Ci, którzy zostali - Hanna Greń - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Ci, którzy zostali ebook i audiobook

Hanna Greń

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

194 osoby interesują się tą książką

Opis

Ten, kto wyrządza krzywdę, musi liczyć się z zemstą.

Zaginięcie dziewczynki. Tragiczny wypadek motocyklistów. Śmierć młodej kobiety. Gangsterskie porachunki. Każde z tych wydarzeń wymaga zdecydowanej interwencji policji z Bielska-Białej.

Dochodzenia okazują się o wiele bardziej skomplikowane, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Pojawiają się konflikty interesów, kłamstwa przechodzą przez gardło łatwiej niż prawda, a żądze okazują się silniejsze niż rozsądek. Niełatwo odkryć, gdzie czai się największe zagrożenie. I zapobiec eskalacji zła.

Nadkomisarz Oskar Superson musi podjąć ryzykowną grę. Stawką jest jego kariera i życie dziecka. Jeśli popełni błąd, może doprowadzić do tragedii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 390

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 36 min

Lektor: Maciej Kowalik

Oceny
4,4 (42 oceny)
29
7
2
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewkaj

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny klasyczny kryminał policyjny w środowisku gangsterów ---świetny jak wszystkie kryminały Hanny Greń.Polecam !
10
BabciaBasia699

Nie oderwiesz się od lektury

i co dalej?
10
LidiaSkw

Nie oderwiesz się od lektury

sztos ! Pani Greń nie zawiodłam, się sięgając po Pani najnowższą książke. Ma moc !
10
Grazka1955

Nie oderwiesz się od lektury

Super, polecam
10
Annaza

Nie oderwiesz się od lektury

super
10

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Hanna Greń, 2024

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2024

 

Redaktorka prowadząca: Anna Rychlicka-Karbowska

Marketing i promocja: Marta Kujawa

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Joanna Pawłowska, Anna Nowak

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Fotografia na okładce: © VitalikRadko, adrenalina | Depositphotos

Fotografia autorki: Mateusz Sosna | Ogniskova.pl

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-68045-46-8

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

OD AUTORKI

 

 

 

 

Oświadczam, że wszelkie podobieństwo do rzeczywistych zdarzeń i osób jest przypadkowe i niezamierzone.

Jednocześnie informuję, że procedury policyjne dotyczące pracy pod przykrywką zostały przeze mnie wymyślone na potrzeby fabuły i ze stanem faktycznym mają bardzo mało wspólnego.

Dziękuję mł. insp. Ryszardowi Greniowi oraz st. asp. Jackowi Jakubcowi za przybliżenie pracy przykrywkowców i wykazanie różnic między rzeczywistością a moją wyobraźnią. To była bolesna, lecz cenna nauczka. Z całego serca dziękuję koledze po piórze Jackowi Łukawskiemu za podpowiedź, jak zawariować motocykl, żeby doprowadzić do wypadku.

Dziękuję także całemu teamowi Czwartej Strony Kryminału, a zwłaszcza Ani Rychlickiej-Karbowskiej – za cierpliwość i podnoszące na duchu mejle, Karolinie Borowiec-Pieniak – za wspaniałą redakcję tekstu i dowcipne uwagi w komentarzach, oraz Marcie Kujawie – za niezmordowane działania promocyjne i reklamowe.

Dziękuję przyjaciołom i znajomym za nieustające wsparcie, chwilami okazywane dość niekonwencjonalnie (Agatko, dzięki za ochrzan!), za to bardzo skuteczne.

Przede wszystkim dziękuję Wam, kochani czytelnicy, za to, że sięgacie po moje książki. Chyba nawet je czytacie, bo ciężko mi uwierzyć, że w tysiącach przypadków meble wymagają podpórek.

 

Z życzeniami emocjonującej lektury

Hanna Greń

 

 

 

 

Rozdział 1

 

W ZAMKNIĘCIU

 

 

 

W bliżej nieokreślonym miejscu, 6 kwietnia 2023

 

Przez umieszczone wysoko, niemal pod sufitem, nieprzesłonięte niczym okienko wolno sączyło się światło świtu.

Dotychczas nigdy nie widziała narodzin dnia. Obserwowała z fascynacją, jak ze słabnącej ciemności nocy wyłaniały się ciemniejsze kształty, początkowo w ogóle nieprzypominające mebli. Ten pod ścianą, podłużny i niski, wyglądał jak jakieś duże, leżące zwierzę. Może pantera? Stojący obok niego, wysoki i zwalisty, z pewnością jest niedźwiedziem, a nie zwykłą dwudrzwiową szafą, podobnie jak nocny stolik tak naprawdę jest misiem koala. Na środku niedużego pokoju przyczaił się pies, tylko przez przypadek wzięty za okolicznościowy stolik, podłużny puf zaś wcale nie jest pufem. To kot z wygiętym w kabłąk grzbietem.

Zabawiała się tak do czasu, gdy światło wygrało walkę z mrokiem i wygoniło go z każdego kąta. Wtedy wróciła do prawdziwego świata. Oczy wypełniły się łzami, drobnym ciałem wstrząsnął bezgłośny szloch. Opadła na panterę, będącą teraz już tylko tapczanem, i wpatrywała się tępo w drzwi, które wcale nie były drzwiami, a jedynie dającą złudną nadzieję atrapą. Ktoś musiał je zamurować, kiedy spała, bo jak inaczej by się tu znalazła?

Z wcześniejszych zdarzeń pamiętała niewiele. Zatrzymujący się przy krawężniku samochód, czyjś głos pytający o drogę, szarpnięcie za rękę i śmierdząca jakimś medycznym świństwem szmata przytknięta do ust tak mocno, że mimo szarpania się musiała wciągnąć w płuca przesycone owym smrodem powietrze… Potem nie było już nic aż do momentu, gdy otworzywszy oczy, przekonała się, że leży w ciemnościach na wąskim tapczanie w pomieszczeniu z pewnością niebędącym jej pokojem. A kiedy odnalazła włącznik światła, zobaczyła obce, surowo urządzone wnętrze.

Nie zastanawiała się nad tym, gdzie jest. Zlekceważyła zawroty głowy i pragnienie tak wielkie, że język kleił się do podniebienia. Przytrzymując się ściany, krok za krokiem szła w stronę drzwi, pewna, że za nimi zobaczy dobrze znany widok swojego domu. I mamę, która powie, że to był tylko żart mający uświadomić córce, co może się zdarzyć, jeśli nie zachowa ostrożności w kontaktach z nieznajomymi.

Już nie będę, mamo – pomyślała, czując wyrzuty sumienia z powodu wczorajszego kłamstwa. Przy bliższym poznaniu chłopak okazał się prymitywny i nieciekawy, niewart, by dla spotkania z nim oszukiwała matkę.

Wreszcie dotarła do drzwi, otworzyła je na całą szerokość i zamarła, niezdolna do żadnego ruchu. Za nimi nie było nic. Nic prócz muru z nieotynkowanych cegieł.

Na ten widok dostała najprawdziwszego ataku histerii, choć zawsze uważała się za opanowaną, niepoddającą się emocjom. Szlochała głośno i krzyczała, by ją uwolniono. Na próżno. Wtedy przeszła do czynów i tak długo tłukła pięściami w ceglany mur, aż knykcie spłynęły krwią, a ból stał się nie do zniesienia. Zmieniła więc strategię i wymierzyła mu kilka kopniaków, lecz to również nie przyniosło żadnych efektów.

Zrozumiała, że nie ma szans na odzyskanie wolności. Ponownie rozejrzała się po pokoju i dopiero wtedy zauważyła na stoliku butelkę wody mineralnej. Doskoczyła do niej w dwóch susach, otworzyła i przytknęła do wyschniętych, spękanych warg. Piła tak łapczywie, że aż się zakrztusiła i bąbelki poszły jej nosem.

Gdy kaszlała spazmatycznie, przyszło jej na myśl, że woda może być zatruta lub zawierać jakiś narkotyk czy środek nasenny. Mimo to nie umiała się powstrzymać, pragnienie było zbyt wielkie. Ponownie uniosła butelkę do ust, a z każdym łykiem wracała jasność myśli, pozwalająca spokojnie przeanalizować sytuację.

Doszła do wniosku, że jej wcześniejszy wybuch był całkiem bezsensowny. Jest noc, więc ten, kto ją uwięził, na pewno śpi, a w takim razie jej krzyki nie mogły do niego dotrzeć. Niepotrzebnie straciła energię, zamiast zostawić ją na czas, gdy nadarzy się okazja do ucieczki. Porywacz chyba nie zamierzał jej zabić, skoro zadbał, by nie umarła z pragnienia.W każdym razie nie zabije mnie od razu – skonkludowała w duchu. Nie była to wielka pociecha, a jednak poczuła się raźniej na tyle, by zaplanować dalsze posunięcia.

Musi w nocy spać, przynajmniej do czasu, gdy nadejdzie sposobna chwila. Sen regeneruje siły, a te będą jej potrzebne. Powinna zachowywać się potulnie, udawać zbyt wystraszoną, by móc myśleć o jakimkolwiek sprzeciwie. Odczekać, aż zyska pewność, że porywacz kupił ten wizerunek, i dopiero wtedy podjąć próbę ucieczki. Bo coś jej mówiło, że będzie miała tylko tę jedną szansę – i nie zamierzała jej zaprzepaścić.

Pokrzepiona obmyśloną strategią, zgasiła światło i wróciła na tapczan, pewna, że kłębiące się w niej emocje nie pozwolą zmrużyć oka. A jednak zasnęła z chwilą, gdy przyłożyła głowę do poduszki. Obudziła się dopiero z nadejściem przedświtu i dopóki nie zrobiło się jasno, mogła udawać, że to wszystko wcale się nie wydarzyło.

Ale teraz, w dziennym świetle, rzeczywistość wygrała z wyobraźnią. Stworzone w myślach obrazy zniknęły, a zaplanowane w nocy posunięcia nie wydawały się już tak doskonałe. Przeciwnie, uznała je za kompletnie bezsensowne. Jak mogła marzyć o wydostaniu się stąd? Przecież jedyne wyjście zostało zamurowane, a ona nie miała takiej supermocy jak jedna z bohaterekX-menów, która potrafiła przechodzić przez ściany.

Wody w butelce wystarczyło zaledwie na trzy nędzne łyki. Wypiła ją chciwie, doszła bowiem do wniosku, że oszczędzanie nie ma sensu. Jeżeli nie znajdzie się wybawca, który rozwali mur, ta resztka niczego nie zmieni.

Umrę tutaj – pomyślała, opadając z powrotem na poduszkę. Przepraszam, mamo…

Nie miała pojęcia, jak długo leżała zwinięta w kłębek, pogrążona w użalaniu się nad sobą do tego stopnia, że nie docierały do niej żadne zewnętrzne bodźce. W tym czasie słońce zdążyło zmienić swoje położenie. Teraz świeciło jej prosto w twarz i dopiero to wywołało jej reakcję. Mrużąc oczy przed promieniami, usiadła na tapczanie i nieco na oślep sięgnęła po butelkę w nadziei, że zostało w niej bodaj kilka kropel.

Dłoń natrafiła na coś gorącego. To było tak niespodziewane, że nie zdołała powstrzymać okrzyku zdumienia i zarazem przestrachu. Potem krzyknęła ponownie, gdy usłyszała dziwny dźwięk. Przetarła wierzchem dłoni załzawione oczy i zmieniła pozycję, chcąc uniknąć utrudniających widzenie promieni słonecznych. Wtedy go zobaczyła.

Siedział pod ścianą na krześle, którego wcześniej tutaj nie było, i gulgotał nieprzyjemnie. Najwyraźniej był rozbawiony jej reakcją, gdyż domyśliła się, że ów odgłos jest śmiechem.

– Zjedz śniadanie. – Wskazał dłonią stolik. – Potem porozmawiamy.

Zerknąwszy z ukosa, dziewczyna zauważyła zmianę. Pusta butelka zniknęła, pojawiły się natomiast trzy pełne. To gorące, czego dotknęła, okazało się kubkiem herbaty, obok niego zaś stał talerzyk z kanapkami. Wyglądały bardzo apetycznie, a ona czuła zbyt wielki głód, by poprzez odmowę zademonstrować swój sprzeciw.

Porywacz zdawał się nie zwracać na nią uwagi, toteż jedząc, obserwowała go ukradkiem. Liczyła, że odkryje coś, co później ułatwi jej identyfikację, jednakże pobieżny ogląd nie przyniósł żadnych rezultatów. Obszerny, jakby nadmuchany ubiór nie pozwalał rozpoznać kształtów, przylegająca ściśle do głowy kominiarka zasłaniała włosy i twarz, a lustrzane okulary kształt i kolor oczu. Dodatkowo dolną część twarzy zakrywała maseczka. Musiała mieć wbudowany modulator głosu, nie sposób bowiem było po tych gulgoczących dźwiękach ustalić, czy wydobywały się z ust mężczyzny, czy kobiety.

– Nie podoba mi się twoje imię. A tobie?

Zaskoczona dziwacznym w jej opinii pytaniem odpowiedziała automatycznie:

– Niezbyt, ale bywają gorsze. – Wzruszyła ramionami. Potem postanowiła skorzystać z okazji i dowiedzieć się czegoś o porywaczu. – A ty jak masz na imię?

Miała nadzieję, że dzięki temu pozna przynajmniej jego płeć, lecz siedzące pod ścianą Ono, bo tak w myślach owo nie wiadomo co ochrzciła, tylko prychnęło. Zapadła cisza, którą Ono ponownie przerwało.

– Spryciula z ciebie, ale nic z tego. Możesz nazywać mnie Belfrem, bo jestem kimś w rodzaju nauczyciela. To jak? Wymyślisz sobie imię czy ja mam to zrobić?

Nie chciała, by Ono nazwało ją według swojego gustu. Nie miało prawa, to mogli zrobić tylko rodzice, nie ten uzurpator!

– Możesz mówić do mnie Erna – odrzekła, wspomniawszy nielubianą koleżankę, obdarzoną takim imieniem.

– Od czego pochodzi to zdrobnienie? – zainteresowało się Ono, a ona wyjaśniła grzecznie, choć niechętnie:

– Od Ernestyny.

Nie dodała, że wybrała to imię, bo uważała je za wyjątkowo brzydkie, a nie zamierzała kalać ładnego kontaktem z Onym. Na szczęście Belfer nie dociekał powodów jej wyboru. Wstał i podszedł do stolika.

– Włóż naczynia do pojemnika. Jest pod stołem.

Wcześniej nie zwróciła na to uwagi, a faktycznie znajdował się tam kosz piknikowy z materiału. W milczeniu wypełniła polecenie i mimo że cały czas czuła na sobie wzrok Belfra, nie zadrżały jej ręce, gdy układała naczynia w koszu.

Zorientowała się, że ma zamiar ją opuścić, i czym prędzej go powstrzymała. Wprawdzie przyrzekła sobie o nic nie pytać, by nie dać Onemu satysfakcji, ale teraz uznała, że musi, inaczej dojdzie do kompromitującego wypadku.

– Masz zamiar mnie tu więzić? – Belfer odpowiedział skinieniem, mówiła więc dalej: – W takim razie trzeba było pomyśleć o toi toiu.

Wydał z siebie ów nieprzyjemny dźwięk mający być śmiechem i odstawiwszy kosz, podszedł do ściany. Przyłożył dłoń w miejscu, gdzie obok szafy na szarej tapecie odznaczał się bordowy prostokąt, a wtedy ściana zniknęła i oczom uwięzionej dziewczyny ukazała się w pełni wyposażona łazienka.

– Widocznie dawka była trochę za duża i dalej byłaś na haju, dlatego nie zapamiętałaś – stwierdziło Ono. – Musisz wdusić tę płytkę, a drzwi się przesuną. Tak samo te tutaj. – Wskazało drugi bordowy prostokąt. – Teraz nie mam czasu, żeby ponownie ci to wszystko pokazać. Wrócę na obiad, wtedy sobie porozmawiamy.

Belfer podszedł do drzwi, otworzył je i przytknął dłoń do jednej z cegieł. Tutaj także ściana przesunęła się w bok. Gdy tylko wyszedł, nie tylko ona wróciła na swoje miejsce, ale również skrzydło drzwiowe powoli zaczęło się przymykać, aż wreszcie klamka przeskoczyła z cichym trzaskiem, a mur znowu wyglądał na monolit nie do ruszenia.

Dziewczyna odczekała jakiś czas, po czym podbieg­ła ku bordowemu prostokątowi. Owszem, korciło ją, by sprawdzić, co znajduje się za drugimi drzwiami, ale potrzeba skorzystania z toalety była pilniejsza. Siedząc na sedesie, lustrowała wzrokiem pomieszczenie. Umywalka nie przyciągnęła jej uwagi, podobnie jak obszerna kabina. Prysznic jak prysznic, tyle że duży, nie było czym się ekscytować.

Za to na widok wanny z hydromasażem zaświeciły jej się oczy. Tak chętnie zanurzyłaby się w gorącej wodzie, pachnącej brzoskwiniowym płynem do kąpieli (zauważyła taki na półeczce nad wanną i zapragnęła wypróbować), ale nie wyobrażała sobie, że miałaby włożyć później to samo ubranie, które nosiła od wczoraj. Że też Ono nie pomyślało przynajmniej o bieliźnie na zmianę – pomyślała ze złością.

Ale zaraz! Przecież w pokoju stała szafa. Dla ozdoby? Czy może jej wnętrze kryje dającą się wykorzystać zawartość? Czym prędzej tam pobiegła i już po chwili stała przed wypełnionym odzieżą meblem. W innym przypadku pewnie skakałaby z radości na widok nowiutkich markowych bluzek i rzuciłaby się do przymierzania, ale nie tutaj. Najchętniej w ogóle nie tknęłaby tych ubrań, nie miała jednak wyjścia.

Wyjęła pierwsze z brzegu dżinsy i koszulkę, potem schyliła się i wysunęła szufladę, spodziewając się zobaczyć tam bieliznę. Zabrała zapakowany fabrycznie komplet, myśląc przy tym, że w jej przypadku stanik jest właściwie całkiem zbędny. Podobna konstatacja zawsze dotąd wprawiała ją w zły humor, lecz teraz stwierdziła, że mankamenty własnego wyglądu przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Kto by się przejmował brakiem biustu, kiedy należało myśleć o wydostaniu się z zamknięcia?

Kąpiel okazała się cudowna, po prostu boska. Odświeżona, w czystych ubraniach, dziewczyna poczuła, że ma dość sił na zmierzenie się z prawdą. Zamknęła drzwi do łazienki i wdusiła drugi bordowy prostokąt. Ono nie skłamało, rzeczywiście tutaj także fragment ściany bezszelestnie się przesunął i dziewczyna zobaczyła coś na kształt gabinetu. Całą jedną ścianę zajmował wypełniony książkami regał, pod przeciwległą umieszczono dwa fotele, stolik i lampę do czytania. Pod oknem natomiast stały biurko i dostawione do niego obrotowe krzesło.

Wszystko to wyglądało bardzo zachęcająco, a jednak w dziewczynie wzbudziło tylko niechęć. Naprawdę Belfer myślał, że ją tym kupi? Że ten pokoik jak z reklamy jest w stanie zastąpić jej dom? W takim razie czeka go niemiła niespodzianka.

Ze złością uderzyła bordowy panel i nie poświęciwszy już ani spojrzenia gabinetowi, przygotowanemu najwyraźniej specjalnie dla niej, podeszła do zamurowanych drzwi. Otworzyła je i przystanęła przed ceglaną ścianą, przyglądając jej się uważnie. Tutaj nie widziała żadnego odznaczającego się prostokąta, mechanizm musiało uruchamiać dotkniecie którejś z cegieł. Której? Niestety nie miała pojęcia.

Najpierw spróbowała na chybił trafił, kierując się wzrostem Belfra. Naciskała cegły w miejscach, gdzie mogły dotykać ich jego dłonie, a po kilku nieudanych podejściach zabrała się do tego inaczej. Kolejno obmacywała rude prostokąty, począwszy od samej góry, aż do miejsca, gdzie według jej obliczeń powinien znajdować się pas porywacza. Nie pamiętała, której z cegieł dotknął Belfer, i teraz wyrzucała sobie nieuwagę. Była natomiast pewna, że miał uniesioną rękę, zatem dolną część muru mogła sobie darować. Ale ta wiedza w niczym jej nie pomogła, bo żadna z cegieł nie przesunęła ściany.

– Nie po to cię tu zamknięto, żeby pozwolić ci uciec, ty tępa krowo! – mruknęła, kierując ku sobie cały gniew.

Domyśliła się, że ten konkretny panel musi być w jakiś sposób zabezpieczony przed nieautoryzowanym uruchomieniem. Może reagował na odciski linii papilarnych bądź włączało go użycie jakiegoś szyfru, na przykład przebiegnięcie po nim palcami jak po klawiszach fortepianu lub wystukanie nieznanej jej sekwencji. Albo dotknięcie w kilku wybranych miejscach…

Kombinacji było zbyt wiele i dziewczyna w końcu zrezygnowała, niemniej nie oznaczało to kapitulacji. Porywacz obiecał wrócić z obiadem, co świadczyło, że nie zamierzał jej głodzić. Będzie musiał pojawiać się tutaj z posiłkami, zatem prędzej czy później znajdzie się okazja, by podejrzeć jego poczynania przy ceglanym murze. Powinna uzbroić się w cierpliwość i czekać sposobnej chwili, a wtedy na pewno się uda.

 

 

 

 

Rozdział 2

 

ZAGINIONA

 

 

 

Czechowice-Dziedzice, 7 kwietnia 2023

 

Miała wrażenie, że minęła co najmniej godzina, nim ktoś się nią zainteresował. W rzeczywistości nie upłynęło więcej niż dziesięć minut, ale zdenerwowanej do szaleństwa Jadwidze czas dłużył się niemiłosiernie, a na pomysł, by spojrzeć na zegar komórki, w ogóle nie wpadła. Od poprzedniego przedpołudnia, czyli od chwili, gdy dostała tę podejrzaną wiadomość, nie mogła zebrać myśli. Czuła się tak, jakby jej mózg otulał kokon z gęstej waty.

– Dzień dobry. Nadkomisarz Oskar…

Reszta wypowiedzi utonęła w przeraźliwym jazgocie dwóch kobiet, z których każda usiłowała przekonać dyżurnego, że to właśnie ona jest stroną pokrzywdzoną. Nie miało to jednak znaczenia, Jadwiga bowiem nie zwróciła najmniejszej uwagi ani na stojącego przed nią mężczyznę, ani na wypowiadane przez niego słowa. Przerażenie i rozpacz doprowadziły ją do stanu niewiele różniącego się od stuporu.

Nadkomisarz zerknął na pobielałe knykcie dłoni zaciśniętych kurczowo na pasku torebki, prześlizgnął się wzrokiem po krzywo zapiętej kurtce i zatrzymał go na pustym spojrzeniu ciemnozielonych oczu. Jego własne, jeszcze przed chwilą gniewne i odpychające, złagodniało. Zdecydowanym ruchem ujął kobietę pod ramię.

– Proszę ze mną, muszę spisać pani zeznanie.

Wstała posłusznie i poszła z nim, bezwolna niczym zaprogramowany automat. Ze stanu otępienia wyrwało ją dopiero żądanie okazania dowodu osobistego. Spojrzała przytomniej i zmieszała się, zauważywszy zmianę scenerii. Nie wiedziała, jakim cudem znalazła się w pokoju, skoro przed chwilą siedziała w poczekalni. Nie pamiętała, by się przemieściła, ale musiało tak być, bo przecież policjant, jakkolwiek sprawiał sympatyczne wrażenie, z pewnością jej tu nie przyniósł. Średniego wzrostu i raczej szczupły, chyba nie dałby rady wnieść po schodach sześćdziesięciokilogramowej, całkiem bezwładnej osoby.

Starając się ukryć zniecierpliwienie, podała szereg różnych informacji, choć jej zdaniem była to strata czasu, skoro większość z nich mógł odczytać z dokumentu tożsamości. Na szczęście zaraz potem przeszedł do meritum.

– Jak córka ma na imię?

– Felicja. – W głos Jadwigi zakradła się gorycz. Felicja znaczy wszak „szczęśliwa”, a szczęśliwe dzieci nie uciekają z domu.

– Felicja Radecka – powtórzył, jakby chciał się upewnić, a gdy potwierdziła, wpisał dane do protokołu. – Ile lat ma dziewczynka?

Zanim zdążyła odpowiedzieć, rozdzwoniła się leżąca na biurku komórka. Nadkomisarz z wyraźnym zniecierpliwieniem wziął ją do ręki, lecz gdy zerknął na wyświetlacz, twarz mu się wypogodziła, a usta wygięły w uśmiechu.

– Cześć. W czym kobieta mojego życia ma problem?

Słuchał przez jakiś czas, marszcząc brwi, potem odpowiedział spokojnym, kojącym tonem, w którym pobrzmiewały nutki czułości:

– Nie przejmuj się tym i sama nic nie rób. Teraz nie mogę, ale przyjadę i to załatwię, jak tylko tu skończę. Na razie.

Odłożył telefon i spojrzał na Jadwigę.

– Przepraszam panią, ale musiałem to odebrać. Inaczej…

– Miałby pan ciche dni i separację od stołu i łoża. I bardzo dobrze. Jeśli tę panią też traktuje pan tak lekceważąco… – Jadwiga weszła mu w słowo, po czym celowo zawiesiła głos, by mógł się zastanowić nad jej wypowiedzią.

Nie zważała, że może go do siebie zrazić. Był przecież w pracy i jakieś normy powinny go obowiązywać. Przerwanie rozmowy z interesantem, by pogadać sobie z żoną lub kochanką, zdaniem Radeckiej było niedopuszczalne.

Ku jej ogromnemu zdumieniu policjant nie tylko się nie obraził, ale wręcz zareagował wyraźnym rozbawieniem.

– Nigdy w życiu nie ośmieliłbym się jej zlekceważyć. To moja mama, a ja przecież jestem superson.

Popatrzyła na niego pustym, nierozumiejącym spojrzeniem. Nie miała pojęcia, o co mogło mu chodzić z tym supersynem, i nawet nie chciała wiedzieć. Oczekiwała tylko jednego – że nadkomisarz odnajdzie Felicję. Dopiero w domu, gdy rzuciła okiem na kopię zgłoszenia, odkryła, co miał na myśli, i pomimo przepełniającej ją rozpaczy parsknęła śmiechem. Jako przyjmujący zgłoszenie widniał nadkomisarz Oskar Superson.

 

 

 

Ponieważ komendant nie zaproponował mu, by usiadł, Oskar stał sztywno wyprostowany w oczekiwaniu na reprymendę. Nie miał pojęcia, jakiej sfery działania miałaby dotyczyć, ale że nastąpi, tego był całkowicie pewien.

Kiedy miesiąc temu podjął służbę w tej jednostce, od razu wyczuł niechęć nowego przełożonego, a wkrótce potem z rozmów nowych kolegów wywnioskował, że zajął etat, który komendant przeznaczył dla kogoś innego. Superson poniekąd go rozumiał i usiłował przykładną pracą udowodnić swoją wartość. Niestety od chwili, kiedy został awansowany na nadkomisarza, na palcach jednej ręki mógł wyliczyć sytuacje, gdy Zuber nie miał do niego żadnych uwag, najczęściej kompletnie bezzasadnych.

Na chuj mi było ratować tego gówniaka – zżymał się w myślach. Mogłem udać, że niczego nie widzę, i go zostawić.W końcu miałem urlop, nie musiałem reagować. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że się oszukuje, bo nigdy by tak nie postąpił. Służba w policji nie miała tu nic do rzeczy, po prostu tak go wychowano.

Na widok dzieciaka okładanego pięściami przez trzech wyrostków zareagował niejako automatycznie, a kiedy już ich spacyfikował, zadzwonił po patrol, by przejął napastników, którzy upatrzyli sobie siedzącego samotnie dziesięciolatka jako ofiarę kradzieży. Nie spodziewali się tylko, że chłopak stawi zdecydowany opór, a interwencja dorosłego mężczyzny zaskoczyła ich do tego stopnia, że po powaleniu na ziemię poniechali obrony i leżeli niemal bez ruchu aż do przyjazdu policyjnej suki.

Supersona zaskoczyły z kolei reperkusje tego zdarzenia, uznanego przez niego za drobiazg, zwykły epizod z życia policjanta. Nazwisko chłopaka nic mu nie powiedziało i skojarzył je dopiero na widok naramienników wchodzącego mężczyzny. Ojcem chłopaka okazał się komendant wojewódzki i to właśnie jemu Oskar zawdzięczał niełaskę szefa, inspektor Adamiec uparł się bowiem, że za bohaterski czyn należy się podkomisarzowi Supersonowi nagroda w postaci awansu. Ponieważ jednak wniosek o promocję do stopnia komisarza leżał już na jego biurku, postanowił awansować Oskara od razu o dwa stopnie.

Tego właśnie nadkomisarz Zuber nie mógł podwładnemu darować, bo nie dość, że sprawa została załatwiona z pominięciem drogi służbowej, bez żadnego trybu, jak ostatnio zwykło się określać podobne działania, to jeszcze Superson zrównał się z nim w hierarchii, co komendant komisariatu uznał za niedopuszczalne. Na Adamcu odegrać się nie mógł, rozładowywał więc frustrację, przy każdej okazji gnębiąc Oskara.

Teraz także wezwał go, by udowodnić swoją wyższość, pokazać, że to w jego rękach spoczywa władza. Zaginięcie tej smarkuli spadło mu jak z nieba. Miał tylko nadzieję, że dziewczyna nie znudzi się zbyt prędko życiem na gigancie i nie wróci zbyt szybko.

– Dyżurny wspomniał, że będziesz prowadzić sprawę zaginięcia – powiedział z pozornie przyjaznym uśmiechem.

– Nic podobnego – zaprzeczył żywo Superson. – Przyjąłem zgłoszenie i powiadomiłem koordynatora Centrum Poszukiwań Osób Zaginionych z komendy wojewódzkiej, potem wykonałem pierwsze czynności, ale to tyle. Mam zamiar przekazać sprawę do Bielska-Białej. Oni tam w miejskiej na pewno mają specjalistów od zaginięć.

Nieprzyjemnie zaskoczony Zuber spojrzał na podwładnego z niechęcią. Ten dureń gotów zniweczyć mu cały plan.

– Niby jakich? – burknął. – To tacy sami policjanci jak i my, nie słyszałem, żeby władali specjalnymi mocami.

– Ale mają dużo większe doświadczenie niż my, ja w każdym razie nie czuję się na siłach, żeby to prowadzić. Zawsze robiłem jako operacyjny…

– Za to teraz popracujesz jako dochodzeniowiec. Policjant, a zwłaszcza nadkomisarz, powinien być elastyczny. – Komendant uśmiechnął się złośliwie. – Niczego do miejskiej nie będziesz przekazywał. Jasne?

– Tak jest.

Superson wyprężył się w postawie zasadniczej, ale Zuber niezbyt uwierzył w tę nagłą metamorfozę niepokornego zazwyczaj nadkomisarza. Na wszelki wypadek jeszcze jaśniej sprecyzował swoje wymagania:

– Zajmiesz się tym osobiście od początku do końca, bez zlecania posterunkowym ważnych działań. Nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów – dorzucił, mimo że podwładny milczał. – I nie mów mi, że cię przerasta odnalezienie gówniary, której się znudziło słuchanie rodziców i poszła w długą, żeby zakosztować prawdziwego życia. No, co tak stoisz i gapisz się jak szpak w pizdę? Bierz się do roboty!

 

 

 

Nie potrzebował dużo czasu, by rozgryźć intrygę komendanta. Niemal natychmiast domyślił się powodów jego decyzji. Znany ze swej mściwości Zuber tylko czekał okazji, by wykazać, iż Superson nie nadaje się na nadkomisarza. I wreszcie ją znalazł. Teraz spokojnie odczeka jakiś czas, po czym powiadomi górę o jego, Oskara, niekompetencji.

Podczas bytności w gabinecie przełożonego nadkomisarz ostatkiem sił zdołał zapanować nad sobą i upust swojej wściekłości dał dopiero po powrocie do pokoju. Z całej siły uderzył pięścią w biurko.

– A żeby ci kutas odpadł, skurwysynu! Debil jebany! Dla zemsty poświęcić dziecko, to trzeba być ostatnim gnojem!

Mógł sobie pozwolić na takie zachowanie, gdyż kolega, z którym dzielił pokój, jak zwykle o tej porze roku przebywał na urlopie. W trakcie Świąt Wielkanocnych od lat wyjeżdżał z synem do rodziny i jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by Zuber w to ingerował, mimo że innym policjantom nieraz psuł plany zmianami w grafiku służb. Ale oni nie byli z nim spowinowaceni, nie to co Wroński, który ożenił się z bratanicą komendanta.

Tym razem jednak układy były ostatnią kwestią mogącą zaprzątać umysł Supersona. Miał na głowie dużo ważniejszą sprawę. Usiadł przy biurku, otworzył cienki skoroszyt i wpatrzył się w fotografie zaginionej dziewczynki.

Trzynastoletnia Felicja nie wyglądała na swój wiek. Spoglądające ze zdjęcia niebieskie oczy nie utraciły jeszcze wyrazu dziecięcej naiwności, a lekko pucołowata buzia była nadal twarzą dziecka, nie nastoletniej dziewczyny. Obrazu dopełniały włosy w kolorze jasny blond, zaplecione w grzeczny, gruby warkocz. Druga fotografia przedstawia matkę i córkę stojące przed jakimś lokalem i była na tyle wyraźna, że Oskar mógł bez trudu zlustrować figurę Felicji, ciągle jeszcze pozbawioną widocznych atrybutów kobiecości.

Zdjęcia były w miarę aktualne. Zrobiono je pół roku temu i według zapewnień Jadwigi Radeckiej wygląd córki od tego czasu nie uległ jakiejś drastycznej zmianie. Jeśli więc jej nieobecność nie była głupim wybrykiem, co sugerował Zuber, krąg podejrzanych o uprowadzenie trzeba będzie powiększyć także o osoby o skłonnościach pedofilskich.

Na razie jednak musiał zająć się czymś innym, przede wszystkim pobrać materiał genetyczny zaginionej, próbki pisma i odciski palców, oraz zabezpieczyć noś­niki elektroniczne i przeszukać pokój, zwłaszcza pod kątem ujawnienia listu pożegnalnego. Nie mógł bowiem mimo kategorycznych zaprzeczeń matki wykluczyć próby samo­bójczej.

Przede wszystkim należało zweryfikować informacje o okolicznościach zaginięcia dziewczynki.

 

 

 

 

Rozdział 3

 

GDZIE JEST FELICJA?

 

 

 

Czechowice-Dziedzice, 8 kwietnia 2023

 

Według słów Radeckiej w środę około siedemnastej Felicja udała się do pizzerii w Starej Kablowni, gdzie umówiła się z koleżanką, u której później miała nocować. Zgodnie z umową powinna była wrócić do domu w czwartek przed dziewiętnastą.

Dotąd zawsze była słowna, toteż zaczytana w najnowszym kryminale Anny Kańtoch Jadwiga nie od razu zauważyła, że oznaczona pora dawno minęła. Zorientowała się dopiero, gdy doczytała książkę. Zerknąwszy na zegar, zauważyła, że minęła już dwudziesta pierwsza.

– Nawet się jakoś specjalnie nie przejęłam. – Chociaż opowiadała komisarzowi tę historię już po raz drugi, teraz także ze zdenerwowania połykała końcówki wyrazów i przez cały czas bezwiednie wykręcała palce. – Miały z Moniką oglądać nowy sezon Wiedźmina i Felicja pytała, czy mogłaby zostać u Kubiaków do piątku, gdyby nie zdążyły obejrzeć do końca. My nie mamy Netflixa – wyjaśniła, ujrzawszy pytające spojrzenie policjanta.

– To akurat nie jest istotne. Mnie interesuje co innego. Przedtem, na komisariacie, nie zwróciłem uwagi na sprzeczność w kwestii ustaleń co do powrotu córki.

Zaskoczonej Radeckiej drgnęła ręka i pełna łyżeczka kawy wylądowała na stole, zamiast trafić do kubka. Kobieta zastygła na moment z dłonią nad kupką brązowego proszku, po czym skierowała ją w stronę puszki z napisem „Coffee”. Wyglądała na całkiem ogłupiałą. Wolno nabrała kolejną łyżeczkę, tym razem jednak przysunęła bliżej kubek, jakby w przewidywaniu następnej katastrofy. Działania prewencyjne nie na wiele się zdały.

– Już wiem, o co panu chodzi! – wykrzyknęła nagle. Bezwiednie zamachała rękami, obsypując kawą połowę stołu. – Zgodziłam się na nocowanie ze środy na czwartek. Potem córka wysłała kolejnego SMS-a i poprosiła o przedłużenie do piątku, a ja odpisałam, że się zastanowię. Dlatego się nie przejęłam, kiedy nie wróciła. Pomyślałam, że pewnie uznała moje słowa za przyzwolenie… Ja w jej wieku tak robiłam – dodała cicho, jakby do siebie.

Znów sięgnęła do puszki, lecz nadkomisarz ją uprzedził. Zabrał jej spod ręki pojemnik z kawą, wyjął z dłoni łyżeczkę i nasypał trzy miarki do kubka.

– Przepraszam za samowolę, ale bałem się, że w końcu jej zabraknie, a narobiła mi pani smaka tym zapachem.

Radecka spojrzała na stół z takim zdumieniem, jakby to nie ona była twórcą bałaganu. Niespodziewanie się uśmiechnęła, przez co jej ściągnięta rozpaczą twarz na chwilę się rozpogodziła i nabrała niepokojącego uroku. Superson pomyślał, że Jadwiga jest bardzo ładną kobietą, wygląda przy tym zaskakująco młodo jak na matkę trzynastoletniej córki. Nie dałby jej więcej jak dwadzieścia pięć lat.

Bałagan na stole został uprzątnięty, kawa zaparzona, mogli więc wrócić do przerwanej rozmowy. Radecka powtórzyła wcześniejsze wyjaśnienia, że nazajutrz rano zadzwoniła do córki, lecz Felicja nie odebrała telefonu.

– Pomyślałam, że albo jeszcze śpią, albo rozładował jej się telefon. Nie dzwoniłam do Kubiaków, żeby nie wyjść na panikarę, bo i tak Felicja śmieje się ze mnie i mówi, że trzęsę się nad nią jak kwoka nad kurczęciem. Mam tylko ją – dodała cicho. – Ojciec jej nie chciał, więc wychowuję ją sama.

– Czy powiadomiła go pani o zaginięciu córki?

Zaprzeczyła ruchem głowy.

– Nie mam pojęcia, co się z nim dzieje i gdzie teraz może przebywać, poza tym on nie wie, że ma dziecko.

Superson odniósł wrażenie, że w jej słowach tkwi jakaś sprzeczność, ale nie miał czasu teraz się nad tym zastanawiać. Zdecydował, że zajmie się tym później. Na spokojnie przeanalizuje każdą wypowiedź i wyłapie wszelkie dysonanse.

– Musiała pani być bardzo młoda – mruknął.

Był zły na siebie, że nie zapamiętał, z którego jest rocznika, chociaż wpisywał do protokołu datę jej urodzin.

Wygięła wargi w smutnym, nieobejmującym oczu uśmiechu.

– Miałam dopiero piętnaście lat, dlatego nie widziałam innego wyjścia, jak powiedzieć o tym rodzicom. Ależ się darli! Wrzeszczeli, że przyniosłam wstyd rodzinie i że nie powinnam pokazywać się z brzuchem między ludźmi, a ojciec zapowiedział, że albo za kilka dni zawiezie mnie do Czech na aborcję, albo mam się wynosić. Wybrałam to drugie i przeniosłam się do babci. Zerwałam z nimi kontakty. Nie wiedzą, że mają wnuczkę, bo babcia im nie powiedziała, dlatego nigdy nie widzieli Felicji.

– Mimo to proszę podać mi ich adres. Wątpię, by któreś z nich miało coś wspólnego z jej zaginięciem, ale sprawdzić muszę. Takie mamy procedury i nic na to nie poradzę.

Zapisał informacje w notatniku i poprosił, by kontynuowała opowieść od momentu, gdy jej przerwał. Skinęła głową i podjęła:

– W południe znowu zadzwoniłam i znowu zgłosił się automat z tym wkurzającym tekstem. Już miałam dzwonić do Kubiaków, gdy zauważyłam SMS-a od Felicji. – Naraz zmarszczyła brwi, na twarzy pojawił się grymas irytacji. – Przecież już to wszystko mówiłam. Nie rozumiem, czemu traci pan czas na słuchanie tego po raz drugi, zamiast szukać mojej córki!

Po raz kolejny Superson wytłumaczył swoje działanie obowiązującymi procedurami i poprosił o wyrozumiałość.

– Im szybciej skończymy rozmowę, tym prędzej będę mógł włączyć się do działań. Nie zajmuję się tym sam – wyjaśniał cierpliwie. – Moi koledzy rozmawiają w tej chwili z pracownikami i stałymi bywalcami Kablowni, inni sprawdzają monitoring, a jeszcze inni próbują skontaktować się z Kubiakami.

Nieco uspokojona jego słowami kobieta powtórzyła to, co powiedziała w trakcie ich pierwszej rozmowy. Po odebraniu SMS-a od córki zadzwoniła do Kubiaków na numer stacjonarny, a gdy oni także nie odebrali telefonu, pojechała pod ich adres. Znała go, bo kilkakrotnie odbierała stamtąd córkę. Gdy nikt jej nie otworzył, zrozumiała, że coś musiało się stać, dlatego pojechała na komisariat i zgłosiła zaginięcie Felicji.

– Nie bardzo rozumiem, w czym rzecz – stwierdził Superson. – Dlaczego pani się zaniepokoiła już rano, skoro córka napisała, że wróci po południu? Przecież wtedy jeszcze nie mogła pani wiedzieć, że Felicja zniknie.

– Bo ten SMS był jakiś podejrzany. Wydawało mi się, że to nie ona go pisała – odpowiedziała Radecka niepewnie.

Wyglądało to tak, jakby się obawiała, że policjant ją wyśmieje. Nadkomisarz posłał jej nieodgadnione spojrzenie i rozejrzał się za teczką z aktami. Uświadomiwszy sobie, że nie ma jej przy sobie, zwrócił się do Jadwigi:

– Proszę pokazać mi ten SMS.

Bez słowa podała mu telefon. Odszukał interesującą go wiadomość i odczytał na głos jej krótką treść:

– „Mamo, gramy z Niką w super grę i nie chce mi się już wracać do domu. Przyjadę wieczorem. Felka”.

W pierwszej chwili uznał wiadomość za zupełnie normalną, lecz już w następnej coś go tknęło. Przejrzał kilka wiadomości wstecz i zapytał:

– Chodzi pani o to, że ją podpisała?

W oczach Radeckiej błysnęło uznanie.

– Oczywiście, że tak. Nigdy nie podpisywała wiadomości, bo przecież wiadomo, kto jest nadawcą. A gdyby nawet przyszło jej to nagle do głowy, to na pewno nie podpisałaby się jako Felka, bo nie znosiła tego zdrobnienia. W dodatku na Monikę nikt nigdy nie mówił Nika, zawsze była Moni. Dlatego pojechałam tam, żeby się upewnić.

Superson skinął głową. Zagryzł wargi i podkreślił z ponurą miną oba zdrobnienia. Właśnie zyskał pewność, że obawy matki nie były nieuzasadnione.

 

 

 

Wszystko szło nie tak. Po ogłoszeniu apelu policji o pomoc zgłosiło się całkiem sporo świadków, wkrótce jednak Superson zaczął żałować tego kroku, w większości bowiem albo spotkali Felicję Radecką dużo wcześniej, albo w ogóle jej nie znali. Ci ostatni dzwonili wyłącznie po to, by zaspokoić własną ciekawość bądź podzielić się swoimi, w ich mniemaniu genialnymi, pomysłami co do miejsca pobytu dziewczyny.

Bliżsi i dalsi sąsiedzi co prawda widzieli w tamtą środę Felicję zmierzającą w stronę głównej ulicy, jednak w jej zachowaniu nie zauważyli niczego niepokojącego. Według nich zachowywała się całkiem zwyczajnie. Podobną opinię usłyszał od przechodniów, których mijała na swojej drodze.

Od szkolnych kolegów także niczego się nie dowiedział. Był środek przerwy świątecznej, zatem uczniowie nie spotykali się codziennie, jak w trakcie trwania zajęć. Część z nich wyjechała, inni zaś nie czuli potrzeby kontaktowania się z nią, gdyż nie należeli do najbliższego grona Felicji. To zaś, składające się z trzech koleżanek, od początku przerwy w nauce przebywało poza miastem i aktualnie jedynie Monika Kubiak zdążyła już wrócić do Czechowic. Dwie inne miały pozostać nieobecne aż do końca wolnego.

Planował porozmawiać także z rodzicami Radeckiej, lecz odpuścił, gdy okazało się, że pod wskazanym adresem nie mieszka nikt o takim nazwisku. Informacja, iż dom zajmuje Tadeusz Białoń, skutecznie go zniechęciła do składania wizyty, Białoń bowiem był prokuratorem znanym z nieprzyjemnego charakteru i mściwości. Takiemu komuś lepiej nie wchodzić w drogę, nigdy nie wiadomo, czy nie uzna niewinnych pytań za atak na siebie. A że trudno było przypuszczać, by Radeccy ni z tego, ni z owego porwali wnuczkę, której narodzinom chcieli zapobiec, Superson darował sobie dalsze poszukiwania.

W tej sytuacji jedyne, co mu pozostało, to skupić uwagę na pracownikach pizzerii. Liczył na to, że z pewnością kojarzyli dziewczynkę jako stałą bywalczynię lokalu. Okazało się, że owszem, była dla nich rozpoznawalna, ale wszyscy zgodnie zeznali, że tego dnia jej nie widzieli. Na pytanie, czy wcześniej nie kręcił się w jej pobliżu ktoś nieznajomy lub czy nikt o nią nie wypytywał, nadkomisarz również uzyskał odpowiedzi przeczące.

Kolejne rozczarowanie przyniosły zapisy z kamer monitoringu. Nigdzie, na żadnej z nich, nie pojawiła się Felicja. Usłyszawszy o tym, nadkomisarz sam postanowił to sprawdzić i przeszedł się drogą z domu Radeckich do Starej Kablowni. To wtedy odkrył coś, na co młody posterunkowy nie zwrócił uwagi, może dlatego, że miał przykazane sprawdzić jedynie zapisy z kamer znajdujących się wewnątrz budynku.

Otóż na końcu ulicy Pochyłej, przy której mieszkały Radeckie, znajdował się nieduży sklep spożywczy i właśnie na jego ścianie Oskar zauważył kamerę. Czym prędzej wszedł do środka i poprosił o udostępnienie nagrania. Wkrótce już wiedział, że Felicja szła tamtędy, zmierzając w stronę galerii handlowej. Tam niestety potwierdziły się ustalenia młodych policjantów i idąc w stronę pozostawionego na parkingu samochodu, Superson zastanawiał się, jak to możliwe, że na zaledwie półkilometrowym odcinku nikt nie zauważył dziewczynki.

Wsiadł do samochodu, lecz nie zapalił silnika, tylko wpatrzył się tępo w budynek przed sobą, jakby z niego chciał czerpać natchnienie. Nagle coś przykuło jego uwagę. Przyjrzał się baczniej i rozpoznał oko zwrócone na parking. Przyszło mu do głowy, że może tutaj za zasłoną jakiegoś busa czy innego vana doszło do porwania, toteż zawrócił do galerii i poprosił o udostępnienie nagrań z tej konkretnej kamery.

 

 

 

 

Rozdział 4

 

MOTOCYKLISTA

 

 

 

Czechowice-Dziedzice, 11 kwietnia 2023

 

Monika Kubiak potwierdziła słowa swoich rodziców. Ona także nie posiadała się ze zdumienia, usłyszawszy, że Felicja miała u niej nocować.

– Niczego takiego nie planowałyśmy. Przecież Felicja dobrze wiedziała, że nie będzie nas w domu, bo wyjeżdżamy do babci. Jej mama musiała coś pokręcić.

Spojrzała pytająco na policjanta, lecz on nie skomentował w żaden sposób jej słów, tylko zadał następne pytanie:

– Czy Felicja miała chłopaka?

Monika pokręciła głową, po czym wyjaśniła:

– Pod tym względem ona była trochę nietypowa. Mówiła, że chłopcy ją denerwują, bo zachowują się głupio i dziecinnie. A przecież nie wszyscy tacy są – dodała tonem osoby wtajemniczonej w sprawy znane tylko nielicznym.

– Może podobał jej się ktoś starszy – drążył Oskar z nadzieją w głosie.

– Nie, o nikim takim nie słyszałam.

Wyjął telefon i uruchomił zapis z kamery monitoringu.

– Obejrzyj to – poprosił. – Rozpoznajesz tu kogoś?

Na nagraniu pojawił się parkujący dostawczak przesłaniający całą widoczność, gdy jednak wjechał na upatrzone miejsce, odsłonił dziewczęcą postać.

– O kurde, przecież to jest Felicja! – wykrzyknęła Monika z niekłamanym zdumieniem. – Co ona tam robi?

Dziewczyna z nagrania podeszła do wysokiego chłopaka stojącego tyłem do kamery, a ten zamknął ją w mocnym uścisku i pocałował w policzek. Nie broniła się, przeciwnie, chwyciła jego ręce i przytrzymała w geście znamionującym zażyłość.

– Ale jaja! Nie wiedziałam, że ma chłopaka. Kto to jest?

– Właśnie chciałem dowiedzieć się od ciebie.

Policjant spojrzał pytająco na dziewczynę, lecz ona tylko potrząsnęła głową. W jej oczach malował się smutek.

– Nie mam pojęcia. Nie wiedziałam, że Felicja ma przede mną tajemnice – powiedziała przygnębiona.

Widać było, że odbiera sytuację jako nielojalność przyjaciółki. Wyglądało na to, że rzeczywiście nie zna widniejącego na nagraniu chłopaka, mimo to nadkomisarz nie wyłączył zapisu, tylko pozwolił jej obejrzeć do końca. Miał nadzieję, że może coś jej rozbłyśnie. Patrzyli oboje, jak Felicja wysuwa się z objęć chłopaka i mówi coś do niego, a on wskazuje stojący tuż obok motocykl i podaje jej kask. Po chwili motocykl opuścił parking.

Nagranie się skończyło. Ekran pociemniał, a jednak Monika nadal wpatrywała się w niego, jakby nie wierzyła w to, co przed chwilą zobaczyła. Milczała, prawdopodobnie rozważając w myślach, co ta scena mogła oznaczać.

– Ona musiała go poznać dopiero teraz, bo wcześniej ja bym wiedziała, gdyby miała chłopaka albo w ogóle jakąś tajemnicę. Przecież znam ją dobrze, wiem, że zachowywała się tak jak zawsze – stwierdziła w końcu.

– Kiedy widziałaś się z nią po raz ostatni?

– Jeszcze w piątek, trzydziestego pierwszego marca. Potem nie było mnie w szkole. Rodzice napisali mi usprawiedliwienie i już w sobotę pojechaliśmy do babci. Nie było nas przez tydzień, wróciliśmy dzisiaj rano. Tak sobie myślę, że go poznała w tym czasie.

– Jak uważasz, czy jest możliwe, że Felicja z nim została? – spytał Superson wolno. – Że jest z nim przez ten cały czas?

Monika zdecydowanie pokręciła głową.

– Na pewno nie. Nie ona. Felicja nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego swojej mamie. One zawsze były bardzo blisko, mogła mamie wszystko powiedzieć, przyznać się do najgorszej głupoty. To po prostu niemożliwe.

 

 

 

Po twarzy Przemysława Komarka przewinął się dziwny grymas. Później Superson sklasyfikował go jako konglomerat wściekłości, szoku i strachu, na razie jednak stwierdził tylko, że chłopak w ostatniej chwili powstrzymał się od kłamstwa. Widocznie wyczuł, że policjant nie pyta bez żadnego powodu, dlatego powiedział ostrożnie:

– Noo, znam ją. A o co chodzi?

– Umówmy się, chłopczyku, że ja tu jestem od zadawania pytań, a ty jesteś od odpowiadania. Kumasz?

Superson nie podniósł głosu, ale coś takiego było w jego tonie, że Komarkowi minęła ochota na sprzeciw.

– Kumam – mruknął potulnie.

– Kiedy widzieliście się ostatni raz?

Przemysław nie odpowiedział od razu, było widać, że udaje zastanowienie.

– Tydzień temu, w środę. Umówiłem się z nią w Starej Kablowni. Poszliśmy na pizzę. Nie wiedziałem, że to zakazane.

– Aha – mruknął Oskar. – I co, dobra była?

Na twarzy chłopaka pojawił się pełen wyższości uśmiech.

– Pan to chyba za często na pizzę nie chodzi, prawda?

– Moje nawyki żywieniowe nie powinny cię interesować – zgasił go policjant. – No słucham, co z tą pizzą?

– Poszliśmy do Fabryki Pizzy, bo tam jest najlepsza.

– Sprawdzimy. Co było potem?

Komarek wzruszył ramionami.

– Nic nie było. Zjedliśmy, wypiliśmy colę i wyszliśmy. Staliśmy chwilę przed lokalem, ale zaczęło piździć i Felicja powiedziała, że wraca do domu, bo jest jej zimno. Podwiozłem ją do skrzyżowania Pochyłej z Zaciszem, a potem pojechałem do kumpla.

– On to potwierdzi?

– Czemu miałby nie potwierdzić? – zdziwił się Przemysław. – Przecież to prawda.

– Nazwisko tego kumpla proszę – warknął Superson.

– Jacek Oliwiak. Mieszka w Bielsku-Białej przy ulicy Jedenastego Listopada… – wymienił numery budynku i mieszkania.

Nadkomisarz zanotował adres.

– Daj mi swoją komórkę i zaczekaj tutaj.

Zabrał telefon i nie zważając na protesty chłopaka, wyszedł z pokoju, by zlecić sprawdzenie jego zeznania. Dałby sobie głowę uciąć, że chłopak kłamie, a jednak przeczuwał, że kolega potwierdzi jego alibi. I niestety się nie omylił.

Po powrocie do pokoju oddał Komarkowi telefon i zapytał:

– W jaki sposób kontaktowałeś się z Felicją? Bo nie widzę nigdzie jej numeru.

– Nie gadałem z nią przez telefon – wyjaśnił Przemysław. – Poznaliśmy się w zeszłym tygodniu, kiedy o mało nie wpadła mi pod koła. Spodobała mi się, to zagadałem i umówiłem się z nią na pizzę. To tyle.

– Rozumiem, że nie chciałeś kontynuować tej znajomości, dlatego nie poprosiłeś jej o numer?

– Brawo policja – roześmiał się Komarek. – Z rozmowy z nią wynikło, że to taka cnotka-niewydymka. Szkoda na nią czasu, jest tyle innych chętnych lasek.

Oskar nigdy nie miał głowy do dat. Teraz także nie mógł sobie przypomnieć roku urodzenia Komarka, mimo że przed chwilą go wpisywał.

– Ile ty masz lat?

– Dwadzieścia – burknął Przemysław. – Bo co?

– Bo to trochę dziwne, że chłopaka w twoim wieku kręcą takie gówniary. Przeleciałeś ją czy tylko gadaliście?

– Przecież mówiłem że to taka cholerna cnotka! – zdenerwował się Komarek. – Proponowałem, żeby poszła ze mną na chatę na małe macanko, a ta zrobiła minę, jakbym jej ojca i matkę zabił, i pognała przed siebie.

Zrobił zdziwioną minę. Widać było, że nadal nie może uwierzyć we własne niepowodzenie. Superson ani myślał mu współczuć.

– Sprawdzę to – powiedział zimno. – Jeżeli mówisz prawdę, to masz szczęście, że nic z tego nie wyszło, bo skończyłbyś z wyrokiem.

– Ale jak to? – zdziwił się Przemysław.

– A tak to, że seks z trzynastolatką jest karalny.

– O kurwa! – jęknął Komarek. – Powiedziała, że za miesiąc kończy szesnaście lat, do głowy by mi nie przyszło, że mnie wkręca. Wygląda młodo, ale aż tak, to nie…

– Chyba jesteś ślepy. Dodała sobie aż trzy lata.

Policjant nie zaszczycił go już nawet spojrzeniem.

– To wszystko, jesteś wolny.

– Jak to? – zdziwił się tamten. – Naprawdę mogę iść?

– Przecież powiedziałem, że jesteś wolny. Na razie.

 

 

 

Superson spędził wiele godzin na rozpytywaniu różnych ludzi i śledzeniu zapisów monitoringów, niestety nie natrafił nawet na najmniejszy ślad Felicji Radeckiej. Cały czas nie mógł pozbyć się podejrzeń wobec Przemysława Komarka, mimo że ten miał alibi potwierdzone przez kolegę. Dałby sobie głowę uciąć, że Komarek jest odpowiedzialny za zniknięcie Felicji, niestety nie zdobył nawet cienia dowodu na poparcie swojej tezy.

Z opinii rodziców wynikało, że ich syn jest niemalże aniołem, podobnie sąsiedzi nie mieli w stosunku do chłopaka żadnych krytycznych uwag. Jak zwykle w takich przypadkach nie okazało się to całkiem zgodne z prawdą, gdyż Oskar odkrył jego powiązania z grupą mężczyzn pracujących w warsztacie samochodowym należącym do niejakiego Janusza Waltera. Warsztat ów mieścił się w Bielsku-Białej i według słów tamtejszych policjantów istniały bardzo poważne podejrzenia, iż zatrudnieni tam ludzie parają się nie tylko naprawą samochodów.

W trakcie kolejnej rozmowy z Komarkiem nadkomisarz zauważył na jego przedramieniu wytatuowanego geparda. Zagadnięty o tatuaż, Przemysław zmieszał się i ewidentnie coś kręcił, co dało policjantowi do myślenia, dlatego Oskar zapytał kolegę z Bielska również o to. Wcale się nie zdziwił, usłyszawszy, iż takie tatuaże noszą wszyscy członkowie załogi tego warsztatu. Dlatego policjanci nadali im roboczą nazwę gangu Gepardów.

Ponieważ jednak przynależność do gangu nie dawała podstaw do przypuszczeń, że Komarek jest sprawcą porwania Felicji, Superson nie znalazł powodu do zatrzymania chłopaka. Musiał się poddać.

 

 

 

 

Rozdział 5

 

SYLWETKI GEPARDÓW

 

 

 

Bielsko-Biała, 13 kwietnia 2023

 

Poddanie się nie oznaczało całkowitej rezygnacji z hipo­tezy. Superson już dawno się przekonał, iż powinien ufać podszeptom intuicji. Wielokrotnie się okazywało, że to, co na zdrowy rozum wydawało się nieprawdopodobne czy wręcz niemożliwe, w rzeczywistości było jak najbardziej realne. Dlatego poprosił kolegów z Bielska-Białej o przesłanie mu informacji na temat ludzi zatrudnionych w warsztacie Janusza Waltera.

Ze względu na Święta Wielkanocne otrzymał je dopiero w czwartek, ale i tak był zadowolony, miał bowiem przed sobą zdjęcie szyldu wiszącego nad bramą prowadzącą do rozłożystego parterowego budynku. Widniały na nim napis Kompleksowa naprawa pojazdów „Gepard”oraz sylwetka prężącego się do skoku smukłego, cętkowanego zwierzęcia.

Zadowolony, że potwierdził się związek Komarka z Gepardami, nadkomisarz wziął do ręki kartki zawierające niemal pełne dossier dziewięciu mężczyzn. Najpierw przejrzał je pobieżnie, potem uporządkował według gradacji ważności i dopiero wtedy zabrał się do dokładnego analizowania danych.

Na pierwszy ogień poszedł trzydziestotrzyletni mieszkaniec Bielska-Białej. Mariusz Orlik, noszący pseudonim Adler, posiadał pięćdziesiąt pięć procent udziałów i był niekwestionowanym szefem warsztatu.

– Był – mruknął pod nosem Superson. W jego głosie brzmiała niekłamana satysfakcja. – Ale już nie jest, bo siedzi.

Dwa lata temu Orlik został zatrzymany w związku z podejrzeniem, że jego warsztat jest w istocie dziuplą, gdzie przechowuje się części ze skradzionych samochodów. Okazało się to nieprawdą, ujawniono natomiast schowany pod plandeką samochód będący obiektem policyjnych poszukiwań, gdyż to właśnie pod jego kołami dwa dni wcześniej zginął nastolatek. Śledztwo wykazało, że Adler doskonale się orientował, skąd wzięły się uszkodzenia karoserii, a jednak nie tylko nie zgłosił na policję, że wie, gdzie pojazd się znajduje, ale też zrobił wszystko, by ukryć go przed oczami ciekawskich. Wobec powyższego, a także arogancji Orlika w trakcie rozprawy, sąd wymierzył mu karę pięciu lat pozbawienia wolności.

Teraz rządy sprawował drugi ze wspólników, Janusz Walter. Rajzer, bo taki pseudonim nosił, miał zdecydowanie więcej na sumieniu niż poprzedni szef. Ten trzydziestojednoletni mężczyzna odsiedział we wczesnej młodości wyrok za rozbój, prócz tego mieszkańcy domów sąsiadujących z warsztatem, wspominając o nim, mieli na twarzach wypisany strach, podczas gdy o Adlerze mówili raczej z sympatią.

– Inna liga – doszedł do wniosku Superson.

Odwrócił kartkę, druga strona była jednak pusta. Widocznie rozpracowujący Rajzera policjanci nic więcej na niego nie znaleźli.A szkoda – pomyślał i sięgnął po następny dokument, zawierający dossier Jakuba Waltera, lat dwadzieścia dziewięć. Jakub nosił pseudonim Akcel. Dziwna ksywa, ciekawe, skąd się wzięła? – zastanawiał się przez chwilę nadkomisarz, po czym porzucił owe niemogące nic wnieść do sprawy rozważania.

Z zebranych danych wynikało, że Jakub jest całkowitym przeciwieństwem starszego brata i że właśnie z jego powodu sąsiedzi boją się choćby wspomnieć o pracownikach warsztatu. Słynął z wybuchów nieopanowanego gniewu, a choć nie znalazł się nikt, kto stałby się obiektem ataku szału, wszyscy wspominali o złych, pałających nienawiścią oczach Akcela. Mówili o groźbach tym straszniejszych, że wypowiadanych cichym, wypranym z wszelkich emocji głosem, z uśmiechem błąkającym się na wargach.

Następny w kolejności był trzydziestoletni Tomasz Kliś o obco brzmiącym pseudonimie Quartararo, zwany również skrótowo Kwartą. Pełnił funkcję zastępcy Rajzera, co w pierwszej chwili zdziwiło Supersona, ale po namyśle policjant znalazł logiczne wytłumaczenie. Widocznie Akcel nawet bratu wydawał się zbyt nieobliczalny, by powierzyć mu tak odpowiedzialną funkcję.

Oprócz braci Walterów tylko Kliś pracował w warsztacie przed aresztowaniem Orlika, wszyscy inni zostali zatrudnieni już przez Rajzera. Czy to coś oznaczało? Na razie policjant nie miał pojęcia, tak samo jak nie wiedział, czy Gepardy mają jakikolwiek związek z zaginięciem Felicji Radeckiej. Niemniej musiał sprawdzić ten trop, dlatego po zaparzeniu ogromnego kubasa mocnej herbaty sięgnął po kolejną kartkę.

– Rafał Buczek, lat dwadzieścia pięć, tak jak poprzednicy zamieszkały w Bielsku-Białej – powiedział głośno. Pociągnął spory łyk gorącego płynu i czytał dalej: – Świetnie obeznany z mechaniką, żaden samochód nie stanowi dla niego wyzwania, stąd pseudonim Monter. Jako jedyny nie ma uprawnień do prowadzenia moto­cykla, nie posiada również takiej maszyny. Jak wieść gminna niesie, od czasu wypadku w nastoletnich czasach został mu uraz i Buczek odżegnuje się od wszelkich kontaktów z motocyklami.

Superson uznał to za zabawne, zważywszy na to, że według informacji bielskich kolegów pracownicy warsztatu pragnęli być postrzegani jako gang motocyklowy. Ubierali się w skórzane spodnie i kurtki ozdobione na plecach sylwetką geparda, poruszali się z podpatrzoną na filmach nonszalancką pewnością siebie