Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Od momentu, kiedy po raz pierwszy przestąpiła próg urzędu, miała wrażenie, że zrobiła źle. Cały czas wydawało się jej, że stoi na skrzyżowaniu ruchliwych ulic, tuż przy gwarnym targu różności i nie może ruszyć się, by uciec z tego harmidru, jaki istniał wokół”.
Przekorna opowieść o życiu... radościach i smutkach osób uwikłanych w pracę, której nie lubią; przestrzeń, która ich ogranicza; rzeczywistość, która dołuje; stosunki z ludźmi, które przytłaczają. Ale też o marzeniach, które dodają skrzydeł! Słowem: kilka migawek z życia niepokornego.
Agata – szczęśliwa mężatka z dwojgiem dzieci, która po urlopie wychowawczym złapała pierwszą lepszą pracę, jaka się nawinęła i utknęła w niej na długich 12 lat. Laura – walcząca z traumą z dzieciństwa wrażliwa czterdziestolatka, która niespodziewanie traci na pierwszy rzut oka szczęśliwy związek, gdy wychodzą na jaw liczne zdrady męża, dyrektora sporego przedsiębiorstwa. Bochenkowa – sfatygowana pracą kobieta, której celem jest dotrwać w pracy do upragnionej emerytury. Listonosz, który wieczorami dorabia na taksówce. Plejada nietuzinkowych postaci przewijająca się przez całodobowy urząd pocztowy i uwikłanych w swoje własne problemy.
Każdy z nich ma jakąś swoją celę, której tkwi, często bez nadziei na lepszą przyszłość. Komu uda się uwolnić od toksycznego związku, znienawidzonej pracy czy demonów przeszłości?
Pełna humoru i wzruszeń, ale i optymizmu opowieść o tym, że można zmieniać swój świat na lepsze, wystarczy tylko chcieć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 186
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Agnieszka Kazała
Cela 78
czyli scenki z życia pocztowca,a może nie tylko…
Copyright © by W. L. Białe Pióro
Copyright © by Agnieszka Kazała
Projekt okładki: Agnieszka Kazała
Skład i łamanie: Agnieszka Kazała
Korekta: Aleksandra Zok-Smoła
Redakcja: autorska
Wydawnictwo Literackie Białe Pióro
www.wydawnictwobialepioro.pl
Wydanie: I, Warszawa
ISBN: 978-83-66945-00-5
Koleżankom i Kolegom
z Celi 78
Prawdopodobnie wiele z czytających tę książkę osób dobrze mnie zna. Dane nam było spotkać się w rozmaitych okolicznościach i na różnych etapach naszego życia. Wiele z tych znajomości odcisnęło piętno na moim sercu i ukształtowało mój sposób postrzegania świata. Z każdego z tych etapów życia, na których akurat jestem, staram się wyciągnąć wnioski, zbierać okruszki szczęścia i kolekcjonować wspomnienia.
Ta książka powstała na podstawie przeżyć, obserwacji i przemyśleń. Najpierw była krótkim opowiadaniem, migawką z życia warszawskiej mamy, wyróżnionym w konkursie Praska Przystań Słowa. Sporo jest tu zdarzeń gdzieś zaobserwowanych, ale sporo też fikcji literackiej, bo od czegóż jest pełna pomysłów głowa pisarza.
Życie osobiste i praca często bywają dla nas celą, w której zamknął nas los. Czasem jest to kurort, czasem karna kompania, a czasem złota klatka. I nie wiadomo, co gorsze. Ale czy nie mamy wpływu na to jak długo pozostajemy w tym zamknięciu? Czasem niezwykle ciężko się wyzwolić, zwłaszcza jeśli w grę wchodzi przemoc domowa, molestowanie dzieci czy mobbing w pracy.
Myślę, że świat zbudowany na kanwie opowiadanka i umieszczony w urzędzie pocztowym dotyczyć może każdej pracy w większym skupisku ludzi, wystarczy tylko zmienić przestrzeń, atrybuty i narzędzia jakimi posługują się pracownicy – ludzie pozostają ci sami, ze swoimi pragnieniami, kłopotami, troskami i szczęściem. Może tego ostatniego ciut tu za mało, ale chciałam pokazać, że tak często mijamy kogoś, kto akurat jest na zakręcie i komu dobre słowo od obcej osoby może odmienić życie lub uzmysłowić, że można, że trzeba coś zmienić. Bo nie warto tkwić w marazmie i toksycznych związkach, zaś o te cudowne trzeba dbać, by się nie zatraciły w codzienności.
Dziękuję tym, którzy opowiadali mi swoje historie i tym, którzy w chwilach mojego zwątpienia kibicowali i namawiali, żeby ta książka ujrzała jednak światło dzienne. Dziękuję pierwszym Czytelniczkom.
Zapewne niektórzy odkryją cząstkę siebie w moich bohaterach, niektórzy w niepozytywnych – cóż, dokuczając pisarzowi, trzeba mieć świadomość tego, że na pewno się odwdzięczy budując czarny charakter i doda dużo od siebie. Część postaci pozostanie nierozpoznana, bo są wymyślone od początku do końca, ale czy przez to mniej prawdziwe?
Losowi dziękuję za to, że tak wiele ciepłych osób dane mi było spotkać na mojej drodze. Dzięki Wam, Kochani, ja również niejednokrotnie mogłam wyrwać się z jakiejś celi, w której akurat utknęłam i budować dalej swój kolorowy świat pełen obrazów i słów, pachnący farbami i atramentem.
Tulą do siebie głowy
Żółto-pomarańczowe
strzępiate
i kubek już gorący
herbaty
z prądem
odatowany
tak
miło było poznać
merci
dziękuję za wspólne lata
i że nie przeklinałam
pamiętajcie
do końca świata
ja zaś zatrzymam w sercu
same najlepsze wspomnienia
nim się rozpłynę wiosną
w majowym zapomnieniu
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest oczywiście zupełnie przypadkowe i całkowicie niezamierzone.
Wyglądała dziś bardzo ładnie w tej kwiecistej sukience, która ujmowała jej lat. Tylko podkrążone oczy stanowiły trwały ślad wszystkiego, czego tu doświadczyła: trudów przymusowej pracy i nieprzespanych nocy. Ostatni raz szła tym wąskim, odrapanym i poobijanym od ciężkiego wózka, krążącego tam i z powrotem, korytarzem. Miała wrażenie, że ściany schodzą się jak w złym śnie, ścieśniają, aby jej nie wypuścić, a droga do drzwi wydłuża się zamiast skracać. Ale da radę, przejdzie ten znienawidzony korytarz, potem próg i znów będzie wolna, niezależna, jak dawniej. Z plastikową torebką, wypełnioną podręcznymi drobiazgami, mocno zaciśniętą w drżących dłoniach szła ku wolności. Nie wszystko zabrała. Zostawiła herbatę i resztki kawy, wypiją. Zabrała puszkę, bo ta symbolizowała odrobinę codziennej świeżości zamkniętą szczelnie i ratującą nadszarpnięte ego. Aromat świeżo zaparzonej herbaty pozwalał jej przetrwać każdy kolejny dzień. Resztę zostawiła, bez żalu. Pasiaki wyprane i wyprasowane – zapewne się komuś przydadzą, nawet jeśli rozmiar nie do końca będzie pasował. Zresztą rozmiar i tak nigdy nie był trafiony. Brało się, co dawali. Z koleżankami, towarzyszkami codziennej niedoli, już się pożegnała. Nie obeszło się bez łez. Teraz tylko do drzwi, jakżeż one daleko. Chciałoby się pobiec, ale musi dojść do nich spokojnie, z godnością. Jeszcze kilka kroków. Głowa o dziwnym dość, zielonkawym odcieniu włosów pojawiła się na sekundę w przejściu, lecz od razu cofnęła i zniknęła.
Nawet na koniec nie powie dobrego słowa – przemknęło jej przez myśl. – Uwięzłoby jej w gardle i jeszcze by się nim zadławiła, bidulka.
W końcu są, wyciągnęła rękę i nacisnęła klamkę. Drzwi ustąpiły nadzwyczaj łatwo, a przecież zawsze było z nimi tyle problemu i chodziły tak ciężko. Pewnym ruchem szarpnęła je i przyciągnęła do siebie. Wyprostowana, sprężystym krokiem, z uniesioną głową przeszła przez salę operacyjną, która do dziś napawała ją dziwnym lękiem. Skierowała się do ostatnich drzwi, gdzie czekał już ktoś, kto je dla niej uchylił. Ostatni raz spojrzała na byłe już towarzyszki niedoli, których głowy zastygły w opalcowanych okienkach. W ich oczach widziała zazdrość, żal, ale i podziw. Była ostatnią z bohaterek opuszczających Celę.
Dwanaście lat – pomyślała. – Karna kompania. Cela 78, numer: 15, cechy w otoku: OK zdegradowane na SZ, żeby nie brzmiały tak pozytywnie. Dwanaście lat. Już tu nie wrócę. Żegnaj 78. – Ominąwszy sprawnie łysego człowieczka przy drzwiach, wyszła na zalany słońcem dziedzińczyk. Przeszła parę kroków i obejrzała się za siebie. Budynek stał jak stał, ale nie był już taki groźny. Patrzyła na niego i nie bolał jej brzuch. Przestały się trząść ręce. Wzięła głęboki oddech i z impetem wypuściła powietrze z płuc, tak dla oczyszczenia.
Jakaś kobieta pomachała do niej z przeciwległego krańca trawnika i chybocząc się śmiesznie na boki, podbiegła truchcikiem.
– Pani powie, dzień dobry, czy zdążę jeszcze nadać priorytetem? – wysapała.
– Dzień dobry. Zdąży pani, chyba.
– A ile to będzie? – Wstawiła zaklejoną byle jak kopertę wprost przed jej oczy. – Jak pani myśli?
– Nie pamiętam. – Zatrzepotała rzęsami i uśmiechnęła się szeroko do kobiety, której aż słów zabrakło ze zdziwienia.
Zostawiła ją taką, z otwartymi ustami, obróciła się na pięcie i poszła przed siebie, lekko kołysząc biodrami, by poczuć, jak jej wygodnie jest w tej letniej sukience. Postanowiła nie schodzić od razu do metra, a przejść przystanek, aby znów poczuć wiatr we włosach.
– Nie oglądaj się za siebie, Agato – powiedziała na głos, sama do siebie. – Nic cię już z tym nie wiąże. Jest maj, jest wiosna, kwitną bzy. Jest pięknie!
Zaczęło się zwyczajnie, od poszukiwania pracy po urlopie wychowawczym. Na rynku pracy bryndza, więc trzeba było łapać, co wpadło w ręce. I złapała, a raczej ją złapało. I wpadła jak śliwka w kompot.
Od momentu, kiedy po raz pierwszy przestąpiła próg urzędu, miała wrażenie, że zrobiła źle. Cały czas wydawało się jej, że stoi na skrzyżowaniu ruchliwych ulic, tuż przy gwarnym targu różności i nie może ruszyć się, by uciec z tego harmidru, jaki istniał wokół. Pierwsze kłótnie klientów na sali, pretensje i wymagania od nie do końca chyba świadomych, czego chcą, zwierzchników, były zatrważające.
Czuła się, nie przymierzając, jak między młotem a kowadłem. Klient roszczeniowy, naczelniczka rozkrzyczana, pani z kasy głównej – Jolanda – władczyni absolutna.
Dom wariatów – myślała Agata i już wtedy zaczęła się zastanawiać, co właściwie robi w takim miejscu.
A siedemdziesiąt osiem od lat było osławioną karną kompanią. Wszyscy bali się tu trafić.
Już w pierwszym tygodniu pracy gruba Stefania próbowała od Agaty pożyczyć dwieście złotych, ponoć zabrakło jej z pensji.
– Kochana, ja tu przecież dopiero na okres próbny jestem przyjęta. Nie mam pojęcia, ile się utrzymam i czy w ogóle pensję jakąś dostanę – odpowiedziała Agata, dziwiąc się, jak można w ogóle obcą osobę prosić tak od razu o pożyczkę. – Poza tym, nie mam nawet tyle przy sobie.
– To chociaż osiemdziesiąt – wypraszała Stefania.
– Mam pięć złotych w kieszeni płaszcza. Zawsze noszę jakieś moniaki, tak na wszelki wypadek, w razie, gdybym poczuła się słabo, wracając z pracy. To na bułkę czy sok.
– No wiesz, żeby nie nosić przy sobie kasy?! – Stefania wzruszyła ramionami. – Nie rozumiem. Dobra, zapytam Jolki, ona zawsze coś ma na czarną godzinę przy sobie.
I poszła. Agata popatrzyła za nią ze zmarszczonym czołem i wróciła do pracy.
Jolka z kasy głównej, owszem, miała zawsze coś przy sobie, a już na pewno na sobie. Można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że cały majątek. Obwieszona złotem od stóp do głów, z pierścieniem na każdym palcu, siedziała w kasie głównej, gdzie rządziła niczym udzielna królowa. I to królowa absolutna, nieznosząca sprzeciwu. Na dodatek, jak się później okazało, również żyjąca na granicy wydolności pensji i usiłująca cokolwiek pożyczyć przed końcem miesiąca od litościwych koleżanek. Najlepiej tych, co to nie zdążyły się jeszcze zorientować, że ma kłopoty z zapamiętywaniem wierzycieli.
Nie minął miesiąc pracy, a Agata już miała manko. Na dodatek pewnej nocy z kasy głównej zginął z jej przydziału cały arkusz znaczków.
– Nie mam pojęcia, co się stało – twierdziła Jolka. – Jak to możliwe? Ale nie sądzisz, że my ci wzięłyśmy? O proszę, w nocy nam zabrakło znaczków to, owszem, skorzystałyśmy z twoich, bo na wierzchu leżały, ale zapisałyśmy, które i ile, a do koperty włożyłyśmy pieniądze. Widziałaś przecież.
– To mam. Ale gdzie się podział caluśki nowy arkusz po trzy pięćdziesiąt? – dopytywała roztrzęsiona Agata. – Przecież to setka znaczków. Dokładnie dziewięćdziesiąt dziewięć, bo jeden był oderwany.
– Może ci się tylko wydawało, że go masz. – Jolka wzruszyła ramionami. – Wy, kasowe jesteście takie roztrzepane. Ja bym tu nigdy się niczego nie doliczyła, gdybym tak liczyła, jak wy. Trzeba pilnować swojego. A teraz nie zawracaj mi głowy, bo mam robotę.
Pół wieczoru Agata przepłakała, chociaż mąż uspokajał, ją jak mógł.
– Pomyśl, kochanie, gdybyś jeździła samochodem, dostałabyś mandat. Ja też czasem łapię. To taki mandat ci się trafił. Będziesz bardziej uważna, wciągniesz się w pracę i nie będą ci się już przytrafiać takie przykre przygody.
– Ale ja nie chcę dostawać mandatów – chlipała Agata.
– Nikt nie chce. To nic miłego. – Mąż uśmiechał się czule. – Ale one się trafiają, niestety. No już, nie przejmuj się. A swoją drogą to chyba nienormalne, żeby znaczki leżały na wierzchu. Jakiejś skrzynki nie powinnaś mieć na to? Coś chyba powinni ci dać do zamknięcia wartościowych rzeczy.
Przed następnym dyżurem Agata wykłóciła się o kasetkę. Nikt nie wiedział, która jest wolna, bo nikt nie miał czasu tego sprawdzić.
– Czego szukasz, przecież to nie twoje – obruszyła się kasjerka z kasy głównej, gdy Agata zaczęła sprawdzać każdą z metalowych skrzynek znajdujących się w pomieszczeniu.
– Szukam wolnej – odburknęła. – Pozwoli mi pani, czy odda pieniądze za moje znaczki? Dopóki nie znajdę kasety nie siadam na okienko.
– Jak chcesz, szukaj sobie. – Wzruszyła ramionami tamta. – Może w sumie coś znajdziesz. Ja nie mam czasu.
Znalazła i odetchnęła z ulgą.
&
– „Przysięga ekspedytora pocztowego” – przeczytała pod nosem. Dokument stary jak świat wpadł jej w oczy na wystawie pocztowej. – „Ja... (taki to a taki), przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu w Tróycy Świętey iedynemu, iż Nayiaśnieyszemu Cesarzowi Aleksandrowi I, Królowi polskiemu i Panu memu Naymiłościwszemu wierność nieskazitelną, a Dyrekcyi Glnej Poczt winne posłuszeństwo zachowam, pożytków i korzyści skarbu przestrzegać a szkodę i uszczerbek ile możności oddać; szczególnie zaś powierzoną mi Expedycyą Pocztową w (tu i tu) wiernie i przyzwoicie zarządzać będę, o rzetelne expe-dyowanie Poczty oraz listów i Pakietów staranie mieć będę, nigdy ie w żadne obce nie wydam ręce, lecz zawsze do mieysca przeznaczenia; wchodzącą do Kassy moiey perceptę z Portorri listowego, pakietowego, etc. etc. wiernie obrachowywać nie omieszkam, i nic z niey na szkodę Kassy Pocztowey a na móy pożytek nie uronię; Rozkazy jego Królewskiey Mości i Dyrekcyi Generalney Poczt tak dawniejsze jako i nastąpić mogące, oraz przepisy Regulaminem Pocztowym obwarowane i inne Urządzenia Pocztowe we wszystkich punktach dopełniać (…) Tak mi Boże dopomóż i niewinna Syna Jego męka. Podpisano (taki to a taki)” – Agata doczytała, plącząc język na tym starym słownictwie. – Piękna przysięga. A dziś się klient awanturuje, że przesyłki mu nie można wydać, gdy ma inny adres i nazwisko niż odbiorca, trzeba byłoby mieć taką na okienku i dawać każdorazowo do czytania. – Uśmiechnęła się do siebie.
Nagle przypomniała sobie te wstrętne pytania, gdy miała „brak”. Suma transakcji w komputerze musi się równać gotówce w szufladzie. Jeśli się nie zgadza, kontrola wyrzuca brak lub nadwyżkę, przy czym to drugie zdarza się niezwykle rzadko, a wyjaśnia jeszcze szybciej. Jednak brak wiąże się zawsze z podejrzeniami i raczej trudno jest znaleźć punkt, w którym kasjerka się pomyliła. Aż się wzdrygnęła.
– Może pani zabrakło na nową lodówkę? – pytał nowy, nieco zezowaty naczelnik, patrząc jej w oczy – I… pożyczyła pani sobie.
– Co też pan sugeruje? – Oburzenie narastało w niej lawinowo.
– No wie pani, czasem tak bywa. Trzeba oddać i po sprawie.
– Ja miałam brak. Ktoś mnie w nocy oszukał, a pan mi sugeruje, że ukradłam? – Była zmęczona i wściekła.
– Nie, skąd, ja się tylko zastanawiam, bo znam życie, nie pierwszy dzień tu pracuję.
– Na życiu może pan się zna, ale na ludziach – niekoniecznie. Jest pan jak moja teściowa. Ona też oskarżyła mnie o szperanie po szafkach i kradzież, gdy raczkujące dziecko powyciągało jej z regału jakieś szmaty. I wie pan co?
– ??
– Wyprowadziłam się! – Agata była wzburzona. – Chce pan mieć pracownika, to niech mnie pan nie obraża!
– Proszę się nie denerwować. Już skończmy tę rozmowę. Ja wiem, że noc jest do spania, a nie do pracy. Napisze mi pani wyjaśnienie. Ale pieniądze trzeba będzie oddać. – Starał się załagodzić sytuację.
– Oddam, po wypłacie. – Agata wstała i wyszła, z impetem zamykając drzwi. Łzy cisnęły się jej do oczu. – Już ja ci napiszę wyjaśnienie – myślała.
Napisała. Cztery strony „podaniowca” z dokładnym opisem i dopiskiem, że dziś właśnie ma urodziny i dziękuje za prezent i zaufanie.
– Co to jest? – Naczelnik stał osłupiały z kartkami w ręku.
– Wyjaśnienie – rzuciła cierpko. – Chciał pan.
– Wystarczyło w dwóch słowach.
– Tak? Zapewne: ukradłam, oddam. Niedoczekanie! Chciał pan wyjaśnienie, to pan ma. Czytanie nie męczy, a ja krótko nie umiem, zwłaszcza gdy mnie coś gryzie. Dobranoc. – Zarzuciła torebkę na ramię, odwróciła się na pięcie i pociągając nosem wyszła.
Następnego dnia po tym przykrym incydencie Agata dostała od kierowniczki listonoszy prezent – maleńkiego, gipsowego misia, który trzymał w łapkach jeszcze mniejszy bukiecik kwiatków. Wzięły ją na bok, wraz z kierowniczką zmiany i prócz tego obdarowały słowem pocieszenia i wsparcia. Najwyraźniej nie wszystkie tryby w tej machinie były złe. Jak się później dowiedziała, naczelnik dostał wcześniej od pani Alicji burę za to, że zrugał uczciwego pracownika, w dodatku zmęczonego po nocnej zmianie, bezpodstawnie i jeszcze przy świadkach.
Zszedł do śniadaniowego specjalnie, by Agatę przeprosić. Jednak przeprosiny, o ironio, odbyły się bez świadków.
Cóż, upadki i wzloty.
W Ogrodzie Krasińskich pod kasztanem
pewien pan spytał: Czy wyjdziesz za mnie?
Prosił, więc wyszłam. A co mi tam!
A teraz do parku sentyment mam.
Jednak otworzę tę butelkę wina. Przecież i tak nie zasnę. Sterana jak dziki osioł, zmęczona i jeszcze się muszę martwić – myślała ze złością.
Kiedy wróciła nad ranem z pracy czekał na nią. Na stole już stała herbata. Gorąca. Gorzka. Taka jak lubi.
– Zjedz coś – powiedział i pocałował ją w czubek głowy.
Oparta o niego, stała tak ze zwieszonymi rękami, z tymi sińcami pod oczami…
Jak on mnie może kochać? Po tylu latach patrzy na mnie z taką czułością – myślała, bo nie miała siły mówić.
– Kupiłem dla ciebie lekarstwo. – Miała siłę tylko unieść brwi. – Czerwone, wytrawne. – Uśmiechnął się.
Doprawdy, całe życie ją nabiera, a ona wciąż się dziwi.
No i dlaczego dziś znów musi siedzieć sama! Walentynki, a on, co? Pojechał do Szczecina. Szlag by trafił taką robotę. Nic nie można zaplanować. Jak nie ona na tym durnym okienku, to on w trasę.
– Nie jestem żoną marynarza, a wiecznie siedzę sama! – warczała sama do siebie, nalewając wina do kieliszka.
Poznali się z Karolem jeszcze w szkole podstawowej. Ich drogi schodziły się i rozchodziły, aby w końcu stać się jedną wspólną. Pary wokół rozstawały się, znajomi szukali nowych partnerów, zakochiwali się i odkochiwali – oni trwali wciąż razem. Miała nadzieję, że tak będzie zawsze.
– Pamiętaj, że jesteśmy umówieni na spacer w łazienkach, gdy nam dziewięćdziesiątka stuknie – żartował Karol, trącając ją w łokieć, gdy narzekała na to, że nie dożyje dnia następnego przez to chroniczne zmęczenie.
Wizja dwojga starszych państwa trzymających się za ręce i szurających nogami w parkowych liściach miała zbawienny wpływ na ich humory, zawsze.
– Dobre to wino. Gdy Karol wróci, poproszę go o jeszcze kilka butelek. Będzie na zapas. A co tam! Może się uda którąś w końcu wypić razem.
Agata przez chwilę miała wyrzuty sumienia, ale w sumie czemu? Dziś jak nigdy jej się należało. Była w pracy? Była. Posprzątała? Posprzątała. Podłogi umyła? Tak. Lekcje z Krysią odrobiła? Tak. Będzie piątka? Będzie. Jajka szmaciane uszyła, z wydawcą się nagadała. Wprawiła siostrę w ruch, żeby poszukała kontaktów. Może znajdzie. Nikola piszczała, że jeśli się nie ma nazwiska, to się nie można wybić, wysłała przecież tyle maili, obdzwoniła wszystko, co mogła i nic. Teraz jej kolej. Agaty. Musi być dobrej myśli. Najtrudniejsze są początki. Przy setnym razie pójdzie jak po maśle!
&
No nie wiem – myślała. – Czy ten wydawca mnie nie wykiwa? Cała umowa na gębę, nic na piśmie. Narobię się jak zwykle i trzeba będzie przerobić te obrazy na torebki.
Przygotowywała ilustracje do opowiadania Nikoli dwa miesiące. Szedł już trzeci, a poprawkom nie było końca. Dobrze, że wszystko przynajmniej zostało już obfotografowane i w komputerze. A wcześniej?! Bałagan!
– Kredki na śniadanie, szpilki i nici na obiad. Ja rozumiem, że ma być dietetycznie i z zawartością cennego żelaza, ale może choć na kolację będzie coś zjadliwego? – pytał Karol, opierając się o framugę drzwi i smętnie przypatrując bałaganowi na kuchennym stole.
Kochany…
A tu jeszcze: mamo, to.. mamo, tamto…
Żeby nie zapomnieć, Agata zapisuje sobie wszystko na kartkach: co ma zrobić, gdzie zadzwonić, co kupić. A on się jeszcze dziwi:
– A gdzie miejsce na obowiązki małżeńskie? A figle--migle z mężulkiem?
– Zapomnij! Nie ma czasu na głupoty, gdy żona robi karierę!
– A passacika mi kupisz? – przekomarza się Karol, nie dając za wygraną.
– Jak zarobię dwieście złotych, to ci kupię piękny dom… – zaśpiewała trochę niewyraźnie, trzymając w zębach dwie szpilki, a trzecią upinając koniuszek materiału, który uparcie wyłaził za ramkę. – I passacika tyż. – Uśmiechnęła się, gdy oswobodziła usta ze szpilek. – Boże! Jaka ja jestem stara! Pamiętam piosenki Szczepcia i Tońcia. Tragedia!!!
– Ale nadal piękna i apetyczna. – Karol objął ja wpół i pocałował w szyję. – Zostaw, skończysz jutro.
– Ale ten bałagan – protestowała. – Muszę choć trochę ogarnąć.
– Jutro będziesz ogarniać. Teraz są ważniejsze sprawy. – I zaciągnął ją do sypialni.
Pościel w róże posypana płatkami.
Kiedy on znalazł na to czas? – przemknęło jej przez myśl, gdy lądowała w pachnącej pościeli. Nagle…
– Auć! – niemal krzyknęła, gdy w pośladek zakłuło ją coś dziwnego. – Kolec?
– Oj tam, spieszyłem się – wyszeptał jej do ucha, po czym przewrócił na brzuch i począł obsypywać pocałunkami jej pokłute tyły. – Pocałuję, nie będzie bolało.
– O, faktycznie, już nie boli – zachichotała.
Czasem noce nie bywają samotne czy zmarnowane.
Cudnie.
&
Agata ma świadomość, że jest nieprzytomna, gdy jest po nocnej zmianie, ale czy to jest powód, żeby ją wszyscy nabierali? Po kolejnej nocy, marząc o tym, by nikt jej o nic nie pytał, zdrzemnęła się zwinięta w kulkę na sofie. Nie miała nawet siły, by naciągnąć na siebie koc.
Krysia przyszła ze szkoły pełna wigoru i od razu z pytaniami (to dziecko to wulkan energii, zamęczy każdego).
– Mamo, czy są róże na pustyni?
Odpowiedziała, że są.
– A jakie?
– No – musiała się skupić, bo dosłownie przed chwilą zwlokła się z łóżka. – No, takie kamienne. Takie jak widzieliśmy w muzeum kamieni, pamiętasz? W wakacje. W Ustce.
– A czy wiesz, czemu się tworzą? – nie odpuszczała Krysia.
– No, czemu?
– Z powodu zaburzeń funkcjonowania skóry.
– ?????
Agatę zatkało. Wytrzeszczyła oczy.
Czy to moje dziecko? – zdążyła pomyśleć. – A może jeszcze śpię? – Musiała zrobić dość głupią minę, bo Krysia ryknęła zdrowym śmiechem.
– Cha, cha, cha – rechotała szczęśliwa, że zrobiła mamie psikusa. – Oczywiście z tego powodu powstaje łupież! Słyszałam w reklamie. Sprawdzałam, czy mnie słuchasz.
– No ja myślę – odparła z ulgą Agata.
Mama siedmiolatki musi być czujna.
&
Przy okazji wiosennych porządków Agata robiła przegląd komody. Przekładała stare zdjęcia i rysunki dzieci. Kiedy były małe, jednak chętniej tworzyły. Teraz uważają, że jeden artysta w domu wystarczy. Mama umie wszystko, a one mają po dwie lewe ręce. Ale jeden obrazek ją wzruszył. Wielgachna szopa na głowie, w pasie grubas, (choć ma tylko 70 cm), czerwona spódnica.
No wykapana ja – pomyślała nieomal z satysfakcją. Do tego wielki koślawy napis: „Kocham Mame!”. – Jakie to słodkie!
I jeszcze ten list napisany z pomocą babci, a właściwie za pomocą, bo babcia została najęta tu jako skryba:
Kochana mamo i kochany tato, i kochany Roberciku, bardzo za wami tęsknię. Wróćcie do domu szybko. Chcę z wami być i mam dla Roberta prezent. Niech otworzy swoje dwie gumy i wtedy coś zobaczy, jedna jest słodka a druga kwaśna i ma kolor niebieski. Jeśli otworzysz, kochany Roberciku, to zobaczysz coś zielonego i na pewno się ucieszysz. Bardzo was kocham, bardzo miło spędzam czas i cieszę się, że mam taka rodzinę i bardzo was lubię, ale czasami, czasami nie mogę się z tobą Roberciku dogadać. Czekam na was. Wracajcie szybko.
Podpisano: Krysia
Po prostu cudownie być mamą!!!
&
– Matko! Wyobrażasz sobie? Jakie ja mam wariackie życie. – Agata trajkotała w słuchawkę – Rano zakupy, potem pranie, sprzątanie, obiad, a potem pędem do pracy na drugą zmianę. I znowu zrobiłam z siebie pośmiewisko. Wpadłam na urząd, szybko zarzuciłam mundurek i poleciałam podpisać listę. A szefowa: „Pani Agato, pani zajrzy najpierw do lusterka zanim powędruje na okienko. I jeszcze ta bluzka. Lepiej by wyglądała, gdyby przepięła pani guziki”. Wyobrażasz sobie! Ale mi było głupio! Guziki poprawiłam i poleciałam do łazienki. A tam. O zgrozo! Jak ja jechałam przez całe moje, ukochane miasto? Jedno oko umalowane – drugie… nie. Bo… bo… No, tak! Zadzwonił telefon! Z kim gadałam? No z tobą przecież.
– Jak to? Ja nie poczuwam się do winy – głos w telefonie był bezwzględny. – Przecież nie widzę, jak wyglądasz.
Obydwie z Elą chichotały jeszcze przez pół godziny, przeżywając wygląd mieszkanek zapracowanego miasta stołecznego Warszawa.
&
Wracanie z pracy po drugiej zmianie nie jest fajne. Zwłaszcza z urzędu całodobowego. Koniec zmiany o dwudziestej drugiej. Zanim się rozliczysz… i wciąż ktoś o coś pyta. Agacie znów się kasa nie zgadzała.