Casino Royale - Ian Fleming - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Casino Royale ebook i audiobook

Ian Fleming

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

15 osób interesuje się tą książką

Opis

JAMES BOND PROWADZI ŚMIERTELNĄ ROZGRYWKĘ W PIERWSZEJ, LEGENDARNEJ POWIEŚCI IANA FLEMINGA Z CYKLU O AGENCIE 007!

Le Chiffre to bezwzględny agent i księgowy radzieckiej komórki dywersyjnej we Francji, jednak po sprzeniewierzeniu funduszy należących do klienta jest na krawędzi bankructwa. Zabiera z kasy resztę pieniędzy i w nadziei na odrobienie strat zwabia do kasyna kilkunastu bogatych hazardzistów, by zagrać z nimi w bakarata o wysokie stawki.

Brytyjskie tajne służby pragną jednak wyrwać z Europy ten czerwony cierń. Do akcji wkracza najlepszy karciarz wśród agentów, James Bond, który ma doprowadzić Le Chiffre’a do ostatecznego upadku.

Gdy karty mu nie sprzyjają, a złowrogi Smiersz grozi śmiercią zarówno jemu, jak i pięknej sojuszniczce, Vesper Lynd, 007 musi liczyć na odmianę losu, zanim rzuci na szalę życie ich obojga.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 232

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 10 min

Lektor: Kosior FilipFilip Kosior
Oceny
4,1 (80 ocen)
39
20
14
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Calisia

Nie oderwiesz się od lektury

Czuć że to lata 60, ale fajnie się słuchało. Film odbiega lekko od książki.warto!
10
AnaM77

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie opisane przygody agenta 007, pobudza wyobraźnię nicxym ekranizacja filmowa. Polecam miłośnikom gatunku
10
iriss84

Całkiem niezła

Strasznie nudna książka .. wielkie rozczarowanie
01
szlem1974

Z braku laku…

niektórych legend lepiej nie ruszać.
01
patrycja1607

Nie polecam

Poważnie? Teraz wszystkie stare tytuły będziecie wstawiać z nową okładką jako nowość? To chyba jakiś żart

Popularność




CA­SINO ROY­ALECo­py­ri­ght © Ian Fle­ming Pu­bli­ca­tions Ltd, 1953The mo­ral ri­ghts of the au­thor have been as­ser­ted.
JA­MES BOND and 007 are the re­gi­ste­red trade marks of Dan­jaq LLC, used un­der li­cence by Ian Fle­ming Pu­bli­ca­tions Li­mi­ted.The Ian Fle­ming Logo and the Ian Fle­ming Si­gna­ture are both trade marks owned by The Ian Fle­ming Es­tate, used un­der li­cence by Ian Fle­ming Pu­bli­ca­tions Ltd
Po­lish edi­tion co­py­ri­ght © 2024 Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o. o. Po­lish trans­la­tion co­py­ri­ght © 2024 To­masz Ko­nat­kow­ski
Au­tor­skie prawa oso­bi­ste twórcy zo­stały za­cho­wane.
Re­dak­cjaMo­nika Or­łow­ska
Tłu­ma­cze­nieTo­masz Ko­nat­kow­ski
Ko­rektaJo­anna Rod­kie­wicz
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w In­ter­ne­cie.
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83296-75-3
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

W SE­RII UKAŻĄ SIĘ:

Ca­sino Roy­ale

Żyj i po­zwól umrzeć

Mo­on­ra­ker

Dia­menty są wieczne

Po­zdro­wie­nia z Ro­sji

Dok­tor No

Gold­fin­ger

Tylko dla two­ich oczu

Ope­ra­cja Pio­run

Szpieg, który mnie ko­chał

W taj­nej służ­bie Jej Kró­lew­skiej Mo­ści

Żyje się tylko dwa razy

Czło­wiek ze zło­tym re­wol­we­rem

Ośmior­niczka / W ob­li­czu śmierci

1

TAJNY AGENT

O trze­ciej nad ra­nem za­pach, dym i pot ka­syna przy­pra­wiają czło­wieka o mdło­ści. Tra­wiąca du­szę go­rączka wy­wo­łana gra­niem o wy­so­kie stawki – mie­szanka chci­wo­ści, lęku i ner­wo­wego na­pię­cia – staje się w końcu nie­zno­śna. Zmy­sły bu­dzą się i bun­tują prze­ciwko temu, co się dzieje.

Ja­mes Bond na­gle zdał so­bie sprawę, że jest zmę­czony. Wie­dział, kiedy jego ciało albo umysł mają dość, i za­wsze po­tra­fił od­po­wied­nio za­re­ago­wać. Dzięki temu uni­kał znu­że­nia i otę­pie­nia, czę­sto pro­wa­dzą­cych do po­my­łek.

Dys­kret­nie od­su­nął się od ru­letki, któ­rej do tej pory po­świę­cał uwagę. Przy­sta­nął na mo­ment przy wy­so­kiej mo­sięż­nej ba­rierce ota­cza­ją­cej główny stół w re­pre­zen­ta­cyj­nej sali ka­syna.

Le Chif­fre na­dal grał, a do tego naj­wy­raź­niej wciąż wy­gry­wał. Przed nim pię­trzyła się bez­ładna sterta pro­sto­kąt­nych cęt­ko­wa­nych że­to­nów o no­mi­nale stu ty­sięcy fran­ków. Z ko­lei pod osłoną gru­bego le­wego ra­mie­nia męż­czy­zny spo­czy­wał nie­wielki stos du­żych żół­tych że­to­nów, z któ­rych każdy miał war­tość pół mi­liona fran­ków.

Bond przy­glą­dał się przez chwilę in­try­gu­ją­cemu, bu­dzą­cemu re­spekt pro­fi­lowi tego czło­wieka. Po­tem wzru­szył ra­mio­nami, żeby nieco roz­luź­nić na­pię­cie, i od­szedł od stołu.

Ba­rierka wo­kół kasy sięga mniej wię­cej do pod­bródka klienta. Ka­sjer, zwy­kle po pro­stu ni­ski rangą urzęd­nik ban­kowy, sie­dzi na stołku i grze­bie w sto­sach bank­no­tów i że­to­nów uło­żo­nych na pół­kach we­dług war­to­ści. Znaj­dują się one na wy­so­ko­ści kro­cza sto­ją­cej osoby, za ba­rierką ochronną. Ka­sjer ma na wy­po­sa­że­niu pałkę i re­wol­wer, a próba prze­sa­dze­nia po­rę­czy, za­bra­nia czę­ści pie­nię­dzy, prze­sko­cze­nia z po­wro­tem na drugą stronę i ucieczki z bu­dynku przez sze­reg drzwi i ko­ry­ta­rzy jest ska­zana na nie­po­wo­dze­nie. Do tego ka­sje­rzy na ogół pra­cują tu w pa­rach.

Bond roz­my­ślał o tym, gdy od­bie­rał plik bank­no­tów o no­mi­nale stu ty­sięcy fran­ków i ko­lejne pliki bank­no­tów dzie­się­cio­ty­sięcz­nych. Jed­no­cze­śnie wy­obra­żał so­bie prze­bieg ju­trzej­szego przed­po­łu­dnio­wego spo­tka­nia za­rządu ka­syna.

– Pan Le Chif­fre wy­grał dwa mi­liony, gra­jąc tak jak do tej pory. Panna Fa­ir­child wy­grała mi­lion w ciągu go­dziny, a po­tem opu­ściła ka­syno. Była opa­no­wana, trzy razy za­grała banco prze­ciwko panu Le Chif­fre’owi. Wi­ceh­ra­bia de Vil­lo­rin wy­grał mi­lion dwie­ście ty­sięcy w ru­letkę. Sta­wiał mak­sy­malne kwoty na pierw­szy i trzeci tu­zin. Do­pi­sy­wało mu szczę­ście. Pan Bond, An­glik, w ciągu dwóch dni zwięk­szył swoją wy­graną do okrą­głych trzech mi­lio­nów. Sto­so­wał sys­tem pro­gre­sywny, sta­wia­jąc na czer­wone przy stole nu­mer pięć. Duc­los, kie­row­nik sali, może po­dać wię­cej szcze­gó­łów. Wy­daje mi się, że pan Bond jest czło­wie­kiem wy­trwa­łym i ob­sta­wia mak­sy­malne stawki. Sprzyja mu szczę­ście, a przy tym za­cho­wuje zimną krew. Wie­czorne zy­ski z che­min de fer wy­nio­sły X, z ba­ka­rata Y, a z ru­letki Z. Przy stole do bo­ule znów mie­li­śmy mało go­ści, więc in­we­sty­cja nam się jesz­cze nie zwró­ciła.

– Dzię­kuję panu, pa­nie Xa­vier.

– Dzię­kuję, pa­nie dy­rek­to­rze.

W każ­dym ra­zie mniej wię­cej tak to bę­dzie wy­glą­dało – po­my­ślał Bond, gdy prze­cho­dził przez wa­ha­dłowe drzwi głów­nej sali. Ski­nął głową ubra­nemu w wie­czo­rowy strój znu­dzo­nemu męż­czyź­nie, do któ­rego za­dań na­le­żało blo­ko­wa­nie wyj­ścia i wej­ścia za po­mocą elek­trycz­nego przy­ci­sku uru­cha­mia­nego nogą w ra­zie ja­kichś kło­po­tów.

Po­tem człon­ko­wie za­rządu za­pi­szą w księ­gach bi­lans dnia i ro­zejdą się do do­mów i re­stau­ra­cji, żeby zjeść obiad.

Bond nie był oso­bi­ście za­in­te­re­so­wany ob­ra­bo­wa­niem kasy, je­dy­nie roz­wa­żał taką moż­li­wość. Do­szedł do wnio­sku, że do ak­cji po­trzeb­nych by było dzie­się­ciu do­świad­czo­nych lu­dzi, któ­rzy na pewno mu­sie­liby za­bić jed­nego albo dwóch pra­cow­ni­ków. Praw­do­po­dob­nie we Fran­cji nie uda­łoby się zna­leźć aż tylu go­to­wych na wszystko za­bój­ców. Ani w żad­nym in­nym kraju, na­wia­sem mó­wiąc.

Dał ty­siąc fran­ków szat­nia­rzowi i gdy scho­dził po scho­dach ka­syna, na­brał prze­ko­na­nia, że Le Chif­fre w żad­nym wy­padku nie zde­cy­duje się na tak nie­od­po­wie­dzialny krok. Prze­stał za­tem roz­trzą­sać tę ewen­tu­al­ność i sku­pił uwagę na wra­że­niach od­bie­ra­nych przez ciało. Wy­czu­wał su­chy, draż­niący żwir pod po­de­szwami wie­czo­ro­wych bu­tów, nie­przy­jemny, cierpki po­smak w ustach i plamy potu pod pa­chami. Miał wra­że­nie, że oczy wy­cho­dzą mu z or­bit. Twarz mu stę­żała, miał za­tkane za­toki i nos. Ode­tchnął słod­kim noc­nym po­wie­trzem i skon­cen­tro­wał się, chcąc wy­ostrzyć zmy­sły. Wy­szedł ze swo­jego po­koju przed ko­la­cją i te­raz za­mie­rzał spraw­dzić, czy ktoś tam nie mysz­ko­wał pod­czas jego nie­obec­no­ści.

Prze­ciąw­szy sze­roki bul­war, do­tarł przez ogród do ho­telu Splen­dide. Uśmiech­nął się do re­cep­cjo­ni­sty, który wrę­czył mu klucz do po­koju nu­mer 45 na pierw­szym pię­trze. Ode­brał rów­nież de­pe­szę. Nadano ją na Ja­majce, a jej treść była na­stę­pu­jąca:

KING­STONJA XXXX XXXXXX XXXX XXX

BOND SPLEN­DIDE ROY­ALE-LES-EAUX SE­INE

IN­FE­RIEURE PRO­DUK­CJA HA­WAN­SKICH CY­GAR

WSZYST­KIE FA­BRYKI NA KU­BIE W 1915

DZIE­SIEC MI­LIO­NOW PO­WTA­RZAM DZIE­SIEC MI­LIO­NOW STOP

MAM NA­DZIEJE ZE O TE WAR­TOSC CHO­DZILO PO­ZDRA­WIAM

DA­SI­LVA

Ozna­czało to, że dzie­sięć mi­lio­nów fran­ków jest już w dro­dze. To była od­po­wiedź na wia­do­mość z prośbą o do­dat­kowe środki wy­słaną przez Bonda po po­łu­dniu do cen­trali w Lon­dy­nie za po­śred­nic­twem pa­ry­skiego biura. Pa­ryż na­wią­zał kon­takt z Lon­dy­nem, gdzie Cle­ments, szef wy­działu Bonda, po­roz­ma­wiał z M, który na pewno uśmiech­nął się cierpko i po­le­cił Ma­kle­rowi za­ła­twić sprawę w Mi­ni­ster­stwie Skarbu.

Bond pra­co­wał kie­dyś na Ja­majce, więc w trak­cie mi­sji w Roy­ale od­gry­wał rolę bar­dzo ma­jęt­nego klienta firmy Caf­fery, głów­nego przed­się­bior­stwa im­por­towo-eks­por­to­wego dzia­ła­ją­cego w tym kraju. Do­sta­wał za­tem dys­po­zy­cje z King­ston od pew­nego ma­ło­mów­nego czło­wieka, który był sze­fem działu fo­to­re­por­ter­skiego w re­dak­cji „Da­ily Gle­anera”, bar­dzo zna­nego ka­ra­ib­skiego dzien­nika.

Ten gość z „Gle­anera”, nie­jaki Faw­cett, pra­co­wał wcze­śniej jako księ­gowy w jed­nej z naj­więk­szych firm z Kaj­ma­nów zaj­mu­ją­cych się po­ło­wem żółwi mor­skich. Kiedy wy­bu­chła wojna, ra­zem z in­nymi miesz­kań­cami wysp za­cią­gnął się na ochot­nika do ar­mii i po ja­kimś cza­sie zna­lazł się w biu­rze ofi­cera fi­nan­so­wego w nie­wiel­kiej pla­cówce wy­wiadu ma­ry­narki wo­jen­nej na Mal­cie. Po za­koń­cze­niu wojny, kiedy miał wra­cać na Kaj­many, do czego się spe­cjal­nie nie pa­lił, zwró­ciła na niego uwagę sek­cja Taj­nej Służby Wy­wia­dow­czej od­po­wie­dzialna za re­gion Ka­ra­ibów. Od­był wy­czer­pu­jące szko­le­nie w za­kre­sie fo­to­gra­fii, a także in­nych dzie­dzin, a po­tem – za ci­chym przy­zwo­le­niem pew­nego wpły­wo­wego czło­wieka z Ja­majki – tra­fił do re­dak­cji „Gle­anera”.

Zaj­mo­wał się wy­bie­ra­niem fo­to­gra­fii prze­sy­ła­nych przez naj­więk­sze świa­towe agen­cje – ta­kie jak Key­stone, Wide-World, Uni­ver­sal, INP czy Reu­ter-Photo – a raz na ja­kiś czas przez te­le­fon otrzy­my­wał zwię­złe in­struk­cje od czło­wieka, któ­rego ni­gdy nie miał oka­zji po­znać. Cho­dziło o wy­ko­na­nie pew­nych pro­stych ope­ra­cji wy­ma­ga­ją­cych ab­so­lut­nej dys­kre­cji, szyb­ko­ści i do­kład­no­ści. Za świad­cze­nie ta­kich nie­re­gu­lar­nych usług pła­cono mu dwa­dzie­ścia fun­tów mie­sięcz­nie, a pie­nią­dze na jego konto w Royal Bank of Ca­nada prze­le­wał fik­cyjny ku­zyn rze­komo miesz­ka­jący w An­glii.

Obecne za­da­nie Faw­cetta po­le­gało na na­tych­mia­sto­wym – we­dług peł­nej ta­ryfy – prze­sy­ła­niu Bon­dowi tek­stów wia­do­mo­ści, które prze­ka­zy­wał mu te­le­fo­nicz­nie jego ano­ni­mowy kon­takt. Nie­zna­jomy twier­dził, że żadna z in­for­ma­cji nie po­winna wzbu­dzić po­dej­rzeń miej­sco­wej poczty. Faw­cett nie był w każ­dym ra­zie zdzi­wiony, kiedy się oka­zało, że na­gle zo­stał lo­kal­nym ko­re­spon­den­tem in­sty­tu­cji o na­zwie Ma­ri­time Press and Photo Agency dys­po­nu­ją­cej od­dzia­łami we Fran­cji i An­glii, w związku z czym pod­wyż­szono mu mie­sięczne wy­na­gro­dze­nie o dzie­sięć fun­tów.

Czuł się bez­pieczny i do­ce­niany, miał na­dzieję, że kie­dyś otrzyma Me­dal Im­pe­rium Bry­tyj­skiego, a do tego zdo­łał wpła­cić pierw­szą ratę za mor­risa mi­nora. Na­był rów­nież upra­gniony zie­lony da­szek na czoło, dzięki któ­remu mógł wzmoc­nić swoją po­zy­cję w re­dak­cji.

Bond przy­po­mniał so­bie parę szcze­gó­łów zwią­za­nych z nada­niem tej de­pe­szy. Przy­wykł już do ta­kiego nie­oczy­wi­stego nad­zoru i na­wet mu to od­po­wia­dało. Uwa­żał, że zna­lazł się w dość uprzy­wi­le­jo­wa­nej sy­tu­acji, po­nie­waż mógł so­bie po­zwo­lić na go­dzinę lub dwie opóź­nie­nia w kon­tak­tach z M. Do­my­ślał się, że za­pewne to za­ło­że­nie jest błędne i że praw­do­po­dob­nie w Roy­ale-les-Eaux działa także inny agent, który składa mel­dunki nie­za­leż­nie od niego, jed­nak dzięki temu mógł choć przez chwilę ule­gać złu­dze­niu, że zło­wrogi gmach sto­jący na obrze­żach Re­gent’s Park znaj­duje się nieco da­lej niż w od­le­gło­ści stu pięć­dzie­się­ciu mil po dru­giej stro­nie ka­nału La Man­che, a on nie jest usta­wicz­nie ob­ser­wo­wany i pod­da­wany oce­nie przez kilku lu­dzi o chłod­nych umy­słach, któ­rzy kie­rują ca­łym tym cyr­kiem. Po­dob­nie jak Faw­cett, oby­wa­tel Kaj­ma­nów za­miesz­kały w King­ston, który wie­dział, że gdyby ku­pił swo­jego mor­risa mi­nora za go­tówkę, a nie pod­pi­sy­wał umowy za­kupu na raty, ktoś w Lon­dy­nie praw­do­po­dob­nie zo­stałby o tym po­in­for­mo­wany i chciałby wie­dzieć, skąd po­cho­dzą pie­nią­dze.

Bond prze­czy­tał dwu­krot­nie treść de­pe­szy. Po­tem wy­rwał z bloku le­żą­cego na bla­cie blan­kiet te­le­gramu – po co zo­sta­wiać im ko­pię? – i na­pi­sał wiel­kimi li­te­rami:

DZIEKI ZA IN­FOR­MA­CJE PO­WINNO WY­STAR­CZYC

BOND

Po­dał od­po­wiedź re­cep­cjo­ni­ście i scho­wał do kie­szeni de­pe­szę pod­pi­saną na­zwi­skiem „Da­Si­lva”. Lu­dzie, dla któ­rych pra­co­wał ten czło­wiek – o ile dla ko­goś pra­co­wał – mo­gli prze­ku­pić ko­goś z tu­tej­szego urzędu pocz­to­wego i zdo­być ko­pię wia­do­mo­ści, chyba że re­cep­cjo­ni­sta zdą­żył już sam otwo­rzyć ko­pertę nad parą albo od­czy­tać do góry no­gami tekst na kartce trzy­ma­nej przez Bonda.

Wziął klucz, po­że­gnał się i skie­ro­wał ku scho­dom, po­krę­ciw­szy prze­cząco głową ocze­ku­ją­cemu win­dzia­rzowi. Zda­wał so­bie sprawę, że od­głos nad­jeż­dża­ją­cej windy to nie­zły sy­gnał ostrze­gaw­czy. Wpraw­dzie nie spo­dzie­wał się ni­czy­jej obec­no­ści na pierw­szym pię­trze, wo­lał jed­nak za­cho­wać ostroż­ność.

Ci­cho wspi­na­jąc się na pal­cach, do­szedł do wnio­sku, że w od­po­wie­dzi wy­sy­ła­nej do M przez Ja­majkę oka­zał zbyt wielką pew­ność sie­bie. Jako ha­zar­dzi­sta wie­dział, że nie na­leży po­dej­mo­wać ry­zyka, je­śli dys­po­nuje się zbyt ma­łym ka­pi­ta­łem. Zresztą M za­pewne i tak nie przy­znałby mu do­dat­ko­wych fun­du­szy. Wzru­szyw­szy ra­mio­nami, u szczytu scho­dów skrę­cił w ko­ry­tarz i mięk­kim kro­kiem zbli­żył się drzwi swo­jego po­koju.

Bond do­sko­nale wie­dział, gdzie znaj­duje się włącz­nik. Wy­star­czył je­den płynny ruch i stał na progu, w otwar­tych na oścież drzwiach, przy za­pa­lo­nym świe­tle, z pi­sto­le­tem w dłoni. Bez­pieczne, pu­ste po­miesz­cze­nie zda­wało się pa­trzeć na niego z pewną iro­nią. Zi­gno­ro­wał uchy­lone drzwi ła­zienki i za­mknąw­szy za­mek na klucz, włą­czył lampki przy łóżku i nad lu­strem, a po­tem rzu­cił pi­sto­let na ka­napę sto­jącą pod oknem. Na­stęp­nie schy­lił się i uważ­nie przyj­rzał we­tknię­temu do szu­flady biurka ciem­nemu wło­sowi. Znaj­do­wał się do­kład­nie w miej­scu, w któ­rym Bond go po­zo­sta­wił przed pój­ściem na ko­la­cję.

Póź­niej obej­rzał de­li­katne ślady talku po we­wnętrz­nej stro­nie por­ce­la­no­wego uchwytu szafy na ubra­nia. Wy­da­wały się nie­na­ru­szone. Wszedł do ła­zienki i pod­nió­sł­szy po­krywę re­zer­wu­aru, spraw­dził, czy po­ziom wody znaj­duje się na wy­so­ko­ści drob­nej rysy na mie­dzia­nym za­wo­rze.

Kiedy się tym zaj­mo­wał, kiedy kon­tro­lo­wał te wszyst­kie drobne za­bez­pie­cze­nia prze­ciw­wła­ma­niowe, wcale nie miał wra­że­nia, że robi coś ab­sur­dal­nego albo że­nu­ją­cego. W końcu był taj­nym agen­tem, który zdo­łał prze­żyć je­dy­nie dzięki umie­jęt­no­ści do­strze­ga­nia istot­nych w tym fa­chu dro­bia­zgów. Ru­ty­nowe środki ostroż­no­ści były dla niego rów­nie na­tu­ralne jak dla nurka głę­bi­no­wego, pi­lota ob­la­ty­wa­cza i w ogóle każ­dego, kto wy­ko­ny­wał nie­bez­pieczną pracę.

Za­do­wo­lony, że nikt nie prze­szu­ki­wał po­koju pod­czas jego wi­zyty w ka­sy­nie, Bond się ro­ze­brał i wziął zimny prysz­nic. Po­tem za­pa­lił sie­dem­dzie­sią­tego już tego dnia pa­pie­rosa i za­siadł przy biurku, kła­dąc na bla­cie gruby plik pie­nię­dzy prze­zna­czo­nych na ob­sta­wia­nie oraz wy­gra­nych przy sto­łach. Za­pi­sał kilka liczb w nie­wiel­kim no­te­sie. W ciągu dwóch dni udało mu się wy­grać do­kład­nie trzy mi­liony fran­ków. W Lon­dy­nie otrzy­mał dzie­sięć mi­lio­nów, po­pro­sił cen­tralę o ko­lejne dzie­sięć. Uwzględ­nia­jąc do­dat­kowe fun­du­sze, które wkrótce miały do­trzeć do tu­tej­szego od­działu Crédit Lyon­nais, jego ka­pi­tał ob­ro­towy wy­no­sił za­tem dwa­dzie­ścia trzy mi­liony fran­ków, czyli mniej wię­cej dwa­dzie­ścia trzy ty­siące fun­tów.

Przez kilka chwil Bond sie­dział w bez­ru­chu, pa­trząc przez okno na ciemną po­wierzch­nię mo­rza. Wsa­dziw­szy bank­noty pod po­duszkę le­żącą na ele­gancko zdo­bio­nym po­je­dyn­czym łóżku, umył zęby, zga­sił świa­tło i z ulgą spo­czął w szorst­kiej fran­cu­skiej po­ścieli. Przez dzie­sięć mi­nut le­żał na le­wym boku, roz­my­śla­jąc o wy­da­rze­niach dzi­siej­szego dnia. W końcu się od­wró­cił, a jego umysł po­dą­żył ku kra­inie snu.

Zdą­żył jesz­cze wsu­nąć pod po­duszkę prawą dłoń i po­ło­żyć ją przy rę­ko­je­ści re­wol­weru Colt Po­lice Po­si­tive ka­li­ber .38 z od­pi­ło­waną lufą. Po­tem za­snął, a gdy zgasł cie­pły i po­godny blask jego oczu, rysy prze­obra­ziły się w mil­czącą ma­skę – iro­niczną, bru­talną i zimną.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Ian Lan­ca­ster Fle­ming uro­dził się 28 maja 1908 roku w Lon­dy­nie. Uczęsz­czał do Eton Col­lege, a naj­waż­niej­szy okres swo­jej mło­do­ści spę­dził w róż­nych kra­jach Eu­ropy, stu­diu­jąc ję­zyki obce. Pierw­szą pracę zdo­był w Agen­cji Reu­tera, po­tem przez krótki czas był ma­kle­rem gieł­do­wym. Po wy­bu­chu II wojny świa­to­wej zo­stał ad­iu­tan­tem ad­mi­rała Johna God­freya, dy­rek­tora Wy­wiadu Ma­ry­narki Wo­jen­nej. Miał oka­zję ode­grać zna­czącą rolę w dzia­ła­niach szpie­gow­skich pro­wa­dzo­nych przez Wielką Bry­ta­nię i inne sprzy­mie­rzone pań­stwa.

Po woj­nie zo­stał za­trud­niony przez wy­daw­nic­two Kem­sley New­spa­pers na sta­no­wi­sku szefa działu za­gra­nicz­nego dzien­nika „The Sun­day Ti­mes”. Był od­po­wie­dzialny za siatkę ko­re­spon­den­tów mocno za­an­ga­żo­wa­nych w wy­da­rze­nia okresu zim­nej wojny. Jego pierw­sza po­wieść, Ca­sino Roy­ale, zo­stała wy­dana w 1953 roku. Po raz pierw­szy po­ja­wia się w niej po­stać Ja­mesa Bonda, agenta spe­cjal­nego nu­mer 007. Pierw­szy na­kład sprze­dał się w ciągu mie­siąca. W na­stęp­stwie od­nie­sio­nego suk­cesu Fle­ming co roku aż do śmierci pu­bli­ko­wał ko­lejną książkę z cy­klu o Bon­dzie. Jego po­dróże, za­in­te­re­so­wa­nia i do­świad­cze­nia wo­jenne na­dają wia­ry­god­no­ści wszyst­kim stwo­rzo­nym przez niego dzie­łom. Ray­mond Chan­dler na­zwał go „naj­bar­dziej dy­na­micz­nym i prze­bo­jo­wym au­to­rem thril­le­rów w An­glii”. Piąta z ko­lei po­wieść, za­ty­tu­ło­wana From Rus­sia With Love (Po­zdro­wie­nia z Ro­sji), zo­stała przy­jęta szcze­gól­nie do­brze, a jej sprze­daż gwał­tow­nie wzro­sła, kiedy pre­zy­dent John F. Ken­nedy wy­mie­nił ją wśród swo­ich ulu­bio­nych ksią­żek. Łącz­nie sprze­dano po­nad 100 mi­lio­nów eg­zem­pla­rzy po­wie­ści o Bon­dzie, stały się one rów­nież ma­te­ria­łem wyj­ścio­wym dla nie­zmier­nie po­pu­lar­nej se­rii fil­mów, któ­rej pierw­szą od­słoną był wpro­wa­dzony na ekrany w 1962 roku Dok­tor No. W rolę agenta 007 wcie­lił się w nim Sean Con­nery.

Książki z se­rii o Bon­dzie zo­stały na­pi­sane na Ja­majce – w kraju, który Fle­ming po­ko­chał pod­czas wojny i w któ­rym zbu­do­wał swój dom znany pod na­zwą Gol­de­neye. W roku 1952 po­ślu­bił Ann Ro­ther­mere. Jego hi­sto­ria o ma­gicz­nym sa­mo­cho­dzie, na­pi­sana w 1961 roku dla je­dy­nego syna pań­stwa Fle­min­gów, Ca­spara, przy­brała póź­niej po­stać po­wie­ści Chitty Chitty Bang Bang, która rów­nież zo­stała ze­kra­ni­zo­wana[1].

Ian Fle­ming zmarł na za­wał serca 12 sierp­nia 1964 roku.

www.ian­fle­ming.com

Twit­ter: The­Ian­Fle­ming

In­sta­gram: Ian­fle­ming­s007

Fa­ce­book: Ian­Fle­ming­Bo­oks

PRZY­PISY

[1] Książkę wy­dano w Pol­sce na­kła­dem wy­daw­nic­twa Znak Emo­ti­kon pod ty­tu­łem Bang Bang! Wy­strza­łowy sa­mo­chód w tłu­ma­cze­niu Ka­ta­rzyny Szcze­pań­skiej-Ko­wal­czuk; pol­ski ty­tuł filmu to Nasz cu­downy sa­mo­cho­dzik (przyp. tłum.).