Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Powieść bestsellerowej autorki L.J. Shen – w której miłość łączy się z nienawiścią.
Célian Laurent. Członek manhattańskiej elity. Znany playboy. Dziedzic medialnego imperium. I… mój nowy szef. Zapewne by mi zaimponował, gdyby nie jedna noc, o której od miesiąca nie mogę zapomnieć. Wyszłam zaspokojona, mając co wspominać, a ponadto – udało mi się zabrać jego portfel. Teraz jednak on patrzy na mnie jak na kurz pod swoimi włoskimi butami, a ja niby powinnam to znosić. Ale nazywam się Judith „Jude” Humphry i nie mam nic do stracenia. Jestem dziewczyną z Brooklynu, znaną z ciętego języka. Dziedziczką rachunków za szpital i zniszczonej kanapy. Kiedy zauważam go po drugiej stronie pomieszczenia, dostrzegam błysk w jego oku. I dlatego zostajemy przeciwnikami. On o tym wie. Ja również. Każdy dzień w pracy jest bitwą. Każda noc w łóżku – wojną. Ale stawką jest moje serce. I obawiam się, że będę musiała wywiesić białą flagę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 398
Jude
Moja matka powiedziała na łożu śmierci, że serce to samotny myśliwy.
– Narządy, Jude, są jak ludzie. Potrzebują towarzystwa, muszą na czymś polegać. Dlatego właśnie mamy płuca, migdałki, dłonie, nogi, palce u rąk i u stóp, nozdrza, zęby i wargi. Tylko serce pracuje samotnie. Zupełnie jak Atlas niesie w milczeniu ciężar naszego życia na swoich barkach, buntując się jedynie wtedy, gdy przeszkodzi mu miłość.
Powiedziała, że samotne serce – takie jak moje – nigdy się nie zakocha. I jak dotąd się nie myliła.
Może to właśnie dlatego doszło do dzisiejszych wydarzeń?
Może to właśnie dlatego przestałam się starać?
Kremowa pościel zaplątała mi się między nogami niczym korzenie, gdy zsunęłam się z ogromnego łóżka znajdującego się w eleganckim pokoju hotelowym, który zajmowałam od kilku godzin. Wstałam z wygodnego materaca, plecami do nieznajomego, którego spotkałam zaledwie po południu.
Gdybym spojrzała na niego choćby ukradkiem, moje sumienie doszłoby do głosu i nigdy bym przez to nie przebrnęła.
Wolałam wziąć jego pieniądze, niż zachować się uczciwie.
Pieniądze, których bardzo potrzebowałam.
Pieniądze, które pozwolą mi opłacić rachunek za prąd i wykupić leki na receptę dla taty.
Przeszłam przez pokój na palcach, w kierunku jego spodni leżących na podłodze, czując się pusta w tych wszystkich miejscach, które wypełniał wcześniej. To był pierwszy raz, gdy miałam cokolwiek ukraść; z powodu tak nieodwracalnego czynu chciało mi się wymiotować. Nie byłam złodziejką. A jednak miałam skrzywdzić tego doskonałego nieznajomego. Nie zamierzałam nawet wracać myślami do tego szybkiego numerka w obawie, że mój mózg eksplodowałby i wylądował na pluszowym dywanie. Normalnie nie spotykałam się z facetami na jedną noc.
Ale tej nocy nie byłam sobą.
Rano obudził mnie dźwięk spadającej skrzynki na listy, która urwała się pod ciężarem upchanej w niej korespondencji i rachunków. Następnie na rozmowie o pracę poszło mi tak beznadziejnie, że przerwano spotkanie, bo rekruterzy woleli obejrzeć mecz Jankesów (gdy zauważyłam, że nie ma meczu – zgadza się, byłam aż tak zdesperowana! – wyjaśnili mi, że to powtórka).
Załamana potykałam się przez całą drogę po posępnych ulicach Manhattanu. Wczesny wiosenny deszcz chłostał mnie mocno i bezlitośnie. Stwierdziłam, że najlepiej będzie, gdy zajrzę do mieszkania mojego chłopaka Miltona, by się nieco osuszyć. Miałam klucze, a on pewnie był w pracy i dopieszczał swój tekst o opiece zdrowotnej imigrantów. Pracował dla „The Thinking Man”, jednego z najbardziej prestiżowych nowojorskich czasopism. Byłam z niego ogromnie dumna.
Reszta popołudnia minęła mi jak w kiepskim filmie, w którym aż roiło się od banałów i śmierdziało pechem. Otworzyłam drzwi mieszkania Miltona, strzepując krople deszczu z włosów i płaszcza. Najpierw do moich uszu dotarły niskie, gardłowe jęki, a zaraz potem moim oczom ukazał się jednoznaczny widok.
Elise, redaktorka Miltona, którą spotkałam wcześniej raz przy okazji wypadu na drinki, wisiała oparta o bok kanapy, którą wybraliśmy razem na moim ulubionym pchlim targu. A on pieprzył ją zapamiętale.
Klap.
Klap.
Klap.
Klap!
„Serce to okrutny samotny myśliwy”.
Poczułam, jak moje serce wystrzeliło zatrutą strzałę wprost w błyszczącą od potu pierś Miltona, a następnie usłyszałam, jak pękło. Jeszcze chwila, a rozpadłoby się na dwie części.
Byliśmy razem przez pięć lat. Poznaliśmy się na Uniwersytecie Columbia. On był synem emerytowanego prezentera NBC, ja dostałam się tam dzięki stypendium. Nie mieszkaliśmy razem tylko dlatego, że tata był chory i nie chciałam go opuszczać. Mimo to mieliśmy z Miltonem wspólne plany i realizowaliśmy marzenia jedno za drugim.
Podróż do Afryki.
Zdawanie relacji z Bliskiego Wschodu.
Obejrzenie zachodu słońca na Key West.
Zjedzenie doskonałego makaronika w Paryżu.
Nasza lista do odhaczania została spisana w notesie – nazwałam go Kipling – który teraz wypalał dziurę w mojej torbie.
Nie zamierzałam zwymiotować w drzwiach Miltona, ale nie powinno to być zaskoczeniem, wziąwszy pod uwagę to, co właśnie zastałam. Ten łajdak poślizgnął się na moim śniadaniu, gdy biegł za mną korytarzem, ale pchnęłam drzwi prowadzące na klatkę schodową wyjścia ewakuacyjnego i zbiegłam na dół, pokonując po dwa stopnie na raz. Milton był zupełnie nagi. Na jego niemal sflaczałym penisie nadal wisiała prezerwatywa i w którymś momencie stwierdził, że wyjście na ulicę w stroju Adama nie byłoby dobrym pomysłem.
Biegłam tak długo, że zaczęło palić mnie w płucach, a moje trampki zrobiły się mokre i brudne od błota.
Obijałam się w ulewie o ramiona, parasolki i ulicznych sprzedawców.
Byłam zła, zdesperowana i zaszokowana – ale nie załamana. Moje serce pękło, ale nie zostało złamane.
„Serce to samotny myśliwy, Jude”.
Musiałam zapomnieć o Miltonie, o stertach rachunków, o tym, że niestety od kilku miesięcy byłam bez pracy. Musiałam utopić troski w alkoholu i czyjejś ciepłej skórze.
Nieznajomy w apartamencie mi to zapewnił. A teraz miał mi dać jeszcze coś, czego nigdy nie uzgadnialiśmy.
Sądząc po hotelu, w którym się zatrzymał, nie będzie mieć problemu, by zapłacić za taksówkę na lotnisko.
Patrzyłam na kręcone schody z kutego żelaza, warte pewnie więcej niż całe moje mieszkanie. Prowadziły do jacuzzi rozmiarów mojego pokoju. Nęciły mnie wygodne, pokryte czerwonym aksamitem kanapy. Okna sięgające od podłogi do sufitu zachęcały, bym nacieszyła swoje biedne oczy widokiem bogatego Manhattanu. A żyrandol zdobiły kryształowe łezki, które zaskakująco przypominały małe plemniki.
Żeby przetrwać kolejny tydzień, Judith Penelope Humphry, przestaniesz myśleć o spermie i zrealizujesz plan!
Sięgnęłam do tylnej kieszeni jego spodni od Toma Forda, gdzie wsunął swój portfel chwilę po tym, jak wyciągnął z niego kilka prezerwatyw, i zbadałam go drżącymi dłońmi. Skórzana kolekcja od Bottegi Venety, czarny i bez najmniejszej rysy. Przełknęłam ślinę, ale nie potrafiłam przełknąć nerwów.
Otworzyłam portfel i wysunęłam plik gotówki. Okazało się, że nieznajomy ma nie tylko grubego fiuta. Przeliczyłam w pośpiechu, z błyszczącymi oczami.
Sto, dwieście, trzysta, sześćset, osiemset… Tysiąc pięćset!
Dzięki ci, Panie.
Niemal słyszałam w głowie, jak karci mnie Jezus.
„Mnie nie dziękuj. Jestem przekonany, że «nie kradnij» jest dość wysoko na liście rzeczy, których nie należy robić”.
Wyjęłam telefon z torebki i sprawdziłam w nim markę portfela, który trzymałam w dłoni. Okazało się, że kosztuje mniej więcej siedemset dolców. Moje zepsute, lecz ciężkie serce biło szybko, gdy wyciągałam plastikowe karty, nie obdarzając ich nawet jednym spojrzeniem. Portfel można było sprzedać.
Najwyraźniej to samo dotyczyło moich zasad moralnych.
Żołądek związał mi się w supeł ze wstydu, a twarz zapłonęła. Zaraz się obudzi i mnie znienawidzi, pożałuje chwili, gdy podszedł do mnie przy barze. Nie powinno mnie to obchodzić. Mówił, że rano opuści Nowy Jork. Więcej go nie zobaczę.
Gdy już opróżniłam portfel, a wszystkie karty i dokumenty ułożyłam schludnie na szafce nocnej, wślizgnęłam się w sukienkę i jadowicie różowe, choć pokryte błotem trampki. Odważyłam się spojrzeć na niego po raz ostatni.
Był zupełnie nagi. Jego krocze przysłaniała pognieciona pościel. Przy każdym wdechu jego sześciopak się napinał. Nawet we śnie nie wyglądał na bezbronnego. Był wytrzymały jak grecki bóg. Tacy faceci jak on byli zbyt zarozumiali, by się dać zrobić w balona. Cieszyłam się, że wkrótce będzie nas dzielić ocean.
Otworzyłam drzwi i oparłam się o framugę.
– Bardzo przepraszam – wyszeptałam, całując czubki moich palców i przesuwając nimi w powietrzu między nami.
Z uronieniem pierwszej łzy wstrzymałam się do momentu, aż opuściłam hotel.
Wpadłam na kontuar i zamówiłam whisky u barmana, pociągając nosem i strząsając deszcz z moich długich blond włosów.
Pociągnęłam za kołnierzyk czarnej sukienki i jęknęłam wprost w szklankę, którą barman przesunął po ladzie w moim kierunku. Ulubione chucksy – dzisiaj rano zdecydowałam się na krótkie różowe trampki, bo po wyjściu z domu wciąż byłam jeszcze naiwnie pozytywnie nastawiona – bujały się w powietrzu, gdy moje mierzące metr sześćdziesiąt ciało usadowiło się na stołku. Słuchawki miałam mocno wciśnięte w uszy, ale nie chciałam skazić playlisty doskonałych piosenek dzisiejszym beznadziejnym nastrojem. Gdybym teraz posłuchała piosenki, którą lubię, zawsze łączyłabym ją z dniem, gdy dowiedziałam się, że Milton jednak lubił robić to na pieska, tyle że nie ze mną.
Starałam się puścić sobie motywacyjną gadkę, łykając whisky, na które nie było mnie stać, jakby było wodą.
Podczas rozmowy o pracę wypadłam tragicznie, ale moje serce i tak nigdy nie było gotowe do pracy dla katolickiego czasopisma o dietach bezglutenowych.
Milton mnie zdradził. Chociaż już wcześniej miałam co do niego wątpliwości. Jego uśmiech zawsze znikał nieco zbyt szybko po tym, jak spotkaliśmy się z moim ojcem lub z kimś znajomym na ulicy. Jego prawa brew zawsze się unosiła, gdy ktoś się z nim nie zgadzał.
Jeśli chodzi o rosnące rachunki za leczenie – znajdę sposób, żeby sobie z nimi poradzić. Tata i ja mieliśmy mieszkanie na Brooklynie. Jak się pogorszy, to je sprzedamy lub wynajmiemy. A poza tym nie potrzebuję przecież obu nerek.
Pochlipywałam w mój drink, gdy do moich nozdrzy zakradł się zapach drewna cedrowego, szałwii i nadciągającego grzechu. Nie podniosłam głowy, nawet kiedy powiedział:
– Na wpół pijana i klasycznie piękna. Sen każdego drapieżnika.
Miał silny francuski akcent, gładki i szorstki jednocześnie. Ale moje oczy skupiały się na bursztynowym płynie chlupoczącym w szklance. Nie miałam nastroju na pogaduszki. Zazwyczaj byłam osobą, która potrafi zaprzyjaźnić się nawet z cegłą, ale w tym momencie miałam ochotę przywalić komuś w jaja tylko dlatego, że oddycha w moim kierunku. Albo w jakimkolwiek kierunku. Serio.
– Albo najgorszy koszmar napalonego mężczyzny – odpowiedziałam. – A co za tym idzie, nie jestem zainteresowana.
– To kłamstwo, a mnie kłamcy nie kręcą. – Kątem oka zobaczyłam, że obraca w zębach mieszadełko od drinka, rzucając mi szelmowski uśmiech. – Ale dla ciebie zrobię wyjątek.
– Pewny siebie i zarozumiały? – W duchu wymierzyłam sobie policzek za to, że w ogóle odpowiedziałam. Miałam w uszach słuchawki. Dlaczego w ogóle zaczął się do mnie odzywać? To był przecież międzynarodowy sygnał mówiący, by zostawić mnie, do cholery, w spokoju! Nieważne, że tak naprawdę niczego nie słuchałam, chciałam odepchnąć potencjalnych rozmówców. – Zaraz powiesz, że jestem piękna i jedyną rzeczą, jakiej mi brakuje, jesteś ty?
– Podejrzewam, że do tej pory musiałaś trafiać na bardzo nieokrzesanych mężczyzn. Miałaś aż tak ciężki dzień? – Pokonał dzielący nas dystans. Mogłam poczuć ciepło jego ciała emanujące spod skrojonego na miarę garnituru.
Miałam przeczucie, że jeśli odwrócę się i na niego spojrzę, tak naprawdę mu się przyjrzę, to oddech stanie mi w gardle. Moje wściekłe i zranione serce zadudniło głucho w piersi.
Nie chcemy żadnych natrętów, Jude.
Wysoki przystojny Francuz podsunął barmanowi studolarowy banknot. Zerknął na mnie i zapytał:
– Ile drinków wypiła?
– To jej drugi, proszę pana. – Barman lekko skinął głową, wycierając drewnianą powierzchnię wilgotną ścierką.
– Daj jej kanapkę.
– Nie chcę kanapki. – Wyszarpnęłam słuchawki z uszu i rzuciłam je na kontuar. W końcu podniosłam wzrok i obróciłam się na stołku barowym, by spojrzeć.
Zrobiłam kolosalny błąd, jeśli mam być szczera. Przez kilka sekund nie byłam nawet w stanie rozszyfrować, co widzę. Prezentował taki poziom boskości, jakiego większość ludzi nie jest w stanie nawet pojąć. Doskonały jak Chris Pine, olbrzymi jak Chris Hemsworth i czarujący jak Chris Pratt. Stanowił ogromne zagrożenie. A ja miałam PRZERĄBANE.
– Jedną będziesz musiała zjeść. – Nie zaprzątał sobie głowy patrzeniem na mnie. Po prostu bawił się telefonem na blacie. Ekran jaśniał upiornie. Co chwila pojawiały się nowe wiadomości.
– Dlaczego?
– Bo nie mam w zwyczaju przelatywania pijanych dziewczyn, a dzisiaj chciałbym to z tobą zrobić – odparł spokojnie, wieńcząc luźne stwierdzenie czarującym uśmiechem z dołeczkami, który rozpuścił moje wnętrzności na papkę.
Starałam się zamrugać, by pozbyć się z twarzy wyrazu zaskoczenia, ale wciąż się na niego gapiłam, analizując jego oblicze. Niebieskie oczy i kocie spojrzenie, ciemne jak dno oceanu, zmierzwione brązowe włosy, linia szczęki tak ostra, że mogłaby ciąć jak papier, gdyby jej dotknąć, usta stworzone do mówienia sprośności w seksownym języku. Prawdziwy okaz, po raz pierwszy oglądany przeze mnie na oczy. A mieszkałam w Nowym Jorku przez całe życie, obcokrajowcy nie byli dla mnie nowością. On jednak wyglądał jak nieprawdopodobne połączenie modela i prezesa.
W granatowym garniturze prezentował się surowo. Miał wyraziste rysy – ostrych kości policzkowych i kwadratowego podbródka dopełniały pięknie wykrojone usta i prosty nos.
Przeniosłam wzrok na jego palce w poszukiwaniu obrączki. Teren wydawał się czysty.
– Słucham? – Wyprostowałam plecy.
Fakt, że wyglądał jak bóg, nie dawał mu prawa, by się jak takowy zachowywać.
Barman przesunął w moją stronę talerz z ciepłą kanapką z pieczenią wołową, majonezem, pomidorem i serem cheddar na maślanej bułce. Bardzo chciałam pozostać niewzruszona i się opierać, ale niestety. Wolałam nie zwymiotować czystą whisky w ciągu najbliższej godziny.
Seksowny Nieznajomy oparł się o kontuar – ile on ma? Metr osiemdziesiąt pięć? Metr dziewięćdziesiąt? – i przechylił głowę.
– Jedz.
– To wolny kraj! – prychnęłam.
– A jednak wydajesz się uparcie wierzyć, że pieprzenie się z nieznajomym to coś złego.
– Przepraszam, nie dosłyszałam pańskiego imienia, Panie Upierdliwy – ziewnęłam.
– Will Power. Miło mi cię poznać. Słuchaj, najwyraźniej masz zły dzień. A ja nie mam dzisiaj co robić. Jutro rano lecę do domu, ale do tego czasu… – Podniósł ramię. Rękaw jego marynarki podciągnął się, spojrzenie padło na klasycznego rolexa. – Upewnię się, że cokolwiek cię dręczy, zniknie na czas tej nocy. Czy mogę poznać twoje nazwisko?
Pieprzyć to! I jego. Najpewniej już nigdy w życiu nie spotkam przedstawiciela tego seksownego gatunku, do którego należy.
Mogłabym za to winić Miltona.
I rachunki za leczenie.
I whisky.
Mogłabym obwiniać cały stan Nowy Jork za to, jaki miałam dzień.
– Spears. – Zmrużyłam oczy i ugryzłam kęs kanapki.
O w mordę. Uniosłam serwetkę, którą dostałam razem z daniem, i spojrzałam na nazwę tego miejsca. La Coq Tail. Muszę zapamiętać, żeby tu wrócić za jakieś dwadzieścia lat, gdy w końcu spłacę rachunki za leczenie taty i przestanę się żywić chińskimi zupkami.
Uniósł brew z niedowierzaniem.
– Jak Britney Spears?
– Dokładnie. A ty kim jesteś?
– Timberlakiem.
Ponownie wgryzłam się w kanapkę, prawie jęcząc. Kiedy ostatnio cokolwiek jadłam? Chyba rano, zanim wyszłam z domu na rozmowę o pracę.
– Działa mi pan na nerwy, panie Timberlake. A poza tym wydawało mi się, że wyłapałam nazwisko. Will Power?
– Och tam, czepiasz się, skarbie. Na imię mam Célian. – Podał mi dłoń.
Irytował mnie i fascynował jednocześnie. Wyglądał jak bóg, ale wydawał się żywy i ciepły w dotyku jak śmiertelnik. Przyćmiewało to mój rozsądek, mąciło mi w głowie i sprawiało, że czułam się, jakby mój żołądek smagały od środka gorące języki pożądania.
– Judith. Ale wszyscy mówią na mnie Jude.
– Zakładam, że jesteś fanką Beatlesów?
– Złośliwiec. Lista twoich minusów robi się coraz dłuższa.
– To nie jedyna długa rzecz w moim przypadku. Jedz, Judith.
– Jude.
– Nie jestem jak wszyscy. – Rzucił mi niecierpliwy uśmiech, patrząc w sposób sugerujący, że zakończył naszą rozmowę.
Arogancki drań. Ponownie ugryzłam kanapkę.
– To nic nie znaczy.
Czułam, że kłamię, ale byłam zbyt emocjonalnie wykończona, by czegokolwiek sobie tej nocy odmawiać.
Nachylił się w moim kierunku, wkraczając w moją przestrzeń osobistą jak Napoleon do Moskwy – z dumą i swobodą pogańskiego wojownika. Przesunął kciukiem po mojej szyi. Zwykły dotyk, a moje ciało przeszyły silne ciarki. To była wina jego dzikiej męskiej szorstkości, akcentu, garnituru, mocnego zapachu i ostrych rysów twarzy.
Byłam bezradna.
Chciałam być bezradna.
„Serce jest samotnym myśliwym”. Ale moje ciało potrzebowało dziś towarzystwa.
Pochylił się. Jego usta znalazły się blisko mojego ucha.
– Wierz mi, znaczy – wyszeptał.
– Nie jesteś w moim typie. – Uśmiechnęłam się do resztki whisky, jaka mi została.
– Jestem w typie każdej – oznajmił rzeczowo. – I sprawię, że będzie ci dobrze.
– Nie wiesz, co lubię – odparowałam.
Przekomarzanie się z nim sprawiało mi frajdę. Był szorstki, dosadny i niewzruszony, ale, co dziwne, nie odbierałam tego jako nieuprzejmość.
– Założę się o całą gotówkę, jaką mam przy sobie, że wiem.
A to ciekawe!
– A co, jeśli będę udawać każdy orgazm lub zachowywać się tak, jakbym go nie miała? – Wsunęłam iPoda i słuchawki do torebki.
Ta rozmowa nie mogła być dziwniejsza. Uśmiechał się w sposób, jakiego nigdy jeszcze nie widziałam na ludzkiej twarzy – tak drapieżny, że moje wnętrzności się zaciskały, a majtki wilgotniały między nogami.
– Najwyraźniej nigdy nie miałaś prawdziwego orgazmu. Kiedy sprawię, że dojdziesz, będziesz miała szczęście, jeśli nic ci nie pęknie.
– Zachwyt nad samym so…
– Daruj sobie docinki, Spears.
Dziesięć minut później przeszliśmy razem przez ulicę w drodze do jego hotelu. Starałam się nie stracić nad sobą panowania, gdy weszliśmy do efekciarskiego lobby. Hotel Laurent Towers został postawiony naprzeciwko wieżowca LBC, siedziby jednej z największych stacji telewizyjnych na świecie. W tym miejscu aż huczało od rozmów, ale tylko my czekaliśmy na windę. Oboje patrzyliśmy na jej drzwi w milczeniu. Moje serce wrzeszczało, prawie wyrywając mi się z piersi, kolana drżały pod tanią czarną sukienką.
Naprawdę to zrobię. Naprawdę zamierzam przeżyć przygodę na jedną noc.
Fakt, miałam dwadzieścia trzy lata, właśnie zostałam singielką i zaczęłam być mściwa. Wiedziałam, że w przespaniu się z nim nie ma niczego niemoralnego. Ale wiedziałam też, że to jednorazowa przygoda, z której za kilka lat będę się śmiać.
– Normalnie tego nie robię – oświadczyłam, gdy otworzyły się drzwi windy i weszliśmy do środka.
Célian nie odpowiedział. Gdy drzwi się zasunęły, podszedł do mnie. Jego oczy były chłodne i obojętne, usta ściągnięte. Popychał mnie w stronę ściany, a każdy jego krok był bardziej zachłanny niż poprzedni. Serce podeszło mi do gardła. Zlustrował mnie tymi pewnymi siebie oczami, a ja uniosłam podbródek, czując, jak falują mi nozdrza.
Złapał mnie przez sukienkę, a ja jęknęłam. Moje ciało uderzyło o tylną ścianę. Jego kciuk odnalazł moją łechtaczkę przez materiał. Mocno ją dociskał i masował, zataczając leniwe okręgi.
– Nie próbuj mnie przekonywać, że jesteś grzeczną dziewczynką – syknął Célian. Jego oddech, pachnący miętą i świeżymi ziarnami kawy, przesunął się po moim gardle. – Nie interesuje mnie to.
– Jak na turystę twój angielski jest wyjątkowo dobry – zauważyłam.
Miał twardy akcent, ale używał słów jak broni. Strategicznie, oszczędnie. Każda sylaba brzmiała jak mocne uderzenie.
Cofnął się o krok, przyglądając mi się obojętnie.
– Jestem dobry w wielu rzeczach. I zaraz się o tym przekonasz.
Winda zapiszczała. Célian się odsunął.
Drzwi się otworzyły i starsza para uśmiechnęła się do nas, czekając, aż opuścimy kabinę. Célian otoczył mnie ramieniem, jakbyśmy byli parą, i opuścił je dopiero, gdy znaleźliśmy się poza zasięgiem wzroku.
Spacer w kierunku jego pokoju mijał nam w ciszy. Ja byłam pochłonięta hałasem w mojej głowie. Przekonywałam się, że to jest w porządku. Noc przyjemności bez zobowiązań, z nieludzko pięknym turystą sprawi, że mój ból zejdzie na dalszy plan. Szłam za nim, przyglądając się jego szerokim plecom i prostej postawie. Wyglądał, jakby trening był jego pracą, ale ubierał się tak, jakby nie miał czasu zajrzeć na siłownię. Mimo to jego zawód pozostanie nierozwikłaną tajemnicą. Jutro wróci do Francji. To, czy jest gorącym prawnikiem, czy mordercą, nie robiło mi żadnej różnicy.
Gdy dotarliśmy do jego apartamentu, podał mi butelkę z wodą.
– Pij.
– Przestań mi rozkazywać.
– Więc przestań się na mnie gapić tym maślanym wzrokiem, czekając na polecenia.
Zdjął marynarkę i kopniakiem pozbył się butów.
Apartament był luksusowy i czysty – aż za bardzo jak na zajęty pokój. Także ogromny, ale nie mogłam namierzyć żadnych walizek, ładowarek do telefonu, zostawionej koszuli leżącej na ziemi ani innych tego typu przedmiotów.
Wydawało się to podejrzanie. W dodatku – facet wyglądał na psychopatę, który nie pozostawia za sobą śladów. A ja byłam w jego pokoju. No fantastycznie!
Zapamiętać: po twoich dzisiejszych wydarzeniach staraj się podejmować wszystkie przyszłe decyzje na podstawie wróżby z ciastek. Lepiej na tym wyjdziesz.
Wypiłam wodę, którą mi podał, nie zdając sobie sprawy, że to robię, a potem wrzuciłam butelkę do kosza, jakby się paliła. Moja zbuntowana dusza odrobinę umarła.
Nie jest jeszcze za późno, by się z tego wyplątać. Powiedz mu, że nie czujesz się dobrze, i wyjdź.
– Myślę, że powinnam… – zaczęłam, ale nie miałam szansy dokończyć zdania.
Popchnął mnie na ścianę. Jego usta napadły na moje, uciszając mnie. Wywróciłam oczami od nagłej przyjemności, pod moimi powiekami eksplodowały gwiazdki. Chwyciłam za kołnierz jego koszuli, gdy mnie podniósł i zacisnął dłonie na moich pośladkach. Błyskawicznie owinęłam nogi wokół jego talii. Otarł się o mnie, wzniecając pożądanie w dolnej części brzucha, a gdy jęknęłam, uszczypnął wnętrze mojego uda. Ból sprawił, że spróbowałam go odepchnąć, ale zaraz zdałam sobie sprawę, że wbijam paznokcie w jego skórę, bo ten pocałunek mi się podoba. Jego usta były jędrne, gorące i jedwabiste. Ciało twarde jak marmur, i to wszędzie.
Célian wsunął język w moje usta, a ja mu na to pozwoliłam.
Poruszył biodrami. Jego erekcja docisnęła się do mojego krocza, bo ponownie na to pozwoliłam.
Mocniej przygryzł moją dolną wargę i warknął, a następnie possał, by złagodzić ból. Błagałam o więcej.
Wcisnął między nas dłoń, przesunął na bok moje majtki i włożył we mnie dwa palce.
Byłam zawstydzająco mokra.
Seksowny nieznajomy oderwał usta od moich, gromiąc mnie wzrokiem.
– Powinna pani dokończyć wypowiedź, panno Spears.
– Ja… Ja… – mrugałam, zdenerwowana.
Zaczął wpychać we mnie i wyciągać palce – powoli, tak kusząco powoli! – podczas gdy jego twarz pozostawała śmiertelnie poważna.
Kim był ten facet? Wyglądał na tak niewzruszonego, nawet gdy mimowolny jęk wyrywał się z moich ust za każdym razem, kiedy wsuwał się we mnie głębiej i głębiej, a jego palce łaskotały mój punkt G. Drugą dłoń przesunął wyżej, w kierunku moich piersi, i mocno wykręcił mi sutek.
– Powiedziałaś, że powinnaś coś zrobić. – Zabrał rękę spomiędzy moich nóg i rozsmarował mi na ustach moje pożądanie do niego, a następnie ponownie dotknął mojej kobiecości. Posmakował mnie na moich ustach. – O co chodziło, Judith?
Judith. Wymawiał J w taki sposób, że pragnęłam umrzeć w jego ramionach. Gorącym językiem błądził po mojej szyi, podbródku, wargach, a następnie wsunął się między nie. Trzymaliśmy się w objęciach, jakbyśmy potrzebowali siebie nawzajem, by przetrwać. Wiedziałam, że ma to być tylko jedna noc, ale wydawało się to czymś o wiele ważniejszym.
– Ja… eee… Nic – powiedziałam, grzebiąc między nami w poszukiwaniu zamka od jego spodni.
Chwycił moją dłoń i docisnął do swego olbrzymiego wzwodu. Teraz miałam zupełnie inny powód do paniki. To coś prędzej by się zmieściło do mojej torby na siłownię, a nie do mojej pochwy.
– Ja nadaję tempo – oznajmił.
Potrząsnęłam głową. Nie był moim szefem. Wsunął we mnie dwa dodatkowe palce – czyli teraz większość dłoni – i poczułam się tak wypełniona, że mogłabym eksplodować. Z ust wyrwało mi się warknięcie. Przechwycił je w naszym mokrym pocałunku, a ja natychmiast doszłam na jego palcach.
Przyjemność była tak intensywna, że zmieniłam się w papkę na ścianie i przesunęłam się po niej jak spaghetti. Célian mnie podciągnął, wbijając palce w moje policzki i mrużąc oczy.
– Lepiej, żebyś smakowała tak dobrze, jak wyglądasz.
Przyklęknął. Jednym płynnym ruchem uniósł moją sukienkę i zarzucił sobie na ramię moją nogę. Włożył we mnie język, odsunąwszy majtki na bok, lecz zamiast lizać czy ssać, po prostu zaczął mnie nim pieprzyć. Zacisnęłam dłonie na jego włosach, zauważając, że są bardziej miękkie od moich, i odchyliłam głowę.
Nagrodził mnie taką minetą, jakiej nigdy jeszcze nie doświadczyłam.
Milton był szczodrym, choć nieco mechanicznym kochankiem. Natomiast ten mężczyzna był chodzącym orgazmem. Byłam niemal pewna, że mogłabym dojść, gdyby chociaż kichnął w moim kierunku. Uderzyło mnie nagłe pragnienie zaciśnięcia ud wokół jego twarzy i zatrzymanie go tam na zawsze. Drugi orgazm przeszył mnie od palców stóp aż do głowy, jak porażenie prądem, wysyłając mnie wprost do nieba. A gdy zacisnął usta na mojej opuchniętej łechtaczce i mocno ją wciągnął, byłam pewna, że każdy anioł w pobliżu właśnie odzyskał skrzydła. Gdy wstał, pozbył się spodni oraz koszuli i rozerwał zębami opakowanie z prezerwatywą, wiedziałam, że bez względu na to, czy będę mogła go pomieścić, czy nie, chętnie skończę na oddziale ratunkowym, próbując to zrobić.
Wszedł we mnie cały jednym ruchem, wbijając mi plecy w drzwi szafy za nami i splatając nasze palce. Przyjemność stała się tak przeszywająca, że wiłam się w jego ramionach, walczyłam z jego dłońmi, bym mogła drapać, dotykać i rozrywać, odpowiadając mu pchnięciem na pchnięcie.
– Kurwa! – syknął. – Judith.
– Célian. – To było ostatnie, co do niego powiedziałam. Później zatraciliśmy się w gorącym seksie.
Na podłodze, jak dwa dzikusy.
Na pieska na łóżku. Ustawił się przodem do telewizora, oglądając CNN.
Powiedziałam mu, że jest równie uprzejmy, jak torba kamieni (rzucił przekleństwem, kiedy Anderson Cooper przedstawiał reportaż o oszustwie wyborczym, którego nawet ja słuchałam jednym uchem), a potem poszliśmy pod prysznic. I znowu mnie wylizał, tym razem skupiając się wyjątkowo na mojej łechtaczce.
Następnie zrobiliśmy to przy umywalce.
W końcu, gdy opadłam na łóżko, podał mi kolejną butelkę wody.
– Wyjeżdżam o szóstej – powiedział. – Pokój trzeba oddać do dziesiątej. W Laurent Towers nie lubią spóźnialstwa.
Chciałam mu powiedzieć: po pierwsze – żeby spływał, a po drugie – że nie powinnam zostawać na noc, bo to zły pomysł. Ale chyba nie mogłabym spojrzeć choremu ojcu w oczy po seksie, który właśnie uprawiałam, i to nie z moim chłopakiem, z którym właśnie się rozstałam. Nie musiałam patrzeć w lustro, by domyślić się, że wyglądam na ostro wyruchaną, mam popękane opuchnięte usta, ślady po zaroście znaczą każdy centymetr mojej skóry, a na szyi widnieją trzy ugryzienia. Nie wspominając o oczach pijanych z pożądania, a nie od whisky, którą wypiłam wiele godzin temu.
Niechętnie napisałam do taty, że przenocuję u Miltona, i wsunęłam się do łóżka Céliana, zamykając oczy. Czułam się osamotniona. Nikt nie wiedział, gdzie jestem, a jedyna osoba, którą to interesowało – czyli tata – nie mogła mi zbytnio pomóc, bo już praktycznie nie opuszczała domu.
To właśnie wtedy zdecydowałam, że nie powiem Robertowi Humphry’emu o moim rozstaniu z Miltonem Hayesem. Tata pokładał w Miltonie wielkie nadzieje, liczył, że zajmie się mną, gdy jego już nie będzie. Każdy kogoś potrzebował, ale w przeciwieństwie do taty ja nie miałam nikogo.
Célian wszedł na łóżko za mną. Jego nabrzmiały penis przylgnął do moich ud.
Przesunął szorstką opuszką po moich żebrach, wzdłuż tatuażu, który zrobiłam w dniu osiemnastych urodzin.
„If I seem a little strange, that’s because I am”1.
– Czyli nie lubisz Beatlesów, ale The Smiths już tak. – Jego oddech popieścił moje ramię.
Dorastałam z samotnym tatą, który był pracownikiem budowlanym w Nowym Jorku. Pieniędzy brakowało, a siedzenie na podłodze i słuchanie płyt winylowych było naszym ulubionym sposobem spędzania czasu. Czytaliśmy też książki o Johnnym Rottenie i dla zabicia nudy wymyślaliśmy gry z celowo wprowadzającymi w błąd ciekawostkami muzycznymi.
– Ostrożnie, jeszcze się przywiążesz, gdy mnie poznasz! – powiedziałam cicho, patrząc przez ciągnące się od podłogi do sufitu okno na Nowy Jork.
Zaczął w ciszy wsuwać się we mnie od tyłu.
– Podejmę to ryzyko.
Ta pozycja przypomniała mi o miejscu w pierwszym rzędzie, jakie przypadło mi na przedstawieniu dla dorosłych w wykonaniu Miltona i Elise. Moje emocje zaczęły się mieszać. Ciało było szczęśliwe, ale w kącikach oczu zaczęły zbierać się łzy. Cieszyłam się, że facet na jedną noc nie może ich zobaczyć, mimo że zdecydowanie były mieszanką wywołanej orgazmami radości i smutku spowodowanego wizją powrotu rano do domu, by zmierzyć się z rzeczywistością.
Bez chłopaka.
Bez pracy.
Z umierającym ojcem i stertą rachunków, których nie mam jak opłacić.
Gdy oboje doszliśmy, pocałował mnie w kark, odwrócił się i zasnął. A ja? Miałam dobry widok na jego spodnie i zarys wypchanego portfela, który zdawał się na mnie patrzeć.
Moje serce to samotny myśliwy.
Tej nocy pozwoliłam mu na ucztę.
Jeśli wydaję się trochę dziwna, to dlatego, że taka jestem. [wróć]
Jude
– Jak wyglądam?
– Na zdenerwowaną. Spiętą. Słodką. Ładną. Któraś z tych odpowiedzi powinna być prawidłowa, co? – Tata zachichotał, pocierając moje ramiona.
Włożyłam białą ołówkową sukienkę i czarne trampki. Z klasą. Powściągliwie. Na dodatek miałam dziś zamiar być poważna i profesjonalna. Ciemne blond włosy spięłam w luźny kok, a orzechowe oczy mocno obrysowałam eyelinerem. To nie była moja typowa stylizacja – składająca się z flanelowej koszuli, obcisłych jeansów i kurtki z ekoskóry. Ale był to mój pierwszy dzień w nowej pracy, więc wolałam nie wyglądać jak fanka Tokio Hotel.
Pogłaskałam tatę po pozbawionej włosów głowie – miał na niej tylko liche białe pasemka, rozproszone jak smutne latawce – i pocałowałam go w policzek, gdzie przez bladą, sinawą skórę przebijały żyły.
– Możesz do mnie zadzwonić w każdej chwili – przypomniałam.
– Och, tak. To wers mojej ulubionej piosenki Blondie. – Uśmiechnął się szeroko.
Wywróciłam oczami na te wygłupy.
– Dobrze się czuję, Jude. Wracasz potem do domu czy zostajesz u Miltona? – Zmierzwił mi włosy, jak wtedy gdy byłam dzieckiem. Wydaje się, że dla niego nim pozostałam.
Znowu zaczął kaszleć. I dlatego czułam się trochę winna z powodu kłamstwa. Myślał, że ja i Milton wciąż jesteśmy razem. Tata przechodził trzecie stadium nowotworu węzłów chłonnych. Dwa tygodnie temu przestał przyjmować chemioterapię. Czas prześlizgiwał się przez nasze palce jak piasek.
Jego lekarze błagali, by kontynuował leczenie, ale powiedział, że jest zbyt zmęczony. Czytaj: jesteśmy spłukani. W grę wchodziła albo sprzedaż naszego domu, albo rezygnacja z leczenia, a tata nie chciał zostawiać mnie z niczym, bez względu na to, jak mocno sprzeciwiałam się tej decyzji. Teraz zżerały mnie wyrzuty sumienia. Błąkałam się z moim samotnym, przesiąkniętym zmartwieniami sercem, nosiłam je jak skrzynię pełną złota. Tymczasem w środku znajdowało się wiele cennych, ciężkich, bezużytecznych rzeczy.
Mój głos ochrypł od krzyku, by po prostu sprzedał to cholerne mieszkanie. W końcu przestałam, bo zdałam sobie sprawę, że przysparzam tacie niepotrzebnego stresu i przedłużam agonię.
– Wracam tutaj. – Pocałowałam go w skroń i tanecznym krokiem ruszyłam do kuchni, by wyciągnąć posiłki, które mu na dzisiaj przygotowałam.
– Ostatnio rzadko u niego bywasz. Wszystko w porządku?
Pokiwałam głową, wskazując na leżące przed sobą pojemniki.
– Śniadanie, obiad, kolacja i przekąski. W razie gdyby zrobiło się chłodno, na twoim łóżku leżą czyste koce. Mówiłam już, że zawsze możesz do mnie zadzwonić? Tak. Tak, wspominałam.
– Przestań martwić się o swojego staruszka. – Gdy wychodziłam z kuchni, kierując się w stronę drzwi, potargał moje starannie ułożone włosy. – I połamania nóg!
– Z moim szczęściem na pewno. – Chwyciłam torbę, przyglądając się, jak pojękuje w fotelu przed telewizorem.
Miał na sobie piżamę i wiedziałam, że gdy wrócę z pracy Bóg wie kiedy, zastanę go w tym samym stroju. Większość ludzi nie wydałaby pieniędzy na Netflixa, gdyby po uszy tonęła w długach, ale tata prawie nie opuszczał domu. Aż do niedawna nieustannie męczyły go mdłości i był potwornie słaby. Chemioterapia zabiła nie tylko komórki rakowe, ale i apetyt. Teraz jego jedyną rozrywką było oglądanie seriali, takich jak Czarne Lustro, House of Cards czy Luke Cage. Nie mogłam pozbawić go jedynej rozrywki, nawet jeśli z jej powodu musiałabym podjąć kolejną pracę.
I to jest ta część, o której nikt ci nie mówi, gdy twój bliski choruje na nowotwór. Nie tylko on jest przez chorobę zjadany żywcem. Jeśli zachoruje, ty poniekąd również. Rak zabiera czas, który można by spędzić z bliską osobą, żeruje na szczęśliwych chwilach, karmi się każdą sekundą błogości. Pochłania wypłatę i odłożone pieniądze. Żywi się twoim nieszczęściem i rozwija w piersi, nawet jeśli go nie masz.
Dziesięć lat temu straciłam mamę, która zmarła na raka piersi.
Teraz przyszła kolej na tatę. I nic nie mogłam zrobić, by to powstrzymać.
Jazda z Brooklynu na Manhattan trwała długo, a ja nie miałam ze sobą iPoda. Tak właśnie kończą podłe osoby, które okradają nieznajomych. Zostawiłam urządzenie, słuchawki i moje zasady w hotelowym apartamencie. Ale to nieważne. Pieniądze pokryły dwa pilne rachunki za prąd i pozwoliły zrobić zakupy spożywcze na tydzień. A ja miałam teraz czas, by przeczytać wszystkie materiały, które wydrukowałam sobie na zapas na temat Laurent Broadcasting Company. LBC miało siedzibę w ogromnym budynku przy Madison Avenue. Należało do czwórki najlepszych kanałów informacyjnych na świecie, obok MSNBC, CNN i FOX-a. Przyjęłam tam posadę młodszej reporterki w dziale o urodzie i lifestyle’u, co nie było do końca moim życiowym celem. Ale wolałam nie zatonąć w morzu nieopłaconych rachunków.
Byłam wdzięczna za tę możliwość i prawie się przewróciłam, gdy odebrałam telefon z informacją o przyjęciu. Szansa na pracę w newsroomie jeszcze nadejdzie. Muszę po prostu utorować sobie do niej drogę.
Na chwilę obecną musiałam zadbać, żeby utrzymać tę posadę, dającą mi siedemdziesiąt pięć tysięcy dolarów rocznego dochodu. To nie tylko świetny sposób, by ułatwić sobie start, ale jak liczyłam, także na przekonanie taty do ponownej chemii.
Dział bloga lifestyle’owego – trafnie nazwanego Couture – znajdował się na czwartym piętrze budynku. Na tym samym, co księgowość.
– Nie traktują nas jak prawdziwych dziennikarzy. – Zostałam ostrzeżona przez Graysona, czyli Graya, gadatliwego faceta, który mnie zatrudnił. – W tym miejscu więcej szacunku okazuje się deskom klozetowym niż działowi urody i rozrywki. I pewnie one widują lepsze dupy. W księgowości nie ma dosłownie żadnego gorącego towaru.
Przyszłam dzień wcześniej po identyfikator i elektroniczną kartę, a także po to, by wypełnić wszystkie dokumenty. W pracy miałam dostać wypasione ubezpieczenie zdrowotne i darmowy wstęp na siłownię. W skrócie: gdybym mogła wyjść za tę pracę, upewniałabym się, że jest ze mną szczęśliwa i co wieczór robiłabym jej masaż stóp.
Byłam ponad pół godziny przed czasem, więc zrobiłam sobie przystanek na pączka i kupiłam dość słodkości, by starczyło dla całego piętra. Gdy weszłam, recepcjonistka, dziewczyna o kasztanowych włosach, będąca mniej więcej w moim wieku i mająca na imię Kyla, siedziała już za swoim biurkiem i coś pisała. Zaproponowałam jej pączka, a ona przyjrzała mi się płochliwym wzrokiem, jakbym próbowała sprzedać jej nielegalną broń.
– Są smaczne. Naprawdę. Kiedyś z mamą co sobota pokonywałyśmy drogę z Brooklynu na Manhattan tylko po to, by je dostać. – Uśmiechnęłam się.
– Ludzie w LBC nie są mili. – Postukała nerwowo w biurko.
– Cóż, ja jestem. Więc… – Wzruszyłam ramionami.
Wzięła pączka z polewą czekoladową i pokazała mi moje biuro. No, nie do końca biuro, raczej boks w otwartej przestrzeni urządzonej w odcieniach beżu i bieli, depresyjnie pustej, porozdzielanej plastikowymi przepierzeniami, w której rozbrzmiewało skrzypienie biurowych krzeseł. W każdym boksie mieściły się cztery biurka. Ja miałam dzielić swój z dwoma innymi pracownikami Couture.
– Gray powinien tu być za chwilę – powiedziała Kyla, wzdychając z przyjemności.
Wrzuciłam mój niepasujący plecak pod krzesło stojące przed jednym z biurek pozbawionych zdjęć czy ozdóbek i wyjrzałam przez okno. Miałam bezpośredni widok na hotel Laurent Towers, gdzie spędziłam noc z Célianem. Minęły trzy tygodnie, a mnie wciąż wydawało się nieprawdopodobne, że mężczyzna, którego nie znałam, był we mnie na tak wiele sposobów. A najdziwniejszy był ostry ucisk żalu przeszywający moją pierś za każdym razem, gdy myślałam o pieniądzach, które mu ukradłam. Poprzysięgłam sobie nigdy więcej tego nie robić i próbowałam wmówić, że wszystko, co się tamtej nocy wydarzyło, było do mnie takie niepodobne.
Grayson przyjechał dwadzieścia minut później. Wyglądał jak połączenie Kurta Hummela z Glee i seksownego brata najlepszej kumpeli, a do tego ubierał się jak Willy Wonka. Ciemnokasztanowa aksamitna marynarka, którą tego dnia miał na sobie, na kimś innym wyglądałaby tragicznie. Teatralnie pomachał ręką; jego oczy skrywały się za ogromnymi szkłami od Prady. Sączył kawę ze Starbucksa, gdy oprowadzał mnie po piętrze, które zaczynało wypełniać się pracownikami. Księgowi i sekretarki kiwali do mnie ponuro, gdy przechodziliśmy obok nich.
– Możesz wymazać z pamięci każdą jedną osobę i twarz, którą ci przedstawiłem, i wykorzystać tę przestrzeń w mózgu, by zapamiętać urodowe tricki Dua Lipy, bo nikt z nich z nami nie rozmawia i nie uznaje naszego istnienia. Zostaliśmy bezprawnie i brutalnie wykopani z piątego piętra, czyli newsroomu, z powodu wypadku, o którym nie wolno mówić, a który wydarzył się rok temu. – Opadł na fotel i przeczesał palcami kruczoczarne włosy. – Z tego powodu praca nad Couture stała się piekielnie trudna, ale jakoś dajemy radę.
– Co się stało? – Wsparłam łokcie o kolana.
– Szefostwo straciło kogoś ważnego.
– Co to miało wspólnego z wami?
– Tym kimś była nasza szefowa. I za każdym razem, gdy na nas patrzyli, widzieli ją. Dlatego nigdy na nas nie patrzą.
Wyciągnęłam rękę i uścisnęłam dłoń Graya w chwili, gdy zjawiła się moja druga i jedyna znajoma w Couture, krocząc dumnie.
– Ach, moi równie trędowaci, jak ja znajomi i partnerzy w urodowej zbrodni. – Podała mi dłoń. Paznokcie pomalowane były na niebiesko i zielono. – Jestem Ava.
Potrząsnęłam tą dłonią.
Ava wyglądała na osobę przed trzydziestką, tak jak Gray, i ociekała elegancją od czubka głowy aż po palce stóp. Przy jej opalonej cerze, bujnych lokach i kocim spojrzeniu – w zestawieniu z czerwoną, skórzaną mini i żółtymi botkami w stylu vintage – każda księżniczka popu mogłaby wypaść blado.
– Czy dzisiaj mieliśmy się ubrać jak pielęgniarze z psychiatryka? – Obrzuciła moją białą sukienkę z kpiącym spojrzeniem.
Otworzyłam usta, by wyjaśnić, że znam się na modzie w takim samym stopniu, jak jej klawiatura, ale wtedy na twarzy Avy pojawił się szeroki uśmiech, a Grayson wybuchł śmiechem i pokręcił głową.
– Kopertowa sukienka i trampki? Naprawdę? – Otarła łzy z kącików oczu.
– Co jest dla ciebie gorsze: sukienka z lumpeksu czy trampki? – Przygryzłam dolną wargę.
– Zdecydowanie to, że wyglądasz jak dziecko naćpane cukrem, które dorwało się do szafy Hilary Clinton. Jak masz na imię? – Ava zlustrowała mnie wzrokiem.
– Judith. Ale ludzie mówią do mnie Jude.
– Hej, Jude! – Puściła oko, nawiązując do piosenki Beatlesów o tym samym tytule.
– Jestem pewien, że nie raz słyszała ten tekst, Av. – Grayson odwrócił swoje krzesło przodem do monitora Apple i kliknął na ikonę koperty.
Gdy miałam jakieś siedem lat, dzieciaki na moim osiedlu stwierdziły, że zbyt przypominam chłopczycę, by mieć tak kobiece imię. Tak właśnie zostałam Jude. Judith umarła śmiercią powolną i powracała do żywych tylko wtedy, kiedy wypełniałam jakieś dokumenty.
„Jude potrafi dotknąć czubka nosa językiem i pierdzieć pachą”.
„Jude potrafi nas nauczyć jeździć na deskorolce”.
„Jude potrafi skakać na bombę”.
– A skoro już mowa o niepokojących rzeczach, pan Laurent wyda oświadczenie dziś o trzeciej, więc może to i dobrze, że mała panna Reese Witherspoon ukrywa się za sukienką tak brzydką, że powinna być zakazana.
Rzuciłam Avie pytające spojrzenie, a ona strzeliła mi w twarz gumą do żucia.
– Podobają mu się damy, ale bez obaw. Jego syn trzyma go na smyczy.
Godziny mijały, ciągnęły się minuty ponurego dnia. Spędziłam ten czas na szukaniu sposobów na to, by zamrozić, roztopić lub zeskrobać sobie cellulit aż do skóry. Niepokojące. Gdy zegar wybił trzecią, winda zadzwoniła radośnie. I to była jedyna przyjemna część tej sytuacji. Czas się zatrzymał. Tak samo jak ustało stukanie w klawiatury i audycje radiowe przebijające przez szmer rozmów na piętrze. Sądząc po powietrzu, które zawisło nad moją szyją jak miecz, domyśliłam się, że oto objawił się w końcu pan Laurent, właściciel Couture i LBC.
Grayson odepchnął się od biurka i gestem nakazał mnie i Avie wyjść z naszego boksu. Wytarłam spocone dłonie w sukienkę.
– Nadjechała główna atrakcja. Miejmy nadzieję, że Laurent senior nie będzie nikogo obmacywał, a Laurent Junior nie zwolni nas wszystkich, bo właśnie ma okres. – Przemaszerował do głównego hallu na piętrze, kręcąc biodrami.
Zachichotałam. Czyli Laurentowie, okryta złą sławą rodzinka królewska, faktycznie jest upierdliwa! Nie robiło mi to różnicy. Mocno wątpiłam, by pracowali na tym piętrze lub bym miała ich często widywać. Znałam Mathiasa Laurenta, francuskiego potentata. Wydawał się zbyt ważny, by zadawać się z nami, przebywającymi na czwartym piętrze śmiertelnikami wystukującymi cyferki lub testującymi próbki nowych wegańskich perfum.
Gdy stanęliśmy w tłocznej przestrzeni przy recepcji, szczęka mi opadła i wylądowała na podłodze. A język rozwinął się jak czerwony dywan, trochę jak w kreskówkach.
Jezu Chryste.
Niemal słyszałam w głowie Jezusa, który wymachuje pięścią. „Przestań wymawiać moje imię na daremno za każdym razem, gdy przypominasz sobie swój grzech”. Miał rację. W takim tempie powinnam zacząć odmawiać zdrowaśki, choć nie skończyłabym ich aż do trzydziestych urodzin.
Przede mną stał gorący francuski turysta, który trzy tygodnie temu wyprawiał z moim ciałem same grzeszne rzeczy. A wyglądał nie mniej bosko niż tamtej nocy. Z jednym wyjątkiem – teraz wydawał się o wiele straszniejszy.
Célian miał na sobie jasnoszare luźne spodnie, które prezentowały się jak uszyte na miarę, białą dopasowaną koszulę, a na twarzy budzący grozę grymas. Wyglądał na gotowego, by skrócić Kylę o głowę, a jej kończynami nakarmić tłum zebranych wokół ludzi. Obok niego stał niższy o trzy centymetry siwowłosy mężczyzna.
Mathias Laurent miał małe, czarne, nieobecne oczy – przeciwieństwo oczu jego syna, w kolorze indygo. Ale marszczyli brwi w ten sam pogardliwy sposób, przez co człowiek czuł się jak brud pod ich butami.
I najpewniej mieli tę samą władzę, by nas zwolnić.
– Przejdźmy do rzeczy. Teoretycznie jest to zadanie księgowości, ale postanowiliśmy zaangażować Couture, skoro jesteście skarbonką bez dna – zaczął Célian, ze wzrokiem skupionym na wyświetlaczu telefonu.
Wywróciłam oczami, a kolana niemal się pode mną ugięły.
Miał amerykański akcent. Nie francuski. Amerykański. Dźwięczny. Znajomy. Zwyczajny. Wyrzucał z siebie zdania z prędkością światła. Słyszałam go, ale nie słuchałam. Szok zawładnął moim ciałem, a elementy układanki trafiły na swoje miejsca. Przeżyłam przygodę na jedną noc z szefem. Moim zakłamanym, amerykańskim szefem. I teraz musiałam sobie z tym poradzić – i znosić to długo, bo koniecznie potrzebuję tej pracy.
Ktoś strzelił palcami. Moje spojrzenie oderwało się od twarzy Céliana i powędrowało do Graysona, który zmarszczył czoło.
– Wyglądasz, jakbyś starała się nie rozpłakać albo przeżywała silny orgazm. Mam nadzieję, że chodzi o to drugie. I że wiąże się z tym jakieś dziwne, ale zarąbiste wytłumaczenie. Wszystko dobrze?
Pokiwałam głową, zmuszając się do uśmiechu.
– Przykro mi. Pod tą sukienką nie doszło do żadnego orgazmu. Po prostu na chwilę się wyłączyłam.
Kłamstwo. Wystarczyło przypomnieć sobie, jak mi było dobrze, gdy Célian rozsuwał moje uda swoimi dużymi zrogowaciałymi dłońmi i jak zanurzał we mnie język.
I właśnie wtedy słowa przestały zalewać wszystkich jak strumień, a ja zdałam sobie sprawę, że jest w rzeczy samej coś gorszego niż słuchanie doskonałego amerykańskiego angielskiego Céliana. Tym czymś było jego milczenie. W tej chwili ciskał w moją stronę spojrzenia niczym lodowe sople.
Podniosłam wzrok, by napotkać jego spojrzenie. Patrzył na mnie przez dokładnie sekundę, a potem skupił się na Graysonie.
– Zrozumiano, Gregory? – zapytał.
Gregory?
– Wszystko jasne jak słońce, proszę pana. – Grayson się ukłonił. Jego głos drżał lekko.
Célian wskazał na mnie podbródkiem.
– Wybierasz coraz gorsze dziewczyny na okładki.
Cholerny drań.
Rozpoznał mnie. Jego oczy zapłonęły, topiąc obecny w nich lód, i ściemniały w chwili, gdy nasze spojrzenia się spotkały. Pamiętał, i być może męczyło go to, że tu jestem. Tak samo jak mnie.
Chcę odzyskać mojego iPoda, mówiło moje spojrzenie. Miałam na nim ponad trzy tysiące piosenek i wszystkie zbyt dobre, by marnować je na tego palanta.
– Jude Humphry. Młodszy reporter. To jej pierwszy dzień – podkreślił Grayson, niemal błagalnie. Odwrócił się w moim kierunku, jakby chciał fizycznie obronić mnie przed ubranym w garnitur kąśliwym potworem.
Stłumiłam uśmiech, gdy zdałam sobie sprawę, że powiedziałam Célianowi, że mam na nazwisko Spears. Cóż, za to on na pewno nie był Timberlakiem. Był Laurentem. Amerykańskim monarchą w każdym calu. Miliarderem o zdecydowanej potędze i sądząc po naszym jedynym spotkaniu – szalonym kobieciarzem.
Ten człowiek był w tobie!, pisnęłam w myślach. I to nie raz. Jego penis wchodził w ciebie tak głęboko, że krzyczałaś. Wciąż pamiętasz smak jego słonej spermy. Wiesz, że w dolnej części pleców ma pieprzyk. Wiesz, jakie dźwięki wydaje, gdy dochodzi w kobiecie.
W duchu podziękowałam swojemu umysłowi za zniszczenie mi bielizny w miejscu publicznym i pokiwałam głową.
– To przyjemność pana poznać, proszę pana. – Podałam mu dłoń. Moja twarz zapłonęła zawstydzeniem.
Wszyscy na nas patrzyli, a w pomieszczeniu było co najmniej pięćdziesiąt osób. Célian – jeśli naprawdę tak miał na imię – zignorował wyciągniętą rękę. I zwrócił się do mężczyzny za jego plecami.
– Mathias, jakieś słowa mądrości?
Mathias? Tak się zwraca do ojca? Czy naprawdę człowiek z mroźnymi niebieskimi oczami jest aż tak oziębły?
– Myślę, że poruszyłeś już każdy temat – powiedział wielki szef. On naprawdę miał mocny francuski akcent, więc przynajmniej to kłamstwo miało jakieś podstawy. Mathias spojrzał na mnie łagodnie, jakby potrafił wyczytać z mojej twarzy sekret, który dzieliłam z jego synem.
Célian odwrócił się do mnie, rozpinając spinki przy mankietach i podwijając rękawy na swoich żylastych ramionach.
– Księgowość może wrócić do swojej nieszczęsnej pracy. Couture jest zwolniony z tego spotkania. Ale nie da się zwolnić was z pracy przy tym blogu. Panno Humphry? – Niecierpliwie strzelił palcami.
Ruszył już wąskim korytarzem, wiedząc, że pobiegnę za nim jak szczeniak. Bez wątpienia czerpał z tego faktu przyjemność.
– Muszę poruszyć z panią pewien temat.
Poruszyć, poruchać – żadna różnica, prawda?
Rzuciłam Graysonowi błagalne spojrzenie z prośbą o ratunek. Jego oczy odpowiedziały, że zrobiłby to, ale też chce żyć.
Szłam za Célianem tym korytarzem. Moje trampki stukały o podłogę w pośpiechu. Przecisnął się przez tłum księgowych, następnie zatrzymał przy narożnym biurze, otworzył drzwi, warknął: „Wypad!” do człowieka w środku i wskazał głową, bym weszła. Zrobiłam to. Zamknął drzwi i tak oto zostaliśmy tylko we dwoje.
Między nami było nie więcej niż pół metra pustej przestrzeni.
Jego oczy płonęły.
Co nie wróżyło dobrze, skoro to on miał wszelkie działa, a ja ledwie patyki.
– Gdzie podział się twój akcent? – zapytałam z przyklejonym uśmiechem.
– Gdzie się, kurwa, podziały moje pieniądze? – odpowiedział w tym samym tonie, ale jego ironiczny uśmiech był inny. Grzeszny.
Poczułam, jak moja mina łagodnieje. Byłam tak zmieszana jego widokiem tutaj, że zupełnie zapomniałam, co zrobiłam.
– Wzięłam je. – Przełknęłam ślinę.
– Cóż, udawałem. – Miał na myśli akcent.
– Tak się składa, że ja też. – Ja nie odnosiłam się do akcentu.
Właśnie przypomniała mi się umowa z Le Coq Tail. Jeśli nie dałby mi orgazmu, miałam prawo zabrać wszystkie jego pieniądze. Szczerze mówiąc, nigdy w życiu nie miałam takich orgazmów, ale nie zamierzałam się do tego przyznawać. Nie po tym, jak sprawił, że po raz drugi tego dnia poczułam się jak idiotka. Bo udawał francuski akcent. Bo zabezpieczył się na wypadek, gdybym zechciała wymienić się numerami telefonu.
– Panno Humphry – rzucił z politowaniem, jakbym jednocześnie była urocza i irytująca, jak szczeniak sikający na jego drogie mokasyny. – Minie wiele czasu, zanim przestaniesz myśleć o moim fiucie za każdym razem, gdy będziesz się masturbować pod tanią kołdrą na koniec długiego dnia w pracy.
Zabiję go.
Wiedziałam to od razu.
Może nie tego dnia i zapewne też nie następnego, ale to się stanie.
Wypuściłam powietrze i skrzyżowałam ramiona na piersi.
– Przepraszam, że zabrałam twoje pieniądze. – Przeprosiny były bolesne, ale musiałam je wykrztusić dla własnego sumienia. Nie wspominając już o mojej posadzie.
Patrzył, jakbym była przeźroczysta. Jakbym nie powiedziała niczego.
– Oczekuję, że będziesz trzymać buzię na kłódkę w kwestii naszego małego… – Przesunął wzrokiem po moim ciele, ale nie tak, jakby mnie pragnął. Bardziej, jakby chciał się mnie pozbyć.
Zatrzepotałam rzęsami.
– Zapomniałeś języka w gębie?
– Nic z tych rzeczy. – Oparł jedną rękę o drzwi, sprawiając, że wszystko inne wypadało blado w porównaniu z jego seksownym wyglądem. – Pamiętam, że wsadzałem go w twoją cipkę, kilka razy w zasadzie, ale był w niej też mój penis, palce i szczerze mówiąc, wszystko z tego apartamentu, co mogłem w ciebie włożyć. Oszczędzę ci mocnych szczegółów, bo po pierwsze: byłaś tam, a po drugie: od tego momentu zachowujemy się bardzo profesjonalnie. Zrozumiano?
Jezusie, te jego usta…
„Paniusiu, jeśli nie przestaniesz używać mojego imienia na daremno, pójdę ze skargą wyżej!”, warknął Jezus w mojej głowie.
– A ty nie zamierzasz mnie przeprosić? – Wsparłam pięści na talii.
– Za co? – W głosie brzmiało szczere zainteresowanie.
Ile on ma lat? Trzydzieści? Trzydzieści dwa? Teraz, gdy byłam trzeźwa i przyglądałam mu się przez zasłonę gniewu i czystego wstydu, nie wyglądał już tak młodo.
– Za to, że mnie okłamałeś – podniosłam głos, czując, że zaraz nadepnę sobie na stopę. – Za udawanie akcentu i wmówienie mi, że rano wylatujesz do domu. Za…
– To nie twoja sprawa. – Uniósł dłoń, tamując potok moich słów. – Nie żebym kiedykolwiek musiał ci się tłumaczyć, skoro pracujesz tu na stanowisku młodszego redaktora – przypomniał mi chłodno. – Ale tak naprawdę leciałem spotkać się z matką na Florydzie. Mój dom nie znajduje się tutaj. Ale też nie we Francji.
– A akcent? – Żałowałam, że nie mogę przywalić mu w głowę zszywaczem i jednocześnie zachować posady. Niestety, byłam niemal pewna, że kadry nie byłyby zadowolone.
Pociągnął za kołnierzyk, uśmiechając się złowieszczo.
– Lubię prosty, pozbawiony znaczenia seks.
– Nie. Zadbałeś, żebym nie zapytała o twój numer ani nie próbowała dać ci swojego. – W tym momencie nie miałam najmniejszej kontroli nad swoim głosem. A on chyba czuł, że jeszcze chwila, a przywalę mu w twarz.
Patrzył na mnie bez jakichkolwiek emocji.
– Z szaleństwem ci nie do twarzy, Spears.
– Cóż, możesz uważać się za szczęściarza, bo nie planuję wymieniać się z tobą czymkolwiek, czy to numerami, czy płynami, czy nawet uprzejmościami. – Odwróciłam się na pięcie, gotowa wypaść na korytarz. Zrobiłam kilka kroków, ale Célian chwycił mnie za nadgarstek i obrócił w miejscu. Jego dotyk posłał falę prądu do mojej kobiecości, co tylko dowodziło, że mój umysł pozostaje bystry, serce samotne, ale ciało jest głupie.
– Cicho! – ostrzegł.
Wywróciłam oczami. Jakby seks z szefem był czymś, z czym miałabym lecieć do gazety!
– Tak, proszę pana – odezwałam się, podkreślając ostatnie słowa. Strząsnęłam z siebie jego dotyk. – Coś jeszcze, proszę pana?
– Zachowuj się.
– Bo co?
– Bo uprzykrzę ci życie. I będę to robić z rozkoszą. Nie dlatego, że ze sobą spaliśmy, ale dlatego, że ukradłaś mi pieniądze, portfel i prezerwatywy.
Szczerze mówiąc, prezerwatyw po prostu zapomniałam wyjąć. Co jest moim kolejnym powodem do wstydu. Wiedziałam, że stąpam po cienkim lodzie, ale nie chciałam spaść na dno oceanu bezrobocia. Postanowiłam zmienić temat.
– Zapomniałam swojego iPoda w tamtym apartamencie. Znalazłeś go jakimś cudem?
– Nie.
Cholera.
– Mogę odejść?
Zrobił krok w tył.
– Mam nadzieję, że będę widywać panią często, panno Spears.
– Przyjęłam do wiadomości, panie Timberlake.
Uderzałam się w czoło przez całą drogę do swojego boksu, myśląc, że gorzej już być nie mogło. Przyszły właściciel LBC wyglądał na królewsko mściwego, bosko wkurzonego i majestatycznie wybuchowego. Z mojego powodu. Wiedziałam, że będzie mnie unikać jak ognia. I było mi wstyd, że napawa mnie to smutkiem, bo jego zapach, głos i te szalenie nieodpowiednie rzeczy, jakie opuszczały jego usta, fascynowały mnie równie mocno, co doprowadzały do wściekłości.
Gdy dotarłam do siebie, w pierwszym odruchu chciałam się rzucić do testowania perfum. Ale gdy tylko weszłam do boksu, zdałam sobie sprawę, że muszę się wytłumaczyć. Grayson i Ava siedzieli ramię w ramię, każde ze skrzyżowanymi nogami, patrząc na mnie, jakbym była okazem z „National Geographic”. Tylko popcornu im brakowało.
Grayson machnął kciukiem w stronę windy.
– Tłumacz się.
– To nic…
Ava mi przerwała.
– Pan Laurent Junior, czyli dyrektor programu informacyjnego, producent najlepszego programu informacyjnego i Lord Dupkomort nigdy nie zaszczyca ludzi kontaktem wzrokowym, a co dopiero rozmową.
A teraz zaczął? Szok.
– Lepiej zacznij śpiewać, jak w „Idolu”. A ja będę Simonem Cowellem, kochana. – Grayson strzelił palcami, kręcąc tyłkiem po krześle. – Chcę wiedzieć, w jaki sposób, kiedy, gdzie i jak długo. Szczególnie interesuje mnie kwestia długości. Z centymetrami i w ogóle.
Chyba sobie na to zasłużyłam. A Célian nie miał prawa mnie do siebie wzywać i odbywać ze mną prywatnej rozmowy podczas mojego pierwszego dnia. Poza tym wyglądało na to, że ta dwójka będzie jedynymi przyjaźnie nastawionymi do mnie ludźmi na całych pięciu piętrach.
Wbiłam wzrok w podłogę, podkurczając palce w butach.
– Robicie z igły widły. Spotkaliśmy się wcześniej. Przelotnie. W trakcie, hm, wydarzenia towarzyskiego. – Co jest bardziej towarzyskiego od ssania sobie nawzajem różnych części ciała? – Myślę, że oboje byliśmy po prostu zaskoczeni, że się widzimy, i tyle.
Przeraziło mnie, z jaką łatwością kłamstwo wymknęło się z moich ust. Najpierw kradzież portfela, a teraz to. Célian Laurent najwyraźniej wyciągał ze mnie to, co najgorsze.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki