Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Rosie
Podobno życie to piękne kłamstwo, a śmierć jest bolesną prawdą. Zgadzam się z tym. Nikt nigdy nie sprawił, że poczułam się tak żywa, poza facetem, który nieustannie przypomina, że mój zegar tyka. On jest moim błyszczącym, zakazanym owocem. Uderzającym błędem, przeciwieństwem mojej dosadności, bezwstydności i szczerości. Jest również byłym chłopakiem mojej siostry. Ale zanim mnie osądzicie, powinniście wiedzieć jedno: Ja pierwsza go zobaczyłam. Pierwsza zapragnęłam. Pierwsza pokochałam. Jedenaście lat później wkroczył do mojego życia i zażądał drugiej szansy. Dean Cole chce być moim jeźdźcem miedzianym. Mój rycerz w lśniącej zbroi w końcu się zjawił. Oby nie za późno.
Dean
Podobno najjaśniejsze gwiazdy gasną najszybciej. Zgadzam się z tym. Ona sprawia, że moje myśli płoną. Jest wyszczekana, złośliwa i ma wielkie serce. W świecie, w którym wszystko jest nijakie, ona świeci niczym Syriusz. Jedenaście lat temu los nas rozdzielił. Ale niech tylko spróbuje zrobić to ponownie. Dobranie się do niej nie będzie łatwe, nie bez powodu jednak nazywają mnie Szatanem. Rosie LeBlanc jeszcze zobaczy, jaki jestem waleczny. A zdobycie jej będzie moim najsłodszym zwycięstwem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 469
Tytuł oryginału: RUCKUS. Sinners of Saint
Copyright © 2016 by L.J. Shen
Copyright for the Polish Edition © 2018 Edipresse Polska SA
Copyright for the Translation © 2018 Sylwia Chojnacka
Edipresse Polska SA
ul. Wiejska 19
00-480 Warszawa
Dyrektor ds. książek: Iga Rembiszewska
Redaktor inicjujący: Natalia Gowin
Produkcja: Klaudia Lis
Marketing i promocja: Renata Bogiel-Mikołajczyk, Beata Gontarska
Digital i projekty specjalne: Katarzyna Domańska
Dystrybucja i sprzedaż: Izabela Łazicka (tel. 22 584 23 51), Barbara Tekiel (tel. 22 584 25 73),
Andrzej Kosiński (tel. 22 584 24 43)
Redakcja: Słowne Babki
Korekta: Ewdokia Cydejko, Agnieszka Jeż
Projekt okładki: Letitia Hasser, RBA Designs
Model na okładce: Blake Kalawart
Przygotowanie polskiej wersji okładki: Typo Marek Ugorowski
Skład i łamanie: Typo Marek Ugorowski
Biuro Obsługi Klienta
www.hitsalonik.pl
mail: [email protected]
tel.: 22 584 22 22
(pon.-pt. w godz. 8:00-17:00)
www.facebook.com/edipresseksiazki
www.instagram.com/edipresseksiazki
ISBN 978-83-8117-722-1
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kodowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych w całości lub w części tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.
Dla Kristiny Lindsey i Sher Mason
Playlista
Halsey – Hold Me Down
Hey Violet – Guys My Age
Train – Drops of Jupiter
Fall Out Boy – Immortals
Hooverphonic – Mad About You
Sia – Breathe Me
Pieśń ptaków może być ładna,Ale nie dla ciebie one śpiewają.
A jeśli sądzisz, że moja zima jest zbyt zimna,Nie zasługujesz na wiosnę moją.
Erin Hanson
Gwiazdy uchodzą za symbol wieczności. Od niepamiętnych czasów są stałym elementem nieba. Pierwsi mieszkańcy ziemi patrzyli w to samo niebo, w które my wpatrujemy się obecnie. Tak samo jak nasze dzieci będą.
I wnuki.
I ich wnuki.
Gwiazdy symbolizują również cykl życia, samotność i powagę. Połyskują w ciemnej materii zajmującej większość przestrzeni kosmicznej i przypominają nam o tym, że nawet w egipskich ciemnościach zawsze jest coś, co może jaśnieć.
Chyba powinnam wyjaśnić jedną rzecz, zanim zaczniemy. Moja historia nie ma szczęśliwego zakończenia. Nie będzie go miała. Nie może. Niezależnie od tego, jak wysoki, przystojny, bogaty czy czarujący będzie mój książę z bajki.
A mój książę z bajki miał to wszystko. A nawet więcej.
Problem w tym, że on tak naprawdę nie był mój. Należał do mojej siostry Millie. Ale zanim mnie osądzicie, powinniście coś wiedzieć.
To ja pierwsza go zobaczyłam. To ja pierwsza go pragnęłam. Ja pierwsza go pokochałam.
To wszystko jednak nie miało znaczenia, gdy Dean „Szatan” Cole całował Millie na moich oczach w dniu, gdy Brutal włamał się do jej szafki.
Jeśli chodzi o takie momenty, to nigdy do końca nie wiadomo, kiedy się zaczynają, a kiedy kończą. Płynność życia ustaje, gdy się jest zmuszonym do stawienia czoła rzeczywistości. A to jest naprawdę do dupy. Wierzcie mi, wiem z doświadczenia, jak potrafi być trudno.
Życie nie jest sprawiedliwe.
Tatuś miał rację. Gdy skończyłam szesnaście lat i chciałam zacząć chodzić na randki, jego odpowiedź była stanowcza:
– Dobry Boże, nie.
– Dlaczego nie? – Powieka mi drgała, bo byłam wkurzona. – Millie chodziła na randki, kiedy miała szesnaście lat.
To prawda. Poszła na cztery randki z synem listonosza, gdy jeszcze mieszkaliśmy w Wirginii. Tatuś prychnął i pokiwał palcem karcąco – niezła próba.
– Nie jesteś swoją siostrą.
– Co to ma znaczyć?
– Dobrze wiesz, co to znaczy.
– Nie, nie wiem.
Wiedziałam.
– To znaczy, że masz coś, czego ona nie ma. To nie fair, ale życie nie jest fair.
To był kolejny fakt, z którym nie mogłam dyskutować. Tatuś mówił, że byłam magnesem na niedobrych chłopców, ale to nieprawda. Rozumiałam jego narzekania, tym bardziej że od zawsze byłam jego małą księżniczką. Jego biedroneczką. Oczkiem w głowie.
Wyglądałam jak kusicielka. Nie robiłam tego specjalnie. Czasami nawet ciążyło mi to. Miałam gęste rzęsy, długie karmelowe włosy, długie nogi, porcelanową skórę i pełne usta, które zajmowały większą część mojej twarzy. Cała reszta była mała i kształtna, zwieńczona kuszącą niczym u syreny miną, która chyba była wyryta na mojej buzi, niezależnie od tego, jak mocno chciałam ją zetrzeć.
Przyciągałam uwagę. Uwagę zarówno dobrych facetów, jak i złych. Wszystkich, cholera.
Jeszcze będą w moim życiu inni faceci, próbowałam sama siebie przekonać, gdy Dean i Emilia się pocałowali, a moje serce ścisnęło się boleśnie. A Millie zawsze będzie tylko jedna.
Poza tym moja siostra na to zasługiwała. Na niego. Rodzice całe życie poświęcali mi swój czas. Miałam mnóstwo znajomych w szkole, a zalotnicy ustawiali się do mnie w kolejce przed domem. Wszyscy się na mnie skupiali, a Millie nikt nie rzucił nawet jednego spojrzenia.
To nie była moja wina, ale nie czułam się przez to lepiej. Siostra stała się taka z powodu mojej choroby i popularności. Była samotną nastolatką, chowającą się za płótnami i farbami, cichą, lecz wyrażającą swój charakter poprzez dziwne, ekscentryczne ubrania.
Kiedy o tym myślałam, wiedziałam, że mimo wszystko tak jest lepiej. Gdy po raz pierwszy zauważyłam Deana Cole’a na korytarzu w przerwie między lekcjami trygonometrii i literatury angielskiej, wiedziałam, że będzie on dla mnie kimś więcej niż tylko chłopakiem, w którym zadurzyłam się w szkole. Gdybym go miała, nie puściłabym go. A to już samo w sobie było niebezpieczne i nie mogłam sobie pozwolić na takie myślenie.
Widzicie, mój zegar tyka szybciej niż u innych. Nie urodziłam się taka jak reszta.
Jestem chora.
Czasami pokonywałam chorobę.
Czasami ona pokonywała mnie.
Ulubiony kwiatuszek wszystkich zaczynał więdnąć, ale nie chciał opaść na ich oczach.
Poza tym tak było lepiej. Tak zdecydowałam, gdy Millie go całowała, a on na mnie patrzył. Rzeczywistość stała się zbyt skomplikowana, zbyt bolesna i chciałam od niej uciec.
Dlatego patrzyłam, jak moja siostra i jedyny facet, na widok którego moje serce zaczynało bić szybciej, zakochiwali się w sobie.
Moje płatki opadały jeden po drugim.
I chociaż wiedziałam, że ta historia nie skończy się szczęśliwie, nie mogłam przestać się zastanawiać… czy mogłam zaznać szczęśliwego zakończenia, nawet jeśli na krótką chwilę?
***
Lato, kiedy skończyłem siedemnaście lat, było okropne, ale nic nie przygotowało mnie do zakończenia ostatniej klasy.
Wszystkie znaki wskazywały na nadchodzącą katastrofę. Nie potrafiłem zejść ze ścieżki, która mnie tam prowadziła, ale znałem swój los, więc szykowałem się na cios, który wyśle mnie do piekła. Ostatecznie stanęło na jednym, lekkomyślnym, ckliwym jak z filmu momencie. Parę piw i niechlujnie skręconych blantów na kilka tygodni przed końcem trzeciej klasy.
Leżeliśmy w basenie o kształcie nerki należącym do Brutala, piliśmy piwo jego ojca i wiedzieliśmy, że w domu Barona Spencera Seniora wszystko ujdzie nam na sucho – dosłownie wszystko. Sprowadziliśmy naćpane dziewczyny. Latem w Todos Santos nie było wiele do roboty. Słońce parzyło, powietrze było ciężkie, trawa wypalona, a młodzież znudzona swoją bezproblemową, nic nieznaczącą egzystencją. Nie chciało nam się zabiegać o tanie rozrywki zapewniające dreszczyk emocji, więc znaleźliśmy je, leżąc na dmuchanych materacach w kształcie pączków i flamingów oraz w importowanych z Włoch fotelach.
Rodziców Barona nie było w domu – a czy kiedykolwiek byli? – i wszyscy liczyli na to, że zajmę się zaopatrzeniem. Byłem niezawodny, sprowadziłem więc trochę haszyszu i ecstasy. Wzięli to wszystko i nawet mi nie podziękowali, nie wspominając o płaceniu. Mieli mnie za bogatego, naćpanego dupka, który potrzebował więcej kasy, tak jak Pamela Anderson potrzebowała większych cycków. Co poniekąd było prawdą. Nigdy nie martwiłem się błahostkami, więc odpuściłem.
Jedna z dziewczyn, blondynka o imieniu Georgia, obnosiła się ze swoim nowym polaroidem, który dostała od tatusia podczas ostatnich wakacji w Palm Springs. Robiła nam zdjęcia – mnie, Jaimemu, Brutalowi i Trentowi – eksponując swoje wdzięki w skąpym czerwonym bikini. Wkładała świeże zdjęcia między zęby, a potem podawała nam je do ust. Jej cycki wylewały się z ciasnego biustonosza jak pasta do zębów z tubki. Miałem ochotę przesunąć między nimi fiutem. I wiedziałem, że przed końcem dnia na pewno to zrobię.
– Ojejku, to będzie dooooooobre. – Georgia użyła nieskończonej liczby „o”, by podkreślić to słowo. – Wyglądasz superseksownie, Cole – zamruczała, robiąc mi zdjęcie, gdy jedną ręką zgniatałem puszkę o twarde mięśnie mojego uda, trzymając w tej samej dłoni blanta.
Klik.
Dowód mojego czynu wyślizgnął się z jej aparatu z prowokującym sykiem, ona zaś włożyła zdjęcie między błyszczące wargi, pochyliła się i mi je podała. Wziąłem je między zęby, po czym włożyłem je sobie do kąpielówek. Podążyła wzrokiem za moją ręką, gdy odsunąłem gumkę spodenek, odsłaniając linię jasnych włosów pod pępkiem i zapraszając ją do dalszej zabawy. Przełknęła głośno ślinę. Nasze oczy się spotkały, w milczeniu umówiliśmy się na czas i miejsce. Ktoś wskoczył do basenu na bombę i ją ochlapał. Potrząsnęła głową, sapnęła, zaśmiała się i zbliżyła do swojego nowego modela, mojego najlepszego przyjaciela, Trenta Rexrotha.
Od początku planowałem zniszczyć to zdjęcie, zanim wrócę do domu. Ale zapomniałem i winię za to ecstasy. Ostatecznie znalazła je moja matka, a ojciec wygłosił kazanie surowym głosem, od którego zawsze zżerało mnie w trzewiach. Potem zmusili mnie do spędzenia reszty wakacji u wujka, którego cholernie nie znosiłem.
Wiedziałem, że lepiej się z nimi o to nie kłócić. Nie potrzebowałem pogarszać atmosfery ani narażać swojej szansy na studia na Harvardzie rok przed ukończeniem liceum. Ciężko pracowałem na taką przyszłość, na to życie. Wszystko było przede mną w całej swojej chwale – bogactwa, dyplomy, prywatne odrzutowce, domki wakacyjne, coroczne wyjazdy do Hamptons. Właśnie o to w życiu chodziło – gdy trafia ci się coś dobrego, trzymasz się tego tak mocno, jak to możliwe.
Kolejna lekcja, której nauczyłem się za późno.
W każdym razie właśnie tak wylądowałem w Alabamie. Straciłem dwa miesiące życia na pieprzonej farmie tuż przed ostatnią klasą.
Trent, Jaime i Brutal spędzili lato na piciu, paleniu i pieprzeniu dziewczyn na rodzinnej ziemi. Ja wróciłem z podbitym okiem. Przyłożył mi Donald Whittaker, ksywa Sowa, po nocy, która na zawsze zmieniła to, kim jestem.
– Życie jest jak sprawiedliwość – powiedział Eli Cole, mój prawnik, a czasami ojciec, zanim wsiadłem na pokład samolotu do Birmingham. – Nie zawsze jest fair.
Miał pieprzoną rację.
Tego lata zostałem zmuszony do przeczytania Biblii od deski do deski. Sowa powiedział moim rodzicom, że stałem się chrześcijaninem i polubiłem studiowanie Biblii. Dopilnował tego, bo każdego dnia podczas lunchu kazał mi czytać tę księgę. Uważał, że nie był fiutem, ponieważ serwował mi kanapki z szynką i kazał czytać Stary Testament, jednak przez większość czasu go nie znosiłem.
Whittaker był rolnikiem. Przynajmniej kiedy był wystarczająco trzeźwy, by pracować na roli. Zrobił ze mnie swojego parobka. Zgodziłem się, ale głównie dlatego, że dzięki temu na koniec każdego dnia miałem okazję robić palcówkę córce jego sąsiada.
Ta córka brała mnie za jakiegoś celebrytę, a to tylko dlatego, że nie mówiłem z południowym akcentem i miałem samochód. Nie chciałem niszczyć jej fantazji, tym bardziej że z ochotą została moją uczennicą w kwestii seksu.
Wolałem czytać Biblię z Sową, alternatywą było smażenie się w polu, dopóki któryś z nas nie zemdlał. Myślę, że moi starzy chcieli, bym zapamiętał, że w życiu nie chodzi tylko o drogie samochody i wakacje na nartach. Sowa i jego żona prowadzili proste życie, mając minimalne dochody. Toteż każdego ranka budziłem się i zadawałem sobie pytanie, czymże są dwa miesiące w porównaniu z całym moim pieprzonym życiem.
W Biblii znalazłem wiele porąbanych historii: kazirodztwo, obrzezanie, Jakub siłujący się z aniołem – przysięgam, ta historia stawała się bardziej absurdalna z każdym rozdziałem – jednak jeden fragment naprawdę mnie wkręcił. To było, jeszcze zanim poznałem Rosie LeBlanc.
Księga Rodzaju, rozdział 29: Jakub zamieszkał z Labanem, swoim wujem, i zakochał się w Racheli, młodszej z dwóch cór Labana. Rachela była piekielnie seksowna, silna, łaskawa i ogólnie był z niej chodzący seks (a przynajmniej tak wynikało z Biblii, tylko nie napisano tego w ten sposób).
Laban i Jakub zawarli umowę. Jakub miał pracować dla Labana przez siedem lat, a potem mógł poślubić jego córkę.
Jakub zrobił to, co mu kazano – harował jak wół w gorącym słońcu, dzień po dniu. Po siedmiu latach Laban w końcu przyszedł do Jakuba i powiedział mu, że może poślubić jego córkę.
I tu tkwił właśnie haczyk: nie oddał mu Racheli, lecz starszą córkę Leę.
Lea była dobrą kobietą. Jakub o tym wiedział.
Była miła. Mądra. Bezinteresowna. O niezłym tyłku i łagodnym spojrzeniu (znowu parafrazuję. Ale nie w kwestii oczu. Tak to było ujęte w Biblii).
Nie była Rachelą. A on chciał Rachelę. Zależało mu tylko na niej.
Jakub zaczął więc się kłócić, próbował przemówić wujowi do rozsądku, ostatecznie przegrał. Życie jest jak sprawiedliwość, i było takie nawet kiedyś. Zawsze nie fair.
Laban obiecał, że jeśli Jakub przepracuje jeszcze siedem lat, to poślubi również Rachelę.
A więc Jakub czekał. Czaił się. Tęsknił.
Sytuacja nasilała jedynie jego desperackie pragnienie osoby, na punkcie której miał obsesję. Każdy, nawet z połową mózgu, by to zrozumiał.
Czas mijał. Powoli. Boleśnie. Nijak.
Tymczasem był z Leą.
Nie cierpiał. Nie za bardzo. Lea była dla niego dobra. To bezpieczny układ. Nosiła jego dzieci, a z tym akurat Rachela – jak miał się później dowiedzieć – będzie miała problem.
Jakub wiedział, czego chciał; możliwe, że ta kobieta wyglądała jak Rachela, może pachniała jak ona, może nawet jej dotyk był podobny, ale to nie była ona.
Minęło czternaście lat i w końcu Jakub dostał Rachelę.
Rachela nie została pobłogosławiona przez Boga dzieckiem, tak jak Lea. Tylko że błogosławieństwo to nie wszystko.
Rachela nie musiała być pobłogosławiona.
Była kochana przez drugiego człowieka.
A w przeciwieństwie do życia i sprawiedliwości miłość zawsze jest fair.
Co jeszcze? Ostatecznie miłość wystarcza.
Jest wszystkim.
***
Siedem tygodni po rozpoczęciu czwartej klasy doszło do kolejnej spektakularnej katastrofy. Miała na imię Rosie LeBlanc, a jej oczy kolorem przypominały zamarznięte jeziora podczas zimy na Alasce. To był właśnie taki odcień niebieskiego.
Doznałem prawdziwego szoku; ścisnął mnie za jaja w chwili, gdy Rosie otworzyła drzwi do służbówki znajdującej się koło domu Brutala. To dlatego, że nie była Millie. Wyglądała jak Millie – prawie – ale była niższa, drobniejsza, z pełniejszymi ustami i wyższymi kośćmi policzkowymi oraz lekko spiczastymi uszami, przez które wyglądała jak chochlik. Nie miała jednak na sobie nic tak dziwnego jak Millie. Włożyła parę niebieskich klapek, czarne, obcisłe dżinsy rozcięte na kolanach, a także zniszczoną czarną bluzę z kapturem z nazwą zespołu, którego nie znałem. Wyglądała tak, jakby się chciała wtopić w tłum, ale, jak się później dowiedziałem, jej przeznaczeniem było błyszczeć jak pieprzona latarnia.
Gdy napotkała mój wzrok, jej policzki przybrały wściekle czerwony kolor, który rozprzestrzenił się na szyję. I to powiedziało mi wszystko. Byłem dla niej kimś nowym, ale jednocześnie miałem znajomą twarz. Przyglądała mi się, bo skądś mnie znała. Nie przestawała się gapić.
– Czy to jakieś zawody w mierzeniu się wzrokiem? – Natychmiast otrząsnęła się z zamyślenia. Jej zachrypnięty głos brzmiał niemal nienaturalnie. Był zbyt słaby. Zbyt szorstki. Niepasujący do niej. – Bo minęły dokładnie dwadzieścia trzy sekundy, odkąd otworzyłam drzwi, a ty się jeszcze nie przedstawiłeś. A poza tym mrugnąłeś tylko dwa razy.
Tak naprawdę przyszedłem tu, by zaprosić Emilię LeBlanc na randkę, bo chciałem przyprzeć ją do muru jak bezbronne zwierzę, które nie ma dokąd uciec. Nie chciała dać mi swojego numeru telefonu. Jednak ja z natury jestem łowcą, czekałem więc cierpliwie, aż zbliży się do mnie na tyle, bym mógł na nią skoczyć, choć nie zaszkodziło sprawdzić raz na jakiś czas, jak się miewa moja ofiara. Jeśli mam być szczery, w przekonywaniu Emilii do randki nie chodziło tak naprawdę o samą Emilię. Ten dreszczyk emocji towarzyszący pogoni zawsze sprawiał, że czułem ucisk w jajach. Jak dla mnie, ona zapewniała wyzwanie innego rodzaju niż pozostałe laski. Była świeżym mięsem, a ja nienasyconym mięsożercą. Ale nie spodziewałem się, że zastanę TO.
TO zmieniło wszystko.
Stałem jak niemowa i uśmiechałem się zadziornie, drocząc się z nią, bo ona też się ze mną droczyła w jakiś sposób. I właśnie dotarło do mnie, że może akurat w tej jednej chwili wcale nie byłem łowcą. Może na ułamek sekundy stałem się Elmerem Fuddem z bronią bez naboi, który natknął się na rozdrażnioną tygrysicę.
– Czy to w ogóle potrafi mówić? – Tygrysica zmarszczyła jasne brwi i pochyliła się, dźgając mnie w pierś swoim małym pazurem. Nazwała mnie „tym”.
Nabijała się ze mnie. Nie doceniała. Igrała ze mną.
Zrobiłem najlepszą niewinną minę (choć nie było łatwo; zapomniałem, czym jest niewinność, jeszcze zanim odcięto mi pępowinę po narodzinach), zagryzłem dolną wargę i pokręciłem głową.
– Nie potrafisz mówić? – Skrzyżowała ramiona na piersi i oparła się o framugę, unosząc sceptycznie brew.
Pokiwałem głową, powstrzymując się od szerokiego uśmiechu.
– Gówno prawda. Widziałam cię w szkole. Jesteś Dean Cole. Nazywają cię Szatanem. Potrafisz mówić, i co więcej, przez większość czasu nie możesz się zamknąć.
O tak, mały chochliku. Zachowaj ten gniew na potem, gdy znajdziesz się w moim łóżku.
Żeby zrozumieć stopień mojego zaskoczenia, trzeba najpierw wiedzieć, że jeszcze żadna dziewczyna nigdy się tak do mnie nie odzywała. Nawet Millie, a ona była chyba jedyną uczennicą tej szkoły uodpornioną na mój amerykański urok, od którego dziewczynom majtki same spadały z tyłka. Cholera, to dlatego się nią w ogóle zainteresowałam.
Ale jak już wspomniałem, plany się zmieniły. Przecież i tak jeszcze ze sobą nie byliśmy. Od tygodni uganiałem się w szkole za Millie, rozmyślając nad tym, czy jest warta gonitwy. Teraz jednak, gdy widziałem, co mnie omijało – czyli ta mała petarda – nadszedł czas, bym ogrzał się w płomieniu jej szalejących iskier.
Znowu uśmiechnąłem się łobuzersko. Dzięki temu uśmiechowi dwa lata temu zasłużyłem sobie w szkole All Saints na przydomek Szatana. Bo właśnie taki byłem. Siałem chaos i anarchię wszędzie, gdzie się pojawiłem. Wszyscy o tym wiedzieli: nauczyciele, uczniowie, dyrektor Followhill, a nawet miejscowy szeryf.
Kiedy ktoś potrzebował narkotyków, przychodził do mnie. Kiedy chciano ostrej imprezy, przychodzono do mnie. Kiedy laska potrzebowała niesamowitego rżnięcia, przychodziła do mnie – i dochodziła na mnie. Właśnie o tym informował mój uśmieszek. Ćwiczyłem go, odkąd skończyłem pięć lat.
Jeśli chodziło o rzeczy złe, zboczone i rozrywkowe – to ja się na to pisałem.
A ta dziewczyna wyglądała, jakby sprowadzenie jej na złą drogę mogło okazać się niezłą zabawą.
Jej wzrok skupił się na moich ustach. Oczy miała lekko przymknięte. Pełne pożądania. Jakby się upiła. Z łatwością potrafiłem ją odczytać. Choć akurat ta dziewczyna nie uśmiechała się tak szeroko jak inne. Nie zaprosiła mnie do flirtu.
– A więc ty mówisz – wykaszlała te słowa oskarżająco. Zagryzłem dolną wargę i po chwili ją wypuściłem. Powoli. Specjalnie. Przekornie.
– Może nawet znam kilka słów. – W sekundę znalazłem się tuż przy niej. – Chcesz usłyszeć co ciekawsze? – Zamierzałem przesunąć wzrokiem po jej ciele, ale rozum podpowiadał mi, by jeszcze z tym poczekać. Postanowiłem go posłuchać.
Byłem rozluźniony.
Podstępny.
I po raz pierwszy od wielu lat nie miałem pojęcia, co ja, do diabła, wyprawiałem.
Uśmiechnęła się do mnie krzywo, a ja zamilkłem. Dzięki jednej minie powiedziała mi bardzo wiele – że moja próba podlizania się jej nie zrobiła na niej wrażenia; że mnie dostrzegała i podobałem się jej, ale musiałem zrobić coś więcej, by ją zdobyć, bo luźny flirt nie wystarczy. Niezależnie od tego, co by to było, nie mogłem doczekać się przygody.
– Och, naprawdę? – odparła po chwili nieświadomego wahania. Pochyliłem głowę, zbliżywszy się do niej. Byłem potężny, pewny siebie i dominujący. Oznaczałem kłopoty. Pewnie już o mnie słyszała, ale jeśli jeszcze nie, to niedługo się dowie.
– Myślę, że tak – odparłem.
Dwie minuty temu planowałem zaprosić jej siostrę na randkę – jej starszą siostrę, bo ta laska wyglądała na młodszą, a poza tym wiedziałbym, gdyby chodziła do ostatniej klasy – jednak los zmusił ją do otwarcia drzwi i moje plany się zmieniły.
Młodsza LeBlanc posłała mi dziwne spojrzenie, wyzywając mnie, bym kontynuował. Gdy otworzyłem usta, nagle w polu mojego widzenia pojawiła się Millie. Rzuciła się biegiem w stronę drzwi, jakby się paliło. Patrzyła na mnie i przez chwilę miałem wrażenie, że zaraz mnie uderzy kilkukilogramowym podręcznikiem, który trzymała.
Patrząc wstecz, żałuję, że tego wtedy nie zrobiła. Byłoby to znacznie lepsze niż to, co zrobiła w rzeczywistości.
Millie przepchnęła się obok swojej młodszej siostry, jakby w ogóle jej tam nie zauważyła, rzuciła się na mnie – takie okazywanie zainteresowania nie było do niej podobne – i przycisnęła swoje usta do moich. Zachowywała się, jakby opętał ją demon.
Kurwa.
Było źle.
Nie chodziło o pocałunek. Ten akurat był w porządku. Nie miałem czasu tego przemyśleć, bo wytrzeszczając oczy, spojrzałem na elfkę o szpiczastych uszach, która wyglądała na przerażoną. Jej tęczówki w kolorze chabrów przyglądały się nam, oceniały. Przykleiła nam etykietkę, na którą jeszcze nie byłem gotów.
Co, do cholery, wyprawiała Millie? Jeszcze kilka godzin temu udawała, że nie zauważa mnie na korytarzu, kupowała sobie więcej czasu, szukała przestrzeni, grała niezainteresowaną. A teraz przywarła do mnie jak wysypka po seksie na pieska z nieznajomą.
Delikatnie odsunąłem od siebie Millie i ująłem jej twarz w dłonie, by nie czuła się odrzucona. Jej siostra stała dosłownie obok nas. Obecność Emilii nie była w tej chwili pożądana i był to pierwszy raz, gdy pomyślałem coś takiego o jakiejś dziewczynie.
– Hej – powiedziałem. Mój głos stracił swój typowy przekorny ton i nawet ja to słyszałem. Nie chodziło o Millie. Coś się stało, a ja dobrze wiedziałem, kto doprowadził do tej małej scenki. Krew się we mnie zagotowała. Oddychałem przez nos, by nie wybuchnąć gniewem.
– Co tam, Mil? Coś się stało?
Na widok pustki w jej oczach zrobiło mi się niedobrze. Niemal słyszałem, jak serce pęka jej w piersi. Zerknąłem na małą LeBlanc, zastanawiając się, jak ja się, do cholery, z tego wykręcę. Zrobiła krok w tył, wciąż przyglądając się rozbitej siostrze, która znowu próbowała mnie przytulić. Millie wyglądała na załamaną. Nie mogłem jej odmówić. Nie w tej chwili.
– Brutal – odparła starsza siostra, pociągając głośno nosem. – Brutal „się stał”.
A potem wskazała na książkę do rachunku różniczkowego, jakby to był jakiś dowód.
Niechętnie skupiłem wzrok na Emilii „Millie” LeBlanc.
– Co ten kutas znowu zrobił? – Wyrwałem jej książkę z ręki i przekartkowałem ją, szukając obraźliwych komentarzy czy rysunków.
– Włamał się do mojej szafki i ukradł moją książkę. – Znowu pociągnęła nosem. – A potem wypchał mi szafkę śmieciami i opakowaniami po kondomach. – Wytarła nos rękawem.
Jezu Chryste, co za idiota. To kolejny powód, dla którego chciałem się spotykać z Millie. Od małego czułem potrzebę, by chronić przybłędy. Miałem miękkie serce i tak dalej. Nie byłem na wskroś zły, w przeciwieństwie do Brutala, ale też nie można mnie było nazwać dobrym jak Jaimego. Miałem swój własny kodeks moralny, a dręczenie innych zostało z niego wykreślone grubą, czerwoną jak krew linią.
Bo widzicie, Millie była dokładnie jak drżące na deszczu, bezdomne zwierzątko, które potrzebowało schronienia; terroryzowane w szkole i dręczone przez jednego z moich najlepszych przyjaciół. Musiałem zrobić to, co właściwe. Musiałem, ale tak naprawdę nie chciałem.
– Zajmę się nim – niemal warknąłem. – Wracaj do środka.
I zostaw mnie z twoją siostrą.
– Nie musisz tego robić. Po prostu cieszę się, że tu jesteś.
Zerknąłem ukradkiem na dziewczynę, która miała być dla mnie jak Rachela dla Jakuba. Patrzyłem na nią tęsknym wzrokiem, bo wiedziałem, że nie mam u niej szans od chwili, gdy jej siostra pocałowała mnie, by odegrać się na pieprzonym Brutalu.
– Zastanawiałam się na tym. – Millie zamrugała szybko powiekami, zbyt pogrążona we własnych problemach, by zauważyć, że odkąd pojawiła się w drzwiach, ledwie poświęcałem jej uwagę. Była zbyt zajęta, by dostrzec, że jej siostra stała tuż obok nas. – I stwierdziłam… dlaczego nie? Z chęcią się z tobą umówię.
Wcale tego nie chciała. Tak naprawdę potrzebowała mnie, bym był jej tarczą.
Millie potrzebowała ratunku.
A ja musiałem zapalić blanta.
Westchnąłem i przytuliłem starszą siostrę, kładąc jej rękę z tyłu głowy. Wplotłem palce w jej jasnobrązowe włosy. Mój wzrok znów się skupił na młodszej siostrze. Na mojej małej Racheli.
Naprawię to wszystko, próbowałem powiedzieć jej spojrzeniem. Ta obietnica była bardziej optymistyczna niż ja sam.
– Nie musisz się ze mną spotykać. Mogę ułatwić ci życie jako twój przyjaciel. Powiedz jedno słowo, a skopię mu dupę – wyszeptałem Millie do ucha, wciąż skupiając się na jej siostrze.
Pokręciła głową i mocniej wtuliła się w moje ramię.
– Nie, Dean. Chcę się z tobą spotykać. Jesteś miły, zabawny i czuły.
I bez wątpienia wpatrzony w twoją siostrę.
– Wątpię w to, Millie. Odrzucałaś mnie od tygodni. Tu chodzi o Brutala i oboje o tym wiemy. Napij się wody. Przemyśl to. Pogadam z nim jutro po treningu.
– Proszę cię, Dean. – Jej drżący głos się wzmocnił, gdy zacisnęła pięści na mojej koszulce i przyciągnęła mnie bliżej siebie, jednocześnie odrywając od nowej fantazji. – Jestem dużą dziewczynką. Wiem, co robię. Chodźmy gdzieś teraz.
– Tak. Idź. – Usłyszałem zachrypnięty głos Małej LeBlanc, która machnęła ręką w naszą stronę. – I tak muszę się uczyć, a wy mi przeszkadzacie. Skopię Brutalowi dupę, jeśli zobaczę go przy basenie, Millie – zażartowała, udając, że napina mięśnie w chudym ramieniu.
Mała LeBlanc nie należała do wzorowych uczennic. Miała same tróje, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Nie zamierzała się uczyć. Po prostu chciała, by ktoś uratował jej siostrę.
Zabrałem Millie na lody, nie oglądając się za siebie.
Zabrałem Millie, chociaż powinienem był wyjść gdzieś z Rosie.
Zabrałem Millie i miałem zamiar zabić Brutala.
Obecnie
Co sprawia, że czujesz się żywa?
Kondensacja. Bo przypomina mi, że wciąż oddycham.
To pewnie można uznać za mówienie do siebie, ale ja zawsze taka byłam.
Głos, który od małego zadawał takie nieuchwytne pytania, został chyba wszczepiony do mojego mózgu, ale to nie byłam ja. To był męski głos. I chyba nie należał do nikogo znajomego. Stale mi przypominał, że wciąż oddycham, chociaż sama nigdy nie miałam co do tego pewności. Tym razem odpowiedź unosiła się w mojej głowie niczym bańka, która zaraz ma pęknąć. Przycisnęłam nos do lustra w windzie w luksusowym budynku, w którym mieszkałam, i wypuściłam powietrze z płuc, tworząc gęstą chmurę białej mgły na szkle. Odsunęłam się i spojrzałam na dzieło.
To, że wciąż oddychałam, było kopniakiem dla mojej choroby.
Mukowiscydoza. Gdy ktoś mnie o to pytał, zawsze starałam się pominąć wszystkie szczegóły. Ludziom wystarczała informacja o tym, że zdiagnozowano ją u mnie w wieku trzech lat – moja siostra Millie polizała mnie wtedy po twarzy i stwierdziła, że „smakowałam słono”. To zaalarmowało moich rodziców i zabrali mnie do lekarza. Wynik badań był pozytywny. Choroba płuc. Tak, da się to leczyć. Nie, nie ma na to lekarstwa. Tak, znacząco wpływa na życie. Ciągle biorę leki, trzy razy w tygodniu chodzę na fizjoterapię, cały czas korzystam z nebulizatora i pewnie umrę w ciągu następnych piętnastu lat. Nie, nie musicie mi współczuć, więc nie gapcie się tak na mnie.
Wciąż miałam na sobie zielony fartuch szpitalny, moje włosy były w nieładzie, a oczy szkliste z braku snu. Modliłam się w duchu, by winda w końcu się zamknęła i zabrała mnie do mieszkania na dziewiątym piętrze. Chciałam się rozebrać, wziąć gorącą kąpiel, położyć do łóżka i bez przerwy oglądać Portlandię. I nie myśleć o moim chłopaku Darrenie.
Nagle usłyszałam głośny stukot szpilek o podłogę, narastający z każdą chwilą. Obróciłam głowę, by zajrzeć do holu, i stłumiłam kaszel. Drzwi windy już zaczęły się zamykać, ale kobieca dłoń o czerwonych paznokciach wsunęła się między nie w ostatniej chwili.
Zmarszczyłam brwi.
Tylko nie to.
Byłam pewna, że to był on. Wpadł do windy, śmierdząc alkoholem. Taka ilość powaliłaby dorosłego słonia. Pod rękę trzymał dwie kobiety, kojarzące się z serialem Gotowe na wszystko. Pierwszą była ta mądrala, która prawie dała sobie uciąć rękę, by otworzyć windę. Miała ogniście rude włosy w stylu Jessiki Rabbit i duże piersi, które nie pozostawiały wiele wyobraźni, nawet jeśli próbowało się je ukryć. Druga była drobną brunetką z najokrąglejszym tyłkiem, jaki w życiu widziałam u człowieka, i kiecką tak krótką, że pewnie można by przeprowadzić w niej badanie ginekologiczne i nie musiałaby jej nawet podwijać.
Och, no i był jeszcze Dean „Szatan” Cole.
Wysoki – idealny wzrost, jak u gwiazdy filmowej – o oczach zielonych jak mech, błyszczących i głębokich, niemal bez dna; z rozczochranymi, seksownymi brązowymi włosami i ciałem, przy którym Brock O’Hurn wymięka. Był tak grzesznie seksowny, że nie miało się wyboru; trzeba było się odwrócić i modlić o to, by bielizna okazała się na tyle gruba, żeby pochłonąć całe podniecenie. Poważnie, ten facet był tak nieprzyzwoicie seksowny, że pewnie nie wpuszczano go do ultrareligijnych krajów. Na moje szczęście wiedziałam, że pan Cole był pierwszorzędnym dupkiem i przez większość czasu opierałam się jego urokowi.
Przez większość czasu jest tu wyrażeniem kluczowym.
Był piękny, ale również cholernie popieprzony. Kojarzycie te kobiety pragnące popieprzonego, seksownego, wrażliwego faceta, którego mogłyby naprawić i wychować? Dean Cole byłby spełnieniem ich mokrych snów. Bo z tym facetem zdecydowanie było coś nie tak. Zasmucało mnie to, że ludzie z jego najbliższego otoczenia nie widzieli wyraźnych znaków ostrzegawczych – jego palenia trawy, picia na umór i tego, że uzależniał się od wszystkiego, co zakazane i rozrywkowe. Na szczęście Dean Cole nie był moim problemem. Miałam wystarczająco własnych.
Dean czknął, pięć tysięcy razy uderzył w guzik z numerem jego piętra i zachwiał się lekko w małej przestrzeni, którą dzieliliśmy we czworo. Oczy miał rozbiegane, a jego skórę pokrywała cienka warstwa potu, która pachniała jak czysta brandy. Czułam się tak, jakby gruby, zardzewiały drut owinął się boleśnie wokół mego serca.
Jego uśmiech nie wyglądał wesoło.
– Mała LeBlanc. – Leniwy ton głosu Deana sprawił, że ścisnęło mnie w podbrzuszu. Zamarłam. Złapał mnie za ramię i obrócił w miejscu tak, bym na niego spojrzała. Jego towarzyszki popatrzyły na mnie, jakbym była stosem zgniłych jaj. Położyłam rękę na jego twardej jak stal piersi i odepchnęłam go.
– Uważaj. Pachniesz tak, jakbyś właśnie wlał sobie do gardła Jacka Danielsa – oznajmiłam głosem pozbawionym emocji. Odrzucił głowę w tył i zaśmiał się, a tym razem ten śmiech wydawał się prawdziwy. Najwyraźniej podobała mu się ta nasza dziwna wymiana zdań.
– Ta dziewczyna... – Otoczył mnie ramieniem i przycisnął do swojej piersi. Wskazał na mnie butelką, którą trzymał w dłoni, i spojrzał na swoje towarzyszki, uśmiechając się jak odurzony. – …jest cholernie seksowna, ma mózg i inteligencję, które przyćmiłyby Winstona Churchilla w jego najlepszej formie – zachwycał się. Te kobiety pewnie pomyślały, że Winston Churchill to jakaś postać z kreskówki. Dean odwrócił się w moją stronę, nagle marszcząc brwi. – Powinna być z tego powodu wywyższającą się suką, ale nie jest. Jest też cholernie dobra. I dlatego pracuje jako pielęgniarka. Ukrywanie takiego zajebistego tyłka pod fartuchem jest zbrodnią, LeBlanc.
– Przykro mi, że cię rozczaruję, Oficerze Upalony, ale ja pracuję tylko jako wolontariuszka. Tak naprawdę jestem baristką – sprostowałam, wygładzając dłońmi fartuch, gdy wyrwałam się z uścisku Cole’a. Uśmiechnęłam się uprzejmie do dziewczyn. Pracowałam jako wolontariuszka w nowojorskim szpitalu trzy razy w tygodniu. Monitorowałam inkubatory i sprzątałam dziecięce kupy. Nie byłam tak utalentowana artystycznie jak Millie i nie miałam tyle szczęścia, co chłopaki z grupy HotHoles, ale miałam za to pasję – ludzi i muzykę – i uważałam, że dzięki niej mogę zarabiać na życie. Dean ukończył Harvard z dyplomem MBA i prenumerował „New York Timesa”, ale czy naprawdę był lepszy ode mnie? Oczywiście, że nie. Pracowałam w małej kawiarni o nazwie The Black Hole, znajdującej się pomiędzy Pierwszą Aleją a Aleją A. Nie zarabiałam dużo, ale lubiłam towarzystwo z pracy. Stwierdziłam, że życie jest za krótkie, by robić coś, co nie jest pasją. Zwłaszcza w moim przypadku.
Jessica Rabbit przewróciła oczami. Drobna Brunetka odwróciła się do mnie plecami i zaczęła się bawić telefonem. Miały mnie za wredną zołzę. I się nie myliły. Właśnie taka byłam. Ale, jeśli miałabym być szczera, i tak czekało je bolesne przebudzenie. Znałam na pamięć rytuał mojego sąsiada i byłego chłopaka mojej siostry. Rano zadzwoni po taksówkę i nawet nie zada sobie trudu, by zapisać ich numery.
Rano zachowa się tak, jakby były tylko bałaganem, który trzeba posprzątać. Rano będzie niewdzięczny, trzeźwy i na kacu.
Typowy członek HotHoles.
Uprzywilejowany, nietrzymający się zasad egoista z Todos Santos, który uważał, że zasługuje na wszystko i nic nie musi.
No dalej, windo. Dlaczego to tyle trwa?
– LeBlanc – warknął Dean, opierając się o srebrną ścianę. Wyciągnął blanta zza ucha i poszukał zapalniczki w kieszeniach idealnie skrojonych, ciemnych dżinsów. Otworzył wcześniej butelkę i podał ją kobietom. Dean miał na sobie drogą koszulkę z dekoltem w serek – w jakimś limonkowym kolorze, który podkreślał zielone oczy i opaleniznę – rozpiętą marynarkę i wysokie trampki. Na jego widok pragnęłam robić głupie rzeczy. Takie, których nigdy nie chciałam robić z innymi, a już tym bardziej z chłopakiem, który spotykał się z moją siostrą przez osiem miesięcy. Dusiłam więc w sobie emocje i próbowałam być dla niego niemiła. Dean był jak Batman – wystarczająco silny, by to przetrwać.
– Jutro. Ty. Ja. Niedzielny brunch. Powiedz słowo, a zjem coś więcej niż tylko jedzenie. – Pochylił głowę, a ja wyraźnie ujrzałam jego szmaragdowe oczy i demoniczny uśmieszek. Ten facet nie zadawał pytań. Co za dupek, pomyślałam gorzko. Zaraz zaliczy trójkącik, a uderza do siostry swojej byłej dziewczyny. Poza tym te laski wszystko słyszą. Dlaczego ciągle tu stoją?
Zignorowałam jego niezachwycające zaloty i ostrzegłam go przed czymś zupełnie innym:
– Jeśli zapalisz w windzie – wskazałam na jego blanta – przysięgam, że zakradnę się dzisiaj w nocy do twojego mieszkania i wyleję ci gorący wosk na przyrodzenie.
Jessica Rabbit sapnęła. Drobna Brunetka pisnęła. Cóż, im też się oberwie, jeśli on zapali.
– Jezu, weź wyluzuj. – Brunetka machnęła na mnie ręką, gotowa wybuchnąć. – Jesteś straszna.
Nie zwróciłam uwagi na kobietę z kolorowym makijażem. Zamiast tego po prostu wbiłam spojrzenie w cyfry wyświetlające się nad drzwiami windy, które wskazywały, że byłam coraz bliżej kąpieli, wina i Portlandii.
– Odpowiedz mi. – Dean zignorował dziewczyny, które zamierzał niedługo zerżnąć, i spojrzał na mnie szklistym wzrokiem. – Brunch? – Czknął. – A może po prostu go sobie darujemy i od razu przejdziemy do pieprzenia?
Wiem, beznadziejny z niego romantyk, ale i tak bym się na to nie zgodziła. Smutne.
Mówiąc szczerze, odrzuciło mnie nie tylko to, w jaki sposób próbował zaciągnąć mnie do łóżka, ale też jego kiepskie wyczucie czasu. Minęły trzy tygodnie, odkąd Darren spakował się i wyprowadził z mieszkania, które dzieliliśmy przez sześć miesięcy – byliśmy razem dziewięć miesięcy po moim krótkim romansie z tłustą małpą i entuzjastą muzyki metalowej imieniem Hal. Dean nie marnował czasu i próbował nawiązać ze mną kontakt. Poza tym fakt, że tak naprawdę Dean był moim najemcą i płaciłam mu sto dolarów miesięcznie czynszu, nie sprawił, że łatwiej mi było go odrzucić. Mieszkanie, które wynajmowałam, należało do niego, Brutala, Jaimego i Trenta. Wiedziałam, że nigdy mnie stąd nie wyrzuci – Brutal by mu na to nie pozwolił – i rozumiałam, że musiałam być dla niego miła.
Ale bez problemu potrafiłam mu odmówić, bo wiedziałam, że może zarazić mnie każdą chorobą weneryczną, jaką się da. To zdecydowanie ułatwiało mi sprawę.
Czerwone cyfry powoli zmieniały się na wyświetlaczu.
Trzecie piętro.
Czwarte.
Piąte.
No dalej, dalej, dalej.
– Nie – odparłam niezainteresowana, gdy dotarło do mnie, że Dean wciąż na mnie patrzy i czeka na odpowiedź.
– Dlaczego? – Znowu czknął.
– Bo nie jesteś moim przyjacielem i cię nie lubię.
– A to dlaczego? – naciskał, uśmiechając się kpiąco.
Bo złamałeś mi serce, a ja je posklejałam, ale zrobiłam to źle i jest ono pokiereszowane.
– Bo jesteś skończoną męską dziwką – podałam mu powód numer dwa z listy „Dlaczego nienawidzę Deana”. A lista ciągnęła się w nieskończoność.
Dean nie poczuł się zawstydzony czy zniechęcony, tylko znowu pochylił się w moją stronę i przycisnął palec wskazujący do mojego policzka. W tej samej ręce trzymał blanta. Wyglądał na spokojnego, pozbieranego. Zebrał z mojej twarzy rzęsę. Jego palec znajdował się tak blisko, że widziałam linie papilarne na jego skórze.
– Pomyśl życzenie. – Jego głos był jak satyna owijająca się wokół mojej szyi, ściskająca mnie delikatnie.
Zamknęłam oczy i zagryzłam wargę, a gdy je otworzyłam, zdmuchnęłam rzęsę i patrzyłam, jak kołysze się w powietrzu niczym piórko.
– Nie chcesz wiedzieć, czego sobie życzyłam? – zapytałam ochryple. Pochylił się i przycisnął usta do mojego policzka.
– To nie ma znaczenia – wybełkotał. – Liczy się to, czego potrzebujesz. I ja to mam, Rosie. Oboje wiemy, że pewnego dnia ci to dam. W nadmiarze.
Wracałam ze szpitala dla małych dzieci, w którym spędziłam sześć godzin, a wcześniej skończyłam pełną zmianę w kawiarni. Byłam zmęczona, głodna, a na stopach miałam pęcherze wielkości mojego nosa. Nie powinnam teraz poczuć motyli w brzuchu, ale tak się stało. I nie podobało mi się to.
– Brunch – wymamrotał mi tuż przy twarzy, a jego gorący oddech owiał moją skórę. – Mieszkasz w tym apartamencie niemal od roku. Czas ponownie porozmawiać o czynszu. Jutro rano. U mnie. Godzina zależy od ciebie, ale przyjdź. Jasne?
Przełknęłam ślinę i odwróciłam wzrok, a gdy znowu uniosłam głowę, drzwi windy się rozsunęły. Wypadłam na zewnątrz sprintem, szukając w plecaku kluczy.
Przestrzeń. Potrzebowałam przestrzeni. Natychmiast.
Jego śmiech niósł się za mną aż do drzwi. Słyszałam go, mimo że był już w swoim penthousie na dwudziestym piętrze, bo właśnie tam się zatrzymał wraz z dwiema pięknymi kobietami.
Po kąpieli nalałam sobie wina i zjadłam zdrową, zbilansowaną kolację złożoną z cheetosów i pomarańczowego dipu nieznanego pochodzenia, który znalazłam w głębi lodówki. Usiadłam na kanapie i zaczęłam skakać po kanałach. Mimo że miałam ochotę obejrzeć Portlandię, dzięki której poczułabym się trochę bardziej luksusowo, niż sugerowała moja kolacja, jakimś cudem zaczęłam oglądać Jak urodzić i nie zwariować.
Okropieństwo, i to wcale nie dlatego, że w serwisie Rotten Tomatoes ten film zdobył tylko dwadzieścia dwa procent pozytywnych ocen.
Lecz dlatego, że oglądając go, myślałam o Darrenie.
Miałam ochotę zadzwonić do niego i jeszcze raz go przeprosić.
Patrzyłam na telefon przez długie sekundy, rozważając, analizując scenariusze w moim beznadziejnie zmęczonym umyśle.
Odebrałby.
Powiedziałby, że popełniłam straszny błąd.
Że ma to gdzieś, bo i tak wciąż mnie pragnie.
Zależy mu na mnie.
Ale nie jestem wystarczająco dobra.
Nie dla kogoś takiego, jak on.
Powinnam wyznać wam coś jeszcze: mimo sarkastycznej natury i niewyparzonego języka byłam jak ten pies, który szczeka, a nie gryzie. Nie chciałam nikomu rujnować życia. Wolałam je ratować. I dlatego zrezygnowałam z Darrena.
On zasługiwał na normalne życie, z normalną żoną i taką liczbą dzieci, że mógłby założyć drużynę futbolową. Zasługiwał na długie wakacje, zabawy i rozrywki na zewnątrz, a nie w szpitalu. W sensie wtedy, gdy tam nie pracował. W skrócie, zasługiwał na więcej, niż kiedykolwiek mogłabym mu dać.
Weszłam do łóżka, oparłam się o wezgłowie i popatrzyłam na drzwi od sypialni, pragnąc, by się otworzyły i stanął w nich bóg, który ogrzeje mnie w nocy.
Dean Cole.
Jezu, jak ja go nienawidziłam. Teraz bardziej niż kiedykolwiek. Chciał porozmawiać o moim czynszu. Nie mógł go podnieść. Wiedział, że byłam biedna. Tym bardziej na manhattańskie standardy. Czy to naprawdę było konieczne? A może po prostu chciał odegrać się na mnie za to, że nie przyjęłam jego zalotów?
Zamknęłam oczy, wyobrażając sobie największego na świecie dupka zabawiającego się z Jessicą Rabbit, która siedziała na jego idealnie wyrzeźbionej twarzy, podczas gdy Drobna Brunetka robiła mu loda.
Przerażona wsunęłam rękę do moich mokrych majtek, marszcząc brwi. Zakaszlałam cicho.
Dean Cole był pewnie bardzo zboczony. Możliwe, że sekundę po tym, jak Jessica Rabbit doszła, odwrócił ją do siebie tyłem i zaczął pieprzyć, ciągnąc za jej szkarłatne włosy.
Wsunęłam palec do cipki, a potem dołożyłam jeszcze jeden, szukając wrażliwego miejsca.
Wciąż zdegustowana wyobraziłam sobie, jak rzuca Drobną Brunetkę na łóżko po tym, jak skończył z tamtą, i zaczyna ją pieprzyć, szczypiąc mocno w sutki.
Wygięłam plecy w łuk zniesmaczona.
Jęknęłam, czując wstręt.
A potem obrzydzona doszłam dzięki moim palcom.
Nienawidziłam wszystkiego, co wiązało się z Deanem Cole’em.
Wszystkiego… oprócz niego samego.