Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dwa złamane serca. Jedna umowa na udawane randki. Co może pójść nie tak?
Lucie sądziła, że ma wszystko, czego pragnie – kochającego mężczyznę, śliczne mieszkanie i pracę, w której jest naprawdę świetna. Ale piękna bańka prysła, kiedy Lucie nakryła swojego idealnego narzeczonego na tym, jak bzyka się ze swoją osobistą trenerką na ich wymarzonej nowiusieńkiej sofie. Teraz, trzy miesiące później, Lucie mieszka ze swoją najlepszą przyjaciółką i próbuje poukładać sobie życie bez zdradzieckiego niedoszłego męża.
Theo wybiera się na długi weekend do malowniczej Szkocji, gdzie ma być drużbą na ślubie brata. Perspektywa pięknych widoków, a także darmowej wyżerki właściwie powinna go napawać większym entuzjazmem. Gdyby tylko nie żywił uczuć do przyszłej panny młodej…
Kiedy los niespodziewanie krzyżuje drogi tych dwojga, Lucie i Theo zacieśniają więzi przy pączkach, opowiadając o swoich miłosnych katastrofach… i dochodzą do wniosku, że chyba mogą sobie nawzajem pomóc. Jeśli oboje będą przestrzegać zasad, nie ma mowy, żeby coś poszło nie tak.
Pisemny kontrakt? – Załatwiony.
Zmysłowe randki na niby? – Załatwione.
Seksualne iskrzenie, od którego wręcz może zająć się pościel? – A jakże, zała...
Chwila, co?!
Tego nie było w umowie...
Komedia romantyczna, druga z cyklu Love For Days. Uwaga: choć to osobna, niezależna historia, akcja tej powieści rozgrywa się po wydarzeniach opisanych w książce Chłopak, dla którego kompletnie straciłam głowę, więc zawiera treści zdradzające jej fabułę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 381
Dla Taty.
Kojarzycie ten superniezręczny moment w filmie To właśnie miłość, kiedy wychodzi na jaw, że Rick Grimes kocha się w dziewczynie swojego najlepszego kumpla? Cóż, mam poniekąd tak samo, tylko że gorzej, bo nie chodzi o dziewczynę mojego najlepszego kumpla, a o narzeczoną mojego brata bliźniaka.
Amy Clarke – obiekt moich westchnień, dziewczyna moich marzeń i na moje nieszczęście narzeczona mojego brata – opada ciężko na sofę obok mnie, wyrywa mi z dłoni pilota do telewizora i natychmiast zaczyna skakać po programach w tak zwanym najlepszym sobotnim czasie antenowym.
– No więc, jaki serial ostatnio wciągnąłeś? Coś wartego obejrzenia? – pyta, przyglądając mi się zagadkowo.
Wzruszam ramionami i pociągam łyk piwa.
– Nie, nic. Przez ostatnie dwa dni miałem kupę roboty. Gonił mnie termin.
– Och, Theo, znowu? Naprawdę musisz zostawiać wszystko na ostatnią chwilę?
– Wtedy najlepiej mi się pracuje.
Czuję słodki zapach jej perfum, który się nade mną unosi, i ciepło jej ciała przyciśniętego do mojego. Przełykam ślinę i wbijam posępnie wzrok w telewizor, robiąc wszystko, aby nie przyznać przed samym sobą, że uwielbiam być tak blisko niej. Wiem, że pewnie przez to wychodzę na drania, ale nic na to nie poradzę. Bo ona tak naprawdę powinna być moja. Cholera, pierwszy ją zobaczyłem. Okej, mogłem ją sobie zaklepać… ale nie starczyło mi odwagi, żeby się z nią umówić. A teraz, dwa lata później, ona bierze ślub z moim bratem bliźniakiem, tymczasem ja siedzę na ich luksusowej sofie, w ich stylowym, eleganckim mieszkanku, żałując, że sprawy nie ułożyły się inaczej, i udając, że wcale mnie to nie przybija i że nie jestem zazdrosny jak diabli. Czyż to nie tragiczne?
Amy się przesuwa, siadając na podwiniętej nodze, a ja nieznacznie odwracam głowę, żeby dobrze ją widzieć. Włosy koloru różowej waty cukrowej spływają luźnymi falami wokół jej ślicznej twarzy, jej pełne usta są pociągnięte pastelowym błyszczykiem, a iście rajskie, błękitne oczy są idealnie podkreślone czarnym eyelinerem tworzącym efekt „kociego oka”. Amy to ten typ uroczej, ekscentrycznej dziewczyny, zupełnie nieświadomej tego, jaka jest cudowna. Nie ma także pojęcia o tym, że za nią szaleję.
Wzdycha teatralnie i ciska mi na kolana pilota, nie znalazłszy nic ciekawego do obejrzenia w oczekiwaniu na resztę towarzystwa i nasze wielkie wyjście.
– Zaczęliśmy z Jaredem oglądać Wiedźmina. Sęk w tym, że Jared stale pracuje do późna, więc wieczorami mamy czas tylko na jeden odcinek. Przeżywam istne katusze, nie mogąc obejrzeć reszty bez niego.
Po cichu się zastanawiam, czy jeszcze kiedyś poznam taką dziewczynę, dla której będę skłonny cierpliwie poczekać, aby we dwójkę obejrzeć wszystkie odcinki serialu na Netflixie. Pewnie nie.
Może gdybym miał więcej odwagi i zaprosił Amy na randkę na samym początku naszej znajomości…
Spoglądam gniewnie na swoje piwo, bezwiednie skubiąc paznokciem kciuka róg etykiety odchodzącej od butelki.
– Jak myślisz, co by było, gdybym zdobył się na odwagę i zaprosił cię na randkę pierwszego dnia, kiedy się poznaliśmy w tamtym pociągu? – wypalam bez namysłu. Pewnie dlatego, że to już moje trzecie piwo, a nawet nie ma jeszcze dziewiętnastej. Najwyraźniej mój wewnętrzny filtr nie działa, jak powinien, i pozwala mi na swobodniejsze wyrażanie myśli, zwłaszcza że to pytanie od dawna nie daje mi spokoju, sprawiając, że nie śpię po nocach.
Amy ściąga wargi i przekrzywia głowę. Odwracam się do niej i przyglądam, jak rozmyśla o tym, jak by to było, gdybyśmy byli parą. Podoba mi się to, że o tym myśli. Chyba naprawdę jestem chory.
Nagle spogląda mi w oczy i uśmiecha się filuternie.
– Pewnie byłoby nam wspaniale. Jesteśmy bardzo podobni; śmialibyśmy się całymi nocami i w ogóle świetnie byśmy się razem bawili. Układałoby nam się tak dobrze, że po jakimś czasie zabrałbyś mnie do domu i przedstawił rodzinie, i wtedy zobaczyłabym twojego brata, który ująłby mnie tą swoją melancholijną miną i dociekliwym spojrzeniem. Może upilibyśmy się na jakiejś imprezie i Jared opowiedziałby mi jakąś totalnie nerdowską matematyczną anegdotkę ze swojej pracy. I kiedy rozwodziłby się o równaniach i algorytmach, zakochałabym się w nim po uszy. Oczywiście czułabym się z tym okropnie, bo uświadomiłabym sobie, że powinnam być z Jaredem, nie z tobą, i musiałabym ci złamać serce. – Wyciąga rękę i poklepuje mnie po ramieniu, udając, że mnie pociesza po miłosnym zawodzie, który by mi sprawiła. – Obawiam się, że byłbyś tylko pośrednikiem, dzięki któremu poznałabym twojego brata. Przykro mi, Theo.
Auć. Zabolało.
Ale wiedziałem, że tak odpowie, jeszcze zanim to zrobiła. Od zawsze znałem odpowiedź. Amy i Jared są dla siebie stworzeni. Ja z kolei chyba jestem stworzony do samotności, bo na pewno nie ma dwóch tak samo cudownych dziewczyn jak Amy.
Kiwam ze smutkiem głową.
– Czyli dobrze, że jednak cię nie zaprosiłem. Wyobraź sobie, co by było, gdybyś bzyknęła się z nami oboma, a potem musiała żyć ze świadomością, że puściłaś kantem tego z braci, który jest lepszy w łóżku. Byłabyś zdruzgotana i przy każdej okazji próbowałabyś się do mnie dobrać. Ależ by było niezręcznie – żartuję, udając najlepiej, jak mogę, że to hipotetyczne odtrącenie wcale nie było jak cios pięścią w splot słoneczny.
Amy się śmieje i klepie mnie w ramię, przewracając oczami.
– Chciałbyś.
Jeszcze jak!
Na szczęście nie muszę nic odpowiadać, bo w tej samej chwili otwierają się wejściowe drzwi, w których stoją Heather i jej mąż Tim. To bliscy przyjaciele Amy. Podnoszę butelkę w geście powitania, kiedy wchodzą do jej mieszkania jak do siebie. Szczerze mówiąc, my wszyscy tak robimy. Bez przerwy się tu kręcimy, więc nikt nie przejmuje się takimi kurtuazyjnymi bzdurami, jak pukanie czy dzwonienie do drzwi.
Amy dźwiga się z sofy i gwiżdże z uznaniem, taksując wzrokiem Heather.
– Cholera. Ale ty rewelacyjnie wyglądasz!
Heather szczerzy się w uśmiechu i przesuwa dłońmi po opinającej figurę czarnej sukience, wygładzając ją na udach. Muszę przyznać, że rzeczywiście wygląda rewelacyjnie. Tim przygląda się swojej żonie z zadowoloną miną pewnego siebie kolesia, który wie, że wyrwał laskę z wyższej ligi. Ale tak naprawdę tworzą wspaniałą parę, a odkąd nieco ponad rok temu połączyli się węzłem małżeńskim, chodzą cali w skowronkach, czym przyprawiają nas, singli, o mdłości.
Spoglądam na Tima, ubranego w eleganckie spodnie w kancik i jasnoniebieską koszulę z kołnierzykiem, i uświadamiam sobie, że popełniłem ogromną gafę, jeśli chodzi o wybór stroju na dzisiejszą popijawę.
– A niech to! Trzeba się było wystroić? Myślałem, że po prostu idziemy do pubu na kilka głębszych, a potem wracając, wstąpimy po pijaku na pizzę. – Krzywię się, patrząc na swoje znoszone dżinsy i sprany T-shirt z logo Parku Jurajskiego.
Tim wzrusza ramionami.
Zrezygnowany podnoszę się z sofy.
– Idę do łazienki – kłamię.
Mijam łazienkę i bez pytania wchodzę do sypialni Jareda i Amy. Jared i ja jesteśmy bliźniakami. Dzieliliśmy to samo łono, więc pożyczanie jego ubrań to moje święte, przyrodzone prawo.
Podchodzę do szafy, stopami zsuwam adidasy i szybkim ruchem rozpinam guziki przy lewisach. Mój wzrok wędruje ku rzędom drogich, designerskich garniturów Jareda wiszących osobno w pokrowcach. Każdy na przedzie ma przezroczyste okienko, żeby można było bez otwierania zobaczyć, co jest w środku – mój brat lubi takie bajery. Wybieram ciemnoszary garnitur od Toma Forda i rozpinam pokrowiec, zsuwając pospiesznie dżinsy. Odpuszczam sobie koszulę; połączenie T-shirtu i garnituru jest bardziej w moim stylu.
Wkładając ponownie buty, przeglądam się przelotnie w lustrze nad toaletką i na swój widok aż kiwam z uznaniem głową. Wyglądam naprawdę dobrze. Jasnobrązowe włosy są starannie wystylizowane, choć dłuższe niż zwykle i dlatego opadają mi trochę na czoło. Ale efekt sprawia wrażenie zamierzonego, więc się tym nie przejmuję. Jared wydaje fortunę na garnitury, które będą dobrze leżały na jego atletycznym, gibkim ciele mierzącym niespełna sto dziewięćdziesiąt centymetrów, więc skoro jesteśmy właściwie identyczni (przynajmniej pod względem budowy fizycznej), na mnie też leżą jak ulał. Ten konkretny podkreśla wszystkie atuty mojej sylwetki, pozwalając się domyślać, co skrywa, chociaż niczego nie odsłania. Wyglądam w nim elegancko, ale dzięki T-shirtowi i adidasom nie za poważnie, co współgra z moją naturą.
W chwili, kiedy ponownie poprawiam włosy i już mam się spryskać wodą po goleniu Jareda, do pokoju wchodzi Amy.
– Yyy, rodzice nie nauczyli cię pukać? – żartuję, parskając śmiechem.
– Przecież to moja sypialnia! – prycha i unosi brwi. – On wie, że to pożyczasz?
Wzruszam obojętnie ramionami.
– Oczywiście, jak zawsze. Ale wie też, że nie ma sensu mi tego zabraniać.
Amy żartobliwie cmoka z dezaprobatą.
– Theo, za miesiąc skończysz trzydzieści lat. Najwyższa pora, żebyś kupił sobie własny garnitur. – Podchodzi do toaletki i bierze bransolety, a kiedy je wkłada, spogląda na mnie w lustrze.
– A po co, skoro mam brata, który jest moją wierną kopią, i mogę nosić jego? – ripostuję. – Poza tym garnitur wkładam tylko raz na dwa tygodnie, kiedy spotykam się z wydawcą. Nie noszę ich na co dzień, tak jak Jared. On ma ich tyle; nawet nie zauważy, że jakiegoś brakuje. – Na dowód wskazuję ręką zapełniony wieszak. – A to znaczy, że będę mógł go pożyczyć także na moje poniedziałkowe spotkanie i oddać po nim. – Posyłam jej mój rozbrajający i – jak sądzę – czarujący uśmiech.
Śmieje się i wzrusza ramionami, sięgając po brylantowe kolczyki, które potem ostrożnie przekłada przez dziurki w uszach. Dobrze mnie zna. Nie wiem w ogóle, po co ta cała gadka.
– Jeśli włożysz go dzisiaj, to nie będzie potem cuchnął zwietrzałym piwem, kebabem i wstydem?
Odwracam się do niej i uśmiecham triumfalnie.
– Popsikam się odświeżaczem.
Amy przewraca oczami i bierze torebkę, do której wrzuca błyszczyk i miętówki. Wbrew sobie taksuję ją wzrokiem, kiedy się pochyla, żeby zawiązać srebrne converse’y za kostkę. Ma na sobie czarne szorty sięgające tuż za pupę, pod spodem czarne rajstopy, przetykane jakby błyszczącą, srebrną nitką, i dopasowany różowy T-shirt z dekoltem w serek, na widok którego nad górną wargą zbierają mi się krople potu. Wpycham dłonie w kieszenie i mrugam, starając się nad sobą zapanować. Wreszcie odrywam wzrok od jej tyłka.
Nieładnie, Theo. Nieładnie.
– O której Jared ma wrócić z sympozjum? – pytam.
Amy się prostuje i zatyka loki za ucho.
– Lada chwila.
Jak na zawołanie wejściowe drzwi otwierają się i zamykają, a jej twarz rozjaśnia szeroki uśmiech, kiedy z salonu dobiega głos Jareda. Radosny pisk, który wyrywa się z ust Amy, jest dla mnie jak cios w jaja.
Wypada z pokoju, a ja powoli ruszam za nią, patrząc, jak mój lustrzany bliźniak upuszcza torbę i odwraca się do swojej narzeczonej. Na jego twarzy również pojawia się taki sam szeroki uśmiech, kiedy Amy pada mu w ramiona, nie dając nawet chwili na odsapnięcie.
Jared ją łapie i zatacza się nieco do tyłu ze śmiechem, natychmiast miażdżąc jej usta w pocałunku. Amy oplata go nogami wokół pasa i obejmuje za szyję; on jedną dłoń trzyma na jej tyłku, a drugą zaciska na włosach, podczas gdy właściwie się pożerają, zupełnie jakby Jareda nie było kilka miesięcy, a nie jeden pieprzony dzień, w którym musiał odbyć szkolenie.
Między nimi wprost iskrzy. Ich pożądanie wisi w powietrzu jak bezgłośny pierd, który wszyscy czują, ale są zbyt uprzejmi, żeby wyrazić swoje zgorszenie.
Cholerny farciarz.
Opieram się o futrynę i patrzę na ten obrazek, a w głowie mi wiruje. Sęk w tym, że choć w głębi ducha szaleję za Amy, to wiem, że z nim będzie jej lepiej. Nam nigdy by nie wyszło. Amy ma rację: gdybyśmy się wcześniej spiknęli, i tak ostatecznie zakochałaby się w Jaredzie. To było im z góry pisane.
Są dla siebie stworzeni. On ją dopełnia i nigdy nie widziałem go szczęśliwszego. Kiedy na nią patrzy, oczy wręcz lśnią mu z radości, i nawet trudno mi się złościć, że są razem. Jared jest świetny – wspaniały brat i mój najlepszy kumpel. Naprawdę porządny z niego gość i zrobiłbym dla niego wszystko. Zasługuje na Amy i na szczęście, które ona mu daje.
Jednak ta świadomość ani trochę nie tłumi mojej zazdrości. Przez całe moje życie nigdy niczego nie zazdrościłem Jaredowi: ani tej dobrze płatnej pracy, ani szpanerskiej bryki, ani drogich garniturów, ani ładnego mieszkania, ani nawet tego, że najwyraźniej przyszedł na świat ogarnięty i poukładany. O nie. Nigdy nie pożądałem niczego, co posiada... oprócz niej.
Tim przewraca oczami, a potem udaje, że wkłada sobie palec do gardła i rzyga.
– Wiesz, ludzie bulą niezły hajs, żeby oglądać takie rzeczy online.
– Jeśli muszą za to płacić, to znaczy, że szukają w złych miejscach. W necie można znaleźć mnóstwo darmowych filmików. Jeśli chcecie, mogę wam podrzucić parę linków – proponuję, mrugając do niego znacząco w drodze do kuchni po kolejne piwo.
Tim wybucha śmiechem. Przesuwa dłonią po plecach Heather i posyła mi porozumiewawczy uśmiech.
– Obejdziemy się bez. Ale dzięki.
– Cholerny pyszałek – kręcę głową.
Jared i Amy rozmawiają szeptem, stykając się czołami i patrząc sobie w oczy. Amy wciąż jest do niego przyklejona jak plaster do rany.
Opadam ciężko na sofę i udaję, że oglądam telewizję.
– Jak tam w pracy? – pytam Tima, a Amy wreszcie odkleja się od mojego brata.
Jared klepie mnie na powitanie po ramieniu.
– Daj mi pięć minut, przebiorę się i możemy iść.
Kiwam głową na zgodę.
Tim wypuszcza z płuc powietrze.
– Stary, kupa roboty. Już się nie mogę doczekać przyszłego weekendu, żeby mieć całe dwa dni wolne! To będzie sztos!
Heather się śmieje.
– Sztos? Czyżbyś znowu próbował się odmłodzić?
– A co ma być w przyszły weekend? – pytam głupkowato.
Dostaję silny cios w tył głowy. Krzywię się i chichoczę.
– Nic takiego, tylko wesele wszech czasów – pieje zachwycona Amy, uśmiechając się szeroko na myśl o zbliżającym się ślubie.
– Och, tylko tyle?
Jakbym nie pamiętał!
W duchu jednak jestem przerażony. Mój wspaniały plan polega na tym, żeby się upić, i to tak, że wspominając w przyszłości ten dzień, za cholerę nie będę w stanie przypomnieć sobie ani sekundy.
– Tak przy okazji, liczymy, że przyjdziesz z osobą towarzyszącą. Mówiłeś, że kogoś przyprowadzisz – ciągnie Amy, mierząc mnie surowo wzrokiem.
Przewracam oczami.
– I tak będzie. Nie jestem dzikusem.
– No to zdradzisz nam jej imię? Musimy przygotować plan usadzenia gości i winietki. – Pochyla się nad stolikiem, podnosi miseczkę z orzeszkami ziemnymi, bierze garść i wpycha je sobie do buzi, a potem podaje naczynie mnie.
Wzruszam ramionami i również częstuję się garścią.
– Raczej nie. Jeszcze go nie znam. Ale na pewno się dowiecie, jak je poznam. – Posyłam jej szeroki uśmiech.
– Zuchwały podrywacz! – rzuca ze śmiechem Heather, pokazując mi język.
Śmieję się dobrodusznie.
Żaden ze mnie podrywacz. Ale mnichem też nie jestem. Mimo iż tkwię w sidłach jednostronnej, nieodwzajemnionej i niestosownej miłości, chodzę na randki. Do cholery, w końcu jestem facetem. Jeśli akurat nie myślę o pracy, futbolu czy jedzeniu, to myślę o seksie. Mam swoje potrzeby, a moja prawa ręka czasami po prostu nie wystarcza. Będę szczery: na każdym kroku rozglądam się za kimś, kto do reszty zawróci mi w głowie, kto zaprzątnie moje myśli, odciągając je od Amy, i sprawi, że poczuję się mniej parszywie. Jak na razie... bez powodzenia. Jeszcze nie trafiłem na taką, którą byłbym zainteresowany dłużej niż przez kilka randek.
– Jeśli chcesz, mogę cię z kimś spiknąć – oferuje Tim, popijając piwo. – Znam kilka słodkich pielęgniarek, którym mógłbym cię przedstawić. – Wzdryga się, kiedy jego żona podszczypuje go przez koszulę w sutek. – Auć, skarbie. Za co? – pyta i się krzywi, masując pierś.
Heather mruży oczy.
– Jakie słodkie pielęgniarki?
Tim prycha lekceważąco i macha w moją stronę.
– Dla Theo! Przecież nie oglądałbym się za innymi, skoro w domu czekasz na mnie ty, w każdym calu doskonała i taka zadziorna.
Najwyraźniej Heather podoba się ta odpowiedź, bo łagodnieje, wtula się w niego i też zaczyna masować jego bolący sutek.
– Dzięki, brachu. Będę to miał na uwadze – odpowiadam. – Może jeszcze dziś kogoś poznam. Nigdy nie wiadomo.
Amy uśmiecha się radośnie. Chciałaby, żeby tak się stało. Jest jedną z tych dziewczyn, które cieszą się szczęściem innych, i dlatego w ciągu kilku ostatnich miesięcy już nieraz próbowała mnie z kimś zeswatać, niestety z fatalnym skutkiem.
Akurat wtedy do pokoju wraca Jared – w lśniących, czarnych lakierkach, idealnie wyprasowanych spodniach i białej koszuli. Na jego widok oddycham z ulgą, że jednak postanowiłem się przebrać i podkraść mu jeden z garniturów.
– O czym rozmawiamy? – Wyjmuje mi z ręki piwo i jednym haustem opróżnia pozostałe pół butelki, ignorując moje oburzone spojrzenie.
– O nieistniejącej dziewczynie, z którą Theo przyjdzie na ślub – odpowiada Amy.
Jared wskazuje na mnie butelką.
– Jeśli przyjdziesz sam, babcia Amy rzuci się na ciebie jak wygłodniały pies na kość. Miej tego świadomość. Może jeszcze się za kimś rozejrzyj, zanim będzie za późno – droczy się, a w oczach błyszczą mu iskierki rozbawienia.
Wiem, że ani trochę nie żartuje. Peggy, osiemdziesięcioparoletnia ekscentryczna babcia Amy, jest przezabawna... z bezpiecznej odległości. Ale jeśli przyjdę bez dziewczyny, którą mógłbym się zasłonić jak ludzką tarczą, zrobi sobie ze mnie swojego osobistego przydupasa.
Wracam w myślach do mojego kłopotliwego położenia. Wiem, że zostało mało czasu. Sądziłem, że nie będę miał problemu ze znalezieniem damskiego towarzystwa na ślub. Szczerze mówiąc, zazwyczaj przychodzi mi to łatwo: po prostu błyskam uśmiechem, na chwilę knebluję mojego wewnętrznego błazna, za którym większość dziewczyn nie przepada, i – rach-ciach – mam randkę za randką. Ale tym razem nie bardzo jest w czym wybierać.
Jako że ślub zbliża się wielkimi krokami, przejrzałem nawet mój mały czarny notesik (czyli moje rozmowy na WhatsAppie i esemesy) pod kątem ostatnich podbojów, ale nie znalazłem nikogo, z kim chciałbym pójść i zostać uwieczniony na rodzinnym zdjęciu. Kiedy moja mama zagroziła, że sama załatwi mi kogoś do pary, w zeszłym tygodniu w akcie desperacji postanowiłem zajrzeć do folderu „Inne” na facebookowym Messengerze, mając nadzieję, że może tam ukrywa się idealna kandydatka. Niestety tam też nie znalazłem nic ciekawego – no, może z wyjątkiem kilku fotek kutasów i wiadomości od dawno zapomnianych bogatych krewnych z Nigerii, którzy chcieli mi wysłać trochę pieniędzy. Jeśli tak dalej pójdzie, to sam będę wcinał posiłek dla osoby towarzyszącej, tańczył przytulańce z własnym cieniem i płakał o północy spity dżinem, dopóki nie zapadnę w alkoholową śpiączkę.
Może po powrocie do domu zajrzę raz jeszcze do Tindera i sprawdzę, czy tam nie ma kogoś wartego uwagi. Jeśli nikt taki się nie znajdzie, pewnie przyznam się do porażki i pójdę sam, dając się obmacywać Peggy i pozwalając, aby przedstawiała mnie jako swojego bawidamka, jak to robiła na ostatniej rodzinnej imprezie. Brr, na samą tę myśl aż się wzdrygam.
– Słuchaj, coś wymyślę, okej? Będę miał towarzyszkę na ślub. Przestań się tym stresować. Będzie cacy, obiecuję. – Na potwierdzenie kreślę palcem znak krzyża na sercu.
Niewykluczone, że w ostateczności będę musiał komuś zapłacić. Ciekawe, ile życzyłaby sobie za długi weekend ekskluzywna pani do towarzystwa. Pewnie nawet nie byłoby mnie na nią stać.
Jared przewraca oczami i wzdycha z irytacją. Nie podoba mu się, że żyję na krawędzi i tak beztrosko do wszystkiego podchodzę. Denerwuje go to i niepokoi. On to ten odpowiedzialny i zorganizowany – moje kompletne przeciwieństwo.
Klepię dłońmi w uda, żeby zwrócić na siebie uwagę.
– No dobrze. Pora się zbierać. Jeśli jesteście gotowi, to zostawmy dziewczyny same sobie. Wiecie, że dziwnie się czuję w otoczeniu par. Nie cierpię być piątym kołem u wozu. Zacznijmy już ten kawalerski i zalejmy się w trupa!
Wstaję i podchodzę do drzwi, po drodze wyjmując telefon i udając, że wpatruję się w ekran, kiedy chłopaki żegnają się wylewnie ze swoimi połówkami, zanim te dołączą do koleżanek, żeby spędzić babski wieczór.
Jared nawet się nie zorientował, że mam na sobie jego garnitur. A nawet jeśli tak, to słowem o tym nie wspomniał. Jak zwykle.
Jakiż to smutny dzień, kiedy człowiek uświadamia sobie, że całe jego życie można zmieścić do jednej walizki i dwóch pudeł.
Uśmiecham się niezręcznie do rodziców, kiedy wtaszczają do mieszkania cały mój dobytek.
– Och, nie musieliście tego wszystkiego przywozić. – W wolnym tłumaczeniu: szkoda, że tego nie spaliliście.
Moja matka uśmiecha się życzliwie i macha nonszalancko ręką, po czym zamyka mnie w miażdżącym uścisku, poklepując po plecach i rytmicznie się kołysząc.
– Luciella, tak dawno się nie widziałyśmy. Och, moje dziecko! – Jej silny włoski akcent ogrzewa mi serce niczym kocyk.
Ujmuje moją twarz w dłonie i ściska mi policzki, a potem trajluje po włosku, jak bardzo mnie kocha i jak się za mną stęskniła. Można by pomyśleć, że nie widziałyśmy się całe tygodnie – ale nie, minęły raptem cztery dni. Po prostu lubi dramatyzować.
– Mamo, dobrze cię widzieć. Szkoda, że nie zadzwoniłaś i nie powiedziałaś, że będziecie. – Silę się na swobodny ton, ale prawda jest taka, że nie zaszkodziłoby, gdyby mnie o tym poinformowali choćby z niewielkim wyprzedzeniem. Może wtedy nie zastaliby mnie w piżamie i zdążyłabym włożyć stanik!
Przywołuję na twarz wymuszony uśmiech i spoglądam na tatę. Wyciera czoło chusteczką, zmordowany po tym, jak tachał te wszystkie pudła na trzecie piętro do mieszkania, które teraz dzielę z moją najlepszą przyjaciółką. No dobrze, właściwie to podnajmuję pokój, w którym Aubrey miała wcześniej gabinet – ale na jedno wychodzi.
– Ciao, tato.
Uśmiecha się, a jego ciemne oczy aż błyszczą.
– Cześć, bambina.
Mama gładzi mój policzek i patrzy mi w oczy.
– Luciella, dlaczego Lucas zwozi do nas twoje rzeczy? Czemu się z nim nie spotkasz i nie spróbujesz się z nim dogadać? Hmm? – Ściąga wargi.
Bo to zdradziecki łajdak.
Zaciskam zęby, żeby tylko nie powiedzieć tego na głos.
To trochę... skomplikowane. Tata Lucasa i mój są wspólnikami w firmie, a poza tym najlepszymi przyjaciółmi. Można powiedzieć, że dorastałam z Lucasem; chyba z góry było wiadomo, że kiedyś będziemy razem. Nasi rodzice w każdym razie bardzo do tego dążyli. Moja matka zawsze go uwielbiała. Lucas jest wiceprezesem do spraw sprzedaży w firmie mojego ojca. I choć bardzo chciałam, żeby poznali prawdę, nie mogłam ich dodatkowo przytłaczać tym, że mój wspaniały narzeczony mnie zdradził. To nie ich problem, tylko nasz. Powiedziałam więc wszystkim, że rozstaliśmy się w zgodzie. I dlatego nasi rodzice nadal przy każdej okazji agitują za tym, żebyśmy się zeszli.
– Mamo, przestań naciskać. To się nie wydarzy. Z nami koniec.
On już się z tym pogodził.
Wzruszam ramionami i unoszę brwi.
Mama wzdycha przeciągle, odgarniając z twarzy długie, lśniące brązowe loki.
– Słyszę, co mówisz. Ale matka może mieć chociaż cień nadziei. – Uśmiecha się słabo, a potem przenosi wzrok na pudła. – Tomas, gdzie paczka z jedzeniem? Zostawiłeś ją w samochodzie? No to nie stój tak. Idź po nią! Oh, mio Dio.
Mama jest chyba jedyną osobą, która może bezkarnie komenderować Tomasem Gordio.
Mój ojciec to ważna persona, słynie z ciętego języka i nosa do interesów, ale za bardzo ją ubóstwia, żeby się z nią sprzeczać. Dorastałam z nadzieją, że ja też kiedyś spotkam kogoś, kto będzie mnie kochał tak samo, jak ojciec kocha moją matkę.
Szeroko się uśmiecham, nastawiając uszu na wzmiankę o jedzeniu. Moja mama – jak typowa Włoszka – uwielbia gotować. Jej wałówki są już owiane legendą, a to znaczy, że ja i Aubrey pewnie nie będziemy musiały gotować przynajmniej ze dwa tygodnie. Już na samą myśl o tych pysznościach cieknie mi ślinka.
Do przedpokoju wchodzi moja najlepsza przyjaciółka.
– Czy ktoś tu wspominał o jedzeniu? – Uśmiecha się do mojej mamy i serdecznie ją obejmuje. – Witaj, Stello.
Kiedy tata schodzi ponownie na dół, a Aubrey zaciąga moją mamę do salonu, spoglądam na kartony i marszczę brwi. To relikty przeszłości, to, co zostało po moim nieudanym związku. Mój były narzeczony napisał do mnie w zeszłym tygodniu i oświadczył, że pakuje do pudeł wszystko, co zostawiłam w naszym mieszkaniu. Najwyraźniej chciał je szybko opróżnić i sprowadzić swoją nową zabawkę, żeby mogła się nacieszyć moim pięknie urządzonym domem i nowiusieńką kuchnią.
Do górnego pudła jest przyklejona koperta. Pochylam się i ją odrywam, a serce ściska mi się na widok znajomego niechlujnego pisma. W środku jest liścik.
Lucie, jeśli o czymś zapomniałem lub jeśli chcesz jeszcze coś zabrać, daj mi znać.
Mam nadzieję, że wszystko u Ciebie w porządku.
Lucas
Nie dołączył żadnego całusa. Osiem lat razem i nie zasłużyłam nawet na marne „cmok” na końcu. Dłuższą chwilę patrzę na jego podpis. Lucas i Lucie – mamy nawet pasujące imiona. Wszyscy uważali, że to znak i że jesteśmy sobie przeznaczeni. Uwaga, spoiler: wszyscy się mylili.
Zgniatam jego liścik w kulkę i ciskam ją niedbale do kartonu, przesuwając paczki stopą pod ścianę.
Kiedy przed trzema miesiącami wróciłam któregoś wieczoru do naszego/jego eleganckiego mieszkanka i nakryłam mojego kochającego narzeczonego na tym, jak posuwa swoją dziewiętnastoletnią osobistą trenerkę na naszej/jego kanapie, spakowałam wszystkie swoje ciuchy, buty oraz kilka ulubionych torebek, i wybiegłam z domu, nawet się za siebie nie oglądając. Cokolwiek znajduje się w tych kartonach, nie jest to coś, czego bym chciała, pewnie jakieś szpargały i inne pierdółki, uzbierane przez te lata, gdy ze sobą byliśmy. Głównie tandetne i nic nieznaczące barachło, które kiedyś definiowało całe nasze życie, a teraz niechciane zostało wrzucone do pudeł, gdzie będzie już tylko zbierać kurz.
Moje rzeczy zagracają korytarz, tak że nie mogę domknąć drzwi wejściowych, więc chwytam rączkę walizki i przeciągam ją do mojego pokoju. Nie jest to może najpiękniejszy pokój pod słońcem: jednolite ściany w kolorze magnolii, upstrzone pustymi haczykami na zdjęcia i tłustymi plamami po masie klejącej, oraz tanie meble z sosny, które razem z psiapsiółką wyszukałyśmy w lokalnym sklepie charytatywnym. Daleko mu do luksusowego, stylowego apartamentu z dwiema sypialniami, który wyremontowałam z Lucasem, ale nie mam co narzekać. Nie stać mnie na wynajem własnego mieszkania i mogę tylko dziękować za taką fantastyczną przyjaciółkę jak Aubrey, która była gotowa odstąpić mi swój gabinet i pracować w łóżku, żebym miała dach nad głową i w wieku dwudziestu sześciu lat nie musiała się wprowadzać z powrotem do rodziców. To by dopiero było żałosne.
Otwieram walizkę, unoszę klapę i spoglądam na to, co zdaniem Lucasa jest moją własnością. Są tam nasze zdjęcia oprawione w ramki, rzeczy, które kupiliśmy na wakacjach, jakieś breloki do kluczy, pluszowy miś, którego mi sprezentował, kiedy zaczęliśmy się spotykać, kilka płyt CD i DVD oraz czarna Magiczna Kula Zgadula, którą mam, odkąd byłam nastolatką.
Opadam na moje niezbyt wygodne łóżko, sięgam po kulę i obracając ją w dłoniach, myślę o porażce, jaką jest moje życie. Nie mam nic oprócz ciuchów, tej walizki i dwóch pudeł pełnych śmieci.
Zamykam oczy i potrząsając kulą, wypowiadam pytanie:
– Czy Lucie jest przegrywem?
Unoszę powieki i z niecierpliwością wpatruję się w atramentowe okienko, czekając, aż na wierzch wypłynie mały trójkącik.
ZDECYDOWANIE TAK.
– Och, cudownie. Nawet pijane laski w klubowej toalecie udzieliłyby mi więcej wsparcia – prycham i ciskam zdrajczynię na łóżko.
Ale szczerze mówiąc, kula ma rację. Na tę chwilę jestem przegrywem, który nie ma absolutnie nic do zaoferowania.
Kiedy byłam z Lucasem, naiwnie podporządkowałam mu całe swoje życie, nie myśląc o tym, co będzie, jeśli nam się nie ułoży. To on miał przed sobą fantastyczne perspektywy i szybką ścieżkę kariery w biznesie. Jest ode mnie starszy o pięć lat, więc kiedy ja przymierzałam się do tego, żeby pójść na moje wymarzone literaturoznawstwo, on skończył studia z wyróżnieniem i właśnie stawiał pierwsze kroki w swojej nowej, wspaniałej pracy. Miałam wtedy osiemnaście lat, byłam w nim szaleńczo zakochana i po prostu głupia. Pozwoliłam, żeby odwiódł mnie od moich planów. Gdybym poszła na studia, na pewno miałabym dla niego znacznie mniej czasu – i nie oszukujmy się, na co mi właściwie dyplom, skoro on kosił taką forsę? Dlatego odłożyłam na bok swoje ambicje i zatrudniłam się w naszej rodzinnej firmie jako osobista asystentka Lucasa. W zasadzie nawet mi to nie przeszkadzało. W każdym razie nie przyznawałam się do tego. I uczciwie mówiąc, byłam w tym naprawdę dobra. Z moimi wspaniałymi zdolnościami organizacyjnymi i okiem do szczegółów rządziłam tym miejscem – i nim też! Lucas po prostu nie mógł się beze mnie obyć... do czasu.
Nie ma to, jak być mądrym po fakcie.
Nieświadomi naszej przyszłej problematycznej sytuacji, przeprowadziliśmy się do mieszkania wymagającego remontu, które Lucas kupił za prowizję otrzymaną po pierwszym roku pracy. Ja byłam jeszcze młoda i nie zarabiałam zbyt wiele jako asystentka, więc to Lucas opłacał wszystkie rachunki i to jego nazwisko widniało na umowie hipotecznej i papierach stwierdzających własność samochodu. Środki z jego karty kredytowej poszły na remont i meble, ja z kolei płaciłam za jedzenie i inne niezbędne rzeczy. Nieważne, że sama wszystko wybrałam i urządziłam, że go wspierałam i umożliwiłam mu zdobycie tego, co ma. To wszystko było jego.
Z prawnego punktu widzenia pewnie mogłabym się z nim procesować o jakąś odprawę, może z tytułu ustawy o związkach partnerskich albo uprawnień przysługujących konkubentom czy czegoś w tym stylu, ale nie mogłabym tego zrobić, nie mieszając nazwiska moich rodziców z błotem i nie wciągając ich w nasze życiowe dramaty. Dlatego machnęłam na to ręką. Trzy miesiące temu spokojnie wyszłam z jego mieszkania ze swoimi ubraniami i obwieściłam, że już nigdy więcej nie chcę go widzieć. Okej, może nie aż tak spokojnie. Trochę krzyczałam po włosku, rzuciłam klątwę na jego przyszłe dzieci, pocięłam jego designerskie dżinsy i podlałam jego roślinki wybielaczem – ale go nie zabiłam, więc właściwie było spokojnie, no nie?
Niestety po rozstaniu straciłam nie tylko ukochanego i dach nad głową, lecz także źródło utrzymania, bo nie zamierzałam pracować dla człowieka, który rozdeptał mi serce. Co jak co, ale nie jestem masochistką.
Miałam wszystko, planowałam ślub, wybierałam imiona dla naszych dzieci, i nagle zostałam z niczym – bez domu, bez pracy i bez perspektyw.
Mogę tylko powiedzieć: dzięki Bogu za przyjaciół! Moja wieloletnia psiapsiółka Aubrey przyszła mi z pomocą i skierowała moje życie na właściwe tory. Przygarnęła mnie do siebie, wysłuchała mojego biadolenia, oglądała ze mną filmy z Meg Ryan, dopóki oczy nie zaczęły nam krwawić, i pochłonęła ze mną takie ilości czekolady i lodów, że obie przytyłyśmy prawie po pięć kilogramów. A potem, kiedy nikt w mieście nie chciał mnie zatrudnić jako osobistej asystentki, Aubrey załatwiła mi robotę u siebie. Najlepiej! Owszem, to (bardzo) nisko opłacany staż, ale za to w wydawnictwie, a ponieważ już od dzieciństwa byłam wielkim molem książkowym, taka praca to dosłownie spełnienie moich marzeń, z których zrezygnowałam, żeby spełnić oczekiwania Lucasa.
Teraz co prawda znajduję się na najniższym szczeblu drabiny, ale robię, co do mnie należy, żeby zasłużyć na uznanie, i przy odrobinie szczęścia, a także dzięki prawdziwej harówce liczę, że pod koniec mojego rocznego angażu zdobędę etat młodszego redaktora, który ma przypaść w udziale najlepszemu stażyście. Wystarczy, że pokonam dwie inne dziewczyny, które również zaczęły staż w tym samym czasie co ja, czyli sześć tygodni temu, oraz udowodnię, że chcę tę posadę i zasługuję na nią bardziej niż one. To nie powinno być trudne – ciężka praca mi niestraszna i nie mam nic przeciwko zdrowej konkurencji.
Dobiega do mnie śmiech mamy i Aubrey, więc niechętnie dźwigam się na nogi i idę do nich. Mama zawładnęła kuchnią: podczas gdy ona podgrzewa lazanie, tata i Aubrey dzielą się focaccią, maczając kawałki w przygotowanym przez mamę dressingu. W powietrzu unoszą się zapachy mojego dzieciństwa.
Uśmiecham się i też odrywam sobie kawałek chlebka.
Aubrey śmieje się wesoło i z radości aż się rumieni.
– Mamy pełną zamrażarkę. Dobra, powiem to: kocham twoją mamę... chociaż ona pewnie już dawno o tym wie. – W żartach trąca ją ramieniem i znowu napycha sobie usta.
Mama podnosi na mnie wzrok.
– Lucie, pamiętaj o przyjęciu ojca z okazji jego przejścia na emeryturę. Wiem, już mówiłaś, że przyjdziesz, ale chciałam się tylko upewnić, że się nie rozmyśliłaś. To dla niego ważne. Nie będzie to dobrze wyglądać, jeśli się nie pojawisz. Ludzie zaczną zadawać pytania.
Och, wiedziałam...
Ściska mi się żołądek. Przeżuwam powoli focaccię i kiwam głową, nie spuszczając wzroku z kropli oliwy, która skapnęła mi na kuchenny blat.
– Przypomnij mi, kiedy to jest? – Wiem dokładnie kiedy. Po prostu gram na zwłokę, modląc się w duchu, żeby z nieba niczym meteor spadła mi jakaś naprawdę świetna wymówka. Właściwie prawdziwy meteor też dałby radę.
– W sobotę, nie w tę najbliższą, tylko w następną. Lucie, nie możesz się nie pokazać. – W jej głosie pobrzmiewa coś pomiędzy prośbą a rozkazem.
– Lucas też będzie? – Tak naprawdę chcę zapytać o coś innego. Chcę zapytać, czy jego kochanica też przyjdzie, ale w tych słowach to niemożliwe.
– Tak, oczywiście. Nie zamierzam wycofywać zaproszenia dla Maitlandów tylko dlatego, że ty i Lucas przechodzicie chwilowy kryzys. Kto wie, może ze sobą porozmawiacie i przypomnicie sobie, co w sobie kochacie – mówi łagodnie, ujmując moją dłoń.
Chwilowy kryzys, ha!
Uśmiecham się słabo, unikając piorunującego spojrzenia Aubrey; nie podoba jej się to, że nie powiedziałam rodzicom, co zrobił.
– Dobra, przyjdę. – I będę wyglądać tak powalająco, że Lucas padnie mi do stóp, błagając o przebaczenie. Skoro już muszę tam być, to przynajmniej zadam szyku i sprawię, że będzie gorzko żałował.
Muszę się napić.
Idę do lodówki, wyjmuję butelkę wina i podnoszę ją w geście propozycji.
– Kto ma ochotę?
– Ja! – wyrywa się Aubrey i rusza do szafki, w której trzymamy kieliszki.
Mama cmoka z dezaprobatą.
– Luciella, dopiero piętnasta!
Kiwam głową i mrugam do niej porozumiewawczo.
– Ale dziś jest niedziela, a w niedzielę nie obowiązują żadne zasady. Dla mnie to idealna pora na wino!
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
POLECAMY RÓWNIEŻ
Tytuł oryginału: Stand-In Saturday
Opracowanie graficzne okładki i stron tytułowych: Emotion Media
Ilustracja na okładce: iStock
Wszystkie prawa zastrzeżone
Redaktor prowadzący: Alicja Oczko
Opracowanie redakcyjne: Elżbieta Derelkowska
Korekta: Sylwia Kozak-Śmiech
Copyright © 2020 by Kirsty Moseley. All rights reserved
Copyright © for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o.,
Warszawa 2021
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
ISBN 978-83-276-6693-2
HarperCollins Polska sp. z o.o.
ul. Domaniewska 34a
02-672 Warszawa
www.harpercollins.pl
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink