Zdobyć Rosie. Początek gry - Kirsty Moseley - ebook

Zdobyć Rosie. Początek gry ebook

Kirsty Moseley

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Poznaj losy najlepszego przyjaciela bohaterów powieści „Nic do stracenia”. Nate Peters, niepoprawny podrywacz i łamacz serc, lubi swoje życie pełne przelotnych romansów. Patrząc jednak na szczęśliwe małżeństwo Anny i Ashtona, coraz częściej zastanawia się, jak by to było, gdyby miał dziewczynę na stałe. Uznaje, że jeszcze do tego nie dorósł. Aż do czasu, kiedy poznaje Rosie. To zdecydowanie kobieta na całe życie, nie na krótki romans. Absolutnie wyjątkowa i niestety całym sercem oddana komuś innemu. Rosie nie jest zainteresowana znajomością z Nate’em, co tylko mobilizuje go do działania.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 383

Oceny
4,5 (477 ocen)
311
113
44
8
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bozena_1952

Całkiem niezła

❤️
00
Oli_98

Nie oderwiesz się od lektury

cudn
00
Polciaa91

Nie oderwiesz się od lektury

uwielbiam te parę, jest po prostu swietna. Nate wczesniej skradl moje serce, ale tutaj bomba !
00
extra_aga

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna książka. Nie odłożyłam dopóki nie przeczytałam.
00

Popularność




Kirsty Moseley

Zdobyć Rosie. Początek gry

Tłumaczenie:

Rozdział pierwszy

Nate

W chwili gdy poczułem w kieszeni lekką wibrację, spojrzałem na kapitana i próbowałem zgadnąć, co mi zrobi, jeśli wyciągnę komórkę i przeczytam esemesa. Pewnie wkurzyłby się jak diabli, gdyby spostrzegł, że nie słucham szczegółów odprawy dotyczącej jutrzejszej akcji.

Nie potrafiłem jednak oprzeć się pokusie sprawdzenia, czy wiadomość była od Sarah, Sashy czy jak tam miała na imię dziewczyna, z którą umówiłem się na wieczór. Wyjąłem telefon i ukradkiem zerknąłem pod biurkiem na wyświetlacz. Wiedziałem, że nawet gdyby kapitan mnie na tym przyłapał, nie wycofałby mnie z operacji. Byłem najlepszym snajperem, jakiego miał, dlatego mogłem liczyć na trochę pobłażliwości.

Jednak zamiast wiadomości od dziewczyny dostałem dwa zdjęcia od najlepszego przyjaciela, Ashtona Taylora. Kiedy otworzyłem pierwsze, zobaczyłem noworodka opatulonego w kocyk. Zamurowało mnie. Kretyński uśmiech pojawił mi się na ustach, gdy zobaczyłem drugie zdjęcie, na którym Anna, żona Ashtona, trzymała na rękach niemowlę i uśmiechała się z dumą. Pod spodem widniał tekst:

Anna i mały Cameron mają się świetnie.

– Ja pierdzielę! – krzyknąłem podekscytowany i zerwałem się z miejsca, zapominając zupełnie, gdzie byłem. Uniosłem do góry zaciśniętą pięść w geście radości.

– Co ty wyprawiasz, Peters? Dlaczego przerywasz odprawę? – rzucił gniewnie kapitan Elder, a oczy wszystkich zwróciły się na mnie.

Przełknąłem głośno ślinę i przestąpiłem z nogi na nogę.

– Ashtonowi i Annie urodziło się dziecko – oznajmiłem, trzymając przed sobą telefon i pokazując reszcie drużyny zdjęcie jako dowód.

– Tak? A co im się urodziło? – zaciekawił się kapitan. Twarz mu złagodniała. Zawsze lubił Ashtona, no i, rzecz jasna, cały świat czekał z zapartym tchem na wieść o urodzinach tego dziecka. Powiedzenie, że ojciec Anny był ważną osobistością, graniczyłoby z niedomówieniem stulecia. Jej ojciec, Tom Spencer, sprawował obecnie po raz drugi urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych. Anna jako pierwsza córka stała się celebrytką. Prasa polowała na każde słowo Anny i Ashtona. Można było pomyśleć, że świat opanowała obsesja na punkcie „Annatona” i trwało tak od pięciu lat, od kiedy sfotografowano ich razem po raz pierwszy.

– Mają chłopczyka – odpowiedziałem.

– To świetnie. Zakładam, że wszystko poszło dobrze? Jak się czuje Anna? – pytał dalej.

– Najwyraźniej dobrze.

– Doskonale. Ale czy mógłbyś teraz, do kurwy nędzy, usiąść i pozwolić mi dokończyć odprawę?

– Tak jest, panie kapitanie. Przepraszam. – Opadłem na krzesło. Usiłowałem wyglądać na skruszonego, nie mogłem jednak stłumić uśmiechu dumy. Ashton na to zasługiwał. Nigdy wcześniej nie był tak szczęśliwy jak teraz z żoną. Anna okazała się niesamowitą osobą i przyznaję, czułem trochę zazdrość o to, że Ashton poznał ją przede mną. Była piękna, mądra i wesoła – miała wszystko, co chciałbym znaleźć któregoś dnia w swojej dziewczynie.

Przez resztę odprawy prawie nie mogłem się skupić. Marzyłem jedynie o tym, żeby pojechać do szpitala i poznać nowego członka rodziny Taylorów. Kiedy wreszcie odprawa się skończyła, wmieszałem się między kumpli z drużyny w nadziei, że uda mi się wyjść z sali, zanim kapitan Elder mnie zauważy i wyśle do pracy w archiwum za to, że mu przerwałem. Wyszedłem z budynku i zadzwoniłem do szpitala, żeby spytać o godziny odwiedzin na oddziale położniczym. Cholera, dopiero od wpół do ósmej. Musiałem zaczekać kilka godzin. To dawało mi dość czasu na kupienie prezentu dla dziecka.

W chwili gdy przeszedłem przez drzwi, wiedziałem, że to nie moja bajka. Dwadzieścia pięć lat życia nie przygotowało mnie do wizyty w sklepie z artykułami dla niemowląt. Otaczały mnie wszelkiego rodzaju akcesoria dziecięce: śpioszki, pajacyki, normalnie wyglądające ubranka, śliniaki, kocyki… Nie miałem pojęcia, co kupić. Po bezradnym rozglądaniu się przez kilka minut, spostrzegłem przy ladzie młodą ładną sprzedawczynię o jasnych włosach.

Podszedłem do niej z uśmiechem łowcy i pochyliłem się nad kontuarem.

– Przepraszam, czy mogłabyś mi pomóc? W zamian chciałbym cię zaprosić na kolację. – Uśmiechnąłem się ironicznie, gdy na jej twarzy pojawił się niewielki rumieniec i zachichotała nerwowo.

– Oczywiście, chętnie pomogę. Czego szukasz? – odpowiedziała, pochylając się niżej nad ladą i nawijając sobie kosmyk włosów na palec. Żeby zaciągnąć ją do łóżka, nie potrzebowałem nawet zaproszenia na kolację.

Nie tracąc przytomności umysłu i pamiętając, po co tam przyszedłem, wyprostowałem się i bezradnie wskazałem ręką na sklep.

– Mojemu najlepszemu przyjacielowi właśnie urodził się chłopczyk, więc chciałbym kupić prezent. A może jest coś szczególnie nadającego się na taką okazję?

Uśmiechnęła się, wyszła zza lady i ruszyła przed siebie, kołysząc biodrami. Nie potrafiłem się oprzeć i śledziłem wzrokiem ruchy jej tyłeczka.

– Co powiesz na to? – zaproponowała, biorąc do ręki biało-niebieskie ubranko, nawet nie patrząc na nie. – Na tyłach mamy jeszcze większy wybór. – Uniosła sugestywnie brwi.

Uśmiech rozciągnął mi usta. No jasne, że była łatwa, ale nie miałem zamiaru odrzucać propozycji zabawienia się na zapleczu, jeśli to właśnie miała na myśli. Wiedziałem, dlaczego tak się działo – chodziło o mundur. Laski leciały na mój mundur agenta SWAT. To, że byłem przystojny, pewnie trochę pomagało, nawet jeśli tylko ja tak uważałem. Dbałem o kondycję ze względu na pracę, włosy miałem zawsze dobrze ostrzyżone, a na moje niebieskie oczy zwracało uwagę wiele dziewczyn.

– Bardzo chętnie zobaczę, co masz na zapleczu – odpowiedziałem znacząco.

Kiedy skończyliśmy się zabawiać, wymówiłem się byle czym i wyszedłem ze sklepu, nie kupując niczego dla dziecka. Dziewczyna – powiedziała, że ma na imię Carly – zaczęła za bardzo się lepić i bez przerwy pytała, kiedy znowu się zobaczymy. Zwiałem stamtąd najszybciej, jak się dało.

Spojrzałem na zegarek i jęknąłem: była za kwadrans siódma. Nie miałem już czasu na szukanie innego sklepu, dlatego tym razem musiałem iść bez prezentu.

Po drodze zahaczyłem jednak o sklep, w którym kupiłem dla Ashtona najgrubsze cygaro, jakie mieli. Zachichotałem, chowając je do kieszeni. Ashton nienawidził nawet zapachu tytoniu, ale byłem pewny, że zmuszę go do zapalenia, bo taka była tradycja.

Gdy w końcu dotarłem do szpitala, skierowano mnie na oddział położniczy znajdujący się na piątym piętrze. Czułem się wzruszony i podekscytowany, gdy nacisnąłem dzwonek przy drzwiach prowadzących na oddział. Musiałem poczekać, aż wpuści mnie dyżurna pielęgniarka. Po wyjaśnieniu, kim jestem, sprawdziła, czy znajduję się na liście „uprawnionych gości”, i zaprosiła mnie gestem do środka. Kiedy spojrzałem na korytarz, dostrzegłem ochroniarza Anny, Ricka, siedzącego na krześle przed salą numer trzy.

– Cześć! Jak leci? – przywitałem się, opadając na krzesło obok niego.

– W porządku, a co u ciebie, Nate? – Uśmiechnął się, przeczesując ręką włosy.

– Wszystko super. Widziałeś go? – zapytałem, wskazując głową drzwi pokoju Anny.

– Aha. Słodziak.

– Poród był długi?

Rick skrzywił się i zassał powietrze przez zęby.

– Tak. Siedziałem przy niej przez jakiś czas, kiedy czekaliśmy na Ashtona. Cholera, nie chciałbym tego oglądać już nigdy w życiu. Te krzyki… – Pokręcił głową, chcąc otrząsnąć się ze wspomnień. – Około ósmej rano zaczęła mieć skurcze, a mniej więcej o drugiej przyjechaliśmy do szpitala. Skręcało ją z bólu i nie chcesz wiedzieć, jak wyglądała.

Zmarszczyłem brwi, słysząc jego słowa. Anna rodziła cały dzień? Cholera! Zapamiętać: dziś z niej nie kpimy.

– Tak długo? Chyba powinienem wsadzić tam głowę i przekonać się, o co tyle hałasu – zażartowałem.

Otworzyłem drzwi jej pokoju podekscytowany myślą, że zobaczę Camerona. Ashton był dla mnie jak brat, więc to dziecko uważałem za kogoś z rodziny.

Kiedy wszedłem, Anna i Ashton siedzieli na łóżku. Ashton natychmiast obrócił głowę w kierunku drzwi – jak zawsze czujny. Uśmiechnął się, wstał, a ja objąłem go i z dumą poklepałem po plecach.

– A niech mnie! Jesteście rodzicami! – powiedziałem z entuzjazmem w głosie. – Odsuń się, brachu, muszę uwieść twoją dziewczynę – zażartowałem, usuwając z drogi przyjaciela. Pochyliłem się i pocałowałem Annę w policzek. Uśmiechnęła się do mnie wyraźnie zmęczona – na pewno potrzebowała odpoczynku. Postanowiłem nie zostawać długo. – Dobrze się sprawiłaś, Anno – pogratulowałem jej. – No więc, gdzie on jest? Mogę go zobaczyć?

– Jest tutaj. – Anna promieniała dumą, wskazując na łóżeczko stojące obok jej łóżka.

W porządku, najpierw podrażnimy się ze świeżo upieczonym tatą. Chwyciłem Ashtona za ramię i wyciągnąłem z kieszeni cygaro. Podałem mu je.

Zaśmiał się nerwowo, odruchowo marszcząc noc z obrzydzeniem.

– Cygaro?

– Taka tradycja. – Skinąłem głową i usiłowałem wyglądać poważnie. Nie mogłem się doczekać, kiedy je zapali. Prawdopodobnie porzyga się wtedy jak kot.

– Chłopie, nie znoszę cygar tak jak ty. – Wyglądał na przerażonego i już sam wygląd jego twarzy okazał się wart siedmiu dolarów, które wydałem.

– Taylor, tak jest na wszystkich filmach. Ojciec i jego najlepszy przyjaciel palą cygaro, żeby uczcić narodziny dziecka. Muszę też gdzieś cię zabrać, żebyś się upił z tej okazji.

– Skoro tak jest na filmach, to musi być prawda – wymamrotał ironicznie Ashton.

Anna uśmiechnęła się.

– Też to widziałam. Nate ma rację, jest taka tradycja, przystojniaku.

Podszedłem do łóżeczka i spojrzałem na śpiące niemowlę.

– Kurczę, jest taki mały – wyszeptałem. Nie mogłem oderwać od niego wzroku. Był ucieleśnieniem doskonałości. Przedtem tak naprawdę nigdy nie przyglądałem się niemowlakom. Pomyślałem, że jest śliczny. Wcześniej dzieci zawsze kojarzyły mi się z odpowiedzialnością i wydatkami. – Cieszę się, że jest podobny do ciebie, Anno, a nie do ojca – zażartowałem, popatrując na Ashtona z udawanym obrzydzeniem.

Zachichotała.

– Chcesz go potrzymać?

– Jasne. Podasz mi go? – zapytałem, zastanawiając się, jak mam go wziąć. Miałem świadomość, że niemowlakom trzeba podtrzymywać główkę, ale na tym moja wiedza się kończyła. Anna wsunęła dłonie pod dziecko, uniosła je bez wysiłku i podała mi.

Cameron nawet nie drgnął. Uśmiechnąłem się do niego wzruszony, czując, że serce mocniej mi zabiło. Postanowiłem zadbać, żeby temu dzieciakowi nigdy w życiu niczego nie brakowało.

Ashton usiadł ponownie na brzegu łóżka.

– Rozmawialiśmy z Anną i zastanawialiśmy się, czy zgodziłbyś się zostać ojcem chrzestnym Camerona – powiedział, przekrzywiając głowę.

Zamurowało mnie.

– Poważnie? Ja? – zapytałem, wypatrując uważnie oznak, że sobie ze mnie kpią. Nie byłem idealnym wzorem dla dziecka.

Anna skinęła głową.

– Tak, ty, wujku.

Słysząc, jak mnie nazwała, nie umiałem powstrzymać uśmiechu. Wujek Nate, to brzmiało dumnie.

– No jasne, że się zgadzam! Dzięki, to naprawdę wiele dla mnie znaczy. – Ponownie spojrzałem na niemowlę trzymane na rękach. – Hej, Cameron, jestem twoim wujkiem i nazywam się Nate, a kiedy będziesz już wystarczająco duży, pokażę ci moje najlepsze sposoby wyrywania lasek – powiedziałem cicho, mając nadzieję, że Anna mnie nie usłyszała.

Kiedy podniosłem na nią wzrok, zobaczyłem, że oboje z Ashtonem uśmiechają się do siebie tak czule, że niemal poczułem się intruzem. Nigdy dotąd nie chciałem się ustatkować, ale kiedy zobaczyłem, jak na siebie patrzą, a jednocześnie trzymałem na rękach ich dziecko, zapragnąłem czegoś takiego dla siebie. Marzyłem, żeby ktoś patrzył na mnie z taką uwagą i dzielił się bez słów swoimi tajemnicami.

Drzwi za mną otworzyły się. Odruchowo stanąłem do nich przodem i w tej samej chwili do środka weszła niesamowita dziewczyna. Miała duże piwne oczy i ciemne włosy zebrane w koński ogon. Pojedyncze kosmyki otaczały jej ładną twarz. Dżinsy opinały zgrabne pośladki. Westchnąłem nieświadomie i wgapiałem się w nią, gdy podeszła do łóżka. Pochyliła się, uściskała Annę i Ashtona, a potem im pogratulowała.

W głowie kłębiło mi się od domysłów, bo nie miałem pojęcia, kim była. Z pewnością kimś dla nich ważnym, bo umieszczono jej nazwisko na liście uprawnionych gości, ale ja na pewno wcześniej jej nie widziałem – zapamiętałbym ją przecież!

Obróciła się do mnie z uśmiechem i wyciągnęła ramiona, oczekując, że oddam jej niemowlę.

– Cześć. Nie masz wyłączności na Camerona – zażartowała. Głos miała odrobinę zachrypnięty, co wzmogło jeszcze moje zainteresowanie.

– Kim ty, do cholery, jesteś i dlaczego nie mam twojego numeru telefonu? – rzuciłem trochę bezczelnie w jej stronę, czekając, że się zarumieni i zacznie chichotać. Nic takiego jednak się nie stało. Zamiast tego przewróciła oczami i westchnęła.

– O, ho, ho. Alarm! Podrywacz na pokładzie – odpowiedziała z ironią w głosie.

Cofnąłem się, zaszokowany jej odzywką. Coś takiego wcześniej mi się nie przydarzyło – dziewczyny nigdy mnie nie spławiały – a już na pewno nie wtedy, gdy miałem na sobie mundur! Uniosłem brwi, decydując się na śmielsze zagranie. Laseczki naprawdę to uwielbiały.

– Bardzo przepraszam, wyjątkowo atrakcyjna kobieto, której nie znam, ale czuję się tym dotknięty. Nic o mnie nie wiesz. Jak możesz tak po prostu osądzać mnie na podstawie jednej rzeczy, którą powiedziałem? – zapytałem, udając urażonego.

Jej uśmiech stał się wyzywający.

– Całkiem dobrze umiem czytać w ludziach, a intuicja mi podpowiada, że z ciebie niezły myśliwy. Jeśli się mylę, to przepraszam. Ale wracając do sprawy, możesz mi oddać dziecko moich przyjaciół? – Zrobiła krok w moją stronę i ponownie wyciągnęła ramiona do Camerona.

Szlag by to! Kolejny raz dała mi kosza! Czyżbym utracił czar Nate’a Petersa? A może się przesłyszałem? Nawet na mnie nie patrzyła. Wzrok miała utkwiony w dziecku. Zmarszczyłem czoło, niezadowolony. Trochę mnie zbił z tropu ten kompletny brak zainteresowania moją osobą. Podeszła jeszcze bliżej, a mnie owionął zapach jej perfum.

– Cały będzie twój, jeśli się ze mną umówisz. – Wyszczerzyłem się w uśmiechu, mając nadzieję, że ją tym przekonam do siebie.

Oderwała wzrok od Camerona i przeniosła na mnie.

– Jasne, co powiesz na trzydziestego lutego? Mam akurat wolny dzień.

Wpatrywałam się w nią, trawiąc jej słowa. Teraz, gdy minął trochę szok związany z odrzuceniem, zdałem sobie sprawę, że nawet mi się ta gra podoba. Spotkałem się z czymś takim po raz pierwszy.

Nie czekając na moją zgodę, wsunęła dłonie pod ciałko Camerona i bez trudu wyjęła go z moich ramion. Zaśmiałem się trochę speszony faktem, że zupełnie nie robiłem na niej wrażenia.

– Jesteś zabawna i ładna, a to mi się podoba – przyznałem.

Nie zareagowała i wpatrywała się z uwagą na tobołek trzymany na rękach. Rysy jej złagodniały, a w oczach zalśniły łzy.

– Cześć, maleńki – wyszeptała, głaszcząc Camerona palcem po twarzy. – Jesteś taki śliczny. – Usiadła na brzegu łóżka i wpatrywał się w dziecko z uwielbieniem. – Też chcę takie! – Mówiąc to, roześmiała się.

Postanowiłem wprowadzić w życie Plan A. To podejście nigdy mnie nie zawiodło, bo laski uwielbiają, kiedy mężczyzna deklaruje się z jakimś zobowiązaniem.

– Jeśli chcesz, mógłbym ci w tym pomóc – zaofiarowałem się.

Skrzywiła się.

– Masz zamiar ukraść jakieś ze żłobka?

– Jasne. Chcesz chłopca czy dziewczynkę? – Dyskretnie omiotłem ją wzrokiem. – Jak to się stało, że do tej pory się nie spotkaliśmy? A tak przy okazji, kim jesteś?

Anna odpowiedziała za nią, zanim dziewczyna zdążyła otworzyć usta.

‒ To Rosie, moja najlepsza przyjaciółka ze studiów. Rosie, to jest Nate Peters.

Słyszałem wcześniej o Rosie. Poznały się z Anną na uniwerku i przyjaźniły od tamtej pory, ale teraz nie widywały się często, bo Rosie mieszkała o dwie godziny jazdy samochodem od Anny. Gdybym wiedział, że z niej taki gorący towar, uważniej przysłuchiwałbym się opowieściom Anny.

Rozmowa zeszła na dziecko i na to, jak wpadli na jego imię. Kiedy Anna i Rosie zaczęły mówić o samym porodzie, wyłączyłem się, bo nie chciałem znać szczegółów. Przypatrywałem się ukradkiem przyjaciółce Anny, patrzyłem, jak mówiła i śmiała się. Po pewnym czasie Anna zaczęła ziewać, choć starała się to ukryć. Wiele przeszła tego dnia i prawdopodobnie marzyła jedynie o odpoczynku, a nie o pogaduszkach z przyjaciółmi.

‒ Chyba już pójdę. ‒ Wstałem i popatrzyłem na Rosie. ‒ Masz ochotę na późną kolację?

Uśmiechnęła się i też wstała.

‒ Jasne. Właściwie jestem naprawdę głodna.

Pochyliła się, uścisnęła Annę i Ashtona, a potem pocałowała mojego chrześniaka.

Kiedy się odsunęła, wymieniłem z Ashtonem uścisk dłoni, patrząc na niego z dumą, i ucałowałem Annę. Obróciłem się do Rosie, która stała już w drzwiach. Ruszyłem za nią i nie spuszczałem wzroku z jej zgrabnego tyłeczka kołyszącego się przede mną w rytm kroków.

Cholera, stanowczo muszę kiedyś poklepać te pośladki!

Rozdział drugi

Nate

W chwili gdy znaleźliśmy się za drzwiami, spostrzegłem Ricka, który siedział dokładnie w tym samym miejscu, w którym go zostawiłem.

– Hej, nadal tutaj? – zapytałem, marszcząc czoło.

– Nie, wyszedłem godzinę temu.

– Człowieku, zadzwoń do nocnego ochroniarza i spytaj, co go zatrzymało – zasugerowałem. – Jesteś absolutnie pewny, że nie dasz rady przyjść na urodziny Setha w sobotę?

Pokręcił przecząco głową.

– Absolutnie. Rodzina przyjeżdża. Ale następnym razem będę na pewno.

Skinąłem mu głową w roztargnieniu, bo spojrzałem na Rosie. Marszczyła brwi i grzebała w torebce.

– To na razie, Rick. – Podszedłem do Rosie i zerknąłem jej przez ramię. Wyglądało na to, że ma mniej więcej cztery dolary w portmonetce. – Gotowa? – Uśmiechnąłem się szeroko.

Spojrzała na mnie, a na jej ustach pojawił się przekorny uśmiech.

– Właściwie to nie mogę iść. Właśnie sobie przypomniałam, że muszę umyć włosy. Przepraszam.

Spławiła mnie po raz czwarty, ale dlaczego mi się to podoba, do cholery?

– Maleńka, mam zamiar kochać się dziś z tobą, więc dobrze by było, gdybyś jednak ze mną poszła. – Usiłowałem nadać spojrzeniu wyraz ogromnej pewności siebie, który miał jej powiedzieć, że wiem, co zrobić, żeby się dobrze bawiła. Nie miałem na to wcześniej żadnych skarg.

Pokręciła głową i zmarszczyła nos z obrzydzeniem.

– To się nie stanie, przykro mi. Dzięki za propozycję i miło było w końcu cię poznać.

Podeszwy jej trampek zapiszczały przy tarciu o posadzkę, kiedy obróciła się na pięcie i odeszła. Patrzyłem za nią zaszokowany. Odrzucony po raz piąty. Stawało się to trochę niepokojące, ale co gorsza, właściwie zaczynałem to lubić. Nigdy wcześniej tak naprawdę nie musiałem się wysilać, żeby zdobyć dziewczynę, ale brak zainteresowania ze strony Rosie stał się dla mnie czymś całkiem zabawnym. Większość facetów narzeka, że musi uganiać się za dziewczynami, choć z drugiej strony, kiedy dostaje się je na tacy, po jakimś czasie robi się nudno. Ta sytuacja była dla mnie zupełnie nowa i, o dziwo, przyjemna.

Pobiegłem za nią, jeszcze niegotowy na pogodzenie się z porażką.

Kiedy zrównaliśmy się, nawet na mnie nie spojrzała. Szedłem bardzo blisko, ale jej nie dotykałem. Starałem się zupełnie ją ignorować, gdy spostrzegłem, że na mnie zerknęła i najwyraźniej zastanawiała się, co chciałem osiągnąć. Szliśmy w milczeniu korytarzami, zmierzając ku wyjściu z budynku. Co kilka sekund popatrywała na mnie i robiła wrażenie zaniepokojonej.

– W którą stronę idziesz? – zapytała wreszcie, zatrzymując się i odsuwając trochę ode mnie.

Udałem, że się zastanawiam.

– Jeszcze nie wiem, ale powiem ci, jak będę wiedział.

Obrzuciła mnie spojrzeniem pełnym niezadowolenia, przycisnęła torebkę i ruszyła. Wykrzywiłem się w uśmiechu i ponownie zrównałem z nią krok. Byliśmy niedaleko głównego wyjścia. Zatrzymała się przy drzwiach i gestem zaproponowała, żebym wyszedł pierwszy.

– Panie mają pierwszeństwo. – Otworzyłem drzwi i stanąłem przy nich z uprzejmym uśmiechem, aż w końcu westchnęła, przeszła, a potem od razu skręciła w prawo w kierunku ulicy. Szybko podbiegłem i znowu szedłem obok, zbyt blisko, by mogła się czuć swobodnie.

Przystanęła i ponownie popatrzyła na mnie z niezadowoleniem.

– Co ty, do diabła, wyprawiasz?

Wzruszyłem ramionami.

– Prześladuję cię.

Uśmiech uniósł jej kąciki ust, wzrok odrobinę złagodniał.

– I jak się czujesz w tej roli?

Podrapałem się po nosie.

– Prawdę mówiąc, to trochę nudne. Myślisz, że mogłabyś ociupinę to ożywić? – zapytałem, starając się zachować powagę.

Wybuchnęła śmiechem, a ja uśmiechnąłem się z dumą.

– Odczepisz się w końcu ode mnie? – zapytała, kiedy już się uspokoiła.

– Dopiero kiedy coś ze mną zjesz.

Westchnęła i pokręciła głową.

– Naprawdę nie dam rady.

– Daj spokój, Rosie. Muszę jakoś uczcić fakt, że mojemu najlepszemu przyjacielowi urodziło się dziecko. Nie skazuj mnie na świętowanie w samotności. Ja stawiam. Będziesz mogła zamówić najdroższe rzeczy z karty, choćby z czystej złośliwości – zaproponowałem.

No dalej, powiedz tak. Jedno krótkie słówko. T. A. K. Powiedz! Nie sprawiała wrażenia, że na to pójdzie, postanowiłem więc, że postaram się ją zmusić. Wokół prawie nie było ludzi. Tylko kilka osób paliło i rozmawiało przed szpitalem.

Upadłem na kolana i złapałem ją za rękę, zanim zdążyła zareagować.

– Chodź ze mną, proszę! Błagam cię. Błagam! Nie zostawiaj mnie samego przy nich wszystkich – prosiłem teatralnie, wskazując na ludzi, którzy teraz patrzyli, jak robię z siebie totalnego palanta.

Nagle na jej policzkach pojawił się rumieniec.

– Proszę, Rosie, błagam, daj mi szansę! Nie mogę spać, bo bez przerwy myślę o tobie. Nie mogę jeść. Już nawet nie spotykam się z innymi dziewczynami. Jesteś tylko ty. Błagam, to mnie zabija – mówiłem coraz głośniej. Zwróciłem się do kobiety w średnim wieku, która stała niedaleko i nie spuszczała z nas oczu. – Pani zdaniem powinna dać mi szansę, prawda? Kocham się w niej od dziesięciu lat, a ona nie chce nawet dać mi nadziei. Dlaczego, Rosie? Dlaczego? – zawodziłem dramatycznie, z trudem powstrzymując się od śmiechu. Prześliczna brunetka poczerwieniała na twarzy jeszcze bardziej i usiłowała wyrwać rękę z mojego uścisku.

Kobieta, która się nam przypatrywała, położyła sobie rękę na piersi.

– Och, kochanieńka, daj mu szansę. Gdyby przystojny mężczyzna prosił mnie w taki sposób, na pewno bym go nie odtrąciła – powiedziała z uczuciem i pokiwała głową na zachętę.

Rosie przestąpiła z nogi na nogę i pochyliła głowę zażenowana sytuacją.

– Wstawaj! – wysyczała.

Uniosłem wyzywająco brwi.

– O, nie. To będzie trwało, dopóki nie zgodzisz się iść ze mną na kolację – wyszeptałem. – Proszę, Rosie. Błagam! – dodałem głośno.

Skrzywiła się i z przerażeniem malującym się na twarzy rozejrzała szybko.

– Dobrze. Tylko wstań!

Skoczyłem na równe nogi z uśmiechem triumfu.

– Widzisz, to nie było takie trudne, prawda? – powiedziałem trochę chełpliwie. Obróciłem się do ludzi, którzy przyglądali się tej scenie zaszokowani i rozbawieni jednocześnie. Uniosłem do góry ręce w geście zwycięstwa. – Zgodziła się! – krzyknąłem podekscytowany. Niektórzy z nich coś wykrzyknęli, dwie osoby zaklaskały w dłonie. Uśmiechnąłem się i ukłoniłem, a w tym samym czasie Rosie zaczęła praktycznie uciekać ode mnie w kierunku parkingu.

Dogoniłem ją i skrzywiłem, kiedy walnęła mnie torebką w brzuch.

– To była wkurzająca żenada! – powiedziała zduszonym głosem i ukradkiem zerknęła ponad ramieniem, żeby sprawdzić, czy ludzie nadal nas obserwują.

Otoczyłem ją ramieniem.

– Och, podobało ci się.

– Kretyn – wymamrotała pod nosem. – Zamówię homara, masz to jak w banku.

– Świetnie, ja też – zażartowałem, puszczając do niej oko. Sądząc po rozbawieniu w jej oczach, nie była na mnie zła za urządzenie tej sceny. Kiedy ostrzegawczo szturchnęła mnie łokciem w żebro, odsunąłem ramię i uśmiechnąłem się. – Właściwie to nawet lubię, jak jest trochę ostro – zażartowałem, rozcierając bok. Rosie przewróciła oczami. To był najlepszy ubaw, jaki miałem z dziewczyną od bardzo dawna. Odrobinę przypominała mi Annę – z temperamentem i skorą do śmiechu.

– Czyżbyś się teraz wycofywał? – Uniosła pytająco brwi.

– Za nic na świecie, słoneczko. Już nie mogę się doczekać, kiedy narobię ci wiochy w restauracji – drażniłem się z nią.

Zamknęła oczy i jęknęła, kiedy wziąłem ją za rękę i pociągnąłem w stronę mojego samochodu. W drodze do restauracji prawie się do mnie nie odzywała. Celowo wybrałem całkiem fajną knajpę, żeby mogła sczyścić trochę moją kartę kredytową, co najwyraźniej planowała jako odwet za przedstawienie urządzone przed szpitalem.

– Gdzie mieszkasz? Słyszałem od Anny, że to kilka godzin jazdy od niej? – zapytałem naprawdę ciekaw, gdy czytaliśmy menu.

– W Barstow, w hrabstwie San Bernardino – odpowiedziała. – Ale w przyszłym tygodniu przeprowadzam się do Los Angeles, bo znalazłam tu pracę.

– Tak? A jaką?

– Jestem nauczycielką, no, w każdym razie będę nauczycielką, kiedy już tu zamieszkam. W tej chwili mam trzy etaty, żeby zarobić na czynsz.

Nauczycielka? Cóż, na pewno nie było tak wyglądających nauczycielek w szkole, do której ja chodziłem.

– Więc zamierzasz być nauczycielką? W której klasie?

– W drugiej podstawówki – odpowiedziała.

– To dobrze. Zacząłem już przez chwilę żałować dzieciaków, które nie mogłyby się skupić przy takiej seksownej nauczyciele. Myślę jednak, że w drugiej klasie nie będą się zastanawiać, jaki masz kolor majteczek, zamiast słuchać tego, co mówisz. – Uśmiechnąłem się zaczepnie, a ona roześmiała się i pokręciła głową.

– Ty naprawdę jesteś podrywaczem. Przyznaję, jesteś diabelnie skuteczny, ale mówiąc poważnie, jeśli spodziewasz się, że pójdę z tobą do łóżka, czeka cię rozczarowanie. – Popatrzyła na mnie wyzywająco.

– Nareszcie załapałem. Jesteś lesbijką – odpowiedziałem, starając się wyglądać poważnie.

Wybuchnęła śmiechem.

– Więc myślisz, że tylko lesbijka może dać ci kosza?

– No pewnie, żadna jeszcze mi się nie oparła – odpowiedziałem, tylko na wpół żartując, bo właściwie tylko ona spuściła mnie ze schodów. Miałem nadzieję, że naprawdę okaże się lesbijką i będę mógł się odprężyć, pewny tego, że mój seksapil nie ucierpi.

– Nie jestem lesbijką i potrafię ci się oprzeć, uwierz mi. Nie jesteś w moim typie – oświadczyła, patrząc na mnie zupełnie obojętnym wzrokiem.

– Nie w twoim typie? Co to niby znaczy? Coś ze mną nie tak? – zapytałem i naprawdę chciałem usłyszeć, co ma do powiedzenia na ten temat.

– Nie kręcą mnie pewni siebie, przekonani o własnej doskonałości faceci, dla których ważniejsze jest to, jak wyglądają, niż to, czy mają coś ciekawego do powiedzenia. Po prostu na mnie nie działają. – Napiła się wody i nie spuszczała ze mnie rozbawionego spojrzenia.

– Mam mnóstwo interesujących rzeczy do powiedzenia – odparowałem.

Pochyliła się nad stołem.

– W porządku, niech to usłyszę.

Kurwa mać. I co mam z tym zrobić? Zmarszczyłem czoło, zastanawiając się, co może ją zaciekawić. Właściwie to musiałem wymyślić coś, czym zrobiłbym na niej wrażenie. Nic nie przychodziło mi do głowy. Na szczęście pojawił się kelner i przyjął od nas zamówienia, dzięki czemu zyskałem kilka minut. Rosie zaskoczyła mnie, bo nie zamówiła nic drogiego, choć się tego spodziewałem.

Postanowiłem zmienić temat.

– Cameron to śliczne dziecko, prawda?

Uśmiechnęła się.

– Ładna zmiana tematu. Ale tak, jest śliczny, tylko że jak się ma takich rodziców jak Ashton i Anna, dziecko musi być ładne.

– Tak, chyba chodzi o tak zwane dobre geny – przyznałem. – Nasze dziecko też byłoby ładniutkie. – Żałowałem tych słów już w chwili, gdy je wypowiedziałem. Kolejna niepotrzebna łóżkowa aluzja. Najwyraźniej nie umiałem się pogodzić z odrzuceniem.

– Nie możesz się powstrzymać, prawda? – powiedziała, przewracając oczami.

– Nie w obecności kogoś, kto tak wygląda. Ale wracając do rozmowy, na jakich trzech etatach teraz pracujesz? – zapytałem, chcąc zmienić temat.

– Jestem kelnerką w restauracji w porze lunchu. Sprzątam i pracuję jako pokojówka w hotelu.

Słysząc to ostatnie, nastawiłem uszu.

– Naprawdę? I nosisz czarną sukienkę, biały fartuszek i przepaskę na włosach, tak jak we Francji? – Spytałem, uśmiechając się, bo już zacząłem wyobrażać ją sobie w tym stroju.

Westchnęła. Uśmiech uniósł kąciki jej ust.

– Teraz taki strój kupisz tylko w sex shopie, Nate, więc nie, nie ubieram się w ten sposób.

– No cóż, nie martw się, pożyczę ci swój – zażartowałem.

Roześmiała się.

– Właściwie to jesteś zabawny.

Urosłem, słysząc ten półkomplement.

– Ale jak to się stało, że wcześniej nigdy się nie spotkaliśmy? Na pewno nie było cię na ślubie Anny i Ashtona. – Pobrali się trochę ponad cztery lata wcześniej. Pojechaliśmy wszyscy na Malediwy i byliśmy z nimi na plaży, gdzie brali ślub. Zaproszeni zostali tylko najbliżsi przyjaciele i rodzina, ale jeśli Rosie była najlepszą przyjaciółką Anny, powinna być jej druhną.

Zmarszczyła czoło i pokręciła głową.

– Nie, nie mogłam pojechać na ich ślub.

– Dlaczego? – naciskałem.

Westchnęła głośno i spuściła wzrok na stolik.

– W tamtym czasie miałam wiele spraw na głowie i nie mogłam pojechać. Żałuję, że to mnie ominęło, bo musiało wyglądać zjawiskowo.

– Ale czym wtedy byłaś taka zajęta?

– O rany, ależ jesteśmy wścibscy!

Postanowiłem zmienić temat, bo wszystko wskazywało, że i tak mi nie powie. Pochyliłem się do przodu i uśmiechnąłem ironicznie.

– Zatem, co mam zrobić, żeby zawstydzić się w restauracji? – drażniłem się z nią.

W jednej chwili uśmiech zniknął z jej twarzy.

– Nic.

– A co powiesz na to, że padnę tu na kolana i oświadczę ci się, a potem będę udawał, że zgubiłem pierścionek? – zaproponowałem.

Zaśmiała się najwyraźniej skrępowana.

– Jeśli to zrobisz, odpowiem ci „nie” i oświadczę głośno, że sypiam z twoim bratem, który jest w łóżku dziesięć razy lepszy od ciebie.

Słowo daję, imponowała mi.

– W porządku, ale dwie rzeczy są nieprawdziwe w twoim oświadczeniu. Po pierwsze, nie mam brata, a po drugie, nikt nie jest lepszy w łóżku ode mnie.

Nagle przybrała poważny wyraz twarzy.

– Nate, nie zawstydzaj mnie. Nienawidzę być w centrum uwagi. – Popatrzyła na mnie z wdziękiem proszącego psiaka.

Do diabła, czy dziewczyna nie musi robić seksownej miny, żeby być zachwycająca?! Uważaj, chłopie! Robi się niebezpiecznie.

– Dobrze, dam ci spokój… jeśli przyznasz, że jestem pociągający – zaproponowałem.

– Musisz szantażować dziewczyny, żeby to przyznały? Żal mi cię – odpowiedziała, udając współczucie.

– Świetnie, zostawmy to na razie, ale założę się z tobą o dwadzieścia dolarów, że dziś wrócisz ze mną do domu – oświadczyłem z niezachwianą pewnością, krzyżując ramiona na piersi.

Roześmiała się i pokręciła głową.

– Skończmy już z tym flirtowaniem, tym bardziej że jest mężczyzna w moim życiu, który daje mi wszystko, czego potrzebuję.

Uśmiechnęła się szczęśliwa, rysy twarzy jej złagodniały. Poczułem, jak narasta we mnie irracjonalna zazdrość. Rosie była zabawna, piękna i wymagająca. Na pewno chciałbym się z nią widywać, ale nie wyglądała na dziewczynę, która oszukiwałaby swojego faceta, zatem naprawdę nie miałem u niej żadnych szans.

– Och – westchnąłem, starając się nie okazywać rozczarowania.

– Przykro mi. Ale przecież powiedziałam ci przed kolacją, że nie jestem zainteresowana. – Popatrzyła na mnie przepraszająco.

Mimo wszystko wojownik we mnie nie zamierzał jeszcze składać broni.

– Nie ma problemu, cieszmy się jedzeniem. Może uda mi się sprawić, że zanim skończymy jeść, zapomnisz imię swojego faceta.

Reszta wieczoru okazała się zabawna. Oboje śmialiśmy się tak bardzo, że w którymś momencie niemal zakrztusiła się drinkiem. Nie przestawałem z nią flirtować, ale ona naprawdę nie była mną zainteresowana. Za każdym razem, gdy spuszczała mnie ze schodów, czułem narastającą frustrację, a jednocześnie coraz bardziej mnie to podniecało. Rosie okazała się wspaniałą osobą. Rozumiałem, dlaczego były z Anną przyjaciółkami.

Zapłaciłem rachunek. Rosie uśmiechnęła się jakby w podziękowaniu, gdy wychodziliśmy.

– Dzięki za kolację. To bardzo miłe miejsce – powiedziała, kiedy szliśmy ulicą w kierunku zaparkowanego samochodu.

– Aha i nie przejmuj się, następnym razem pozwolę ci zapłacić – zażartowałem. Rosie objęła się ramionami, bo było zimno. Zdjąłem skórzaną kurtkę i ją okryłem.

Uśmiechnęła się z wdzięcznością i ciaśniej się nią opatuliła.

– Dziękuję.

Miała piękny uśmiech. Jej dolna warga była troszkę pełniejsza od górnej, co sprawiało, że usta aż prosiły się o całowanie. Ledwie mogłem zapanować nad sobą i powstrzymać się od pochwycenia jej w ramiona, oparcia o ścianę najbliższego budynku i złączenia się z nią w pocałunku.

– Nie ma sprawy. O której masz pociąg? Może jeszcze skoczymy na kawę? – zapytałem z nadzieją w głosie.

– Muszę wracać. – Wyglądała na trochę rozdartą wewnętrznie – a może było to tylko moje myślenie życzeniowe.

– W porządku, w takim razie odwiozę cię na stację – powiedziałem z ociąganiem.

Kiedy doszliśmy do samochodu, otworzyłem drzwiczki i wsiadłem. W tej samej chwili skląłem się za to, że nie pomyślałem o otworzeniu jej drzwiczek. To było fatalne z mojej strony. Nie miałem wprawy w tego rodzaju rzeczach, bo zwykle do tego czasu laska leciałaby już na mnie i to, czy otworzę jej drzwiczki, czy nie, było bez znaczenia. Nie miałem pojęcia o byciu dżentelmenem.

Jechaliśmy w ciszy. Przed dworcem zsunęła z ramion moją kurtkę. Zmarszczyłem czoło, bo nie podobało mi się, że zostawię ją samą i nie będę wiedział, czy bezpiecznie wsiadła do pociągu. Opatuliłem ją ponownie.

– Odprowadzę cię do pociągu. – Nie czekając na odpowiedź, wysiadłem z samochodu i obszedłem go, żeby otworzyć jej drzwiczki. Uśmiechnęła się i wysiadła z wdziękiem. Na peronie okazało się, że jej pociąg zaraz odjeżdżał, więc nie musiała długo czekać.

Przy drzwiach wagonu zdjęła kurtkę i podała mi ją, uśmiechając się.

– Dziękuję za kolację, Nate. Dobrze się bawiłam.

– Ja też. – Odchrząknąłem, bo musiałem spróbować jeszcze ten raz. – Naprawdę, nie dasz mi numeru?

Roześmiała się i pokręciła głową.

– Naprawdę.

– W porządku, nie ma o czym mówić, ale sama nie wiesz, ile tracisz – kusiłem.

– Och, potrafię to sobie wyobrazić. Jestem pewna, że przechodzi mi koło nosa niesamowity seks i złamane serce – odpowiedziała, wzruszając ramionami. – W każdym razie dziękuję za ten wieczór. Pewnie się zobaczymy na chrzcinach Camerona.

Wsiadła do wagonu, pomachała do mnie i ruszyła szukać miejsca. Poczułem żal, kiedy zniknęła mi z oczu. Jeszcze nigdy w życiu nie poniosłem takiej porażki. Rozległ się sygnał ostrzegający przed ruszeniem pociągu. Moje ciało zareagowało instynktownie. Błyskawicznie wyciągnąłem przed siebie ramię, blokując drzwi. Nawet się nad tym nie zastanawiając, wskoczyłem do wagonu. Drzwi zamknęły się za mną.

Cholera, po co niby to zrobiłem? To tylko dziewczyna, do diabła! Pociąg ruszył z peronu. Było za późno, żeby wysiąść. Czekała mnie bezsenna noc tylko dlatego, że zachowałem się głupio i porywczo. Powiedziała mi przecież, że mieszka w odległości dwóch godzin jazdy, a to oznaczało, że łącznie z powrotem spędzę w pociągu cztery godziny. Następnym razem dobrze się zastanów, debilu, zanim wskoczysz do wagonu, żeby zwrócić na siebie uwagę dziewczyny! Westchnąłem głęboko. Teraz przynajmniej będę wiedział, że bezpiecznie dotarła do domu. I z drugiej strony miałem przed sobą dwie godziny na przekonanie jej, żeby jednak poszła ze mną do łóżka.

Rozejrzałem się. Rosie siedziała prawie w połowie wagonu. Oparła głowę o plecy fotela, oczy miała zamknięte. Uśmiechnąłem się i podszedłem do niej.

– Walnij mnie, jeśli się mylę, ale czy nie nazywasz się przypadkiem Claire? – zapytałem.

Natychmiast otworzyła oczy i popatrzyła na mnie wyraźnie zaszokowana, gdy zajmowałem wolne miejsce obok.

– Co ty, do cholery, wywijasz? – rzuciła, patrząc na mnie jak na wariata.

Wzruszyłem ramionami. Sam nie miałem pojęcia.

– Jaki byłby ze mnie prześladowca, gdybym nie dowiedział się, gdzie mieszkasz?

Rozdział trzeci

Nate

Świetnie nam się gadało przez całą drogę. Opowiedziała mi o szkole, w której miała pracować. O tym, jak skończyła studia i nie mogła znaleźć pracy nauczycielki w rodzinnym mieście, dlatego musiała przeprowadzić się do Los Angeles. Wyglądało na to, że nie przepadała za LA i będzie jej brakowało mamy, która mieszkała w Barstow. Mimo wszystko jednak ekscytowała ją perspektywa wykonywania wymarzonej pracy, a także bliskość Anny i młodszej siostry.

Rozmawialiśmy trochę o mojej pracy i miejscu, gdzie mieszkałem. Nie przestawałem jej podrywać, a ona cały czas spuszczała mnie ze schodów. Rosie okazała się niesamowicie zabawna i mądra, a ja musiałem łykać jej upokarzające komentarze. Przez całe dwie godziny jazdy nie zapadła między nami nawet na chwilę krępująca cisza. Zwykle po niedługim czasie nie mam już dziewczynie nic do powiedzenia ‒ mój język jest dawno zajęty czym innym ‒ ale Rosie najzwyczajniej przykuwała moją uwagę.

Zauważałem drobiazgi, które wywoływały mój uśmiech, jak choćby sposób, w jaki używała rąk, kiedy mówiła o czymś, co było jej pasją, albo jak zagryzała dolną wargę, kiedy się skupiała. Albo jak bawiła się kosmykami włosów, które opadały jej na twarz, bo były za krótkie, żeby zatknąć je za ucho. Albo jak jej piwne oczy zdawały się skrzyć w przyćmionym świetle wagonu.

Kiedy wjechaliśmy na stację, uśmiechnęła się i wstała.

‒ Dzięki za odstawienie do domu.

Tak naprawdę chciałem odprowadzić ją pod drzwi i upewnić się, że bezpiecznie dotarła na miejsce. Było już grubo po północy, dlatego nie powinna sama błądzić ulicami.

‒ Muszę jeszcze sprawdzić, o której mam powrotny pociąg ‒ wymamrotałem, gdy wysiedliśmy.

Okazało się, że jeden pociąg odjeżdżał za pięć minut, a następny za godzinę.

‒ Jak daleko stąd mieszkasz? ‒ zapytałem, rozglądając się po pustej stacji.

Rosie uśmiechnęła się i założyła torbę na ramię.

‒ Niecałe dziesięć minut drogi. Dzięki za kolację i dotrzymanie mi towarzystwa.

‒ Nie ma sprawy. ‒ Zdjąłem kurtkę i okryłem jej ramiona, obejmując ją jednocześnie niby od niechcenia i kierując w stronę głównego wejścia.

Zatrzymała się i zmarszczyła czoło, patrząc na mnie.

‒ Nate, wsiadaj do pociągu, zanim odjedzie.

‒ Pojadę następnym, a teraz odprowadzę cię do domu. ‒ Objąłem ją mocniej ramieniem.

‒ Jesteś pewien? Bo tu jestem już całkiem bezpieczna.

‒ Ale i tak chcę cię odprowadzić.

Nie strząsnęła mojej ręki. Niewielka postać Rosie idealnie wpasowywała się pod moje ramię.

‒ W porządku, dziękuję. ‒ Ciaśniej opatuliła się kurtką i uśmiechnęła z wdzięcznością, gdy owiał nas wiatr. ‒ O której musisz jutro być w pracy? ‒ zapytała, kiedy znaleźliśmy się na słabo oświetlonej ulicy.

‒ O piątej ‒ odpowiedziałem, krzywiąc się.

Zatrzymała się i westchnęła głośno.

‒ O piątej rano? Nie będziesz miał czasu się przespać! Powinieneś pojechać wcześniejszym pociągiem. Mógłbyś przynajmniej pospać przez dwie godziny przed pracą.

Na widok powagi i troski malujących się jej na twarzy poczułem ciepło w środku.

‒ Możemy iść dalej, Rosie? Jest późna noc, a na ciemnych ulicach mogą się czaić różni popaprańcy czekający tylko, żeby wykorzystać kogoś tak przystojnego jak ja ‒ zażartowałem, rozglądając się wokół z udawanym przerażeniem.

Roześmiała się i pokręciła głową.

‒ Nie bój się, mały. Ja cię obronię.

Tak jak powiedziała, do jej mieszkania nie było daleko. Po dotarciu do bloku wszedłem za nią i zatrzymaliśmy się przed drzwiami. Rosie popatrzyła na mnie i bawiła się kluczami w ręku, przestępując z nogi na nogę jakby skrępowana.

‒ Nie mogę cię zaprosić. Przepraszam.

Nawet na to nie liczyłem.

‒ W porządku. Może kiedy przeniesiesz się do Los Angeles, jakoś się skontaktujemy i zorganizujemy coś? ‒ Zaproponowałem, siłą woli powstrzymując się od pocałunku. Dolna warga jej ust wyglądała niewiarygodnie kusząco, zwłaszcza gdy zagryzała ją, tak jak w tej chwili. Moje ciało marzyło, by przywrzeć do tej dziewczyny, przycisnąć ją do ściany, zerwać z niej ubranie i wędrować językiem po każdym centymetrze jej ciała. Przeczesałem jednak tylko ręką włosy i starałem się nie okazywać pożądania.

‒ Nie wydaje mi się, Nate ‒ odpowiedziała niemal przepraszająco.

‒ Bo masz już faceta? ‒ spytałem, omiatając wzrokiem jej twarz, czyhając na każdą oznakę niezdecydowania. Może jeśli ją pocałuję, odwzajemni pocałunek… A może po prostu da mi w pysk. Postanowiłem nie ryzykować. Najwyraźniej nie była mną zainteresowana, a ja nie umiałem zapanować nad zazdrością, która we mnie narastała. Przez ostatnie kilka godzin zdążyłem się zorientować, jaka świetna z niej dziewczyna. Jej chłopak to szczęściarz. Miałem nadzieję, że zdawał sobie z tego sprawę.

‒ Aha ‒ wyszeptała, kiwając głową.

‒ W porządku. Miło było cię poznać i prześladować przez parę godzin. Świetnie się bawiłem, dzięki. Pierwszego maila od prześladowcy powinnaś dostać w ciągu kilku dni ‒ zażartowałem, starając się zamaskować rozczarowanie.

Rosie zachichotała i oddała mi kurtkę.

‒ Nie mogę się doczekać.

Założyłem kurtkę, nagrzaną jej ciałem. Spojrzałem na nią ostatni raz, obróciłem się i wróciłem na stację. Kiedy tam siedziałem, sącząc lurowatą kawę z papierowego kubka, obsesyjnie zastanawiałem się, czy ta dziewczyna nie była moją Anną, idealną drugą połówką. Jednak to i tak bez znaczenia, bo równie dobrze mogłem dla niej nie istnieć.

Wróciłem do domu na ostatnich nogach. Oczy mnie piekły. Dochodziła czwarta nad ranem. Miałem trochę ponad godzinę do rozpoczęcia pracy. Wziąłem gorący prysznic, żeby pobudzić jakoś mięśnie. Założyłem czysty mundur i stawiłem się w wydziale przed czasem, bo postanowiłem przeczytać instrukcje i rozkazy dotyczące akcji, którą przeprowadzaliśmy tego dnia.

Razem z dziesięcioosobową drużyną mieliśmy wkroczyć do wieżowca w śródmieściu, w którym namierzono handlarza narkotyków. W jego otoczeniu działał podstawiony gliniarz ‒ to od niego przyszła informacja, że duża transakcja miała być finalizowana tego dnia o siódmej. Dowodziłem snajperami ‒ w sumie było nas czterech ‒ i mieliśmy zająć strategiczne pozycje po drugiej stronie ulicy. Plan przewidywał, że pozostałych sześciu agentów wejdzie do budynku i zabezpieczy cele już po uniemożliwieniu transakcji. Sekcja techniczna zawczasu rozmieściła w wieżowcu kamery, mikrofony i detektory ruchu, dzięki czemu mogliśmy oglądać dobijanie interesu, zanim wkroczymy do akcji. Zapowiadało się na standardową procedurę, bo mniej więcej tak wyglądała każda operacja, poza tym, że mieliśmy uważać na policjanta, który przeniknął do gangu. Zerknąłem na zdjęcie, żeby rozpoznać go podczas akcji.

Po skończeniu lektury oparłem czoło na ramieniu i czekałem na zjawienie się pozostałych agentów. Musiałem zasnąć, bo podskoczyłem, kiedy ktoś uderzył mnie w tył głowy. Russell, kumpel z drużyny, zaśmiał się złośliwie, strasznie z siebie dumny.

‒ Dupek ‒ warknąłem zmęczonym głosem, kiedy rozparł się na krześle obok mnie.

‒ Kolejna dziewczyna męczyła cię całą noc? ‒ zapytał, kręcąc głową. Russell był żonaty i nigdy nie aprobował moich opowieści o dziewczynach.

Uśmiechnąłem się. Miał rację, ale to nie było tak, jak myślał.

‒ Aha. W ogóle nie spałem. Mimo to było zabawnie ‒ odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

Przewrócił oczami.

‒ Kiedy wreszcie dorośniesz i przestaniesz sypiać z kim popadnie?

Wyprostowałem się na krześle i przetarłem twarz dłonią.

‒ Kiedy fiut mi uschnie i odpadnie ‒ zażartowałem.

Zanim zdążył odpowiedzieć, kapitan wszedł do pokoju i wszyscy zamilkli. Przekazał nam ostatnie instrukcje, załadowaliśmy się do dwóch vanów i ruszyliśmy na miejsce akcji.

Dwie godziny później leżałem na brzuchu i wpatrywałem się w lunetkę karabinu. W budynku po przeciwnej stronie ulicy widziałem pięciu facetów nad neseserem. Jednym z nich był nasz gliniarz. Wszystko wskazywało na to, że innych czterech gości rozlokowało się w wieżowcu i pilnowało przebiegu transakcji. Nie musiałem przejmować się ich obecnością, bo zespół naziemny zdejmie ich, zanim wkroczymy do akcji.

Krótkofalówka zaskrzeczała.

‒ Wchodzimy. Cisza radiowa. ‒ Oznaczało to, że będziemy słyszeli wszystko, co się działo z nimi, ale oni nie będą słyszeli nas, dopóki sami się z nimi nie połączymy.Zerknąłem na Russella, który znajdował się około sześciu metrów ode mnie i leżał w takiej samej pozycji, celując w budynek.

‒ Kryję tych dwóch po prawej ‒ powiedziałem.

‒ W porządku, ja biorę tych z lewej.

Krótkofalówka ponownie zaskrzeczała.

‒ Wchodzę ‒ wysyczał Kurt, jeden z moich kumpli z drużyny, znany z brawury.

‒ Nie jesteśmy gotowi. Czekaj na sygnał ‒ odpowiedział Neil.

‒ Ktoś się zbliża, muszę zacząć.

‒ Nie. Wstrzymaj się. Zdejmij, kogo musisz, i czekaj. Mamy tam tajniaka ‒ rozkazał Neil surowym głosem.

Zmarszczyłem czoło. Kurt zawsze tak robił, głupi kutas, nie umiał słuchać rozkazów.

Przez lunetkę obserwowałem pokój. W słuchawkach rozległy się strzały. Wbrew rozkazowi Kurt samowolnie wdarł się do pokoju. Skupiłem się, wycelowałem w faceta, który był najbliżej Kurta, gotów zdjąć go, gdyby zaszła taka potrzeba. Trzech gości natychmiast zaczęło się rozglądać, byli w szoku. Nosili garnitury, od strzelania mieli ludzi, dlatego zamarli i unieśli ręce do góry. Tajniak przesunął się w bok, też miał uniesione ręce i czekał, aż zostanie aresztowany, co było w planie, na wypadek gdyby nasz atak się nie powiódł. Piąty facet błyskawicznie rzucił Kurta na ścianę i zmusił do wypuszczenia broni z rąk.

‒ Nate?! ‒ krzyknął Russell, bo czekał na mój rozkaz, żeby go zdjąć.

‒ Zaczekaj! ‒ odkrzyknąłem i wpatrywałem się w lunetkę, szukając możliwości strzału bez zranienia Kurta. Walczyli ze sobą, turlali się po podłodze i poruszali zbyt szybko. Miałem związane ręce.

Trzech garniaków wybiegło z pokoju, zabierając neseser. Tajniak deptał im po piętach. Usłyszałem, jak Neil wydał rozkaz zmiany pozycji, żeby zespół naziemny mógł ich zdjąć. Facet szamoczący się z Kurtem chwycił leżącą na podłodze broń, zerwał się na równe nogi jednocześnie z Kurtem i wycelował w niego. W słuchawkach słyszałem ich rozmowę.

‒ Skurwysyn ‒ rzucił.

‒ Uspokój się. Agenci są w całym budynku. Jeśli mnie zastrzelisz, nie wyjdziesz stąd żywy ‒ oświadczył Kurt, unosząc ręce do góry. Facet szybko omiótł pomieszczenie spojrzeniem, najwyraźniej szukając drogi ucieczki.

‒ Możesz go zdjąć?! ‒ krzyknąłem do Russella.

‒ Nie. Kurt mi zasłania.

Nacisnąłem guzik na krótkofalówce i połączyłem się z dwoma innymi snajperami, którzy znajdowali się trzy piętra niżej od nas.

‒ Steve, Cody, dacie radę go zdjąć? ‒ zapytałem z nadzieją w głosie. Sam mogłem zastrzelić faceta, ale nie chciałem tego robić, bo kula trafiłaby go prosto w czoło, a zasada była taka, żeby przede wszystkim strzelać w korpus. Zawsze lepiej zranić niż zabić.

‒ Bez szans ‒ odpowiedzieli obaj. Kurwa mać!

‒ A ty możesz coś zrobić? ‒ zapytał Steve.

Przełknąłem ślinę.

‒ Mam w zasięgu tylko jego głowę.

No dalej, Kurt, przesuń się trochę na prawo. Rusz dupę. Wiesz, że cię obserwujemy. Przestań go zasłaniać, do kurwy nędzy! Kurt nadal starał się uspokoić faceta, ale widać było, że jest coraz bardziej zestresowany.

‒ Wyjdźmy razem. Oddaj mi broń i będziesz w o wiele lepszej sytuacji ‒ przekonywał Kurt.

‒ Nie pójdę, nie mogę! ‒ wrzasnął facet i uniósł broń.

Widziałem niezdecydowanie na jego twarzy, gdy układał broń do strzału. Rysy mu stężały, zacisnął szczęki. Nie wahając się, nacisnąłem spust. Kula przebiła okno w budynku naprzeciwko mnie. Szkło rozsypało się we wszystkie strony. Odłamki spadły na podłogę sekundę wcześniej przed ciałem martwego faceta.

Kurt obrócił się na pięcie i popatrzył z wdzięcznością w naszym kierunku. Kiedy przeczesywał ręką włosy, twarz miał bladą jak papier. Zagryzłem zęby, bo aż gotowałem się ze złości. Zawsze robił nam coś takiego. Z powodu jego głupoty zabiłem więcej ludzi, niż to było konieczne. Dobijała mnie myśl o tym, że jestem kimś, kto gasi ludzkie życie. Potem zawsze mnie to gryzło ‒ choć nikt o tym nie wiedział i z nikim nie rozmawiałem o swoich odczuciach, bo na tym właśnie polegała moja praca. I byłem w niej cholernie dobry. Byłem najlepszym strzelcem na odległość i dlatego właśnie powierzono mi dowodzenie zespołem snajperów i podejmowanie decyzji. Wiedziałem, że strzelając, postępuję słusznie, ale głęboko w środku byłem przekonany, że gdyby Kurt nie wyrwał się przed szereg, reszta drużyny zdołałaby go wesprzeć. I facet nie umarłby tego dnia, byłby co najwyżej ranny.

‒ Ładny strzał ‒ pogratulował Russell, klepiąc mnie po ramieniu, kiedy się podniosłem, bo dostaliśmy sygnał od zespołu naziemnego, że akcja jest zakończona.

‒ Dzięki ‒ odpowiedziałem, usiłując nie okazywać emocji. Musiałem się napić. Musiałem pieprzyć się z kimś do utraty przytomności i tak się zmachać, żeby przestać myśleć o tym, jak bezwolne ciało tamtego faceta upadło na podłogę.

Przewiesiłem karabin przez ramię i zszedłem wolno po schodach, w pełni świadomy, że będę przesłuchiwany na okoliczność tego, co się właśnie stało. Kiedy ktoś ginął, zawsze wszczynano śledztwo. Kurt stał trochę dalej z boku, palił papierosa i śmiał się z jednym z członków drużyny, jakby nic się nie stało. Może i była to odwaga z jego strony, ale we mnie krew się gotowała. Rzuciłem torbę i chwyciłem go za przód kamizelki taktycznej, a potem popchnąłem mocno na samochód.

‒ Pierdolony gnoju! Dlaczego nie możesz choć raz w życiu zrobić tego, co ci się każe? ‒ warknąłem. Chwycił mnie za nadgarstki i próbował się uwolnić.

‒ Wszystko dobrze się skończyło, więc w czym problem? ‒ zapytał, z trudem łapiąc oddech.

‒ Ty jesteś moim problemem! Zawsze wycinasz taki numer. Musisz, kurwa, wreszcie dorosnąć albo ktoś cię w końcu zabije ‒ rzuciłem, trzymając twarz o kilka centymetrów od jego twarzy. Miałem ochotę wbić mu pięść w gardło i wyrwać serce.

Uśmiechnął się niewyraźnie.

‒ Nikt mnie nie zabije, Nate. Jesteś za dobry w tym, co robisz.

Odsunąłem się i odepchnąłem go od siebie. Patrzyłem, jak się zachwiał i upadł na chodnik.

‒ Może następnym razem nie będę miał możliwości strzału i dostaniesz kulkę w łeb jak ten facet ‒ warknąłem, obróciłem się tyłem do niego i podniosłem torbę. Zmusiłem się do odejścia, zanim powiedziałbym coś głupiego.

Reszta dnia minęła powoli. Musiałem wypełnić tonę formularzy i sprawozdań, dowieść, że nie miałem innego wyjścia niż strzelić i zabić. Russella i Kurta również przesłuchiwano. W końcu po prawie dwóch godzinach rozmów wypuszczono mnie i pozwolono wcześniej wrócić do domu, podczas gdy śledczy dalej gromadzili dowody i mieli podjąć decyzję. Wiedziałem, że nie będę miał z tego powodu kłopotów, to była tylko formalność. Żmudna, irytująca procedura, która niestety zbyt często towarzyszyła mojej pracy.

Była pora lunchu, dlatego postanowiłem przespać się kilka godzin, żeby wyjść wieczorem na miasto i zalać się w trupa. Naprawdę potrzebowałem czegoś, co odwróci moją uwagę, ale nie miałem dość energii, żeby zdobyć się na wysiłek fizyczny. Poderwanie dziewczyny na przypadkowy seks było zwykle moją pierwszą techniką obronną, gdy zaczynały mnie ogarniać podobne uczucia, ale w tym momencie nawet to do mnie nie przemawiało. Wróciłem do domu i padłem na łóżko, nie zdejmując munduru.

Właśnie w takich chwilach żałowałem, że nie mam dziewczyny na stałe. Kogoś, kto zapytałby mnie, co poszło źle, i pozwolił zrzucić ciężar z serca. Dziewczyny, w której objęciach mógłbym zapomnieć o oczach tracących wszelki wyraz na chwilę przed tym, kiedy ciało upadało na podłogę. Dziewczyny, która chciałaby być ze mną dla mnie samego, a nie z powodu mojego wyglądu lub dlatego, że nosiłem mundur.

Moje półprzytomne myśli powędrowały w stronę Rosie. Zamknąłem oczy, odcinając się od popołudniowego światła, i wyobrażałem sobie, jak miło byłoby leżeć koło niej, gdy oplata mnie ramionami i szepcze, że postąpiłem słusznie. Złość i wyrzuty sumienia trochę złagodniały i zasnąłem spokojniejszy.

Tytuł oryginału: Enjoying the Chase

Opracowanie graficzne okładki: Emotion Media

Redaktor prowadzący: Małgorzata Pogoda

Opracowanie redakcyjne: Barbara Żebrowska

Korekta: Jolanta Rososińska

© 2014 by Kirsty Moseley

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2017

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce: iStock.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

www.harpercollins.pl

ISBN 978-83-276-3118-3

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.