Ciemną nocą - Michael Connelly - ebook + audiobook + książka

Ciemną nocą ebook

Connelly Michael

4,5
41,50 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Renée Ballard znów pracuje w trybie nocnym, na komendę w Hollywood wraca o świcie, gdzie zastaje obcego mężczyznę przeszukującego stare szafki z aktami. Intruzem okazuje się być emerytowany detektyw Harry Bosch, pracujący nad nierozwiązaną dotąd sprawą, która spędza mu sen z powiek. Ballard wyrzuca go posterunku, ale prywatne śledztwo Boscha nie daje mu spokoju, co wywołuje w nim głębokie napięcie i złość. Emerytowany detektyw prowadzi śledztwo dotyczące śmierci piętnastoletniej Daisy Clayton, pracownicy seksualnej z ulic Hollywood, która została brutalnie zamordowana, a jej ciało porzucone na śmietniku jak zwykły śmieć. Ballard łączy siły z Boschem, żeby dowiedzieć się, co się stało z Daisy i postawić jej zabójcę przed sądem. Znakomity, złożony policyjny kryminał. Bosch i Ballard, dwoje outsiderów ze skomplikowaną przeszłością, stanowią doskonały duet w tym najważniejszym punkcie długiej i wybitnej kariery laureata nagrody Edgara – Michaela Connelly'ego. Publishers Weekly Starred Review

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 433

Oceny
4,5 (96 ocen)
58
30
8
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AnnabelleD

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja! Nie można się oderwać 👏
20
LukasMartynka

Dobrze spędzony czas

ok
00
Hitcher

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa jak i większość serii !
00
kobra444

Nie oderwiesz się od lektury

stara dobra szkoła podania. super
00
Patrycja_Szlachta1

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja jak zwykle jeżeli chodzi o przygody Boscha
00

Popularność




Dark Sacred Night

Copyright © 2018 by Hieronymus, Inc.

This edition published by arrangement with Little, Brown and Company, New York, New York, USA. All rights reserved.

Copyright © 2022 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2022 for the Polish translation by Przemysław Hejmej

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

Zdjęcie autora: © Mark DeLong Photography

Redakcja: Mariusz Kulan

Korekta: Marta Chmarzyńska, Joanna Rodkiewicz, Maria Zając

ISBN: 978-83-8230-469-5

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2022

1

Funkcjonariusze z patrolu zostawili drzwi otwarte. Myśleli, że wyświadczają jej przysługę, wpuszczając trochę powietrza. Ale było to naruszenie przepisów dotyczących stanu miejsca zdarzenia, zwłaszcza w zakresie zachowania materiału dowodowego.

Owady mogły swobodnie wlatywać i wylatywać. Podmuch wiatru wpadający do wnętrza domu mógł naruszyć ślady DNA. Najbardziej dostawało się zapachom: wietrzenie pomieszczenia oznaczało utratę wielu ważnych tropów. Niestety, funkcjonariusze z patrolu o tym wszystkim nie wiedzieli. Raport, który Ballard uzyskała od oficera dyżurnego, ograniczał się do stwierdzenia, że ofiara nie żyje od dwóch albo trzech dni, a ciało znajduje się w zamkniętym domu z wyłączoną klimatyzacją. Według jego słów cuchnęło tam jak w stadzie skunksów.

Przy krawężniku, nieopodal Ballard, parkowały dwa czarno-białe radiowozy. Obok, czekając na nią, stało trzech mundurowych. Prawdę powiedziawszy, nie dziwiła się, że nie zostali w środku, przy ciele.

Na wysokości stu metrów ponad ich głowami krążył helikopter, z reflektorem wymierzonym w ulicę. Wyglądało to tak, jakby smycz świetlna trzymała unoszący się statek powietrzny na uwięzi, uniemożliwiając mu odlot.

Ballard zgasiła silnik, ale jeszcze chwilę siedziała w swoim nieoznakowanym aucie służbowym. Zdołała zaparkować w szczelinie między dwoma domami, widziała więc rozciągający się daleko poniżej rozległy kobierzec świateł. Niewiele osób się orientowało, że Hollywood Boulevard wspina się ku górom wąskim i ciasnym szlakiem do dzielnicy mieszkalnej, oddalonej od blichtru i brudu turystycznej mekki, gdzie zwiedzający pozowali do zdjęć z superbohaterami w kostiumach na tle gwiazdek w chodniku. Tu, w górze, czuło się pieniądze i władzę; Ballard zdawała sobie sprawę z tego, że każde zabójstwo popełnione na tych wzgórzach przyciągało uwagę najgrubszych wydziałowych ryb. Ona dostała tę sprawę tylko chwilowo, z pewnością nie na długo. Śledztwo trafi do Biura Zachodniego, a może nawet do Wydziału Rozbojów i Zabójstw w centrum, w zależności od tego, kto zginął i jaki miał status społeczny.

Oderwała wzrok od miasta i włączyła światło nad głową, żeby zajrzeć do notesu. Wezwano ją bezpośrednio po pierwszej dzisiejszej interwencji, typowym włamaniu przy Melrose; notatki do raportu, który zamierzała napisać zaraz po dotarciu do komendy w Hollywood, miała już gotowe. Znalazła czystą kartkę, a następnie zanotowała godzinę – 1:47 – i adres. Dodała też uwagę o dobrej pogodzie i przejrzystym powietrzu, a potem zgasiła lampkę i wysiadła, pozostawiając niebieskie błyski koguta. Podeszła do bagażnika, otworzyła go i sięgnęła po swój zestaw kryminalistyczny.

Zaczynał się bardzo wczesny poniedziałkowy poranek, jej pierwsza zmiana z samotnie się zapowiadającego tygodnia; wiedziała, że będzie musiała użyć swojej garsonki przynajmniej jeszcze raz, a prawdopodobnie dwa. To oznaczało, że nie może zanieczyścić ubrania zapachem rozkładu. Zdjęła żakiet, starannie go złożyła i ulokowała w jednym z pustych pudeł na materiał dowodowy. Potem z foliowej torby wyjęła skafander ochronny i okryła nim całą siebie: buty, spodnie, bluzę. Zaciągnąwszy suwak pod szyję, oparła najpierw jeden, a potem drugi but o zderzak samochodu i zacisnęła rzepy wokół kostek. Kiedy to samo zrobiła wokół nadgarstków, strój stał się hermetyczny.

Z zestawu kryminalistycznego wyjęła parę jednorazowych rękawiczek oraz maskę, z której korzystała podczas sekcji zwłok, gdy jeszcze pracowała w Wydziale Rozbojów i Zabójstw. Zamknęła bagażnik, a potem podeszła do trzech umundurowanych funkcjonariuszy. Idąc, rozpoznała sierżanta Stana Dvorka, odpowiedzialnego za ten teren, oraz dwóch policjantów, którzy po długiej nocnej zmianie tchnęli znużoną, spowolniałą atmosferą Hollywood Hills.

Dvorek był łysawy i brzuchaty, miał też skrzywienie biodra typowe dla kogoś, kto zbyt wiele lat spędził w radiowozie. Opierał się o odbijacz zderzaka jednego z samochodów, ręce miał skrzyżowane na piersiach. Nosił przezwisko Relikt – ktoś, kto naprawdę lubił brać nocne zmiany i przetrwał na nich tak długi okres, z reguły kończył z taką ksywką. Dvorek dzierżył aktualny rekord w tym względzie; zaledwie miesiąc wcześniej świętował swoje dziesięciolecie na „cmentarnych” patrolach. Stojący obok niego policjanci, Anthony Anzelone i Dwight Doucette, nosili przezwiska Kasper i Dwójka. Ballard, po zaledwie trzech latach na nockach, jeszcze nie zasłużyła sobie na ksywkę. A przynajmniej nic o niej nie wiedziała.

– Cześć, chłopaki – rzuciła.

– Łał, Sally Ride! – odezwał się Dvorek. – Prom kosmiczny kiedy odlatuje?

Rozłożyła ramiona, aby ujrzeli ją w całej okazałości. Zdawała sobie sprawę, że to workowate wdzianko przypomina skafander astronauty. I pomyślała, że być może właśnie teraz ochrzczono ją nowym przezwiskiem.

– Nigdy i nigdzie – odparła. – A cóż tu mamy takiego, że wygoniło was z domku?

– Niezbyt tam pachnie – mruknął Anzelone.

– No, daje – przyznał Doucette.

Relikt odepchnął się od samochodu i nagle spoważniał.

– Biała kobieta, po pięćdziesiątce. Wygląda na uraz spowodowany tępym narzędziem. Są także rany szarpane twarzy – powiedział. – Ktoś się na niej nieźle wyżył. W domu bajzel. Możliwe włamanie.

– Ślady napaści na tle seksualnym? – spytała Ballard.

– Nocna koszula podciągnięta. Widać goliznę.

– Okej, wchodzę. Który z was, dzielne chłopaki, chce mnie tam zaprowadzić?

Nie zgłosił się żaden chętny.

– Dwójka, ty masz najwyższy numer – powiedział Dvorek.

– Cholera – skomentował Doucette.

Jako najmłodszy funkcjonariusz z tej trójki, o najkrótszym stażu, nosił najwyższy numer służbowy. Mężczyzna zdjął z szyi niebieską bandanę, po czym owinął ją sobie wokół nosa i ust.

– Wyglądasz jak gangster od Cripów – odezwał się Anzelone.

– Czemu? Bo jestem czarny? – zapytał Doucette.

– Bo nosisz pierdoloną niebieską bandanę – odparł Anzelone. – Gdyby była czerwona, powiedziałbym, że wyglądasz jak jakiś jebany rzezimieszek z gangu Bloodów.

– Idź już jej pokaż! – przerwał im Dvorek. – Naprawdę nie mam ochoty tkwić tutaj całą noc.

Doucette przestał się droczyć i ruszył ku otwartym drzwiom domu. Ballard poszła za nim.

– Swoją drogą, dlaczego dowiedzieliśmy się o tym zdarzeniu tak późno? – spytała.

– Do sąsiada tuż obok zadzwoniła z Nowego Jorku bratanica ofiary – odparł Dwójka. – Sąsiad ma klucze, więc bratanica poprosiła go, żeby sprawdził dom, ponieważ ta pani od paru dni nie odpowiadała na wiadomości w mediach społecznościowych, nie odbierała komórki. Gościu wszedł, poczuł smród i skontaktował się z nami.

– O pierwszej w nocy?

– Nie, znacznie wcześniej. Ale cała uwaga komisariatu, aż do końca zmiany, była skierowana na podejrzanego o włamanie, no i przeszukiwali Park La Brea. Nikt się tu nie pojawił, a potem przekazano to nam, podczas odprawy. Przyjechaliśmy możliwie najszybciej.

Ballard skinęła głową. To skupienie zainteresowania na podejrzanym o włamanie wydało jej się – nomen omen – podejrzane. Raczej, pomyślała, potraktowano sprawę jak gorący kartofel, bo nikt nie chciał pracować ze zwłokami, które gniły od dawna w zamkniętym pomieszczeniu.

– Gdzie jest teraz ten sąsiad? – zapytała.

– U siebie w domu – odpowiedział Doucette. – Pewnie bierze prysznic i wciska sobie do nosa VapoRub. Już nigdy nie będzie taki jak kiedyś.

– Musimy pobrać jego odciski palców, żeby go wykluczyć, nawet jeśli twierdzi, że nie wchodził do środka.

– Tak jest. Sprowadzę tu wóz ze sprzętem daktyloskopijnym.

Naciągając na dłonie lateksowe rękawiczki, Ballard przekroczyła za Doucettem próg domu. Maska okazała się prawie bezużyteczna. Odór rozkładu i śmierci uderzył w funkcjonariuszkę z całą siłą, choć oddychała przez usta.

Doucette był wysoki i barczysty – Ballard nic nie mogła dostrzec, zanim całkowicie nie weszła do środka i nie ominęła policjanta. Dom stał na wspornikach na zboczu wzgórza; przez szklaną ścianę, od podłogi do sufitu, otwierał się niesamowity widok na migotliwy dywan świateł. Nawet o tej porze miasto zdawało się tętnić życiem, pulsować nieskończonymi możliwościami.

– Kiedy tu weszliście, było ciemno? – zapytała Ballard.

– Lampy się nie świeciły – odparł Doucette.

Ballard zanotowała sobie tę odpowiedź. Brak oświetlenia mógł oznaczać, że do zakłócenia miru domowego doszło za dnia albo późną nocą, kiedy właściciel już spał. Z doświadczenia wiedziała, że do większości włamań dochodzi w porze dziennej.

Doucette, także w rękawiczkach, pstryknął włącznik przy drzwiach, uruchamiając linię sufitowych lamp. Wnętrze zaprojektowano jako otwarty loft, aby wykorzystać panoramę okolicy, atut widoczny z każdego miejsca w salonie, jadalni i kuchni. Przeciwwagę dla oszałamiającego pejzażu stanowiły wiszące na tylnej ścianie trzy wielkie grafiki, tworzące jeden szereg czerwonych kobiecych ust.

Ballard zauważyła na podłodze, obok kuchennej wyspy, stłuczone szkło, jednak szyby w oknach były całe.

– Jakieś ślady włamania? – spytała.

– Nie zauważyliśmy – mruknął Doucette. – To gównianie szkło wala się po całej chałupie, ale okna nie są rozbite, nie ma oczywistej drogi do środka.

– W porządku.

– Zwłoki są tam.

Ruszył korytarzem wychodzącym z salonu, trzymając rękę na bandanie i ustach, jako drugą linię obrony przed nasilającym się smrodem.

Ballard poszła za nim. Dom był jednopoziomowy, zapewne wzniesiony w latach pięćdziesiątych, gdy jedną kondygnację uważano za wystarczającą. Dziś wszystko, co budowano na tych wzgórzach, musiało być co najmniej piętrowe, z maksymalnym wykorzystaniem tego, na co pozwalały przepisy. Minęli otwarte drzwi do jakiegoś pokoju i łazienki, po czym znaleźli się w sypialni głównej, w której panował bałagan: na podłodze zobaczyli lampę z wgniecionym abażurem i roztrzaskaną żarówką. Na łóżku walały się ubrania, a kieliszek o długiej nóżce, pierwotnie napełniony czymś, co wyglądało na czerwone wino, leżał w dwóch częściach na białym dywanie – zawartość się wylała, tworząc plamę.

– Tam – powiedział Doucette.

Wskazał na otwarte drzwi do łazienki, po czym się cofnął, by przepuścić Ballard.

Stanęła w progu, ale nie weszła do środka. Ofiara leżała na posadzce, twarzą do góry – rosła kobieta z rozłożonymi szeroko rękami i nogami. Oczy miała otwarte, dolną wargę pękniętą, a na prawym policzku szramę, z której wyzierała szaroróżowa tkanka. Głowę, wspartą o białe kwadratowe płytki terakoty, otaczała aureola skrzepłej krwi z niewidocznej rany.

Flanelową nocną koszulę przedstawiającą kolibry zadarto ponad biodra ofiary i związano nad brzuchem, wokół piersi. Bose stopy znajdowały się w odległości metra jedna od drugiej. Na zewnętrznych narządach rodnych nie było widać żadnych sińców ani ran.

Ballard ujrzała samą siebie w gigantycznym lustrze, pokrywającym całą przeciwległą ścianę pomieszczenia. Kucnęła w progu z dłońmi na udach i uważnie badała posadzkę w poszukiwaniu śladów stóp, krwi oraz innych dowodów. Obok aureoli – kałuży zaschłej krwi wokół głowy martwej kobiety – dostrzegła wstążkę drobnych krwawych rozmazów, biegnącą między ciałem a sypialnią.

– Dwójka, idź zamknij frontowe drzwi – poleciła Ballard.

– Hm, dobra. A czemu?

– Zrób to, po prostu. A potem sprawdź kuchnię.

– Po co?

– Bo się nogi pocą. Idź.

Doucette wyszedł; Ballard słyszała jego ciężkie, oddalające się korytarzem kroki. Wstała i wsunęła się do łazienki, stawiając ostrożnie stopy tuż przy ścianie, aż dotarła do samego ciała. Tam znów kucnęła. Pochylona, dłonią w rękawiczce wsparła się o terakotę dla utrzymania równowagi – zamierzała się przyjrzeć ranie głowy. Ale ciemnobrązowe włosy nieżyjącej były zbyt gęste i zbyt kręcone, by dało się dostrzec uraz.

Ballard rozejrzała się po łazience. Wannę otaczał marmurowy gzyms, na którym stały rozliczne słoiczki z solami kąpielowymi oraz wypalone świece. Leżał też jeden poskładany ręcznik. Zajrzała do wanny: była pusta, lecz korek – o gumowych krawędziach, dobrze uszczelniający – pozostawał wciśnięty. Sięgnęła ręką, odkręciła na kilka sekund zimną wodę, po czym ją zakręciła.

Wstała i podeszła do krawędzi wanny. Woda otaczała korek. Ballard patrzyła i czekała.

– Nogi mi się już nie pocą.

Odwróciła się. Doucette wrócił.

– Zamknąłeś drzwi frontowe? – spytała.

– Są zamknięte – odpowiedział.

– Okej, teraz się rozejrzyj. Myślę, że to kot. Coś małego. Będziesz musiał zadzwonić do Pogotowia dla Zwierząt.

– Że co?

Ballard wskazała na martwą kobietę.

– Zrobiło to jakieś zwierzę, głodne zwierzę. One zaczynają od tkanek miękkich.

– Chyba, kurwa, jaja sobie robisz.

Ballard znów zajrzała do wanny. Połowa napuszczonej przez nią wody zniknęła. Gumowy korek miał niewielki przeciek.

– Rana twarzy nie krwawiła – powiedziała. – Zadano ją po śmierci. Kobieta zginęła od ciosu w tył głowy.

Doucette przytaknął.

– Ktoś się zjawił i rozwalił jej czaszkę od tyłu – skwitował.

– Nie – zaprzeczyła Ballard. – To był wypadek.

– Jak to? – zdumiał się Dwójka.

Renée wskazała na rządek stojących na gzymsie wanny przedmiotów.

– Na podstawie stopnia rozkładu powiedziałabym, że stało się to trzy dni temu. Kobieta wyłączyła w domu światło, bo kładła się spać. Zostawiła tylko tę lampę w sypialni. Wchodzi tutaj, nalewa wody, zapala świece, przygotowuje sobie ręcznik. Gorąca woda paruje, płytki robią się śliskie, ona traci równowagę. Może wtedy, gdy przypomniała sobie o kieliszku wina pozostawionym na nocnym stoliku? Albo kiedy podciągała nocną koszulę przed wejściem do wanny?

– A lampa i rozlane wino? – zapytał Doucette.

– To kot.

– I ustaliłaś to wszystko, tak po prostu sobie tu stojąc?

Ballard zignorowała jego pytanie.

– Miała sporą nadwagę – powiedziała. – Może dopadła ją nagła myśl, kiedy się rozbierała? „Ojej, zapomniałam wina!” Noga się ślizga, ona uderza czaszką o krawędź wanny. Umiera, świece się dopalają, woda z wolna przecieka przez korek.

Hipoteza ta nie wywołała żadnej reakcji Doucette’a poza milczeniem. Renée jeszcze raz spojrzała na poranioną twarz kobiety.

– Mija dzień, drugi, trzeci, kot głodnieje – dokończyła policjantka. – Zaczyna świrować, a potem znajduje ją.

– Jezu… – jęknął Doucette.

– Zawołaj tu swojego partnera, Dwójka. Znajdźcie kota.

– Chwila, chwila. Skoro miała zamiar się wykąpać, to dlaczego jest w nocnej koszuli? Przecież zakłada się ją po kąpieli, no nie?

– A bo ja wiem? Może wróciła do domu z pracy albo z kolacji na mieście i przebrała się w piżamę dla wygody? Może oglądała telewizję… I nagle postanowiła wskoczyć do wanny? – Ballard wskazała na lustro. – Poza tym była otyła. Pewnie nie lubiła patrzeć na siebie nagą. Weszła, przebrała się i tak chodziła, aż pomyślała, że czas wziąć kąpiel. – Policjantka odwróciła się, minęła Doucette’a i próg łazienki. – Znajdźcie kota – powtórzyła.

2

O trzeciej nad ranem Renée wróciła z miejsca zdarzenia do swojego boksu w biurze śledczym w komisariacie w Hollywood. Duże pomieszczenie ze stanowiskami pracy czterdziestu ośmiu detektywów świeciło teraz pustkami – jak zwykle po północy – i Ballard mogła sobie wybrać dowolne miejsce. Zdecydowała się usiąść przy biurku w odległym kącie sali, z dala od szumu rozmów prowadzonych przez radio, dobiegających z pokoju oficera dyżurnego w głównym korytarzu. Siedem po trzeciej była już przed monitorem komputera, ukryta za przepierzeniem boksu, niczym żołnierz w okopie. Mogła się skupić i wreszcie napisać raport.

Na pierwszy ogień poszło sprawozdanie o włamaniu do mieszkania, którym się zajmowała wieczorem. Teraz była gotowa sporządzić drugie – ze znalezienia martwej kobiety przy wannie. Do czasu uzyskania wyników sekcji zwłok przyczynę śmierci należało zakwalifikować jako nieustaloną. Wcześniej jednak, biorąc pod uwagę wszystkie możliwości, Ballard wezwała na miejsce zdarzenia fotografa i zapisała w dokumentacji każdy szczegół, nawet kota. Zdawała sobie sprawę, że rodzina ofiary (a nawet przełożeni jej samej) może zakwestionować orzeczenie o przypadkowej śmierci. Mimo to czuła podskórnie, że autopsja nie wykaże nic, co sugerowałoby udział osób trzecich, i ostatecznie koroner stwierdzi zgon w wyniku nieszczęśliwego wypadku.

Renée pracowała w pojedynkę: jej partner, John Jenkins, był na urlopie okolicznościowym. Dla detektywów pełniących nocną służbę nie szukano zastępstwa, trwała zatem pierwsza noc jej służby w tygodniu, który zapowiadał się na samotny. Nie wiedziała, kiedy Jenkins wróci – jego żona zmarła po długiej, bolesnej chorobie nowotworowej. Był załamany, więc Ballard kazała mu wziąć tyle wolnego, ile potrzebuje.

Otworzyła notatnik na stronie ze szczegółowymi informacjami, które zapisała na temat drugiego tej nocy zdarzenia, a potem przywołała na ekran pusty formularz raportu. Zamiast zacząć go wypełniać, opuściła podbródek i naciągnęła krawędź bluzy na nos. Wydało jej się, że czuje śladowy zapach rozkładu i śmierci, ale nie wiedziała, czy zdołał on przeniknąć do jej ubrania, czy też była to tylko pamięć węchowa. Tak czy owak, oznaczało to, że jej plan, aby pochodzić jeszcze w tych ciuchach w tygodniu, spalił na panewce. Muszą trafić do pralni chemicznej.

Siedząc tak ze spuszczoną głową, usłyszała uderzenie metalu o metal, typowe dla zamykanej szuflady na akta. Podniosła wzrok ponad przepierzenie, na drugi koniec sali, gdzie wzdłuż całej ściany umieszczono czteroszufladowe szafki. Każdej parze śledczych przysługiwała jedna.

Człowiek, którego ujrzała Ballard, otwierający właśnie kolejną przegródkę, by sprawdzić jej zawartość, nie był znanym jej detektywem. A przecież rozpoznawała ich wszystkich z comiesięcznych spotkań całego zespołu – tylko z tego powodu musiała się czasem stawić w komendzie w godzinach dziennych. Mężczyzna dość chaotycznie grzebiący w szufladach miał siwe włosy i wąs. Renée ogarnęła instynktowna pewność, że facet tu nie pracuje. Zlustrowała całą salę detektywów w poszukiwaniu innych osób. Nie było nikogo.

Mężczyzna otworzył, a następnie zamknął kolejną szufladę. Ballard wykorzystała towarzyszący temu odgłos, aby wstać z fotela. Przykucnęła, a potem – kryjąc się za rzędem boksów – ruszyła ku centralnej alejce. Dzięki temu manewrowi mogła się dostać, niezauważona, za plecy intruza.

Garsonkę zostawiła w kartonowym pudle w bagażniku samochodu, miała więc teraz swobodny dostęp do glocka w kaburze biodrowej. Położyła dłoń na chwycie broni i zatrzymała się trzy metry od mężczyzny.

– Hej, co tu się dzieje?

Tamten zamarł. Powoli uniósł ręce znad otwartej szuflady, do której wcześniej zaglądał, i trzymał je tak, by mogła je widzieć.

– Dobrze – powiedziała Ballard. – A teraz zechce mnie pan poinformować, kim jest i co tutaj robi?

– Nazywam się Bosch – odparł mężczyzna. – Przyszedłem się z kimś spotkać.

– Z kimś, kto się ukrywa w tych aktach?

– Nie. Ja też tu kiedyś pracowałem. Znam Pieniądza. Mówił, że mogę zaczekać w pokoju socjalnym, a oni wezwą tego faceta. Ale zacząłem sobie łazić. Mój błąd.

Ballard wyluzowała nieco i zdjęła rękę z pistoletu. Nazwisko Bosch znała ze słyszenia; również fakt, że ten człowiek wymienił ksywkę oficera dyżurnego, sprawił, że trochę spuściła z tonu. Mimo wszystko zachowała czujność.

– Ma pan klucz do swojej dawnej szafki? – spytała.

– Nie – odrzekł Bosch. – Była otwarta.

Renée zauważyła, że zamek ryglowy na samej górze szafki jest rzeczywiście w pozycji otwartej. Większość detektywów trzymała swoje akta w zamknięciu.

– A jakiś dokument tożsamości? – poprosiła.

– Jasne. Ale jak już pani wie, jestem policjantem. Na lewym biodrze mam broń. Zobaczy ją pani, jak sięgnę po dowód. W porządku?

Ballard z powrotem położyła rękę na chwycie.

– Dzięki za ostrzeżenie – powiedziała. – Wie pan co? Chwilowo dajmy sobie spokój z tym dowodem. Może najpierw zabezpieczymy broń? A potem…

– Tu jesteś, Harry!

Zerknęła w prawo i zobaczyła porucznika Munroe’a, oficera dyżurnego, który właśnie wchodził do sali. Był chudym mężczyzną, wciąż poruszającym się z rękoma w pobliżu paska, jak każdy policyjny krawężnik, choć rzadko wychodził poza teren komendy. Pasek przystosował tak, aby nosić w nim wyłącznie broń, która była obowiązkowa, a resztę ciężkiego wyposażenia trzymał w szufladzie biurka. Nieco młodszy od Boscha, również miał wąsy, co zdawało się standardem u gliniarzy zaczynających pracę w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych.

Munroe ujrzał Ballard i właściwie zinterpretował przyjętą przez nią postawę.

– Co się dzieje? – zapytał.

– Facet tu wszedł i zaglądał do akt – odpowiedziała policjantka. – Nie wiedziałam, kim jest.

– Możesz zluzować – mruknął Munroe. – To dobry człowiek, kiedyś pracował w naszej sekcji zabójstw. W czasach, gdy ją jeszcze mieliśmy. – Przeniósł wzrok na Boscha. – Harry, co ty, do cholery, wyprawiasz?

Bosch wzruszył ramionami.

– Tylko sprawdzałem stare szuflady – odparł. – Zmęczyło mnie czekanie.

– No dobra. Dvorek już jest, siedzi w raportowni – powiedział Munroe. – Chcę, żebyś z nim od razu pogadał. Nie ucieszyło mnie, że musiałem go zdjąć z ulicy. To jeden z moich najlepszych ludzi i musi tam zaraz wrócić.

– Jasne – mruknął Bosch.

Wyszedł za porucznikiem na główny korytarz, który prowadził do biura oficera dyżurnego oraz pomieszczenia, gdzie spisywało się raporty i gdzie czekał Dvorek. Harry obejrzał się jeszcze na Ballard, po czym skinął jej głową. Obserwowała go bez ruchu.

Gdy zniknęli, podeszła do szuflady na akta, którą Bosch przeglądał jako ostatnią. Znajdowała się tam przyklejona taśmą wizytówka; wszyscy oznaczali w ten sposób swoje osobiste przegródki.

Detektyw Cesar Rivera

Wydział Przestępstw Seksualnych, komenda w Hollywood

Sprawdziła zawartość szuflady. Była wypełniona tylko w połowie; segregatory przechyliły się do przodu, pewnie wtedy, gdy Bosch je kartkował. Ballard ustawiła je równo, a następnie popatrzyła na to, co Rivera zapisał na etykietach: nazwiska ofiar oraz numery spraw. Zobaczyła też nazwy głównych ulic w obszarze jurysdykcji komendy w Hollywood – te akta prawdopodobnie zawierały różne raporty dotyczące podejrzanych zachowań bądź osób. Zamknęła szufladę i sprawdziła jeszcze dwie górne, przypomniawszy sobie, że słyszała, jak Bosch otwiera co najmniej trzy.

Podobnie jak w pierwszej, znalazła segregatory z aktami spraw, uszeregowane według nazwisk ofiar, rodzaju przestępstwa seksualnego oraz numeru. W przedniej części najwyższej przegródki zauważyła spinacz biurowy, zgięty i poskręcany. Chwilę przyglądała się ryglowemu zamkowi w górnym rogu szafki. Był to podstawowy model, który – jak wiedziała – łatwo otwierało się zwykłym spinaczem. Zabezpieczenie akt nie stanowiło priorytetu – przecież znajdowały się w ściśle strzeżonej komendzie policji.

Ballard zamknęła szuflady, wcisnęła rygiel, po czym wróciła do biurka, z którego wcześniej korzystała. Nocna wizyta Boscha nie przestawała jej intrygować. Nie miała wątpliwości, że facet otworzył szafkę na akta spinaczem do papieru, a to znaczyło, że interesował się jej zawartością z jakiegoś powodu. Sentymentalna gadka, jakoby chciał tylko zajrzeć do dawnych dokumentów, była zwykłym kłamstwem.

Wzięła z blatu kubek na kawę i ruszyła korytarzem do pokoju socjalnego na parterze po nową porcję. Jak zwykle świeciło tu pustkami. Ballard napełniła naczynie i poszła dalej, do oficera dyżurnego. Porucznik Munroe siedział za biurkiem, obserwując na monitorze rozmieszczenie patroli oraz odpowiadające im na mapie znaczniki GPS. Usłyszał ją dopiero, gdy stanęła tuż za nim.

– Spokój? – zapytała.

– Chwilowo – odparł Munroe.

Ballard wskazała na grupkę trzech kropek GPS w tym samym miejscu.

– Co tam się dzieje?

– To food truck sieci Mariscos Reyes. Trzy jednostki, kod siedem.

A zatem przy skrzyżowaniu Sunset Boulevard i Western Avenue rozpoczęła się przerwa na obiad. Co przypomniało Ballard, że sama nic dotąd nie jadła i robi się głodna. Nie miała jednak ochoty na owoce morza.

– Czego chciał Bosch?

– Chciał porozmawiać z Reliktem o zwłokach, które ten znalazł dziewięć lat temu. Domyślam się, że prowadzi jakąś sprawę.

– Mówił, że ciągle jest gliną. Tyle że nie u nas, prawda?

– No, robi jako rezerwa w Wydziale Policji San Fernando.

– Co San Fernando ma wspólnego z zabójstwem popełnionym na naszym terenie?

– Nie wiem, Ballard. Powinnaś go była zapytać, jak tu tkwił. Poszedł już.

– Szybko.

– Bo Relikt w cholerę nic nie pamiętał.

– Dvorek wrócił na patrol?

Munroe wskazał na trzy radiowozy tworzące na ekranie jedną kropkę.

– Wrócił, ale teraz obowiązuje kod siedem.

– Tak sobie pomyślałam, że może tam podjadę, zamówię tacos z krewetkami. Przywieźć też panu?

– Nie, nie trzeba. Korzystaj z radiotelefonu.

– Tak jest.

W drodze powrotnej do sali detektywów Ballard wstąpiła do pokoju socjalnego, wylała kawę do zlewu i umyła kubek. Potem ze stacji dokującej wyciągnęła radiotelefon i ruszyła ku tylnemu wyjściu z komendy, do swojego miejskiego samochodu.

Nocny chłód, typowy dla połowy jej zmiany, rozgościł się na dobre; wyjęła z bagażnika żakiet i włożyła na siebie przed wyjazdem z parkingu.

Kiedy pojawiła się na miejscu, Relikt nadal tkwił przy food trucku. Jako sierżant jeździł radiowozem samotnie, więc podczas przerwy wykazywał skłonność do przesiadywania z innymi funkcjonariuszami, dla towarzystwa.

– Cześć, Sally Ride – powiedział, zauważywszy Ballard analizującą menu wypisane kredą na tablicy.

– Co tam, Relikt? – rzuciła.

– Mija kolejna upojna nocka.

– No tak.

Renée zamówiła jedno krewetkowe taco i dosłownie zalała je ostrym sosem ze stolika z przyprawami. Potem podeszła do wozu patrolowego Dvorka, który opierał się o przednią osłonę zderzaka, kończąc swój posiłek. Dwaj pozostali funkcjonariusze jedli przy masce własnego radiowozu, zaparkowanego nieco dalej. Ballard również oparła się o osłonę zderzaka.

– Co wzięłaś? – zapytał Dvorek.

– Krewetki – odpowiedziała. – Zamawiam tylko to, czego nie ma na tablicy. Musi być najświeższe, rozumiesz. Nie wiedzą z wyprzedzeniem, co dostaną danego dnia w dokach.

– Skoro tak twierdzisz…

– Wolę tak twierdzić. – Wzięła pierwszy kęs. Smakował dobrze, nie zajeżdżał rybą. – Niezłe – skomentowała.

– A ja zjadłem danie rybne specjalne – oznajmił Dvorek. – Pewnie będę zmuszony zejść z posterunku, jak tylko to dotrze do końca mojego przewodu pokarmowego.

– Oszczędź mi szczegółów, sierżancie. Ale skoro mowa o zejściu z posterunku, to czego ten cały Bosch od ciebie chciał?

– Widziałaś go?

– Przyłapałam go, jak grzebał w aktach w sali detektywów.

– No, to taki trochę desperat. Stara się spojrzeć na sprawę, nad którą pracuje, pod każdym możliwym kątem.

– W Hollywood? Myślałam, że ostatnio był zatrudniony w policji San Fernando.

– Owszem. Ale teraz zajmuje się prywatnym dochodzeniem. Chodzi o dziewczynę zamordowaną tutaj dziewięć lat temu. To ja znalazłem jej ciało, ale w cholerę nie pamiętam nic, co mogłoby mu pomóc.

Ballard połknęła kolejny kęs i zaczęła kiwać głową. Następne pytanie zadała z ustami pełnymi krewetek i tortilli.

– Kim była ta dziewczyna?

– Uciekła z domu. Miała na imię Daisy, lat piętnaście, i puszczała się na ulicy. Smutna sprawa. Widywałem ją na Hollywood, niedaleko Western. Pewnej nocy wsiadła do nieodpowiedniego samochodu. Znalazłem jej ciało w uliczce koło Cahuengi. Wezwanie z anonimowego telefonu – to akurat dobrze pamiętam.

– To było jej imię dla klientów?

– Nie, prawdziwe. Daisy Clayton.

– Czy Cesar Rivera zajmował się wtedy przestępstwami seksualnymi?

– Cesar? Nie jestem pewny. To było dziesięć lat temu. Możliwe.

– Ale czy miał cokolwiek wspólnego z tą sprawą? Bosch otworzył jego szufladę.

Dvorek wzruszył ramionami.

– Ja tylko znalazłem zwłoki i to zgłosiłem, Renée. I tyle – powiedział. – Potem już się nie mieszałem. Pamiętam, że kazali mi pójść w głąb tej uliczki, rozwinąć taśmę i nie dopuszczać ludzi. Byłem wtedy „gładkim rękawem”.

Umundurowani funkcjonariusze nosili na rękawach znak przypominający kratkę – jeden za każde pięć lat służby. Dziewięć lat temu Relikt był jeszcze żółtodziobem. Ballard kiwnęła głową i poruszyła ostatnią kwestię.

– Czy Bosch zapytał cię o coś, o co ja nie zapytałam?

– No, ale nie chodziło o tę dziewczynę. Pytał o chłopaka Daisy, czy go widziałem na ulicy już po zabójstwie.

– Co to za chłopak?

– Kolejny wyrzutek, na gigancie. Znałem jego ksywkę: Nałóg. Bosch mówił, że nazywał się Adam jakiś tam. Może, zapomniałem. Odpowiedź brzmiała „nie” – potem już nigdy go nie widziałem. Tacy jak on pojawiają się i znikają.

– I tylko o to chodziło? O relację chłopak–dziewczyna?

– Chadzali razem. No wiesz, dla bezpieczeństwa. Dziewczynki w jej rodzaju potrzebują goryla. Alfonsa jakby. Ona pracowała na ulicy, on jej pilnował, dzielili się zyskami. Tamtej nocy gościu dał ciała. Nie wyszło jej to na zdrowie.

Ballard kiwnęła głową. Domyślała się, że Bosch chciał porozmawiać z Adamem, ksywka Nałóg, jako osobą, która najwięcej wiedziała o znajomościach Daisy Clayton. O tym, z kim się zadawała i dokąd poszła ostatniej nocy swego życia.

Facet sam mógł być podejrzanym.

– Słyszałaś sporo o Boschu, co? – zapytał Dvorek.

– No – przyznała Ballard. – Dawno temu pracował w naszym wydziale.

– Kojarzysz te gwiazdki na chodniku?

– Pewnie.

Przed komendą w Hollywood umieszczono w trotuarze gwiazdy upamiętniające miejscowych funkcjonariuszy, którzy zginęli na służbie.

– Jest tam taka jedna gwiazdka – ciągnął Dvorek. – Porucznika Harleya Poundsa. Był przełożonym Boscha, kiedy ten tutaj pracował. Porwano go i torturowano, zmarł na zawał serca. Chodziło o sprawę, którą rozwiązywał właśnie Bosch.

Renée nigdy dotąd nie słyszała tej historii.

– Ktoś poniósł za to odpowiedzialność? – spytała.

– Zależy, jak na to patrzeć. Podobno sprawę oficjalnie zamknięto, ale nikt nie został aresztowany ani oskarżony. Kolejna tajemnica wielkiego, niedobrego miasta. Słyszałem tylko, że facet zginął przez coś, co zrobił Bosch.

Zdarzało się, że umarzano niektóre śledztwa, ponieważ podejrzany nie żył albo odsiadywał wyrok za inne przestępstwo, szkoda więc było czasu i środków na wszczynanie procesu sądowego, który mógłby nie przynieść skutku w postaci dodatkowej kary.

– Akta sprawy są tajne, podobno. High jingo.

High jingo w żargonie policji Los Angeles oznaczało sytuację, gdy w danym śledztwie pojawiały się kwestie polityczne. Sprawę, która mogła w jednej chwili, przy niewłaściwym posunięciu, odmienić czyjeś losy i czyjąś karierę.

Informacje dotyczące Boscha były interesujące, lecz nie wiązały się z głównym tematem. Nim Ballard zdążyła wymyślić pytanie, które znów naprowadziłoby Dvorka na Daisy Clayton, jego radiotelefon zaskrzeczał; łączono się z biura oficera dyżurnego. Renée słuchała, jak porucznik Munroe każe jechać Dvorkowi do Beachwood Canyon, aby nadzorować drużynę policyjną wezwaną do awantury domowej.

– Muszę spadać – powiedział, miażdżąc folię po tacos w kulkę. – Chyba że chcesz skoczyć ze mną, jako wsparcie.

To był żart, wiedziała o tym. Relikt nie potrzebował wsparcia od nocnej pani detektyw.

– Do zobaczenia w komendzie – odparła. – Chyba że coś pójdzie nie tak i będziesz musiał wezwać jakąś śledczą.

Miała nadzieję, że nie. Awantury domowe kończyły się zwykle oświadczeniami typu „on powiedział – ona powiedziała”, w których należało zachowywać się bardziej jak sędzia sportowy niż dochodzeniowiec. Nawet widoczne obrażenia ciała nie zawsze mówiły całą prawdę.

– Przyjąłem – mruknął Dvorek.

3

Wszyscy detektywi pracujący na dziennej zmianie musieli się dostosowywać do nasilenia ruchu drogowego. Większość z nich przyjeżdżała do komendy przed szóstą rano, by móc się oddalić wczesnym popołudniem i uniknąć największych korków w obie strony. Ballard na to właśnie liczyła, postanawiając, że zapyta Cesara Riverę o sprawę Daisy Clayton. Resztę służby spędziła na czekaniu na jego przybycie; wyciągnęła też wszystkie dostępne w elektronicznych kartotekach dane na temat morderstwa sprzed dziewięciu lat.

Akta śledztwa w sprawie zabójstwa, niebieski segregator pełen wydrukowanych raportów i zdjęć, wciąż stanowił dla policji Los Angeles coś w rodzaju biblii kryminalnej, ale organa ścigania, podobnie jak cały świat, również się cyfryzowały. Dzięki znajomości hasła Renée miała dostęp do większości danych dotyczących spraw, które zostały wprowadzone do archiwum elektronicznego. Jedyne, czego brakowało, to odręcznych notatek, zwykle sporządzanych przez detektywów na marginesach papierowych egzemplarzy akt.

Co najważniejsze, mogła prześledzić kolejność zdarzeń i zapoznać się z rdzeniem każdej sprawy oraz opisem wszystkich kroków podejmowanych przez rozwiązujących ją śledczych.

Od razu ustaliła, że zabójstwo oficjalnie zaklasyfikowano jako „zamrożone” i oddano do Sekcji Spraw Otwartych i Nierozwiązanych, działającej w ramach elitarnego Wydziału Rozbojów i Zabójstw Komendy Głównej Policji Los Angeles. Sama niegdyś tam pracowała, znała wielu detektywów i ich współpracowników, w tym pewnego porucznika, swojego przełożonego, który kiedyś przycisnął ją do ściany łazienki i próbował zmusić do czynności seksualnych – działo się to podczas imprezy bożonarodzeniowej w komendzie, trzy lata temu. Ballard odrzuciła zaloty swego szefa, wniosła też skargę przeciwko niemu. Wszczęto wewnętrzne dochodzenie, wskutek którego wylądowała jako funkcjonariuszka pracująca na nocnych zmianach w komisariacie Hollywood. Skargę uznano za bezzasadną, ponieważ ówczesny partner Renée nie złożył zeznań na jej korzyść, choć był świadkiem całego zajścia. Kierownictwo wydziału uznało, że najlepszym wyjściem będzie rozdzielić strony sporu, czyli Ballard i porucznika Roberta Olivasa. On pozostał na stanowisku w Wydziale Rozbojów i Zabójstw, ją przeniesiono – sygnał był całkowicie jasny. Olivas wyszedł z tego bez szwanku, a Renée spadła z poziomu elitarnej jednostki na stanowisko, którego nikt nie chciał i na które nikt się nie zgłaszał, miejsce zarezerwowane dla nieudaczników i popaprańców.

Ironię tej sytuacji Ballard szczególnie odczuwała w ostatnich miesiącach, gdy krajem, a zwłaszcza przemysłem rozrywkowym w Hollywood, wstrząsały skandale związane z wykorzystywaniem seksualnym, a nawet czymś jeszcze gorszym. Szef policji powołał specjalną grupę zadaniową mającą się zajmować skargami napływającymi od wytwórni filmowych, często dotyczącymi czynów sprzed kilkudziesięciu lat. Rzecz jasna grupa ta składała się ze śledczych Wydziału Rozbojów i Zabójstw, a jednym z jej kierowników mianowano Olivasa.

Sprawdzając cyfrowe zasoby informacyjne policji, Ballard miała w głowie historię z Olivasem, mimo całej ciekawości dotyczącej Boscha i sprawy, nad którą obecnie pracował. Teoretycznie nie łamała żadnych przepisów, ale przecież tę sprawę przeniesiono z Hollywood – po rozwiązaniu tutejszej sekcji zabójstw – i przekazano Otwartym i Nierozwiązanym, czyli WRZ, królestwu Olivasa.

Zdawała sobie sprawę, że przeszukiwanie wydziałowych baz danych pozostawi cyfrowy ślad, który może naprowadzić na nią Olivasa. Gdyby tak się stało, miałby szansę się zemścić, inicjując wewnętrzne śledztwo dotyczące jej zainteresowania sprawą prowadzoną przez WRZ.

Zagrożenie było wprawdzie realne, ale niewystarczające, by Renée powstrzymać. Nie bała się Olivasa, kiedy ruszył za nią do łazienki podczas tamtej imprezy przed trzema laty; odepchnęła go wtedy tak, że wpadł do wanny. Teraz też nie czuła strachu.

Choć to chronologia zdarzeń stanowiła najważniejszą część akt sprawy, Ballard zaczęła swoją szybką analizę od fotografii. Chciała zobaczyć Daisy Clayton za życia i po śmierci.

W pakiecie zdjęciowym znalazła ujęcia z miejsca zbrodni, z sekcji zwłok, a także pozowane fotki dziewczyny w czymś, co wyglądało na mundurek prywatnej szkoły – biała bluzka z monogramem SSA nad lewą piersią. Uczennica uśmiechała się do aparatu, miała jasne średnio długie włosy i trądzik na policzkach przykryty pudrem. W jej oczach było już coś odległego. Na odwrocie fotografii, również zeskanowanym, widniał napis „Klasa 7, St. Stanislaus Academy, Modesto”.

Ballard uznała, że zdjęcia z miejsca zbrodni zostawi sobie na później; wróciła do chronologii zdarzeń, aby sprawdzić, jakie podjęto ostatnie czynności śledcze. Nie licząc corocznych kontroli dotyczących tak zwanej należytej staranności, przez osiem lat dochodzenie nie ruszyło z miejsca, sprawiało wrażenie uśpionego. Aż do chwili, gdy pół roku temu przydzielono je detektyw z sekcji spraw niewyjaśnionych, niejakiej Lucii Soto. Renée nie znała Soto osobiście, ale sporo o niej słyszała: najmłodsza kobieta detektyw w historii WRZ. Pobiła dzierżony przez Ballard rekord, ponieważ – w chwili przeniesienia – była młodsza od niej o osiem miesięcy.

– Lucy Farciara… – powiedziała głośno.

Pamiętała, że Soto przydzielono obecnie do sił zadaniowych zajmujących się dochodzeniami dotyczącymi molestowania seksualnego w Hollywood, gdyż ci, którzy sprawowali władzę w policji – głównie biali mężczyźni – zdawali sobie sprawę z tego, że spora liczba kobiet w tej jednostce będzie odebrana jako posunięcie roztropne. Soto, która zdążyła już zaistnieć medialnie – miała nawet swój przydomek związany z bohaterskim wyczynem, dzięki któremu wylądowała w WRZ – często występowała jako twarz sił zadaniowych na konferencjach dla prasy i innych mediów.

Wiedza ta zmusiła teraz Ballard do głębszych rozmyślań. Szybko poukładała sobie kolejność wydarzeń. Pół roku temu Soto albo poprosiła o przydział, albo została skierowana do sprawdzenia „zamrożonej” sprawy Daisy Clayton. Wkrótce potem z Sekcji Spraw Otwartych i Nierozwiązanych trafiła do sił zadaniowych zajmujących się molestowaniem. Następnie w komendzie w Hollywood zjawia się Bosch i wypytuje o tamto śledztwo, próbuje też zajrzeć do akt prowadzonych przez detektywa z sekcji przestępstw seksualnych.

Między tym wszystkim istniał jakiś związek, którego Renée na razie nie dostrzegała. Przeszukawszy policyjną bazę danych, powiązanie to niebawem znalazła i zaczęła sytuację rozumieć znacznie lepiej; natychmiast wywołała wszystkie sprawy, w których Bosch występował jako główny śledczy. Jej uwagę zwróciło ostatnie dochodzenie prowadzone przez Harry’ego tuż przed jego odejściem z policji Los Angeles. Była to sprawa o wielokrotne zabójstwo z podpaleniem budynku mieszkalnego – w wyniku zaczadzenia dymem zginęło kilka osób, w tym dzieci. W raportach dotyczących tego wydarzenia pojawiało się nazwisko partnerki Boscha, Lucii Soto.

Ballard miała więc już ów związek – Soto podjęła śledztwo dotyczące Clayton, a potem w jakiś sposób wciągnęła w nie swojego dawnego partnera Boscha, choć ten nie pracował już w miejscowej policji. Trudno było jednak ustalić powód takiego postępowania – dlaczego Lucy Farciara miałaby zwracać się o pomoc w śledztwie do kogoś spoza wydziału, zwłaszcza że przeniesiono ją z Otwartych i Nierozwiązanych do sił zadaniowych.

Nie potrafiąc chwilowo znaleźć odpowiedzi na to pytanie, Ballard wróciła do studiowania akt. Zaczęła przeglądać je od samego początku. Daisy Clayton należała do dziewcząt stale uciekających z domu, również z domów zastępczych i schronisk rodzinnych, w których umieszczał ją wydział opieki nad dziećmi. Nawiewała za każdym razem i lądowała na ulicach Hollywood, razem z innymi uciekinierami, w obozach dla bezdomnych czy w squatach tworzonych w opustoszałych budynkach. Nadużywała alkoholu, brała narkotyki, sprzedawała swoje ciało.

Raport z pierwszego kontaktu policji z Daisy powstał rok i cztery miesiące przed jej śmiercią. Po nim sporządzono siedem kolejnych: z aresztowania za posiadanie narkotyków, za wałęsanie się oraz nagabywanie w celu uprawiania seksu. Ze względu na wiek pierwsze zatrzymania kończyły się oddaniem nieletniej matce, Elizabeth, wychowującej ją samotnie, bądź też wydziałowi rodzinnemu. Nic jednak nie było w stanie powstrzymać dziewczyny od ciągłych powrotów na ulicę, gdzie znajdowała się pod bezpośrednim wpływem niejakiego Adama Sandsa, dziewiętnastolatka, byłego uciekiniera z domu, o własnej długiej historii ćpania i konfliktów z prawem.

Śledczy pierwotnie zajmujący się tą sprawą długo przesłuchiwali Sandsa i ostatecznie wyeliminowali go z listy podejrzanych, ponieważ miał potwierdzone alibi: w chwili zabójstwa Daisy Clayton siedział w areszcie komendy w Hollywood.

Oczyszczony z podejrzeń Sands został jednak szczegółowo przepytany na temat relacji ofiary z innymi osobami oraz jej trybu życia. Stwierdził, że nie posiada żadnych informacji o tym, z kim Daisy spotkała się w noc morderstwa. Ujawnił ponadto, że do jej typowych zachowań należało nagabywanie klientów w pobliżu galerii handlowej przy Hollywood Boulevard, nieopodal Western Avenue, gdzie mieściły się minimarket i sklep monopolowy. Wychodzących stamtąd mężczyzn zaczepiała, a następnie uprawiała z nimi seks w samochodach w jednej z wielu pobliskich alejek. Sands zeznał, że często stał wtedy na czatach, ale owego wieczoru zwinęła go policja za to, że nie zjawił się w sądzie na rozprawie dotyczącej występku dokonanego pod wpływem narkotyków.

Daisy była więc w galerii handlowej zdana tylko na siebie. Jej ciało odkryto następnej nocy w uliczce, w której oddawała się za pieniądze. Było nagie, ze śladami agresywnej napaści na tle seksualnym oraz tortur, post factum potraktowane wybielaczem. Nie znaleziono ani jednej sztuki ubrania ofiary. Śledczy ustalili, że od chwili gdy po raz ostatni widziano dziewczynę w centrum handlowym, jak nagabywała klientów, do anonimowego telefonu na policję z informacją, że w kontenerze na śmieci w alejce przy Cahuenga spoczywają jej zwłoki, minęło aż dwadzieścia godzin. Nigdy nie wyjaśniono, co się działo przez ten czas. Na miejsce został wysłany funkcjonariusz Dvorek. Bez wątpienia użycie wybielacza wskazywało na to, że Daisy wywieziono w nieznane miejsce, gdzie ją wykorzystano i zamordowano, a następnie starannie oczyszczono zwłoki z wszelkich śladów biologicznych, które mogłyby doprowadzić do zabójcy.

Zagadką, z którą detektywi borykali się przez całe śledztwo, był siniec na ciele ofiary – przypuszczali, iż pozostawił go sprawca. W okrąg o średnicy pięciu centymetrów, umiejscowiony w górnej części prawego biodra, wpisano litery A-S-P, ułożone w pionie i poziomie – przecięcie linii stanowiło S.

Litery na ciele ofiary były w lustrzanym odbiciu, co oznaczało, że we właściwej postaci znajdowały się na urządzeniu bądź narzędziu, które posłużyło do wykonania symbolu. Otaczający znaki okrąg przypominał węża zjadającego samego siebie, jednak siniec na tkance uniemożliwiał potwierdzenie tego wniosku.

Na rozwiązanie zagadki skrzyżowanych liter i ich sensu przeznaczono wiele godzin, ale jednoznacznych konkluzji nie uzyskano. Początkowo śledztwo prowadzili dwaj detektywi z wydziału zabójstw, przydzieleni do komendy w Hollywood, a następnie skierowani do komisariatu w Olympic, gdy regionalne zespoły zajmujące się zabójstwami skonsolidowano i Hollywood utraciło swoją legendarną jednostkę. Nazywali się King i Carswell; żadnego z nich Ballard nie znała.

W wyniku sekcji zwłok ustalono, że śmierć nastąpiła dziesięć godzin po tym, jak ofiarę widziano po raz ostatni żywą, a także dziesięć godzin przed odnalezieniem zwłok.

W raporcie koronera jako bezpośrednią przyczynę śmierci podano uduszenie, o czym świadczyły ślady rąk zabójcy pozostawione na szyi dziewczyny – pozbawiono ją życia od tyłu, być może w trakcie gwałtu. Uszkodzenia tkanek waginy i odbytu powstały zarówno przed śmiercią, jak i po niej. Z całą pewnością już po śmierci usunięto ofierze paznokcie – śledczy uznali to za działanie sprawcy mające na celu zatarcie wszelkich jego biologicznych śladów.

Na zwłokach uwidoczniono także powstałe po śmierci otarcia i zadrapania, które zdaniem lekarza sądowego były wynikiem mycia ofiary szczotką ryżową oraz wybielaczem. Wybielacz znaleziono zresztą we wszystkich jamach ciała, w tym w ustach, gardle oraz w uszach. Lekarz sądowy doszedł do wniosku, że zostało ono w całości zanurzone w tej substancji.

Na podstawie tego orzeczenia, jak również czasu zgonu dziewczyny, śledczy uznali, iż Daisy została przez zabójcę zabrana do jakiegoś hotelu bądź innego miejsca, gdzie czekała już przygotowana wanna z wybielaczem.

– On planuje z wyprzedzeniem – rzuciła na głos Ballard.

W następstwie tych ustaleń prowadzący wstępne śledztwo poświęcili większość czasu na szczegółowe badanie wszystkich moteli i hoteli w okolicach Hollywood, które oferowały dostęp do pokoi bezpośrednio z parkingu. Pracownikom każdej zmiany pokazano szkolne zdjęcie Daisy, pokojówki pytano, czy poczuły kiedyś silny zapach wybielacza, zajrzano do koszy na śmieci w poszukiwaniu pojemników po tym środku. Wszystko bez rezultatu. Nigdy nie ustalono miejsca zbrodni, a bez niego cała sprawa od początku nie miała szans na rozwiązanie. Po pół roku śledztwo zostało umorzone, ponieważ zabrakło zarówno tropów, jak i podejrzanych.

Renée wróciła do zdjęć z miejsca zdarzenia – tym razem przestudiowała je starannie, mimo całej ich makabry. Wiek ofiary, znaki na ciele, głównie szyi, świadczące o sporej sile fizycznej sprawcy, pozostawienie nagich zwłok na kupie odpadków w kontenerze… Wszystko to wzbudziło w Ballard uczucie grozy, smutną empatię dla dziewczyny, która tyle wycierpiała. Renée nie należała do detektywów, którzy na koniec zmiany potrafią odłożyć robotę do szuflady. Nosiła ją w sobie i ze sobą, paliwem jej działań było współczucie.

Przed wyznaczeniem do służby nocnej Ballard zamierzała się w Wydziale Rozbojów i Zabójstw specjalizować w zabójstwach na tle seksualnym. Jej ówczesny partner, Ken Chastain, należał do najwybitniejszych wydziałowych śledczych w tym zakresie. Oboje uczyli się od tego samego mentora, detektywa Davida Lambkina, długoletniego policyjnego eksperta, nim zdecydował się on zmienić swoje życie i wyjechać z Los Angeles na północno-zachodnie wybrzeże.

Dążenie do uzyskania specjalizacji zostało zepchnięte na boczny tor wskutek skierowania do nocnej służby, lecz teraz – przeglądając akta Clayton – Ballard wyraźnie ujrzała kryjącego się za słowami i raportami seksualnego drapieżcę, niezidentyfikowanego od dziewięciu lat, i coś ukłuło ją w głębi serca. To samo czuła, kiedy pierwszy raz pomyślała o zostaniu gliną i ściganiu mężczyzn, którzy krzywdzą kobiety i pozostawiają je niczym śmieci w jakiejś uliczce. Chciała wziąć udział w tym śledztwie, bez względu na to, na jakim jego etapie znajdował się Harry Bosch.

Bieg myśli Renée przerwał nagły hałas. Podniosła wzrok znad monitora, ponad ścianę boksu, i zobaczyła dwóch detektywów zdejmujących marynarki i wieszających je na oparciach foteli przed kolejnym dniem pracy.

Jednym z nich był Cesar Rivera.

4

Ballard spakowała swoje rzeczy i opuściła wypożyczone stanowisko pracy. Najpierw poszła do pokoju wydruków po wcześniej sporządzone raporty, którymi nakarmiła wydziałową drukarkę. Szef grupy śledczej należał do starej policyjnej szkoły, lubił dostawać rano dokumentację na papierze. Renée nie zapominała również o wersji cyfrowej. Oddzieliła strony traktujące o znalezieniu martwej kobiety od zgłoszenia o włamaniu, spięła je osobno i zaniosła do skrzynki odbiorczej na biurku adiutanta porucznika, by czekały na jego przybycie. Potem niespiesznie ruszyła do sekcji przestępstw na tle seksualnym i stanęła za Riverą, który siedział w swym boksie i przygotowywał się na długi dzień służby, wlewając buteleczkę whisky do kubka z kawą. Postanowiła, że nie da po sobie poznać, iż to widziała.

– Ave, Cesar.

Rivera też nosił wąsy, nieomal białe na tle brązowej skóry. Pasowały mu do bujnych siwych włosów, nieco za długich jak na standardy policji Los Angeles, ale wciąż do przyjęcia u starszego detektywa. Lekko podskoczył w fotelu, przestraszony, że ktoś odkrył jego poranny zwyczaj. Obrócił się wraz z siedzeniem, lecz ujrzawszy Ballard – wyraźnie odetchnął. Wiedział, że ona go nie wyda.

– Cześć, Renée – powiedział. – Co tam słychać, dziewczyno? Masz coś dla mnie?

– Nie, nic. Spokojna nocka.

Ballard trzymała się na dystans, żeby tamten nie poczuł od niej woni rozkładu.

– Więc o co biega? – zapytał Rivera.

– Właśnie wychodzę – odrzekła. – Ale nad czymś się zastanawiam. Znasz faceta, który tu kiedyś pracował, Harry’ego Boscha? Z wydziału zabójstw?

Wskazała na kąt pomieszczenia, gdzie lokowała się kiedyś wspomniana sekcja. Teraz zajmował go zespół do zwalczania gangów.

– To było przed moimi czasami – powiedział Rivera. – Znaczy, wiem, kto to jest, chyba wszyscy wiedzą. Ale osobiście nie miałem z facetem do czynienia. Dlaczego?

– Był dziś w nocy w komendzie.

– W godzinie duchów?

– No. Mówił, że przyszedł pogadać z Dvorkiem o zabójstwie sprzed lat. Ale przyłapałam go, jak grzebał w twojej szafce.

Wskazała rząd biegnących przy ścianie pojemników na akta. Rivera pokręcił głową, zdezorientowany.

– W mojej szafce? – zdziwił się detektyw. – Co jest, do kurwy?

– Jak długo pracujesz w komisariacie w Hollywood, Cesar? – zapytała Ballard.

– Siedem lat, ale co to ma…

– Mówią ci coś imię i nazwisko Daisy Clayton? Dziewczyna zamordowana w dwa tysiące dziewiątym. Sprawa jest nadal otwarta, zaklasyfikowana jako zabójstwo na tle seksualnym.

Rivera pokręcił głową.

– To było przed moim przyjściem – powtórzył. – Wtedy robiłem na Hollenbeck.

Wstał, podszedł do szafek na akta i wyjął z kieszeni pęk kluczy, aby otworzyć górną z czterech swoich szuflad.

– Teraz jest zamknięte – powiedział. – I było zamknięte, kiedy stąd wczoraj wychodziłem.

– To ja zamknęłam, jak już sobie poszedł – oznajmiła Ballard.

Nie wspomniała o powyginanym spinaczu do papieru w szufladzie.

– Czy Bosch nie jest przypadkiem na emeryturze? – zdziwił się Rivera. – Jak się tu dostał? Chyba ma swój kod dziewięć-dziewięć-dziewięć.

Każdy funkcjonariusz policji otrzymywał tak zwany klucz 999, kod otwierający tylne drzwi wszystkich komisariatów w mieście. Stanowił zabezpieczenie na wypadek awarii systemu bądź przerwy w dostawie prądu, gdy normalny identyfikator elektroniczny nie działał. Władze miasta niespecjalnie gorliwie odbierały go tym, którzy przechodzili na emeryturę.

– Może, ale powiedział mi, że wpuścił go porucznik Munroe, żeby zaczekał tu na powrót Dvorka z patrolu – odrzekła Renée. – Bosch pozwolił sobie jednak na małą wycieczkę. Zauważyłam, jak przegląda akta. Akurat pracowałam sobie cicho w kącie, nie widział mnie.

– To on wspomniał o sprawie tej Daisy?

– Daisy Clayton. Nie, to Dvorek mi powiedział, że Bosch chciał o tym z nim pogadać. Dvorek zjawił się wtedy na miejscu jako pierwszy.

– Śledztwo przejął Bosch?

– Nie. Najpierw King i Carswell. Teraz jest w kompetencjach Otwartych i Nierozwiązanych, w centrali.

Rivera wrócił do swojego biurka, ale nie siadał. Wziął kubek z kawą i pociągnął długi łyk. Nagle oderwał go gwałtownie od ust.

– Cholera, wiem, czego on szukał! – oznajmił.

– Tak?

W głosie Ballard dało się słyszeć ponaglenie.

– Zacząłem tu pracę w chwili, gdy reorganizowano i przenoszono sekcję zabójstw do Biura Zachodniego – powiedział Rivera. – Dział przestępstw na tle seksualnym się rozrastał, przydzielono tam mnie. Razem z Sandovalem robiliśmy jako dodatkowe wsparcie, nie zastępstwo. Obaj przyszliśmy z Hollenbeck, rozumiesz.

– Rozumiem.

– Porucznik dał mi tę szafkę i klucz. Ale kiedy otworzyłem górną szufladę i chciałem upchnąć tam swoje rzeczy, okazało się, że jest pełna. Wszystkie cztery były pełne. Tak samo u Sandovala – jego szuflady też załadowano na maksa.

– Załadowano czym? Aktami?

– Nie, kartami wywiadu terenowego. Było ich tam całe mnóstwo, stosy. Faceci z wydziału zabójstw i inni detektywi lubili trzymać stare karty nawet po cyfryzacji. Wkładali je do szuflad, na wszelki wypadek.

Karty wywiadu terenowego, o których mówił Rivera, miały osiem na trzynaście centymetrów; wypełniali je funkcjonariusze na patrolu, po rozmowie z przesłuchiwaną na ulicy osobą. Na przedniej części takiego dokumentu znajdowały się dane identyfikacyjne, takie jak imię, nazwisko, data urodzenia, adres zamieszkania, przynależność do danego gangu, opis tatuaży oraz nazwiska znanych policji współpracowników. Tył pozostawał pusty – tam można było zapisywać ewentualne informacje pomocnicze na temat indagowanej osoby.

Policjanci nosili przy sobie albo wozili w radiowozach sporo takich kart – Ballard, pracując jako patrolowiec w komisariacie Pacific Division w Los Angeles, trzymała je pod osłoną przeciwsłoneczną w samochodzie. Na koniec zmiany przekazywała je oficerowi dyżurnemu, a personel urzędniczy wklepywał zawarte tam informacje do wydziałowej bazy danych, z której każdy mógł skorzystać. Jeśli jakieś nazwisko się powtarzało przy różnych zdarzeniach, dany oficer lub detektyw miał już gotowy zbiór faktów, adresów oraz powiązanych wspólników.

Amerykańska Unia Swobód Obywatelskich od dawna protestowała przeciwko używaniu przez policję kart wywiadu terenowego oraz gromadzeniu informacji od obywateli, którzy nie popełnili przestępstwa, nazywając tę praktykę niezgodnym z prawem wymuszeniem i rutynowo opisując ją też jako szantaż. Policja odparła wszystkie próby zastopowania owej działalności na gruncie prawnym. Wielu zwykłych funkcjonariuszy nazywało karty „drżączką nad złolami”, co stanowiło niezbyt subtelny przytyk do postawy AUSO.

– Dlaczego je tam trzymali? – spytała Ballard. – Przecież wszystko jest w bazie danych, łatwiej to odnaleźć.

– Nie wiem – odrzekł Rivera. – Na Hollenbeck nie ma takiego zwyczaju.

– I co z nimi zrobiłeś, wyrzuciłeś?

– No. Sandy i ja wyczyściliśmy te szuflady.

– Wszystko poszło do śmieci?

– Nie. Jeśli czegoś się w tej robocie nauczyłem, to tego, żeby nie być tym, który coś spieprzy. Wrzuciliśmy wszystko do pudeł i zanieśliśmy do magazynu. Niech ktoś inny ma z tym problem.

– Którego magazynu?

– Po drugiej stronie parkingu.

Renée skinęła głową. Wiedziała, że chodzi o jednopoziomowy budynek na południowym krańcu policyjnego parkingu, w którym kiedyś mieściło się biuro miejskiego zakładu komunalnego. Potem został on przekazany potrzebującym więcej miejsca organom ścigania. Dziś prawie go nie używano; w dwóch największych pomieszczeniach urządzono siłownię dla funkcjonariuszy oraz pełne materacy studio do ćwiczenia sztuk walki, jednakże mniejsze pokoje stały puste albo trzymano w nich różne materiały, bez ewidencjonowania.

– To było siedem lat temu? – zapytała.

– Mniej więcej. Nie przenieśliśmy wszystkiego za jednym razem. Najpierw wyczyściłem jedną szufladę, a kiedy się zapełniła i potrzebowałem kolejnej, to brałem się za nią. W ten sposób. Trwało to jakiś rok.

– Więc dlaczego myślisz, że Bosch szukał w nocy kart wywiadu terenowego?

Rivera wzruszył ramionami.

– Bo powinny się wśród nich znajdować także te z czasu popełnienia tamtego zabójstwa, prawda?

– Ale informacje z tych formularzy zostały już przeniesione do bazy danych.

– Pewnie tak. Tylko co wpiszesz do paska wyszukiwania? Kumasz, o co mi chodzi? Ten system jest niedoskonały. Jeżeli Bosch chciał się przekonać, kto się włóczył po Hollywood akurat w czasie morderstwa, to jak z tym kryterium miał przeszukać bazę danych?

Ballard skinęła głową na znak, że się zgadza, wiedziała jednak, że istnieje wiele innych sposobów na wydobycie informacji z formularzy wywiadu terenowego, na przykład kryteria geograficzne czy czasowe. Pomyślała, że w tej kwestii Rivera się raczej myli, ma natomiast rację co do samego Boscha. Bosch był detektywem starej szkoły, wolał zobaczyć karty „drżączki” na własne oczy i poznać nazwiska funkcjonariuszy, którzy pełnili służbę na ulicach Hollywood w chwili, gdy zamordowano Clayton.

– No dobra – mruknęła. – Spadam. Miłego. Uważaj na siebie.

– No, ty też, Ballard – odrzekł Rivera.

Z sali śledczych poszła do damskiej toalety na pierwszym piętrze, gdzie zdjęła żakiet i włożyła dres. Zamierzała wybrać się teraz do Venice, nastawić pranie, zabrać psa z nocnego hotelu, a potem wyskoczyć na plażę, z namiotem i długą deską surfingową. Po południu, wypoczęta, z opracowaną taktyką, podejmie próbę spotkania z Boschem.

Gdy przecinała parking za komendą policji, słońce poranka poraziło ją w oczy. Otworzyła pilotem centralny zamek swojego vana, zmiętą garsonkę rzuciła na fotel pasażera. Wtedy jej wzrok padł na stary budynek po biurze usług komunalnych na południowym krańcu postoju. Nagle zmieniła zamiary.

Za pomocą karty magnetycznej weszła do środka, gdzie kilku innych funkcjonariuszy nocnej zmiany wykonywało ćwiczenia fizyczne przed powrotem do domu po porannych godzinach szczytu. Zasalutowała im żartobliwie, po czym ruszyła korytarzem wiodącym do dawnych biur, wykorzystywanych obecnie jako magazyny. W pierwszym pokoju znajdowały się przedmioty pozyskane w trakcie jednego z prowadzonych przez nią śledztw. Rok temu przymknęła włamywacza, który gromadził w motelu rzeczy wyniesione z różnych domów, a także kupowane za kradzioną gotówkę i takież karty kredytowe. Mimo orzeczenia sądowego w tej sprawie po większość przedmiotów nikt się nie zgłosił. Wróciły więc do komendy w Hollywood, która dorocznie organizowała wystawę fantów dla ofiar, by miały wreszcie szansę odzyskać swoją własność.

W kolejnym pomieszczeniu tkwiły stosy kartonowych pudeł, pełne starych akt, które z rozmaitych powodów należało jeszcze trzymać. Ballard rozejrzała się po wnętrzu, po czym przesunęła kilka z nich tak, by się dostać do tych w głębi. Wkrótce otwierała zakurzony pojemnik z kartami wywiadu terenowego. Trafiła na żyłę złota.

Po dwudziestu minutach odseparowała dwanaście pudeł z kartami „drżączkowymi” i umieściła je szeregiem przy ścianie korytarza. Dzięki próbkom z każdego pojemnika zdołała ustalić, że powstały między rokiem 2006, gdy rozpoczęto digitalizację, a 2010, kiedy sekcja zabójstw w Hollywood została zlikwidowana.

Według obliczeń Ballard w każdym pudle znajdowało się do tysiąca kart, co oznaczało, że solidne zapoznanie się z nimi wszystkimi zajęłoby wiele godzin. Przez chwilę się zastanawiała, czy Bosch zamierzał to zrobić, czy może planował jakiś inny sposób wyszukiwania tej jednej konkretnej karty z owej nocy, w której Daisy Clayton zniknęła z ulicy.

Aby poznać odpowiedź, musiała zapytać samego Boscha. Na pudłach w korytarzu zostawiła kartkę z informacją, że mają tu stać, wróciła na parking i wsiadła do swojego vana, sprawdziwszy jeszcze taśmy przytrzymujące deskę surfingową na dachu. Krótko po tym, jak skierowano Ballard do pracy w komendzie w Hollywood, wyciekła plotka, że jest ona zamieszana w wewnętrzne śledztwo dotyczące molestowania seksualnego – znaleźli się w komisariacie tacy, którzy próbowali uprzykrzać jej życie. Czasem było to zwykłe tyranizowanie, czasem sytuacja szła znacznie dalej. Któregoś ranka, pod koniec zmiany, gdy Renée zatrzymała vana przed zdalnie otwieraną bramą policyjnej jednostki, jej deska surfingowa wysunęła się z mocowania na dachu i uderzyła w ogrodzenie. Wykonany z włókna szklanego „nos” deski pękł. Naprawiła ją sama, ale potem już każdego ranka sprawdzała taśmy zaciskowe.