Chłopiec na szczycie góry - John Boyne - ebook + książka

Chłopiec na szczycie góry ebook

John Boyne

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kolejna powieść autora bestsellerów Chłopiec w pasiastej piżamie i Córka komendanta, która wzrusza i zaskakuje.

Kiedy mały Pierrot zostaje sierotą, zmuszony jest opuścić rodzinny dom w Paryżu i rozpocząć nowe życie ze swoją ciotką Beatrix - służącą w zamożnej austriackiej rodzinie. Jest rok 1935, a druga wojna światowa zbliża się wielkimi krokami. Miejsce, do którego trafia chłopiec nie jest zwykłym domem. To Berghof, rezydencja Adolfa Hitlera.

Pierrot szybko zostaje wzięty pod skrzydła Hitlera i wrzucony do coraz bardziej niebezpiecznego nowego świata: świata terroru, tajemnic i zdrady, z którego nigdy nie będzie w stanie uciec…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 239

Oceny
4,5 (156 ocen)
100
36
19
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ceniacab

Nie oderwiesz się od lektury

Przepiękna opowieść, dawno mi się nie zdarzyło, żeby w jeden dzień przeczytać całość, refleksje moralne przedstawione przez autora nadal aktualne w skomplikowanych układach politycznych i społecznych, polecam
10
Rachelal
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Naprawdę bardzo trudno oderwać się od książki, mimo mijających kolejnych godzin nocnych... Jak bardzo można wpłynąć na dziecko i na ile można oskarżyć zmanipulowaną młodą osobę... Dodam jeszcze, że zakończenie jest GENIALNE
10
apodiss

Całkiem niezła

Książka w moim odczuciu jest emocjonalna, poruszajaca ale trochę przegadana i rozwleczona. Nie ma tu akcji, która niepozwoli się od niej oderwać ale warto przeczytać.
00
ZabaWberecie

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo dobra książka, zakończenie- dosłownie ostatnie 2 strony- rozczarowujące.
00
Malgosiawroc

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna, przerażające stadium zła. Splot wydarzeń, ale też wyborów jakich dokonujemy w życiu.
00

Popularność




 

 

Książki Johna Boyne’a w Wydawnictwie Replika:

 

Chłopiec w pasiastej piżamie

Chłopiec na szczycie góry

Zostań, a potem walcz

Córka komendanta

 

 

 

Tytuł oryginału

The Boy at the Top of the Mountain

 

Copyright © John Boyne, 2015

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Replika, 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

 

Redakcja

Joanna Pawłowska

 

Korekta

Kinga Zalejarz

 

Skład i łamanie

Mateusz Czekała

 

Projekt okładki

Mikołaj Piotrowicz

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

 

Wydanie elektroniczne 2023

 

eISBN 978-83-67639-65-1

 

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60–175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla moich siostrzeńców,

Martina i Kevina

 

 

 

 

 

 

Część 1

1936

 

 

 

 

 

 

Trzy czerwone plamy na chusteczce do nosa

 

 

 

 

 

Chociaż ojciec Pierrota Fischera nie zginął na Wielkiej Wojnie, tej pierwszej światowej, to jego matka Emilie zawsze utrzymywała, że właśnie wojna go zabiła.

Pierrot nie był jedynym w Paryżu siedmiolatkiem, który żył tylko z jednym z rodziców. Chłopiec siedzący przed nim w szkole nie widział swojej matki od czterech lat, odkąd uciekła z komiwojażerem handlującym encyklopediami. A klasowy osiłek, który przezywał Pierrota „Le Petit”, maluchem, bo był bardzo drobny, miał swój pokój u dziadków, nad ich sklepem z wyrobami tytoniowymi przy Avenue de la Motte-Piquet, gdzie spędzał większość czasu, zrzucając z okna wypełnione wodą balony na głowy przechodniów, a potem zapierając się, że nie miał z tym nic wspólnego.

Tylko z matką mieszkał na parterze w tym samym budynku co Pierrot, przy Avenue Charles-Floquet, jego najlepszy przyjaciel, Anszel Bronstein, którego ojciec utopił się dwa lata wcześniej podczas nieudanej próby przepłynięcia kanału La Manche.

Ponieważ urodzili się niemal równocześnie, gdyż dzieliły ich zaledwie tygodnie, Pierrot i Anszel wychowywali się, można powiedzieć, jak bracia bliźniacy, bo jedna z matek zajmowała się obydwoma, kiedy druga potrzebowała się zdrzemnąć. Jednak w odróżnieniu od wielu rodzonych braci, nigdy się nie kłócili. Anszel przyszedł na świat głuchy, więc chłopcy bardzo szybko opanowali język znaków migowych, dzięki któremu łatwo porozumiewali się i wyrażali wszystko, co chcieli powiedzieć, wykorzystując zręczne palce. Stworzyli nawet specjalne symbole dla każdego z nich i używali ich zamiast imion. Anszel określał Pierrota znakiem psa, ponieważ uważał, że jego przyjaciel jest po psiemu dobry i wierny, natomiast Pierrot Anszela znakiem lisa, jako najbystrzejszego chłopca w klasie, wedle powszechnej opinii. Kiedy używali tych swoich migowych imion, ich ręce układały się tak:

 

 

Większość czasu spędzali razem, kopiąc piłkę na Polu Marsowym i czytając te same książki. Byli tak blisko zaprzyjaźnieni, że jedynemu tylko Pierrotowi Anszel pozwalał czytać opowiadania, jakie pisywał nocami w swoim pokoju. Nawet jego matka, madame Bronstein, nie wiedziała, że chce zostać pisarzem.

„To jest dobre” — oceniał potem Pierrot, trzepocąc palcami w powietrzu, kiedy już odłożył plik kartek. — „Podobała mi się historia o koniu i ten fragment, gdzie odkrywają złoto schowane w trumnie. Ale to już nie jest takie dobre, jak dla mnie” — kontynuował, odkładając drugi plik. — „A to dlatego, że masz okropny charakter pisma i nie dałem rady przeczytać w niektórych miejscach… No, a to tutaj…” — dodawał, machając trzecim plikiem jak flagą na paradzie. „To przecież w ogóle nie ma sensu. Na twoim miejscu wyrzuciłbym je do kosza”.

„Ono jest eksperymentalne” — wyjaśniał na migi Anszel, który nie miał nic przeciwko krytyce, ale czasami lubił brać w obronę te opowiadania, które jego przyjacielowi podobały się najmniej.

„Nie” — sygnalizował Pierrot, kręcąc głową. — „To po prostu nie ma sensu. Nigdy nie dawaj tego nikomu do przeczytania. Pomyślą, że zwariowałeś”.

Pierrotowi także podobał się pomysł spisywania rozmaitych historii, ale nigdy nie mógł wysiedzieć wystarczająco długo, by przelać słowa na kartkę. Zamiast tego siadał na krześle naprzeciwko przyjaciela i zaczynał mu wszystko opowiadać gestami, a Anszel patrzył uważnie, żeby później zanotować to dla niego.

„Znaczy, ja to napisałem?” — pytał na migi Pierrot, kiedy już dostał kartki i przeczytał wszystko, co na nich było.

„Ty nie, napisałem ja” — odpowiadał Anszel, kiwając głową. — „Ale to twoja historia”.

Emilie, matka Pierrota, rzadko mówiła coś więcej o jego ojcu, ale chłopiec wciąż o nim myślał. Wilhelm Fischer mieszkał z żoną i synem do momentu, kiedy w kilka miesięcy po czwartych urodzinach chłopca, latem 1933 roku, opuścił Paryż. Pierrot pamiętał ojca jako wysokiego mężczyznę, który umiał naśladować odgłosy wydawane przez konia i nosił chłopca na swoich szerokich ramionach, krocząc ulicami i przechodząc od czasu do czasu w galop, co zawsze wywoływało u Pierrota okrzyki radości. Wilhelm uczył syna niemieckiego, aby pamiętał o swoim pochodzeniu, a także robił, co mógł, aby pomóc mu w opanowaniu prostych piosenek, wygrywanych na pianinie, jednak Pierrot z góry wiedział, że nigdy nie będzie w tym tak dobry jak ojciec. Papa grał te ludowe melodie tak, że gościom łzy napływały do oczu, zwłaszcza wtedy, gdy równocześnie śpiewał swoim miękkim, ale pełnym mocy głosem o wspomnieniach i żalu. Wprawdzie zdolności muzyczne Pierrota były skromne, ale rekompensowały to jego zdolności do języków; bez jakichkolwiek problemów, płynnie przechodził od niemieckiego w rozmowie z ojcem do francuskiego w rozmowie z matką. Lubił też popisywać się przed gośćmi, wyśpiewując Marsyliankę po niemiecku, a Das Deutschland Lied po francusku, co jednak na niektórych słuchaczy nie działało najlepiej.

— Proszę, żebyś nigdy więcej tak nie robił, Pierrot — zapowiedziała mu Maman któregoś wieczoru, kiedy to popis wywołał lekki niesmak u zaproszonych sąsiadów. — Naucz się czegoś innego, jeśli chcesz występować. Żonglowania. Sztuczek magicznych. Stania na głowie. Czegoś, co nie będzie wymagało śpiewania po niemiecku.

— A co jest złego w niemieckim? — zapytał Pierrot.

— No właśnie, Emilie — odezwał się ze stojącego w kącie fotela Papa, który przesiedział na nim ten wieczór, pijąc zbyt wiele wina, co zawsze doprowadzało go do rozmyślań o niedobrych doświadczeniach, jakie go prześladowały. — Co jest złego w niemieckim?

— Nie masz już dość, Wilhelm? — rzuciła, opierając ręce mocno na biodrach i odwracając się do niego.

— Dość czego? Dość twoich przyjaciół, którzy obrażają mój kraj?

— Wcale nie obrażają — stwierdziła. — Tylko nie mogą zapomnieć wojny, to wszystko. Zwłaszcza ci, którzy stracili w okopach kogoś, kogo kochali.

— Ale to nie przeszkadza im przychodzić do mojego domu, jeść moje wiktuały i pić moje wino.

Wypowiedziawszy te słowa, Papa poczekał, aż Maman wyjdzie do kuchni, po czym przywołał Pierrota do siebie i objął go ramieniem.

— Pewnego dnia odbierzemy, co nasze — stwierdził, patrząc chłopcu prosto w oczy. — A kiedy to zrobimy, pamiętaj, po której jesteś stronie. Mogłeś się urodzić we Francji i możesz mieszkać w Paryżu, ale od początku do końca jesteś Niemcem, jak ja. Nie zapominaj o tym, Pierrot.

 

Czasami Papa budził się w środku nocy, jego krzyki niosły się w ciemnych i pustych korytarzach mieszkania, a D’Artagnan, piesek Pierrota, wyskakiwał przestraszony ze swego koszyka, gramolił mu się do łóżka i drżąc, przytulał się do niego. Chłopiec naciągał koc aż po uszy i słuchał przez cienkie ściany, jak Maman próbuje uspokoić Papę, tłumacząc mu stłumionym głosem, że nic złego się nie dzieje, że jest w domu ze swoją rodziną i że to był tylko zły sen.

— Ale to nie był sen — usłyszał kiedyś słowa ojca, wypowiedziane głosem drżącym z przerażenia. — To było gorsze niż sen. To było wspomnienie.

Niekiedy Pierrot budził się, aby pobiec do łazienki za potrzebą, i natrafiał na ojca, który siedział przy kuchennym stole, z głową na jego drewnianym blacie, tuż obok opróżnionej i przewróconej na bok butelki, i mamrotał coś sam do siebie. Ilekroć się tak zdarzało, chłopiec zbiegał na bosaka na dół i wyrzucał butelkę do podwórzowego kubła na śmieci, aby Maman nie znalazła jej następnego ranka. Zwykle, gdy wracał na górę, w kuchni nikogo już nie było, bo Papa zdążył dźwignąć się jakoś i odnaleźć powrotną drogę do łóżka.

Ani ojciec, ani syn nigdy nie wspominali o tym następnego dnia.

Pewnego razu jednak wszystko wyszło inaczej, bo Pierrot, zbiegając na dół, poślizgnął się na mokrych zewnętrznych schodach i przewrócił, wprawdzie nie tak pechowo, by zrobić sobie krzywdę, ale wystarczająco, by potłuc butelkę, którą trzymał, a kiedy wstawał, kawałek szkła wbił mu się w podeszwę lewej stopy. Krzywiąc się, wyciągnął go, ale wtedy cieniutka strużka krwi zaczęła mu się sączyć ze skaleczonego miejsca. Gdy przykuśtykał do mieszkania, aby poszukać bandaża, Papa ocknął się i stwierdził, że to jego wina.Po zdezynfekowaniu rany i starannym jej zabandażowaniu posadził chłopca przy sobie i przeprosił go za swoje opilstwo. Ocierając łzy, powiedział Pierrotowi, że bardzo go kocha, i obiecał, że nigdy już nie zrobi niczego takiego, co mogłoby znów narazić go na niebezpieczeństwo.

— Ja też cię kocham, Papo — powiedział Pierrot. — Ale najbardziej kocham cię wtedy, kiedy trzymasz mnie na ramionach i udajesz, że jesteś koniem. A nie lubię, kiedy przesiadujesz w fotelu i nie chcesz rozmawiać ze mną ani z Maman.

— Ja też nie lubię tych chwil — rzekł cicho Papa. — Ale czasami jest tak, jakby oplątała mnie czarna chmura, a ja nie jestem w stanie się z niej wydostać. Dlatego piję. To mi pomaga zapomnieć.

— Zapomnieć o czym?

— O wojnie. O tym, co widziałem. I o tym, co robiłem — dodał ojciec szeptem, przymknąwszy oczy.

Pierrot przełknął ślinę i niemal z lękiem wykrztusił pytanie:

— A co robiłeś?

Papa smutno uśmiechnął się do niego.

— Cokolwiek robiłem, robiłem to dla mojego kraju — stwierdził. — Potrafisz to zrozumieć, prawda?

— Potrafię, Papo — przytaknął Pierrot, który wprawdzie nie był pewien, co ojciec ma na myśli, ale miał wrażenie, że w ten sposób dowodzi, jaki jest dzielny. — Też zostanę żołnierzem, jeśli to sprawi, że będziesz ze mnie dumny.

Papa spojrzał na syna i położył mu rękę na ramieniu.

— Daj mi tylko pewność, że staniesz po właściwej stronie — powiedział.

Potem przez kilka tygodni nie pił. Ale w końcu zaczął, tak samo nagle, jak przestał, bo czarna chmura znowu go oplątała.

 

Papa pracował jako kelner w pobliskiej restauracji, znikał z domu około dziesiątej rano, przychodził o trzeciej, aby o szóstej znowu wyjść do pracy, na wieczorną zmianę. Pewnego razu wrócił w złym nastroju i stwierdził, że ktoś, kogo nazywano Papa Joffre, był w restauracji na obiedzie i siedział przy jednym z jego stolików; on zaś wzbraniał się przed obsłużeniem go, dopóki pracodawca, monsieur Abrahams, nie powiedział mu, że jeśli tego nie zrobi, to może iść do domu i więcej nie wracać.

— Kto to jest ten Papa Joffre? — zapytał Pierrot, który nigdy wcześniej o takiej osobie nie słyszał.

— On był wielkim generałem podczas wojny — odpowiedziała mu Maman, wyciągając z koszyka stertę świeżo upranej odzieży i kładąc ją przy desce do prasowania. — Bohaterem dla naszego narodu.

— Dla twojego narodu — rzekł z naciskiem Papa.

— Pamiętaj, że ożeniłeś się z Francuzką — rzuciła zdenerwowana Maman.

— Bo ją kochałem — odparł Papa. — Pierrot, czy ja ci kiedyś opowiadałem o tym, jak zobaczyłem twoją matkę po raz pierwszy? To było kilka lat po zakończeniu Wielkiej Wojny, umówiłem się na spotkanie z moją siostrą Beatrix podczas jej przerwy obiadowej i kiedy przyszedłem do domu towarowego, gdzie pracowała, akurat rozmawiała z jedną z nowych ekspedientek, z takim onieśmielonym stworzeniem, dopiero co przyjętym w tym tygodniu. Wystarczyło, że tylko raz na nią spojrzałem i od razu wiedziałem, że to jest dziewczyna, z którą się ożenię.

Pierrot uśmiechnął się, bo uwielbiał, gdy jego ojciec opowiadał takie historie.

— Otworzyłem usta, żeby się odezwać, ale żadnego słowa jakoś nie mogłem znaleźć. Było tak, jakby mój mózg po prostu przysnął. No, to stałem tam, gapiąc się, ale nic nie mówiąc.

— Pomyślałam, że coś z nim jest nie tak — stwierdziła Maman, uśmiechając się do wspomnień.

— Beatrix musiała szarpnąć mnie za ramię, żebym oprzytomniał — rzekł Papa, śmiejąc się ze swojej własnej głupoty.

— Gdyby nie ona, nigdy nie zgodziłabym się wtedy z tobą wyjść — dodała Maman. — Powiedziała mi, żebym dała ci szansę. Że nie jesteś takim tumanem, na jakiego wyglądasz.

— Dlaczego nigdy nie spotykamy się z ciocią Beatrix? — zapytał Pierrot, który słyszał parę razy imię siostry ojca, ale nigdy jej nie widział, bo nie odwiedzała ich ani nawet nie przysyłała listów.

— Bo nie — uciął krótko Papa, już bez cienia uśmiechu.

— Ale dlaczego nie?

— Zostaw to, Pierrot — mruknął ojciec.

— Tak, zostaw to, Pierrot — powtórzyła jego słowa Maman, również pochmurniejąc. — Bo właśnie tak robimy w tym domu. Odpychamy ludzi, których kochamy, nie rozmawiamy o rzeczach, które są ważne, i nie pozwalamy nikomu nam pomóc.

I w ten sposób było po radosnej rozmowie.

— On żre jak świnia — odezwał się kilka minut później Papa, kucając i spoglądając Pierrotowi w oczy, wyginając palce tak, by udawały pazury. — Znaczy ten Papa Joffre. Jak szczur, który rozgryza pałkę kukurydzy.

 

Nie było tygodnia, aby Papa nie narzekał na to, że pensję ma marną, że pracodawcy, państwo Abrahams, nim pomiatają, i że paryżanie coraz bardziej skąpią napiwków.

— Właśnie przez to nigdy nie mamy pieniędzy — biadolił. — Takie straszne z nich sknery. Zwłaszcza Żydzi, ci są najgorsi. A stale przychodzą, bo mówią, że madame Abrahams przyrządza najlepiej w całej Europie Zachodniej gefilte fisz — karpia po żydowsku, i latkes — żydowskie placki ziemniaczane.

— Anszel jest Żydem — powiedział cicho Pierrot, który często widywał, jak jego przyjaciel wychodzi z matką do synagogi.

— Anszel jest jednym z tych dobrych — mruknął Papa. — Jak to się mówi, w każdej skrzynce dobrych jabłek znajdzie się jedno zgniłe. I odwrotnie, jedno dobre…

— Nigdy nie mieliśmy pieniędzy — przerwała mu Maman — bo ty wydajesz większość tego, co zarabiasz, na wino. No i nie powinieneś mówić w taki sposób o naszych sąsiadach. Pamiętasz, jak…

— Ty myślisz, że ja to kupiłem? — wtrącił pytanie, biorąc butelkę i obracając ją tak, żeby pokazać etykietę, tę samą, jaką miało wino serwowane w restauracji. — Ta twoja matka bywa czasami strasznie naiwna — dodał po niemiecku, zwracając się do Pierrota.

Pomimo wszystko Pierrot uwielbiał spędzać czas z ojcem. Raz w miesiącu wybierali się razem do Ogrodów Tuileries, gdzie Papa potrafił nazwać każde z drzew i innych roślin posadzonych wzdłuż alejek, a także wyjaśnić, jak się zmieniają z upływem pór roku. Przy okazji powiedział mu kiedyś, że jego rodzice byli zamiłowanymi ogrodnikami i w ogóle uwielbiali uprawiać ziemię.

— Ale oczywiście wszystko stracili — dodał. — Odebrano im gospodarstwo. Cała ich ciężka praca poszła na marne. Nigdy się potem nie pozbierali.

W drodze powrotnej do domu Papa kupował lody u ulicznego sprzedawcy i kiedy Pierrotowi zdarzało się swojego upuścić, oddawał mu własną porcję.

O takich rzeczach Pierrot starał się pamiętać, ilekroć w domu pojawiały się problemy. Jak kilka tygodni później, kiedy w ich saloniku doszło do kłótni, bo zaproszeni sąsiedzi — nie ci, którym przeszkadzało, że Pierrot śpiewa Marsyliankę po niemiecku, tylko inni — zaczęli dyskutować o polityce. Rozprawiano coraz głośniej, wyciągano stare pretensje… A kiedy goście wyszli, rodzice wszczęli straszną kłótnię.

— Żebyś ty w końcu przestał pić — wykrzykiwała Maman. — Po alkoholu wygadujesz okropne rzeczy. Nie widzisz, jak bardzo denerwujesz ludzi?

— Piję, żeby zapomnieć — huknął Papa. — Ty nie widziałaś tego, co ja. Ty nie masz w głowie tych wszystkich obrazów, na okrągło, dzień i noc.

— Przecież to było tak dawno temu — odezwała się ciszej, podchodząc do niego i wyciągając ku niemu ręce, aby ująć go za ramiona. — Ja wiem, jak bardzo cię to wszystko boli, ale proszę cię, Wilhelm, ty pomyśl, czy nie dlatego, że bronisz się przed rozsądną rozmową na ten temat. Może gdybyś podzielił się tym swoim bólem ze mną…

Emilie nie dokończyła zdania, ponieważ w tym momencie Wilhelm zrobił coś bardzo złego; coś, co zrobił po raz pierwszy kilka miesięcy wcześniej, a potem zaklinał się, że nie pozwoli sobie na to nigdy więcej, ale kilkakrotnie od tamtego czasu łamał przyrzeczenie. Mimo wszystko matka Pierrota zawsze zdobywała się na to, żeby jakoś wytłumaczyć, usprawiedliwić postępki ojca, zwłaszcza gdy odnajdywała syna w jego pokoju, skulonego, zapłakanego z powodu przerażających scen, jakich był świadkiem.

— Nie powinieneś go obwiniać — powiedziała teraz.

— Ale on zrobił ci krzywdę — szepnął Pierrot, spoglądając na nią oczyma pełnymi łez.

D’Artagnan zerkał z łóżka, gdzie znalazł sobie miejsce, to na nią, to na niego, aż w końcu zeskoczył i przylgnął do chłopca, wtykając mu nos pod ramię; ten mały piesek zawsze wiedział, kiedy jego mały pan jest zrozpaczony i potrzebuje pociechy.

— On jest chory — stwierdziła Emilie, kryjąc twarz w dłoniach. — A jeśli ktoś, kogo kochamy, choruje, to naszym zadaniem jest pomóc mu wydobrzeć. Jeśli nam na to pozwoli. Ale jeśli nie…

Matka na chwilę umilkła, a zanim znowu się odezwała, wzięła głęboki oddech.

— Pierrot — powiedziała w końcu. — A jak ty byś się czuł, gdybyśmy stąd odeszli?

— Wszyscy?

Pokręciła przecząco głową i powiedziała:

— Nie. Tylko ty i ja.

— A co z Papą?

Maman westchnęła ciężko, a Pierrot zobaczył, jak łzy napływają jej do oczu.

— Wiem tylko — wykrztusiła — że dalej nie może być tak, jak jest.

 

Po raz ostatni Pierrot widział ojca w ciepły majowy wieczór, w jakiś czas po swoich czwartych urodzinach, kiedy to znów kuchnię wypełniły puste butelki, a Papa zaczął krzyczeć i walić się rękami z obydwu boków po głowie, skarżąc się, że oni tam są, że oni wszyscy tam są, że przyszli, by wziąć na nim odwet. Pierrot nie widział sensu w tym, co mówił. A Papa zaczął wygarniać obydwiema garściami talerze, miski i kubki z kredensu na podłogę, tłukąc je na setki drobnych kawałków. Maman wyciągnęła ku niemu ręce, próbując go uspokoić, ale on uderzył ją pięścią w twarz i zaczął wywrzaskiwać takie straszne rzeczy, że Pierrot zatkał uszy i uciekł razem z D’Artagnanem do swojego pokoju, gdzie obydwaj schowali się w szafie. Chłopiec trząsł się cały, ale usiłował nie płakać, kiedy przerażony piesek skomlił i tulił się do niego.

Pierrot nie wychodził z szafy bardzo długo, póki wszystko nie ucichło, a kiedy wreszcie wyszedł, zorientował się, że ojciec zniknął, a matka leży bez ruchu na podłodze, z zakrwawioną i posiniaczoną twarzą. D’Artagnan podszedł ostrożnie, pochylił łebek i zaczął lizać ją raz po raz po uchu, próbując ocucić, a Pierrot tylko wlepiał w nią oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Dopiero po chwili zdobył się, by zbiec na dół do mieszkania Anszela, gdzie tylko pokazał na schody, nie będąc w stanie wykrztusić choćby słowa wyjaśnienia. Madame Bronstein, która musiała słyszeć przez sufit wcześ­niejszą awanturę, lecz była zbyt przestraszona, żeby zareagować, popędziła na górę, przeskakując po dwa lub trzy stopnie. Tymczasem Pierrot, który wciąż nie mógł niczego powiedzieć, spojrzał na swego przyjaciela, który nie mógł niczego usłyszeć. Zauważywszy plik kartek na stojącym za nim stole, podszedł tam, usiadł i zaczął czytać najnowsze opowiadanie Anszela. Wtedy poczuł, że ucieczka w świat inny niż jego własny przynosi mu ulgę.

 

Przez kilka tygodni nie było ani słowa od Papy i Pierrot tak samo bardzo pragnął jego powrotu, jak się go bał. Aż któregoś poranka dotarła do nich wiadomość, że Wilhelm nie żyje, bo wpadł pod pociąg jadący z Monachium do Penzbergu, miasta, gdzie się urodził i spędził dzieciństwo. Kiedy Pierrot usłyszał to, poszedł do swego pokoju, zamknął drzwi, spojrzał na pieska, który drzemał na łóżku, i powiedział bardzo spokojnie:

— Papa patrzy teraz na nas z góry, D’Artagnan. A ja zamierzam kiedyś sprawić, że będzie ze mnie dumny.

 

Później państwo Abrahams zaproponowali Emilie pracę kelnerki, co jak stwierdziła madame Bronstein, nie było żadną łaską, bo po prostu chodziło o posadę, którą piastował wcześniej jej zmarły mąż. Ale Maman, wiedząc, że ona i Pierrot potrzebują pieniędzy, z wdzięcznością przyjęła propozycję.

Restauracja znajdowała się w połowie drogi między szkołą a domem Pierrota, więc mógł każdego popołudnia czytać i rysować w niewielkim pomieszczeniu na parterze, gdzie ciągle się ktoś kręcił wokół niego, bo personel spędzał tam przerwy, plotkując o klientach i w ogóle robiąc zamieszanie. Madame Abrahams zawsze przynosiła mu tam na talerzu danie dnia i pucharek lodów na dodatek.

Pierrot spędził trzy lata, od czwartego do siódmego roku życia, przesiadując w służbowym pokoju każdego popołudnia, podczas gdy Maman obsługiwała gości na górze, i chociaż nigdy o nim nie mówił, to codziennie myślał o swoim ojcu, wyobrażając go sobie w restauracji, jak przebiera się rano w swój kelnerski uniform albo przelicza napiwki pod koniec dnia.

 

Po latach, kiedy Pierrot spoglądał z perspektywy na swoje dzieciństwo, odtwarzał sobie w pamięci niejednolite emocje, jakie wtedy przeżywał. Jakkolwiek bowiem był bardzo smutny z powodu ojca, to miał wielu kolegów, lubił swoją szkołę, a on i Maman żyli razem szczęśliwie. Paryż rozkwitał, jego ulice, zawsze wypełnione ludźmi, pulsowały energią.

Jednak w 1936 roku, w same urodziny Emilie, to, co powinno być szczęśliwym dniem, zamieniło się w tragedię. Wieczorem madame Bronstein i Anszel przyszli do nich na górę z ciastem, aby razem świętować, i w momencie kiedy Pierrot i jego przyjaciel akurat pałaszowali po drugim kawałku, Maman całkiem niespodziewanie zaczęła kaszleć. W pierwszej chwili Pierrot pomyślał, że okruch ciasta musiał jej wpaść w niewłaściwą uliczkę, ale kaszel trwał znacznie dłużej niż normalnie w takich sytuacjach i ustał dopiero, kiedy madame Bronstein podała jej szklankę wody do wypicia. Maman doszła do siebie, ale miała oczy nabiegłe krwią i przyciskała rękę do piersi, jakby czuła tam ból.

— Nic mi nie jest — powiedziała, kiedy oddech już się jej unormował. — Musiałam się przeziębić, to wszystko.

— Ale, moja droga… — Madame Bronstein nie dokończyła zdania, gdyż nagle pobladła i tylko wskazała ręką na chusteczkę do nosa, którą Emilie trzymała w dłoniach.

Pierrot zerknął i z wrażenia aż otworzył usta, bo zobaczył trzy plamki krwi na płótnie. Maman także patrzyła na nie przez kilka chwil, ale szybko zmięła chusteczkę i schowała ją do kieszeni. Po czym, wsparłszy się mocno obydwiema rękami o poręcze krzesła, wstała, wygładziła sukienkę i spróbowała się uśmiechnąć.

— Emilie, czy ty już całkiem dobrze się czujesz? — zapytała madame Bronstein, wstając również.

Matka Pierrota skinęła głową.

— To nic takiego — stwierdziła. — Pewnie mam jakąś infekcję gardła, no i jestem trochę zmęczona. Chyba powinnam się przespać. Okazaliście mi tyle troski, przynosząc ciasto, ale jeśli ty i Anszel pozwolicie…

— Oczywiście, oczywiście — przytaknęła skwapliwie madame Bronstein, klepnięciem w ramię dając Anszelowi znak do odejścia i kierując się ku drzwiom z pośpiechem, jakiego nigdy wcześniej Pierrotowi nie zdarzyło się u niej zaobserwować. — Gdybyś czegoś potrzebowała, po prostu tupnij kilka razy, a ja zaraz u ciebie będę.

Maman nie kaszlała już więcej tej nocy ani przez kilka następnych dni, ale później, kiedy akurat obsługiwała jakichś klientów w restauracji, zaczęła mdleć, więc sprowadzono ją na dół do służbowego pokoju, w którym Pierrot akurat grał w szachy z jednym z kelnerów. Tym razem twarz miała szarą, zaś chusteczkę już nie poplamioną, tylko nasączoną krwią. Pot spływał jej z czoła i kiedy przybył doktor Chibaud, to tylko zerknął na nią i wezwał ambulans. Nie minęła godzina, a ona leżała już na łóżku w szpitalu Hotel-Dieu de Paris, gdzie badali ją tamtejsi lekarze i szeptali coś między sobą z niepokojem.

Pierrot spędził tę noc w mieszkaniu Bron­steinów, dzieląc z Anszelem posłanie, pod którym chrapał D’Artagnan. Był oczywiście bardzo wystraszony i miał wielką chęć porozmawiać z przyjacielem o tym, co się stało, ale chociaż ich migowy język był zawsze taki użyteczny, to niestety nie można było się nim posłużyć w ciemnościach.

Odwiedzał Maman w szpitalu przez cały tydzień i każdego dnia miał wrażenie, że z coraz większym trudem walczy o to, by oddychać. I tylko on był przy niej w niedzielę po południu, kiedy jej oddech zaczął całkowicie ustawać i zwiotczały jej palce, którymi ściskała jego dłoń. Potem jej głowa osunęła się na poduszkę i chociaż oczy miała nadal otwarte, to on już wiedział, że odeszła.

Pierrot siedział w całkowitym bezruchu przez kilka minut, zanim po cichutku zaciągnął kotarę wokół łóżka i wrócił na stojące przy nim krzesło, by trzymać matkę za rękę. W końcu nadeszła starsza już pielęgniarka i kiedy zobaczyła, co się stało, powiedziała mu, że musi przenieść Emilie w inne miejsce, gdzie jej ciało zostanie przygotowane do przekazania przedsiębiorcy pogrzebowemu. Na te słowa Pierrot wybuchnął płaczem, który, jak czuł, mógł nim wstrząsać bez końca, i przywarł do martwej matki. Pielęgniarka usiłowała go jakoś pocieszyć, ale upłynął długi czas, nim się uciszył, a gdy to już nastąpiło, poczuł, że jest cały zdruzgotany od środka. Nigdy wcześniej nie zaznał takiego bólu.

— Chcę, żeby miała to przy sobie — powiedział, wyjmując z kieszeni zdjęcie ojca i kładąc obok niej na łóżku.

Pielęgniarka kiwnęła głową i obiecała, że dopilnuje, aby fotografia została z Maman.

— Masz jakąś rodzinę, którą mogłabym zawiadomić?

— Nie — rzekł Pierrot, kręcąc głową i nie patrząc jej w oczy, żeby nie widzieć w nich współczucia, albo może obojętności. — Nie, nie ma nikogo. Jestem tylko ja. Teraz już całkiem sam.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej