Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
40 osób interesuje się tą książką
Była mistrzynią trafiania do celu. Tym razem sama stała się celem dzikiego łowcy.
Sailor miała w życiu jeden jasny cel – i znajdował się on na samym środku tarczy strzelniczej. A to oznacza: żadnych imprez, żadnych zobowiązań, tylko sport. Wtedy właśnie pewien znany playboy oraz dziedzic rodzinnej fortuny złożył jej przedziwną propozycję: w zamian za sponsorowanie jej kampanii i wsparcie kariery miałaby dzielić z nim mieszkanie przez pół roku. Tylko dlaczego? I z jakiego powodu ten facet upiera się, żeby zamieszkać właśnie z Sailor?
Wydaje się, że również Hunter nie jest zachwycony tym pomysłem. Ale nie ma wyjścia. Tak oto najbardziej zepsuty, rozpustny i zblazowany chłopak w Bostonie ląduje w jednym mieszkaniu z bezkompromisową, upartą i nieustępliwą Sailor. Hunter nawet nie przypuszczał, jak trudno będzie mu dotrzymać wszystkich warunków kontraktu…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 464
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Yaminie Kirky i Ninie Delfs. Dziękuję, że jesteście absolutnie fantastyczne.
Rozpasanej elicie Bostonu pali się grunt pod nogami, a podpalaczami są Fitzpatrickowie.
Hunter
Nie chciałem zagrać w sekstaśmie, okej?
To tylko jedna z tych niewytłumaczalnych rzeczy, jakie się zdarzają na świecie. Jak Stonehenge czy Akademia policyjna 2.
To się po prostu stało.
Teraz wściekły ojciec skazuje mnie na sześć miesięcy celibatu, trzeźwości i chorobliwej nudy pod jednym dachem z najbardziej wkurzającą dziewczyną w Bostonie, Sailor Brennan.
Dziewicza łuczniczka ma zajmować się moim tyłkiem, podczas gdy ja będę próbował wykazać, że jestem godny, by zająć należne mi miejsce w Royal Pipelines, rodzinnej firmie naftowej.
Nie wie, że z braku innych możliwości to ona stała się teraz moim celem…
Sailor
Nie chciałam tego, jasne?
Ale propozycja była zbyt kusząca, by ją odrzucić.
Ja potrzebowałam publicznego poparcia, Hunter potrzebował niani.
Poza tym to tylko sześć miesięcy. Przecież nie grozi mi zakochanie się w tym przerażająco wspaniałym, charyzmatycznym milionerze, który jest jednym z najbardziej pożądanych bostońskich kawalerów.
Nie. Pozostanę odporna na urok Huntera Fitzpatricka.
Nawet za cenę utraty wszystkiego, co mam.
Nawet za cenę spalenia jego królestwa.
„Mam nadzieję, że będzie głupia.
To najlepsza rzecz dla kobiety na tym świecie:
być pięknym głuptaskiem”.
– F. Scott Fitzgerald, Wielki Gatsby
(tłum. Ariadna Demkowska-Bohdziewicz)
W tej książce dziewczyna głupia nie jest.
A Little Party Never Killed Nobody / Fergie
The Quiet Things That No One Ever Knows / Brand New
Kill and Run / Sia
Truly, Madly, Deeply / Savage Garden
One Armed Scissor / At The Drive-in
When You Were Young / The Killers
Lullaby / The Cure
Był sobie kiedyś czarodziejski zamek, w którym wszystko zwiędło – wszystko oprócz duszy jednego chłopca.
Miał sześć lat, kiedy go poznała.
Dziewczynka przybyła na zamek z matką, by przygotować ucztę dla jego rodziny. Przechadzała się korytarzami jego rezydencji, ślizgając się w skarpetkach po marmurowych posadzkach. Miała pięć lat i była stanowczo za młoda, by docenić piękno imponujących sklepień i różanych dziedzińców. Czekając na matkę, ślizgała się dla zabawy przy wtórze dobiegających z zewnątrz grzmotów.
Tamtą srogą zimę bostończycy wspominali jeszcze przez wiele lat. Z ciemnego nieba na zamek sypały się igiełki gradu, zajadle dobijając się do gotyckich okien. Dziewczynka podeszła do jednego z nich i przyłożyła dłoń do zimnej szyby.
W strugach gradowej ulewy na leżaku przy basenie ze zdziwieniem dostrzegła niewielki cień. Chłopiec. Leżał nieruchomo, pozwalając smagać się wściekłym drobinkom lodu.
Spanikowana, zaczęła walić w okno. Może coś mu się stało? Był nieprzytomny? Albo martwy? Czy w ogóle wiedziała, co znaczy martwy? Czasami słyszała rozmowy niczego nieświadomych rodziców o śmierci.
Zaczęła walić mocniej. Leniwie odwrócił głowę w jej stronę, jakby nie była nikim ważnym.
Jego niebieskoszare oczy spotkały się z jej jasnozielonymi.
– Wejdź do środka! – zawołała, rozglądając się za jakąś klamką.
Pokręcił głową.
– Błagam! – zawyła.
– Odsyłają mnie. – Odczytała z ruchu jego warg, ale go nie słyszała. – Wyjeżdżam.
– Dokąd? Dokąd jedziesz? – zawołała.
Ale już zdążył odwrócić twarz ku bezlitosnemu gradobiciu.
Zauważyła, że ma otwarte oczy. Powędrowała za jego spojrzeniem w aksamitny mrok nieba. Nie było Księżyca. Ani Słońca. Bez swoich dwóch strażników Ziemia sprawiała wrażenie okropnie samotnej.
Dziewczynka zastanawiała się, co by było, gdyby Słońce pocałowało Księżyc.
Nie wiedziała, że pewnego dnia pozna odpowiedź na to pytanie.
Ani że osobą, która jej udzieli, będzie tamten samotny chłopiec.
Teraźniejszość
– Pobudka, kapitanie McCrabson – oznajmił mój przyjaciel łamane przez przysłowiowy anioł na ramieniu, Knight Cole, stukając mi w plecy koniuszkiem trampka Margiela.
Sądząc po twardym podłożu pod moimi obolałymi mięśniami, znowu zwaliłem się na podłogę. A lepkie krocze i wiatr w starannie przystrzyżonych włosach łonowych uzmysłowiły mi, że poprzedniej nocy wsadzałem kutasa w nieodpowiednie dziurki i byłem golusieńki jak mnie Pan Bóg stworzył.
Zaciskając powieki, jęknąłem i przekręciłem się na bok, lądując na innym ciepłym, nagim ciele. Cycki. Poczułem cycki. Milutkie, okrąglutkie i naturalne. Nie otwierając oczu, przyssałem się do sutka i zacząłem go leniwie skubać.
– Kawy do mleczka? – zapytał Knight.
Powędrowałem dłonią po brzuchu tej laski aż do jej Świętego Graala. Była gorąca i wilgotna, a pod moim dotykiem wygięła się w łuk z udami drżącymi z pożądania. Zacząłem pocierać jej nabrzmiałą łechtaczkę, przygotowując ją na przyjęcie mojego kutasa, który zdążył się już obudzić. Nagle do moich pleców przywarło drugie nagie ciało.
„Brawo ja”.
– Kawa z mlekiem jest jak wylizywanie cipki językiem w gumce. Włosi skazaliby cię na wygnanie za mniejsze przewinienie – mruknąłem, nie otwierając oczu i nie odrywając ust od skóry dziewczyny.
– Dzięki za sugestywny obraz – rzucił z ironią Vaughn Spencer, mój drugi najlepszy przyjaciel.
– Nie zwracaj na mnie uwagi, mój drogi. – Wolną ręką poklepałem damskie ciało za plecami, owijając się w pasie jej nogą. „Gdzie moje gumki?”. Czemu Knight i Vaughn proponowali mi kawę i pogawędkę zamiast poratować prezerwatywą? Powinno się ich wywalić na zbity pysk i zastąpić skrzydłowymi, którzy naprawdę pomagają zaliczyć. Nie, żebym miał z tym jakieś problemy.
– Przed wyjściem rzućcie mi gumkę, okej?
– Daj kutasowi odsapnąć i obudź się, do cholery. – Ubłocony bucior odnalazł moją głowę, grożąc, że zmiażdży mi czaszkę.
Vaughn vel Diabeł na moim ramieniu.
A w zasadzie na każdym ramieniu.
Jednocześnie kochałem i nienawidziłem tego skurczybyka.
Kochałem, bo jakby nie patrzeć, był jednym z moich najlepszych przyjaciół.
Nienawidziłem, gdyż abstrahując od powyższego tytułu, był gigantycznych rozmiarów pizdą.
Otworzyłem oczy. Moje ciało sygnalizowało mózgowi, że tej orgii grozi przedwczesny koniec. Na skroni poczułem piasek i ziemię z buta Vaughna. Nozdrza mi się rozszerzyły, a puls przyspieszył.
Alice, laska leżąca pode mną, uśmiechała się sennie, wyginając się w łuk i przyciskając zachęcająco biust do mojej klaty. „Cholera”. Nadal robiłem jej palcówkę. Trudno było się powstrzymać przy tych wszystkich podniecających dźwiękach, jakie z siebie wydawała. Niechętnie wyjąłem palec z jej cipki. Na szczęście dziewczyna za mną miała na tyle przyzwoitości, by przestać ruchać mi nogę jak świnka morska, która właśnie odkryła swoje genitalia.
– Zabieraj ten brudny bucior z mojej twarzy – syknąłem przez zaciśnięte zęby – zanim połamię ci kręgosłup i zrobię sobie z niego szalik.
Obaj z Vaughnem wiedzieliśmy, że to puste groźby. Moim wypielęgnowanym dłoniom daleko było do aktów przemocy. Szczerze mówiąc, muchy bym nie skrzywdził, nawet gdyby wymordowała mi rodzinę. Owszem, byłbym zły. Jak cholera. I z pewnością pozwałbym ją za szkody emocjonalne. Ale żeby zaraz ubrudzić sobie ręce? Nie, dziękuję.
To nie strach przed bójką powstrzymywał mnie przed uciekaniem się do przemocy, lecz stara dobra gnuśność wyssana z arystokratycznym mlekiem matki. Jako syn Geralda Fitzpatricka, właściciela i prezesa Royal Pipelines, największego koncernu naftowo-gazowego w Stanach, rzadko musiałem załatwiać coś w swoim imieniu. Fitzpatrickowie byli czwartą najbogatszą rodziną w kraju, przez co zrobił się ze mnie leniwy, zadufany w sobie dupek.
– Ty i drugi koleś wzięliście wczoraj na warsztat pięć lasek. – Vaughn nie zdejmował buta z mojej skroni.
Ten akt przemocy można było z powodzeniem nazwać ukoronowaniem tygodnia. Nie mogłem pojąć, dlaczego Vaughn nie cieszy się prostymi przyjemnościami życia, czyli gorzałą, kobietami i horrendalnie drogimi ciuchami z kolekcji podstarzałych raperów. Zawsze musiał wszystko komplikować.
– Naprawdę? – Uniosłem brwi w szczerym zdumieniu, czując rozpierającą dumę z własnych dokonań. – Ludzie od Księgi rekordów Guinnessa już tu jadą? A prawdziwego guinnessa przywiozą? Zdecydowanie wolę porter od jasnego pełnego.
– Zmiażdż mu czaszkę, zasłużył sobie – jęknął mi nad głową Knight.
Przyganiał kocioł garnkowi. W open barze na Ko Samui przepiłby samego lorda Byrona i Benjamina Franklina razem wziętych. Teraz, kiedy miał dziewczynę, bałem się, że w razie poczęcia laska urodzi butelkę tequili i dwa bilety na Coachellę.
– Reaguję również na „Boże” i „O rany, Hunter, ale masz dużego” – wymamrotałem, przez krótką chwilę zastanawiając się, czy nie uciąć sobie drzemki pod butem Vaughna.
Hej, przecież tak naprawdę nie przeniósł na niego swojego ciężaru.
Obie laski się ode mnie odkleiły. Zaczęły szeleścić w tle, zbierając ciuchy i w nie wskakując. Po raz pierwszy od otwarcia oczu rozejrzałem się wokół. Sądząc po kremowej pluszowej tapicerce, imponujących kryształowych żyrandolach i mosiężnych lampach po osiem kawałków za sztukę, znajdowałem się w salonie Vaughna.
Wykładzina była lepka, a żaluzje zerwane. Państwo Spencerowie na pewno z ulgą pozbędą się swojego diabelskiego pomiotu, który niedługo wyjeżdża na staż do Anglii.
– Dałeś ciała jak nigdy, do kurwy nędzy. – Knight wydobył mnie spod buta Vaughna, rzucił na sofę i przykrył kocem mój imponujący wzwód.
Gdy to mówił, nie patrzył na mnie, jakby to była moja wina, że natura obdarzyła mnie ciałem jak spod dłuta Michała Anioła i dwudziestocentymetrowym fiutem.
– Usłyszałem tylko „kurwy”, a je zawsze chętnie przygarnę. – Pomacałem stolik przy sofie, gdzie znalazłem nie swoją paczkę fajek i zapalniczkę. Zapaliłem, wydmuchując dym w górę. Rzadko paliłem, ale teraz nie mogłem się oprzeć okazji do zapozowania na palanta. – Dlaczego przeszkodziliście mi w ruchanku? – Zmrużyłem oczy, celując papierosem to w Vaughna, to w Knighta, którzy stanęli nade mną, trzymając się pod boki, gotowi do opieprzenia mnie.
– Był wyciek. – Lodowate oczy Vaughna zwęziły się z dezaprobatą.
Machnąłem lekceważąco papierosem.
– To naturalna wydzielina kobiecego ciała gotowego na stosunek. Wiedziałbyś o tym, gdybyś rżnął żywe laski. Chodzi o wykładzinę twoich rodziców? Jeśli tak, to wyślij rachunek za czyszczenie Sylliemu.
Syllie, czyli Sylvester Lewis, był prawą ręką mojego ojca i bostońskim dyrektorem operacyjnym firmy. Regularnie wyświadczał mi „przysługi”. W zakres jego obowiązków wchodziło między innymi utrzymywanie mnie przy życiu i wyciąganie z kłopotów, co zasadniczo oznaczało, że był z góry skazany na porażkę. Nie dzwoniłem do niego często i robiłem to tylko w razie wyższej konieczności, czytaj: w celu wykręcenia się z tarapatów.
Rodzice wściekali się z powodu złej prasy, jaką przeze mnie mieli.
Dotychczas Syllie płacił za mnie mandaty, tuszował moją jazdę pod wpływem alkoholu, a raz dyskretnie mi pomógł, kiedy nabawiłem się wszy łonowych.
– Do mediów społecznościowych, kretynie – doprecyzował Knight, pochylając się, żeby trzepnąć mnie w potylicę.
Taka powaga i zaniepokojenie były zupełnie niepodobne do moich przyjaciół. Usiadłem prosto, owinąłem się ściśle kocem w pasie i w zamyśleniu oparłem brodę na kłykciach.
– Zamieniam się w słuch.
(Nieprawda. Zastanawiałem się, kogo by tu wieczorem zerżnąć).
Może Arabellę.
Tak, zdecydowanie ją. Była najgorętszym wolnym tyłeczkiem w mieście.
– Krótkie podsumowanie. – Knight klasnął w dłonie. – Wczoraj po imprezie pożegnalnej Vaughna przyjechaliśmy tu na relaksik. Ty urządziłeś sobie na parterze orgię z pięcioma laskami. W pewnej chwili dołączył do was drugi gościu, ale kutasem machałeś głównie ty. Nie zabawialiście się w sali medialnej, więc telefony nie zostały skonfiskowane. Byliśmy z Vaughnem na górze i nie mogliśmy cię uratować przed twoją skończoną głupotą. – Odwrócił się do Vaughna i skinął na niego, żeby kontynuował.
Vaughn skrzyżował ręce na piersi i przejął pałeczkę.
– Mówiąc krótko i oszczędzając ci obrzydliwych szczegółów, twoją orgietkę sfilmował telefonami jakiś tuzin osób. Niektórzy wrzucili ją na YouTube’a, inni na Twittera, a paru „filmowców” na Snapchata. Z tego, co wiemy, już je usunięto. Ale te na stronach porno wciąż są dostępne. I powiedzmy tylko, że niedostatki w nauce nadrabiasz dostarczaniem rozrywki dla dorosłych na najwyższym poziomie.
Gdy tylko Vaughn skończył zdanie, Knight podał mi swój telefon z rzeczoną seks taśmą w oknie przeglądarki. (Czemu utarło się „taśmy”? To nie lata osiemdziesiąte, na Boga). Wcisnąłem „play”. Nie chcę się chwalić, ale była to najpopularniejsza strona pornograficzna w całym internecie. Była również darmowa, co – jak głosi plotka – klasa średnia bardzo sobie ceni.
Filmik miał już milion dwieście tysięcy wyświetleń oraz wskaźnik zadowolenia widzów na poziomie osiemdziesięciu dziewięciu procent.
„Cholera”.
Produkcja została oznaczona jako między innymi #ImpraWBractwie, #Orgia, #GorąceZdziry #Cheerleaderki, #Miliarder, #Anal, #Oral, #69, #Wytrysk, #DwóchNaJedną i #KoleżankiDoSeksu.
A ja zadawałem sobie w myślach tylko jedno pytanie: „Udało mi się to wszystko odhaczyć jednym fiutem w ciągu dwudziestu minut? Impo-kurwa-nujące”.
I byłem przy tym śmiertelnie poważny. To gdzie są ci od rekordów Guinnessa?
Tytuł pornosa brzmiał: Książę Miliarder i gracz w polo rucha pięć lasek.
„Książę” był super. Zalatywał błękitną krwią. Za polo nie przepadałem, ale grałem w nie, żeby zadowolić wiecznie niezadowolonego ojca. Z wyjątkiem „impry w bractwie” wszystko się zgadzało, a ponieważ cała nasza szóstka była pełnoletnia (znałem każdą z dziewczyn z „taśmy”), stwierdziłem, że cholernie trudno ją będzie usunąć.
Oglądałem, jak trzy świeżo upieczone maturzystki – Alice, Stacee i Sophia – chichoczą do kamery i podchodzą do mnie na szpilkach, kołysząc tyłeczkami. Ja siedziałem na sofie, gdzie laska o imieniu Kylie obciągała mi druta, a druga, Bianca, pieściła mój sutek zakolczykowanym językiem. Miałem na sobie tylko podciągnięte do goleni dżinsy i rozpiętą kurtkę bejsbolówkę. Kamera się oddaliła i razem z jej operatorem zaczęliśmy młócić jedną z lasek. Zniżył obiektyw, żeby pokazać, jak ładuje Kylie od tyłu, podczas gdy ja rżnąłem ją w usta. Trysnął u nasady jej pleców i się cofnął, chowając kutasa. Po pięciu minutach akrobacji jakimś cudem udało mi się obsłużyć fiutem, ustami i palcami wszystkie pięć dziewczyn.
Film trwał prawie dwadzieścia minut i moim skromnym zdaniem był rozgrzanym do czerwoności towarem. Gdy skończyłem oglądać, oddałem telefon Knightowi. Zapadła chwila ciszy, podczas której obaj czekali, aż mój skacowany mózg przetworzy ich rewelacje.
– Kim był ten drugi? – zapytałem z ziewnięciem.
– Brian jakiś tam. – Knight zmarszczył nos.
– Branson. – Vaughn przyszedł mu z pomocą.
– Brian Branson? – Zamrugałem. „Pechowa rymowanka”. – Wow, jego rodzice nienawidzą go bardziej niż moi mnie.
– Nie po tym, jak zafundowałeś mi z rana wielkie pornograficzne gówno – przypomniał mi usłużnie Knight.
Do dziś nawet nie słyszałem o żadnym Brianie Bransonie, a tu się okazuje, że podzieliliśmy się partnerką seksualną. Ale to samo można by powiedzieć o większości mieszkańców Todos Santos. Uderzyłem się w udo, gotów na kolejny punkt programu.
– To co, śniadanie w Benny’s czy…?
– Debilu. – Knight ścisnął telefon, aż mu kłykcie pobielały, walcząc z pokusą, by nim we mnie rzucić. – Jesteś po uszy w bagnie. Stacee, Kylie i Bianca wnoszą przeciwko tobie oskarżenie. Już są na policji. Właśnie dostaliśmy esemesa.
To by wyjaśniało, dlaczego do rana zostały tylko Alice i Sophia.
– A niby o co mnie oskarżają? To nie ja nagrywałem. Jeśli już, jestem taką samą ofiarą jak one. – Wydmuchując dym, zgasiłem niedopalonego papierosa o paczkę, z której go wyjąłem. – A poza tym nie mają podstaw, żeby twierdzić, że je do czegoś przymuszałem. Sami widzieliście. – Machnąłem ręką w stronę telefonu Knighta. Na nagraniu Stacee pozwoliła mi z niej wyjść, zdjąć gumkę i trysnąć sobie na twarz. Chichocząc z rozkoszy, zlizała gorącą białą spermę z policzka, a Kylie obciągała mi z takim zapamiętaniem, że prawie połknęła mojego kutasa. Nie wspominając o Biance, która odwalała całą robotę w pozycji na odwróconego jeźdźca, podczas gdy Kylie usiadła mi na twarzy i zaczęła po niej skakać jak na trampolinie.
– Z przykrością muszę stwierdzić, że jesteś równie głupi, co rozczulający – oznajmił ponuro Vaughn, rozglądając się i czegoś szukając. – Jesteś dziedzicem multimilionowej firmy, nie muszą mieć powodu, żeby cię pozwać. Kichnąłeś na nie? Powiedzą, że zaraziłeś je świńską grypą. Objąłeś je? Będą twierdzić, że połamałeś im kości. Zerżnąłeś je… – przerwał, znalazłszy na jednej z lamp to, czego szukał – moje dżinsy – i mi je rzucił.
Złapałem je w locie.
– Ubieraj się. Po twojej wczorajszej wenerycznej orgietce będę musiał odkazić cały dom.
– A ja oczy – dodał Knight.
– Wymazać z pamięci jak w Facetach w czerni – zawtórował mu Vaughn.
Knight udał, że podnosi niewidzialnego pilota i pstryknął w kierunku Vaughna.
– I wziąć przykład z bohatera filmu Kevin sam w domu dla uniknięcia kolejnych publicznych orgii – podsunął.
Zaśmiewając się z przekąsem, wskoczyłem w dżinsy. Wciąż nie docierała do mnie pełnia tej katastrofy. Liczyłem, że Syllie jak zawsze mnie z tego wyciągnie. A jeśli nie on, to wujostwo, Jean i Michael Brady. (Uprzedzając pytanie: tak, byli kropka w kropkę jak The Brady Bunch i tak, śmiałem się do łez, gdy rodzice wysłali mnie do nich w nadziei, że wuj i ciotka zdołają wygładzić mi piórka i wbić do głowy trochę arystokratycznych manier, z czym nie poradziła sobie żadna z prywatnych szkół).
Tak czy inaczej ktoś zawsze wyciągał mnie z tarapatów, a tym kimś nigdy nie byłem ja sam. Wydawało mi się to żmudnym i nużącym zajęciem, o robocie papierkowej nie wspominając.
Dostałem jednak nauczkę. Odtąd będę staranniej dobierał miejsca na orgie. Koniec z lekkomyślnością, pora na większą ostrożność. A skoro już jesteśmy w tym temacie, może powinienem ograniczyć się do trzech partnerek jednocześnie.
Wstałem, zapiąłem skórzany wytłaczany pasek od Louboutina i odwróciłem się do Knighta.
– Okej, możemy iść na tę kawę.
W odpowiedzi trzepnął mnie w potylicę. Znowu.
– Ty ciągle nic nie łapiesz, co? – Zmarszczył brwi. – Gadaj, do kogo mam zadzwonić. Znasz nazwisko swojego prawnika?
– Wyluzuj, stary. Łyknij sobie syropku na kaszel.
Tego z kodeiną, który Knight przed odwykiem pijał hektolitrami. Miałem świadomość, że aluzja do jego problemów z uzależnieniem była świństwem, ale puścił mi to płazem. A poza tym teraz był już czysty i ogarnięty. On i Vaughn studiowali, co chcieli, i mogli zrobić ze swoim życiem, co im się żywnie podobało.
Ja musiałem wrócić do Bostonu i studiować ekonomię na Harvardzie; nic tylko strzelić sobie w łeb. Nie pytajcie, jak dostałem się na Harvard. Tatuś pewnie przekazał im darowiznę, która wystarczyłaby na wykarmienie całego Massachusetts przez dekadę. Ja nie umiałem sklecić listy zakupów, a co dopiero eseju.
Obowiązkowy staż w każde wakacje w Royal Pipelines też mi się ani trochę nie uśmiechał.
– Do kogo mam zadzwonić? Do twojego ojca? Brata? Siostry? Czy może do Bradych? – Knight zamachał mi ręką przed oczami.
Otworzyłem usta, żeby mu odpowiedzieć, ale w tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi. Vaughn poszedł otworzyć. Sekundę później do środka weszło troje policjantów. Przysięgam, że jeden z nich naprężył muskuły. Było widać, że poczuli się bardzo ważni i chyba odlecieli. Najbardziej przysadzisty o twarzy pawiana cierpiącego na zatwardzenie i króciutkich miedzianych włosach wyrecytował mi moje prawa, wykręcił ręce do tyłu i skuł.
– Hunterze Erneście Vincencie Fitzpatricku, jesteś aresztowany za molestowanie seksualne, seks z nieletnią i utrudnianie działań wymiarowi sprawiedliwości. Masz prawo zachować milczenie. Wszystko, co powiesz, może zostać użyte przeciwko tobie. Masz prawo do adwokata, który może być obecny podczas przesłuchania. Jeśli nie stać cię na adwokata… – Policjant przerwał i szyderczo parsknął. Jego koledzy wybuchnęli histerycznym śmiechem.
Tak, tak, jestem nadziany. Przekomiczne.
– Jeśli… jeśli… – zaczął od początku, odrzucając głowę do tyłu w takim wybuchu wesołości, że można by pomyśleć, że zaraz zacznie tarzać się ze śmiechu. – Jeśli nie stać cię na adwokata, zostanie ci przydzielony z urzędu – dokończył, wycierając łezkę z kącika oka.
Patrzyłem na niego z zaciśniętą szczęką i po raz pierwszy od przebudzenia aż się we mnie zagotowało. Nie molestowałem ani nie zgwałciłem tych dziewczyn. Ani żadnych innych. To była ustawka.
Policjant sięgnął do kieszeni, wyjął pięćdziesięciodolarowy banknot i wcisnął go swojemu koledze do ręki.
– Cholera, rzeczywiście nie dałem rady powiedzieć tego z kamienną twarzą, Mo.
Moje aresztowanie stało się przedmiotem zakładu. Bosko. Zimne kajdanki były tak mocno zaciśnięte na moich nadgarstkach, że aż wrzynały mi się w skórę. To było zupełnie niepotrzebne. Przecież nie próbowałem uciekać, przewracając panią oficer, stojącą przede mną w całej swojej łysiejącej, ospowatej i wyszczerbionej krasie.
U mego boku pojawili się Knight i Vaughn.
– Hej, dupki, czy moglibyście łaskawie nie potwierdzać swoim zachowaniem legend o brutalności policji? – poprosił Vaughn. – A co do ciebie – skinął na mnie – to dzwonię do mojego ojca. Jest z mamą w Wirginii, ale w razie czego przyleci.
– Do kogo ja mam zadzwonić, stary? Mów – powtórzył Knight.
Do Jean i Michaela, oczywiście. Obecnie byli mi bardziej rodzicami niż parka, która odesłała mnie z Bostonu, gdy tylko przestałem nosić pieluchy. Policjanci zaczęli popychać mnie w stronę drzwi.
– Nic im nie mów, słyszysz? – syknął idący za nami Vaughn.
Skinąłem głową.
– Zabroń Knightowi dzwonić do mojego ojca.
– Co?
Pchnięto mnie w plecy w kierunku radiowozu.
– Tylko nie do ojca! – Zdołałem jeszcze zawołać, zanim wsadzono mi głowę do środka. – Tylko nie do ojca!
Stojący w drzwiach Knight skinął głową, pokazując mi dwa uniesione kciuki.
– Nie ma problemu, zadzwonię do twojego ojca!
– Powiedziałem: nie dzwoń do niego! – krzyknąłem, gdy drzwi radiowozu zatrzasnęły mi się przed nosem.
Nie usłyszał mnie.
Kurwa.
– Najbardziej martwił mnie zarzut o seks z nieletnią, ale okazało się, że to bzdura. Cała wasza szóstka ma powyżej osiemnastu lat. Policja nawet nie raczyła sprawdzić dowodów przy spisywaniu protokołu, co oznacza, że wycofają ten zarzut, a my będziemy mieli okazję, żeby dać mundurowym po łapach, więc punkt dla nas.
Baron „Szatan” Spencer, ojciec Vaughna, siedział naprzeciwko mnie na dusznym poddaszu w domu mojego wujostwa, przeglądając opasłe akta sprawy. Poddasze było skośne, więc przy moim wzroście musiałem skulić się w fotelu niczym Arnold Schwarzenegger w domku dla lalek.
Od mojego aresztowania minęła już doba, a ja wciąż nie zdążyłem wziąć prysznica, postawić klocka ani zwalić konia dla relaksu. Baron, choć był z zawodu prawnikiem, nie praktykował prawa kryminalnego, ale skądinąd wiedziałem, że czasami pomaga rodzinie i bliskim przyjaciołom w tego typu sprawach. Z tego, co słyszałem, brał pięć tysięcy za godzinę dla podtrzymania reputacji światowej klasy pizdy. Potrzebował kasy jak Kylie Jenner powiększania ust. Już na wstępie zakomunikował mi, że ze mnie zedrze.
„Żebyś w końcu zobaczył, jak to jest być wydymanym. Nie można całe życie tylko dymać” – wyjaśnił bez ogródek godzinę temu, kiedy pojawił się w domu wujostwa. Wcześniej Jean i Michael wpłacili za mnie kaucję.
Upiłem piwa z butelki, bawiąc się skórzanym naszyjnikiem z drewnianym konikiem Dala.
– A co z resztą zarzutów?
– Biorąc pod uwagę, że dziewczyny były przytomne i aktywne, trudno im będzie dowieść molestowania seksualnego. Zarzut utrudniania działań wymiaru sprawiedliwości wziął się stąd, że pan Cole skonfiskował telefon Bianki. Według panny Evans to ty wydałeś polecenie. Na twoje szczęście, gdy weszła do sali medialnej z resztą zaproszonych studentów, którym również skonfiskowano telefony, twój penis był już miękki jak pianka cukrowa, orgietka dawno się skończyła, a ty spałeś sobie słodko na podłodze. Kilkunastu świadków może poświadczyć tę rozbieżność czasową. Innymi słowy uratowała cię własna nieudolność.
Zerknął znad dokumentów, mrożąc pokój arktycznym spojrzeniem swoich zimnych błękitnych oczu.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Zdróweczko! – Wzniosłem toast kolejnym łykiem jasnego pełnego.
Baron miał takie same atramentowoczarne włosy i zimne błękitne oczy jak jego syn. Łączyły ich również ambicja oraz głód władzy i sukcesów. Zastanawiałem się, jak to jest być Spencerem: zmotywowanym, utalentowanym profesjonalistą.
Póki co nie mogłem bardziej się od nich różnić. Owszem, miałem pieniądze – więcej niż byłbym w stanie wydać do końca życia – w komplecie z męską urodą. Ale bez tych powierzchownych przymiotów byłem zerem. Pustym naczyniem. Ojciec ostrzegał, że nadchodzi kres mojej bezkarnej frywolności. Uwierzyłem mu.
I dlatego przerażała mnie perspektywa powrotu do Bostonu i rozpoczęcia studiów, a tym samym przeprowadzki do rodziców. Inne opcje nawet nie wchodziły w grę. Royal Pipelines kierowało już szóste pokolenie Fitzpatricków.
Nie trzeba dodawać, że prowadzenie rodzinnej firmy interesowało mnie nie bardziej od krótkich wakacji w celi po publicznej orgii, ale sprawy przedstawiały się tak, że kiedy ojciec kopnie w kalendarz, prezesem automatycznie zostanie mój starszy brat Cillian, a ja obejmę stanowisko dyrektora operacyjnego.
– Kiedy rozprawa? – wycedziłem przez zęby.
– Nigdy. – Baron zamknął moje akta i splótł dłonie na biurku. – Rozprawa byłaby długa, brzydka i publiczna, a przede wszystkim zrobiłaby wam bardzo złą prasę. Młode damy – używam tego terminu bardzo ogólnie – też nie kwapią się do opowiadania przed publicznością o szczegółach waszej orgietki. Zaproponowałem im ugodę okraszoną okrągłą sumką, na którą one i ich rodziny z chęcią przystały. Oprócz dwóch milionów na łebka mają również zapewnione darmowe studia. Twój ojciec i brat są zadowoleni z takiego załatwienia sprawy.
Nawet przez myśl mi nie przeszło, że skwapliwa chęć ojca do pójścia na ugodę miała jakikolwiek związek ze mną. To nagłówków prasowych się bał. A co do Cilliana – najchętniej widziałby mnie zakutego w łańcuchy w piwnicy naszej rodzinnej posiadłości, Avebury Court Manor. Oparłem się plecami o fotel, bawiąc się amuletem na rzemyku.
– Czemu idziemy na ugodę? Przecież nic złego nie zrobiłem. Sam mówiłeś. Nie mają na czym oprzeć oskarżenia.
– Tak, ale ciąganie po sądach splamiłoby wasze nazwisko i wkurzyłoby udziałowców Royal Pipelines.
– Więc muszę się ugiąć, bo tatuś prowadzi duży sklep? – Skrzywiłem się.
– Mówiąc pokrótce, tak.
– Nie – odparowałem sucho.
Baron zaczął sprawdzać telefon, zupełnie niewzruszony moim oporem.
– Jeśli oddamy sprawy w ręce ławy przysięgłych, nie wiadomo, co zrobią. Biały miliarder wplątany w skandal seksualny na dużą skalę nie budzi największego współczucia.
– Nie zgwałciłem ich – warknąłem. – Nawet się do nich nie przystawiałem. To one przystawiały się do mnie.
Baron wstał i schował dokumenty do skórzanej teczki. Wyglądało na to, że miał już dość tej sprawy i swojego kipiącego złością klienta.
– Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu. Ugoda z klauzulą poufności to mądre posunięcie. Ale za każdym razem, gdy poczujesz potrzebę napompowania sobie ego, zajrzyj na tę porno stronkę i pomyśl, że przyszli mężowie tych lasek zawsze będą pamiętać, że zanim wydymałeś ich żony do nieprzytomności, zdołałeś jeszcze doprowadzić je do orgazmu.
– Muszę się napić czegoś mocniejszego. – Pokręciłem głową.
– Potrzebujesz raczej porządnego lania.
Wzdychając, znowu przyłożyłem butelkę do ust.
– Kurwa, racja. Perwersyjne bzykanko szybko postawiłoby mnie na nogi. Ale tym razem dopilnuję, żeby wszystko odbyło się w zaciszu sypialni.
Baron rzucił mi protekcjonalne spojrzenie i ruszył do drzwi. Miałem świadomość, że powinienem podziękować mu za wszystko, co dla mnie zrobił, ale nie byłem w nastroju na uprzejmości. A poza tym za czek od tatusia kupi sobie kolejny jacht.
– A, Hunter? – rzucił, dotarłszy do drzwi.
Podniosłem wzrok zza biurka.
– Tak?
– Życzę szczęścia przy następnym spotkaniu. Przyda ci się.
– Hańba! – huknął ojciec, opluwając dzielące nas biurko. Jego ziemista, piegowata irlandzka twarz zrobiła się purpurowa, gdy tak wisiał nade mną w tym samym gabinecie na poddaszu, z którego kilka minut wcześniej wyszedł Baron.
Gerald Fitzpatrick nazwałby dom Bradych przytulnym i uroczym, żeby nie powiedzieć kompletnie bezbarwnym. W bostońskim Beacon Hill wyburzył rząd kamienic, a na ich miejscu postawił rezydencję godną całej rodziny królewskiej w komplecie ze wszystkimi znajomkami. Avebury Court Manor mieściła dwadzieścia sypialni, piętnaście łazienek, kryty basen, kort tenisowy i ogrzewany podjazd – bo czemu nie, skoro go na to stać?
Architektoniczną inspiracją dla tej przepysznej siedziby był Mont Saint-Michel, strzelisty zamek położony na jednej z francuskich wysp, pełen sklepień, posągów i otwartych przestrzeni. Mówiąc zupełnie szczerze, od tego nuworyszowskiego marmurowego potworka dużo bardziej wolałem staromodną miejską rezydencję Bradych.
– Ty skończony durniu, przynosisz nam wstyd. Jesteś…, jesteś… – przerwał, zaciskając pięści i przygotowując się do potężnego ryknięcia. – Jednym wielkim rozczarowaniem! – Cisnął dzielącym nas biurkiem. Z głuchym łoskotem uderzyło o moje kolana. Zacisnąłem mocniej usta, z kamienną twarzą ignorując przeszywający ból.
Kusiło mnie jak cholera, żeby zwinąć się w kłębek i wynurzyć, kiedy już skończy swoją tyradę, ale zmusiłem się, by stawić mu czoła z podniesioną głową. Moja siostra i brat byli chodzącymi ideałami, więc naturalnie stanowiłem ulubiony obiekt utyskiwań rodziców.
– Dzięki Bogu nie spłodziłeś żadnego bękarta. – Ojciec spojrzał w górę, robiąc znak krzyża, jakby to Bóg czuwał nad moją obsesją na punkcie gumek. Choć raz mógłby mi za coś podziękować.
– Noc jeszcze młoda – wtrąciłem.
Rzucił mi zabójcze spojrzenie i wymierzył we mnie swój pulchny paluch.
– Twoje ostatnie igraszki właśnie kosztowały mnie sześć milionów dolarów – a możliwe, że więcej, jeśli pozostałe postanowią pójść za ciosem i też złożą pozwy. Myślisz, że to zabawne? Umywam od ciebie ręce. – Zaczął maszerować po pokoiku, wymachując pięściami. – Chciałbym umyć od ciebie ręce, ale twoja biedna matka ma do ciebie słabość. Może dlatego, że jesteś środkowym dzieckiem.
„A może dlatego, że w wieku sześciu lat posłała mnie do angielskiej szkoły z internatem, a kiedy mnie z niej wykopali, podrzucała mnie jak kukułcze jajo, komu się dało, bo nie przyszło jej do głowy, żeby samej mnie wychować”.
– Ja wiem, jaki jesteś naprawdę. Pójdziesz na studia w Bostonie, ale o Harvardzie zapomnij. Będziesz studiował wieczorowo jak plebs. I na pewno nie zamieszkasz pod moim dachem. – Dla podkreślenia tych słów wycelował teraz palcem w swoją pierś.
Mój ojciec był przy kości i mierzył metr osiemdziesiąt pięć, niemal dorównywał mi wzrostem. Lata folgowania sobie rozmiękczyły jego ciało i utwardziły charakter. Na czoło opadały mu siwe kosmyki, ale włosy na skroniach miał ciemne i gęste.
Dla kontrastu moja matka była szczupła i jasna, co przekładało się również na jej osobowość.
– Wielkie rzeczy. – Przewróciłem prowokacyjnie oczami. Koniuszki uszu mi poczerwieniały, czego nie znosiłem. – Podobno w Bostonie jest parę mieszkań do wynajęcia. Z przyjemnością usunę ci się z oczu.
A co do Harvardu, to i tak nie liczyłem, że taki idiota jak ja zdoła dobrnąć do końca studiów. Pewnie nawet nie będę w stanie znaleźć sal, o rozumieniu wykładów nie wspominając. Może to i lepiej.
– A skąd weźmiesz pieniądze na wynajem? Uchyl rąbka tajemnicy. – Na czole wyskoczyła mu żyłka. Dosłownie widziałem, jak pełznie mu pod skórą. – Bo na pewno nie ode mnie.
Gapiłem się na niego bez słowa w oczekiwaniu na kolejny grom.
– Nigdy nie udało ci się niczego dokończyć, Hunter.
Nieprawda. Regularnie kończyłem zdania, piwo i w cipce. Ale pomimo swej bezdennej głupoty nawet ja wiedziałem, że lepiej o tym nie wspominać.
– Natychmiast się spakujesz i wyjedziesz – wyłuszczał instrukcje zimnym, wystudiowanym tonem, który mówił mi, że zdecydował, co ze mną począć, jeszcze zanim jego prywatny samolot dotknął kalifornijskiej ziemi.
– Jasne – odparłem ze złośliwym uśmieszkiem.
– Zero czasu na pożegnania z przyjaciółmi – warknął.
Gwałtownie podniosłem głowę. Popularność bywa samotna, ale naprawdę lubiłem swoją tutejszą ekipę.
– To zajmie tylko godzinę.
– Jak dla mnie mogłoby i minutę. A potem… – Jego słowa odbijały się rykoszetem od ścian jak kule w kreskówkach ścigające tyłek złego bohatera – czeka cię pół roku udowadniania mi, że nie jesteś zlepkiem chorób wenerycznych i złych decyzji, za który cię uważam.
– Mam iść na odwyk? – Zachłysnąłem się swoim porannym piwem.
– Nie. Rozmawiałem z twoimi ciotką i wujem, którzy uważają, że nie jesteś uzależniony od alkoholu czy narkotyków. Twoim problemem jest brak zaangażowania i celu w życiu. Oraz nieodpowiedzialność.
Zabawnie było słuchać o moich problemach od kogoś, kto przez ostatnie piętnaście lat widywał mnie dwa razy w roku.
– To co będzie? – zapytałem, ale w duchu „słuchałem” Gimmie Shelter Stonesów, bo jak nigdy miałem ochotę zaszyć się w jakiejś dziurze. Gwoli wyjaśnienia: z uwagi na to, że przez większość życia byłem sobie sterem, żeglarzem i okrętem, bezustannie zmieniając załogę i otoczenie, potrzebowałem jakiejś kotwicy i wymyśliłem sobie codzienną zabawę polegającą na wybieraniu piosenki, która najtrafniej oddawała mój aktualny nastrój.
– Będziesz u mnie pracował, studiował i mieszkał w Budynku Owalnym, gdzie mój personel będzie cię miał stale na oku.
Budynek Owalny był należącym do rodziny wieżowcem, który w zamyśle miał przypominać sztyft pomadki, a wyszedł nieobrzezany kutas w pełnej gotowości. Gdyby ojciec zapytał mnie wcześniej o zdanie, być może uniknęlibyśmy tej architektonicznej wpadki.
Rozcapierzając palce na obtłuczonym dębowym biurku, pochylił się, by zajrzeć mi w oczy.
– I będziesz trzeźwy jak świnia oraz cnotliwy jak zakonnica.
„I śmiertelnie znudzony”. Nie, dziękuję.
– Przez pół roku? Chyba żartujesz. – Wstałem, rozrzucając ręce. Uderzyłem głową o sufit, ale nawet tego nie poczułem. Równie dobrze mógłby mnie zabić na miejscu. Czymże byłoby moje życie bez cipek i gorzały? Ciągiem zdarzeń, w których nikt nie chce uczestniczyć, ot co.
– To nie podlega dyskusji. – Ojciec usiłował wyprostować się jak struna, by zaprezentować w pełni swój wzrost, ale mu się nie udało. Nie wiedzieć czemu, klitka na poddaszu z każdą minutą zdawałą się kurczyć i robiło się w niej coraz goręcej. Na skronie wstąpiły mi kropelki potu. Zauważyłem, że w swoim garniturze ojciec również straszliwie się poci.
– Nie ma mowy. – Skrzyżowałem ręce na piersi.
– W takim razie możesz pożegnać się ze spadkiem. – Uśmiechnął się pogodnie, wyszarpując z wewnętrznej kieszeni marynarki jakiś świstek, który podsunął mi pod nos.
– Spodziewałem się takiej reakcji, dlatego matka – oczywiście z troski o ciebie – zgodziła się na wykreślenie cię z naszego testamentu z uwagi na twoje uporczywe lekceważenie rodzinnej firmy i reprezentowanych przez nią wartości.
Wyrwałem mu kartkę i rozłożyłem drżącymi rękami. Drań nie blefował. Widniała na niej pieczątka naszej kancelarii prawnej i tak dalej. Treść pomarszczonego, choć wciąż niepodpisanego papieru mówiła, iż w razie niewywiązania się z sześciomiesięcznej umowy nie dostanę ani grosza z rodzinnej fortuny.
Podniosłem wzrok, czując, jak w piersi rośnie mi coś gorącego i nieprzyjemnego.
– Nie możesz tego zrobić – syknąłem.
– Uratować cię przed samym sobą? Właśnie to robię – oznajmił, rozkładając ręce. – Zgódź się na moje warunki, a oddam ci pół królestwa, Hunter. Zawódź dalej mnie, siebie i matkę, a zabraknie dla ciebie miejsca w naszej rodzinie.
„Nigdy go dla mnie nie było”. I właśnie dlatego tak bardzo zależało mi na pieniądzach. Ich nie pozwolę sobie odebrać.
– W porządku – wyrzuciłem z siebie. – Niech ci będzie. Zainstaluj mnie w swoim budynku-kutasie. Będę się trzymał z dala od kłopotów i na pół roku koniec z piciem i dymaniem.
– Żebyś wiedział – odparł ojciec, wyrywając mi papier, który starannie złożył i schował z powrotem do wewnętrznej kieszeni marynarki. – Ponieważ dostaniesz współlokatora, który cię przypilnuje. Dniem i nocą.
Odrzuciłem do tyłu głowę, zaśmiewając się gorzko.
– Nie będę mieszkał z Cillianem. Nocami pewnie odprawia satanistyczne rytuały za pomocą krwi szczeniaczków i łez niemowląt.
Mój starszy brat był podręcznikową pizdą. Od zawsze pozował na świętoszka i cudowne dziecko w rodzinie, więc ja musiałem się zadowolić rolą nadwornego błazna. Nie ma co udawać, nigdy mu nie dorównam pod względem osiągnięć w nauce czy karierze. Był złotym dzieckiem z obiecującą przyszłością i bezwzględnym imperatorem, którego wszyscy podziwiali.
Ojciec pokręcił głową.
– Błagam, chyba nie sądzisz, że mo órga zniżyłby się do zamieszkania z tobą pod jednym dachem? Mo órga to w języku gaelickim dosłownie „złote dziecko”.
„Cóż za subtelność, tatku”.
– Mój błąd. Zapomniałem, że po ciężkim dniu roboty musi zdjąć z siebie ludzką skórę, żeby się zrelaksować w samotności. W takim razie kto?
– No cóż, jeszcze nie rozmawialiśmy z wybraną osobą. Sam będziesz musiał ją przekonać, żeby poszła na ten układ. Jeśli odmówi, cały plan weźmie w łeb. Ale znaleźliśmy z matką idealną kandydatkę.
„Kandydatkę”. Powiedział „kandydatkę”. Czyli to kobieta. Innymi słowy będę mógł ją rżnąć za jego plecami. Nieważne, ile ma lat i jak wygląda, jeśli tylko nie będę musiał się zadowolić Renią Grabowską.
– Kto to? – wycedziłem, świadom, że bawi go torturowanie mnie.
– Sailor Brennan.
„Cofam to wcześniejsze. Nie tknąłbym tego czegoś trzymetrowym kijem w gumce”.
A dlaczego? Policzmy powody:
Sailor była wzorem cnót wszelakich. Przyzwoitą piątkową uczennicą, nudną jak flaki z olejem.
Była również chłopczycą, a może nawet lesbijką (nie żebym miał coś przeciwko lesbijkom) oraz łuczniczką (tu już miałem pewne zastrzeżenia, gdyż bez trudu mogłaby mnie zabić).
…i córką Troya Brennana, a z nim lepiej nie zadzierać. Był etatowym bostońskim specem od brudnej roboty na usługach tutejszych elit.
Parę razy ją spotkałem i okazała się irytująco odporna na mój czar (jak mówiłem, lesbijka).
– Plan jest odrobinę szalony, nie uważasz? – zapytałem z udanym znudzeniem, w myślach już planując ucieczkę przed toporem na półkulę południową.
– Lepsze to niż wtykanie penisa tam, gdzie nie trzeba – odparował ze śmiertelną powagą ojciec, wbijając wzrok w zieloną chusteczkę, którą wyjął z przedniej kieszeni, by wytrzeć spocone dłonie.
– Pół roku mieszkania i zabawy w dom z kompletnie nieznajomą dziewczyną; przyznasz, że to dość niekonwencjonalne. Niektórzy mogliby nawet pokusić się o stwierdzenie, że to pomysł rodem ze średniowiecza.
– Właśnie przyłapano cię na uprawianiu seksu z pięcioma młodymi kobietami na zabytkowych włoskich meblach twojego przyjaciela, za które, nawiasem mówiąc, wciąż musimy zapłacić, co zostanie ci potrącone z pensji. Jesteś za bardzo oderwany od „konwencjonalności”, żeby martwić się o swoją reputację.
– A co z reputacją Sailor?
– Jest czyściutka jak łza. A biorąc pod uwagę to, kim jest jej ojciec, nikt nie byłby na tyle szalony, żeby wycierać sobie nią gębę.
„Każe mi zamieszkać z dziewczyną, której ojciec jest zimnokrwistym mordercą. Mnie i mojej niewyparzonej buzi”.
– Skąd pomysł, że Sailor się na to zgodzi? – zapytałem, mrużąc podejrzliwie oczy.
Spotkałem ją może trzy-cztery razy w życiu. Jej rodzice byli właścicielami sieci restauracji w Bostonie. Matka jest szefem kuchni i kiedyś zlecono jej przygotowanie cateringu na parę przyjęć mojej rodzicielki. Sailor przez cały czas bawiła się telefonem i zerkała dziwnie na moją siostrę (kolejne dowody na poparcie teorii o lesbijstwie).
Prawie jej nie pamiętałem. Majaczyły mi tylko marchewkowe włosy o miękkości spękanych pięt, twarz tonąca w piegach i ciało niedożywionego pięciolatka.
– Mam swoje powody, ale trzeba ją będzie przekonać.
– Jak to sobie wyobrażasz? Mam do niej pójść i powiedzieć: „hej, zamieszkajmy razem?”.
Nie chciałem stracić schedy tylko dlatego, że mój fiut prowadził życie erotyczne godne klanu Kardashianek. Mieszkanie pod jednym dachem z geekiem i półroczny celibat przecież mnie nie zabiją.
„Chyba”.
Szczerze mówiąc, pożyjemy, zobaczymy.
– Rób, co uważasz, byleby się zgodziła. – Ojciec wzruszył ramionami. – Zarzucę ci haczyk, ale rybkę musisz złowić sam. Nie Syllie – któremu, nawiasem mówiąc, zabroniłem więcej w czymkolwiek ci pomagać. Koniec z obijaniem się. Jeśli czegoś chcesz, sam musisz za tym pobiegać. Masz skłonić Sailor do współpracy. Jesteś zdany na własne siły, Hunter. Jeśli w ciągu tych sześciu miesięcy nie zobaczę w tobie mężczyzny, wylatujesz. A Sailor to idealna osoba do utrzymania cię w ryzach.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:
The Hunter
Redaktorka prowadząca: Joanna Pawłowska
Wydawczyni: Joanna Pawłowska
Redakcja: Aleksandra Zok-Smoła
Korekta: Małgorzata Hlal
Zdjęcie na okładce: © L.J. Shen
Copyright © 2020. THE HUNTER by L.J. Shen
Copyright © 2021 for the Polish edition by Niegrzeczne Książki
an imprint of Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus
Copyright © for the Polish translation by Edyta Świerczyńska, 2021
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2021
ISBN 978-83-67069-77-9
Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:
www.facebook.com/kobiece
Wydawnictwo Kobiece
E-mail: [email protected]
Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie
www.wydawnictwokobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek