Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Nie będziesz miał innych pisarzy przede mną”, chciałoby się powiedzieć o António Lobo Antunesu, który wymaga od swoich czytelników nieustającej koncentracji podczas lektury, ale jednocześnie wciąga ich tak bardzo, że nie mogą przerwać czytania — choćby w obawie, że po dłuższej przerwie ponownie wejście w gąszcz odczuć i wrażeń będących istotnym budulcem jego prozy może się okazać niemożliwe.
Nie inaczej jest w przypadku powieści „Nie wchodź tak szybko w tę ciemną noc”, która zgodnie z postmodernistyczną modą przybiera formę innego gatunku, poematu. Wybujałe metafory, dowolność w stosowaniu znaków interpunkcyjnych, specyficzna graficzna organizacja tekstu, szarpana, wielogłosowa narracja, wielokrotne powtórzenia tworzą tekst będący nie lada wyzwaniem dla odbiorcy. Zostaje on zanurzony w strumieniu świadomości narratorki, Marii Clary, która na skutek wyczerpania natłokiem wrażeń, emocji i stresu związanych z chorobą ojca, popada w stupor. W jej głowie zaczynają luźno kojarzyć się obrazy: z teraźniejszości, najbliższej przeszłości oraz, jak się okazuje, również z przyszłości, a także sytuacje i zdarzenia zupełnie fikcyjne. Mieszają się one w sposób dowolny, tworząc nowe wizje czy warianty rzeczywistości.
Wyłaniający się z nich świat jest porozbijany na atomy i w miarę upływu czasu oraz kolejnych scen powoli się odbudowuje. Jednak to nie kolejność zdarzeń czy znaczenie przywoływanych obrazów są tu najważniejsze, ale odczucia i wrażenia, które dominują w tych impresjach, gdyż to one nadają tekstowi emocjonalny i muzycznych charakter utwory poetyckiego. Mimo iż narratorką jest kobieta, to w jej rozmyślaniach wyraźnie pobrzmiewają wątki biograficzne autora oraz odwołania do historii Portugalii, co zwielokrotnia możliwości interpretacyjne.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 619
rozdział pierwszy
Tata nigdy nie pozwolił mi tu wejść. Pewnie siadywał w bujanym fotelu i patrzył przez okienko w dół na ogród, na bramę, ulicę, na to, jak z siostrą bawimy się we wróżki na brzegu jeziora. W niedziele otwierał szufladę komody, przekładał papiery, a potem słyszałyśmy pobrzękiwanie, gdy wchodził po schodach na strych, szukając klucza pośród innych kluczy.
(tak jak dzisiaj, kiedy nikt mi już nie zabrania, poprzekładałam papiery, aż usłyszałam pobrzękiwanie i weszłam po schodach w poszukiwaniu klucza pośród innych kluczy)
i godzinami przesiadywał w bujanym fotelu
(domyśliłam się teraz po skrzypieniu sprężyn, że to był bujany fotel)
patrzył przez okienko na ogród w dole, bramę, ulicę, na to, jak z siostrą bawimy się we wróżki na brzegu jeziora
nie, nie wierzę, że interesowała go ulica albo my, ulicą nigdy się nie interesował, a co do nas, ofiarowywał nam co najwyżej nieme znudzenie, mama pokazywała mu nasze świadectwa, a on odsuwał je wierzchem dłoni, zadawałyśmy mu pytania, a on dalej jadł, zmieniała nam fryzury, a on nawet tego nie zauważał, pewnego popołudnia na lekcji pianina
nauczycielka przewracała stronę nut
usłyszałam coś za sobą, siedziałam na słowniku położonym na taborecie, żebym mogła dosięgnąć nut, i gdy zerknęłam za siebie, zobaczyłam go przy ramiączku, jego twarz nagle spoważniała i zniknęła w korytarzu tak szybko, że przewrócił wazon na toaletce
pamiętam pośpieszne palce poprawiające wazon, serwetkę nie na swoim miejscu, wściekły na samego siebie, kłus w kierunku gabinetu, łajanie czekającego na niego adwokata, składającego dłonie w pełnych szacunku ukłonach
– Jak na te pieniądze które panu płacę nie ma pan nic do roboty co?
przez wiele dni wydawało mi się, że się mnie wstydzi, jak wstydził się odwiedzin w szpitalu, leżał z tymi aparatami i wszystkimi rurami, nie mogąc nikomu rozkazywać, mama przepraszała odwiedzających przy windzie, przyjmując bukiety goździków, bombonierki, albumy malarstwa, które on odsuwał wierzchem dłoni
to nie świadectwa szkolne tato
– Tak bardzo stresuje go to leczenie biedaczek proszę się tym nie przejmować
mama ciągle się usprawiedliwiała, przemawiając do zamkniętej windy, gdzie piętra malały cztery trzy dwa jeden, po czym zapalał się przycisk przywołania windy i gasł w ciszy
– Jestem przekonana że ucieszy się z bombonierki jest taki łakomy
bukiety i albumy wysuwały jej się z rąk, unosiła kolano, żeby bombonierka nie spadła na podłogę
– Co mam z tym zrobić?
nagle taka stara, czterdzieści dwa albo czterdzieści trzy lata, jak mi się wydaje, dwoiła się i troiła, podtrzymując pakunki żyjące własnym życiem, bo nie przestawały się wyślizgiwać
– Mój Boże Maria Clara Ana Maria
i nam się też wymykały, idiotyczne i miękkie, salowa wrzuciła je do plastikowego worka
– Proszę
chory w szlafroku i o kulach palił po kryjomu w magazynku i wyszedł, kaszląc, chowając fajkę w błękitnej mgiełce, przyglądając nam się zamarł, gdybym była wróżką, machnęłabym różdżką i już, tata nie zajmowałby tego pokoju, odsłoniłby zasłonę zakrywającą schody na strych i usiadłby w fotelu bujanym pośród kurzu, szaf i kufrów, czasem na godzinę, czasem na dwie, czasem na całe popołudnie, mundury, portrety żołnierzy konno, kapelusze babci w pudełkach z francuskimi nalepkami
eleganckie panie z profilu na fioletowym tle
babci, która codziennie po obiedzie wymykała się po kryjomu, w żałosnym berecie na czubku głowy, z plecioną jedwabną torebką i fałszywą biżuterią, żeby grać w ruletkę w kasynie, sprzedała autentyczne kolczyki i naszyjniki facetowi z lombardu
swego rodzaju węgorzowi stojącemu za zakratowanym kontuarem, palce poskręcane od reumatyzmu oczekujące całą wieczność, podczas gdy usta mówiły, babcia
– Tak mało?
i zaraz potem nagle się wyciągały i chwytały perły
w lombardzie było wiele zegarów gwarantujących szczęśliwsze godziny, tanie obrączki i półki z przedmiotami odrapanymi z farby, złotymi albo miedzianymi, tak jak lubią służące, poprzez które ukradkowa kotka lekceważąco prowadziła skrupulatne łapki
żałosny berecik przychodził do kasyna przed otwarciem i opierał się o palmę, wyciągając z jedwabnej torebki kilka pogniecionych banknotów, mewy, niewiele ich, te same od początku świata, latały w tę i z powrotem pomiędzy Tamariz a statkami, portier przywoływał ją zgiętym palcem, nabijał się z niej
– Najuprzejmiej proszę hrabino
babcia mościła się na rogu stolika z półtuzinem skąpych żetonów pod ogromnymi żyrandolami, pokazywała numery na palcach, postanawiała obstawiać, rezygnowała, decydowała się, znowu rezygnowała
może tata mógł ją dostrzec przez okienko na strychu, nie to, to obok, kobietę, która, gdy pieniądze się kończyły, starała się wcisnąć fałszywe klejnoty do okienka, walcząc z palcami
– Ametysty rubiny
dlaczego znoszona sukienka, skoro nie jesteśmy biedni, dlaczego broszka na kołnierzu z lisa już bez żadnego lisa, oskubana z brylantów, przyjmując gości wysyłali ją na kolację do kuchni w domu, który odziedziczyła po ojcu i gdzie teraz sypiała w pokoju krawieckim za spiżarnią, z zepsutą maszyną do szycia i połamanymi koszykami śmierdzącymi wybielinką, w pewną sobotę, w miesiącu, kiedy miała zator, wygrała w kasynie, zastąpiła berecik szkarłatnym kapelusikiem, wyblakłym przez lata, który musiał leżeć pod łóżkiem w oczekiwaniu takiego tryumfu, gdy przyszliśmy do jadalni, zastaliśmy ją u szczytu stołu, na miejscu taty
na miejscu jej taty
bez podręcznej biżuterii, bez broszki, bez lisa, rozdzielała miejsca ze szczytu swego odzyskanego autorytetu
– Ty tam ty po mojej lewej ty po moim zięciu ty naprzeciwko Marii Clary
moderowała rozmowy, krytykowała maniery, kazała dosmażyć mięso i doprawić sałatę, dowodziła personelem ze spojrzeniem nieznoszącym sprzeciwu, mama podróżowała od twarzy do twarzy, starając się zrozumieć, i odnajdowała posłuszne nosy zakopane w talerzach, tata oswojony, w ogóle nie protestował
– Mamo
fotografia pana generała znowu wisiała na ścianie, dzwoneczek do wzywania służących, znowu
chłopka w chustce z fartuszkiem na spódnicy
trzęsła się z niecierpliwości, babcia, nie odwracając do mojej mamy władczego kapelusika
– Do tyłu te ramiona i zachowuj się Amelio
odznaczenia pana generała rosły na półce, półka
przepraszam, reprodukcja prezydenta Krügera z angielskim księciem, tata nieważny, poza szczytem stołu, pomiędzy Aną Marią a koszykiem z owocami
– Mogłaś w sumie wyjść za człowieka o lepszej prezencji Amelio
i na koniec kolacji orzechy, porto, rozświetlone ciasto, dziadek, po przyjeździe ze szkoły wojennej flirtował z nią, idąc chodnikiem, zasłaniał się łokciem w obawie, że pan generał dostrzeże go z mroku, pamiętam go tylko jak ociemniały grał w szachy z kuzynem porucznikiem, gdy zapadał zmierzch, nie zapalał światła, przekręcałyśmy włącznik i podskakiwałyśmy ze strachu
duch
widząc go, coś nieruchomego pośród nieruchomych przedmiotów, lekarz, osłuchując tatę
– Musimy zoperować panu serce panie doktorze
i tata zmienił się, zupełnie się nie zmieniając, zmieniła się tylko okolica, to znaczy bardziej uroczyste budynki w Estoril, poważniejsze szmery, dziwna powaga drzew, mama w swego rodzaju łkającym przestrachu, a ojcu nie drgnęły nawet usta
– Zaczekaj na korytarzu Amelio
dokładnie taki sam jak dziadek w gabinecie po ciemku, ta sama uniesiona broda pytająca mrok, którego nie znaliśmy, ten sam nos poszukujący zapachów
– Kto wszedł?
to samo zmarszczone czoło słuchające nie wiadomo czego, tata taki sam jak dziadek przed swoimi niewidocznymi szachami, do Any Marii, do mnie
– Wy też
plama błota na obcasie, oprawki okularów zsuwające się z uszu, babcia kroiła rozświetlone ciasto, kołysząc głową z niesmakiem nad plamą
– Mogłaś sobie w sumie przygruchać mężczyznę o lepszej prezencji Amelio
prezencji takiej jak ta kadeta szkoły wojennej idącego chodnikiem, zanim oślepł w Hiszpanii, wszystko znieruchomiałe, aż nagle krzyk na pierwszym piętrze
– Szach-mat Tomaszu
brakująca wieża zastąpiona guzikiem od piżamy z resztką nici w dziurkach, gdy tylko jedna z wież wypadała z gry, chowało się guzik do pudełka, naparstek w miejscu białego króla, kuzyn porucznik myślał o tym, jak by się tu celowo pomylić, dziadek w stronę nikogo, z rękami podobnymi do łapek kotki z lombardu, omijającymi pionki i gońców, nie przewracając ich
– Dzisiaj jeszcze zrobisz ten ruch Tomaszu?
wydaje mi się, że kuzyn zmarł jako pierwszy, mieszkał w małym mieszkanku w Birre, poprowadzili nas, Anę i mnie, do pokoju z milczącymi ludźmi i kwiatami na fladze służącej za kapę, ale kiedy zmarł dziadek, nie pamiętam, nie pamiętam nawet, że znikła szachownica, którą dzisiaj znalazłam na strychu, tego rana pielęgniarze wręczyli tacie różową koszulę i zabrali go z pokoju
– Nie jestem inwalidą żebyście mnie kładli na tych noszach
mama wręczyła mu futerał na sztuczną szczękę, ojciec oburzony, widząc, że to zobaczyłyśmy, anastezjolożka puściła oko do mamy i futerał zniknął w torebce
– Głupia
by potem trafić do kieszeni lekarki, jak będę w jego wieku, ciekawe, czy
też będę się czuć odpychająca, nikczemna, okropna?
czuć obrzydzenie do siebie, a jednak upierać się przy ukrywaniu opuchnięć, niedoskonałości, tłuszczu, więcej się malować, stać się rudowłosa, używać lakieru do włosów i staników z drucianym rusztowaniem, starać się odszyfrować ceny zakupów, bez okularów, odsuwając etykietki na całą długość ręki
– Źle wydrukowali te cyfry sprawdź Mario Claro czy to jest osiem czy dziewięć?
tata boso szedł przy noszach, drzwi do windy zamknęły się z westchnieniem, babcia dzieliła ciasto pomiędzy nas, uniosła kieliszek porto w okrężnym pozdrowieniu, służąca, która zwracała się do niej per panienko i mieszkała z nami jeszcze od czasów przed moim urodzeniem, kiwała głową z aprobatą w progu, któregoś rana zawołała mnie i pokazała skarb, zdjęcie ich obu w pękniętej ramce, obie bardzo młode, służąca zarzekała się, że to naprawdę one, choć były rozpuszczone w brązowej plamie
– Proszę zobaczyć jak tu trzymam parasolkę żeby osłonić panienkę
kształty na brązowej plamie, coś jakby bluza albo kok, albo chmura, służąca zawinęła zdjęcie w gazetę i spojrzała na mnie z niepokojem, jakbym mogła jej to ukraść, pochyliła się, zrzędząc na kręgosłup, i ukryła zdjęcie w pościeli, pożyczała pieniądze babci, chodziła za nią aż do palm kasyna, bardzo zaniepokojona, kucała za samochodami, udając, że się chowa, żeby towarzyszyć jej w drodze do domu
– Przechodziłam i panienkę zobaczyłam
starała się odzyskać dla niej perły z odgrodzonego kratą kontuaru w zamian za własny złoty łańcuszek
– Niech pan weźmie łańcuszek jako zaliczkę a ja napiszę do swoich na wsi i siostrzeńcy przyślą mi resztę to naszyjnik panienki Margaridy gdyby ją pan poznał dwadzieścia lat temu zrozumiałby pan
kotka minęła drewnianą świętą, wlepiła w nią znudzone i spokojne spojrzenie, wyprostowała ogon i wreszcie znikła pośród stojących zegarów, jeden z nich z kukułką o rozdziawionym dziobie na końcu sprężyny, węgorz zwrócił jej łańcuszek, popychając go po blacie
– To nic niewarte to szmelc
byłam niemal pewna, że żebrała o jałmużnę w dni wychodnego, żeby wykupić perły
i pozostałe naszyjniki i kolczyki i bransoletkę z agatami
nawet Ana mi opowiedziała, zaśmiewając się, że ona w parku Tamariz wyciąga rękę do turystów i rozprawia o panu generale i o panience, panu generale, który wybudował linię kolejową w Afryce, a panienka taka dobra, z mnóstwem niewolników, wykształcona jak markiza, jednocześnie szykowała się do wyjaśnienia popękanej ramki
– Ja jej trzymam parasolkę proszę popatrzyć
kelner zamachnął się na nią tacą do noszenia kawy
– Idź żebrać na stację prukwo
to ona zatykała kawałkami szmat szpary w pokoju, rozściełała adamaszkowy kwadrat na żelaznym łóżku, spinała jej ubrania agrafkami, szczotkowała beret, zaspokajała próżności
– Ciągle ładnie wyglądam co?
zbliżała do siebie kciuk i palec wskazujący, niemal je łącząc
– Nawet o tyle się panienka nie zmieniła
wkładała jej do kieszeni pięć czy sześć monet, mama na szczycie schodów
– Adelaido
z donicą begonii po każdej stronie ganku, z bujanego fotela na strychu nie widać stopni ganku, jedynie ogród naprzeciwko morza, po co siadać tam i przekładać papiery pośród szaf i kufrów, w szpitalu parking i wiadukt na autostradzie, który wstrząsa storami, kiedy przejeżdża autobus, Ana i ja przy pustym łóżku czekałyśmy na powrót lekarza, Ana w bluzce, którą zwędziła mi z komody, śledziła film w telewizorze podwieszonym przy suficie, mama odszukała różaniec w torebce i pocałowała krzyżyk
– Nie wstyd ci popierać ten nałóg Adelaido?
ochroniarze taty palili oparci o samochód, kuzyn porucznik rozstawiał szachy przed kolejną partią, Ana podgłośniła telewizję, a mama ponownie pocałowała krzyżyk różańca
– Czy to nie bluzka twojej siostry Ano Mario?
szafa z dwoma albo trzema wieszakami na rurze, rozkładana kanapa z kolorową tapicerką, służąca zadająca ostatni cios szczotką
(dumne oczy przyglądały się beretowi, gdyby jej pozwolono, otworzyłaby parasolkę nad babcią, żeby chronić ją przed jesienią, zwróciłaby jej pokój na pierwszym piętrze, z baldachimem i inkrustowanym brązem psyche, który zajmowali moi rodzice, wskrzesiłaby pana generała i nikt by jej nie poniżał)
– Niech panienka idzie niech panienka idzie
babcia dreptała wzdłuż placyku z torebką, lewa prawa, Ana przełączyła program i lew rozszarpywał zebrę, zmieniła kanał i rosyjski balet, mama gładziła krzyżyk różańca
– Twój ojciec ma operację a ty oglądasz jakieś ryki w telewizji Ano Mario
butelki z surowicą, stukające o siebie butle tlenu, ktoś oznajmiał
– Dzwonek z dwadzieścia siedem Helena
jakiś czepek otworzył drzwi, zajrzał do środka, zamknął drzwi
– Przepraszam
Ana wyłączyła telewizor, podeszła do okna, jeden z ochroniarzy wsparty o samochód kiwnął papierosem i pierś mojej siostry nastroszyła się w mojej bluzce, beret krok za krokiem znikał na placyku, nie masz wstydu, że ją wspierasz w nałogu, Adelaido, że ją zmuszasz do zastawiania naszyjnika, bluzka wyglądała lepiej na mojej siostrze niż na mnie, bardziej blond, pełniejsza, dziadek przesunął guzik od piżamy na szachownicy
– Co ty na to Tomaszu?
jeśli pomagałyśmy mu chodzić, potrząsał naszymi ramionami, przesuwał się po dywanie z ostrożnością żuka, uczył się drżenia mebli, gdy całowałyśmy go na dzień dobry
– Cześć dziadku
cofał się krótkim skokiem, niechętny, chronił policzek czułkami
– Dobrze już dobrze
wiercił się na fotelu w resztkach przestrachu, a jednak jeśli zapadałyśmy na anginę i gotowano strzykawki w garnku, słyszałyśmy ołów butów przez mgłę gorączki, kolano uderzające o kufer nie na miejscu, niespokojne westchnienie
– Co z dziewczynkami?
długo węszył, wyciągał szyję, bezużyteczny, chroniący się w progu, usta drżały od niemych słów, martwe powieki mrugały z niepokojem, nie było jego portretu w mundurze, medalu w witrynie, jadł po nas, sam w jadalni, z serwetą pod szyją, żebyśmy nie widziały, jak się brudzi, rozsypuje ryż i kawałki mięsa, gdy przypuszczał, że mu się przyglądamy, zapominał o łyżce, odwracał głowę w przeciwną stronę
– Dobrze już dobrze
pewnego popołudnia zamknął się w pokoiku przedłużającym gabinet i chciał się zabić nienaładowanym pistoletem, w nieskończoność pociągał za spust i nic, znalazł go kuzyn porucznik, gdy dziadek sprawdzał magazynek niezgrabnymi palcami w swego rodzaju westchnieniu
– Nie działa
babcia trwoniąca fałszywe klejnoty w kasynie, mama i tata nieruchomi, cienie kłaniających się ryb na tarasie, grona drozdów pośród listowia, oczy kuzyna porucznika zaróżowione, dziwaczne, prosiły moich rodziców, żeby sobie poszli, entuzjazm bez krztyny radości
– Zapomniałeś że mamy jeszcze niedokończoną partię szachów Hernâni
ciężki od rdzy rewolwer na biureczku z papierami od rzeźnika, przepalonymi żarówkami i porcelanowymi gałkami do drzwi, mama przesuwała paciorki różańca, zauważyła ochroniarzy na parkingu, zaciągnęła zasłony i biust mojej siostry oklapł, musimy operować mu serce proszę pani
– Czekaj no Ano Mario niech tylko ojciec wydobrzeje
i zamiast opieprzać cię, będzie zasiadał w niedziele pośród kurzu, szaf i kufrów, a my będziemy słuchać docierającego znad sufitu skrzypienia sprężyn, plama błota na bucie czyniła go słabszym, podobniejszym w nędzy do babci, może cierpienie to tylko komiczny berecik sunący w stronę ruletki, brudny obcas albo puste łóżko w szpitalu, potem anastezjolożka i chirurg, podczas gdy pierś mojej siostry znowu się nastroszy, obrazy w pokoju nagle poważne, gnać na strych po schodach, zanim pojawią się goście i nie mówić do nikogo, gdy babcia miała zator, zadzwoniono do nas z kasyna
– Mamy tu jakąś staruchę która mieszka w tym domu
gdy byłam mała, pozwolono mi z nią spać w łożu z baldachimem, Adelaide przyniosła nam ciepłą herbatkę z kropelką anyżówki, ledwie ją wypiłam, buchnęło ze mnie gorąco, miałam napad kaszlu, krztuszenia, chichrania się, które nie należało do mnie, nieokreślone ciało w wirze pościeli, Adelaide uchroniła mnie przed upadkiem i pomogła babci poskromić włosy grzebieniem ze srebrną rączką zastąpioną kawałkiem patyka, kiedy nas posadziła obok siebie przed lustrem, byłyśmy tego samego wzrostu, ale lustro też tańczyło, pojawił się kawałek ogrodu i poszedł sobie, wiecznie przeciekający zbiornik do prania ubrań tworzył kałużę koło muru, gdzie odbijały się puste flakoniki po perfumach, puste pudełka po różu, puste tulejki szminek, wszystko w moim zasięgu i niczego z tego nie byłam w stanie dosięgnąć, Adelaide upinała babci kok z kosmyków włosów
– Nawet o tyle się panienka nie zmieniła
nitki pakuł przyklejające się do palców, sztuczne włosy lalek, atmosfera z głębi spiżarni tworzona przez zwietrzałe kwaśne i słodkie zapachy, takie było mieszkanie kuzyna porucznika nad barem w Birre, żadnej mewy, tylko bociany i pomarańcze w marcu, mama patrzyła na fotel podparty książką telefoniczną i nie miała odwagi usiąść
– Bardzo się śpieszymy przepraszam
brwi kuzyna porucznika, rozczarowane, ślizgały się po twarzy, z tacą napojów w rękach patrzył, jak wychodzimy, dyrektor kasyna
– Kojfnęła nam tu starucha która mieszka w tym domu
skulona przy stole do gry w berecie na głowie, fałszywe klejnoty bardziej przesadne niż zwykle, mama sięgnęła po okulary i pochyliła się nad babcią, jakby nie potrafiła jej rozpoznać
– Nagle wydaje się podobna do tej baby co ją trzymamy z łaski
uciszała Adelaide wściekłymi syknięciami, Ana poprawiła grzywkę i spódniczka się jej podciągnęła, były teraz nosze i strażacy układali babcię na noszach, berecik potoczył się na wykładzinę, kuzyn porucznik w Birre, ze swoimi nietkniętymi napojami, włożył połówkę cytryny do każdej szklanki i pasta cukrowa zebrała się na dnie, i służąca podeszła o krok zmieszana, a mama zmieniła ją w kamień jednym syknięciem
– Adelaide
gdyby jedna z kosteczek nie wystawała spod koca, nie byłaby to babcia, byłby to kawałeczek zgrzebnej tkaniny z czymś pod spodem, wynieśli ją przez kuchenne wyjście zastawione skrzynkami po napojach, kiedy kierowca strażaków podszedł, żeby pomóc i dwa szczeniaki sczepiły się na dziedzińcu, ubrania siostry zbiegły się o kilka centymetrów, dyrektor na ulicy wydał mi się znacznie bardziej wiekowy
zmarszczki na szyi, zmarszczki na karku
bez miłosiernego welonu błysków, skraj smokingu wołał o prasowanie, mama, wskazując beret
– Nigdy nie przypuszczałam że pozwalacie osobie takiego autoramentu wchodzić do kasyna
ukradkowy pogrzeb w wiosce rozpłaszczonej na zboczach Sintry, ksiądz, mama i my, pół tuzina grobów, pół tuzina chłopek dryfujących pośród nagrobków, jakiś chłopak sadzący kapustę w załomie muru, wóz trząsł się na wybojach drogi, stada, osty, wiatraki, morze bardzo dalekie na wydmach Guincho, po raz pierwszy tata przy oknie strychu patrzył na nas, gdy mama wołała, puste okienko, biłyśmy w dzwonek obiadu i nie zszedł po schodach, tylko kroki wzdłuż sufitu, bałam się, że babcia pojawi się w jakimś kącie domu, wyciągając pogniecione banknoty z jedwabnej torebki
– Czego chcesz Clarinha nie kryguj się
przypuszczam, że Adelaide odwiedzała ją na cmentarzu, sądząc po tym, jak delikatnie zamykała bramę, po spacerowaniu po ogrodzie i zrywaniu lewkonii, widywałyśmy ją na przystanku autobusowym z rozłożoną parasolką panienki, nie chroniła się przed jesienią, ale osłaniała osobę, której nie było, po kilku miesiącach wręczyła mamie naszyjnik z pereł
– Wykupiłam go proszę pani proszę
nie panienko, proszę pani, naszyjnik w bibułkowej kopercie
– Proszę
nie z przyjaźni ani szacunku, z zemsty
(powiedziała mama)
żeby utrzymać panienkę przy życiu
(tak mi się wydaje)
córka pana generała, tak ważna w Afryce, wspomnienie księcia angielskiego na piętnastych urodzinach panienki, żona pana generała dygnęła przed jego wysokością, wzruszona
– Książę
Adelaide pewnie ciułała te pieniądze przez całe wieki
– Proszę
pisała do rodziny, żebrała w ogródku restauracji, przepędzali ją na stację
– Prukwo
wymiatali ją ze stacji
– Nie przeszkadzaj turystom prukwo
dwukrotnie zawinięty sznur pereł z koralowym zapięciem, mama go nie dotykała
– Co to jest?
nie panienko, proszę pani, nigdy nie widziałam w jej oczach takiego przerażenia
– Co to jest?
przerażenie rozwiewało się, w miarę jak przyglądała się kopercie, ważyła ją, drapała paznokciem
– Oszukali cię Adelaido to badziewie
tata łypnął okiem z fotela ponad książką, myślałam, że może przemówi, ale się nie odezwał, bo nienawidzi mojej mamy, a tymczasem nie mogłam zobaczyć wyrazu jego twarzy, gdyż w tej chwili do pokoju wszedł lekarz, zielony fartuch, którego się spodziewałam, Ana tym razem zmniejszyła się, jej przerażenie też, Adelaide nie zwracała się do nas per panienko ani proszę pani, w ogóle się do nas nie zwracała, jakby udało jej się nas nie zauważać, jakby udało jej się sprawić, że nie istniałyśmy, mama całowała krzyżyk różańca, nie mogłam zobaczyć wyrazu twarzy taty, bo lekarz zapewniał mamę, że jej mąż ma się świetnie, szczere gratulacje, najdalej za tydzień będzie go pani miała w domu jak nowego, usta uniosły się znad krzyżyka różańca, łóżko nie było już trumną, było czekającymi poduszką i pościelą, mama zwróciła perły Adelaide i bibuła zaszeleściła w kieszeni fartucha, nie wiem, dlaczego myślałam, że się rozpłaczę i nie rozpłakałam się, fotel znowu zakołysał się na suficie, siostra i ja bawiłyśmy się we wróżki na brzegu jeziora i było wesoło
(nawet bez magicznych słów)
przy pierwszym machnięciu czarodziejską różdżką
(kawałek trzciny z gwiazdką na końcu)
przestały istnieć choroby, rozpacze, szpitale, śmierci i wszystko było dobrze, wszystko dobrze, wszystko dobrze dzięki Bogu, było wszystko dobrze na zawsze.