Chcę ci zaufać - Daria Rajda - ebook + audiobook + książka

Chcę ci zaufać ebook i audiobook

Daria Rajda

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Co byś zrobiła, gdyby mąż wyznał Ci zdradę tuż po tym, gdy uprawiał z Tobą seks?

Natalia, pomimo późnej pory, postanawia odwiedzić przyjaciółkę, jednak ostatecznie nigdy do niej nie dociera. Po drodze jest świadkiem zdarzenia, którego zdecydowanie nie powinna była ujrzeć. Choć kobieta od razu się wycofuje, ktoś i tak podąża jej śladem. Z opresji ratuje ją tajemniczy, przystojny nieznajomy. Adrian jednocześnie przeraża, intryguje i pociąga dziewczynę. Ponadto sprawia wrażenie, jakby doskonale wiedział, co tak naprawdę wydarzyło się tamtej nocy.

Kim jest mężczyzna? Jaki ma cel, pomagając Natalii? Czy może być jednocześnie dobrym i złym facetem?

 

 

Daria Rajda, ur. 17.05.1992 r. w Zabrzu, blogerka książkowa; autorka dylogii „Wczorajsza róża”, powieści obyczajowej, którą zadebiutowała w 2018 roku. Ukończyła licencjat z surdopedagogiki oraz studia magisterskie na kierunku pedagogika opiekuńczo – wychowawcza. Niepoprawna marzycielka, do szaleństwa zakochana w kulturze i języku hiszpańskim.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 351

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 51 min

Lektor: Daria Rajda
Oceny
4,3 (66 ocen)
38
15
6
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
PatrycjaWasiak

Nie oderwiesz się od lektury

Natalię poznajemy kiedy w jej życiu nie dzieje się najlepiej. Zdrada męża to małe piwo przy tym co ujrzy pod osłoną nocy. ( nie polecam czytać akurat tego fragmentu w autobusie wracając z pracy o 21 😅 wyobraźnia ludzka nie zna granic 😂 ) z opałowa niczym książe na białym koniu ratuję ją Adrian tylko w wersji współczesnej szpicel na czarnym motocyklu. . Adrian od początku jest chodzącą zagadką. Natalia bezskutecznie próbuje rozgryźć kim tak naprawdę jest i jaką rolę odgrywa w tym przedstawieniu. Kiedy myśli, że już wie na jaw wychodzą kolejne fakty, które tym razem za bolą bardziej niż by tego chciała. . Tych dwoje stąpa po cienkiej linii, która lada moment pęknie tylko które z nich spadnie jako pierwsze by ochronić przed upadkiem drugie? Gdzie w tym wszystkim jest najlepsza przyjaciółka Natalii? Kiedy wszystkie puzzle trafią na swoje miejsce to kto zdziwi się najbardziej? . Oh Czytelniku! Dawno nie czytałam tak wciągającej historii. Dzieje się tam oj dzieje. Przytoczę tu słowa...
10
Fiba1

Nie oderwiesz się od lektury

Super polecam
00
Kabe86

Nie oderwiesz się od lektury

Każda z książek tej autorki to cudo. Lekkie, trzymające w napięciu, pełne emocji historie. Odrobina kryminału ze szczyptą romantyzmu. Książka nie jest przesłodzona jak większość w tym gatunku. Bohaterowie są ciekawi i nie migdalą się ze sobą do znudzenia. Szczerze polecam i czekam na kolejne perełki pióra Pani Darii
00
Bozena_1952

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra zabawa od początku do końca, ale chwilami z przymrużeniem oka. W tej historii tylko miłość była prawdziwa. Polecam serdecznie ❤️
00
Kalotka

Nie oderwiesz się od lektury

Fenomenalna. Sięgając po nią nie spodziewałam się że taka będzie. Wciąga od samego początku, zaskakująca, nie można się od niej oderwać. Warto poświecić dla niej czas. 👍😁
00

Popularność




Copyright © by Daria Rajda, 2021Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2022All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Barbara Mikulska

Korekta: Aneta Krajewska

Zdjęcie na okładce: © by uinmycamera/Shutterstock

Projekt okładki: Adam Buzek

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek, [email protected]

Ilustracje przy nagłówkach: © by pngtree.com

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-8290-082-8

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Epilog

Od autorki

Rozdział 1

Gdybym tylko była odważniejsza i bardziej otwarta na zmiany… Gdybym nie bała się podejmować ryzyka i stawiać czoła wyzwaniom – byłabym w zupełnie innym punkcie życia. A tak… Tkwię w sytuacji, wydawałoby się, bez wyjścia. W zasadzie to miałam kiedyś wyjście – jakieś cztery lata temu, stojąc przed ołtarzem. To wyjście było nawet całkiem sporych rozmiarów i dzieliło mnie od niego zaledwie kilka kroków. Sprintem to by zajęło jakieś pięć sekund. Mawiają, że człowiek uczy się na błędach. No to się nauczyłam. Dziękując za cenną lekcję, czułam, jakbym czekała teraz na dzwonek, który ją zakończy. Jednak Woźny najwyraźniej zaspał i zapomniał o mnie. Nic w tym dziwnego, przecież są jeszcze inni ludzie składający do niego prośby. Co tam taka naiwna baba jak ja; poczeka. W końcu czekanie powoli stawało się moją profesją, tyle że bez zapłaty. Czekałam, aż on wróci z pracy (dziwnym sposobem zawsze musiał zostać „po godzinach”), czekałam aż zmieni koła w samochodzie, czy naprawi to, co się zepsuło. Czekałam na niego, gdy się spóźniał, a finalnie przez niego zawsze spóźnialiśmy się oboje. I tak było niemalże codziennie. Czekałam również na dziecko, którego bardzo pragnęłam – trzydzieści lat to jak myślę najwyższy czas na takie sprawy. On z kolei zawsze miał czas na wszystko. W rzeczywistości płynął jednak nieubłagalnie, a ja powoli stawałam się jego zakładniczką. Codzienne kłótnie sprawiały, że płakałam co noc. Nigdy nie mogłam mu się zwierzyć, czy wyżalić, bo on nie był dobrym słuchaczem. Potrafił zmienić temat lub… po prostu milczeć, gdy potrzebowałam pogadać. Przed nim nie byłam z nikim innym, ale on zaliczał inne dziewczyny. Dawniej był dla mnie całym światem. Teraz ON przysłaniał mi ten świat, a moje serce tak bardzo pragnęło się rozpędzić i przez ten świat biec i biec…

Od dawna podejrzewałam, że ma kochankę, ale wiedziałam też, że nie da mi odejść. Za wiele by na tym stracił, w końcu pracował na menadżerskim stanowisku w firmie budowlanej mojego ojca. Zresztą ja sama chyba nie odważyłabym się na taki krok. Związaliśmy się ze sobą na długo przed ślubem. Trwało to tyle, że nie pamiętałam, jak to jest nie mieć nikogo. Lecz przecież nawet w tłumie człowiek może być tak naprawdę sam, czyż nie? Ja bardzo bałam się samotności. Tak bardzo, że nie potrafiłabym odejść. A może wcale nie chciałam? Bo jeżeli człowiek pragnie ruszyć naprzód, po prostu to robi, bez względu na wszelkie konsekwencje. Ale ja… ja tak nie potrafiłam.

Przemierzałam salon na palcach, aby nie obudzić Grzegorza. Jedyne, o czym myślałam po całym dniu pracy na uczelni i sprawdzaniu prac zaliczeniowych, to gorąca kąpiel, lampka wina i dobra muzyka. Pragnęłam oczyścić umysł z naukowych mądrości i tego całego „paniowania” przez cały dzień, które zawsze przychodziło mi najtrudniej. Przed rozpoczęciem doktoratu, kilka lat pracowałam w szkole, w zawodzie pedagoga, gdzie nie musiałam się pilnować, aby przypadkiem nie zwrócić się do kogoś na „ty” – bo nie wypada. Teraz z kolei, gdyby przyszło mi znowu uczyć w szkole, to bym chyba zwracała się do dzieciaków pan/pani. To by w zasadzie było megazabawne.

Uwielbiałam zabawę i żarty. Grzegorz z kolei był poważnym mężczyzną, choć trzeba przyznać, niesamowicie pociągającym. Nic więc dziwnego, że miał powodzenie u kobiet. Zapewne mógłby mieć każdą.

Natalio, przestań wreszcie tyle myśleć, zganiłam się, a strumień zimnej wody rozprysnął się na mojej twarzy. Jak nie myślenie naukowe, to filozoficzno-dramatyczne. Czy to się w ogóle gdzieś wyłącza?

Uruchomiłam swoje najlepsze kawałki na Spotify i nalałam sobie lampkę białego wina. Czerwone nie należało do moich ulubionych i zawsze robiło mi się po nim niedobrze. Zanurzając ciało w gorącej, pełnej pachnącej piany wodzie, poczułam ukojenie, a moje myśli wreszcie zwolniły. Uwielbiałam takie kąpiele. Nie wyobrażałam sobie, jak można kąpać się w letniej wodzie. Zazwyczaj byłam bardzo oszczędna, jednak tego jednego nie potrafiłam sobie odmówić. Cudowna, długa kąpiel każdego wieczora, to było dokładnie to, co uwielbiałam. Z prysznica korzystałam w ostateczności, tylko gdy naprawdę mi sięśpieszyło.

Po kąpieli owinęłam się ręcznikiem, starannie rozczesując piękne, długie do ramion włosy w odcieniu mlecznej czekolady. No dobra, wcale nie były takie piękne – sypały się jak żywa choinka na Trzech Króli. Do tego wszystkiego zauważyłam, jak bardzo znużone i pozbawione blasku są moje duże, zielone oczy. Nadchodzące wakacje napawały mnie optymizmem i nadzieją na odrobinę odpoczynku – przy założeniu, że naukowiec w ogóle kiedykolwiek odpoczywa. Zarzuciłam na nagie ciało satynowy szlafrok w kolorze fuksji, umyłam zęby, po czym udałam się w stronę kuchni, by zaparzyć sobie kawę. Nie jakiegoś tam mleka z kawą, czy latte z ekspresu. Kawę to ja musiałam mieć porządną, parzoną odpowiednio długo, jedynie z odrobiną ciepłego mleka. Taka z ciepłym mlekiem ma zupełnie inny smak niż wtedy, gdy wlewa się zimne, prosto z kartonu.

Przez zaciągnięte zasłony w mieszkaniu panował półmrok, ale w rzeczywistości wcale nie było jeszcze jakoś bardzo późno. Pomimo tego padałam z nóg. Należałam jednak do grona nielicznych istot na Ziemi, na które kawa wcale nie wpływała pobudzająco, a wręcz przeciwnie. Być może wynikało to z mojego „kawoholizmu”. Trzy, a czasami cztery mocne kawy w ciągu dnia to standard, z którym czułam się całkiem dobrze. Bardzo łatwo wpędzić się w taki nałóg, a ja tkwiłam w nim, odkądpamiętam.

Gdy żyła moja mama, podobnie jak ja uwielbiała ją pić – nie zabiła jej jednak kofeina, lecz pijany kierowca, krótko po moim ślubie. Czasami sobie myślę, że gdyby żyła, łatwiej przyszłoby mi stawić czoła przeciwnościom i sięgnąć po marzenia. Była moją najlepszą przyjaciółką i powierniczką. Zawsze mówiłyśmy sobie o wszystkim. Bardzo brakowało mi naszych rozmów. Ona nie tylko jak nikt inny potrafiła słuchać, ale odnosiłam wrażenie, że potrafiła znaleźć wyjście z każdej sytuacji. Pamiętam, że zawsze mawiała: „Natalko, ty masz być szczęśliwa”. Mamo… wcale nie jestem.

Sączyłam kawę, delektując się nią, gdy w progu stanął Grzegorz.

– Dawno wróciłaś? – spytał.

– Mhm – odparłam, podciągając kolana i obejmując je ramionami.

Czułam, że bacznie mi się przygląda. Jego spojrzenie zapłonęło, gdy zerknął między rozchylające się poły szlafroka. Nieczęsto się kochaliśmy. Nie mieliśmy na to czasu bądź mijaliśmy się w biegu – a przynajmniej ja to sobie tak tłumaczyłam. Ile zdrowy facet jest w stanie wytrzymać bez seksu? Nowłaśnie…

Wstałam, aby włożyć kubek do zlewu. Przy okazji zauważyłam, że naczyń nazbierało się znacznie więcej, więc odkręciłam strumień wody i zaczęłam szorować raz za razem dokładnie każdą rzecz. Grzegorz powolnym krokiem podszedł bliżej, a ja poczułam jego gorący oddech na szyi. Niemalże zaparło mi dech, gdy jego dłoń delikatnie zaczęła przesuwać się po moich plecach coraz niżej. Zdążyłam zapomnieć, kiedy ostatnio byliśmy ze sobą w ten sposób. Czy można się od tego odzwyczaić? Można, tak jak i od osoby, która teoretycznie powinna być nam bliska. Wstrzymałam oddech, gdy dłonie męża wśliznęły się pod szlafrok; delikatnie pieszcząc brzuch, przesunął się niżej i jego ręce zanurkowały między moje nogi. Nagle zapragnęłam, aby to trwało wiecznie. Już dawno nie czułam się w ten sposób. Zakręciłam wodę, po czym pochyliłam się, opierając się piersiami o blat. Z ust męża wydobył się cichy pomruk uznania. Dotykał mnie teraz znacznie odważniej, niemalże boleśnie zaciskając dłonie na moich udach. Nigdy dotąd taki nie był, ale spodobał mi się sposób, w jaki to teraz robił. Moje ciało zareagowało natychmiast, dając sygnał, że jestem na niego gotowa. Zdecydowanym ruchem odwrócił mnie do siebie i chwycił w taki sposób, że w jednej sekundzie moje nogi oplotły jego biodra. Powoli ruszył w kierunku sypialni.

Wewnątrz, jak we wszystkich pomieszczeniach domu, panował półmrok. Łóżko zostało starannie zaścielone – cały on, perfekcjonista, któremu ja nigdy nie mogłam dorównać. Zazwyczaj byłam chaotyczna i bałaganiarska (cud, że nigdy nie pogubiłam prac studentów ani nie pomyliłam realizowanych tematów).

Coś się jednak zmieniło. Jego spojrzenie stało się zimne, choć pocałunki intensywne i zachłanne jak nigdy dotąd. Poruszał się niczym w amoku. Mocno, szybko i boleśnie. To nie był mój mąż. Grzegorz nigdy się tak nie zachowywał, a znałam go przecież bardzo dobrze. A może tylko mi się wydawało, że go znam? W końcu chyba nikt nie jest w stanie poznać nikogo tak do głębi? Nie można nikomu zajrzeć w myśli ani wejść z butami do duszy, rozejrzeć się i wyjść ze wszystkimi informacjami na jego temat. Zawsze pozostanie choćby jakaś niewielka cząstka, która jest tylko nasza, ukryta głęboko, niedostępna dla nikogo.

Zacisnęłam mocno powieki, próbując stłumić targające mną emocje. Byłam bowiem rozdarta pomiędzy bólem a ekscytacją, niepohamowanym szczęściem i nieodpartym lękiem. Uda kurczowo zacisnęłam na jego biodrach, oplatając wyrzeźbioną, wysportowaną sylwetkę. Ja, dla zachowania małżeńskiej wagowej równowagi, byłam „szczęśliwą” posiadaczką nadplanowych czterech kilogramów, choć wiele osób twierdziło, że przesadzam i wcale nie jest tak źle, jak to przedstawiam.

Grzegorz zwolnił, opadając po chwili na łóżko. Zdawał się być teraz taki bezbronny i zupełnie wykończony. Oddychał ciężko, lecz miarowo, ze wzrokiem wbitym gdzieś w dal. Milczał, a ja bałam się odezwać. Tak niewiele trzeba, aby się od kogoś oddalić.

Przekręciłam się na bok, wpatrując w jego twarz, pokrytą dwudniowym zarostem. Delikatnie przeczesując jego gęste blond włosy opuszkami palców, powoli zaczęłam zmierzać niżej, zatrzymując się na policzku. Niegdyś lubił, gdy go gładziłam. Teraz jednak cofnęłam dłoń, czując, że wszystkie jego mięśnie się napinają. Cisza, jaka pomiędzy nami zawisła, powoli stawała się nie do zniesienia. Moja mama zawsze powtarzała, że cisza w związku to niedostrzegalny i groźny wróg. Nigdy nie wiadomo, czego się możemy po niej spodziewać. Nigdy nie wiemy, co przyniesie. Postanowiłam czekać. Nie chciałam odezwać się pierwsza, bo wiedziałam, że głos i tak uwiązłby mi w gardle. W końcu to on przerwał tę ciszę. Zaskoczona jestem, jak bardzo chciałabym teraz do niej powrócić, cofnąć tę chwilę i zacząć od nowa. Jego słowa bowiem nie tyle przerwały milczenie, co złamały miserce.

– Zdradziłem cię. – Jego szept na moment zawisł w powietrzu, aby za chwilę rozpłynąć się, docierając w każdy zakamarek naszego mieszkania.

Rozdział 2

Być może powinnam była wpaść w szaleńczą furię, w coś uderzyć albo coś rozbić. Być może powinnam wykrzyczeć wszystko, co do tej pory we mnie tkwiło. Wyrzucenie wszystkich jego rzeczy z szafy również byłoby niezłym i chyba raczej dosyć zasadnym pomysłem. Ale ja nie byłam nawet zdziwiona, gdy padły te słowa. Co nie znaczyło, że mnie nie zabolały. Gdy takie coś słyszysz, tracisz cząstkę siebie. Lecz pomimo tej straty i tak musisz iść dalej. Może kiedyś będzie lepiej? Może idąc tak przed siebie, napotkasz w końcu szczęście? Może nie będzie leżało na ulicy jak kamień ani rosło niczym kuszący na wiosnę swym zapachem kwiat bzu. Może będzie różą z kolcami lub nieposkromionym dzikim zwierzęciem, które będziesz musiała oswoić. Szczęście zbyt łatwo osiągnięte jest podejrzane. Szczęście zdobyte bez trudu trudniej docenić i łatwiej stracić.

Być może nie należałam do typowych zdradzonych kobiet, które wpadają w histerię, zamykają się w sobie, czy targają na życie kochanków. Ja byłam dziewczyną, która wreszcie pojęła, jak nie wygląda szczęście i czym nie jest miłość. Wreszcie pojęłam, że nie mogę dłużej trwać w tej matni, że pragnę żyć inaczej, że chcę coś zmienić. To ode mnie zależy, czy osiągnę szczęście, bowiem to ja sama piszę scenariusz własnego życia. Ktoś mi kiedyś powiedział, że w chwili, w której dowiadujesz się o zdradzie, mija cała miłość. Nie wierzyłam w to, bo jak można przestać kogoś kochać ot tak, jakby za pstryknięciem palca? Kogoś, kogo kochało się niemalże przez połowę własnego istnienia. Jakim sposobem taka osoba może nagle przestać się dla nas liczyć? Nie, nie przestałam go tak zupełnie kochać, tylko żal okazał się znacznie silniejszy od uczucia.

– Wynoś się – szepnęłam zaskakująco spokojnie i to były w zasadzie jedyne słowa, na jakie było mnie wówczas stać.

Sama zdrada nie ukuła mnie tak bardzo jak fakt, że kochał się ze mną, zanim mi to obwieścił. To był szczyt egoizmu i skurwysyństwa z jego strony. Do tego właśnie pokazał, jakim jest dupkiem wstając i opuszczając w milczeniu sypialnię. Czy tak zachowuje się osoba, która żałuje swojego czynu?

Po chwili usłyszałam, że zbiera się do wyjścia. Narzuciłam na siebie z powrotem szlafrok i poszłam za nim.

– Idziesz do niej – stwierdziłam.

Nie odpowiedział.

A więc trafiłam w sedno. Zastanawiałam się, kim ona jest i czy pracują razem? Czy to ona była powodem późnych powrotów zpracy?

Musieli się bardzo starać, aby ukryć swój romans, by nikt w firmie nie zauważył. A może i wiedzieli? Przecież, jak to mawiają, „zainteresowany” zawsze dowiaduje się na samym końcu. Chociaż zazwyczaj ten „zainteresowany” wyposażony jest w szczególny zmysł podejrzliwości, który pozwala mu i tak domyślać się pewnych rzeczy. Nie zawsze natomiast człowiek dopuszcza do siebie taką możliwość. Po mojej głowie ta myśl krążyła od dobrych kilku miesięcy, lecz czy ich romans mógł trwać tak długo? A może był to tylko wyskok, jednorazowa przygoda – łudziłam się. A przecież to i tak było bez znaczenia. Zdrada to zdrada. A on bynajmniej na pewno nie szedł teraz do kolegi na piwo. A więc jednak tliła się we mnie zazdrość. Jednak zależało mi jeszcze na tyle, aby to wszystko analizować. Ech… a tak bardzo chciałabym niczego nie czuć. Uczucia jednak stanowią główny filar naszego życia. To siła, z którą nie da się walczyć.

– Jeżeli teraz wyjdziesz… – głos mi drżał – możesz już nie wracać.

– Widzisz… – odparł spokojnie – na wszystko jest już chyba za późno. To zaszło za daleko, Natalio. Ona jest w ciąży.

I to jedno zdanie sprawiło, że moje serce pękło i krwawiło, jakby już nigdy nie miało przestać. Bo ta ona zabrała mi właśnie wszystko. Zabrała mi coś znacznie więcej niż męża. Ona odebrała mi moje marzenie, czyniąc je perfidnie swoją własnością, dokonaniem i darem losu, który był MOJĄ nadzieją.

*

Jak powinna zachować się w takiej sytuacji kobieta? Czy istnieje określony wzorzec? Jakiś konspekt postępowania? Nie. To od nas samych zależy, co uczynimy, a ile zranionych dusz, tyle kreatywnych rozwiązań tej beznadziejnej sytuacji. O ile w ogóle można mówić o jakimkolwiek wyjściu, bo przecież będąc w związku, tworząc dom, nie tak prosto jest nagle wszystko zmienić. Jedno było tylko pewne – moje życie już nigdy nie będzie takie samo. Na myśl przychodziło jedynie pytanie, jak się potoczy?

Gorzej?

Lepiej?

Lepiej nie mówić?

Opcji w zasadzie było wiele, w końcu życie było najbardziej kreatywnym bytem, z jakim dane było mi się kiedykolwiekzmierzyć.

Moją reakcją było milczenie. Mimo wszystko chyba mnie zatkało. On z kolei najwyraźniej wybrał jedyną słuszną według niego drogę – tę prowadzącą do niej. I tę, którą sam sobiezbudował.

Dopiero gdy drzwi się zatrzasnęły, a ja zostałam sama, zaniosłam się szlochem. Rozpacz, tak po ludzku przysługuje każdemu. Nieważne, czy jesteś dzieckiem, które zdarło kolano, zdradzoną żoną, alkoholikiem, któremu nie idzie w życiu, czy skazańcem. Płacz pozwala wypłukać odrobinę goryczy ciążącej na sercu i na duszy. Przy założeniu oczywiście, że je masz.

Osunęłam się na zimną podłogę i płakałam bardzo długo, obiecując sobie jednocześnie, że na taką słabość pozwalam sobie tylko teraz. Ten jeden jedyny raz, bo czuję się bezsilna, lecz więcej łez nie uronię. W praktyce nie było to jednak wcale takie łatwe. Czy kobieta, która podejrzewa zdradę jest lepiej przygotowana na prawdę aniżeli ta, która żyje w sielankowej niewiedzy? Czy na takie coś w ogóle człowiek jest w stanie się przygotować? Jak zwykle za dużo analizowałam. Może powinnam była iść na filozofię, a nie robić doktorat z pedagogiki? Aby było zabawniej, musiałam pisać akurat o relacjach, a sama przecież nie byłam w tym temacie ekspertem. To znaczy teoretycznie byłam megaoczytana, ale wiedza a mądrość to przecież dwie różne rzeczy. Jak by nie patrzeć, może powinnam zastanowić się nad wykorzystaniem metody autobiograficznej? Upiekłabym dwie pieczenie przy jednym ogniu – napisałabym doktorat i zafundowałabym sobie autoanalizę własnego życia. Ciekawe tylko, jak bym później te wypocinyobroniła…

Okej, poryczałam sobie, a teraz należało wziąć się w garść. Albo przynajmniej zająć się czymś mniej lub bardziej pożytecznym. Dochodziła godzina dwudziesta druga i niewiele miałam w tej sytuacji możliwości. Mogłam otworzyć kolejne wino i się upić, co było zresztą bardzo kuszące. Mogłam też udać się na imprezę i dać upust emocjom w tańcu, jednakże jutro z samego rana musiałam pojawić się na uczelni. Ostatnią rzeczą, jaka przyszła mi na myśl, to rozmowa z kumpelą z roku. Bez zastanowienia chwyciłam za telefon i wybrałam numer.

– Śpisz? – spytałam niepewnie, zwłaszcza że Patrycja odebrała dopiero po szóstym sygnale.

Z drugiej zaś strony mogłam być z siebie dumna, gdyż dodzwonić się do niej niemalże zawsze graniczyło z cudem i stanowiło nie lada wyzwanie. Dziś wieczorem miałamfart.

– Teraz już nie – odparła. – Żartuję, co tam?

– Powiedz, że mogę wpaść, muszę pogadać i czuję, że jestem w stanie rozmawiać tylko z tobą – powiedziałam na jednym wydechu.

– Ze mną? – Głos Patrycji wskazywał na chwilowądezorientację.

A może jednakspała?

– No tak, w końcu to ty jesteś specjalistką od dialogu. – Uśmiechnęłam się, gdyż była to prawda odnosząca się do zainteresowań naukowych kumpeli, które przekładała na szereg badań i artykułów.

– Jasne, wbijaj. Schłodzę Portado.

– Ty zawsze wiesz, czego mi trzeba. Będę za kwadrans – oznajmiłam i sięrozłączyłam.

Jak dobrze, że człowiek jeszcze posiadał znajomych, że małżeństwo nie przysłoniło przyjaźni, choć nie powiem, bo wiele z nich zweryfikowało. Ludzie, gdy zakładają rodziny, z czasem oddalają się od kumpli. Ja również z wieloma osobami straciłam kontakt. A miały to być przyjaźnie z kategorii „na zawsze”. Teraz została mi Patrycja, z którą śmiałam się do łez i która w zanadrzu zawsze miała jakąś mądrość życiową. Po raz kolejny – zresztą jak zawsze – łudziłam się, że ta przyjaźń przetrwa. Głupia naiwna ja, że też jeszcze się nie nauczyłam, że nic nie trwa wiecznie. Ale skoro dobro nie jest trwałe, zło też musi się kiedyś kończyć, prawda? Ostatecznie przecież mija wszystko.

Rozczesałam włosy i wyszorowałam zęby. Następnie pospiesznie zarzuciłam na siebie jasne dżinsy i granatową bluzkę polo. Chwyciłam w dłoń skórzaną kurtkę w odcieniu ciemnego brązu i pospiesznym krokiem opuściłam mieszkanie, zostawiając za sobą słowa męża, które wciąż wypełniały każdy kąt, unosiły się w powietrzu i bezwzględnie dusiły mnie do utraty tchu.

Na dworze było dosyć ciepło, tylko – jasny gwint – ciemno, a ja panicznie bałam się ciemności. Jakby tego wszystkiego było mało, przez totalnie rozkopaną z powodu remontów drogę musiałam iść naokoło, niespecjalnie ciekawą okolicą. Dobrze, że Patrycja nie mieszkała daleko. W sumie mogłam jej powiedzieć, żeby wyszła mi naprzeciw. Sięgnęłam do kieszeni po telefon i… zdałam sobie sprawę, że komórka została w salonie na komodzie. Nie miałam zamiaru się po nią wracać, tym bardziej że połowa tej strasznej drogi była za mną i niekoniecznie chciałabym ją przemierzać ponownie. Znając życie, pewnie gdy wrócę, nawet pomimo późnej pory będę miała milion nieodebranych połączeń i pół miliona nieodczytanych wiadomości. Bo przecież nikt do ciebie nie dzwoni, gdy masz telefon przy sobie.

Przyśpieszyłam kroku, wiedząc, że zbliżam się do tunelu, który o tej porze naprawdę wyglądał upiornie. Zresztą, co tu dużo mówić, w nocy zawsze wszystko straszyło swoim dźwiękiem, wyglądem, a nawet i milczeniem. Moim patentem było szybkie przemierzenie tunelu, za którym znajdowało się osiedle Patrycji. Strach powoli zaczynał odpuszczać, a ja w myślach już świętowałam dotarcie do celu, gdy usłyszałam głośny trzask. A przynajmniej tak mi się wówczas wydawało. Gdy dotarłam do drugiego końca tunelu, zrozumiałam, że byłam w błędzie. To wcale nie był zwykły trzask. To był wystrzał. Jakieś pięć metrów dalej kilku facetów dyskutowało ze sobą w języku, którego nie mogłam rozpoznać, szamocąc się i przepychając. Spanikowałam. Chciałam natychmiast zawrócić, jednak niewidzialna siła sparaliżowała mnie do takiego stopnia, że trudno było mi nawet złapać oddech. Mężczyźni wciąż stali odwróceni do mnie tyłem, lecz ich żywa dyskusja wywoływała we mnie złe przeczucia, zwłaszcza że w dłoni jednego z nich dostrzegłam broń. Delikatna poświata latarni padająca na tego typa odkrywała wszystkie jego karty. Nie zamierzałam ich jednak odczytywać. Nie chciałam wiedzieć nic więcej poza tym, co zobaczyłam. A ujrzałam młodą kobietę prowadzoną przez dwóch innych mężczyzn do terenowego auta. I wcale nie wyglądała na taką, która wsiadałaby tam z własnej nieprzymuszonej woli. Słaniając się na nogach, jakby ostatkiem sił i świadomości próbowała wyswobodzić się z krępujących jej ciało rąk mężczyzn, którzy pakując ją do środka, nie byli zbyt delikatni. Chwilę stałam w osłupieniu, wgapiając się w rozgrywającą się scenę, po czym moją uwagę przykuło coś, czego zdecydowanie zobaczyć nie powinnam. Zamarłam, gdy zdałam sobie sprawę z koszmarnego widoku, jaki malował się przed moimi oczami. Wiele oddałabym, aby móc odwidzieć to, co zobaczyłam – tuż przy masce samochodu leżało ciało łysego, krępego mężczyzny. Jego twarz wykrzywiał grymas cierpienia. W jednej sekundzie widok ten skojarzył mi się z obrazem „Krzyk” namalowanym przez norweskiego artystę.

Powolnym i ostrożnym krokiem zaczęłam wycofywać się z tunelu, mając nadzieję, że ci ludzie mnie nie zauważą. Miałam ochotę wybiec stamtąd i jak najszybciej zaszyć się w mieszkaniu, niestety, kroki butów na obcasach niosąc się echem, jedynie zdradziłyby moją obecność. Wycofywałam się więc powoli, nie spuszczając wzroku z mężczyzn. Zdawało się, jakby ta chwila rozciągała się w nieskończoność, a jednocześnie okazała się zbyt krótka, aby człowiek miał czas na przeanalizowanie własnego życia, na powtórzenie wszystkiego od samego początku, wracając ostatecznie do punktu, w którym się znajdował. Bo podobno takie retrospekcje dosięgają ofiary u ich kresu.

Gdy przemierzyłam już jakiś kawałek tunelu, wydawało mi się, że mężczyźni spojrzeli w moją stronę. Natychmiast przyspieszyłam kroku. Byłam tak przerażona, że nie wiedziałam, czy ten łomot w skroniach to szaleńcze bicie serca, czy odgłos moich podeszew odbijających się echem w tunelu. Rozpaczliwie marzyłam o tym, aby znaleźć się w domu, choć z drugiej strony zdawałam sobie sprawę z tego, że może się to okazać niezbyt rozsądną decyzją, bo ci ludzie mogli się w ten sposób dowiedzieć, gdzie mieszkam. Jednak w obliczu zagrożenia człowiek myśli tylko o tym, aby się ulotnić, a nie o tym, która miejscówka na ulotnienie się będzie najdogodniejsza. Poza tym chyba każdy zawsze ucieka do domu, to taki instynkt. Uciekamy tam, gdzie czujemy się bezpieczni, tam gdzie nasze terytorium. Nieważne w takiej chwili jest to, że azyl możemy w ten sposób spalić i sprawić tym samym, że przestanie być bezpieczny.

Wreszcie udało mi się wyjść z tunelu. Dyskretnie zerknęłam przez ramię i wtedy nie miałam już złudzeń – dwóch mężczyzn podążało za mną. Pokonywali dzielącą nas odległość spokojnym, nieśpiesznym krokiem, zupełnie jakbym to nie ja była ich celem. Wolałam jednak nie ryzykować i założyłam, że to ja jestem powodem ich przechadzki. Miałam ochotę biec, jednak nie chciałam nadmiernie przyciągać ich uwagi. Kiedyś w pewnym programie przyrodniczym oglądałam starcie lwa z antylopą, która próbowała go odstraszyć, napierając na niego rogami. Lew odskakiwał, jednak gdy ofiara odwracała się, próbując uciekać – lew ponownie przystępował do ataku. Tak sobie pomyślałam, że świat zwierząt niewiele różni się pod tym względem od naszego.

Czułam, że powoli tracę kontrolę nad własnymi nogami i że zaraz zaczną mi się plątać. Gdy tylko opuściłam tunel i weszłam w wąską uliczkę, znajdując się poza zasięgiem wzroku mężczyzn, zaczęłam biec ile tchu. Szybko jednak poczułam, że mój organizm nie daje rady udźwignąć jednocześnie tak silnego stresu i wysiłkufizycznego.

Trzeba było częściej biegać i ćwiczyć, pomyślałam. A tak jak człowiek kondycji nie ma, to nawet przed łomotem nie ucieknie.

Tyle że zapewne groziły mi znacznie gorsze rzeczy niż zwykły łomot. Pewność co do tego zyskałam w momencie, gdy dostrzegłam, że mężczyźni wciąż za mną podążają. Gdy zniknęłam im w ciasnej uliczce, również musieli przyśpieszyć, aby nie stracić mnie z oczu. Jedno więc było pewne – wiedzieli o mnie. A teraz śledzili mój każdykrok.

Czułam, że ledwo oddycham, a w głowie zaczyna mi się kręcić. Nigdy nie byłam zbyt odporna na stres. Zawsze bardziej niż inni denerwowałam się egzaminami na uczelni, konferencjami czy pierwszymi zajęciami ze studentami. Teraz zdałam sobie sprawę, że wszystko to razem wzięte było tak naprawdę niczym w porównaniu z tym, co obecnie przeżywałam.

Wbiegłam w kolejną wąską uliczkę, a następnie skręciłam w lewo i znalazłam się na głównym placu miasteczka. Przystanęłam, panicznie rozglądając się w poszukiwaniu jakichkolwiek przechodniów, a najlepiej policji, którą zazwyczaj często można tu było spotkać. Jak na złość tym razem na rynku panowała pustka, a jedyną „żywą duszą”, jaką udało mi się wypatrzeć, był śpiący na ławce bezdomny. Przy założeniu, że faktycznie jeszcze żył…

Nie wiedziałam, co robić. Czułam, że to już koniec.

Nagle coś ciężkiego powaliło mnie na chodnik. Chwilę zajęło mi, aby zrozumieć, co się dzieje. Mężczyzna o dość przeciętnej posturze, u którego w tunelu dostrzegłam połyskującą broń, dopadł mnie. Próbowałam krzyczeć, jednak jego silna dłoń zakryła mi usta. Wierzgałam nogami tak mocno, jak tylko mogłam. Wiedziałam, że muszę dać z siebie wszystko, bo tylko teraz, zanim przybędą jego koledzy z bandy, mam szansę ocalić życie. Nie był tak postawny jak reszta, więc miałam okazję, by powalczyć o siebie. Analizując szybko – nie, tym razem nie retrospekcje swojego życia, lecz podstawy samoobrony, na którą uczęszczałam lata temu w liceum – wykorzystałam moment, w którym mężczyzna ręką sięgnął do paska spodni po krótkofalówkę. W mgnieniu oka zatopiłam swoje śnieżnobiałe zębiska w jego grubej łapie, którą mnie przytrzymywał. Koleś szarpnął się gwałtownie, wydając z siebie przy tym kilka niezrozumiałych dla mnie okrzyków. Najwidoczniej zupełnie nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Wykorzystując moment zaskoczenia, z całej siły uderzyłam go ręką w gardło. Co prawda w moim zamierzeniu miało to wyglądać nieco inaczej, bo w rzeczywistości koleś tylko zacharczał, na chwilę tracąc oddech i swój gangsterski fason. Podniosłam się, desperacko rzucając się do ucieczki. Ubiegłam zaledwie kilka metrów, gdy usłyszałam za sobą donośny strzał. Opcje w tym momencie w zasadzie były trzy. Broń wystrzeliła przypadkiem (w co wątpię), częstowali mnie strzałem ostrzegawczym, lub na serio próbowali się mnie pozbyć. W końcu widziałam coś, czego ujrzeć nie powinnam. Tylko że ja naprawdę nie miałam pojęcia, co tam się właściwie wydarzyło. Że też to ja musiałam im się napatoczyć, a nie jakiś umięśniony koksik ze służb specjalnych, któremu nie daliby rady. Słabego to łatwo ganiać po tunelach, pewnie!

Obejrzałam się i ujrzałam drugiego faceta, mierzącego do mnie z broni. Przystanęłam, intuicyjnie unosząc ręce. Miałam nadzieję, że to zapobiegnie strzelaniu do mnie jak do kaczki. Obaj stali teraz naprzeciwko, w skupieniu trzymając mnie na celownikach. Nie byłam ani dobrym biegaczem, ani wojownikiem. Doskonale zatem wiedziałam, że gdyby tylko chcieli, to w zasadzie już dawno mogliby mnie dopaść. Z jakiegoś jednak powodu musieli uznać, że nie będą kończyli ze mną tak prędko. Kiedyś byłam fanką thrillerów, więc zdawałam sobie sprawę, że niektórzy zbrodniarze lubią bawić się ofiarą, karmiąc się jej strachem. Jednak człowiek jest taką istotą, która walczy do samego końca, nawet jeżeli jego los i tak już jest przesądzony.

Zrobiłam krok w tył… potem kolejny i jeszcze następny. Wiedziałam jedno: bez znaczenia, czy zginę podczas ucieczki, czy pozbędą się mnie, gdy będę bezczynnie stała – to wciąż i tak będzie morderstwo. A gdy schwytają mnie żywą, mogę pożałować, że mnie nie zabili jednym strzałem. Czasami człowiek musi postawić wszystko na jedną kartę, zaryzykować, aby nie pluć sobie później w brodę, że nic nie próbował zrobić, że nie walczył. Ja zdecydowanie nie miałam zamiaru poddawać się bez walki. Zacisnęłam pięści i z łomoczącym sercem ponownie rzuciłam się do ucieczki. Mężczyźni krzyknęli coś niezrozumiałego, po czym rzucili się za mną w pogoń. W oczach miałam łzy, w gardle sucho, a nogi niemal odmawiały mi posłuszeństwa. Czułam, że to jużkoniec.

Wybiegłam właśnie za róg miejscowego muzeum, gdy poczułam, że ktoś chwyta mnie za rękę.

– Tędy! – krzyknął mężczyzna, pociągając mnie za sobą.

Wydawał się być wysoki, postawny i na pewno ubrany był w czarno-niebieski kombinezon motocyklowy. Pod kaskiem nie mogłam jednak dostrzec rysów twarzy. Facet był też bardzo szybki, ledwie za nim nadążałam. Dobiegliśmy do końca uliczki, po czym skręciliśmy w lewo. Mężczyzna przyparł mnie do muru budynku, ostrożnie wyglądając za róg, zza któregoprzybiegliśmy.

– Cholera… – szepnął, ponownie pociągając mnie za sobą.

Zrozumiałam, że tamci wciąż za mną podążają, a właściwie to teraz już za nami. Dobiegliśmy do niewielkiego parkingu, zatrzymując się przy sporych rozmiarów czarno-zielonymmotocyklu.

– Wskakuj! – krzyknął, a ja dostrzegłam wyłaniającego się zza rogu jednego z mężczyzn. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, od razu to uczyniłam.

Mężczyzna uniósł broń, częstując nas chybionym strzałem.

Ruszyliśmy tak gwałtownie, że niemal zsunęłam się z motocykla. Próbowałam wyrównać oddech, jednak przy takiej prędkości, w dodatku bez kasku osłaniającego usta i nos graniczyło to z cudem. W zasadzie to myślałam, że zaraz udławię się powietrzem. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z sytuacji. Jasna cholera, czyś ty dziewczyno oszalała, zganiłam się. Co ci przyszło do głowy wsiadać na tę maszynę z obcą osobą? A co jeżeli on był jednym z nich?! No cóż… teraz przynajmniej mierzyłam się tylko z jednym bandziorem, a nie z całą bandą, no chyba że ten zamierzał mnie zaraz do nich odstawić. Tak… teraz zdecydowanie miałam kilka chwil na podsumowanie własnego życia.

Gdy mąż przyznał mi się do zdrady, a następnie wyszedł, byłam pewna, że gorzej już nie będzie. Nie doceniałam losu i jego przewrotności – bowiem zawsze może być przecież gorzej. Gdy już wydaje ci się, że tak wiele w życiu przeszłaś i doświadczyłaś, że nic nie jest cię w stanie złamać – mylisz się. Zawsze znajdzie się coś gorszego, a ty będziesz zaczynała od nowa żmudny proces budowania własnej pewności siebie i próbowała przystosować się do sytuacji. Znowu będziesz się bała, wątpiła i analizowała, co poszło nie tak, co powinnaś była zrobić inaczej. Osobiście na pewno odradzałabym wsiadanie na morderczą maszynę z nieznajomą osobą. Odradzałabym też samotne spacery po nocy. A jak już wyjdziesz, proponuję przynajmniej zabrać ze sobą telefon.

Rozdział 3

Nie mam pojęcia, jak długo jechaliśmy, bo kompletnie straciłam rachubę czasu. Poza tym zajęta byłam wewnętrzną paniką i nie zastanawiałam się nad kwestią otaczającej mnie czasoprzestrzeni. Sama przestrzeń natomiast była dosyć mroczna, gdyż właśnie pokonywaliśmy prostą drogę biegnącą przez las. Boże, co za idiotka ze mnie?! Dlaczego musiałam wsiąść na ten głupi motor?! Z drugiej strony zastanawiające było też, co by się stało, gdybym tego nie zrobiła. Ten impuls intuicyjnie uznałam za ratujący mi tyłek. Jak zwykle wyszłam z założenia, że później mogę się martwić tym, co będzie. Mój ociec zawsze powtarzał, że kiedyś takie podejście mnie zgubi. No i właśnie teraz napatoczyła się taka okazja i to nie byle gdzie, bo w środku boru, gdzie nikt by mnie zapewne nie szukał. Patrycja na pewno zdążyła się zorientować, że coś jest nie tak, ponieważ dawno powinnam się u niej zjawić. Pewnie dzwoniła. Tak, ten milion połączeń, który wykrakałam, na sto procent wykonała moja przyjaciółka. No bo na pewno nie mój dwulicowy mąż.

Mój pseudowybawiciel zwolnił i w końcu zatrzymał się na małej stacji benzynowej. Chyba wolałabym jednak jechać dalej. Zwinnym ruchem zszedł z motoru, ja jednak pozostałam na miejscu. Powoli zaczął odpinać kask, a ja natychmiast zacisnęłampowieki.

– Proszę, nie! – krzyknęłam, wyciągając ku niemu dłoń. – Nie znam cię i niech tak pozostanie. Niczego nie widziałam.

– Szkoda, bo to by mogło wiele ułatwić – odparł spokojnie, lecz w jego głosie dało się wyczuć coś jakby zniecierpliwienie.

Gdy zdjął kask, moim oczom ukazała się zmierzwiona, kruczoczarna czupryna i błękitne, na wskroś przeszywające człowieka oczy. Mój wybawiciel był młodym mężczyzną, zdawałoby się nawet, że młodszym ode mnie. Choć, kto wie? Ja sama nie wyglądałam na swój wiek. Duchem i ciałem wciąż miałam dwadzieścia lat. No dobra, może dwadzieścia dwa.

– Odwieź mnie do domu, proszę. – Dopiero teraz zorientowałam się, że przez jakiś czas moje usta pozostawałyotwarte.

– Zrobimy tak: zatankuję, a potem pogadamy – zakomunikował, po czym odkręcił korek w baku.

Chcąc czy nie, musiałam zeskoczyć z maszyny, co oczywiście musiało wyglądać komicznie, bo nie byłam zbyt wysoka, a to cacko zdawało się być ogromne. Może powinnam wykorzystać tę chwilę na ucieczkę? Tylko pytanie, dokąd bym pobiegła? Facet najwyraźniej doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział, że stąd nie ma za bardzo ucieczki. Gdy zatankował, ruszył do budynku, by zapłacić za paliwo. Nie trwało to długo i ponownie pojawił się w drzwiach. Kiedy zaczął zmierzać w moim kierunku, przełknęłam nerwowo ślinę i starałam się na nowo wyrównać oddech.

– Trzymaj! – Rzucił czymś w moją stronę, a moje dwie lewe ręce, o dziwo, nawet to złapały.

Tym czymś okazał się mały, czekoladowy batonik.

– Rodzice uczyli mnie, że nie powinnam przyjmować słodyczy od nieznajomych – zagadałam żartobliwie, próbując rozładować napięcie, któremu chyba tylko ja ulegałam.

– A nie uczyli cię, że ładne dziewczynki nie powinny same szwendać się po nocy? – odparł, uważnie mi się przyglądając. – Poza tym, nie jesteś już za duża, aby słuchać rodziców? – dodał zprzekąsem.

– Wypraszam sobie! – obruszyłam się, zupełnie ignorując pierwszą część jego wypowiedzi. – Mam ponętne trzydzieści lat.

– A nie wyglądasz – skwitował. – Cóż, widzisz… ponętna trzydziestko, ja mam dwadzieścia osiem i uważam, że życie zbyt szybko przecieka przez palce. Tym bardziej nie powinno się kusić losu, spacerując po takiejokolicy.

A więc jednak był młodszy ode mnie. Postanowiłam nie odzywać się więcej, aby przypadkiem go nie rozzłościć. Cholera wie, z kim mam do czynienia. Młodzi, przystojni mężczyźni zazwyczaj bywali narwani i nieobliczalni. O Boże, czy ja właśnie pomyślałam, że on jest przystojny?! Stres najwyraźniej zaburzał moje trzeźwe myślenie. Byłam pewna, że gdy tylko wchłonę trochę cukru, od razu powróci mi jasność umysłu, którą gdzieś zgubiłam. Nic zresztą dziwnego, podczas jazdy z prędkością, jaką rozwinął mój wybawca, można było stracić nawet głowę. No i ja chyba właśnie byłam temu bliska.

Czując, że się rumienię, zaczęłam rozpakowywać batonik. Dopiero, gdy poczułam słodki smak, zrozumiałam, jak bardzo byłam głodna. W końcu mój ostatni posiłek zjadłam jakieś jedenaście godzin temu, jeszcze zanim mój mąż uraczył mnie perfidnym wyznaniem. To niesamowite, jak w ciągu jednej chwili wszystko może się zmienić. Nieprawdopodobne, jak wiele może się wydarzyć w tak niedługim czasie.

– Dobra. – Mężczyzna zgniótł papierek pochłoniętego przez siebie batona i celnie rzucił go do kosza. – Powiesz mi, dlaczego goniła cię ukraińska mafia, hm?

– Że co?! – Na moment przestałam konsumować, a orzeszek z batonika utkwił mi w zębach. – Żartujesz?

Mężczyzna oparł się o motor, splatając ręce napiersi.

– Chciałbym. I sądząc po twojej minie, ty też byś wolała, aby to był głupi żart, conie?

– Znaszich?

– Słuchaj, mała, już dwa razy odpowiedziałaś pytaniem na pytanie, nie racząc mnie odpowiedzią – zauważył, poważniejąc.

Udało mi się przełknąć ostatni kęs batonika. Starałam się oddychać spokojnie, aby przypadkiem z nerwów wszystkiego nie zwrócić. Szkoda by było pozbywać się z żołądka czegoś tak pysznego, zwłaszcza że nie byłam pewna, kiedy otrzymam kolejny posiłek.

– Nie mam bladego pojęcia co to za goście – wyjaśniłam drżącym głosem. – Ja tylko szłam do kumpeli. A właśnie! Pewnie zawiadomiła już policję, bo do niej niedotarłam.

– Nie chcę cię martwić ani psuć twojego uroczego optymizmu, ponętna trzydziestko, ale policja nie zacznie cię szukać przed upływem co najmniej dwudziestu czterech godzin.

No tak, błękitnooki miał rację. Zwłaszcza, że gdyby wgłębić się w moją sytuację rodzinną, najsłuszniejszym założeniem stałoby się to, że po kłótni z mężem postanowiłam wyjechać, odreagować i tak dalej. Przecież zawsze należy najpierw znaleźć milion powodów zniknięcia, licząc na to, że w tym czasie zaginiony sam sięznajdzie.

Jak pech, to po całej linii.

– Czekaj, jest jednak coś – zdecydowałam się jednak mówić. – Nie jestem pewna, ale… chyba widziałam… próbę porwania młodej dziewczyny. Widziałam też jak… jak…

– Jak co? – niecierpliwił się i w zasadzie miał rację.

– Jak załatwili jakiegoś faceta. On… on leżał taki… martwy… N…nie ruszał się jak… jak…

– Jak na martwego przystało – dokończył. – I co było dalej?

Poważnie? Ja mu mówię o martwym gościu, a na nim nie robi to najmniejszego wrażenia?! Okej, starałam się przedstawić wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Okazało się, że pomimo stresu i szoku, jakich doznałam, zapamiętałam całkiem sporo. Ale niełatwo było mi ponownie wracać do tamtych chwil, nawet jeżeli miał to być powrót tylko myślami.

– Pamiętasz, jak ten facet wyglądał?

– Czy ty naprawdę sądzisz, że w takiej chwili skupiałam się na wyglądzie jakiegoś obcego, martwegokolesia?

– Pierwszy raz widziałaśtrupa?

Że co? Nie wierzyłam własnymuszom.

– No coś ty, codziennie widuję przynajmniej kilka – odparłam z przekąsem. – W życiu nie widziałam nic bardziej przerażającego!

– No właśnie, takiego widoku się nie zapomina. Pytam ostatni raz, jak wyglądał tenfacet?

– Było ciemno. Ale chyba był łysy – próbowałam wytężyć pamięć – i raczej nie za wysoki.

Zdawało mi się, jakby przez twarz przepytującego mnie mężczyzny przemknął cień niepokoju, jednak dosyć szybko udało mu się opanować. Facet musiał mieć naprawdę mocne nerwy, że podchodził do sprawy tak spokojnie i naturalnie. To mogło oznaczać tylko jedno – takie rzeczy nie były mu obce. Człowiek jest w stanie przyzwyczaić się do wszystkiego, nawet do tego co makabryczne. A przyzwyczaja się, aby jakoś przetrwać. Ja na przykład powoli oswajałam się z myślą, że mam przerąbane. Zawsze zresztą zakładałam gorszy scenariusz, aby w razie czego uniknąć ewentualnego rozczarowania. Tym razem również wolałam nie robić sobie nadziei, co do pozytywnego zakończenia tej sytuacji. Zdziwiło mnie tylko, że pytał o tego mężczyznę, a zupełnie nie zainteresowała go kwestia kobiety, która z nimi była. Przecież w moich wyjaśnieniach wyraźnie podkreśliłam przypuszczenie, że oni zamierzali jąporwać.

– Musimy jechać – oznajmił po chwili, wyciągając tym razem z kufra drugi kask.

To miło, że nie zamierzał urywać mi głowy swoją szaleńczą jazdą.

– Nigdzie nie jadę – postawiłam sięwystraszona.

– Maleńka, ja nie proszę. – Uśmiechnął się, przechylając lekko głowę.

– Nie uważasz, że należą mi się jakieś wyjaśnienia?! Nie wsiądę, zanim mi nie wyjaśnisz, co jest grane – postawiłam sprawęjasno.

– Dobra – westchnął, ściągając kask, który zdążył już wcześniej założyć. – Masz dwa pytania i radzę ci je dobrzeprzemyśleć.

– Dlaczego mnie stamtąd zgarnąłeś? – Nie wiem, czy to powinno być najważniejsze pytanie, ale ciekawiło mnie najbardziej.

– Pomyśl lepiej o tym, co by się stało, gdybym tego nie zrobił. – Zacisnął usta, mrużąc przy tymoczy.

– Co zamierzasz ze mną zrobić?

– Zapytaj, czego nie zamierzam – odparł, mierząc mnie wzrokiem. Przeszył mnie zimny dreszcz, a serce zabiło szybciej.

– Kim ty, do cholery, jesteś?!

– Pakiet pytań się wyczerpał – odparł lekceważąco. – Następny uruchomi się za dwanaście godzin.

– Dwanaście godzin?! – spanikowałam. – Zamierzasz przytrzymywać mnie tyleczasu?

W sumie perspektywa ta była znacznie lepsza od tej, którą od początku przewidywałam i od tej, która by mnie czekała, gdyby nie zgarnął mnie wtedy z tego cholernegorynku.

– Wsiadaj i nie patrz już tak na mnie tymi zielonymi, wielkimi jak pięć złotych, oczami – rozkazał, a ja posłusznie wykonałam polecenie.

Tym razem nie pędził tak szybko, jednak ja wciąż przy każdym zakręcie bałam się, że złożymy się za bardzo i wylądujemy ostatecznie w rowie. Gdy wyjechaliśmy z obszarów leśnych, poczułam się nieco lepiej. Widząc mijane po drodze duże budynki, sklepy i inne samochody, nabrałam większej pewności siebie. Pytanie tylko, na jak długo? Wkrótce skręciliśmy w boczną uliczkę i zatrzymaliśmy się przy dużym wieżowcu. Mężczyzna pomógł mi zsiąść z maszyny, więc tym razem przynajmniej obyło się bez większej kompromitacji z mojej strony. Ściągnęłam kask i rozejrzałam się wokół. Osiedle jak osiedle, bloki i wieżowce, normalne budynki. Sama w zasadzie nie wiem, czego się spodziewałam.

Błękitnooki ruszył pewnym krokiem w stronę klatki, jakby zupełnie się mną nie interesując. Nie byłam pewna, co robić. Iść za nim? Odejść?

Ostatecznie jednak pobiegłam za nim.

Mężczyzna wpisał kod otwierający, po czym udaliśmy się do windy.

Tylko nie to, pomyślałam.

Okropnie bałam się jeździć windą. Za każdym razem miałam wrażenie, że w niej utknę, albo – co gorsza – że urwie się i spadnę w dół. Ale raczej śmiesznie byłoby stresować się teraz takimi drobiazgami, w obliczu bardziej przejmujących rzeczy, które mi się w ostatnim czasie przydarzyły.

Winda ruszyła w górę, a ja oparłam się o ścianę, próbując ze wszelkich sił wyrównać oddech. Nie mogłam dopuścić do tego, aby zemdleć, bo wtedy to już zupełnie straciłabym kontrolę nad tym, co się wokół mnie dzieje. O ile w ogóle dało się ją stracić jeszcze bardziej. Od kilku dobrych godzin nie mogłam przecież nawet sama o sobie decydować. Mężczyzna oparł się o przeciwległą ścianę, uważnie mi się przyglądając. Robił to tak intensywnie, że bałam się spojrzeć w te jego przenikliwe oczy, które sprawiały wrażenie, jakby czytał ze mnie, niczym z otwartej książki. Gdybym miała określić, jaką jestem książką, zapewne byłaby to farsa. On nie wyglądał mi jednak na typowego czytelnika. Raczej zdawał się być autorem treści.

Dojechaliśmy na ostatnie piętro. Gdy drzwi windy otworzyły się, wyleciałam z niej jak torpeda. Błękitnooki uczynił to powoli i spokojnie, zmierzając w kierunku drzwi, znajdujących się na końcu korytarza. Do środka wszedł pierwszy, zupełnie jakby się mną nieprzejmował.

Dżentelmen, pomyślałam z przekąsem. Zatrzymałam się w progu i nie weszłam dalej. Mężczyzna rozsunął motocyklowy kombinezon i sprawnie zaczął go z siebie ściągać. Po chwili mogłam ujrzeć go w całej okazałości, z nagim torsem, w bokserkach. Był szczupły lecz umięśniony, a jego karnacja miała oliwkowy odcień. Idealnie wyrzeźbiona sylwetka sprawiła, że speszona odwróciłam wzrok. Facet wyciągnął z szafy ciemne dżinsy i jasną, gładką koszulkę, pospiesznie je na siebie wciągając. Zachowywał się zupełnie tak, jakby mnie tam wcale nie było. No pewnie, a później w wiadomościach będą mówić, jak to kolejna głupia laska wpakowała się do paszczy lwa. No i niewiele by się pomylili. Jakkolwiek by na to patrzeć, to w zasadzie sama tu za nim przyszłam. Tyle że tak naprawdę nie odważyłabym się tego nie zrobić. Gdyby zamierzał mnie puścić, to raczej by mnie o tym poinformował.

Mój pseudowybawca nalał sobie wody z dzbanka stojącego na małym ratanowym stoliku, po czym opróżnił szklankę jednym haustem. Dopiero wówczas spojrzał na mnie.

– Wejdź i zamknij drzwi – rozkazał, a ja bez słowa, choć niepewnie, wykonałam polecenie.

Jeszcze chwilę temu obawiałam się, że facet rzuci się na mnie w wiadomym celu – jednak wówczas chyba raczej by się nie ubierał? Stałam więc teraz w przedpokoju, oparta o zamknięte drzwi i niecierpliwie, acz z przerażeniem czekałam na rozwój sytuacji. Jeżeli nie zamierzał mnie ani zabijać, ani wykorzystać, to jakie mogły być jegointencje?

Rozdział 4

Mieszkanie nie było zbyt duże, ale ponieważ nie znajdowało się w nim zbyt wiele rzeczy, sprawiało wrażenie przestronnego. Porządek, który w nim panował, przytłaczał mnie jednak bardzo. U mnie zazwyczaj panował kontrolowany nieład i nie najlepiej się czułam w otwartych, pedantycznie urządzonychprzestrzeniach.

Siedziałam teraz na niewielkich rozmiarów sofie, a on – z fotela obok – przyglądał mi się uważnie, z nutą tajemniczości w oczach. Ewidentnie coś analizował, a ja bałam się pierwsza zabraćgłos.

Przede mną stała szklanka wody, którą mnie uraczył, jednak bałam się ją tknąć. Nie wiadomo, co mógł mi dosypać. Batonik to inna sprawa, był zapakowany, ale ta woda… Nie ma mowy, abym po nią sięgnęła, choć w rzeczywistości suszyło mnie niesamowicie.

– Wzrokiem tej wody nie wypijesz, mała – odezwał się spokojnie, a jego usta drgnęły, lekko unosząc się z jednejstrony.

– Nie chce mi się pić. – Nie wiem, czy bardziej zamierzałam przekonać jego, czy samą siebie.

Przechylił głowę, jakby próbował odgadnąć, o czymmyślę.

– Wypij ją! – Jego wzrok utkwił w moich oczach.

– Potrafisz tylkorozkazywać?

– Uwierz, że gdybym zastosował przymus, inaczej byśmy rozmawiali – odparł, dyskretnie, aczkolwiek zauważalnie, oblizującwargi.

– Nie wypiję jej, bo nie wiadomo, co w niej jest. – Nie zamierzałam ukrywać moich obaw, bo zapewne i tak siędomyślał.

– Mam ci podać skład wody? – Uniósł jedną brew. – Magnez, zapewnewęglowodory…

– Dobra, daruj sobie – przerwałam mu. – Pewnie dosypałeś jakieś paskudztwo, abym była posłuszna.

– Posłuszna… – powtórzył. – Lepiej takich słów przy mnie nie wymawiaj. – Zdawało się, że w jednej chwili jego oczy przybrały ciemniejszy odcień. – Moja wyobraźnia bywa nieograniczona i niebezpieczna, a tego na pewno w tej chwili niechcemy.

Poczułam się niekomfortowo. Pragnęłam jak najszybciej opuścić mieszkanie i uciec przed jego świdrującym spojrzeniem. Facet przyprawiał mnie o dreszcze, obawiałam się tego, co nadejdzie, a jednocześnie w jakiś sposób było toekscytujące.

– Chcę do domu – odburknęłam, splatając ręce na piersiach.

– Coś tu nie gra…

– To chyba normalne, że chcę znaleźć się u siebie?

– Nie gra to, że żyjesz.

– No to mnie może zabij, jeżeli ma ci to przynieść spokój. Miejmy to już za sobą.

– Gdybym zamierzał cię zabić, nie ratowałbym ci wcześniej tyłka.

– Kto wie… psychopaci mają różne zagrania.

– Uważasz mnie zapsychopatę?

– No cóż… Być może uratowałeś mnie po to, aby mieć mnie na wyłączność.

– Znowu schodzisz na niebezpieczne tematy, maleńka. – Zmrużyłoczy.

– Na wyłączność, aby mnie torturować – doprecyzowałam.

– Oj tak, tylko nie podsuwaj mi pomysłów.

Nie wytrzymałam tej gry słów i w końcu parsknęłamśmiechem.

Oblizał ponownie wargi, maskując tym samym uśmiech, który przez ułamek sekundy niczym cień przemknął mu po twarzy. Chyba jednak nie potrafił do końca trzymać fasonu niebezpiecznego szaleńca. A może wcale nie zamierzał nim być? Czy oceniłam go błędnie? W końcu – jakkolwiek było – faktycznie ocalił mnie zopresji.

– Chodzi mi o to, że oni powinni cię zabić – odparł, gdy oboje się już opanowaliśmy.

To znaczy, gdy ja się opanowałam. On ciągle prezentował kamienny spokój.

– Widziałaś morderstwo i prawdopodobnie też porwanie. Nieplanowane i wymykające się spod ich kontroli, sądząc po tym, że odbyło się niemalże w centrum miasta. Oni tak nie działają. No i nie zostawiają przy życiu świadków. Chyba że mieli wobec ciebie inneplany.

– Przecież mniegonili.

– Jakoś nieudolnie…

– Nieudolnie?! Myślałam, że zginę! Wiesz, co przeżywałam?! Możesz sobie w ogóle towyobrazić?!

– Wierz mi, mogę.

No tak. Zapomniałam, że przecież był podejrzanym typem, który zapewne na co dzień pchał się w tego typu akcje.

– Coś poszło nie tak, jak miało. – Uśmiechnął się pod nosem i wcale mi się to nie przewidziało.

– Kim jesteś?

– Adrian, miłomi.

– Super, że postanowiłeś się wreszcie przedstawić, ale nie pytałam o imię.

– Na początek zapamiętaj jedno. Czasami im mniej człowiek wie, tym lepiej dla niego. Widzisz, ty zobaczyłaś nieco za dużo i teraz masz spory kłopot. Zastanów się dobrze, czy na pewno chcesz dokładnie wiedzieć, kim jestem. Gdy zapytasz o to ponownie, odpowiem ci. Ale lepiej, żeby do tego nie doszło. No, a ty jak masz na imię, ponętnatrzydziestko?

– Ponętna trzydziestka ma na imię Natalia i za kilka godzin musi być na uczelni, aby wpisać studentom oceny do indeksów. I lepiej, aby się nie spóźniła.

– Pani profesor? Brzmiseksi…

– Doktorantka.

– Ach, czyli odwalasz wolontariat.

– Lubię to, co robię.

– Bardzo dobrze. Ciesz się tym, póki nie musisz robić tego, czego nie lubisz.

– Tak jakty?

– Przejrzałaś mnie. – Puścił oko, po czym wstał z fotela i jednym ruchem zarzucił na siebie skórzaną kurtkę. – Idziemy? Przecież nauka to rzecz święta.

I co, totyle?

Zamierzał odstawić mnie dodomu?

Tak po prostu?

– Po co było to wszystko? – spytałam, gdy byliśmy już w windzie. Musiałam gadać, aby tylko nie zacząć myśleć o przepaści znajdującej się pod nami. – Dlaczego mnie tu zabrałeś i pozwoliłeś, żebym myślała, że już niewrócę?

– Nie odpowiadam za twoje myśli. Hm… Wyglądasz na zawiedzioną, że jednak wrócisz do domu. – Przyjrzał mi się uważnie, lustrując mnie lazurowym spojrzeniem.

Oczywiście wydawało mu się, że wszystko wie lepiej. A może miał trochę racji. Moje życie było tak nieciekawe, a ostatnio także dołujące, że dzisiejsza akcja stała się w zasadzie najciekawszą rzeczą, jaka mi się w ostatnim czasie przydarzyła. Nie żeby odpowiadały mi takie sytuacje, ale jednak jakby spojrzeć na to z lekkim przymrużeniem oka, coś się przynajmniej działo. Tak, wiem – byłam żałosna.

– Miałem nadzieję, że opowiesz mi coś więcej… że coś jeszcze ci się przypomni – wyjaśnił, gdy wyszliśmy na zewnątrz. – Dlatego cię tu przywiozłem. Ale ty niewiele pamiętasz. – Zamyślił się na chwilę. – Albo nie mówisz całej prawdy – dodał, poważniejąc.

Nie miałam siły się z nim sprzeczać. W końcu, jak to mawiają – tylko winny siętłumaczy.

A ja naprawdę niewiele rozumiałam z tego, co się tam wydarzyło.

*

Adrian odstawił mnie prosto pod moje mieszkanie. Tym razem dużym, czarnym samochodem z czerwonym smokiem przyklejonym zboku.

Gdy się zatrzymaliśmy, spojrzałam w swoje okna. Przez ostatnich kilka godzin nie myślałam o tym, co wydarzyło się przed moim wyjściem. Teraz wszystko powracało ze zdwojoną siłą. Słowa Grzegorza… poczucie upokorzenia i ta cholerna bezradność.

– Hej, wszystko gra? – Z rozmyślań wyrwał mnie głos Adriana. – Nie wydajesz się skakać z radości, no chyba że coś przeoczyłem lub źle interpretuję?

– Dzięki za uratowanie tyłka – odparłam, wysiadając z samochodu i ruszyłam w swojąstronę.

– Poczekaj! – Dopadł mnie tuż przy wejściu. – Oni mogą cię szukać. Niewielkie są szanse, że dowiedzą się, kim jesteś, ale na wszelki wypadek nie przechodź więcej tamtędy. W ogóle najlepiej wyjedź na jakieś dłuższe wakacje. I pamiętaj, aby niczego nigdzie nie zgłaszać, bo możesz tym ściągnąć na siebie tarapaty. W razie czego… – zawahał się – wiesz, gdzie mnie znaleźć.

– Dzięki za rady. Mam nadzieję, że nie będzie to konieczne. – Posłałam mu słaby uśmiech, po czym weszłam dośrodka.

W mieszkaniu wszystko wyglądało dokładnie tak, jak wczoraj, gdy je opuszczałam. Grzegorz nie wrócił do domu na noc. Osunęłam się na podłogę w salonie. Nie chciałam wchodzić dalej. Nasze łóżko zapewne wciąż jeszcze pachniało seksem, a w kuchennym zlewie zalegały naczynia, których nie dokończyłam myć, zwabiona przez męża i perfidnie wykorzystana. Taka się właśnie czułam. Wykorzystana, żałosna, oszukana. Czułam się jak totalna idiotka, która nie widziała, co się dzieje, która na to wszystko pozwoliła. Sięgnęłam wreszcie po telefon, na którym widniało kilka połączeń i wiadomości od Patrycji. Nikt więcej nie próbował się kontaktować ze mną, zresztą kto i po co miałby do mnie wydzwaniać po nocy. Ech, jak łatwo było zniknąć, stać się niezauważalną. Tak niewiele było trzeba, aby nikt cię nie szukał. Wystarczyło wyjść z domu i ukryć się pośrodku czarnej, nocnej otchłani. Nie było cię. Nikt nie wiedział o tobie nic.

*

Na uczelnię dotarłam kilka minut przed ósmą. Jako że miałam jeszcze trochę czasu przed rozpoczęciem studenckich pielgrzymek po wpisy, postanowiłam zajrzeć najpierw do pokoju Patrycji i trochę się wytłumaczyć z wczorajszego wieczoru. Zanim nacisnęłam klamkę, wzięłam głęboki wdech. Czułam się jak studentka, która za chwilę otrzyma milion pytań, a na większość z nich nie zna odpowiedzi. Człowiek do śmierci jest takim studentem, a egzaminy, które stawia przed nim życie, łatwo jest oblać, a co najgorsze los nie wyznaczy kolejnego terminu na powtórkę.

– Natka! – Oczy koleżanki zrobiły się ogromne. – Gdzie ty się podziewałaś? Dzwoniłam do ciebie, pisałam… Już miałam dzwonić do twojego męża i zawiadamiaćpolicję!

– Raczej by mnie nie szukali – odparłam, siląc się na uśmiech. – Policja ma inną robotę, a Grzegorz inną… kobietę. – Nie wierzyłam, że tak łatwo i szybko przyszło mi wypowiedzenie tego nagłos.

– Boże, nie mówisz poważnie? Tak mi przykro. Ale chyba… nie zrobiłaś niczegogłupiego?

– A to już zależy, jak na to patrzeć – powiedziałam, jakby bardziej do samej siebie. – Przepraszam za wczoraj, miałam dosyć nietypową przygodę i znalazłam się w zupełnie innym miejscu niż planowałam. Telefon niefortunnie został w mieszkaniu.

– Okej, po zajęciach widzimy się na kawusi i wszystko musisz mi koniecznie opowiedzieć. Ach… a Grzesiek to idiota i tyle w tym temacie.

– Dzięki, Patka, do później – pożegnałam się, po czym opuściłam jejpokój.

Po drodze do mojej sali, mijając wydziałową tablicę ogłoszeń, spostrzegłam informację o zniknięciu jednej z naszych studentek. Była to już trzecia taka sytuacja w ciągu pół roku. Wcześniej zachodziłam w głowę, jak to możliwe, że ktoś znika bez śladu. Po wydarzeniach z ostatniej nocy zrozumiałam, że tak naprawdę bardzo niewiele potrzeba, aby zapaść się pod ziemię. Czasami wystarczy tylko, że znajdziesz się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie lub ujrzysz coś, co nie spodoba się twoim potencjalnym oprawcom.

Nie znałam zaginionych dziewczyn osobiście, ale jedna z nich uczyła się w grupie, z którą zajęcia prowadziła Patrycja. Podobno była to bardzo rozrywkowa i pewna siebie dziewczyna. Takie często szczególnie narażone są na niebezpieczeństwa, gdyż poznają dużo osób i bywają w wielu miejscach, w których niejednokrotnie bywać nie powinny. Choć z drugiej strony ja po klubach się jakoś szczególnie nie włóczę, a i tak omal nie zostałam sprzątnięta. Być może na to wcale nie ma żadnej reguły.

Wspomnienia ostatnich wydarzeń wciąż nie dawały mi spokoju i nie bardzo mogłam się na czymkolwiek skupić. Dobrze, że już niedługo miałam wybrać się z Patrycją na pogaduchy. Wahałam się, czy powinnam wszystko jej opowiedzieć, z drugiej zaś strony musiałam z kimś o tym porozmawiać, bo inaczej czułam, że zwariuję. Ostatnie zajęcia minęły mi wyjątkowo szybko, a rozmowy ze studentami sprawiły, że nieco się rozchmurzyłam. Uwielbiałam uczyć, pracować z młodymi, żądnymi wiedzy ludźmi. No, przynajmniej niektórzy z nich byli jej żądni. Od października miałam dostać własne przedmioty, dołączając tym samym do upragnionego grona pełnoprawnych wykładowców. Cieszyłam się, że znowu będę miała pracę, bo gdy rozpoczęłam doktorat, rzuciłam szkołę, chcąc w pełni poświęcić się pracy naukowej i rodzinie. Z tym drugim nie do końca mi jak widać wyszło, ale za to wciąż miałam jeszcze przynajmniej szansę na karierę naukową. Człowiek powinien poświęcać się dokładnie temu, co najlepiej mu wychodzi. Nie warto tracić czasu na to, co z góry skazane jest na porażkę. Mam tu na myśli moje małżeństwo. Życie jest zbyt krótkie, aby tracić czas na cokolwiek, co nie przynosi nam radości i satysfakcji. Teraz towiedziałam.

Szybko uwinęłam się ze studentami i pozostałymi, drobniejszymi sprawami, po czym udałam się do kawiarni, w której serwowali przepyszne ciasta, zwłaszcza tort mascarpone, który pałaszowałyśmy niemalże za każdym razem, gdy tuprzychodziłyśmy.

Patrycja kończyła zajęcia dopiero za pół godziny, więc postanowiłam zająć stolik i rozpocząć proces zbierania myśli, które fruwały po mojej głowie jak motyle. Złapanie ich i umieszczenie w odpowiednich szufladkach wcale nie było takie łatwe. Z jednej strony zdrada męża, z drugiej to, co wydarzyło się w nocy. Czy naprawdę coś mogło mi grozić? Dopiero teraz zdałam sobie tak naprawdę sprawę z tego, że gdyby nie Adrian, mogłoby być już po mnie. W jednej chwili przestało liczyć się to, kim jest i czym się zajmuje. Teraz myślałam tylko o tym, że ten facet uratował mi życie. A ja mu nawet nie podziękowałam, jak należy. Zachowywałam się właściwie jak rozkapryszona, zbuntowana nastolatka. A przecież on wcale nie musiał mi pomagać. Nie mógł więc chyba być złym człowiekiem. Bardzo chciałam w to wierzyć. Kto wie, może i on mógł mieć teraz przeze mnie przerąbane.

Wzdrygnęłam się, gdy Patrycja nagle zajęła miejsce naprzeciwko mnie.

– Spokojnie, to tylko ja. – Uśmiechnęła się. – Coś ty takastrachliwa?

– Gdybyś przeżyła to, co ja, też byś była – odparłam tajemniczo, po czym zaczęłam opowiadać, począwszy od wyznania męża, poprzez to czego świadkiem byłam w tunelu, aż po osobę mojego tajemniczego wybawiciela.

Patrycja słuchała jak zahipnotyzowana, co chwilę wpychając do ust kolejny kawałek tortu i popijając go dużą latte.

– Przystojny chociaż ten Adrian? – spytała, gdy skończyłam mówić.

– Serio? Opowiadam ci o zdradzie i morderstwie, a ciebie interesuje akurat kwestia atrakcyjności tegogościa?

– No wiesz… szanuję dramaty i thrillery, jednak romanse pozostają bardziej w moimguście.

– Jakie znowu romanse, Patka! Ja cię normalnie zamorduję.

– O matko, ale chyba nie dołączyłaś do nich?

Obie wybuchnęłyśmy śmiechem. Chyba tego właśnie mi brakowało. Jej poczucia humoru. Bo z nim, nawet to co straszne czy smutne, potrafiło bawić.

– A teraz tak poważnie, co zamierzasz? – spytała, gdy przestałyśmy sięśmiać.

– Zabij mnie, ale naprawdę nie mam pojęcia, co robić. – Ukryłam bezsilnie twarz w dłoniach.

– Jejku, co ty z tym zabijaniem dzisiaj? Chyba faktycznie ci się klimat udzielił. Jesteś strasznie podatna, wiesz?

I w ten sposób minęło nam całe popołudnie. Pół serio, pół żartem, ale jednak do przodu, bo nie byłam sama, bo na mojej twarzy pojawił się uśmiech, pomimo tego całego bagna, które w rzeczywistości mnie otaczało.

Gdy wróciłam do domu, dochodziła godzina siedemnasta.

Nie wiedzieć czemu, nigdy nie lubiłam tej godziny. Nie była już tak do końca dniem, a jeszcze nie stała się wieczorem. Tak, siedemnasta to zdecydowanie depresyjna pora. Gdy weszłam do mieszkania, od razu zorientowałam się, że coś jest nie tak. Drzwi wejściowe nie były zamknięte na zamek, a któreś z okien musiało zostać otwarte na oścież, co poznałam po charakterystycznym przeciągu. Powolnym krokiem ruszyłam w stronę kuchni, zwinnie dopadając wielkiego noża kuchennego. Działałam instynktownie, a moja wyobraźnia podpowiadała mi, że to tamci wrócili się ze mną rozprawić. Pomimo ogromnych rozmiarów ostrza, wcale nie czułam się pewniej i bezpieczniej. Chwyciłam telefon z zamiarem zadzwonienia na policję, jednak w tej samej chwili przypomniały mi się słowa Adriana, aby niczego nie zgłaszać. No tak, w końcu mafia była znacznie potężniejsza od zwykłej, szarej policji. Nagle coś poruszyło się w sypialni, a następnie usłyszałam dźwięk, jakby tłuczonego szkła. Niewiele myśląc, ruszyłam w tamtym kierunku. Serce waliło mi jak szalone. Naprawdę zamierzałam walczyć z uzbrojonymi bandytami za pomocą noża kuchennego? Cholera, trzeba było wybiec z mieszkania, póki było to jeszcze możliwe. Głupia ja, jak się w coś nie wpakowałam, to nie byłam sobą. Niepewnym krokiem weszłam do sypialni i ujrzałam coś, czego zupełnie się nie spodziewałam. A była to właśnie rzecz, której najbardziej ze wszystkich oczekiwać powinnam. Grzesiek ze skupieniem pakował ubrania do dużej walizki, a obok leżało kartonowe pudło, w którym znajdowały się inne drobiazgi. Na podłodze leżały odłamki małego wazonu, którego dźwięk rozbijania napędził mi takiego stracha.

– Nie zamierzałeś się nawet pożegnać? – Do oczu natychmiast napłynęły mi łzy i nie mogłam tego w żaden sposób kontrolować. – Chciałeś spakować się cichaczem pod moją nieobecność, zupełnie jak gdyby nigdy cię tu niebyło?

– Natalio, ja… – Odwrócił się w moją stronę, po czym zastygł w bezruchu. – Ej, no co ty? – Jego przerażony wzrok spoczął na mojej dłoni trzymającej gigantyczny nóż.

Natychmiast opuściłam go i schowałam za siebie. Masakra, co on musiał sobie o mnie w tym momencie pomyśleć. Pewnie, że jestem totalnie zdesperowaną wariatką, która chce targnąć się na jego życie, wymierzając w ten sposób sprawiedliwość za jego niewierność. Może i byłam wariatką, ale do takiej desperacji było mi na szczęście jeszcze daleko. Poza tym po ostatnich wydarzeniach doskonale wiedziałam, co to znaczy, bać się o własne życie. Nigdy nie chciałabym nikogo straszyć w ten sposób. Nawet takiego kretyna jak on, mój mąż, choć może na to zasługiwał.

– Przepraszam. Myślałem, że lepiej będzie, jeżeli się nie spotkamy. Chciałem dać ci trochęczasu.

– Czasu na co? Na pogodzenie się z tym, że zniszczyłeś wszystko, co razem stworzyliśmy?

– Natalio…

– Kochasz ją?

– To nie ma żadnegoznaczenia.

– Kochasz kobietę, z którą będziesz miał dziecko, czy nie? Kim ona jest? Chcę wiedzieć. Wiesz, że i tak się dowiem.

Grzegorz stał jak osłupiały. Faktycznie nie spodziewał się mojego powrotu o tej porze i nie zamierzał dopuścić do naszego spotkania. Zwykle wracałam wieczorem. Nie mógł wiedzieć, że dzisiaj miałam tylko wpisy do indeksów, bo przecież my od dawna już ze sobą normalnie nierozmawialiśmy.

– Jesteś cholernym tchórzem, wiesz?!

W odpowiedzi spuścił wzrok, a ja zrozumiałam jedną rzecz. Zawsze się kłóciliśmy. Ale teraz było inaczej. Milczał i to była ta różnica. Odchodził, tak naprawdę. Człowiek zawsze milczy, gdy odchodzi. Gdy nie ma nic więcej do powiedzenia. Gdy nic nie jest już dla niego ważne. Bo gdy słowa i tak są kłamstwem, lepiej zamilknąć. Być może nie chciał ranić mnie bardziej. Czy prawda miała być dla mnie tak druzgocąca? Czy naprawdę miałam jej nie udźwignąć? Miał mnie za słabą czy niegodną tej prawdy?

– Pójdę już. – Tylko na tyle było go stać. – Mój adwokat będzie się z tobą kontaktował w istotnych sprawach. Nie będę robił żadnych problemów, wszystko będzie tak, jakzechcesz.

– No pewnie, przecież i tak nic nie należy do ciebie. Wszystko zawdzięczasz mojemu ojcu.

– To prawda. Dlatego odchodzę również zfirmy.

Ta kobieta musiała być naprawdę ważna, skoro dla niej rezygnował ze wszystkiego, co do tej pory było dla niego istotne. Z domu, kariery, naszej miłości… choć to ostatnie najwyraźniej już dawno stało się nieaktualne.

– Nie masz dla mnie szacunku, traktując mnie w ten sposób.

– Kiedyś to zrozumiesz.

– Przeciwnie, nigdy nie zrozumiem, dlaczego nam to robisz.

– Dobrze wiesz, że między nami od dawna nie działo się dobrze.

Tak. Miał cholerną rację. Ale chyba zasługiwałam na odrobinę szczerości i wyjaśnień? To, do czego doszło, było jakimś dziwnym, tanim pokazem, a nie normalnym załatwianiem spraw dwojga dorosłych ludzi.

– Dobra, idź już – szepnęłam. – Zejdź mi z oczu.

– Przepraszam – odparł, w jego głosie nie wyczułam jednak ani krzty skruchy.

Odszedł, a ja miałam w zasadzie dwa wyjścia. Rozpaść się bezpowrotnie na miliardy drobnych kawałków lub napisać swoje życie na nowo. Lecz nie do końca mogłam pojąć, jak pisać piórem, w którym zabrakło atramentu…