiozłam z domu obraz dziewczyny na huśtawce, z zamkiem i takimi ładnymi niebieskimi banieczkami w tle, i chciałam go tu powiesić, ale pielęgniarka powiedziała, że dziewczyna jest naga do pasa i że to nieprzyzwoite. Wiesz, mam ten obraz od pięćdziesięciu lat i nawet nie zauważyłam, że ona jest goła. Jeżeli chcesz znać moje zdanie, to wydaje mi się, że tutejsi mężczyźni nie mają zbyt dobrego wzroku, więc nawet nie dojrzą tych gołych piersi. No, ale to dom metodystów, więc musiałam ją schować do szafy razem z kamieniami żółciowymi.
Cieszę się, że wrócę do domu... Oczywiście straszny tam bajzel. Przez pewien czas nie mogłam zamiatać. Kiedyś rzuciłam szczotką w jakieś stare, skrzeczące sójki, które się biły, i wyobraź sobie, że utknęła na drzewie. Kiedy wrócę, muszę znaleźć kogoś, kto mi ją zdejmie.
W każdym razie któregoś wieczora, kiedy syn pani Otis zabrał nas do domu ze świątecznej herbatki w zborze, po drodze zahaczył o to miejsce, gdzie kiedyś była kawiarnia, a potem przejechał Pierwszą Ulicą przed starym domem rodziny Threadgoode’ów. Oczywiście prawie cały dom jest teraz pozabijany deskami i już się rozsypuje, ale w pewnej chwili światło reflektorów padło na okna w taki sposób, że przez minutkę dom wyglądał tak jak kiedyś, jakieś siedemdziesiąt lat temu, cały rozświetlony, pełen śmiechu i wrzawy. Prawie słyszałam ten śmiech i muzykę, kiedy Essie Rue w saloniku bębniła w pianino Buffalo Gal, Won’t You Come Out Tonight albo The Big Rock Candy Mountain, i niemalże widziałam, jak Idgie Threadgoode siedzi na wiśni, wyjąc jak pies za każdym razem, kiedy Essie Rue zaczyna śpiewać. Zawsze mówiła, że Essie Rue tak samo umie śpiewać, jak krowy tańczyć. Pewnie to przez tę przejażdżkę i tęsknotę zaczęły mi się przypominać takie drobiazgi...
Pamiętam wszystko, jakby to było wczoraj, nie ma takiej rzeczy dotyczącej rodziny Threadgoode’ów, której bym nie pamiętała. Nie dziwota. W końcu mieszkałam obok nich, odkąd się urodziłam, i wyszłam za jednego z ich chłopców.
Dzieciaków było dziewięcioro, a trzy dziewczynki, Essie Rue i bliźniaczki, były mniej więcej w moim wieku, więc ciągle tam przesiadywałam, bawiłam się z nimi i chodziłam na całonocne przyjęcia. Moja matka umarła na suchoty, kiedy miałam cztery lata, a gdy mój tatuś umarł w Nashville, zostałam u nich na dobre. Można by powiedzieć, że któreś z całonocnych przyjęć nigdy się nie skończyło...