Chwała Portugalii - António Lobo Antunes - ebook + książka

Chwała Portugalii ebook

António Lobo Antunes

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

"Chwała Portugalii" to czarna komedia – wyjątkowo czarna, przerażająca, potworna, groteskowa, nielinearna, barokowa... Już sam tytuł jest ironiczny i przewrotny: fraza zaczerpnięta z wersu hymnu narodowego zapowiada rozwinięcie i cel tej powieści, jakim jest ukazanie drugiej strony tej „chwały”, odsłonięcie, bez znieczulenia, prawdy leżącej po obu stronach politycznego spektrum, poprzez dwie naprzemiennie pojawiające się przestrzenie narracyjne: Luandę i Lizbonę, od 1977 do 1995 roku, przez osiemnaście lat historii. Stosując chóralną strukturę różnych monologów zbliżających się do siebie i oddalających, autor ze szczególnym mistrzostwem wprowadza czytelnika do wnętrza postaci, ukazuje przemoc kolonializmu, rewolucji i wojny poprzez głęboki i niezatarty ślad, jaki pozostawiają w psychice człowieka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 511

Oceny
4,4 (5 ocen)
3
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
TvaF03-CLr

Nie oderwiesz się od lektury

mocna proza, powoli odbierająca oddech z kazdym kolejnym rozdziałem
00
Monikaik

Całkiem niezła

Potencjał byłby bardzo duży gdyby w całej książce nie brakowało kropek…. Zazwyczaj pojawiało się kilka tylko na początku rozdziałów a potem nic. Tego się nie da czytać
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: O Esplen­dor de Por­tu­gal
Opieka re­dak­cyjna: MO­NIKA SZEW­CZYK
Opra­co­wa­nie re­dak­cyjne: LI­DIA KOŚKA
Ko­rekta: BE­ATA WY­RZY­KOW­SKA, AGATA NO­CUŃ
Pro­jekt okładki: UR­SZULA GI­REŃ
Dzieło opu­bli­ko­wane przy wspar­ciu Ca­mões I.P. i DGLAB/Cul­tura – POR­TU­GAL
Co­py­ri­ght © An­tó­nio Lobo An­tu­nes, 1997 For the Po­lish edi­tion Co­py­ri­ght © 2024, Noir sur Blanc, War­szawa
ISBN 978-83-7392-866-4
Ofi­cyna Li­te­racka Noir sur Blanc Sp. z o.o. ul. Fra­scati 18, 00-483 War­szawa
Za­mó­wie­nia pro­simy kie­ro­wać: – te­le­fo­nicz­nie: 800 42 10 40 (li­nia bez­płatna) – e-ma­ilem: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl – księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.noir.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Hymn Por­tu­ga­lii

Mórz he­rosi, cny na­ro­dzie,

Lu­dzie dzielny i wspa­niały,

Jesz­cze raz na nowo pod­nieś

Splen­dor, chwałę Por­tu­ga­lii!

Wśród pa­mięci mgieł da­le­kich

Grzmią, Oj­czy­zno, mocne głosy

Dzia­dów, wiel­kich przod­ków two­ich.

Spra­wią one, że zwy­cię­żysz.

Do broni, do broni!

Na lą­dzie i po­śród mórz.

Do broni, do broni!

Za Oj­czy­znę w krwawy bój

Na ar­maty marsz, marsz, marsz!

WSTĘP

An­tó­nio Lobo An­tu­nes na­leży do tych pi­sa­rzy, któ­rych zwią­zek z oj­czy­zną jest na tyle silny, że nie mogą się po­wstrzy­mać przed jej kry­ty­ko­wa­niem, i to kry­ty­ko­wa­niem do­głęb­nym, wy­ty­ka­ją­cym naj­mniej­sze na­wet błędy i po­tknię­cia. Nic mi nie wia­domo o tym, czy An­tu­nes miał oka­zję spo­tkać oso­bi­ście Tho­masa Bern­harda, ale są­dzę, że z całą pew­no­ścią świet­nie by się ze sobą po­ro­zu­mieli. Tak bo­wiem jak wielki Au­striak na Au­strię, An­tu­nes plwa na Por­tu­ga­lię w każ­dej ze swo­ich ksią­żek, ob­na­ża­jąc w nich zło i hi­po­kry­zję spo­łe­czeń­stwa.

Pod tym wzglę­dem po­wstała w 1997 roku po­wieść Chwała Por­tu­ga­lii nie różni się od po­zo­sta­łych jego utwo­rów. Po­ru­szane w niej za­gad­nie­nia mogą być od­czy­ty­wane jako uni­wer­salne, nie­mniej ich grun­towne zro­zu­mie­nie wy­maga po­zna­nia kon­tek­stu zda­rzeń, za­równo hi­sto­rycz­nego, jak rów­nież ide­olo­gicz­nego i geo­gra­ficz­nego. Kon­tekst ten, rzecz ja­sna, nie jest nie­zbędny, uczyni jed­nak lek­turę peł­niej­szą i bar­dziej sa­tys­fak­cjo­nu­jącą. Dla­tego też su­ge­ruję roz­po­czę­cie lek­tury od ni­niej­szego wstępu.

***

Ko­niec dru­giej wojny świa­to­wej ozna­czał dla Por­tu­ga­lii ciężki czas, mimo bo­wiem ofi­cjal­nie de­kla­ro­wa­nej neu­tral­no­ści, Sa­la­za­row­ski rząd jed­no­znacz­nie sym­pa­ty­zo­wał z pań­stwami Osi i przez lata wojny kon­ty­nu­ował bu­do­wa­nie fa­szy­stow­skiego re­żimu. Zwy­cię­stwo alian­tów i na­stę­pu­jąca po nim izo­la­cja Por­tu­ga­lii na are­nie mię­dzy­na­ro­do­wej wy­mu­siły na kraju wiele zmian, rów­nież na po­zio­mie ide­olo­gicz­nym. Co prawda Sa­la­zar od­stą­pił od fa­szy­stow­skiej sym­bo­liki, lecz nie zwró­cił się ku de­mo­kra­cji, którą uwa­żał za prze­jaw sła­bo­ści Za­chodu – zo­stał przy na­ro­dowo-ka­to­lic­kiej dyk­ta­tu­rze. Na are­nie mię­dzy­na­ro­do­wej gra to­czyła się przede wszyst­kim o utrzy­ma­nie im­pe­rium ko­lo­nial­nego roz­rzu­co­nego po trzech kon­ty­nen­tach. Stop­niowe opusz­cza­nie do­mi­niów za­mor­skich przez wiel­kie po­tęgi: An­glię i Fran­cję oraz Ho­lan­dię i Bel­gię, kształ­to­wa­nie się no­wego, dwu­bie­gu­no­wego ładu mię­dzy­na­ro­do­wego sta­wiało Por­tu­ga­lię w bar­dzo trud­nym po­ło­że­niu. Biedny, w za­sa­dzie po­zba­wiony prze­my­słu i su­row­ców na­tu­ral­nych kraj, nie­ra­dzący so­bie z za­rzą­dza­niem swo­imi za­mor­skimi te­ry­to­riami mu­siał zma­gać się z dą­że­niami eman­cy­pa­cyj­nymi pod­po­rząd­ko­wa­nych lu­dów wspie­ra­nych nie tylko ofi­cjal­nie przez ONZ, ale także po­ta­jem­nie przez USA i ZSRR oraz ich so­jusz­ni­ków.

Ule­ga­jąc tym na­ci­skom i pró­bu­jąc ra­to­wać im­pe­rialny sta­tus pań­stwa, rząd sta­nął więc wo­bec pil­nej po­trzeby re­formy, aby z jed­nej strony osła­bić dą­że­nia eman­cy­pa­cyjne w ko­lo­niach, z dru­giej zaś na are­nie mię­dzy­na­ro­do­wej wy­trą­cić opo­nen­tom ar­gu­menty i przed­sta­wić sie­bie jako pań­stwo od za­wsze zaj­mu­jące te­ry­to­ria w Afryce, za­sie­działe tam i nie­moż­liwe do usu­nię­cia. W tym celu po­sta­no­wiono się­gnąć po dawną ideę lu­zo­tro­pi­ka­li­zmu.

***

Bra­zy­lij­ski so­cjo­log Gil­berto Freyre, na fali har­lem­skiego od­ro­dze­nia i bra­zy­lij­skiego mo­der­ni­zmu, stwo­rzył w 1933 roku nową kon­cep­cję na­rodu bra­zy­lij­skiego. Było to o tyle istotne, że co­raz bar­dziej na­pięta sy­tu­acja geo­po­li­tyczna – na­ci­ski ze strony Nie­miec, Włoch i USA zmie­rza­ją­cych do pod­po­rząd­ko­wa­nia so­bie Bra­zy­lii lub jej czę­ści (zresztą rów­nież Pol­ska dą­żyła do za­kła­da­nia tam ko­lo­nii) – wy­mu­siły na pre­zy­den­cie Ge­túlio Var­ga­sie przy­śpie­sze­nie pro­cesu ujed­no­li­ca­nia i kon­so­li­do­wa­nia na­rodu w ogrom­nie – geo­gra­ficz­nie, et­nicz­nie i ję­zy­kowo – zróż­ni­co­wa­nym spo­łe­czeń­stwie. Kon­cep­cja Frey­rego wy­cho­dziła na­prze­ciw temu za­po­trze­bo­wa­niu. Na czym po­le­gała wiel­kość i no­wa­tor­stwo owej teo­rii? Ano na tym, że Freyre włą­czył do bu­dowy na­rodu bra­zy­lij­skiego nowy sub­strat w po­staci czar­nej lud­no­ści, która do tej pory w pa­nu­ją­cej po­wszech­nie ra­si­stow­skiej wi­zji świata była ele­men­tem po­zba­wio­nym ja­kiej­kol­wiek kul­tury. Teo­rie ra­si­stow­skie, w la­tach trzy­dzie­stych XX wieku cią­gle roz­wi­jane na naj­waż­niej­szych uni­wer­sy­te­tach, były po­kło­siem kon­fe­ren­cji ber­liń­skiej z prze­łomu lat 1884–1885, ma­ją­cej uza­sad­nić pod­boje eu­ro­pej­skie w Afryce i jej pod­po­rząd­ko­wa­nie. Do­dat­kowo jesz­cze w Bra­zy­lii wszy­scy czarni byli po­tom­kami nie­wol­ni­ków – nie­wol­nic­two znie­siono tam późno, bo do­piero w 1888 roku – nic za­tem dziw­nego, że cią­gle uwa­żano czar­nych za istoty gor­sze, sto­jące ni­żej w roz­woju niż wszyst­kie inne rasy, przede wszyst­kim biali. Freyre na­to­miast uznał czar­nych za ta­kich sa­mych no­si­cieli kul­tury jak każdy inny czło­wiek, do tego bar­dzo mocno od­dzia­łu­ją­cych na bra­zy­lij­skich bia­łych, mimo swego po­śled­niej­szego miej­sca w hie­rar­chii. We­dług tego so­cjo­loga kul­tura bra­zy­lij­ska po­wstała w wy­niku wy­mie­sza­nia się czar­nych z bia­łymi (oraz in­nymi ra­sami, choć w mniej­szym stop­niu), któ­rych naj­licz­niej re­pre­zen­to­wali Por­tu­gal­czycy.

Wiel­kie za­sługi przy­pi­sał Freyre Por­tu­gal­czy­kom jako he­ro­som epoki od­kryć geo­gra­ficz­nych, ob­da­rzo­nych wy­jąt­ko­wymi ce­chami, po­zwa­la­ją­cymi im two­rzyć nowe na­rody i nowe kul­tury, uka­zy­wał ich nie­mal jako su­per­me­nów ko­lo­ni­za­cji. Naj­waż­niej­szą z tych cech miała być to­le­ran­cja wy­ni­ka­jąca z przy­zwy­cza­je­nia do me­ty­sażu. Sama Por­tu­ga­lia wszak – we­dług Frey­rego – jest pro­duk­tem mie­sza­nia się róż­nych lu­dów i kul­tur: cel­tyc­kich, ger­mań­skich, rzym­skiej, arab­skich i ber­be­ryj­skich. We­dług au­tora owa to­le­ran­cja prze­ja­wiała się przede wszyst­kim w nie­agre­syw­nym ka­to­li­cy­zmie (in­nym niż hisz­pań­ski) i w sy­pia­niu ze wszyst­kimi ko­bie­tami nie­za­leż­nie od ich rasy, a za­tem do „pro­du­ko­wa­nia mie­szań­ców”. Po­nadto usy­tu­owa­nie Por­tu­ga­lii na krań­cach Eu­ropy i Afryki czy­niło jej miesz­kań­ców od­por­nymi na tro­pi­kalne cho­roby, umoż­li­wia­jąc im prze­by­wa­nie w tro­pi­kach, ergo ich ko­lo­ni­zo­wa­nie. Z ja­kichś po­wo­dów au­tor uznał także, że wi­tal­ność oraz ape­tyt sek­su­alny tego na­rodu wy­kra­cza da­leko poza prze­ciętną, stąd Por­tu­gal­czycy naj­le­piej na­dają się do za­sie­dla­nia no­wych ziem w tro­pi­kach, za­tem tylko dzięki Por­tu­gal­czy­kom mógł się zro­dzić twór tak wspa­niały jak na­ród bra­zy­lij­ski.

Teo­rię po­wstałą z tych prze­my­śleń na­zwał Freyre lu­zo­tro­pi­ka­li­zmem („luzo” od Lu­zy­tan, przed­sta­wi­cieli cel­tyc­kiego ple­mie­nia, w ofi­cjal­nej por­tu­gal­skiej mi­to­lo­gii bę­dą­cych przod­kami na­rodu por­tu­gal­skiego, i „tro­pi­ka­lizm” od tro­pi­kal­nych kra­jów ko­lo­ni­zo­wa­nych przez Por­tu­ga­lię). Teo­ria ta dziś już trąci myszką, jest ra­si­stow­ska i ze wszech miar nie­po­li­tycz­nie eu­ro­po­cen­tryczna, nie­mniej na owe czasy była na­prawdę re­wo­lu­cyjna. Wszyst­kich za­in­te­re­so­wa­nych do­kład­nym jej po­zna­niem od­sy­łam do książki Gil­berta Freyre, Pa­no­wie i nie­wol­nicy, przeł. H. Czajka, PIW, War­szawa 1985.

Praca Frey­rego zo­stała wy­dana w 1933 roku i od razu wzbu­dziła za­in­te­re­so­wa­nie krę­gów aka­de­mic­kich w Por­tu­ga­lii, choć trzeba przy­znać, że po­cząt­kowo nie za wiel­kie. Do­piero w 1951 roku, gdy Por­tu­ga­lia zna­la­zła się w trud­nej sy­tu­acji geo­po­li­tycz­nej, rzą­dowi spe­cja­li­ści od pro­pa­gandy się­gnęli po tę teo­rię i uczy­nili z niej sztan­da­rową ide­olo­gię No­wego Pań­stwa. Zro­bili za­tem Por­tu­gal­czycy z bra­zy­lij­skiego lu­zo­tro­pi­ka­li­zmu fi­gowy li­stek swo­jego ko­lo­nia­li­zmu. Za­pro­szony do od­by­cia po­dróży po im­pe­rium por­tu­gal­skim – po­dróży iście bi­zan­tyj­skiej – Freyre skwa­pli­wie na nią przy­stał i w róż­nych pu­bli­ka­to­rach oraz pod­czas uni­wer­sy­tec­kich od­czy­tów gło­sił wiel­kość Por­tu­ga­lii, kul­tur lu­zo­tro­pi­kal­nych w ko­lo­niach, które na tę oko­licz­ność wró­ciły do sta­rej na­zwy pro­win­cji za­mor­skich (zwały się tak od 1834 do 1974 roku, z małą prze­rwą na lata 1936–1951, kiedy to no­siły miano ko­lo­nii).

Na­leży jed­nak zwró­cić uwagę na to, że sto­so­wa­nie teo­rii lu­zo­tro­pi­ka­li­zmu, po­wsta­łej wszak do opisu na­rodu i kul­tury bra­zy­lij­skiej, w celu opi­sa­nia kul­tury por­tu­gal­skich do­mi­niów w Afryce było ab­so­lut­nie po­zba­wione sensu – poza pro­pa­gan­do­wym, rzecz ja­sna – i nie miało nic wspól­nego z rze­czy­wi­sto­ścią; może z ma­łym wy­jąt­kiem Wysp Zie­lo­nego Przy­lądka. W za­sa­dzie mo­żemy stwier­dzić, że w na­le­żą­cej do Por­tu­ga­lii kon­ty­nen­tal­nej Afryce oraz na Wy­spach Świę­tego To­ma­sza i Ksią­żę­cej de facto pa­no­wał apar­theid, mie­sza­nie się ras i kul­tur za­cho­dziło w zni­ko­mym stop­niu. Ob­raz dziel­nego Por­tu­gal­czyka, który brata się z czar­nym w An­goli, Mo­zam­biku czy Gwi­nei, two­rząc tym sa­mym nową kul­turę, był więc ty­leż gro­te­skowy, co upo­ka­rza­jący dla czar­nych miesz­kań­ców tych pro­win­cji.

***

W roku 1951, oprócz wpro­wa­dze­nia do pro­pa­gandy pań­stwo­wej idei lu­zo­tro­pi­ka­li­zmu i po­wrotu do daw­nej na­zwy „pro­win­cji za­mor­skich” za­miast „ko­lo­nii”, z jed­no­cze­snym za­stą­pie­niem ofi­cjal­nej na­zwy „Im­pério Co­lo­nial” (Im­pe­rium Ko­lo­nialne) okre­śle­niem „Ul­tra­mar” (Za­mo­rze), zre­for­mo­wano kon­sty­tu­cję w od­nie­sie­niu do tychże pro­win­cji. Za­sad­ni­czo wpro­wa­dzono dwie istotne zmiany. Po pierw­sze, wszyst­kie pro­win­cje im­pe­rium były od­tąd so­bie równe, miały ta­kie samo zna­cze­nie, czyli Por­tu­ga­lia była jedna i nie­po­dzielna od Minho (rzeki gra­nicz­nej od­dzie­la­ją­cej ją od hisz­pań­skiej Ga­li­cii) do Ti­moru (wy­spy le­żą­cej na an­ty­po­dach, opo­dal Au­stra­lii) i można było po­mię­dzy wszyst­kimi pro­win­cjami pro­wa­dzić wolną wy­mianę go­spo­dar­czą. Druga zmiana od­no­siła się do oby­wa­tel­stwa por­tu­gal­skiego, które mo­gli te­raz po­sia­dać wszy­scy lu­dzie za­miesz­ku­jący te­ry­to­rium ca­łego pań­stwa, także czarni, pod wa­run­kiem wsze­lako, że się za­sy­mi­lują. Ozna­czało to, że tzw. kra­jowcy (in­díge­nas), aby uzy­skać sta­tus za­sy­mi­lo­wa­nego, mu­sieli „zdać eg­za­min” z kul­tury por­tu­gal­skiej przed spe­cjalną ko­mi­sją, tzn. mu­sieli udo­wod­nić, że po­słu­gują się ję­zy­kiem por­tu­gal­skim w mo­wie i pi­śmie, od­ży­wiają się jak Por­tu­gal­czycy (tzn. je­dzą chleb, sztok­fi­sza i piją wino), uży­wają noża i wi­delca przy stole, śpią w łóżku, a nie na ziemi na ma­cie, mają stałą pracę, prak­ty­kują re­li­gię chrze­ści­jań­ską i nie są bi­ga­mi­stami – uprze­dzam uwagę re­dak­cji co do mę­skiej koń­cówki: o ko­bie­tach w tym do­ku­men­cie, jak i w wielu in­nych do­ku­men­tach No­wego Pań­stwa, nie było mowy, do­ty­czył on wy­łącz­nie męż­czyzn, od któ­rych ko­biety były za­leżne. Ozna­czało to po­dział czar­nych na dwa ro­dzaje: kra­jow­ców, któ­rzy nie bę­dąc oby­wa­te­lami Por­tu­ga­lii, pod­le­gali od­dziel­nemu prawu, i asy­mi­lo­wa­nych, któ­rzy pod­le­gali prawu bia­łych, jed­nakże z pew­nymi ogra­ni­cze­niami ra­so­wymi. Rzecz ja­sna ni­kogo do pracy przy­mu­szać nie było wolno, wszak nie­wol­nic­two znie­siono jesz­cze w po­przed­nim wieku, nie­mniej można było przy­mu­szać lu­dzi do pracy przy dzie­łach po­żytku pu­blicz­nego, ta­kich jak drogi, mo­sty czy za­pory, co oczy­wi­ście pro­wa­dziło do wielu nad­użyć. Tak zwani con­tra­ta­dos, czyli za­kon­trak­to­wani, by­wali na pod­sta­wie tego prawa zmu­szani do pracy nie tylko przy bu­do­wie dróg i mo­stów, ale też np. na pry­wat­nych plan­ta­cjach, nie­rzadko da­leko od domu – szcze­gól­nie złą sławę miały Wy­spy Świę­tego To­ma­sza i Ksią­żęca ze swo­imi plan­ta­cjami kawy.

Teo­re­tycz­nie więc wszy­scy asy­mi­lo­wani i biali byli równi wo­bec prawa, lecz w co­dzien­nym ży­ciu ra­sizm trwał w naj­lep­sze. Zresztą nie tylko biali spo­glą­dali z wyż­szo­ścią na czar­nych, miesz­kańcy me­tro­po­lii po­gar­dzali rów­nież bia­łymi miesz­kań­cami Afryki. Ten ra­sizm oraz nad­mierne eks­plo­ato­wa­nie czar­nych w An­goli do­pro­wa­dziły w 1961 roku do wy­bu­chu za­mie­szek w pro­win­cji Ma­lanje, w pół­noc­nej czę­ści kraju, oraz w sa­mej sto­licy, Lu­an­dzie, które to za­mieszki osta­tecz­nie prze­kształ­ciły się w trwa­jącą trzy­na­ście lat wojnę o nie­pod­le­głość, za­koń­czoną wy­co­fa­niem się Por­tu­gal­czy­ków ze wszyst­kich po­za­eu­ro­pej­skich pro­win­cji z wy­jąt­kiem chiń­skiego Ma­kau, a w przy­padku An­goli pro­kla­mo­wa­niem nie­pod­le­gło­ści 11 li­sto­pada 1975 roku.

Mimo uzy­ska­nia nie­pod­le­gło­ści wojna nie do­bie­gła końca. Miej­sce starć por­tu­gal­sko-an­gol­skich za­jęła wojna do­mowa o do­mi­na­cję po­mię­dzy róż­nymi ugru­po­wa­niami po­li­tycz­nymi, bę­dąca w za­sa­dzie zim­no­wo­jenną wojną proxy po­mię­dzy ZSRR i USA. Osta­tecz­nie po­kój za­go­ścił w An­goli do­piero w 2002 roku.

***

Re­wo­lu­cja goź­dzi­ków, która wy­bu­chła w Li­zbo­nie 25 kwiet­nia 1974 roku, zmio­tła na­ro­dowo-ka­to­licką dyk­ta­turę i wpro­wa­dziła rządy de­mo­kra­tyczne. Nim jed­nak de­mo­kra­cja okrze­pła, miał miej­sce kil­ku­na­sto­mie­sięczny epi­zod w po­staci flirtu z ko­mu­ni­zmem, szczę­śli­wie i de­fi­ni­tyw­nie za­koń­czony je­sie­nią 1975 roku. W tym krót­kim okre­sie re­wo­lu­cyj­nego en­tu­zja­zmu cał­ko­wi­cie zmie­niono ofi­cjalną pro­pa­gandę do­ty­czącą na­rodu i jego sto­sunku do afry­kań­skich po­sia­dło­ści. Na­ro­dowo-ka­to­licki pul­pet pro­pa­gandy ho­łu­bią­cej na­ród od­kryw­ców krze­wią­cych wiarę ka­to­licką po­śród dzi­kich ple­mion w da­le­kich kra­jach, wy­prawy po przy­prawy itd., za­stą­piono pro­pe­deu­tyką wstydu z po­wodu nie­wo­le­nia, mor­do­wa­nia i pro­wa­dze­nia przez stu­le­cia han­dlu nie­wol­ni­kami. Le­ni­now­ska idea sa­mo­sta­no­wie­nia na­ro­dów oraz rów­no­ści wszyst­kich i in­ter­na­cjo­na­li­zmu nie po­zo­sta­wała tu bez zna­cze­nia. Przez z górą dwa­dzie­ścia lat na­ród por­tu­gal­ski żył w swego ro­dzaju schi­zo­fre­nicz­nym na­kła­da­niu się na sie­bie tych dwóch pro­pa­gan­do­wych hi­sto­rii. Jed­nakże lu­zo­tro­pi­ka­lizm, bę­dący fun­da­men­talną ide­olo­gią dyk­ta­tury, od­szedł w nie­byt, przy­naj­mniej ofi­cjal­nie, gdyż jego echa po­brzmie­wają w spo­łe­czeń­stwie do dzi­siaj.

Do­piero w po­ło­wie lat dzie­więć­dzie­sią­tych za­częto otwar­cie wra­cać do cza­sów ko­lo­nial­nych, pu­bli­ku­jąc wspo­mnie­nia, al­bumy, spe­cjalne nu­mery cza­so­pism, po­ja­wiły się pro­gramy te­le­wi­zyjne, filmy i książki no­stal­gicz­nie na­wią­zu­jące do „sta­rych, do­brych cza­sów”. Wtedy też An­tó­nio Lobo An­tu­nes wy­dał po­wieść za­ty­tu­ło­waną Chwała Por­tu­ga­lii.

***

Mamy w tej po­wie­ści od­ma­lo­wany ob­raz ży­cia w ko­lo­niach przed wy­bu­chem bun­tów ro­bot­ni­czych w Ma­lanje w 1961 roku, pod­czas tych bun­tów i po nich, w cza­sie ucieczki Por­tu­gal­czy­ków z An­goli, w cza­sie wojny do­mo­wej, aż po 1992, rok za­wie­sze­nia broni i roz­pi­sa­nia pierw­szych wy­bo­rów, które zresztą skoń­czyły się rze­zią i wzno­wie­niem walk. Au­tor ma­luje zmierzch cy­wi­li­za­cji lu­zo­tro­pi­kal­nej w An­goli, z ca­łym jej okru­cień­stwem, bez­sen­sow­no­ścią i de­gren­go­ladą. Pi­kan­te­rii do­daje książce wy­bór ty­tułu, bę­dą­cego jed­nym z wer­sów por­tu­gal­skiego hymnu na­ro­do­wego, w któ­rym sławi się na­ród od­kryw­ców, ma­ry­na­rzy i żoł­nie­rzy.

An­tu­nes nie byłby sobą, gdyby nie przy­ło­żył swo­jej li­te­rac­kiej lupy do sto­sun­ków pa­nu­ją­cych w ty­po­wej por­tu­gal­skiej ro­dzi­nie z ko­lo­nii, choć mó­wie­nie w tym przy­padku o ty­po­wo­ści przez nie­któ­rych może zo­stać uznane za nad­uży­cie. Po­nie­waż główny na­cisk zdaje się po­ło­żony w tej po­wie­ści na ra­sizm i na za­leż­no­ści swój/obcy w ko­lo­niach, ro­dzina rów­nież jest po­dzie­lona, nie tylko kla­sowo (mamy w niej lu­dzi o róż­nym po­zio­mie za­moż­no­ści), ale także ra­sowo. Po­dział kla­sowy i ra­sowy, choć przede wszyst­kim ten drugi, pro­wa­dzi do po­waż­nych kon­flik­tów ro­dzin­nych, w swej isto­cie do­głęb­nie ra­si­stow­skich. Po­wie­ściowa ro­dzina jawi się jako oglą­dana przez so­czewkę Por­tu­ga­lia, mio­ta­jąca się pod wpły­wem wła­snych de­mo­nów obu­dzo­nych i wy­ho­do­wa­nych przez Sa­la­za­row­ską pro­pa­gandę i się­ga­jący od­le­głych stu­leci tra­dy­cyjny por­tu­gal­ski ra­sizm. Znowu bo­wiem, wbrew idei lu­zo­tro­pi­ka­li­zmu gło­szą­cej zdol­ność Por­tu­gal­czy­ków do me­ty­sażu oraz to­le­ran­cję ra­sową i re­li­gijną, ich toż­sa­mość kształ­to­wała się w opo­zy­cji do ob­cych: mu­zuł­ma­nów (w pro­pa­gan­dzie zwa­nych Ara­bami, choć głów­nie byli to au­to­chtoni i Ber­be­ro­wie z pół­noc­nej Afryki), Ży­dów (wy­gna­nych z Por­tu­ga­lii w 1497 roku), póź­nej zaś do nie­wo­lo­nych czar­nych i bra­zy­lij­skich In­dian.

Bez względu jed­nak na to, czy przed­sta­wiona w po­wie­ści ro­dzina ma sym­bo­licz­nie przed­sta­wiać spo­łe­czeń­stwo por­tu­gal­skie, czy nie, jej pro­blemy toż­sa­mo­ściowe oraz na­kre­ślone tło zna­ko­mi­cie pre­zen­tują schy­łek por­tu­gal­skiego im­pe­rium, rów­nież w sfe­rze idei – ban­kruc­two na­ro­do­wej pro­pa­gandy.

***

Au­tor, ma­jący, jako się rze­kło, skłon­ność do roz­grze­by­wa­nia ran i wsa­dza­nia kija w mro­wi­sko, wy­wle­ka­nia na świa­tło dzienne naj­bar­dziej wsty­dli­wych bru­dów swo­ich ro­da­ków, nie bez po­wodu na­pi­sał tę książkę wła­śnie w 1997 roku, kiedy na rynku wy­daw­ni­czym jęły po­ja­wiać się po­zy­cje pre­zen­tu­jące no­stal­giczne po­wroty do ko­lo­nii. Na po­zio­mie pań­stwo­wym zaś pod­jęto prace w celu stwo­rze­nia CPLP, czyli wspól­noty państw ję­zyka por­tu­gal­skiego, wzo­ro­wa­nej na bry­tyj­skiej Com­mon­we­alth; po­wo­łano ją do ży­cia w lipcu 1996 roku.

Wcze­śniej, bo już w 1992 roku, usta­no­wiono In­sty­tut Ca­mõesa na wzór Al­liance Fra­nça­ise, Bri­tish Co­un­cil i hisz­pań­skiego In­sty­tutu Ce­rvan­tesa, któ­rego ce­lem jest krze­wie­nie ję­zyka por­tu­gal­skiego i kul­tury por­tu­gal­skiej oraz na­rzu­ca­nie by­łym ko­lo­niom de­li­kat­nej, bo kul­tu­ro­wej i ję­zy­ko­wej, do­mi­na­cji, wią­żą­cej je z byłą me­tro­po­lią. Roz­po­częto też sze­ro­kie dys­ku­sje na te­mat lu­zo­fo­nii, czyli związ­ków kul­tu­ro­wych i ję­zy­ko­wych wszyst­kich lu­dzi mó­wią­cych po por­tu­gal­sku, wzbu­dza­jąc tym sa­mym na­ro­dowe i pań­stwo­wo­twór­cze wzmo­że­nie, które je­den z kry­ty­ków tej sy­tu­acji na­zwał „ka­ra­we­li­zmem”, od ka­ra­wel, na któ­rych wy­pły­wa­jący na nie­znane mo­rza Por­tu­gal­czycy „dali światu nowe światy”, jak nie­gdyś gło­siła pro­pa­ganda No­wego Pań­stwa. Szczy­tem tego sa­mo­za­chwytu nad wielką prze­szło­ścią Por­tu­ga­lii było zor­ga­ni­zo­wa­nie w Li­zbo­nie świa­to­wej wy­stawy Expo 1998, po­świę­co­nej mo­rzu i kła­dą­cej ogromny na­cisk na lu­zo­fo­nię oraz tzw. od­kry­cia geo­gra­ficzne, na któ­rej to – jak za­uwa­żył ką­śli­wie ktoś znie­sma­czony na­wro­tem im­pe­rial­nej pro­pa­gandy – za­bra­kło jed­nego pa­wi­lonu, tego po­świę­co­nego han­dlowi nie­wol­ni­kami.

Prze­ko­na­nie Por­tu­gal­czy­ków o wy­jąt­ko­wo­ści i do­nio­sło­ści ich do­ko­nań w Afryce, ewi­dent­nie po­brzmie­wa­jące echami lu­zo­tro­pi­ka­li­zmu, zo­stało spo­tę­go­wane falą tego no­stal­gicz­nego po­wrotu do prze­szło­ści. Cią­gle jesz­cze można usły­szeć nad Ta­giem, że ko­lo­ni­za­cja por­tu­gal­ska była wy­jąt­kowa, zu­peł­nie inna od fran­cu­skiej, an­giel­skiej czy bel­gij­skiej (w Ame­ryce Po­łu­dnio­wej zaś od hisz­pań­skiej), po­nie­waż była wy­zbyta ra­si­zmu i ty­po­wej dla in­nych ko­lo­nial­nej opre­sji. Te lu­zo­tro­pi­kalne bajki by­wają wzmac­niane stwier­dze­niem, nie­stety na­der czę­sto po­wta­rza­nym, że Por­tu­ga­lia to wspa­niały kraj i na­ród, bo­wiem „to my wy­my­śli­li­śmy (in­ven­támos) Mu­latkę”. Okropne to zda­nie, przy­wo­ły­wane po­wszech­nie na­wet przez przed­sta­wi­cieli rządu – sły­sza­łem na wła­sne uszy! – tchnie nie­praw­do­po­dob­nym ra­si­zmem, mi­zo­gi­nią i pa­ter­na­li­zmem wo­bec Afry­ka­nów. Wy­po­wia­da­ją­cym je bez­myśl­nie lu­dziom nie przy­cho­dzi do głowy ogrom prze­mocy i gwałtu, które to „wy­na­le­zie­nie Mu­latki” ze sobą nio­sło.

Jak ro­zu­miem, An­tu­ne­sowi ta lu­zo­foń­ska fan­fa­ro­nada i sa­mo­uwiel­bie­nie już z da­leka śmier­działy lekko od­grze­wa­nym zjeł­cza­łym pul­pe­tem lu­zo­tro­pi­ka­li­zmu i Sa­la­za­row­skiego im­pe­ria­li­zmu – słusz­nie zresztą – któ­rego jako uczest­nik wojny w An­goli zwy­czaj­nie nie był w sta­nie znieść. Stąd, jak mnie­mam, po­ja­wiła się po­trzeba na­pi­sa­nia ni­niej­szej książki, bę­dą­cej łyżką dzieg­ciu por­tu­gal­skiego ra­si­zmu w beczce miodu lu­zo­fo­nii i no­stal­gicz­nej por­tu­gal­skiej chwały wiel­kich od­kryw­ców nio­są­cych światu świa­tło cy­wi­li­za­cji.

Woj­ciech Char­cha­lis

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki