Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Selina Kyle to złodziejka.
Dwa lata po ucieczce ze slumsów Gotham City Selina Kyle wraca jako tajemnicza i bogata Holly Vanderhees. Szybko odkrywa, że Batman wyjechał z ważną misją i Gotham City czeka, żeby je oskubać.
Luke Fox jest bohaterem.
Luke pragnie dowieść, że Batwing jest w stanie pomóc ludziom. Bierze na cel nową złodziejkę, która sprzymierzyła się z Poison Ivy i Harley Quinn. Razem rozpętują chaos. Catwoman jest cwana. Może zniszczyć Batwinga.
W Gotham City nie każdy jest tym, na kogo wygląda.
Selina prowadzi rozpaczliwą grę w kotka i myszkę, zawiązując nieoczekiwane sojusze, wikłając się w skomplikowaną relację z Batwingiem nocą i swoim diabelnie przystojnym sąsiadem Lukiem Foxem za dnia. Jednakże, kiedy własna niebezpieczna przeszłość depcze jej po piętach, czy zdoła przeprowadzić ostatni skok, którego cel jest najbliższy jej sercu?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 406
Tytuł oryginału: Catwoman: Soulstealer
Copyright © 2019 DC Comics. BATMAN and all related characters and elements © & ™ DC Comics. WB SHIELD: ™ & © WBEI. (s19) This translation published by arrangement with Random House Children’s Books, a division of Penguin Random House LLC Copyright for the Polish translation © 2019 by Wydawnictwo MAG
Przekład: Wojciech Szypuła Redakcja: Joanna Figlewska Korekta: Magdalena Górnicka Projekt logo: Stuart Wade Fotografia na okładce: Howard Huang Opracowanie graficzne okładki: Piotr Chyliński Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń
Wydanie II ISBN 978-83-66409-71-2
Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax 228 134 743 www.mag.com.pl
Wyłączny dystrybutor: Dressler Dublin sp. z o. o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. 227 335 010
Kobietom, które robią piekło, i
Ryczący tłum wokół prowizorycznej areny nie rozpalił jej krwi.
Nie wstrząsnął nią ani jej nie rozwścieczył; nie sprawił, że zaczęła przeskakiwać z nogi na nogę. Nie, Selina Kyle rozluźniła tylko ramiona. Raz. Drugi.
I czekała.
Szaleńczy doping, który niósł się brudnym korytarzem prowadzącym do przebieralni, był tylko trochę głośniejszy od odległego gromu. Burzy, jak ta, która przetoczyła się przez East End, kiedy szła ze swojego blokowiska. Przemokła do suchej nitki, zanim weszła tajnymi drzwiami do podziemnego labiryntu pełnego hazardu, którego właścicielem był Carmine Falcone, najnowszy z niekończącej się parady mafijnych bossów w Gotham City.
Jednak i tę walkę przetrzyma, tak jak każdą inną burzę.
Deszcz nadal wysychał na jej długich ciemnych włosach. Selina sprawdziła, czy wciąż są upięte w ciasny koczek na czubku głowy. Popełniła raz błąd i uczesała się w koński ogon do swojej drugiej walki ulicznej. Przeciwniczka zdołała go złapać i te kilka sekund, kiedy szyja Seliny była odsłonięta, było najdłuższymi w jej życiu.
Jednak wygrała. Cudem. I dużo się nauczyła. Uczyła się odtąd w każdej walce, na ulicy czy na arenie urządzonej w kanałach pod Gotham City.
Nie miało znaczenia, kto będzie jej przeciwnikiem tego wieczoru. Zwykle to były wariacje na ten sam temat: zdesperowani mężczyźni, którzy mieli większe długi u Falcone’a niż byli w stanie spłacić. Głupcy gotowi zaryzykować życie dla szansy anulowania długów w zamian za pokonanie jednej z Panter Falcone’a na ringu.
Nagrodą było to, że już nigdy więcej nie będą musieli oglądać się przez ramię, czy czai się za nimi jakiś cień. Ceną porażki było skopanie im tyłka i zachowanie długu. Zwykle z obietnicą biletu w jedną stronę na dno rzeki Sprang. Szansa zwycięstwa – niewielka, granicząca z niemożliwością.
Bez względu na to, z jakim żałosnym pajacem przyjdzie jej walczyć tego wieczoru, Selina modliła się, żeby Falcone szybciej skinął jej głową niż poprzednim razem. Tamta walka... Zmusił ją do przeciągania wyjątkowo brutalnego pojedynku. Tłum był za bardzo podekscytowany, zbyt ochoczo szastał pieniędzmi na tani alkohol i wszystkie inne towary, jakie sprzedawano w tym podziemnym labiryncie. Wróciła do domu z większą liczbą siniaków niż zwykle, a mężczyzna, którego pobiła do nieprzytomności...
To nie jej problem, powtarzała sobie raz za razem. Nawet kiedy widziała zakrwawione twarze przeciwników w snach i na jawie. Co Falcone robił z nimi po walce nie było jej problemem. Gdy ona z nimi kończyła, oddychali. Przynajmniej tyle mogła sobie powiedzieć.
I przynajmniej nie była na tyle głupia, żeby buntować się otwarcie jak niektóre inne Pantery. Zbyt dumne, za głupie albo za młode, żeby wiedzieć, jak się gra w tę grę. Nie, jej drobne akty buntu przeciwko Falconemu były bardziej subtelne. Chciał, żeby mężczyźni byli martwi, ona zostawiała ich nieprzytomnych, ale załatwiała to tak dobrze, że ani jedna osoba z tłumu nie protestowała.
Balansowała na cienkiej linie, zwłaszcza że zależało od tego życie jej siostry. Jeśli za bardzo będzie się stawiać, Falcone może zacząć zadawać pytania i zastanawiać się, kto ma dla niej największe znaczenie. Gdzie uderzyć, żeby zabolało najmocniej. Nigdy nie pozwoliła, żeby sprawy zaszły aż tak daleko. Nigdy nie naraziłaby w taki sposób bezpieczeństwa Maggie, nawet jeśli te walki były dla niej wszystkim. Każda, co do jednej.
Minęły trzy lata, odkąd Selina dołączyła do Panter i niemal dwa i pół, odkąd udowodniła swoją wartość pozostałym dziewczynom z gangu na tyle, żeby Mika, ich Alfa, przedstawiła ją Falconemu. Selina nie śmiała przegapić tego spotkania.
Hierarchia w kobiecych gangach była prosta – Alfy każdego gangu rządziły i chroniły, wymierzały kary i nagradzały. Rozkazy Alfy były prawem. A wymuszenie respektowania tych praw leżało w rękach przybocznej i jej zastępczyni. Potem już porządek dziobania stawał się mniej klarowny. Walki dawały szansę na awans w szeregach gangu... albo spadek, zależnie od tego, jak fatalnie wypadł pojedynek. Nawet Alfie można było rzucić wyzwanie, jeśli było się na tyle głupią albo odważną, żeby to zrobić.
Jednak Selina nawet nie myślała o awansie, kiedy Mika sprowadziła Falcone’a, żeby zobaczył, jak Selina załatwi przyboczną z Watahy Wilczyc. Zostawiła dziewczynę krwawiącą na betonie w zaułku.
Przed tamtą walką Selina miała tylko cztery panterze cętki wytatuowane na lewej ręce; każda była trofeum z wygranej walki.
Selina poprawiła rąbek białej koszulki. Miała siedemnaście lat i dwadzieścia siedem cętek na obu rękach.
Niepokonana.
To właśnie ogłaszał mistrz ceremonii, a jego głos niósł się korytarzem. Selina ledwie wychwytywała melodyjne słowa: „Niepokonana mistrzyni, najzacieklejsza Pantera...”.
Sięgnęła ręką do jedynego przedmiotu, jaki wolno jej było wnieść na arenę: rzemiennego bicza.
Niektóre Pantery wybierały charakterystyczny makijaż albo strój, żeby wyróżniać się na ringu. Selina nie miała pieniędzy, żeby marnować je na coś takiego, kiedy szminka mogła kosztować tyle, co skromny posiłek. Niestety Mika nie była pod wrażeniem, kiedy Selina pojawiła się na swojej pierwszej oficjalnej walce w starym trykocie gimnastycznym i legginsach.
„Wyglądasz, jakbyś szła na jazzercise” – powiedziała wtedy jej Alfa. „Musimy zafundować ci chociaż pazury”.
Na ringu była dozwolona wszelkiej maści drobna broń z wyjątkiem noży i broni palnej. Niestety tamtego wieczoru niczego takiego nie było pod ręką. Leżał tylko bykowiec, porzucony na stosie rekwizytów z wieczorów, kiedy na arenie gościł całkiem innego rodzaju cyrk.
„Masz dziesięć minut, żeby się zorientować, jak się tym posługiwać” – ostrzegła Mika, zanim zostawiła Selinę z bykowcem.
Ledwie zorientowała się, jak nim strzelić, zanim wypchnięto ją na ring. Bicz bardziej jej przeszkadzał niż pomagał w pierwszej walce, ale tłum był zachwycony. I pewna cząstka jej samej także się nim zachwyciła, tym trzaskiem, który przecinał świat.
Dlatego nauczyła się nim posługiwać tak, że stał się przedłużeniem jej ręki, zaczął dawać jej przewagę, jakiej nie zapewniała jej drobna budowa. Poza tym dodawał też dramatyzmu walkom, co nigdy nie szkodziło.
Uderzenie w metalowe drzwi było dla niej sygnałem do wyjścia.
Sprawdziła bicz przy biodrze, poprawiła czarne spodnie ze spandeksu i zielone tenisówki dobrane pod kolor oczu, chociaż nikt nigdy tego nie skomentował. Poruszyła palcami obandażowanych dłoni. Wszystko wyglądało dobrze.
A przynajmniej tak dobrze, jak to możliwe.
Mięśnie miała rozluźnione, ciało gibkie dzięki starej rozgrzewce, jaką zawsze wykonywała przed ćwiczeniami gimnastycznymi, a teraz przystosowała do potrzeb walk. Gdy w grę wchodziła walka, bicz i popisy akrobatyczne, które wykorzystywała dla ubarwienia pojedynków i żeby pozbawić równowagi cięższych przeciwników, musiała zadbać, aby jej ciało było gotowe do walki – to stanowiło połowę wygranej.
Zardzewiałe drzwi zaskrzypiały, kiedy Selina je otworzyła. Mika stała dalej w korytarzu i zajmowała się nową dziewczyną; mrugające jarzeniówki pozbawiły złocistą skórę Alfy jej zwykłego blasku.
Mika obrzuciła Selinę krytycznym spojrzeniem, zerkając ponad szczupłym ramieniem. Jej czarny warkocz poruszył się przy tym. Biała dziewczyna pociągająca przed nią nosem, ostrożnie ocierała krew płynącą z opuchniętych nozdrzy. Jedno z oczu kociaka było opuchnięte i czerwone, w drugim stały łzy.
Nic dziwnego, że tłum szalał. Jeśli Pantera zebrała takie lanie, to walka musiała być naprawdę widowiskowa. Na tyle brutalna, aby Mika położyła teraz rękę na ramieniu bladej dziewczyny, żeby się nie słaniała.
W ciemnym korytarzu, który prowadził na arenę, stał jeden z bramkarzy Falcone’a i machał na Selinę. Zatrzasnęła za sobą drzwi. Nie zostawiała za sobą niczego cennego. W każdym razie niczego, co byłoby warte ukradzenia.
– Uważaj na siebie – powiedziała Mika, kiedy Selina ją mijała. Azjatka mówiła cicho. – Tego wieczoru przygotował dla nas gorszą partię niż zwykle.
Kociak syknął i usunął głowę, odsuwając się od Miki, która ocierała mu rozciętą wargę środkiem dezynfekującym. Mika warknęła ostrzegawczo i dziewczyna okazała dość rozsądku, żeby przestać się wiercić. Trzęsła się tylko trochę, kiedy Alfa oczyszczała rozcięcie.
– Zostawił dla ciebie najlepszego – dodała Mika, nie oglądając się na Selinę. – Przykro mi.
– Zawsze tak robi – odpowiedziała chłodno Selina, chociaż żołądek jej się zaciskał. – Dam sobie radę.
Nie miała innego wyjścia. Przegrana oznaczałaby, że zostawi Maggie bez opieki. A odmowa walki? To także nie wchodziło w grę.
Przez trzy lata, odkąd poznała Mikę, Alfa nigdy nie zasugerowała, żeby zerwać ich układ z Falconem. Zwłaszcza że poparcie Carmine’a Falcone’a sprawiało, że inne gangi z East Endu zastanowiłyby się dwa razy, zanim wkroczyłyby na terytorium Panter. Nawet jeśli to oznaczało udział w walkach i poświęcanie Panter ku uciesze gawiedzi.
Falcone uczynił z walk cotygodniowe widowisko, istny rzymski cyrk, który sprawił, że podziemie Gotham City kochało go i się go bało. Niewątpliwie pomagał mu fakt, że inni notoryczni kryminaliści zostali uwięzieni dzięki pewnym samozwańczym zbawcom ganiającym po mieście w pelerynkach.
Mika wypuściła kociaka do przebieralni i skinęła podbródkiem na Selinę – dała jej rozkaz do odejścia.
Selina jednak przystanęła, żeby rozejrzeć się po korytarzu, sprawdzić wyjścia. Nawet tu na dole, w sercu terytorium Falcone’a, bycie bezbronnym i odsłoniętym oznaczało proszenie się o śmierć. Zwłaszcza kiedy jest się Alfą i ma się tylu wrogów, co Mika.
Trzy postaci wślizgnęły się drzwiami na drugim końcu korytarza i Selina rozluźniła się nieco na widok Latynoski. To była Ani, przyboczna Miki i dwie stojące niżej w hierarchii gangu Panter.
To dobrze. Strzegły wyjścia, kiedy Alfa zajmowała się jedną ze swoich dziewczyn.
Wiwaty tłumu wprawiały w drżenie betonową podłogę, luźne kafelki na ścianie aż od nich dzwoniły, niosły się echem w kościach i oddechu Seliny, kiedy zbliżała się do powgniatanych metalowych drzwi prowadzących na arenę. Ochroniarz dał znać, żeby się pośpieszyła, ale ona szła spokojnym krokiem. Sztywno.
Pantery, walki... to była jej praca. Dobrze płatna. Kiedy matka przepadła, a siostra chorowała, żadna legalna praca nie zapewniłaby jej takich pieniędzy, i to tak szybko.
Pantery nie zadawały jej żadnych pytań trzy lata temu. Nie zastanawiały się, czy specjalnie sprowokowała walkę z dziewczyną od Brzytew na osiedlowym podwórzu. A potem następną i jeszcze jedną, aż wreszcie Mika przyszła wywęszyć narwańca w budynku „C”.
Mika powiedziała jej tylko, że takie numery na East Endzie mogą się skończyć dla Seliny szybką śmiercią i że Panterom przydałaby się taka wojowniczka jak ona. Nie wypytywała jej, gdzie nauczyła się walczyć. Ani jak przyjmować ciosy.
Ochroniarz otworzył drzwi i już niefiltrowany przez metal ryk tłumu wpadł do korytarza jak sfora wściekłych wilków.
Selina Kyle odetchnęła głęboko, uniosła podbródek i weszła we wrzawę, w światło i furię.
Czas przelać krew.
* * *
Ręce miała tak spuchnięte, że ledwie mogła trzymać klucze.
Ich brzęk wypełnił korytarz bloku, był prawie tak głośny jak dzwonek na kolację.
Potrzebowała wszystkich resztek koncentracji, żeby trzymać rękę na tyle nieruchomą, by wsunąć klucz do górnego zamka. Nawet nie chciała patrzeć na pozostałe trzy zamontowane niżej. Każdy z nich był równie imponującym wyzwaniem jak górski szczyt.
Za długo. Falcone przeciągał walkę zdecydowanie za długo.
Mika nie kłamała na temat przeciwnika. Ten facet był prawdziwym wojownikiem. Nie tyle doskonale wytrenowanym, co dużym. Dwa razy cięższym od niej. I desperacko chciał spłacić dług. Jego ciosy bolały. Delikatnie rzecz ujmując.
Jednak wygrała. Nie dzięki prymitywnej sile, ale ponieważ była sprytniejsza. Kiedy obrażenia zaczęły się sumować, kiedy udało mu się wyrwać jej bicz, kiedy chwilowo przestała widzieć na jedno oko z powodu krwi... wykorzystała wtedy przeciwko niemu zwykłe prawa fizyki. Jej nauczyciel od nauk ścisłych byłby z niej dumny.
Gdyby pojawiła się jutro na lekcji. Albo w przyszłym tygodniu.
Górny zamek otworzył się ze szczękiem.
W walce z wyższym i cięższym przeciwnikiem czysta siła fizyczna nie była najlepszym sprzymierzeńcem. Nie, arsenał Seliny składał się z nieco innych cech: szybkości i gibkości, którą zawdzięczała głównie niezliczonym zajęciom z gimnastyki. I jeszcze bykowiec. Wszystko, czym mogła się posłużyć, żeby zaskoczyć przeciwnika, żeby wykorzystać prędkość szarżującego na nią mężczyzny o wadze dwustu funtów przeciw niemu samemu. Kilka manewrów i ten ślepy pęd na nią zamieniał się w pad na plecy. Albo w czołowe zderzenie z jednym ze słupków. Albo walkę kończyła z bykowcem owiniętym wokół nogi przeciwnika; a potem wystarczało szarpnięcie, żeby facet stracił równowagę, kiedy ona jednocześnie wbijała mu łokieć w brzuch.
Zawsze celuj w miękkie części. Nauczyła się tego, zanim jeszcze postawiła nogę na ringu.
Nadal widziała niewyraźnie na lewe oko, kiedy rozglądała się po pomalowanym na szaroniebiesko korytarzu, przesuwając wzrokiem po graffiti i kałuży czegoś, co nie było wodą. Żadnego zagrożenia.
Mroczne części korytarza... Właśnie dlatego miała cztery zamki na drzwiach. I dlatego Maggie nie wolno było nigdy, pod żadnym pozorem otwierać drzwi samej. Zwłaszcza ich matce. I temu, kto mógł matce towarzyszyć.
Nadal było widoczne wgniecenie na drzwiach po ostatnim razie. To było sześć miesięcy temu.
Wielkie, okrągłe wgniecenie, tuż obok judasza, gdzie spocony mężczyzna stojący obok wycieńczonej przez narkotyki matki przywalił pięścią, kiedy Selina odmówiła otworzenia drzwi. Odeszli dopiero, kiedy sąsiad zagroził wezwaniem policji.
W tym bloku mieszkali mili ludzie. Dobrzy ludzie. Niestety wezwanie policji tylko pogorszyłoby sytuację. Gliniarze zadawali pytania. Pytania o ich sytuację życiową.
Selina odwróciła się plecami do drzwi, żeby się upewnić, że nikt nie ukrywa się w tych cieniach. W stanie, w jakim teraz się znajdowała... Udało jej się otworzyć drugi zamek. I trzeci.
Zaczęła otwierać ostatni, kiedy winda zazgrzytała w głębi korytarza. Powgniatane drzwi rozsunęły się, ukazując panią Sullivan, niosącą torby z zakupami w jednej ręce, i z kluczami jak metalowymi pazurami między palcami drugiej.
Ich spojrzenia spotkały się, kiedy stareńka, biała kobieta przeszła korytarzem. Selina skinęła jej głową, modląc się, żeby kaptur bluzy, którą nosiła pod kurtką, dostatecznie zasłaniał jej twarz. Przynajmniej bicz miała schowany na plecach. Pani Sullivan zmarszczyła mocno czoło, zacmokała z niesmakiem i szybko ruszyła do drzwi swojego mieszkania. Ona miała aż pięć zamków.
Selina nie śpieszyła się z otwieraniem ostatniego, świadoma, że kobieta obserwuje każdy jej ruch. Zastanawiała się, czy nie powiedzieć jej, że wcale nie zwleka po to, żeby ją obrabować. Zastanowiła się, i widząc szyderczą minę starej kobiety uznała, że to głupi pomysł.
Śmieć – takie słowo rozbłyskiwało w oczach pani Sullivan, zanim zatrzasnęła za sobą drzwi i zamknęła wszystkie pięć zamków.
Selina była zbyt obolała, żeby się wkurzyć. Słyszała gorsze epitety.
Otworzyła ostatni zamek i weszła do mieszkania. Szybko zamknęła za sobą drzwi na wszystkie zamki, jeden po drugim, a na końcu założyła jeszcze łańcuch.
Mieszkanie było mroczne, oświetlone tylko złotą poświatą ulicznych latarni na podwórzu przed dwoma oknami ich pokoju dziennego połączonego z kuchnią. Była przekonana, że w Gotham City mieszkają ludzie, którzy mają łazienki większe od ich całego mieszkania, ale przynajmniej starała się utrzymać je w jak największej czystości.
Zapach sosu pomidorowego i słodyczy chleba wisiał w powietrzu. Zajrzała do lodówki i przekonała się, że Maggie rzeczywiście zjadła jedzenie, które Selina kupiła dla niej po szkole. I to sporo.
To dobrze.
Zamknęła lodówkę i otworzyła zamrażarkę, z której wyłowiła torebkę mrożonego groszku ukrytą za stosem mrożonych obiadów. Przycisnęła ją do obolałego policzka i policzyła obiady – zostały tylko trzy. To ich jedzenie na resztę tygodnia, gdy włoskie żarcie się skończy.
Dociskając mrożony groszek do twarzy i rozkoszując się zimnem, schowała bykowiec pod zlewem, zrzuciła tenisówki i przeszła po wypłowiałej zielonej wykładzinie dywanowej pokoju dziennego do przedpokoju, gdzie z drugiej strony znajdowała się łazienka i jedyna sypialnia. Maleńka łazienka była ciemna i pusta. Jednak na lewo od niej zza uchylonych drzwi wylewała się ciepła poświata.
Zwitek pieniędzy w tylnej kieszeni to wciąż było za mało. Nie wystarczy na czynsz, jedzenie i dopłaty do rachunków medycznych Maggie za badania, których nie pokrywało ubezpieczenie.
Z zaciskającą się piersią pchnęła mocniej drzwi ramieniem i zajrzała do sypialni. To było jedyne barwne miejsce w mieszkaniu, pomalowane na żółty kolor jaskrów i oblepione plakatami z Broadwayu, które Selina miała szczęście znaleźć, kiedy zamknięto kolejną szkołę na East Endzie i uprzątnięto sale kółka teatralnego.
Te plakaty czuwały teraz nad dziewczyną w łóżku, zwiniętą pod dziecięcą kołdrą z postaciami z kreskówek, która była jakieś dwa rozmiary za mała i o dziesięć lat za bardzo zniszczona. Jak wszystko inne w tym pokoju, łącznie z nocną lampką, której Maggie nie chciała gasić.
Selina jej się nie dziwiła. W wieku trzynastu lat Maggie przeszła dość, żeby zasłużyć sobie na prawo robienia tego, co zechce. Wysilony, zgrzytliwy oddech był tego wystarczającym dowodem. Selina w milczeniu podniosła jeden z kilku inhalatorów leżących obok łóżka Maggie i sprawdziła wskaźnik. Zostało dość, jeśli chwyci ją w nocy kolejny atak kaszlu. Oczywiście Selina i tak poderwie się z sofy w pokoju dziennym i przybiegnie, kiedy tylko usłyszy suchy kaszel siostry.
Włączyła nawilżacz powietrza i wycofała się cicho z sypialni. Padła na krzesło pokryte popękanym winylem przy małym stoliku pośrodku kuchni.
Wszystko ją bolało. Wszystko pulsowało, piekło i błagało, żeby Selina się położyła.
Zerknęła na zegar. Druga w nocy. Szkoła się zacznie za... pięć godzin. W każdym razie wtedy się zaczną lekcje Maggie. Selina z pewnością nie mogła pojawić się w szkole z twarzą w takim stanie.
Wyłowiła pieniądze z kieszeni i położyła na plastikowym stole.
Przyciągnęła do siebie leżące pośrodku stołu pudełeczko i pogrzebała w nim ręką, która odrobinę mniej ją bolała niż druga. Będzie musiała wykazać się sprytem na zakupach – fundusze z karty żywnościowej miały swoje ograniczenia. Z pewnością nie wystarczały na potrzeby Seliny i jej siostry z poważną mukowiscydozą. Selina czytała na temat jedzenia wspomagającego leczenie na komputerze w bibliotece, kiedy czekała, aż Maggie skończy zajęcia teatralne po lekcjach. Nie było to żadne panaceum, ale zdrowa żywność mogła pomóc. Każde rozwiązanie było warte wypróbowania. Jeśli da im więcej czasu. Jeśli przyniesie Maggie jakąkolwiek ulgę.
Mukowiscydoza – Selina nawet nie pamiętała czasów, kiedy nie znała tego słowa. Oznaczało nieuleczalną wrodzoną chorobę, powodującą nadmierną produkcję śluzu w różnych organach, a w szczególności w płucach. Śluz zatykał drogi oddechowe, więżąc bakterie, co w najlepszym wypadku prowadziło do infekcji. W najgorszym wypadku do uszkodzenia płuc i niewydolności oddechowej.
Ponadto śluz gromadził się także w trzustce, blokując enzymy, które pomagały w trawieniu i absorbowaniu składników odżywczych.
Selina sprawdziła to raz w Google’u: „średnia długość życia chorych z poważną mukowiscydozą”.
Potem zamknęła wyszukiwarkę i przez trzydzieści minut wymiotowała w toalecie przy bibliotece.
Przyjrzała się gotówce na stole i przełknęła ślinę. Zdrowe jedzenie, jakiego potrzebowała Maggie, nie było tanie. Mrożone obiady do mikrofalówki były wyjściem awaryjnym. Śmiecie, nie jedzenie. Świeże włoskie danie, jakie Maggie zjadła dziś wieczorem, to był rzadki rarytas.
I może forma przeprosin za walkę, z powodu której Selina zostawiła siostrę samą.
– Twoja twarz.
Zachrypły głos sprawił, że Selina podniosła gwałtownie głowę.
– Powinnaś spać.
Kręcone włosy Maggie były potargane, na chudym bladym policzku miała wgniecenia od poduszki. Tylko jej zielone oczy – jedyna cecha, jaka je łączyła mimo różnych ojców – były błyszczące. Czujne.
– Nie zapomnij o przyłożeniu lodu do dłoni. W przeciwnym wypadku nie będziesz w stanie jutro ich używać.
Selina posłała siostrze półuśmieszek, od którego jeszcze bardziej zabolała ją twarz. Posłusznie przeniosła groszek z obolałej twarzy na popękaną, opuchniętą skórę na kostkach rąk. Przynajmniej opuchlizna po walce, która skończyła się godzinę temu, zaczęła już schodzić.
Maggie powoli przeszła przez pokój, a Selina starała się nie krzywić, słysząc jej ciężki oddech, ciche odchrząkiwanie. Ostatnia infekcja płucna miała swoją cenę – z jej zwykle różowych policzków zniknęły rumieńce.
– Powinnaś iść do szpitala – wysapała Maggie. – Albo pozwól, że oczyszczę ci rany.
Selina udała, że nic nie usłyszała i zapytała:
– Jak się czujesz?
Maggie przyciągnęła zwitek gotówki i wytrzeszczyła oczy, licząc pogniecione dwudziestki.
– Dobrze.
– Odrobiłaś pracę domową?
Maggie rzuciła jej kpiarskie, poirytowane spojrzenie.
– Tak. Jutrzejsze lekcje też zrobiłam.
– Grzeczna dziewczynka.
Maggie przyjrzała jej się tymi swoimi zbyt bystrymi, zbyt czujnymi oczami.
– Mamy wizytę lekarską jutro po szkole.
– I co w związku z tym?
Maggie skończyła liczyć pieniądze i schludnie ułożyła stosik w pudełku z kartą żywnościową.
– Mamy nie będzie.
Tak samo jak ojca Maggie, kimkolwiek był. Selina wątpiła czy nawet matka wiedziała, który to facet. Zaś ojciec Seliny... Wiedziała tylko tyle, ile matka powiedziała jej w czasie swoich rozwlekłych monologów, kiedy była naćpana – że matka poznała go przez znajomego na imprezie. Nic więcej. Nie znała nawet imienia.
Przełożyła groszek z prawej ręki na lewą.
– Nie, nie będzie jej, ale ja będę.
Maggie zdrapała niewidoczną plamkę ze stołu.
– Niedługo będą przesłuchania do wiosennej sztuki.
– Zamierzasz się zgłosić?
Wzruszyła lekko ramionami.
– Chcę zapytać lekarza, czy mogę.
Jaka Maggie jest odpowiedzialna!
– Co to za musical szykuje się w tym roku?
– „Carousel”.
– Oglądałyśmy to kiedykolwiek?
Pokręciła głową. Jej loki podskoczyły. Na twarz wypłynął promienny uśmiech.
Selina go odwzajemniła.
– Ale domyślam się, że obejrzymy go dziś wieczór, co?
Piątkowy wieczór to był wieczór filmowy. Dzięki uprzejmości odtwarzacza DVD, który ukradła z ciężarówki razem z Panterami oraz rozległej kolekcji filmów w bibliotece.
Maggie skinęła głową. Broadwayowskie musicale – to było nieskrywane marzenie Maggie i jej życiowa obsesja. Selina nie miała pojęcia, skąd się to u niej wzięło. Z pewnością nigdy nie było ich stać na bilety do teatru, ale szkoła Maggie organizowała wiele wycieczek na przedstawienia w Gotham City. Może podłapała bakcyla podczas jednego z takich wypadów, tę swoją dozgonną miłość. Niesłabnącą, chociaż mukowiscydoza pastwiła się nad jej płucami tak strasznie, że śpiew, stanie na scenie i taniec były dla niej trudne.
Może przeszczep płuc mógłby to zmienić, ale znajdowała się na końcu długiej, bardzo długiej listy. Nawet kiedy zdrowie Maggie psuło się z każdym kolejnym miesiącem, nie przesuwała się wyżej. A leki, które lekarze zachwalali jako przełomowe, mogące wydłużyć o dekady życie niektórych chorych z mukowiscydozą... nie działały na Maggie.
Jednak Selina nie zamierzała mówić o tym siostrze. Nigdy nie da jej odczuć, że istnieją dla niej jakieś ograniczenia.
To, że Maggie choćby chciała wziąć udział w przesłuchaniach, sprawiało, że Selinie serce się zaciskało potwornie mocno.
– Powinnaś iść do łóżka – powiedziała siostrze, odkładając mrożony groszek.
– Ty też – odpowiedziała kwaśno Maggie.
Selina parsknęła śmiechem i całe jej ciało zaprotestowało bólem.
– Pójdziemy razem.
Skrzywiła się, wstając i schowała groszek na dno zamrażarki.
Zdążyła się obrócić, kiedy słabe ręce objęły ją ostrożnie w pasie. Jakby Maggie wiedziała, że Selina ma siniaki na żebrach.
– Kocham cię, Selino – powiedziała cicho.
Selina pocałowała ją w czubek głowy i pogłaskała siostrę po plecach mimo potwornie obolałych palców.
Jednak objęcia siostry przy akompaniamencie szumu lodówki były warte tego bólu.
Były tego warte.
* * *
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Sarah J. Maas jest autorką cyklu Szklany tron, który trafił na pierwsze miejsca list bestsellerów „New York Timesa” i „USA Today”, oraz cyklu Dwór cierni iróż. Pierwszą wersję Szklanego tronu napisała w wieku lat szesnastu, od tamtej pory cykl został przetłumaczony na trzydzieści sześć języków. Sarah pochodzi z Nowego Jorku, a obecnie mieszka – z mężem, synem i psem – w Pensylwanii.