Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Fascynująca historia przyjaźni ojca Pio i ks. Dolindo, mistyków z Włoch, którzy poświęcili życie heroicznej służbie cierpiącym i byli wierni swojemu powołaniu i Kościołowi.
Cały jesteś błogosławiony. Dzieje przyjaźni ks. Dolindo i o. Pio to opowieść o dwóch mistykach, który wiele łączyło. Ksiądz Dolindo Ruotolo i ojciec Pio, obaj stygmatycy i uzdrowiciele, pochodzili z tego samego regionu we Włoszech i oddawali swoje życie służbie cierpiącym.
Spotkanie obu kapłanów w San Giovanni Rotondo w 1953 roku, podczas którego ich duchowa więź została wzmocniona, stanowi centralny punkt tej książki. Autor zgłębia głębokie relacje między tymi dwoma postaciami, eksplorując zarówno ich wspólne doświadczenia mistyczne, jak i różnice w misjach, jakie realizowali w Kościele.
Przeplatając relacje świadków i zapiski mistyków, autor rzuca nowe światło na duchową i ludzką przyjaźń między o. Pio i ks. Dolindo. Ta inspirująca opowieść o dwóch wielkich postaciach Kościoła z pewnością poruszy serca czytelników i pobudzi do refleksji nad wartością prawdziwej przyjaźni i oddania powołaniu.
Cały jesteś błogosławiony to książka, która może zainspirować do głębszej refleksji nad własnym życiem duchowym. Odkryj historię dwóch niezwykłych kapłanów i ich wyjątkowej przyjaźni, która trwała aż do śmierci.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 168
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja i korekta: Magdalena Dobosz
Skład wersji do druku: Edycja
Projekt okładki: Anna Dąbrowska-Filip
© Copyright by Wydawnictwo M, Kraków 2024
© Copyright by Wojciech Kudyba
ISBN 978-83-8043-908-5
Wydawnictwo M 31-159 Kraków, al. J. Słowackiego 1/6tel. 12-259-00-03 e-mail: [email protected]
Księgarnia wysyłkowa: tel. 12-259-00-03; 721-521-521 e-mail: [email protected]
Zamówienia hurtowe: tel. 601-954-951 e-mail: [email protected]
Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum
Księdzu Andrzejowi Liszce,
koordynatorowi Grup Modlitwy Ojca Pio diecezji tarnowskiej
Słońce grzało jeszcze mocno. Nad krzakami późnych malin latały pszczoły. Owoce były wielkie i słodkie. Zbieraliśmy je na niedzielne ciasto, bo to było sobotnie, wrześniowe popołudnie i myślami było się już przy niedzieli. Właściwie już kończyliśmy, pamiętam, że popatrzyłem na zegarek, bo zaraz mieliśmy pierwszy raz jechać na spotkanie Grupy Modlitwy Ojca Pio w Nowym Sączu. Ktoś nam opowiadał o księdzu Andrzeju Liszce, charyzmatycznym kapłanie, który ją prowadzi, a my właśnie przeprowadziliśmy się do tego miasta i szukaliśmy jakiegoś sposobu, by zakorzenić się w lokalnym Kościele, bo nigdy wcześniej nie byliśmy niedzielnymi katolikami. Mieliśmy więc zaraz jechać; włożyłem do ust ostatnią malinę, zdziwiłem się, że ma w środku coś twardego, i poczułem ukłucie żądła. Pamiętam, że gdy teść i żona dowieźli mnie do lekarza, miałem już tak spuchnięty język, że nie mogłem mówić. Dostałem zastrzyk, pytano mnie, czy mogę swobodnie oddychać. Pokazałem na migi, że tak. Dopiero dużo później uświadomiłem sobie, że tkanka miękka w gardle puchnie bardzo szybko i groziło mi uduszenie. „To nie jest zwykła grupa modlitewna, skoro diabeł ima się aż takich sposobów, żebyście do niej nie dołączyli” – powiedziała teściowa, gdy wieczorem opuchlizna zaczynała mi już powoli schodzić. Kiwnąłem głową na znak, że się z nią zgadzam. Miała rację – zresztą nie tylko tego wieczoru. To rzeczywiście nie była zwykła grupa modlitwy. Piszę o tym, bo bez niej ta książka nigdy by nie powstała.
Nie dotarliśmy więc na nabożeństwo we wrześniu 2000, ale kiedy pojawiliśmy się na nim w październiku tego samego roku, niezwykła atmosfera głębokiej modlitwy tak nas porwała, że zostaliśmy i jesteśmy w tej grupie aż do dziś. Odpowiadała ona zresztą nie tylko nam. Pierwszy raz przyszliśmy w ostatniej chwili i z trudem weszliśmy do bazyliki, która była wypełniona po brzegi. Na parafialnym parkingu stały autokary, bo ludzie przyjeżdżali z całej okolicy. Na pozór nie działo się nic nadzwyczajnego. Odmawiało się Różaniec, światła były przygaszone, na ramiona padał cień. Potem była Msza Święta, adoracja Najświętszego Sakramentu, błogosławieństwo lourdzkie. A jednak wszystko to było właśnie nadzwyczajne: żarliwe, głębokie, przejmujące. Z czasem zrozumieliśmy, że istotą działania grupy jest właśnie głęboka modlitwa – w Kościele, z Kościołem i za Kościół. Z tej modlitwy wyrastały różne rodzaje działalności charytatywnej i formacyjnej, które zmieniały się i zmieniały nas samych w ciągu niemal ćwierćwiecza. Grupa była duża, gromadziła ponad tysiąc osób, więc w pewnym sensie wszystko było duże: charytatywne festyny, pielgrzymki, dni skupienia. Dopiero po wielu latach osoby przyjeżdżające autokarami stawały się członkami lokalnych grup modlitewnych, które zaczęły wyrastać w tarnowskiej diecezji niczym grzyby po deszczu.
Trudno więc dziś sobie wyobrazić, kim bylibyśmy, gdyby Grupa Modlitwy Ojca Pio w Nowym Sączu nie przygarnęła nas i nie pokazała, jak możemy się zaangażować. Jako adept polonistyki i pisarz do wielu prac kompletnie się nie nadawałem, na szczęście jednak to, co umiałem, również mogło się przydać: żona wpadła na pomysł, żebyśmy wydawali dla grupy gazetkę informacyjno-formacyjną i wraz z przyjaciółmi robimy to do tej pory. Można powiedzieć, że to dzięki temu znaleźliśmy swoje miejsce wewnątrz Kościoła i nigdy nie czuliśmy, że jesteśmy na jego obrzeżach lub zgoła na zewnątrz. Stopniowo zresztą pojmowaliśmy, co to tak naprawdę oznacza: być wewnątrz Kościoła. Uczyliśmy się odpowiedzialności za niego, dokładając sił i starań, by mu nie przynieść wstydu. Ale też odkrywaliśmy, ile znaczy to, że mamy wsparcie wielu modlących się osób i możemy liczyć na wsparcie Bożą łaską w chwilach życiowo najtrudniejszych. Stopniowo poznawaliśmy, jak bardzo ważne jest funkcjonowanie na co dzień wśród ludzi, których życie i działania są nieustannym źródłem umocnienia na drodze wiary.
Bo przecież takich ludzi naprawdę spotkaliśmy i związaliśmy się z nimi na dobre i na złe. Byliśmy przez te wszystkie lata blisko tych, którzy doznali łaski niewytłumaczalnego uzdrowienia, i tych, którzy doświadczyli cudu pogodzenia się z chorobą i zmarli w opinii świętości. Byliśmy i jesteśmy blisko tych, którzy promieniują swoją wiarą, swoim zaangażowaniem w służbę Bogu i ludziom. Uczymy się od nich, korzystamy z ich pomocy i sami pomagamy, pomimo naszych słabości. Wierzymy, że to właśnie łaski, obficie rozlewane przez Boga w naszej grupie, pozwoliły nam przetrwać najgorsze życiowe zawirowania i przejść suchą stopą przez niejedno bagno. Że to dzięki nim nasze dzieci szczęśliwie przeszły przez okres nastoletnich błędów, nie straciły wiary i założyły dobre rodziny. Ile zresztą tych mniejszych i większych łask było w ciągu tych dwudziestu kilku lat! Nie da się ich wszystkich ani ogarnąć pamięcią, ani wyliczyć. Ileż to razy prosiliśmy o dar uzdrowienia duchowego i cielesnego dla któregoś z naszych dzieci, wnuków, krewnych, przyjaciół, znajomych lub nieznajomych! Ile razy ze łzami w oczach dziękowaliśmy za łaskę, której skuteczne działanie mogliśmy oglądać na własne oczy!
Tak, to była długa i piękna drogą, która jeszcze się nie skończyła. Można ją nazwać wielką duchową przygodą, przygodą wewnętrznego rozwoju i budowania osobistej relacji z patronem grupy, bo i to wymagało czasu. Na początku nie wiedzieliśmy przecież o ojcu Pio zbyt wiele. Poznawaliśmy go powoli. To trwało całe lata. Przełomem była na pewno jego kanonizacja. Miałem wielkie szczęście być wtedy na placu Świętego Piotra, widzieć tłumy ludzi, dla których ojciec Pio stał się jedną z najważniejszych osób w życiu. Potem nastąpił prawdziwy wysyp publikacji o nim. Moja żona kupowała je sukcesywnie – nie tylko dla potrzeb naszego skromnego dwumiesięcznika „Zwyciężajmy miłością”. Pamiętam też, że nasz przyjaciel Janusz Jasielec, współpracujący z pismem jako tłumacz, bardzo szybko dotarł do relacji mamy Matteo, którego uzdrowienie stanowiło cud decydujący o kanonizacji. Nie wykluczam, że nasza skromna gazetka jako pierwsza opublikowała w języku polskim tę relację… Nieważne… O wiele ważniejsze jest to, że ojciec Pio stawał się nam coraz bliższy, choć otwarcie przyznam, że niełatwo było mi się z nim zaprzyjaźnić. Zazdrościłem tym członkom grupy (w tym własnej żonie), którzy szybko uznali go niemal za członka rodziny, czuli cudowne zapachy itp. Ja sam długo się go bałem. Wydawało mi się, że gdybym poszedł do niego do spowiedzi, na pewno wyrzuciłby mnie z konfesjonału. Moja droga do zażyłości z nim miała kilka etapów. Tuż po kanonizacji po prostu czytałem o nim. Potem Janusz rozpoczął współpracę z ojcami kapucynami z San Giovanni Rotondo i prócz tłumaczeń ich listów do polskich pielgrzymów wykonywał też większe zlecenia, w tym tłumaczenia obszerniejszych publikacji. Dawał mi je do redakcji i korekty, często nie były to jednak zwykłe książki. Niejedna z nich wywołała u mnie wewnętrzny wstrząs. Pamiętam, że po pracy nad Świadectwami ojca Marcellino IasenzaNiro poszedłem do spowiedzi generalnej. A kilka lat później, gdy wraz z Januszem i Anią Jasielcami byliśmy w San Giovanni Rotondo, nagle poczułem, że niektóre z moich niedobrych skłonności znikają, a w ich miejsce wlewa się wielka serdeczność. To był prawdziwy przełom. Dopiero od 2013 roku ojciec Pio jest dla mnie kimś naprawdę bliskim. Bez tej jego bliskości i wskazówek nie dotarłbym do księdza Dolindo. Zachowały się świadectwa osób, które na własne uszy słyszały, jak ojciec Pio odsyłał pielgrzymów z Neapolu do księdza Dolindo, którego nazywał „świętym apostołem”. Choć nie mieszkam w Neapolu (przynajmniej na razie), mnie też odesłał. Tak w każdym razie myślę o tym wszystkim, co się wydarzyło i co ludzie niewierzący nazywają przypadkiem.
Przypadkiem Janusz Jasielec i jego żona (nasi najbliżsi przyjaciele) znaleźli się bowiem w Neapolu i trafili tam do kościoła, w którym był grób ojca Dolindo. Przypadkiem spotkali tam jego bratanicę, Grazię Ruotolo, która dała Januszowi dwie książki swego stryja, prosząc o ich przetłumaczenie na język polski – Myśli na każdy dzień oraz Komentarz do Ewangelii. Po powrocie Janusz, całkiem przypadkiem, zachęcił mnie do współpracy nad tłumaczeniem pierwszej z nich, bo druga ma ponad dziewięćset stron i czeka na naszą emeryturę. Nigdy nie zapomnę tego momentu: siadam do komputera, czytam tekst Myśli na każdy dzień i nagle mam wrażenie, że czegoś tak mądrego i pięknego nie czytałem od lat. Pochłaniam zdanie po zdaniu, to wrażenie narasta, nie mogę wręcz oderwać się od czytania, jakbym na takie właśnie słowa czekał, jakby były napisane specjalnie dla mnie. Mijają dni, redaguję całość książki i coraz bardziej mam wrażenie, jakby z niektórych fragmentów spływało na mnie jakieś światło, pokazując mi moje błędy i zachęcając do zmiany myślenia i postępowania. Potem czytam po kolei wszystkie książki o księdzu Dolindo, jakie mamy w domu. Z dnia na dzień słynne krótkie westchnienie „Jezu, Ty się tym zajmij” pojawia się w moim życiu, wkracza do mojej codzienności, do wielkich i małych spraw. Stopniowo uczę się postawy zawierzenia, cały czas jej się uczę. Jeśli jest to jakaś szkoła, to z pewnością najbardziej prestiżowa i najważniejsza spośród tych, które kończyłem, lub tych, w których pracowałem. Kiedy całe tłumaczenie było już gotowe, nie mieliśmy pojęcia, jakiemu wydawnictwu je zaproponować, bo są jakieś kłopoty ze spadkobiercami praw autorskich. „Jezu, Ty się tym zajmij!” Bez żadnych rekomendacji i listów polecających wysłałem plik na chybił trafił do Wydawnictwa M. Okazało się oczywiście, że właśnie ono te prawa zdobyło. Co więcej: było zainteresowane publikacją naszej książeczki, a potem – w pandemii – zaproponowało nam tłumaczenia kolejnych. Odczułem to właśnie tak, jakby ojciec Pio wysłał nas do swego przyjaciela don Dolindo, abyśmy mu trochę pomogli w dotarciu do czytelników…
Czas pandemii wspominam zresztą szczególnie… Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, w jakim pośpiechu żyłem i ile niepotrzebnych rzeczy brałem na siebie. Pamiętam, że w Wielkim Poście zrobiłem sobie małe rekolekcje z don Dolindo na podstawie jego książki Głęboka przemiana serca w szkole Maryi. Od tamtej pory cały czas chodzę do tej szkoły, być może powtarzam niektóre klasy, ale nie mam zamiaru jej opuścić i przenieść się do innej. Ksiądz Ruotolo stał się – obok ojca Pio – moim najważniejszym duchowym nauczycielem i mistrzem. Było jasne, że któregoś dnia pojadę do Neapolu; moje sprawy zawodowe potoczyły się tak, że w ciągu ostatnich lat byliśmy tam z żoną wiele razy. Najważniejszy był oczywiście ten pierwszy. Pamiętam, że od razu z dworca poszliśmy do kościoła Matki Bożej z Lourdes i świętego Józefa na wieczorną Mszę. Uklękliśmy w ławce nieopodal grobu don Dolindo. Tuż po przeistoczeniu na tyłach świątyni rozległ się jakiś huk i większość ludzi pobiegła sprawdzić, co się stało. Gdy wrócili, proboszcz parafii ksiądz Pasquale Rea powiedział, że ich reakcja była zupełnie naturalna, ale hasło „Jezu, Ty się tym zajmij” zobowiązuje do czego innego. Do tego, by wytrwać w tym samym miejscu pomimo tego, co nas niepokoi i wzburza. Wskazał przy tym na nas, bo faktycznie, wciąż klęczeliśmy, jakby zatrzymała nas w tych pozycjach jakaś siła. W ten właśnie sposób staliśmy się częścią parafialnej wspólnoty kościoła księdza Dolindo i słuchaczami wielu bezcennych wspomnień jego duchowych dzieci i wnuków. Któregoś dnia, gdy kolejny raz przechodziliśmy obok sklepu z antykami, oglądając w jego witrynie piękną figurkę ojca Pio, weszliśmy, by zapytać, czy jest na sprzedaż. Nie była. Właścicielką sklepu okazała się jednak Rosaria, która pamiętała ojca Dolindo ze swego dzieciństwa. Ileż ciekawych rzeczy opowiedziała nam o tych obu mistykach!
Tak właśnie rodziła się ta książka. Wstyd się przyznać, ale wcale nie miałem zamiaru jej napisać. Miałem ochotę pracować nad czymś zupełnie innym, znów jednak o wszystkim zadecydowało to, co niewierzący nazywają przypadkiem. Otóż wiosną nasza nowosądecka Grupa Modlitwy Ojca Pio miała swój dzień skupienia. W jego programie znalazł się też panel poświęcony przyjaźni ojca Pio i księdza Dolindo. Byłem jednym z jego prelegentów, jednak nie z naszej winy zaczął się on z opóźnieniem, wszystko trzeba było skracać i w efekcie, choć przygotowywałem się ponad tydzień, zdołałem powiedzieć ledwie kilka zdań. Wracałem do domu, myśląc, że widocznie nie miałem nic ważnego do przekazania, lecz redaktorka wydawnictwa, która prowadziła panel, chciała mi dać drugą szansę. Propozycja książki trochę mnie przestraszyła, bo wydawało mi się, że nie posiadam dostatecznie dużo materiałów, by podołać takiemu zadaniu. Ponieważ byłem akurat w Neapolu, zapytałem o radę w parafii don Dolindo, a ksiądz Pasquale Rea najpierw zapytał mnie o wstępny plan całości, potem dodał odwagi, aż wreszcie obiecał modlitwę i pomoc. Bez jego błogosławieństwa raczej nie odważyłbym się zacząć. I bez pomocy żony, bo gdy już wszedłem z planem do jej pokoju, nagle okazało się, że wszystkie najważniejsze opracowania na temat obu kapłanów ona już dawno zgromadziła i tylko czekają, żebym wreszcie do nich zajrzał…
Jest zatem wiele osób, dzięki którym ta książka powstawała i którym winien jestem podziękowanie. Dziękuję wspomnianym już księdzu Pasqualemu Rei i mojej żonie Beacie, dziękuję też księdzu prof. Robertowi Skrzypczakowi i Joannie Bątkiewicz-Brożek za to, że oboje cierpliwie znosili moje pytania i wspomagali cennymi radami. Januszowi Jasielcowi dziękuję za fotokopie trudno dostępnego artykułu ojca Gerardo di Flumeriego. Ani Jasielec, Marysi Buszek i redaktorom Wydawnictwa M dziękuję za pomoc korektorską. Specjalne podziękowania kieruję pod adresem mojego Anioła Stróża za to, że gdy zgubiłem jakiś cytat, zawsze pomagał mi go znaleźć w odpowiednim opracowaniu. Przede wszystkim dziękuję jednak Temu, który – nie zważając na moje słabości i ograniczenia – pozwolił mi nie tylko zacząć, ale i skończyć pracę nad tą książką. On wie, ile światła wniosła ona w moje życie, i wie też, ile może go wnieść w życie innych. Wierzę w każdym razie, że się nią zajmie. Gesù pensaci Tu! (Jezu, Ty się tym zajmij!)
Wojciech Kudyba
Neapol–Nowy Sącz
maj–wrzesień 2023
Zanim zaczniemy naszą podróż w głąb życia księdza Dolindo i ojca Pio, warto przyjrzeć się kalendarium ich życia. Chcąc zachować przejrzysty i czytelny układ, zawarto w nim jedynie najważniejsze punkty ich biografii – tak bogatych w gwałtowne zwroty, niesamowite duchowe przygody i nadzwyczajne łaski. Jak każde kalendarium, także to ma służyć jako pomoc dla tych, którzy chcą się zorientować w chronologii. Tym, którzy czuliby się w jakimś momencie lektury zagubieni, polecam szybki powrót do poniższego kalendarium i rzut oka na życiowe przygody wspomnianych dwóch przyjaciół – być może dwóch najbardziej niezwykłych przyjaciół, jakich wydała ludzkość w ubiegłym stuleciu.
Dolindo Ruotolo
6 X 1882
Dolindo Ruotolo rodzi się w przeddzień święta Matki Bożej Różańcowej przy via Carbonari a Forcella 6 w Neapolu jako piąte z jedenaściorga dzieci. Choć ojciec jest nauczycielem i ma stałą pracę, rodzina głoduje i cierpi z powodu jego skrajnego skąpstwa oraz wybuchów gniewu.
17 IV 1896
Silvia Ruotolo, nie mogąc znieść dalszych udręk i tego, że Raffaele znęca się nad dziećmi (zwłaszcza nad małym Dolindo), postanawia wyprowadzić się razem ze swym potomstwem i wystąpić o separację.
8 VI 1896
Razem z bratem Eliem zostaje wychowankiem Szkoły Apostolskiej Księży Misjonarzy „Vergini” w Neapolu, jednak okazuje się, że – być może na skutek traum przeżytych w dzieciństwie – ma ogromne kłopoty z przyswajaniem wiedzy.
15 VI 1896
Wraz z innymi uczniami modli się w kaplicy. Prosi Maryję: „O moja słodka Mamo, jeśli chcesz, abym był kapłanem, daj mi inteligencję, bo sama widzisz, jaki ze mnie kretyn”. Chłopiec nagle zapada w pewnego rodzaju sen, a kiedy się budzi, z dnia na dzień staje się jednym z najzdolniejszych uczniów. Stopniowo ujawnia wiedzę z dyscyplin, z którymi nie miał wcześniej kontaktu, i gra na organach, chociaż nikt go tego nie uczył. Podejmuje również liczne umartwienia, prosi Jezusa o cierpienie i marzy o męczeństwie.
20 VIII 1896
Składa akt pełnego zawierzenia Bożej woli (jego treść znalazł w jednym z dzieł św. Alfonsa Ligouriego). Przez całe życie będzie gorliwym nauczycielem wiary rozumianej właśnie jako pełne powierzenie Bogu wszystkiego, czym jesteśmy i co posiadamy. Z czasem spopularyzuje słynną formułę „Jezu, Ty się tym zajmij!”, będącą aktem strzelistym takiego zawierzenia.
1899
Zostaje przyjęty do nowicjatu w Instytucie Księży Misjonarzy „Vergini” w Neapolu, a w 1901 roku składa śluby zakonne.
1905
Przyjmuje święcenia kapłańskie i z woli przełożonych zostaje nauczycielem śpiewu gregoriańskiego, matematyki, historii, geografii i języka greckiego w Szkole Apostolskiej Ojców Wincentianów.
1907
Przeniesiony do seminarium w Molfetcie, gdzie zostaje kierownikiem duchowym seminarzystów i uczy śpiewu. W tym samym roku Święta Kongregacja Inkwizycji Rzymskiej i Powszechnej wzywa go na przesłuchanie i – choć nie jest w stanie udowodnić mu winy – odbiera mu na ponad miesiąc prawo odprawiania Mszy Świętej.
1908
Święta Kongregacja Inkwizycji przesłuchuje go po raz drugi, po czym – znów bez udowodnienia winy – odbiera mu prawo odprawiania Mszy Świętej, wydaje mu też zakaz spowiadania i przyjmowania Komunii. Zakaz ten zostanie cofnięty po dwóch tygodniach, ale ksiądz Dolindo zostaje wydalony zarówno z seminarium w Molfetcie, jak i ze wspólnoty księży misjonarzy. Wraca do rodziny, która traktuje go jak heretyka i opętanego.
1909
Ksiądz biskup Orazio Mazzella, przekonany o niewinności księdza Ruotolo, zaprasza go do swojej diecezji. W Rossano Calabro ujawniają się niektóre spośród charyzmatów kapłana, trwale naznaczające jego późniejszą posługę. Rozpoczyna on między innymi kierownictwo duchowe kilku osób, a podczas adoracji Najświętszego Sakramentu otrzymuje dar tzw. lokucji – zapisuje słowa pochodzące od Jezusa i Maryi. Stopniowo kształtuje się jego misja ożywiania pobożności eucharystycznej, uprzedzająca późniejsze ruchy eucharystyczne w Kościele katolickim.
8 VIII 1910
Po zawieszeniu trwającym ponad dwa i pół roku zostaje mu przywrócone prawo odprawiania Mszy Świętej, jednak jego sprawa w Świętym Oficjum (tak po reformie w 1908 roku nazwano dawną Inkwizycję) nie została zamknięta, a on sam wciąż budzi podejrzenia i nieufność.
1911
Święte Oficjum uznaje don Ruotolo i jego kierownika duchowego księdza Volpego za trwale niezdolnych do spowiadania, głoszenia homilii i prowadzenia kierownictwa duchowego, jednak ksiądz Dolindo nie zostaje o tym powiadomiony i nadal sprawuje posługę duszpasterską. Gdy dowiaduje się o zakazie, natychmiast wysyła akt posłuszeństwa, jednak zanim jego list dojdzie do Rzymu, Święte Oficjum zdąży wydać mu zakaz sprawowania Ofiary eucharystycznej.
2 I 1912
Ksiądz Dolindo staje przed Świętym Oficjum, by bronić swej sprawy, i zostaje tymczasowo osadzony w San Martino al Macao (więzieniu dla księży). Po miesiącu Święte Oficjum zwalnia go z więzienia i pozwala odprawiać Mszę Świętą. Kapłan wraca do Neapolu, rozpoczyna gorliwą posługę duszpasterską w szpitalach oraz wśród upadłych kobiet, staje się też cenionym kaznodzieją. Stopniowo ujawniają się jego inne charyzmaty, między innymi dary bilokacji, czytania w ludzkich sercach i wydzielania niezwykłego zapachu.
1914
Po wygłoszeniu cyklu kazań w kościółku Najświętszego Imienia Jezus rozdaje słuchaczom obrazki. Na ich odwrocie wypisuje przesłania zaczynające się od słów „Jezus do duszy”. W ten sposób ujawnia się jego kolejny charyzmat, bo każdy otrzymuje wskazówki dotyczące własnej bardzo konkretnej sytuacji życiowej. Takie obrazki, imaginette, będzie rozdawał do końca swojego życia. Do tej pory zebrano ich ponad 220 tysięcy.
1916
W domu państwa La Rovere rozpoczyna cykl formacyjnych katechez, inicjując w ten sposób duszpasterstwo świeckich, co było wówczas wielką nowością. Zostanie ono nazwane „Szkołą religii”. Uczestnicy spotkań, a także słuchacze jego porywających homilii będą go zachęcali do ich publikowania, co da początek tzw. apostolatowi druku.
1917
Ukazują się książki „Doktryna katolicka” oraz „Życie Jezusa”. Wokół księdza Dolindo tworzy się krąg córek duchowych, pozostających pod jego kierownictwem duchowym i zaangażowanych w pracę apostolską. To dla nich ksiądz Dolindo zapisuje liczne lokucje Najświętszej Marii Panny, odsłaniające porywającą wizję kobiecej duchowości – prekursorską wobec późniejszych założeń kobiecych ruchów w Kościele katolickim.
1918
Zostaje oskarżony o szerzenie niebezpiecznych wizji, szkodliwych innowacji i próbę stworzenia heretyckiej sekty. Kuria neapolitańska odbiera mu możliwość głoszenia kazań i prowadzenia duszpasterstwa świeckich. Z czasem sprawa dociera do Świętego Oficjum.
6 II 1921
Udaje się do Rzymu na przesłuchania w Świętym Oficjum. 4 marca zostaje zawieszony we wszystkich czynnościach kapłańskich. Do grudnia przebywa u ojców pasjonistów przy Świętych Schodach.
1923
Na polecenie spowiednika rozpoczyna pisanie autobiografii, którą zatytułował „Historia mojego życia w planie wielkiego miłosierdzia Bożego” (obecnie, choć nieco okrojona, jest ona wydawana pod tytułem Nazwano mnie Dolindo, co oznacza ból. Autobiografia). 26 czerwca tego roku jest uczestnikiem cudu uzdrowienia siostry Giuseppiny Catanei (beatyfikowanej w 2008). Jak wskazują zachowane dokumenty oraz świadectwa, i wcześniej, i później za jego wstawiennictwem Bóg dokonuje cudów uzdrowienia różnych ludzi.
1925
Pomaga pewnemu kapłanowi (przeżywającemu poważny kryzys duchowy na skutek fascynacji modernistyczną, zsekularyzowaną egzegezą), wyjaśniając mu poszczególne fragmenty Księgi Rodzaju w oparciu o patrystyczną metodę komentowania Pisma Świętego. Porządkuje swe notatki i konsultuje je z biskupem Sanną. Uzyskawszy pozytywną opinię, rozpoczyna systematyczne komentowanie kolejnych ksiąg biblijnych.
1929–1930
Ukazują się pierwsze tomy „Komentarza” publikowane pod pseudonimem Dain Cohenel, co oznacza „Dolindo, nicość, kapłan Boga”.
17 III 1937
Odzyskuje prawo do odprawiania Mszy Świętych.
14 XI 1940
Święte Oficjum umieszcza wszystkie tomy jego „Komentarza” w Indeksie Ksiąg Zakazanych, zaraz za pornografią.
16 IX 1953
Składa wizytę w San Giovanni Rotondo. Ojciec Pio mówi mu na pożegnanie: „Całe niebo mieści się w twej duszy. Było tam od zawsze, jest teraz i pozostanie na wieki”.
8 XII 1965
Choć ma już osiemdziesiąt trzy lata, rozpoczyna pisanie ogromnego traktatu maryjnego pod tytułem Maryja Niepokalana, Matka Boga i nasza Matka.
19 XI 1970
Umiera i zostaje pochowany na cmentarzu Poggioreale.
12 X 1974
Jego doczesne szczątki zostają przeniesione do kościoła Matki Bożej z Lourdes i świętego Józefa, w którym przez wiele lat sprawował posługę. Są złożone w sarkofagu, przy którym gromadzą się obecnie tłumy pielgrzymów.
Święty ojciec Pio (Francesco Forgione)
25 V 1887
W małżeństwie rolników – Giuseppy i Grazio Forgione – rodzi się syn, Francesco Forgione (przyszły ojciec Pio).
1903
6 stycznia Francesco udaje się do Morcone, gdzie rozpoczyna nowicjat w zakonie kapucynów; 22 stycznia przyjmuje „szatę próby” i otrzymuje zakonne imię Pio.
1907
Brat Pio składa śluby wieczyste.
1910
10 sierpnia otrzymuje święcenia kapłańskie w Benewencie. 14 sierpnia odprawia Mszę Świętą w Pietrelcinie. Na początku września otrzymuje stygmaty, pozostaną one jednak ukryte. Dręczą go choroby i przeżywa wewnętrzne ciemności, jest zmuszony wiele czasu spędzać w rodzinnym domu.
1915
25 lutego ojciec Pio (wciąż przebywający w Pietrelcinie) otrzymuje pozwolenie na pobyt poza klasztorem ze względów zdrowotnych oraz na chodzenie w habicie kapucyńskim; 6 listopada otrzymuje wezwanie do służby wojskowej; 6 grudnia zostaje przydzielony do X Kompanii Sanitarnej w Neapolu.
1916
Trafia do klasztoru w San Giovanni Rotondo, w którym pozostanie do śmierci. Tu w pełni ujawniają się jego liczne charyzmaty, między innymi dary kierownictwa duchowego, czytania w ludzkich sercach, bilokacji, wypraszania uzdrowień i nawróceń.
1918
W sierpniu otrzymuje dar transwerberacji, a 20 września – stygmatów.
9 VI 1922
Ukazują się pierwsze restrykcyjne rozporządzenia Świętego Oficjum.
1923
31 maja Święte Oficjum wydaje dekret, w którym orzeka, że „nie stwierdza się nadprzyrodzoności faktów przypisywanych ojcu Pio”. Konsekwencją orzeczenia są liczne restrykcje: ojciec Pio może odprawiać Mszę Świętą wyłącznie w kaplicy klasztoru bez udziału wiernych, nie wolno mu pisać listów, ma się przenieść do Ankony. Na skutek wzburzenia ludu przenosiny stygmatyka zostają odłożone, przywraca mu się też możliwość odprawiania Mszy Świętych w kościele.
23 V 1931
Święte Oficjum zabrania mu wykonywania wszystkich funkcji kapłańskich z wyjątkiem odprawiania Mszy Świętej w kaplicy klasztornej.
16 VII 1933
Zakaz zostaje odwołany, ojciec Pio powraca do posługi kapłańskiej.
1940
Ojciec Pio ujawnia współpracownikom plan budowy szpitala, któremu nadaje nazwę Dom Ulgi w Cierpieniu.
1942
W odpowiedzi na apel papieża Piusa XII powołuje do życia Grupy Modlitwy, które funkcjonują dziś na całym świecie.
16 IX 1953
Spotyka się w San Giovanni Rotondo z księdzem Dolindo Ruotolo. Gdy ten ostatni prosi o spowiedź, ojciec Pio odpowiada, że nie jest ona potrzebna. „Cały jesteś błogosławiony” – mówi do swego przyjaciela.
5 V 1956
Dom Ulgi w Cierpieniu rozpoczyna swoją działalność.
5–6 VIII 1959
Do San Giovanni Rotondo trafia figura Matki Bożej Fatimskiej, peregrynująca po Włoszech. Ojciec Pio – ciężko chory – prosi o uzdrowienie. Jego choroba w cudowny sposób znika.
1968
22 września o 5.00 rano odprawia swoją ostatnią Mszę Świętą. Umiera następnego dnia o godzinie 2.30.
2 V 1999
Zostaje ogłoszony błogosławionym Kościoła katolickiego.
16 VI 2002
Papież Jan Paweł II ogłasza go świętym Kościoła katolickiego.
2008
Jego doczesne szczątki zostały przeniesione do krypty w nowym kościele i wystawione na widok publiczny.