Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W dniu szesnastych urodzin Anna Spencer bawi się w klubie ze swoim chłopakiem. Wyjątkowy wieczór szybko się kończy, a poznany przypadkiem Carter Thomas, handlarz broni i narkotyków, zamienia kilka lat jej życia w piekło. Dzięki jej zeznaniom Carter zostaje skazany, ale z więzienia wciąż wysyła listy z pogróżkami. Ojciec Anny, wpływowy senator i kandydat na prezydenta, zrobi wszystko, by zapewnić jej bezpieczeństwo. Ochroną Anny zajmie się przystojny komandos, Ashton Taylor. Aby nie wzbudzać podejrzeń, ma udawać jej chłopaka. Cierpliwie stara się sprawić, by pokonała dręczące ją koszmary i pogrzebała przeszłość. Anna zaczyna czuć się bezpiecznie, a udawanie zakochanych powoli przestaje być grą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 562
Tłumaczenie:
Szesnaste urodziny to dzień, który każda dziewczyna powinna zapamiętać jako wyjątkowy. W niektórych kulturach uważa się je nawet za moment, kiedy staje się ona kobietą. O moich szesnastych urodzinach można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że były wspaniałe. Bardziej przypominały zejście do piekła na ziemi. Dwunastego marca umarły moje marzenia, a życie stało się dla mnie pasmem bólu, rozpaczy i strachu. Szesnaste urodziny pozostawiły we mnie bolesną bliznę i były początkiem wydarzeń, które powracały do mnie w sennych koszmarach.
W chłodzie nocy stałam w kolejce do klubu Ozone – nie wiedząc, że niebawem zacznie się koszmar. Palce u stóp już mnie bolały, bo założyłam kretyńsko wysokie szpilki. Zimny wiatr podwiewał krótką czarną sukienkę. Mój cudowny chłopak, Jack Roberts, rozcierał mi ramiona, próbując mnie ogrzać. Staliśmy przed klubem już niemal od godziny i w końcu znaleźliśmy się blisko wejścia.
– Nie jestem pewna, czy się nam uda, Jack. Może obejrzymy jakiś film? – powiedziałam, obserwując bramkarza, który przyglądał się podejrzliwie ludziom w kolejce.
– Uda się. Prosiłaś, żebym zabrał cię do klubu w urodziny, no i właśnie to robię – odpowiedział, ujmując w zziębnięte dłonie moją twarz.
Popatrzyłam na niego i serce zabiło mi żywiej. Bardzo go kochałam. Był łagodny, czuły, wspaniałomyślny, opiekuńczy, rozsądny, a na dodatek przystojny. Taki blondyn o błyszczących niebieskich oczach to marzenie chyba każdej dziewczyny. W każdym razie wszystkie, które znałam, kochały się w moim chłopaku, ale dla niego istniałam tylko ja. Mieliśmy po pięć lat, kiedy się poznaliśmy. Zapytał wtedy, czy będę z nim chodziła, i od tamtej pory staliśmy się nierozłączni. Był dla mnie wszystkim i mieliśmy zostać razem na zawsze. Zresztą wszystko mieliśmy już zaplanowane – ukończenie szkoły i studiów. Jack miał zostać lekarzem, a ja artystką. Potem ślub i gromada dzieci.
Trzy miesiące wcześniej Jack zapytał, jak chciałabym świętować urodziny. Powiedział, że mogę życzyć sobie, czego tylko zechcę, a on spełni każdą moją prośbę. Postanowiłam, że pójdziemy do klubu, a potem chciałam, żebyśmy zanocowali w hotelu, gdzie mieliśmy się kochać pierwszy raz. Po trzech miesiącach planowania i kombinowania zdołaliśmy ostatecznie przekonać rodziców i zyskać ich zgodę na spędzenie nocy poza domem. Jack załatwił dla nas obojga przerobione dokumenty. Byłam tak podekscytowana, że nie mogłam usiedzieć w miejscu.
Teraz jednak, gdy się tam znaleźliśmy, na zimnie, otoczeni na wpół pijanymi ludźmi, marzyłam jedynie o tym, żeby wrócić do hotelu, gdzie Jack ogrzałby mnie dłońmi, dotykając każdego kawałka mojego ciała, a potem wreszcie stałoby się to, na co oboje czekaliśmy.
Uśmiechnęłam się i przytuliłam mocno do niego. Kiedy Jack mnie pocałował, poczułam, jakbym szybowała w powietrzu. Potem zsunął dłonie na moje pośladki. Byłam najszczęśliwszą dziewczyną na świecie.
Oderwał wargi od moich. W przyćmionym świetle latarni jego oczy iskrzyły.
– Kocham cię, Anno.
Serce ponownie mi zabiło i cała pokryłam się gęsią skórką. Uwielbiałam brzmienie tych trzech słów w jego ustach.
– Też cię kocham – odpowiedziałam i to była prawda. Kochałam go bardziej niż kogokolwiek.
Znowu mnie pocałował, a ja mocniej się do niego przytuliłam.
Delikatne poklepywanie w ramię sprawiło, że podskoczyłam i oderwałam się od Jacka.
– Cześć – powiedział męski głos zza moich pleców.
Obróciłam się i zobaczyłam dwudziestokilkulatka. Nie stał w kolejce do klubu, bo znajdował się po drugiej stronie sznura, który ją wyznaczał. Był całkiem przystojny, bardzo zadbany, miał piwne oczy i ciemne włosy. Połyskliwa czarna koszula, zapięta od góry do dołu, okrywała jego szerokie ramiona. Czarne spodnie i buty wyglądały na bardzo drogie. Powoli taksował mnie spojrzeniem.
– Och, cześć – odpowiedziałam, słodko się uśmiechając, na wypadek gdyby tam pracował. Nie był sam. Stało za nim dwóch facetów.
– Jestem Carter – powiedział, wyciągając do mnie rękę.
– Anna. – Podałam mu dłoń i uprzejmie się przywitałam. Nie puścił mojej ręki, zamiast tego pociągnął mnie do siebie, odrywając mnie od Jacka.
– Jeśli chcesz, mogę cię wprowadzić. Nie będziesz musiała czekać na tym zimnie – zaproponował, uśmiechając się.
Poczułam dreszcz ekscytacji na myśl o wejściu do środka. Obejrzałam się na Jacka, który marszczył ze złości brwi.
– Tak? Byłoby super! Można tu zamarznąć – zaszczebiotałam szczęśliwa, powstrzymując się od skakania do góry z radości.
Carter roześmiał się.
– No to chodź, Anno. – Skinął głową do jednego z facetów, którzy z nim byli, a ten natychmiast odpiął dzielący nas sznur, żebym mogła znaleźć się po drugiej stronie.
Sięgnęłam za siebie i chwyciłam Jacka za rękę, szczerząc się jak w ekstazie.
– Hej, księżniczko, twój chłopak nie jest zaproszony – powiedział Carter, patrząc krzywo na Jacka, jakby właśnie go zauważył.
Pogubiłam się.
– Co? Przecież powiedziałeś, że nas wprowadzisz.
Puścił wreszcie moją rękę i cofnął się.
– Powiedziałem, że ciebie mogę wprowadzić. Niepotrzebni nam widzowie. – Wskazał Jacka wysuniętą brodą i zmarszczył brwi z niezadowolenia.
Zacisnęłam usta ze złości. Co za palant! Przerwał nasze pieszczoty z Jackiem i myślał, że pójdę z nim do klubu, zostawiając Jacka na zewnątrz?
– W takim razie dziękuję, jestem tu z chłopakiem. Myślałam, że chcesz wprowadzić nas oboje. Małe nieporozumienie. – Wzięłam sznur z ręki faceta i przypięłam z powrotem, a potem otoczyłam ramionami miłość mojego życia, nie spuszczając przy tym wzroku z Cartera.
Carter wzruszył ramionami.
– Jak sobie chcesz. Może potem ze mną zatańczysz. – Uśmiechnął się do mnie drwiąco, zanim się odwrócił i poszedł prosto do klubu.
– Ale dupek! – warknęłam, patrząc na jego znikające plecy. Jack roześmiał się, a moja złość zniknęła jak za dotknięciem różdżki. – Co w tym takiego śmiesznego? – zapytałam.
– Wpadasz facetom w oko, nawet się o to nie starając. – Uśmiechał się szeroko i objął mnie, przysuwając bliżej do siebie.
– Wiem, że mam urok, któremu nie można się oprzeć – zażartowałam, trzepocząc rzęsami.
– Albo urok, albo chodzi o twoje nieziemskie nogi – drażnił się ze mną, gładząc niepewnie moje uda.
Uderzyłam go rozbawiona w pierś i nachyliłam twarz do pocałunku.
Po kolejnych trzydziestu minutach zostaliśmy wreszcie wpuszczeni bez żadnych problemów do klubu. Bramkarz nawet nie przyjrzał się dobrze naszym dokumentom. Kiedy znaleźliśmy się w środku, zaczęłam skakać do góry i piszczeć z podekscytowania.
– To niesamowite! – pokrzykiwałam.
Chwyciłam Jacka za rękę i pociągnęłam na parkiet. Muzyka grała tak głośno, że niemal czuło się wibrowanie podłogi.
– Napijmy się czegoś! – wykrzyczał mi do ucha po kilku piosenkach.
Poszliśmy w kierunku baru. Strzeliliśmy po lufce i wróciliśmy od razu na parkiet, żeby tańczyć. Zatraciliśmy się w rytmie głośnej muzyki. Jack trzymał przez cały czas jedną rękę na moim pośladku, przez co robiło mi się gorąco i trochę mi to przeszkadzało. Kiedy pochylił głowę i pocałował mnie, zanurzyłam dłonie w jego włosy i oddałam pocałunek, wkładając w to całe uczucie do niego. Chociaż byliśmy w środku dopiero od godziny, chciałam już wyjść. Klub okazał się fantastyczny, ale tak naprawdę pragnęłam tego, co zaplanowaliśmy na potem – nocy z Jackiem.
– Pójdziemy już, Jack? – zapytałam, przesuwając dłonie w dół jego piersi. Uśmiechnął się do mnie i energicznie pokiwał głową. Od pół roku był gotów przenieść nasz związek na następny etap, ale postanowił, że zaczekamy, aż oboje skończymy szesnaście lat.
Chwycił mnie za rękę i ruszyliśmy do wyjścia, wymijając tłum pijanych ludzi, kręcących się dookoła i cieszących wieczorem. Kiedy dotarliśmy do schodów prowadzących do głównego holu, pojawił się Carter. Wyciągnął przed siebie ramię, żeby nas zatrzymać.
– Cześć, księżniczko. Zatańczysz? – zapytał, omiatając mnie powoli wzrokiem.
– Nie, dziękuję, właśnie wychodzimy – odmówiłam z pewnością siebie w głosie.
– Nie wydaje mi się. – Uśmiechnął się, wziął mnie za rękę, szarpnął ku sobie, odrywając mnie od Jacka.
Zamurowało mnie.
– Zabieraj od niej łapska, gnoju! – warknął Jack groźnie, robiąc krok do przodu.
Patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami i zastanawiałam się, czy dojdzie do bójki. Zanim jednak dotarło do mnie, co się właściwie stało, ktoś chwycił Jacka od tyłu i wykręcił mu ręce, unieruchamiając go skutecznie.
Wyrwałam się Carterowi.
– Odczep się ode mnie! Puśćcie go! Nie chcę z tobą tańczyć. Wychodzę ze swoim chłopakiem! – wrzasnęłam ze złością.
Carter uśmiechnął się złośliwie, najwyraźniej zupełnie się nie przejmując moim wybuchem.
– Proszę tylko o jeden taniec, potem będziesz mogła iść – zaproponował, machając ręką od niechcenia.
Jack prychnął z furią, a facet, który go trzymał, popchnął go na ścianę i tam uziemił. Zaczęłam krzyczeć i rozglądać się, szukając desperacko pomocy.
– Dotkniesz jej, to cię zabiję! – zawarczał Jack.
– Nikt tak do mnie nie będzie mówił! – wrzasnął Carter ze złością.
Zrobił kilka kroków do przodu i uderzył Jacka pięścią w twarz, rozcinając mu wargę. Popłynęła krew. Carter cofnął ramię, zamierzając najwyraźniej uderzyć ponownie. Złość wykrzywiała mu twarz. Wpadłam w panikę na samą myśl, że ten facet krzywdzi Jacka. Nie mogłam na to pozwolić. W żadnym razie.
– Przestań! W porządku, zatańczę z tobą! Jeden taniec, tylko, proszę, już go nie bij – błagałam, a łzy leciały mi po policzkach.
– Nie, Anno! – krzyknął Jack, plując krwią na podłogę.
Spojrzałam na niego i czułam, jak broda mi drży na widok jego pokrwawionej twarzy. Serce biło mi tak szybko, że byłam bliska zemdlenia.
– Jeden taniec. To dla mnie bez znaczenia – skłamałam, zmuszając się do uśmiechu.
Carter roześmiał się, złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą na parkiet. Przytulił mnie do piersi i ciasno oplótł ramionami. Jego twarz dzieliły od mojej centymetry. Zrobiło mi się niedobrze. Dostałam dreszczy. Odwróciłam głowę, bo nie chciałam patrzeć na niego, kiedy przyciskał swoje krocze do mojego biodra. Poczułam smak żółci w ustach. Jedna z jego rąk zsunęła się na mój pośladek, druga na udo. Zamknęłam oczy i marzyłam, żeby piosenka już się skończyła. Trzęsłam się ze złości i strachu. Modliłam się jednocześnie, żeby Jackowi nie działo się nic złego.
Wreszcie po całej wieczności piosenka dobiegła końca. Chciałam odepchnąć go od siebie, ale nie pozwolił na to. Śmiejąc się, przycisnął mnie jeszcze mocniej.
– Jesteś bardzo piękna, księżniczko – wydyszał mi do ucha.
– Puść mnie, powiedziałeś, że jeden taniec. Puść mnie, proszę – błagałam, usiłując wyrwać się z jego uścisku.
– Zmieniłem zdanie. Jeden to za mało – powiedział, całując mnie w szyję.
Zachłysnęłam się powietrzem i ponownie go odepchnęłam. Panika ogarnęła mnie na dobre, gdy się wiłam w jego objęciach, usiłując choć trochę odsunąć go od siebie. Tym razem mocno wbił palce w moje boki. Przeszył mnie ból. Krzyknęłam, ale nikt mnie nie usłyszał, bo muzyka ciągle dudniła wokół nas.
– Daj spokój! Dlaczego to robisz?! – wrzasnęłam. Łzy spływały mi po policzkach.
Przesunął językiem po mojej twarzy, zlizując łzy.
– Mmm – wydyszał. Wsunął mi rękę pod sukienkę i zaczął palcami gładzić majtki.
Zacisnęłam nogi i próbowałam uwolnić się od jego dotyku.
– Nie! Puść mnie, proszę! Jack! – krzyczałam, szamocząc się i desperacko usiłując wyrwać się z jego objęć. Nikt nie zwracał na nas najmniejszej uwagi.
– Świetnie, idź i poszukaj swojego Jacka – wysyczał, popychając mnie brutalnie w stronę schodów.
Potykałam się, wchodząc na schody tak szybko, jak nogi chciały mnie nieść. Przez cały czas czułam, że serce mam w gardle. Gdy znalazłam się na górze, odnalazłam spojrzeniem Jacka. Nadal był trzymany przy ścianie przez tego samego faceta o jasnych włosach. Jak tylko mnie spostrzegł, zaczął się ponownie wyrywać.
– Puść go, proszę – skomlałam, usiłując podejść do niego. Kątem oka zobaczyłam, jak Carter kiwa głową, a wtedy blondyn usunął się. Kiedy Jack odzyskał swobodę ruchów, chwycił mnie i schował za sobą.
– Spokojnie, chłopaczku, nikomu nic się nie stało – powiedział cicho Carter, uśmiechając się z pogardą. – Choć twoja dziewczyna jest cholernie seksowna. – Powoli znowu taksował mnie wzrokiem, oblizując usta.
Skuliłam się za plecami Jacka. Dostałam gęsiej skórki z powodu tego, jak na mnie patrzył. Nagle Jack rzucił się na niego i walnął go pięścią w brzuch. Carter zgiął się wpół z jękiem, a jego dwóch kumpli ponownie pochwyciło Jacka, mimo że desperacko się im wyrywał. Rozejrzałam się w poszukiwaniu pomocy. Dlaczego nikt nam nie pomagał? Ludzie pili, tańczyli i śmiali się, nie zwracając na nas najmniejszej uwagi, nawet nie patrzyli w naszą stronę, podczas gdy muzyka huczała i odbijała się od ścian. Ręce mi się trzęsły, serce waliło jak młotem. Wiedziałam, że skrzywdzą Jacka. Przecież Carter powiedział, że możemy iść, dlaczego więc Jack musiał to zrobić?
– Błagam! Błagam! – krzyczałam, gdy jeden z facetów go trzymał, a drugi walił w brzuch raz po raz. Chwyciłam tego, który bił Jacka i chciałam odciągnąć od niego, ale Carter oplótł mnie ramionami, podniósł do góry i przestawił o kilka kroków dalej.
– Drzwi – szczeknął Carter ze złością.
Blondyn skinął głową i nagle zaczęli ciągnąć Jacka za sobą. Wyszarpnęłam się z uścisku Cartera i pobiegłam w ich kierunku, płacząc i krzycząc histerycznie. Wciągnęli go za drzwi przeciwpożarowe. Kiedy ich dopadłam i próbowałam mu pomóc, Carter chwycił mnie mocno za ramię i zatrzasnął za sobą drzwi. Staliśmy na czymś w rodzaju schodów ewakuacyjnych. Popchnął mnie do tyłu. Straciłam równowagę i wpadłam na ścianę. Bokiem głowy uderzyłam o nietynkowane cegły. Ból i szok przyćmiły mi wzrok. Poczułam strużkę krwi spływającą mi z boku twarzy. Mocno zacisnęłam powieki i walczyłam z bólem, a nogi się pode mną uginały.
Usłyszałam jęki Jacka, dlatego zmusiłam się do otwarcia oczu i starałam się rozwiać ciemność, która mnie pochłaniała. Leżał na podłodze, a oni kopali go po kolei. Twarz miał zakrwawioną, w oczach rozpacz i przerażenie.
Nie mogłam oddychać. Wszystko to było jak senny koszmar.
– Czego chcecie? Mam pieniądze, mogę wam dać pieniądze! Proszę! – krzyknęłam. Jeden z facetów wyciągnął coś, co wyglądało jak metalowe nunczako, zamachnął się nim, a potem zaczął tłuc mojego chłopaka. Usłyszałam trzask kości w jego ramieniu.
– Przestań! Błagam! Zrobię, co zechcesz! Proszę! – krzyczałam, z trudem łapiąc oddech. Podczołgałam się do Jacka i objęłam jego zmaltretowane ciało.
– Uciekaj – wycharczał ledwie słyszalnym głosem. Zamknął powieki i słabo jęknął przez ściśnięte szczęki.
– Jack, błagam. Nic ci nie będzie. Wszystko w porządku. Kocham cię. – Prosiłam go, zanosząc się płaczem przy jego krwawiącej twarzy.
Skrzywił się i objął mnie ramieniem, wbijając mi palce w plecy.
– Uciekaj, Anno. Uciekaj, błagam!
Carter chwycił mnie za ramiona, uniósł do góry, postawił na nogi i odciągnął od Jacka. Pozostali dwaj faceci pochylili się, złapali Jacka pod pachy i jego też podnieśli. Jack krzyczał, gdy go dotykali. Kiedy usłyszałam, jak wyje z bólu, poczułam, że kolana się pode mną ugięły. Carter objął mnie od tyłu ramionami i pocałował w kark, a Jack patrzył na to z wyrazem przerażenia na twarzy i walczył o oddech. Carter wsunął mi rękę pod pachę, chwycił mnie za pierś i mocno ją ścisnął. Zanim się zorientowałam, co się dzieje, zgięłam się wpół i zaczęłam wymiotować.
Carter zaśmiał się podle i brutalnie ustawił mnie pionowo, dociskając moje plecy do swojej piersi.
– Mam zamiar zabawić się z twoją dziewczyną i sprawić, żeby krzyczała z rozkoszy, a to wszystko dla ciebie – powiedział do Jacka.
Jack uniósł gwałtownie głowę, jego oczy wypełniała nienawiść i wściekłość. Zaczął się szamotać, choć najprawdopodobniej cierpiał niewyobrażalny ból. Trzej faceci śmiali się z niego, gdy szarpał się daremnie i wykrzykiwał przekleństwa.
– Chcesz coś powiedzieć swojemu chłopakowi? – Carter wyszeptał do mojego ucha.
Chciałam jedynie powiedzieć… Błagam, skończ z tym i pozwól nam odejść, żeby znaleźć pomoc.
– Kocham cię – powiedziałam, płacząc.
– Ja też cię kocham – wyszeptał Jack.
Carter kiwnął głową do swoich kolesi, a oni postawili Jacka na nogi, jakby nic nie ważył. Próbowałam się wyrwać do niego, ale Carter trzymał mnie w miejscu w żelaznym uścisku. Nie miałam nawet czasu na zastanowienie się, co będzie dalej, bo wszystko wydarzyło się tak szybko, że ledwie ogarniałam to rozumem. Kolesie Cartera powlekli Jacka kilka kroków do tyłu i zrzucili ze schodów przeciwpożarowych.
Zamarłam. To musiał być sen, najgorszy koszmar, jaki mi się przyśnił w życiu. Musiałam się obudzić, nie potrafiłam tego znieść. W uszach słyszałam jego krzyk, który rozbrzmiewał przez parę sekund, gdy Jack spadał. Usłyszałam głuchy huk, a potem zostało tylko echo muzyki dochodzącej z klubu za moimi plecami.
Nie mogłam zaczerpnąć powietrza. Serce rozpadło mi się na miliony kawałków, kiedy odtwarzałam w myślach ostatnie kilka sekund. Oczami wyobraźni znowu widziałam twarz Jacka, kiedy tamci dwaj faceci unieśli jego ciało i pchnęli w dół. Nigdy nie widziałam kogoś tak przerażonego i bezradnego.
Wyrwałam się z uścisku Cartera i podbiegłam do poręczy, modląc się, żeby w jakiś sposób Jackowi nic się nie stało. Takie szczęście nie było mi jednak pisane. Kiedy wychyliłam się nad poręczą, mrużąc oczy, zobaczyłam przez łzy najpotworniejszy obraz, jaki widziałam. Jack leżał rozciągnięty na posadzce w kałuży krwi. Ramiona i nogi miał rozrzucone. Nie poruszał się.
Byliśmy na trzecim piętrze. Nie mógł tego przeżyć po obrażeniach, jakie mu zadali. Wiedziałam, że nie ma nadziei.
Odwróciłam się szybko i ponownie zwymiotowałam. Miałam atak hiperwentylacji, szamotałam się, by wziąć oddech, mając cały czas w oczach obraz Jacka. Nogi nie chciały już mnie utrzymywać, dlatego upadłam na podłogę we własne wymiociny. Łzy spływały mi po twarzy, serce rozpadło się na milion kawałków.
Śmierć zabrała miłość mojego życia. Wszystkie nasze plany nigdy nie zostaną zrealizowane. Umarł przeze mnie. To ja chciałam przyjść do tego głupiego klubu, a teraz on nie żył. Nie zdążyłam nawet się z nim kochać.
Widziałam tylko czarne plamy, w uszach słyszałam pulsowanie krwi. Byłam bliska zemdlenia. Czułam narastającą we mnie pustkę.
Jack umarł. Zostawił mnie. Nie chciałam żyć bez niego. Nie mogłam. Rozpacz mnie przytłaczała.
Chwyciłam poręcz i resztką sił stanęłam na nogach. Nie spojrzałam w dół. Nie zniosłabym ponownie jego widoku. Patrzyłam prosto przed siebie, kiedy przełożyłam nogę nad poręczą. Błagam, pozwól umrzeć też i mnie, prosiłam w duchu. Zamknęłam oczy i szykowałam się do skoku. W uszach mi dzwoniło. Byłam odrętwiała. Puściłam poręcz i uśmiechnęłam się, bo wiedziałam, że nie będę już czuła dłużej tego bólu serca.
W chwili gdy poczułam ruch powietrza wokół siebie i zrobiłam krok ku nicości, coś chwyciło mnie w pasie.
– No co ty, księżniczko. To byłaby strata. – Usłyszałam, zanim straciłam przytomność.
Pot spływał mi po plecach, kiedy stałem, jak mnie tego nauczono, prosty jak drut, ze wzrokiem utkwionym przed siebie, z ramionami wzdłuż ciała. Wystrojony w kompletny ubiór komandosa SWAT, łącznie z czarnymi bojówkami o tuzinie kieszeni, czarnym podkoszulkiem, czarną kamizelką taktyczną i kurtką prężyłem się w samo południe w oślepiającym słońcu, które paliło mnie żywym ogniem. Lubili, kiedy dobrze się prezentowaliśmy w całym rynsztunku.
– Jak długo będą tu nas trzymali na baczność? Padam już na pysk, kurwa! – Wysyczał do mnie przez zęby Nate, mój partner.
– Już niedługo. Weston robi się głodny. Widzisz, jak się wierci w fotelu? Szybko zwinie ten pokaz i pójdzie prosto do bufetu – wyszeptałem, starając się przybrać wesoły ton.
Nate uśmiechnął się i spojrzał na naszego dowódcę. Jak na zamówienie Weston podniósł się z miejsca.
– Nadchodzimy, bufecie – wymamrotałem.
Nate roześmiał się, szybko zmieniając to w kaszel, kiedy Weston ostrzegawczo uniósł brew.
– Uwaga, absolwenci. Zostaną ogłoszone drużyny treningowe. Ci, którzy zajęli dwa pierwsze miejsca w grupie – powiedział Weston, patrząc z dumą na mnie i Nate'a – pozostaną na miejscu, bo zostaliście już przydzieleni do wydziałów.
Uśmiechnąłem się na dźwięk tych słów. Byliśmy z Nate'em najlepsi na naszym roku, z tym że ja zająłem pierwsze miejsce. Zaszczytem było dostać przydział do wydziału tuż po zakończeniu nauki. Nie zdarzało się to często i proponowano to tylko tym, którzy wyrobili sobie dobrą opinię u przełożonych. Z Nate'em tworzyliśmy wredny duet, a ja najwyraźniej zostałem wyznaczony do misji specjalnych „o największej wadze” – tak przynajmniej poinformował mnie Weston tego ranka.
W środku aż mnie ściskało ze zniecierpliwienia. Marzyłem o służbie w oddziale na pierwszej linii SWAT, bo ci faceci byli zawsze przed wszystkimi na miejscu wydarzeń i brali udział w akcjach, ale wiedziałem, że nie mogę na to liczyć. Nikt nie dostawał tam przydziału bez minimum dziesięciu lat doświadczenia na polu walki. Byli najlepszymi z najlepszych i zazwyczaj robił się u nich wakat, tylko kiedy któryś z nich umierał albo zażądał przeniesienia. Wiedziałem, że nic takiego nie wydarzyło się ostatnio, mimo to łudziłem się nadzieją.
Weston skończył wreszcie przemówienie, a chłopaki ruszyli w kierunku sali, gdzie wyłożono na stołach czerstwe kanapki i chipsy ziemniaczane. Na wszystkim oszczędzano. Nikt nie zwracał na to jednak uwagi, bo mój cały rok miał zamiar świętować tego wieczora w barze, a ja planowałem urżnąć się w trupa.
Nate i ja zostaliśmy na placu, jak nam kazano.
-Taylor, Peters, za mną! – rozkazał Weston, wchodząc do swojego obskurnego pokoju. Usiadł za biurkiem i gestem pokazał, żebyśmy usiedli. – W porządku, Nate, Wydział Szósty upomniał się o ciebie – powiedział z dumą.
Uśmiechnąłem się z radości i przybiliśmy z Nate'em piątkę.
– A niech cię! O to mi właśnie chodziło! – krzyknął Nate, zerwał się z krzesła i wymachiwał pięścią w powietrzu.
– Siadaj, Nate – powiedział Weston, śmiejąc się i kręcąc głową w rozbawieniu.
Wydział Szósty stwarzał fantastyczne możliwości. Nate miał od razu szansę zdobyć doświadczenie na polu walki, poza tym mieli wyspecjalizowane drużyny, w których można było się szkolić. Nate chciał zostać snajperem i był niesamowity w strzelaniu na duże odległości.
– W porządku, a zatem chcą cię od poniedziałku. Zgłosisz się do dowódcy Tate'a punktualnie o dziewiątej rano. Nie spóźnij się, Nate. Tu masz dokumenty i nie zapomnij ich przeczytać – powiedział Weston, wręczając Nate'owi szarą kopertę.
– Tak jest i dziękuję – odpowiedział Nate, salutując regulaminowo, choć uśmiechał się przy tym jak idiota.
– W porządku, Nate, idź i coś zjedz. Muszę porozmawiać z Ashtonem w cztery oczy – dodał Weston i kiwnięciem głowy odprawił Nate'a.
Kiedy Nate przechodził obok mnie, jeszcze raz przybiliśmy piątkę, a ja modliłem się w duchu, żebym dostał równie dobry przydział. Weston zaczekał, aż drzwi się zamknęły, zanim zaczął mówić.
– Ciebie, Ashton, potrzebują do czegoś ważnego. Nie będzie ci się to podobało. – Skrzywił się i pokręcił głową.
Wyraz jego twarzy sprawił, że serce mi zamarło. To nie wróżyło niczego dobrego.
– Słucham w takim razie – powiedziałem z pewnością siebie. Byłem gotów na każde wyzwanie, przed którym chcieli mnie postawić. Miałem najlepsze oceny ze wszystkich specjalności poza strzelaniem na duże odległości, w którym plasowałem się tuż za Nate'em. Pobiłem pięć różnych rekordów wydziałowych, w tym w walce wręcz, taktycznym planowaniu i postępowaniu z zakładnikami. Nikt wcześniej nie uzyskał tylu wyróżnień.
Weston westchnął i wyciągnął w moją stronę szarą kopertę. Wziąłem ją i marszcząc czoło, rozdarłem. W środku była kartoteka policyjna Annabelle Spencer. Zaciekawiony otworzyłem tekturową teczkę, nie mając pojęcia, o co może chodzić. Na pierwszej stronie umieszczono zdjęcie. Annabelle okazała się zdumiewająco piękna. Zgodnie z zawartymi informacjami miała dziewiętnaście lat i studiowała.
Zerknąłem na Westona.
– Kim ona jest? – zapytałem, kompletnie zdezorientowany, bo nie wiedziałem, z jakiego powodu dał mi akta tej dziewczyny.
– To córka wyjątkowo ważnego człowieka. To Annabelle Spencer, córka senatora Toma Spencera – odpowiedział z szacunkiem w głosie.
Rozbudziło to moje zainteresowanie. Tom Spencer kandydował na prezydenta i spodziewano się, że zajmie Gabinet Owalny po wyborach jeszcze w tym roku. Bardzo się z nim liczono i z tego, co słyszałem, miał być wspaniałym człowiekiem.
– No dobra, ale dlaczego dostałem jej akta? – spytałem, przerzucając strony i omiatając wzrokiem dokumenty. Wyrzucono ją ostatnio ze Stanford. Przez ostatnie półtora roku uczyła się na czterech innych uczelniach i z każdej z nich wydalano ją za używanie przemocy albo niszczenie mienia.
– Kiedy miała szesnaście lat, została uprowadzona przez Cartera Thomasa. Zabił jej chłopaka w klubie, a potem przetrzymywał ją wbrew jej woli przez prawie rok. A odnaleziono ją tylko dlatego, że policja dokonała przeszukania jego domu w związku z narkotykami i tam na nią natrafiła. Słyszałeś o Carterze Thomasie? – zapytał, unosząc brwi.
Szybko skinąłem głową. Wszyscy wiedzieli, kim był Carter Thomas. To szef przestępczego gangu, człowiek odpowiedzialny za śmierć prawie tysiąca osób, który podłożył bomby w godzinach szczytu jednocześnie na czterech różnych stacjach metra. Wszyscy wiedzieli, że on za tym stał, ale nigdy mu tego nie udowodniono, a najważniejsi świadkowie mieli skłonność do znikania w ostatniej chwili, podobnie jak materiał dowodowy. Na co dzień zajmował się handlem narkotykami i był bardzo zaangażowany w handel żywym towarem z Rumunii.
– W tej chwili odsiaduje dożywocie za zamordowanie chłopaka tej Spencer, Jacksona Robertsa. Dziewczyna była świadkiem oskarżenia, istniały też dowody łączące go bezpośrednio z morderstwem. Wszyscy wiedzą, kim on jest i co robi, ale zawsze się wymykał. Zamordowanie Jacksona Robertsa to zbrodnia, przez którą trafił na salę sądową. To, że go skazano, to jedna z najlepszych rzeczy, jakie wydarzyły się w naszym kraju – powiedział Weston z poważnym wyrazem twarzy.
– Ale co to ma wspólnego ze mną? – spytałem, nadal nie bardzo rozumiejąc, dlaczego mnie w to wtajemniczano.
Weston poprawił się na krześle.
– No cóż, Carter Thomas będzie się w tym roku odwoływał. Najwyraźniej niektóre z dowodów zostały zdobyte w niedozwolony sposób. Annabelle Spencer jest jedynym świadkiem, przez którego pierwszy raz został skazany. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że znowu będzie musiała zeznawać. Grożono jej już śmiercią, głównie z powodu tego, kim jest jej ojciec, ale ostatnio jej rodzina dostaje pogróżki, które ich zdaniem są wysyłane przez organizację Cartera.
Przyglądał mi się, najwyraźniej czekając na moją reakcję. A ja nadal nie wiedziałem, o co chodzi. Zostałem wybrany do specjalnego zadania, a on tymczasem opowiadał mi o jakiejś dziewczynie. Co to miało wspólnego ze mną? To nie była sprawa dla agenta SWAT.
Weston głęboko odetchnął.
– No dobrze, powiem po prostu, ona jest katem dla ochroniarzy. Każdy nowy, który zostaje do niej przydzielony, po tygodniu prosi o przeniesienie. Nie chcą z nią pracować. Z tego, co rozumiem, jest prawdziwym utrapieniem, wredną suką. Ale ta dziewczyna jest wyjątkowo ważna nie tylko dlatego, że może dostarczyć dowodów przeciwko Thomasowi, lecz także jako córka przyszłego prezydenta. Jej ojciec zażądał kogoś, kto będzie w stanie jakoś sobie z nią poradzić. Wymagany jest odpowiedni wiek kandydata, bo będzie musiał z nią studiować i w gruncie rzeczy być jej cieniem aż do końca sprawy sądowej.
Nagle oświeciło mnie i wiedziałem już, dokąd zmierza ta rozmowa. Wpatrywałem się w niego z niedowierzaniem. Pokręciłem głową i rzuciłem akta na biurko.
– To kompletna bzdura! Jestem policjantem ze SWAT, a nie jakąś pierdoloną niańką! – krzyknąłem.
– Sprawa nie podlega dyskusji. Chcą najlepszego agenta, mieszczącego się w widełkach wieku plus minus dziewiętnaście lat, wybrali najlepszych agentów ze wszystkich wydziałów, wysłali dane dziesięciu najlepszych do senatora Spencera, a on wybrał właśnie ciebie! Byłeś jedynym absolwentem branym pod uwagę. To ogromne wyróżnienie – powiedział Weston z przekonaniem.
Jęknąłem sfrustrowany.
– Dlaczego w ogóle jesteśmy w to zaangażowani? Skoro jest córką senatora, powinni się nią zajmować agenci Secret Service, a nie my – odparowałem.
Dowódca westchnął.
– Zniechęciła większość z tych chłopaków, Taylor. Poza tym nie ma tak wielu agentów spełniających warunek wieku. Większość ludzi idzie do Secret Service raczej pod koniec kariery – wyjaśnił, wzruszając ramionami. Obrócił głowę bokiem i świdrował mnie wzrokiem. – Ashtonie, to tylko do zakończenia sprawy sądowej. Osiem miesięcy i będzie po wszystkim. Senator Spencer gwarantuje ci dowolny wybór przydziału po tym czasie. Czego tylko zechcesz, nawet do pierwszej linii SWAT.
Gwałtownie obróciłem głowę, słysząc te słowa.
– Poważnie?
Uśmiechnął się i skinął głową.
– Wiedziałem, że to cię zainteresuje, ale chcę, żebyś zrozumiał, że to bardzo ważne zadanie. Może tak nie wygląda, ale jeśli ona umrze i sprawa spadnie z wokandy, Carter Thomas zostanie wypuszczony i setki, jeśli nie tysiące ludzi może stracić życie – powiedział z powagą w głosie.
Dobra, w porządku, rozumiem. Dobrze się sprawić przy niańczeniu dziewuchy przez osiem miesięcy, a potem wymarzona praca. Załatwione!
– Niech będzie, rozumiem. – Teraz ja się uśmiechałem.
– Nie wolno ci nikomu o tym mówić. Opowiadaj, że dostałeś przydział gdzieś poza stanem. Będziesz z nią pracował pod przykrywką. – Wziął do ręki akta, które rzuciłem na biurko, i podał mi je.
Ponownie otworzyłem teczkę i przyjrzałem się zdjęciu dziewczyny. Cholera, mam nadzieję, że naprawdę będę z nią pod przykrywką! Zamyśliłem się. Była idealnie w moim typie, ciemne włosy, ciemne oczy i cholernie śliczna – kogoś takiego w życiu nie widziałem. Nie miałem pojęcia, jakie miała ciało, bo była ubrana w workowate dżinsy i bluzę z kapturem, ale twarz miała tak piękną, że mogłaby uchodzić za supermodelkę.
– No dobrze. Przeczytaj dokładnie streszczenie akt. Jest tam też DVD, na którym nagrano ją w szkole, i powody, przez które stamtąd wyleciała. Jak powiedziałem, to twarda sztuka. Wyjaśnienie znajdziesz w aktach, ale nie jest to najlepsza lektura do czytania przed snem – mówiąc to, skrzywił usta i rozmasował sobie kark.
Spojrzałem nerwowo na akta i zastanawiałem się, co w tym było aż tak złego, że wytrącało Westona z równowagi.
– No to chyba wszystko. Wymyśliłem dla ciebie fałszywy przydział na wypadek, gdyby ludzie pytali. Masz zarezerwowany lot na jutro rano, a bilet jest w aktach. Spakuj się, ale nie przesadzaj z ubraniami, bo będą tam mieli dla ciebie wszystkie rzeczy. Tylko parę osób zostało wtajemniczonych, bo sprawa jest bardzo delikatna. Nie ma pewności, czy w którymś z wydziałów nie dochodzi do przecieków, dlatego gdybyś czegoś potrzebował, dzwoń do mnie albo Eriksona. Namiary na niego znajdziesz w aktach. Powodzenia, Ashtonie – powiedział w końcu.
Wstał i wyciągnął do mnie rękę. Uścisnąłem ją, a potem, zanim wyszedłem, regulaminowo zasalutowałem. Obchodząc róg budynku, wyciągnąłem dokument z wrednym przydziałem, nauczyłem się na pamięć wszystkich szczegółów i dopiero potem ruszyłem, żeby dołączyć do imprezujących absolwentów.
Nie zostałem jednak długo z chłopakami. Samolot miałem o wpół do dziewiątej rano następnego dnia, a musiałem się spakować i upewnić, że jestem gotów do wyjazdu. Już sam w sypialni, wziąłem akta i wyciągnąłem się na łóżku, żeby je przeczytać. Tak jak się spodziewałem, lektura była naprawdę wstrząsająca.
Carter Thomas przetrzymywał Annabelle przez ponad dziesięć miesięcy. Uważał ją za swoją dziewczynę, choć był od niej o dziewięć lat starszy. Nie wolno było jej wychodzić z domu, bił ją i znęcał się nad nią psychicznie. Usiłowała się zabić, podcinając sobie żyły, niedługo przedtem, zanim ją od niego zabrano. A znaleźli ją zamkniętą w szafce kuchennej – posiniaczoną, złamaną i niemal w stanie katatonii. Nie chciała potem z nikim rozmawiać przez dwa tygodnie, a później pierwsze słowa skierowała do policjanta i błagała go, żeby ją zabił.
Przełknąłem głośno ślinę i przewróciłem kartkę. Na następnej stronie znajdowały się jej zdjęcia z dnia, kiedy ją odnaleziono, i fotografie jej obrażeń do kartoteki policyjnej. Żółć napłynęła mi do ust, gdy patrzyłem na jej opuchnięte i posiniaczone ramiona i twarz. Badanie lekarskie stwierdziło niedawno złamane żebro i palec, i stare, zrośnięte złamania żeber, nadgarstka i obojczyka.
Serce mi się ściskało z żalu nad szesnastoletnią dziewczyną, która była świadkiem zamordowania jej chłopaka, a potem stała się ofiarą psychicznego, fizycznego i seksualnego maltretowania przez ponad dziesięć miesięcy.
Trzy i pół roku później nie przypominała już ładnej dziewczyny, którą wcześniej wszyscy uwielbiali, zmieniła się bowiem w zgorzkniałą, podłą sukę. Była wyalienowana społecznie, unikała jakichkolwiek związków, odcięła się emocjonalnie od rodziny i przyjaciół. Nie wolno mi było „pod żadnym pozorem” jej dotykać, chyba że pojawiłaby się konieczność walki w jej obronie. Jeszcze dwukrotnie dokonywała prób samobójczych, w obu przypadkach połykając proszki, ale zawsze ktoś znajdował ją na czas. Robiła to w urodziny. Spojrzałem na datę jej urodzin i przekonałem się, że za pół roku będzie obchodziła następne. Postanowiłem zapamiętać datę, żeby wykazać wtedy wyjątkową czujność.
Wyglądało na to, że Annabelle często pakowała się w tarapaty. Wsunąłem DVD do odtwarzacza i usiadłem na podłodze, żeby obejrzeć nagranie, bo chciałem poznać powód, dla którego relegowano ją z ostatniej uczelni.
Relacja filmowa zaczęła się od pokazania sali wykładowej. Ludzie siedzieli w ławkach, rozmawiali, najwyraźniej czekając na rozpoczęcie zajęć. Natychmiast ją zobaczyłem. Miała na sobie workowate dżinsy i workowaty sweter. Kiedy przechodziła obok chłopaka, który śmiał się z przyjaciółmi, ten klepnął ją w tyłek.
Podskoczyła do góry, zanim go zaatakowała.
– Nie dotykaj mnie – zawarczała.
– Przepraszam, księżniczko. – Chłopak śmiał się dalej i w niewinnym geście uniósł ramiona do góry.
Skrzywiła się, jakby uderzył ją w twarz.
– Nigdy więcej mnie tak nie nazywaj – powiedziała cicho, wyglądając jednocześnie na wściekłą i przestraszoną.
– Mam cię nie nazywać… księżniczką? – zadrwił z niej.
Ponownie się skrzywiła, zanim jej twarz przybrała kamienny wyraz.
– Jeśli jeszcze raz mnie tak nazwiesz, złamię ci nos i zmiażdżę jaja – odparowała.
Chłopak i jego przyjaciele roześmieli się jedynie z tej groźby. Uśmiechała się słodko, kiedy zbliżył twarz do jej twarzy.
– Załatwione, księżniczko – powiedział sarkastycznie.
Nie zdążył mrugnąć okiem, kiedy walnęła go w brzuch i kopnęła kolanem w krocze. Gdy zgiął się wpół, złapała go za włosy z tyłu głowy i uderzyła w twarz kolanem, bez trudu łamiąc mu nos. Chłopak osunął się na podłogę, płacząc z bólu. Poklepała go po głowie, nadal słodko uśmiechnięta.
– Mówiłam ci – chwyciła torbę i wypadła jak burza z sali. Wszyscy patrzyli na nią zaszokowani.
Zacząłem się śmiać. Była zdecydowanie wredną suką.
Przejrzałem resztę dokumentów. Najwyraźniej nie miała już przyjaciół, nie chodziła na randki, nie imprezowała. Z notatek wynikało, że nie ufała nikomu i była wyjątkowo podejrzliwa. Balansowała na granicy depresji i prześladowały ją powracające koszmary nocne. Ostatnio bez reszty pochłaniały ją sporty walki, znała doskonale sztukę samoobrony, karate i kickboxing.
Poszukałem instrukcji dla mnie. Miałem udawać jej chłopaka. Aż jęknąłem, gdy przeczytałem te słowa. Poza tym zmieniano mój prawdziwy wiek z dwudziestu jeden lat na dziewiętnaście – żebym stał się jej równolatkiem. Czekało mnie chodzenie na te same zajęcia na wydziale sztuk pięknych i grafiki użytkowej. Westchnąłem głęboko i czytałem dalej. Miałem z nią mieszkać w kampusie uniwersyteckim w dwupokojowym mieszkaniu. Nie przewidywano dla mnie żadnych dni wolnych poza przerwami międzysemestralnymi, kiedy jechała do rodziców. Dopiero wtedy mogłem dowolnie dysponować własnym czasem, bo będą ją chronili inni agenci.
Miał jej pilnować jeszcze jeden agent, z Secret Service, którego przydzielono jej podobnie jak wszystkim członkom bliskiej rodziny senatora. Facet nazywał się Dean Michaels. Nocami ktoś jeszcze stał na straży budynku, w którym spaliśmy. Przez cały czas miałem działać pod przykrywką, co oznaczało brak randek i żadnego seksu przez osiem miesięcy. Zakląłem. Zanosiło się na najdłuższe osiem miesięcy w moim życiu.
Po wylądowaniu helikopter miał mnie zabrać z lotniska i przewieźć do letniej rezydencji senatora, gdzie miałem zostać przez prawie tydzień, żebyśmy się poznali przed wspólnym zamieszkaniem w kampusie. Zgodnie z zapisem w aktach Annabelle nie miała pojęcia o kierowanych do niej groźbach śmierci, mówiono jej tylko, że wzmacniają jej ochronę w związku ze zbliżającymi się wyborami.
Zapisałem w komórce numery Westona i Eriksona, a potem zacząłem pakować rzeczy odpowiednie dla studenta. Kiedy skończyłem, wpełzłem na łóżko w moim gównianym małym mieszkaniu, które wynajmowaliśmy z Nate'em, i nakryłem się kołdrą. Pożegnałem się wcześniej z chłopakami. Naprawdę będę tęsknił za Nate'em: bardzo się zaprzyjaźniliśmy przez ostatnie cztery lata wspólnej nauki. Pod pewnymi względami stał się dla mnie jak brat.
Poza tym nie było nikogo, z kim mógłbym się pożegnać. Nie miałem rodziny – moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, gdy miałem dziesięć lat, a potem wędrowałem od jednej rodziny zastępczej do drugiej, aż skończyłem siedemnaście lat, bo wtedy znalazłem własne miejsce. Zamknąłem oczy i chciałem szybko zasnąć, ponieważ następny dzień miał być bardzo długi.
Lot przebiegł bez niespodzianek. Miałem bilet w pierwszej klasie i przedrzemałem niemal całą drogę. Poprzedniej nocy nie spałem dobrze. Za każdym razem, gdy zamknąłem powieki, widziałem Annabelle patrzącą na mnie zimnymi oczami, błagającą o pomoc. Potem otwierałem szafkę w kuchni i ona tam była, pobita, na podłodze, a ja zrywałem się ze snu oblany zimnym potem. Miałem przeczucie, że to zadanie będzie trudniejsze, niż mi się to na początku wydawało. Jeszcze jej nie poznałem, a już chciałem ją chronić.
Kiedy samolot w końcu wylądował, przeprowadzono mnie przez punkty kontroli na prywatne lądowisko helikopterów po drugiej stronie lotniska. Wysoki facet w czarnym garniturze wyciągnął do mnie rękę. Miał trzydzieści kilka lat, jasne włosy i piwne oczy.
– Witaj, jestem Dean Michaels, ochroniarz asekuracyjny Annabelle Spencer – powiedział, gdy wymienialiśmy uścisk dłoni.
– Ashton Taylor. Miło cię poznać. – Uśmiechnąłem się uprzejmie.
Zaprowadził mnie do helikoptera i obaj założyliśmy słuchawki.
– Lot trwa około pół godziny. Letnia rezydencja ci się spodoba. Jest nad samym jeziorem – powiedział, uśmiechając się.
– Brzmi dobrze. A co możesz mi powiedzieć o Annabelle? – zapytałem, wpatrując się uważnie w jego twarz, ciekaw, jak zareaguje.
Zmarszczył czoło, zanim się odezwał, i zdawał się starannie dobierać słowa.
– Annabelle Spencer jest… trudna. Trzeba mieć na nią oko przez cały czas. Łatwo pakuje się w kłopoty. Przez ostatnie lata pilnowało ją po kolei dwudziestu trzech agentów. Ten, który wytrzymał najdłużej, był przez trochę ponad trzy miesiące. Pracuję jako jej ochroniarz asekuracyjny od półtora roku i zdołałem wytrzymać tyle czasu tylko dlatego, że nie mam z nią zbyt częstego kontaktu. – Pokręcił głową najwyraźniej trochę podenerwowany.
– Ochroniarzy pilnujących ją bezpośrednio wyrzucano po trzech miesiącach? – zapytałem lekko spanikowany. Jeżeli nie wytrzymam ośmiu miesięcy, nie będę mógł wybrać przydziału.
– Nie, człowieku, oni rezygnowali sami! Pozbywanie się ich przyjęła sobie za punkt honoru. Moim zdaniem traktuje to jak rodzaj wyzwania. Jej rekord jak do tej pory to cztery dni. – Roześmiał się.
Szybko przełknąłem ślinę.
– Więc ona nie chce ochroniarza blisko siebie, tak? – zapytałem. Może powinna wiedzieć o kierowanych do niej groźbach, ponieważ wtedy łatwiej byłoby ją ochronić, bo nie ma takiej siły, która skłoniłaby mnie do rezygnacji.
– Dziewczyna nie chce żadnej ochrony. Myślę, że mnie toleruje, bo trzymam się od niej z daleka i zachowuję dystans. Nie lubi towarzystwa, woli być sama. Wiele przeszła i to ją zmieniło – odpowiedział rzeczowo.
– Wie, że przyjeżdżam? – spytałem, patrząc na pola, nad którymi lecieliśmy.
– Aha. – Zaśmiał się cicho.
Popatrzyłem na jego twarz. Pokręcił głową i znowu się roześmiał. Nie chciała mnie tam – tyle przynajmniej wynikało z jego reakcji.
– Senator Spencer dał mi twoją teczkę. Jakim cudem facet taki, jak ty, który był najlepszy na roku, złote dziecko akademii, skończył z takim gównianym przydziałem? – zapytał, wyglądając na rzeczywiście zaciekawionego.
Zamknąłem oczy i oparłem głowę o tył fotela.
– Nie mam zielonego pojęcia – wymamrotałem. Cały czas zadawałem sobie to pytanie. Rozumiałem, że to ważne zadanie, ale na pewno istniał ktoś inny, kto mógłby je wykonać, mający doświadczenie w ochronie. Milczałem przez resztę lotu.
Po locie, który wydawał się trwać w nieskończoność, wylądowaliśmy przed okazałym domem, stojącym tuż nad jeziorem. Wszedłem za Deanem do rezydencji. Wlokłem się za nim i rozglądałem, patrząc z podziwem na piękne drewniane podłogi, ciężkie zasłony i oprawione w ramy dzieła sztuki na ścianach. Wnętrza wyglądały jak zdjęcia z luksusowego magazynu. Dean zatrzymał się przed drzwiami i zaczął rozmawiać z kobietą siedzącą przy biurku. Kobieta przekroczyła już dość dawno pięćdziesiątkę i zerkała na mnie z przyjaznym uśmiechem.
Odchrząknąłem i wyciągnąłem do niej rękę.
– Dzień dobry pani. Ashton Taylor. Miło panią poznać.
Zanim podała mi dłoń, otaksowała mnie wzrokiem.
– Mnie również miło. Nazywam się Maddy Richards i jestem osobistą sekretarką senatora Spencera. Zaraz go powiadomię, że pan przyjechał, bo wiem, że będzie chciał z panem porozmawiać – powiedziała rzeczowym tonem. Podniosła słuchawkę telefonu. – W porządku, akurat jest wolny. Może pan wejść. – Wskazała głową drzwi po mojej prawej stronie.
Nagle poczułem zdenerwowanie, bo zdałem sobie sprawę, że mam poznać człowieka, który miał duże szanse zostać następnym prezydentem Stanów Zjednoczonych. Wziąłem się jednak w karby i poszedłem, gdzie mi kazano. Senator Spencer siedział za dużym, drewnianym biurkiem, a na kanapie zobaczyłem kobietę, która piła herbatę. Była piękna, miała ciemnobrązowe włosy uczesane w kok i piwne oczy. Wydała mi się jakby znajoma. Może widziałem ją w telewizji.
Senator Spencer wstał i podszedł do mnie z wyciągniętą ręką. Na ekranie telewizora robił imponujące wrażenie, ale w rzeczywistości było to jeszcze bardziej widoczne. Wyglądał na kogoś, komu można zaufać i kto jest kompetentny, otaczała go też aura, która wyjaśniała, dlaczego typowano jego zwycięstwo w nadchodzących wyborach.
Wymieniłem z nim uścisk dłoni.
– Bardzo mi miło pana poznać.
– I mnie też, agencie Taylor. A to moja żona, Melissa. – Wskazał na kobietę siedzącą na kanapie. Obróciłem się i uśmiechnąłem. No jasne, dlaczego wydała mi się znajoma. Była podobna do Annabelle, choć Annabelle promieniała urodą, daleko przewyższając matkę.
– Mnie również miło panią poznać – powiedziałem i skinąłem głową.
– Z wzajemnością. Miejmy nadzieję, że wytrzyma pan dłużej niż poprzednicy. Annabelle potrzebuje większej stabilizacji otoczenia – powiedziała ze smutkiem.
Senator Spencer odchrząknął.
– Zatem, agencie Taylor, czytałem pańskie akta personalne i muszę przyznać, że robią wrażenie. W agencji ma pan doskonałą opinię. Pokładają w panu ogromną nadzieję. – Wskazał mi gestem, żeby usiadł na kanapie. – Przeczytał pan instrukcje? – Skinąłem głową i usiadłem. – Czy ma pan jakieś pytania przed spotkaniem z Annabelle?
Skinąłem głową.
– Tylko jedno. Zastanawiam się, dlaczego po prostu nie powiedzieli państwo Annabelle o groźbach, bo może wtedy lepiej współpracowałaby z ochroną. Znacznie łatwiej byłoby ją chronić i byłaby bezpieczniejsza, gdyby miała przychylniejsze nastawienie.
Pani Spencer nabrała powietrza, a senator energicznie pokręcił głową.
– Annabelle jest bardzo delikatna. Nie lubi tego okazywać, ale nadal opłakuje Jacka i przeżywa to, co tamto bydlę jej wyrządziło. – Zacisnął dłonie w pięści, zrobił głęboki wdech i zapanował nad sobą. – Nie można jej tego powiedzieć. Ledwo radzi sobie z tym, co jest teraz. – Podszedł do biurka i podniósł słuchawkę telefonu. – Maddy, czy mogłabyś poprosić Annabelle, żeby tu przyszła?
Twarz miał smutną z wyrazem bólu. Ten mężczyzna przeżywał coś, czego żaden ojciec nie powinien zaznać. Nie myślałem o nich, kiedy czytałem jej akta. Kiedy jednak teraz się nad tym zastanowiłem, zdałem sobie sprawę, że jej rodzice też przeszli piekło. Ich szesnastoletnia córka zaginęła, myśleli, że nie żyje, a po wielu miesiącach została odnaleziona, zmaltretowana, złamana psychicznie, zupełnie zmieniona. Musieli patrzeć, jak pogrążała się w depresji i próbowała odebrać sobie życie, jak zmieniała się w zimną, pozbawioną serca osobę. Teraz nie mogli nawet jej przytulić albo potrzymać za rękę.
Rozdzwonił się interkom stojący na biurku. A potem rozległ się głos Maddy:
– Przyszła Annabelle, panie senatorze.
– W porządku, Maddy, niech wejdzie – odpowiedział senator, zerkając na mnie i niemal przepraszając mnie bezgłośnie.
Kilka sekund później dziewczyna weszła do pokoju. W chwili kiedy ją zobaczyłem, wiedziałem, że zaczną się kłopoty. Wyglądała na bezbronną. Oczy miała zimne, zdystansowane, pełne bólu. Widziała rzeczy, których nikt nie powinien oglądać. Carter dokonał gwałtu nie tylko na jej ciele, ale i na duszy.
Popatrzyła na mnie przez ułamek sekundy i bez żadnej reakcji obróciła się do ojca. Serce mi zamarło, żołądek się skurczył. Chciałem do niej podbiec, zapewnić, że wszystko będzie dobrze, sprawić, by się uśmiechnęła.
Niech to szlag! Naprawdę siedziałem w gównie po uszy!
Kiedy komórka zawibrowała na szafce nocnej, leżałam na łóżku i zasłaniałam ręką oczy przed porannym słońcem. Jęknęłam, przekręciłam się na bok i wyciągnęłam ramię, by sięgnąć do telefonu. Każdy mój mięsień protestował przeciwko temu ruchowi. Całe ciało mnie bolało po biegu, jaki sobie zafundowałam wcześniej tego ranka. Posunęłam się dzisiaj za daleko. Kiedy dowiedziałam się od ojca, że będę miała nowego ochroniarza i jakby tego było mało, że facet będzie udawał mojego chłopaka, rozładowałam frustrację w siłowni i biegałam na ruchomej bieżni, aż zrobiło mi się niedobrze i myślałam, że zemdleję.
W końcu dosięgnęłam telefonu czubkami palców, przystawiłam go do ucha i zapatrzyłam się w sufit.
– Tak. Co? – wymamrotałam, z góry wiedząc, o czym będzie rozmowa. Ojciec uprzedził mnie, że kiedy zjawi się nowy ochroniarz, przypadnie mi w udziale oprowadzenie go po domu, a później czekało mnie przygotowanie do przyszłego tygodnia, kiedy oboje zaczniemy naukę na nowej uczelni.
Przywitał mnie sztucznie wesoły głos Maddy:
– Cześć, Annabelle. Czy mogłabyś zejść do gabinetu ojca? Jest tu agent Taylor, który chciałby cię poznać.
Westchnęłam i zamknęłam oczy świadoma porażki.
– Jasne, będę za minutę.
Rozłączyłam się, zanim zdążyła odpowiedzieć, a potem wyszłam z pokoju na miękkich nogach. Kiedy wlokłam się przez dom, trzymałam wzrok utkwiony w podłodze, żeby nikt nie mógł mnie zagadnąć. Nie żeby jeszcze ktokolwiek próbował. Postawiłam sprawę jasno wszystkim, że nie chcę z nikim rozmawiać.
Kiedy weszłam do pokoju Maddy, podniosła wzrok i uśmiechnęła się, ale była spięta i czujna. Wyglądało na to, że teraz wszyscy mieli problem z tym, jak się zachowywać w mojej obecności.
– Tego polubisz, Annabelle, jest taki przystojny! – powiedziała stłumionym głosem, unosząc jedną brew w podekscytowaniu.
Zmarszczyłam czoło, skrzyżowałam ramiona na piersi i prychnęłam drwiąco, zniesmaczona. Jej uwaga była jednocześnie nie na miejscu i niechciana. To, jak wyglądał, nie miało znaczenia. Ważne było jedynie to, że nie chciałam kolejnego ochroniarza. Wszystko, co robili, polegało na ładowaniu się w moje życie, rujnowaniu go, by potem z niego wyjść po kilku miesiącach, kiedy docierało do nich, że nie jestem nawet warta tego, by mnie ochraniać.
Otworzyłam zamaszyście drzwi i przekroczyłam próg, a wtedy w pokoju nagle zapadła cisza. Obrzuciłam spojrzeniem obcego człowieka stojącego pośrodku.
Stanęłam zaszokowana. Maddy miała rację, na pewno był przystojny. Czarne włosy, krótsze po bokach, opadały gęstą czupryną na czoło, a pod nią błyszczały ciemnozielone oczy. Twarz miał doskonałą, a jego ciało pewnie też było niesamowite – choć zakrywał je zwykły biały podkoszulek i podarte dżinsy. Prawdę mówiąc, wyglądał, jak żywcem wyjęty z magazynu mody i bez wątpienia był najprzystojniejszym chłopakiem, na którego kiedykolwiek patrzyłam.
Spostrzegłam to w ciągu sekundy, zanim spojrzałam mu w oczy. Jego wzrok przesuwał się po mnie wolno, oglądał każdy centymetr mojego ciała. Miałam ochotę zwinąć się w kłębek albo uciec tak szybko, jak nogi mnie poniosą. Na jego anielskiej twarzy było wypisane coś więcej niż tylko zainteresowanie i to sprawiło, że rozbolał mnie brzuch.
Starałam się zachować obojętność i szybko przeniosłam spojrzenie na ojca, który obserwował mnie w napięciu. Nie czuł się komfortowo po naszej drobnej sprzeczce w mojej sypialni tego ranka, kiedy powiedział mi o przyjeździe nowego ochroniarza.
– Zatem to ten człowiek? Nowy ochroniarz i mój chłopak? – zapytałam, ze złością wypowiadając ostatnie dwa słowa.
Skinął głową.
– Tak, Annabelle. To jest agent Taylor. Agencie Taylor to moja córka, Annabelle Spencer – odpowiedział ojciec, patrząc na nas oboje z nieufnością.
Piękny nieznajomy wyciągnął ku mnie rękę.
– Cześć, Annabelle. Jestem Ashton. Miło cię poznać.
Cofnęłam się, ale starałam się nie okazywać zdenerwowania. Nie chciałam, żeby ktokolwiek widział, że się boję. Serce zaczęło mi walić jak młotem na samą myśl, że mógłby mnie dotknąć. Fizyczna bliskość, zwłaszcza z mężczyznami, których nie znałam, przerażała mnie, stawałam się oziębła. Działo się tak od czasów Cartera. Ponownie zerknęłam na twarz agenta. Uśmiechał się do mnie, spojrzenie miał przyjazne i ciepłe. Stłumiłam strach i podałam mu rękę, usiłując zachować pewność siebie, ale miałam świadomość, że cała się trzęsę. Nie spuszczał ze mnie wzroku ani na chwilę, dzięki czemu trochę się odprężyłam. Potem zrobiłam krok do tyłu i skrzyżowałam ramiona na piersi. Matka obserwowała mnie, czekając na to, co zrobię.
Uniosłam do góry brodę i uśmiechnęłam się, udając pewną siebie, a potem omiotłam go wzrokiem od góry do dołu.
– Wiesz, Ashtonie, nie wyglądasz jak normalni faceci, którzy byli do mnie przydzielani. Będę wspaniałomyślna i powiem, że wytrzymasz tydzień, może nawet dziesięć dni, zanim poprosisz o przeniesienie – rzuciłam bezczelnie.
Pokręcił głową.
– Prawdę mówiąc, panno Spencer, jestem tu na osiem miesięcy i nie zrezygnuję – odpowiedział stanowczym głosem, krzyżując ramiona na piersi, jakby mnie naśladował.
Pewność siebie, którą okazywał, sprawiła, że uniosłam brwi, ale desperacko starałam się nie okazywać żadnej reakcji.
– Możesz mówić do mnie Anno. – Machnęłam ręką lekceważąco, ignorując jego entuzjazm.
– Jak sobie życzysz, Anno. – Posłał mi w odpowiedzi uśmiech.
Matka głośno odchrząknęła.
– Może pokażesz agentowi Taylorowi jego pokój, Annabelle, i oprowadzisz go po domu i terenie? Pokaż mu, gdzie jest jezioro.
Zmarszczyłam czoło na te słowa. Zawsze oczekiwali po mnie, że będę miła dla agentów. A ja nie miałam pojęcia dlaczego, bo nigdy długo nie wytrzymywali i całe to zamieszanie zaczynało się od nowa.
– Zaprowadzę go do jego pokoju. To duży chłopiec, więc jestem pewna, że sam znajdzie jezioro. Chciałam powiedzieć, że nie można nie zauważyć tej cholernej wody, bo jest tuż obok. – Obróciłam się na pięcie i wyszłam na sztywnych nogach, nie zwracając uwagi na Ashtona, który wymieniał uprzejmości z moimi rodzicami.
Kiedy szłam korytarzem, usłyszałam odgłos szybkich kroków usiłujących nadążyć za mną.
– Dzięki, że na mnie zaczekałaś – powiedział ironicznie.
Popatrzyłam na niego z wyrazem niezadowolenia i zdziwienia. Zwykle ochroniarze ograniczali się do „Tak, panno Spencer. Nie, panno Spencer”. Najwyraźniej ten facet miał jaja.
– Nieważne, przystojniaku. Mam ci pokazać twój pokój czy nie? – warknęłam. Wszystko nadal mnie bolało i chciałam się zdrzemnąć przed obiadem.
– Jasne, byłoby super.
Objął mnie ramieniem. Serce mi zamarło, a moje ciało natychmiast zareagowało. Ukucnęłam pod jego ramieniem, a potem walnęłam go obiema dłońmi w pierś najmocniej, jak mogłam. Ponieważ zupełnie go tym zaskoczyłam, zatoczył się do tyłu i spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami, pełnymi przerażenia. Zacisnęłam zęby, cofnęłam prawe ramię i wymierzyłam cios w kierunku jego twarzy. Zablokował moje uderzenie i uniósł oba ramiona w geście poddania się.
– Przepraszam, nie powinienem tego robić, przepraszam – szybko się wytłumaczył, kręcąc głową.
Łzy napłynęły mi do oczu, kiedy otrząsałam się z szoku. Nie umiałam sobie radzić z zainteresowaniem ze strony mężczyzn. Przywoływało to zbyt wiele wspomnień, z którymi nie mogłam się uporać.
– Wystarczy, spadaj – zawarczałam i miałam zamiar wrócić do gabinetu ojca i zażądać, żeby od razu go stąd przeniesiono.
– Daj spokój. Proszę – powiedział miękko.
Błagalny ton w jego głosie poruszył we mnie najwyraźniej czułą strunę, bo przystanęłam. Przełknęłam gulę, która urosła mi w gardle, i obróciłam się do niego. O tym, że naprawdę żałował, świadczyły chociażby jego zgarbione ramiona.
– Jesteś palantem – szczeknęłam jadowicie. Mężczyźni nie mieli pojęcia, jaką władzę nade mną posiadali i jak bardzo zwykły dotyk mógł wytrącić mnie z równowagi na wiele dni.
Skinął głową i ponownie uniósł ramiona do góry.
– Nigdy więcej mnie nie dotykaj. Już teraz twój los wisi na włosku – warknęłam, kręcąc głową ze złością. Nie miałam pojęcia, dlaczego dawałam mu drugą szansę. Zwykle stałabym już w gabinecie ojca i domagała się, żeby go odesłali, ale w jego oczach widać było prawdziwą skruchę i miałam pewność, że z jego strony był to tylko niewinny gest.
Skinął głową na zgodę, dlatego zawróciłam i znowu szłam przed nim. Kiedy mijaliśmy drzwi w korytarzu, mówiłam nazwy poszczególnych pokoi, ale nie dałam mu czasu na zajrzenie do któregokolwiek z nich. Sam będzie musiał je obejrzeć. Nie miałam wobec niego żadnych zobowiązań.
– Kuchnia. Jadalnia. Pokój komputerowy. Salon. Zwykły pokój. Siłownia jest na dole – powiedziałam, wskazując na moją ulubioną część domu.
– Chwila. Macie własną siłownię? Mogę ją zobaczyć? – zapytał podekscytowany.
Zaryzykowałam ukradkowe zerknięcie. Uśmiechał się szeroko. Najwyraźniej lubił ćwiczyć, co zresztą było widać po jego wysportowanej sylwetce.
– Jasne. Nie krępuj się. – Uśmiechnęłam się i machnęłam ręką w stronę siłowni. W chwili gdy zniknął mi z oczu, przerwałam obchód i poszłam do swojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Rzuciłam się na łóżko i głęboko westchnęłam. Powiedziano mi, że miał tu być przez osiem miesięcy. Nie wytrzyma dłużej niż miesiąc. W najlepszym przypadku.
Po mniej więcej półgodzinie rozległo się pukanie do drzwi. Jęknęłam niezadowolona i wsunęłam szkicownik pod poduszkę.
– Czego chcesz?! – zawołałam, bo nie miałam już tego dnia ochoty na życie towarzyskie.
– Czy mogę wejść? – odpowiedział Ashton.
Podniosłam się z łóżka i zachichotałam złośliwie, bo pewnie był zły na mnie, że uciekłam i zostawiłam go samego.
– Tak, to było bardzo zabawne – powiedział z sarkazmem.
Śmiałam się głośno, obróciłam głowę bokiem do niego i wcale się nie przejmowałam tym, że to przeze mnie był zdenerwowany. Jeszcze bardziej zmarszczył czoło.
– Chciałbym wejść i obejrzeć twój pokój.
Mocniej ścisnęłam gałkę u drzwi i przyciągnęłam je do siebie, blokując mu wejście.
– Co? Idź i obejrzyj własny, jest tuż obok – warknęłam, wskazując drzwi znajdujące się trochę dalej.
– Tak, wiem, ktoś mi go pokazał, kiedy mnie zostawiłaś – powiedział z wyrzutem. – Nie mam zamiaru zalegać w twoim pokoju. Muszę go obejrzeć, żeby się zorientować, gdzie co jest.
Zmarszczyłam brwi, bo nie podobał mi się pomysł goszczenia kogoś w mojej prywatnej przestrzeni. Zwykle nie wpuszczałam agentów do pokoju, ale z powagi na jego twarzy wyczytałam, że nie odejdzie, dopóki nie zrobi tego, co zamierzał. Westchnęłam i otworzyłam szeroko drzwi, gestem zapraszając go do środka.
– Jesteś jakiś popieprzony! Nikt wcześniej nie chciał oglądać mojego pokoju.
Wszedł do środka i omiótł pokój wzrokiem. Sypialnia była urządzona zwyczajnie, poza tym, że wszędzie na ścianach wisiały moje rysunki i wszystkie przedstawiały jednego człowieka – Jacka. Nikt jednak o tym nie wiedział, każdy myślał, że są na nich różne rzeczy – para niebieskich oczu tutaj, mlecz tam, stadion piłkarski ze świętującymi zawodnikami, smuga, która była wierną kopią znamienia, jakie miał na czole na linii włosów. Wszystkie narysowałam w poprzednim roku. Teraz nie rysowałam już Jacka. Próbowałam, ale to za bardzo mnie bolało. W zeszłym roku postanowiłam, że stłumię w sobie wszelkie uczucia, a przy rysowaniu Jacka powracała bezbrzeżna rozpacz. To, co teraz rysowałam, nie przedstawiało nikogo, było zbyt ponure. I nie wieszałam już rysunków na ścianach. Chowałam je albo darłam, zanim ktokolwiek mógł je zobaczyć i wmawiać mi potem, że znowu wołam o pomoc. Nie chciałam wracać do szpitala.
– Są naprawdę świetne. – Ashton pochwalił mnie, patrząc na szkice na ścianach.
Usiadłam na łóżku i podciągnęłam kolana pod brodę.
– Dzięki – wymamrotałam, obserwując go, gdy przyglądał się każdemu rysunkowi.
– Co przedstawia ten? – zapytał, wskazując na znamię Jacka.
Westchnęłam i wzruszyłam ramionami.
– A na co wygląda twoim zdaniem? To jeden z tych testów psychologicznych z plamami. Jest tym, czym ci się wydaje.
Ponownie spojrzał na rysunek, obrócił głowę i oglądał go uważnie przez kilka sekund, zanim się odezwał.
– Hm… w takim razie chyba jestem głodny, bo dla mnie wygląda jak cheeseburger i frytki, solidnie polane keczupem.
Nie spodziewałam się równie dowcipnej uwagi i wybuchnęłam śmiechem. Obrócił się do mnie niemal dumny z siebie.
– Lepiej obejrzę dokładnie pokój, a to może trochę potrwać. – Uśmiechnął się przepraszająco.
Oparłam się o wezgłowie łóżka i patrzyłam, jak chodził po pokoju. Zaczął od drzwi, podszedł do łóżka, potem do drzwi szafy, od drzwi do okna, od łóżka do okna, od łóżka do garderoby. Łaził tak prawie dwadzieścia minut. Obserwowałam go w milczeniu przez cały czas, z brodą opartą na kolanach. Był bardzo metodyczny, ale nie miałam zielonego pojęcia, po co to robił.
– No dobra, skończyłem. Muszę ci jeszcze zadać kilka pytań, a potem będziesz mogła wrócić do nienawidzenia mnie czy tego, cokolwiek robiłaś, zanim przyszedłem – powiedział z uśmiechem.
– W porządku, przystojniaku. Co chcesz wiedzieć?
– Po której stronie łóżka sypiasz?
– A co to ma do rzeczy? – Ponownie traciłam cierpliwość.
Wzruszył obojętnie ramionami.
– To dla mnie ważne na wypadek, gdybym musiał przyjść i cię stąd zabrać. Będę wiedział, gdzie jesteś.
– Żaden z poprzednich ochroniarzy nie robił niczego takiego ani nie zadawał mi głupich pytań! Do tego domu nikt nie może wejść tak po prostu. Mamy tu ochronę, idioto – rzuciłam jadowicie.
Uniósł w uśmiechu kąciki ust.
– Okaż trochę pobłażania. Potrzebuję tych wszystkich informacji, żebyś była bezpieczna. Nie obchodzi mnie, co robili poprzedni ochroniarze. Jestem tu na dobre, więc tylko raz będziesz musiała przez to przechodzić, a to już coś.
Roześmiałam się, ale nie było w tym śmiechu radości.
– Odejdziesz, przystojniaku, zaufaj mi, jak inni. W końcu wszyscy rezygnują – powiedziałam z pewnością siebie.
W jednej chwili moje słowa starły zadufany uśmiech z jego twarzy.
– Odpowiedz jedynie na pytania, żebym mógł zapewnić ci bezpieczeństwo, proszę – powiedział z miną przerażonego szczeniaka.
Przełknęłam głośno ślinę, bo zdałam sobie sprawę, że Jack robił tę sztuczkę bez przerwy.
– Niech ci będzie. Najczęściej śpię pośrodku łóżka.
– W porządku. Czy masz jakąś broń w pokoju? – zapytał i rozejrzał się dookoła, jakby coś mógł wypatrzyć. Pokręciłam przecząco głową. Potaknął mi. – Umiesz strzelać z pistoletu?
Skuliłam się w sobie na te słowa. Nienawidziłam broni. Widziałam jej w życiu zbyt wiele.
– Nie – wychrypiałam, bo nagle zrobiło mi się sucho w ustach.
– Nauczę cię strzelać. Na wszelki wypadek. Nigdy nie wiadomo, kiedy coś może się przydać.
Marzyłam o tym, żeby ta rozmowa dobiegła końca, żeby wyszedł z mojego sanktuarium.
– Skończyłeś? – zapytałam i wskazałam głową drzwi, dając mu do zrozumienia, żeby spadał.
– Hm… Jest jeszcze jedna rzecz, ale nie chciałbym cię denerwować – powiedział cicho. Głęboko odetchnęłam i czekałam, żeby kontynuował. – Mam udawać twojego chłopaka. Żeby ludzie uwierzyli w tę bajeczkę, będę musiał cię dotykać od czasu do czasu.
W tej samej chwili serce podeszło mi do gardła i zrobiło mi się niedobrze. Znalazł się bliżej łóżka. Zerwałam się z miejsca, zeskoczyłam na podłogę i trzymałam przed sobą ręce w geście obrony.
– Nie dotykaj mnie, to wszystko – wymamrotałam, patrząc na niego błagalnie. Czułam, że zaraz zwymiotuję.
– Nie mam zamiaru cię dotykać. Ja tylko… Anno, mówiąc krótko, musisz mi pozwolić na bliskość, kiedy będziemy w miejscach publicznych. Może wystarczy tylko trzymanie za rękę – zasugerował. Nie wykonał żadnego ruchu. Stał w miejscu.
– Dlaczego nie możemy mówić po prostu, że jesteśmy przyjaciółmi? – zaproponowałam.
Pokręcił głową.
– Nie możemy. Mam udawać twojego chłopaka po to, żeby inni faceci trzymali się od ciebie z daleka. Najwyraźniej przez chłopaków ci odbija – odparował, chichocząc z jakiegoś powodu.
– Nie. Prawdę mówiąc odbija mi przez mój temperament – poprawiłam go, uśmiechając się słabo, i cofnęłam się o kolejny krok. – Hej, moglibyśmy rozpowiadać, że jestem lesbijką – targowałam się, marząc, żeby na to przystał.
Zachichotał ponownie, patrząc, jak cofam się jeszcze dalej.
– Trzymajmy się instrukcji. Chcę, żebyś wiedziała, że jestem tu po to, żeby cię chronić. Nigdy nie zrobię ci krzywdy. Nigdy. – Wpatrywał mi się w oczy i zrobił krok do przodu.
Wstrzymałam oddech i zastanawiałam się, czy on też słyszy, jak wali mi serce. Zatrzymał się przede mną, wyciągnął przed siebie rękę i uśmiechnął, chcąc mnie uspokoić. Opuściłam wzrok na jego dłoń i pokręciłam głową. Nie mogłabym tego zrobić. To przywróciłoby wspomnienia o nim, a ja nie mogłam o nim myśleć.
– Nie mogę. Proszę cię – błagałam, przełykając gulę, która urosła mi w gardle.
– Nigdy cię nie skrzywdzę. Chcę cię chronić – wyszeptał.
Och, daj spokój, Anno, weź się w garść! Jest agentem, który ma cię ochraniać, jesteś w domu pełnym ludzi, on cię nie zaatakuje! Porusz ręką i przestań być taką kretynką! Uniosłam trzęsącą się dłoń i położyłam na jego ręku. Spletliśmy palce, a on je lekko uścisnął. Zaszokowana patrzyłam na własną rękę. Wrażenie nie było właściwie takie złe, prawdę mówiąc, okazało się całkiem przyjemne, miał ciepłą, delikatną skórę. Część mojego stresu ulotniła się, a ja spojrzałam na ładną twarz Ashtona i delikatny uśmiech satysfakcji na jego ustach.
– Świetnie, Anno. Może jeśli będziemy trzymali się za ręce każdego dnia przez chwilę, to się do tego przyzwyczaisz, zanim pojedziemy na uczelnię w przyszłym tygodniu.
– Nie będzie cię tutaj w przyszłym tygodniu, przystojniaku – powiedziałam stanowczo.
Roześmiał się z niedowierzaniem.
– Ja nie zrezygnuję, Anno. Nigdy nie rezygnuję, dlatego lepiej będzie, jeśli do mnie przywykniesz. Będę się kręcił w pobliżu przez jakiś czas, czy ci się to podoba, czy nie – odpowiedział arogancko.
Wyrwałam dłoń z jego ręki i skrzyżowałam ramiona na piersi.
– Nie potrzebuję pieprzonej niańki! Sama umiem o siebie zadbać – oświadczyłam zirytowana.
Uniósł brwi i uśmiechnął się przewrotnie.
– Naprawdę? Potrafisz zadbać o siebie? Załóżmy, że chciałbym rzucić cię na łóżko. To co, nie mógłbym tego zrobić?
Och, Boże. Serce znowu waliło mi jak młotem.
– Jeśli mnie tkniesz, Ashtonie, rozwalę ci tę śliczną buźkę – ostrzegłam go.
Uśmiech zadufania rozciągnął mu usta.
– Przyszpiliłbym cię do łóżka, zanim zdążyłabyś mnie uderzyć.
Zrobił krok do przodu, a ja nie dałam mu okazji, żeby mnie dotknął. Wymierzyłam mu cios w brzuch, ale z łatwością zablokował moją rękę, zanim się do niego zbliżyła. Żołądek mi się zacisnął ze strachu, bo ten mały pokaz uświadomił mi, że był ode mnie szybszy. Panika ścięła mi krew w żyłach, ale nie miałam zamiaru się poddawać. Zrobił kolejny krok w moją stronę, a ja wymierzyłam mu kopniaka, najmocniejszego, na jaki było mnie stać. Usunął się bez trudu, chwycił mnie za nogę i znalazł się przy mnie tak błyskawicznie, że nie miałam czasu zareagować. Oplótł mnie w pasie wolnym ramieniem i przewrócił nas oboje na łóżko.
Kiedy wylądował na mnie, czułam, jak krzyk narasta mi w gardle, bo panika brała nade mną górę. Położył mi jedną rękę na ustach, drugą unieruchomił mi dłonie i przyszpilił je nad moją głową, a ciałem wciskał mnie w materac. Krzyczałam i wiłam się, usiłując zrzucić go z siebie, jednocześnie zaciskałam powieki, usiłując myśleć o czymkolwiek, byle nie o Carterze, ale nie potrafiłam powstrzymać wspomnień, które do mnie wracały. Widziałam w wyobraźni jego brązowe oczy roziskrzone podnieceniem, gdy się szykował, żeby mnie zgwałcić. Pokonana opadłam na plecy i obróciłam głowę na bok. Łzy lały mi się strumieniem, gdy przestałam się szamotać. Nie było sensu, był dla mnie za silny.
Czekałam na ból, ale nie nadchodził. Otworzyłam powoli oczy i podniosłam wzrok. Ashton nadal dociskał mnie do łóżka, ale wcale nie był ciężki, jakby unosił się nade mną.
– Nie zrobię ci krzywdy, przysięgam. Zaufaj mi – wyszeptał, zdejmując dłoń z moich ust. Łzy nadal mi płynęły, dlatego otarł je delikatnie. – Chciałem ci tylko pokazać, że mnie potrzebujesz. Chcę cię chronić. Potrzebujesz mnie, więc przestań wszystko utrudniać. Nie zostawię cię jak inni – powiedział łagodnie.
Spojrzałam w jego ciemnozielone oczy i zobaczyłam w nich szczerość. To były dobre, troskliwe i łagodne oczy. Stanowiły kompletne przeciwieństwo brązowych oczu, które widziałam w wyobraźni kilka sekund wcześniej. Zaufałam mu. Ashton nie odejdzie po tygodniu i nie ma zamiaru mnie skrzywdzić.
– W porządku, ale zejdź już ze mnie – poprosiłam. Głos mi drżał.
– Zaraz to zrobię. Ale to dla twojego dobra. Nie możesz iść przez życie sama, bojąc się ludzkiego dotyku, nie dopuszczając do siebie ludzi, ze strachu, że odejdą. To, co ci się przydarzyło, już nigdy się nie powtórzy, obiecuję – powiedział z wyrazem współczucia na twarzy.
Zamknęłam oczy i pozwoliłam łzom płynąć. Rozpacz, ból i obrzydzenie wróciły z pełną siłą. Przez całe miesiące potrafiłam wypierać ból, nie chciałam przyjąć do wiadomości, że zostałam złamana na zawsze, poruszałam się niczym pozbawione emocji zombi i odczuwałam jedynie złość.
– Chcesz, żebym się odsunął, czy może wytrzymasz kilka minut? – zapytał cicho.
Wciągnęłam głośno powietrze.
– Nie rób mi krzywdy, proszę – wyszeptałam, ponownie przekręcając głowę na bok.
– Nie skrzywdzę cię. – Puścił moje dłonie, ale nie mogłam się poruszyć. Miałam wrażenie, że moje ciało zamarzło i tkwiło w miejscu.
Nadal było mi niedobrze, ale z jakiegoś powodu ufałam mu. Nie chciałam, naprawdę nie chciałam, ale nic na to nie mogłam poradzić. Trwał w bezruchu, nawet nie zmienił pozycji. Powieki miałam mocno zaciśnięte. Wiedziałam, że patrzy na mnie, ale pragnęłam zachować kontrolę nad sobą, a jedyne, co mi to umożliwiało, to liczenie uderzeń jego serca, które czułam na swojej piersi.
Po kilku minutach zsunął się ze mnie i wstał.