Muzyka z kufra - Michael Connelly - ebook + audiobook + książka

Muzyka z kufra ebook

Connelly Michael

4,6
37,50 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Harry Bosch, detektyw z wydziału zabójstw policji Los Angeles, powraca do pracy z przymusowego urlopu. Pierwszą jego sprawą jest zabójstwo znanego producenta filmowego. Denata znaleziono z kulami w głowie w bagażniku rolls-royce’a. Wiele wskazuje na to, że stoi za tym mafia. Jednak wydział do walki z przestępczością zorganizowaną wykazuje zaskakujący brak zainteresowania sprawą. Harry uważa, że się mylą. Kiedy już wiele elementów zaczyna się układać, a detektyw nabiera przekonania, że stąpa po pewnym gruncie, wszystko wali się jak domek z kart. Bosch odkrywa spisek znacznie groźniejszy, niż sobie to wyobrażał, w którym on sam również staje się celem. Wiedziony instynktem i emocjami, porywczy Harry ma wiele do stracenia, tym razem nie chodzi o rozwiązanie sprawy, ale o przeżycie… „Jedna z najlepszych powieści tego roku”. — Booklist

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 567

Oceny
4,6 (135 ocen)
86
40
9
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Przemek1979

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo przyzwoity kryminał. Kolejne książki o Boschu są coraz lepsze
10
Tomsta6550

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna intryga, perypetie podnoszą tempo akcji. Ciężko się oderwać…
10
peterpancio1

Nie oderwiesz się od lektury

Harry Bosch yeeeah :)
00
Albi_Na

Dobrze spędzony czas

Dobra
00

Popularność




Trunk Music

Copyright © 1996 by Michael Connelly

All rights reserved.

Copyright © 2022 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2022 for the Polish translation by Anna Sznajder

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

Zdjęcie autora: © Mark DeLong Photography

Redakcja: Mariusz Kulan

Korekta: Iwona Wyrwisz, Magdalena Mierzejewska

ISBN: 978-83-8230-301-8

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E - wydanie 2022

1

Bosch zaczął słyszeć muzykę, kiedy jechał Mulholland Drive w kierunku przełęczy Cahuenga. Docierały do niego fragmenty smyczkowe i jakieś zbłąkane dźwięki instrumentów dętych, odbijające się echem od spieczonych letnim słońcem wzgórz i przytłumione jednostajnym szumem ruchu drogowego dobiegającego z autostrady Hollywood. Niczego mu to nie przypominało. Wiedział tylko, że się zbliża do źródła dźwięku.

Zwolnił, kiedy zobaczył samochody zaparkowane przy bocznej drodze żwirowej. Dwa policyjne sedany i radiowóz. Bosch zaparkował swojego chevroleta caprice’a za nimi i wysiadł. O zderzak radiowozu opierał się policjant. Między bocznym lusterkiem auta a słupkiem znaku po drugiej stronie drogi żwirowej rozpięto żółtą taśmę do odgradzania miejsc przestępstw, którą w Los Angeles zużywano na kilometry. Na białej tablicy pomazanej graffiti czarny napis głosił:

STRAŻ POŻARNA LOS ANGELES

GÓRSKA DROGA POŻAROWA

WSTĘP WZBRONIONY – PALENIE SUROWO WZBRONIONE!

Funkcjonariusz patrolu, wysoki mężczyzna o spalonej słońcem skórze i szczeciniastych blond włosach, wyprostował się na widok zbliżającego się Boscha. Rzeczą, na którą detektyw zwrócił uwagę poza wzrostem policjanta, była pałka wisząca u jego pasa. Musiał jej często używać, bo spod odrapanej czarnej akrylowej farby wyzierał aluminiowy trzonek. Gliniarze z ulicy dumnie nosili sprawdzoną w bojach broń – był to znak i niezbyt subtelne ostrzeżenie. A ten najwyraźniej lubił zadymy. Na naszywce nad kieszenią munduru widniało nazwisko policjanta: Powers. Spoglądał na Boscha przez okulary przeciwsłoneczne, choć zapadał już zmierzch i pomarańczowe chmury odbijały się w lustrzanych szkłach ray-banów. Był to jeden z tych zachodów słońca, które Boschowi kojarzyły się z łunami pożarów wzniecanych podczas zamieszek kilka lat wcześniej.

– Harry Bosch – oznajmił Powers ze zdziwieniem. – Kiedy wróciłeś do gry?

Bosch zanim odpowiedział, zawiesił na nim spojrzenie. Nie kojarzył Powersa, ale to nie miało znaczenia. Historię Boscha znał chyba każdy glina z komendy Hollywood.

– Właśnie teraz – odparł Bosch.

Nie zamierzał uścisnąć mu dłoni. Nie robił tego w miejscach przestępstw.

– Pierwsza sprawa po powrocie, co?

Bosch wyciągnął papierosa i go zapalił. Było to jawne pogwałcenie zasad, ale nie zamierzał się tym przejmować.

– Coś w tym stylu. – Zmienił temat: – Kogo tam mamy?

– Edgar i ta nowa osoba z komendy Pacific, jego bratnia dusza.

– Rider.

– Wszystko jedno.

Bosch tego nie skomentował. Wiedział, co kryje się za pogardą w głosie mundurowego. Nie liczyło się, że Kizmin Rider miała talent i była pierwszorzędną śledczą. Nic by to nie znaczyło dla Powersa, nawet gdyby Bosch mu o tym powiedział. Powers prawdopodobnie uważał, że istnieje tylko jeden powód, dla którego nadal nosił niebieski mundur policjanta zamiast złotej odznaki detektywa: był białym mężczyzną żyjącym w czasach, w których największe szanse na zatrudnienie i awans mają przedstawicielki mniejszości. Tej drażliwej kwestii lepiej było nie poruszać.

Powers uznał chyba, że brak odpowiedzi ze strony Boscha oznacza, że ten się z nim nie zgadza, i kontynuował:

– W każdym razie kazali mi puścić Emmy i Sida, kiedy tu dotrą. Chyba skończyli już sprawdzanie śladów. Możesz więc podjechać wozem, zamiast iść pieszo.

Minęła chwila, zanim Bosch zrozumiał, że Powers miał na myśli koronera i technika z Wydziału Kryminalistycznego. Policjant podał ich imiona, jakby miał na myśli dwoje ludzi zaproszonych na piknik. Bosch wszedł na chodnik, rzucił niedopalonego papierosa i starannie go rozdeptał. Wzniecenie pożaru pierwszego dnia pracy po powrocie do sekcji zabójstw byłoby niewskazane.

– Przejdę się – oznajmił. – A co z porucznik Billets?

– Jeszcze jej nie ma.

Bosch podszedł do swojego samochodu i przez otwarte okno sięgnął po teczkę. Następnie wrócił do Powersa.

– To ty go znalazłeś?

– Zgadza się – odparł z dumą Powers.

– Jak otworzyłeś bagażnik?

– Zawsze wożę wytrych w samochodzie. Otwarłem drzwi, a potem bagażnik.

– Dlaczego to zrobiłeś?

– To przez ten zapach. Nie da się go z niczym pomylić.

– Nałożyłeś rękawiczki?

– Nie miałem żadnych.

– Czego dotykałeś?

Powers musiał przez chwilę się zastanowić.

– Chyba tylko klamki i zamka bagażnika.

– Złożyłeś zeznanie Edgarowi albo Rider? Spisałeś coś?

– Jeszcze nic.

Bosch kiwnął głową.

– Posłuchaj, Powers, wiem, że jesteś z siebie dumny, ale następnym razem nie otwieraj samochodu, dobra? Każdy chce być detektywem, ale nie każdy się do tego nadaje. Tak właśnie można zatrzeć ślady na miejscu przestępstwa. Powinieneś to chyba wiedzieć.

Bosch zauważył, że gliniarz zaciska szczęki, a jego twarz robi się bordowa.

– To ty posłuchaj, Bosch – odparł. – Wiem tylko, że gdybym zgłosił podejrzany wóz, który capi, jakby miał trupa w bagażniku, pewnie byście powiedzieli „Co ten Powers chrzani?” i zostawilibyście go gnijącego na słońcu, a wtedy wasze miejsce zbrodni szlag by trafił.

– Być może, ale wtedy to my spieprzylibyśmy sprawę. A tak, to ty dałeś dupy, zanim zaczęliśmy tu jakiekolwiek działania.

Nadal wkurzony Powers już się nie odezwał. Bosch odczekał chwilę, gotowy, by kontynuować dyskusję, ale jednak tego nie zrobił.

– Możesz podnieść taśmę?

Powers podszedł do policyjnej taśmy. Poruszał się pewnym krokiem weterana ulicy. Bosch przypuszczał, że ma około trzydziestu pięciu lat. W Los Angeles człowiek szybko się uczy takiego kroku, tak samo jak w Wietnamie. Powers uniósł żółtą taśmę i przepuścił Boscha. Kiedy detektyw go mijał, gliniarz rzucił:

– Tylko się nie zgub.

– Dobre, Powers. To ci się udało.

Zarośla po obu stronach wąskiej drogi pożarowej sięgały Boschowi do pasa. Śmieci i potłuczone szkło walały się na żwirze – tak intruzi reagowali na tablicę przy wjeździe. Bosch przypuszczał, że droga była ulubionym miejscem spotkań nastolatków z miasta rozciągającego się poniżej.

Im dalej szedł, tym wyraźniej słyszał muzykę. Mimo to nadal nie potrafił jej rozpoznać. Po jakichś pięciuset metrach dotarł do wysypanej żwirem polanki, gdzie jak przypuszczał, rozstawiano sprzęt gaśniczy w razie pożaru lasu na okolicznych wzgórzach. Teraz była miejscem zbrodni. Na przeciwległym krańcu polanki Bosch dostrzegł białego rolls-royce’a silver clouda. Obok samochodu stali jego partnerzy, Rider i Edgar. Rider szkicowała na podkładce miejsce zdarzenia, a Edgar pracował z taśmą mierniczą i podawał wyniki pomiarów. Edgar pomachał Boschowi na powitanie dłonią w lateksowej rękawiczce i zwinął taśmę.

– Gdzieś ty się podziewał, Harry?

– Malowałem – odparł Bosch, podchodząc do nich. – Musiałem się umyć, przebrać i posprzątać.

Kiedy Bosch dotarł na skraj polanki, jego oczom ukazał się widok na dole. Byli na brzegu skarpy nad Hollywood Bowl. Okrągła muszla koncertowa znajdowała się po lewej, niecałe pięćset metrów od nich. To właśnie stamtąd dobiegała muzyka. Orkiestra filharmoniczna Los Angeles grała koncert na koniec sezonu, w weekend Święta Pracy. Bosch patrzył na tysiące ludzi zajmujących rozciągającą się po przeciwnej stronie kanionu widownię i cieszących się jednym z ostatnich niedzielnych wieczorów tego lata.

– Jezu – jęknął głośno, zdając sobie sprawę z kłopotliwej sytuacji.

Edgar i Rider podeszli do niego.

– Co mamy? – spytał Bosch.

Odpowiedziała mu Rider:

– Biały mężczyzna w bagażniku. Został zastrzelony. Na razie wiemy tylko tyle. Nie ruszaliśmy go, ale zawiadomiliśmy już kogo trzeba.

Bosch ruszył w stronę rolls-royce’a, omijając po drodze pozostałości ogniska, które kiedyś rozpalono na środku polanki. Jego partnerzy podążyli za nim.

– Można już? – spytał detektyw, kiedy zbliżył się do samochodu.

– Tak, już go przeszukaliśmy – odpowiedział Edgar. – Wiele nie znaleźliśmy. Mały wyciek pod samochodem. I to tyle. Dawno nie widziałem tak czystej roboty.

Jerry Edgar, wezwany z domu jak reszta zespołu, miał na sobie niebieskie dżinsy i biały T-shirt. Na lewej piersi na jego koszulce widniał rysunek odznaki i nazwa: Wydział Zabójstw Policja Los Angeles. Kiedy mijał Boscha, Harry zobaczył, że na jego plecach znajdował się napis: „Nasz dzień się zaczyna, kiedy wasz się kończy”. Ciasno dopasowany T-shirt ostro kontrastował z ciemną skórą Edgara i podkreślał jego mocno umięśnioną górną część ciała, kiedy krokiem sportowca zmierzał w kierunku rollsa. Bosch na przestrzeni sześciu lat czasami z nim pracował, ale nigdy nie zacieśnili tej relacji na gruncie prywatnym. Po raz pierwszy Boschowi przyszło na myśl, że Edgar jest wysportowany i z pewnością regularnie ćwiczy.

Zjawienie się w pracy w innym stroju niż jeden z jego eleganckich garniturów Nordstroma było nietypowe dla Edgara. Bosch się domyślał, co stało za tą decyzją. Jego nieformalny strój niemal mu gwarantował, że nie będzie musiał odwalać brudnej roboty, na przykład informować rodziny o śmierci bliskiej osoby.

Zwolnili, kiedy byli blisko rollsa, jakby mogli się zarazić tym, co krył bagażnik. Samochód zaparkowano tyłem w kierunku południowym, co sprawiało, że był widoczny dla widzów zajmujących miejsca na wyższych poziomach amfiteatru po przeciwnej stronie. Bosch ponownie rozpatrzył ich sytuację.

– Chcecie go wyciągnąć na oczach tych wszystkich ludzi pijących wino i raczących się przekąskami? – spytał. – Jak to według ciebie będzie wyglądało w wieczornych wiadomościach?

– Cóż… – odparł Edgar. – Uznaliśmy, że decyzję zostawimy tobie, Harry. W końcu to ty jesteś trójką.

Edgar się uśmiechnął i puścił do niego oko.

– Jasne – prychnął Bosch. – Jestem trójką.

Ciągle jeszcze nie oswoił się z tym, że został tak zwanym szefem zespołu. Minęło niemal półtora roku, odkąd ostatnio prowadził śledztwo w sprawie zabójstwa, nie mówiąc już o kierowaniu trzyosobowym zespołem śledczym. Kiedy w styczniu wrócił do komendy Hollywood po przymusowym urlopie zdrowotnym z powodu stresu, przydzielono go do sekcji kradzieży. Szef biura detektywów, porucznik Grace Billets, wyjaśniła mu, że w ten sposób będzie mógł stopniowo i łagodnie wrócić do dawnych obowiązków. Wiedział, że kłamała i umieściła go tam, gdzie jej kazano, ale przyjął degradację bez słowa skargi. Był pewien, że w końcu sami się do niego zgłoszą.

Po ośmiu miesiącach przerzucania papierów i aresztowaniu kilku złodziei Bosch został wezwany do biura porucznik Billets. Przełożona oznajmiła mu, że zamierza wprowadzić pewne zmiany w komendzie. Odsetek zabójstw wykrytych przez wydział spadł do najniższego poziomu w historii. Wyjaśniano mniej niż połowę spraw. Billets przejęła dowodzenie biurem niecały rok wcześniej i trudno było jej przyznać, że do największego pogorszenia wyników doszło za jej czasów. Bosch mógł jej wyjaśnić, że ten spadek wynikał z faktu, że nie stosowała tych samych statystycznych trików co jej poprzednik, Harvey Pounds, który zawsze znajdował sposób, żeby podbić wyniki wykrywalności spraw, ale zostawił to dla siebie. Nie odzywał się, kiedy porucznik Billets przedstawiała swój plan.

Jego pierwsza część przewidywała przywrócenie Boscha do sekcji zabójstw na początku września. Miejsce Boscha w sekcji kradzieży miał zająć Selby, detektyw, który wyraźnie się obijał. Billets planowała też wprowadzić do biura młodą i zdolną detektyw Kizmin Rider, z którą wcześniej współpracowała w komendzie Pacific. Następnym posunięciem Billets – najbardziej radykalnym w jej planie – była zmiana funkcjonującego dotychczas systemu pracy detektywów w parach. Dziewięcioro śledczych z sekcji zabójstw podzieliła na trzyosobowe zespoły. Każdym z nich miał dowodzić detektyw trzeciego stopnia. Bosch spełniał ten warunek. Został szefem zespołu numer jeden.

Argumenty przemawiające za takimi zmianami wydawały się rozsądne – przynajmniej na papierze. Większość śledztw w sprawie zabójstw jest zakańczana w ciągu czterdziestu ośmiu godzin od ujawnienia przestępstwa lub pozostaje niewyjaśniona już na zawsze. Billets dążyła do zwiększenia liczby rozwiązanych spraw i zamierzała przypisać więcej detektywów do każdej z nich. Częścią jej planu, która nie wyglądała za dobrze na papierze, było to, że do tej pory mieli cztery pary śledczych pracujących nad sprawami zabójstw. Zmiany zakładały, że każdy detektyw będzie pracował nad co trzecią sprawą, a nie jak to było wcześniej – nad co czwartą. Oznaczało to więcej spraw, pracy, więcej czasu spędzonego w sądzie, dodatkowe nadgodziny i większą dawkę stresu. Chyba tylko nadgodziny dało się uznać za coś pozytywnego. Billets była jednak twarda i zbytnio jej nie obchodziło narzekanie detektywów. Jej sposób działania przysporzył jej mało subtelne przezwisko.

– Ktoś już rozmawiał z Żyletą? – spytał Bosch.

– Dzwoniłam do niej – odpowiedziała Rider. – Wyjechała na weekend do Santa Barbara. Zostawiła swój numer na biurku. Wraca wcześniej, ale nadal dzieli ją od nas jakieś półtorej godziny. Mówiła, że będzie musiała najpierw podrzucić męża do domu i potem pewnie przyjedzie od razu tutaj.

Bosch skinął głową i podszedł do tylnej części rollsa. Od razu uderzył go specyficzny zapach. Mimo że był ledwo wyczuwalny, nie dało się go pomylić z jakimkolwiek innym. Ponownie pokiwał głową. Postawił teczkę na ziemi, otworzył ją i z kartonowego pudełka wyciągnął parę lateksowych rękawiczek. Następnie zamknął teczkę i przełożył ją za siebie.

– Dobra, rzućmy na to okiem – oznajmił, naciągając rękawiczki na dłonie. Nie cierpiał tego uczucia. – Stańcie bliżej. Nie chcemy, żeby ludzie z amfiteatru zobaczyli więcej, niż powinni.

– Nie wygląda to przyjemnie – oznajmił Edgar, zbliżając się do bagażnika.

Wszyscy troje stanęli blisko siebie przy bagażniku rollsa, żeby zasłonić go przed wzrokiem melomanów. Bosch był jednak pewny, że ktoś wyposażony w dobrej jakości lornetkę mógłby dostrzec, co tu się dzieje. To było Los Angeles.

Zanim otworzył bagażnik, dostrzegł spersonalizowaną tablicę rejestracyjną. Widniał na niej napis: TNA. Zanim Bosch się odezwał, Edgar odpowiedział na niezadane przez niego pytanie.

– Od TNA Productions. Na Melrose.

– T and A Productions?

– Nie, od liter Te-eN-A, tak jak na tablicy.

– Gdzie dokładnie na Melrose?

Edgar wyjął notatnik z kieszeni i go przekartkował. Podany przez niego adres wydawał się Boschowi znajomy, ale nie rozpoznał go. Wiedział, że to jest gdzieś niedaleko Paramountu, zajmującego całą północną cześć kwartału 5500. Rozległe studio otaczały mniejsze firmy produkcyjne i ministudia. Przypominały ławicę rybek krążących wokół pyska rekina w nadziei, że załapią się na jakieś resztki, których ten nie pożre.

– Dobra, do roboty.

Skupił uwagę ponownie na bagażniku. Zobaczył, że klapę przymknięto ostrożnie, żeby zamek się nie zatrzasnął. Uniósł ją delikatnie palcem w lateksowej rękawiczce.

Z bagażnika wydobywał się mdlący odór śmierci. Bosch od razu pomyślał, że teraz chętnie zapaliłby papierosa, ale już dawno się tego oduczył. Wiedział, co prawnik obrony mógłby zdziałać z odrobiną popiołu z papierosa gliniarza na miejscu przestępstwa. Uzasadnione wątpliwości co do winy oskarżonego budowano już na słabszych podstawach.

Pochylił się, żeby się przyjrzeć zawartości bagażnika, uważając, aby nie dotknąć zderzaka spodniami. W bagażniku znajdowały się zwłoki mężczyzny. Jego skóra przybrała szarobiałą barwę. Miał na sobie drogie ubranie: lniane spodnie z zaprasowanym kantem i mankietami, jasnoniebieską koszulę z kwiecistym wzorem i skórzaną marynarkę. Jego stopy były bose.

Denat leżał na prawym boku w pozycji embrionalnej, jednak dłonie miał za plecami, a nie złożone na klatce piersiowej.

Bosch doszedł do wniosku, że związano mu ręce za plecami, ale więzy potem usunięto, najpewniej już po tym, jak mężczyzna zmarł. Przyjrzał się uważniej i dostrzegł małe otarcie na lewym nadgarstku, które prawdopodobnie powstało, kiedy ofiara usiłowała się uwolnić. Mężczyzna miał zamknięte oczy, a w ich kącikach widniała jakaś biaława, niemal przezroczysta substancja.

– Kiz, będziesz robiła notatki z oględzin.

– Jasne.

Bosch nachylił się głębiej do bagażnika. Zobaczył krwawą pianę zaschniętą na ustach i nosie denata. Jego włosy pokrywała skorupa z krwi, która była też na jego ramionach i na wyściółce bagażnika w postaci stężałej kałuży. Bosch dostrzegł dziurę w podłodze bagażnika, przez którą krew przeciekła na żwir. Znajdowała się ona około trzydziestu centymetrów od głowy ofiary w metalowym podłożu pod wykładziną. Jej równe krawędzie świadczyły o tym, że została wycięta. To nie była dziura po kuli, lecz pewnie jakiś odpływ lub otwór po śrubie, która się poluzowała pod wpływem wibracji i wypadła.

W zmasakrowanej głowie mężczyzny Bosch dostrzegł dwie rany wlotowe o postrzępionych brzegach. Znajdowały się w tylnej części czaszki, czyli na guzowatości potylicznej. Automatycznie przypomniał sobie ten naukowy termin. Liczne autopsje zrobiły swoje. Włosy wokół ran były zwęglone przez gazy, które wydobyły się z lufy podczas strzału. Na skórze głowy dostrzegł drobinki prochu. Strzał oddano z bliska. Nie widział ran wylotowych. Obstawiał, że pociski były kalibru dwadzieścia dwa. Odbijają się w czaszce niczym kulki wrzucone do pustego słoika.

Bosch podniósł wzrok i zauważył niewielki rozbryzg krwi na wewnętrznej stronie klapy bagażnika. Przyglądał się plamkom przez dłuższą chwilę, a potem się cofnął i wyprostował. Obejmował teraz wzrokiem cały bagażnik i odhaczał w głowie punkty z listy. Ponieważ nie znaleziono śladów krwi na drodze dojazdowej do polanki, nie miał wątpliwości, że mężczyznę zastrzelono tu na miejscu, w bagażniku. Mimo to były jeszcze inne niewiadome. Dlaczego tutaj? Dlaczego nie miał butów ani skarpet? Dlaczego ściągnięto mu więzy z nadgarstków? Odsunął na chwilę te pytania.

– Sprawdziłeś, czy ma portfel? – spytał, nie patrząc na swoich partnerów.

– Jeszcze nie – odparł Edgar. – Rozpoznajesz go?

Bosch po raz pierwszy przyjrzał się twarzy ofiary. Nadal widniał na niej strach. Mężczyzna zamknął oczy. Wiedział, co go czeka. Bosch się zastanawiał, czy biaława substancja w kącikach jego oczu to wysuszone łzy.

– Nie, a ty?

– Nie. Tutaj mało co widać.

Bosch ostrożnie podniósł tył skórzanej marynarki, ale nie dostrzegł portfela w żadnej z tylnych kieszeni spodni denata. Rozchylił marynarkę i zobaczył portfel w kieszeni wewnętrznej, na której widniała naszywka ze sklepu Freda Habera z męską odzieżą. Bosch dostrzegł też papierowe etui na bilet lotniczy. Drugą ręką sięgnął do marynarki i wyciągnął obie rzeczy.

– Pomóż mi z klapą – powiedział, odsuwając się od samochodu.

Edgar przymknął ją tak delikatnie, jak grabarz zamyka wieko trumny. Bosch podszedł do swojej teczki, kucnął i położył na niej dwie znalezione rzeczy.

Najpierw otworzył portfel. W kieszonkach po lewej stronie tkwiły karty kredytowe, a po prawej, za plastikową osłonką, widniało prawo jazdy. Dokument wystawiono na Anthony’ego N. Alisa.

– Anthony N. Aliso – powiedział Edgar. – Zdrobniale Tony. TNA. TNA Productions.

Według informacji na prawie jazdy Aliso mieszkał w Hidden Highlands, małej enklawie w pobliżu Mulholland na Hollywood Hills. Było to jedno z tych miejsc ogrodzonych murem, strzeżonych przez całą dobę przez ochroniarzy, rekrutowanych najczęściej spośród byłych lub dorabiających po służbie policjantów. Adres doskonale pasował do rolls-royce’a.

W kieszonce portfela Bosch znalazł plik banknotów. Nie wyciągając pieniędzy, oszacował, że są tam dwa banknoty studolarowe i dziewięć dwudziestek. Podał kwotę na głos, żeby Rider mogła ją zanotować. Następnie otworzył etui na bilety lotnicze. W środku był bilet w jedną stronę linii American Airlines z Las Vegas do Los Angeles na piątek na godzinę dwudziestą drugą pięć. Dane z biletu pasowały do tych z prawa jazdy. Bosch sprawdził tylne skrzydełko etui, ale nie było tam żadnej naklejki czy kwitka, które wskazywałyby, że właściciel biletu nadał bagaż. Zaciekawiony Bosch odłożył portfel i etui na teczkę i poszedł zajrzeć przez okna do samochodu.

– Nie ma bagażu?

– Nie – odpowiedziała Rider.

Bosch wrócił do bagażnika i ponownie podniósł klapę. Przyglądając się ciału, podciągnął palcami rękaw marynarki denata. Na jego nadgarstku widniał złoty rollex z kopertą inkrustowaną diamentami.

– Szlag.

Bosch się odwrócił. To był Edgar.

– Co?

– Mam zawiadomić WPZ?

– Dlaczego?

– Makaroniarskie nazwisko, żadnej kradzieży, dwie kulki w tył głowy. To wygląda jak robota na zamówienie. Powinniśmy zawiadomić WPZ.

– Jeszcze nie.

– Mówię ci, Żyleta na pewno będzie chciała to zrobić.

– Zobaczymy.

Bosch ponownie spojrzał na ciało. Uważnie się przyjrzał wykrzywionej i zakrwawionej twarzy. A potem opuścił klapę bagażnika. Przeszedł na brzeg polanki. Z tego miejsca rozpościerał się wspaniały widok na miasto. Patrząc na wschód ponad rozległym Hollywood, z łatwością dostrzegał majaczące w mgiełce iglice budynków w centrum. Na stadionie Dodgersów zapalono już światła przed wieczornym meczem. Drużyna szła łeb w łeb z Colorado. Do końca rozrywek został miesiąc, a podczas dzisiejszego meczu miotaczem miał być Nomo. Bosch miał bilet w wewnętrznej kieszeni marynarki. Ale wiedział, że zabranie go ze sobą było jedynie wyrazem jego pragnienia. Tego wieczoru nie miał żadnej szansy na choćby zbliżenie się do stadionu. Wiedział też, że Edgar ma rację. To zabójstwo wykazywało wszelkie znamiona roboty mafijnej. Należało zawiadomić Wydział Przestępczości Zorganizowanej – może nie przejąłby całkowicie tego dochodzenia, ale przynajmniej służyłby radą. Bosch jednak opóźniał zgłoszenie. Minęło sporo czasu, odkąd ostatnio prowadził jakąś sprawę. Nie chciał się jeszcze poddawać.

Ponownie spojrzał na Bowl. Wyglądało na to, że sprzedano wszystkie bilety i publiczność szczelnie wypełniała rzędy na zboczu wzgórza naprzeciwko. Sekcje siedzeń najbardziej oddalonych od muszli koncertowej znajdowały się najwyżej i niemal na tym samym poziomie, na którym zaparkowano rollsa. Bosch się zastanawiał, ilu ludzi w tej chwili mu się przyglądało. Powrócił myślami do problemu, przed którym stanął. Musiał rozpocząć śledztwo. Wiedział jednak, że jeśli wyciągnie ciało z bagażnika na oczach tylu widzów, na władze miejskie i wydział spadnie lawina krytyki.

Po raz kolejny odniósł wrażenie, że Edgar czyta w jego myślach.

– Do diabła z tym, Harry, ich to nie ruszy. Podczas festiwalu jazzowego kilka lat temu jakaś para bzykała się właśnie w tym miejscu przez pół godziny. Kiedy skończyła, nagrodzono ją owacjami na stojąco. Facet podniósł się golusieńki i złożył ukłon.

Bosch spojrzał na niego, żeby sprawdzić, czy żartuje.

– Czytałem o tym w „Timesie”. Mają tam kolumnę „Takie rzeczy tylko w LA”.

– Jerry, to jest orkiestra filharmoniczna. To inna widownia, rozumiesz? I nie chcę, żeby to trafiło do tej rubryki z sensacjami z LA. Rozumiemy się?

– Spoko, Harry.

Bosch spojrzał na Rider. Na razie za wiele nie powiedziała.

– Co o tym sądzisz, Kiz?

– Nie wiem. To ty jesteś trójką.

Rider była drobna, miała metr pięćdziesiąt wzrostu i z bronią ważyła nie więcej niż czterdzieści pięć kilogramów. Nie dostałaby się do policji, gdyby wydział nie poluzował wymogów fizycznych, żeby przyciągnąć więcej kobiet do służby. Miała jasnobrązową skórę i wyprostowane, przycięte krótko włosy. Tego dnia włożyła dżinsy, różową koszulę i czarny żakiet, który na jej drobnym ciele nie maskował zbyt dobrze glocka siedemnaście kalibru dziewięć milimetrów noszonego na prawym biodrze.

Billets powiedziała Boschowi, że pracowała z Rider w komendzie Pacific. Rider zajmowała się kradzieżami i oszustwami, ale czasami wzywano ją do pomocy przy sprawach zabójstw, gdy w grę wchodziły sprawy finansowe. Billets twierdziła, że Rider potrafi przeanalizować miejsce przestępstwa równie dobrze jak najbardziej doświadczeni śledczy zajmujący się zabójstwami. Porucznik pociągnęła za odpowiednie sznurki, żeby załatwić Rider przeniesienie, ale już pogodziła się z tym, że tamta nie zagrzeje długo miejsca w komendzie – miała szansę na awans. To, że reprezentowała czarną mniejszość, wykazywała się talentem i najwyraźniej ktoś w Centrum Parkera jej mocno kibicował – Billets nie była pewna kto – niemal gwarantowało, że jej służba w Hollywood nie potrwa zbyt długo. Miała zdobyć ostatnie szlify, zanim zajmie jakieś ważne stanowisko w Szklanym Domu.

– Co z ekipą z warsztatu? – spytał Bosch.

– Jeszcze jej nie wezwałam – odparła Rider. – Uznałam, że spędzimy tu trochę czasu, zanim ruszymy samochód.

Bosch skinął głową. Był pewny, że właśnie to powie. Ekipa z warsztatu policyjnego była zazwyczaj wzywana jako ostatnia ze służb na miejsce przestępstwa. Przeciągał sprawę, usiłując podjąć decyzję – zadawał pytania, na które już znał odpowiedzi.

W końcu postanowił, co należy zrobić.

– Dobra, dzwoń – wydał polecenie. – Powiedz, żeby przyjechali teraz. I każ im przywieźć lawetę. Dobra? Nawet jeśli mają w okolicy auto z hakiem holowniczym, niech zawrócą. Przekaż im, że to musi być laweta. W mojej teczce znajdziesz telefon.

– Robi się – odpowiedziała Rider.

– Po co laweta, Harry? – spytał Edgar.

Bosch nie odpowiedział.

– Zabieramy cały majdan – wyjaśniła Rider.

– Co? – zdziwił się Edgar.

Rider sięgnęła do teczki, nie odpowiadając. Bosch powstrzymał uśmiech. Wiedziała, co zamierzał, a on zaczął dostrzegać jej umiejętności, o których wspominała Billets. Wyciągnął papierosa i go zapalił. Wsadził wypaloną zapałkę za folię, którą była owinięta paczka, i schował całość do kieszeni marynarki. Kiedy palił, dotarło do niego, że dźwięk na skraju polanki, gdzie mógł patrzeć bezpośrednio na Hollywood Bowl, był o wiele lepszy. Po kilku chwilach rozpoznał grany utwór.

– Szeherezada – oznajmił.

– Że co? – spytał Edgar.

– Ten utwór toSzeherezada. Słyszałeś to kiedyś?

– Nie jestem pewien, czy ja to teraz słyszę. Cały ten pogłos.

Bosch pstryknął palcami. Nagle zaświtała mu w głowie myśl. Oczami wyobraźni zobaczył bramę inspirowaną Łukiem Triumfalnym z Paryża.

– Ten adres przy ulicy Melrose – powiedział Bosch. – To jest blisko Paramountu. Jedno z tych małych studiów, na których żeruje gigant. To chyba Archway.

– Tak? Chyba masz rację.

Podeszła do nich Rider.

– Laweta już jedzie – poinformowała. – Będą tu za mniej więcej piętnaście minut. Poinformowałam też kryminalistyków i koronera. Też już są w drodze. Ekipa z laboratorium pojechała na wezwanie do jakiegoś wtargnięcia do domu w Nichols Canyon, więc powinni szybko tu dotrzeć.

– Świetnie – powiedział Bosch. – Rozmawialiście już z tym wyrywnym gliniarzem?

– Tylko wstępnie – odparł Edgar. – Nie nasz typ, więc stwierdziliśmy, że zostawimy go szefowi.

Edgar chciał chyba w ten sposób zasygnalizować, że wyczuwa rasistowską wrogość Powersa do siebie i Rider.

– Dobra, zajmę się nim – odpowiedział Bosch. – Skończcie szkice, a potem jeszcze raz rozejrzyjcie się tutaj. Sprawdźcie inne miejsca.

W tym momencie zdał sobie sprawę, że nie musiał im wydawać poleceń.

– Przepraszam. Przecież wiecie, co robić. Wszystko zgodnie z zasadami. Wydaje mi się, że to będzie osiem na dziesięć.

– A co z WPZ? – spytał Edgar.

– Mówiłem, jeszcze nie.

– Osiem na dziesięć? – powtórzyła Rider ze zdezorientowaną miną.

– Sprawa osiem na dziesięć – wyjaśnił Edgar. – Sprawa znanej osoby. Ktoś ze świata filmu. Jeśli w tym bagażniku rzeczywiście mamy jakiegoś ważniaka z Archway, zaraz zlecą się tu media. I to całymi stadami. Truposz w bagażniku własnego rollsa to jest news, a truposz z branży filmowej w bagażniku własnego rollsa to jest meganews.

– Archway?

Bosch odsunął się od nich. Edgar wyjaśniał partnerce, co może wyniknąć z połączenia morderstwa, mediów i przemysłu filmowego w Hollywood.

Bosch polizał palce, żeby zgasić papierosa, i wsunął go obok zużytej zapałki za celofanową owijkę pudełka. Wolnym krokiem ruszył z powrotem w kierunku Mulholland, przyglądając się ponownie żwirowej drodze. Ale na niej i w pobliskich krzakach było tyle śmieci, że nie dało się ocenić, czy cokolwiek – butelka po piwie, pet, zużyta prezerwatywa – jest jakoś powiązane z rolls-royce’em. Szczególnie wypatrywał śladów krwi. Gdyby na drodze znaleźli krew ofiary, mogłoby to dowodzić, że mężczyznę zabito gdzie indziej i potem przewieziono. Brak krwi prawdopodobnie oznaczał, że do morderstwa doszło na polance.

Kiedy szukał śladów, dotarło do niego, że czuje się zrelaksowany i może nawet szczęśliwy. Wrócił do pracy i ponownie wypełniał swoją misję. Bosch miał świadomość, że poprawę samopoczucia zawdzięcza śmierci człowieka, jednak szybko się rozgrzeszył z poczucia winy. Ten mężczyzna skończyłby w bagażniku niezależnie od tego, czy Bosch wróciłby do wydziału zabójstw czy nie.

Kiedy Bosch dotarł na Mulholland, zobaczył dwa wozy strażackie. Wokół nich stały dwa zastępy strażaków, którzy najwyraźniej na coś czekali. Zapalił kolejnego papierosa i spojrzał na Powersa.

– Macie problem – oznajmił mundurowy.

– Jaki?

Zanim Powers udzielił odpowiedzi, jeden ze strażaków do nich podszedł. Miał na głowie biały hełm dowódcy.

– Pan tu dowodzi? – spytał.

– Zgadza się.

– Komendant Jon Friedman – przedstawił się strażak. – Mamy problem.

– Podobno.

– Koncert w amfiteatrze skończy się za dziewięćdziesiąt minut. Potem mamy zaplanowany pokaz sztucznych ogni. Rzecz w tym, że ten gościu twierdzi, że macie tu jakieś zwłoki i miejsce przestępstwa. I to właśnie jest ten problem. Jeśli nie możemy tam dotrzeć i zabezpieczyć terenu przed pokazem sztucznych ogni, nie będzie żadnych fajerwerków. Nie możemy na to pozwolić. Jeśli nie zajmiemy odpowiedniej pozycji, całe zbocze może się zająć ogniem od jednej zbłąkanej petardy. Rozumie pan?

Bosch zauważył, że Powers uśmiecha się kpiąco. Zignorował to i skupił uwagę na Friedmanie.

– Ile czasu potrzebujecie, żeby rozstawić swój sprzęt?

– Wystarczy nam dziesięć minut. Musimy tam być, zanim zostanie odpalona pierwsza raca.

– Dziewięćdziesiąt minut?

– Teraz to już jakieś osiemdziesiąt pięć. Będziemy tu mieli masę wkurzonych ludzi, jeśli nie zobaczą fajerwerków, dla których tu przyszli.

Do Boscha dotarło, że tak właściwie to nie on tu podejmuje decyzje.

– Zaczekajcie. Ogarniemy się z tym w godzinę i piętnaście minut. Nie odwołujcie pokazu.

– Jest pan pewien?

– Może pan na to liczyć.

– Detektywie?

– Słucham?

– Łamie pan przepisy tym papierosem.

Skinął głową w stronę znaku zabazgranego graffiti.

– Przepraszam.

Bosch wyszedł na drogę, żeby zgasić papierosa, podczas gdy Friedman wrócił do swoich ludzi, żeby przekazać przez radio wiadomość, że pokaz się odbędzie.

Bosch uświadomił sobie niebezpieczeństwo tej sytuacji i dogonił mężczyznę.

– Komendancie, może pan powiedzieć, że pokaz się odbędzie, ale niech pan nie ujawnia wiadomości, że mamy tu zwłoki. Nie potrzeba nam tu ludzi z mediów ani helikopterów krążących nad nami.

– Nie ma sprawy.

Bosch mu podziękował i obrócił się do Powersa.

– Nie dacie rady oczyścić miejsca przestępstwa w godzinę i piętnaście minut – zawyrokował Powers. – Koroner jeszcze nie dotarł.

– Zostaw to mnie, Powers. Spisałeś już coś?

– Jeszcze nie. Rozmawiałem ze strażakami. Byłoby łatwiej, gdyby ktoś z was miał radio.

– No to opowiedz mi o tym raz jeszcze, od początku.

– A oni? – spytał Powers, kiwając głową w kierunku polanki. – Dlaczego żadne z nich ze mną nie rozmawia? Edgar albo Rider?

– Bo są zajęci. Opowiesz mi to wszystko jeszcze raz czy nie?

– Już ci wszystko powiedziałem.

– Od początku, Powers. Wiem już, co zrobiłeś po tym, jak sprawdziłeś samochód. Co sprawiło, że postanowiłeś to zrobić?

– Nie mam wiele do powiedzenia. Zwykle zjawiam się tu na każdej zmianie i przeganiam łazęgi.

Wskazał na szczyt wzgórza po drugiej stronie Mulholland. Na grzbiecie wzniesienia widniał rząd domów na wspornikach. Wyglądały jak przyczepy kempingowe zawieszone w powietrzu.

– Ludzie stamtąd ciągle wydzwaniają na posterunek i skarżą się, że organizowane są tu ogniska, popijawy, jakieś czarne msze i cholera wie co jeszcze. Pewnie im to psuje widok, a nie chcą, żeby cokolwiek zaburzało ekskluzywny krajobraz. Więc przychodzę tu i przeganiam śmieci. To zwykle jakieś znudzone szczyle z Doliny. Straż pożarna zamykała kiedyś tę bramę, ale rozwalił ją jakiś gnojek. To było pół roku temu. Miasto potrzebuje co najmniej roku, żeby naprawić tutaj cokolwiek. Szlag, trzy tygodnie temu zgłosiłem zapotrzebowanie na baterie i nadal na nie czekam. Gdybym sam sobie ich nie kupił, odwalałbym tu pieprzoną straż nocną bez latarki. Miasta to nie obchodzi. Miasto…

– A co z rollsem, Powers? Trzymaj się tematu.

– Zwykle docieram tu już po zmroku, ale z powodu koncertu w amfiteatrze dzisiaj wybrałem się wcześniej. I wtedy zauważyłem rollsa.

– Przyszedłeś sam z siebie? Żadnej skargi od mieszkańców ze wzgórza?

– Nie, pomyślałem, że wpadnę tu z powodu koncertu. Pomyślałem, że pewnie ktoś wlezie na zamknięty teren.

– I pojawił się ktoś?

– Kilka osób. Ludzie, którzy chcieli posłuchać muzyki. Ale inni niż zwykle. To byli raczej amatorzy wyrafinowanej muzyki. Kiedy wszystkich ich stąd przegoniłem, został tylko rolls-royce. Ale nie było w nim kierowcy.

– Więc postanowiłeś to sprawdzić.

– Właśnie, no i jeszcze ten charakterystyczny zapach. Otwarłem bagażnik wytrychem i wtedy go zobaczyłem. W środku leżał sztywniak. Potem oddaliłem się od samochodu i wezwałem zawodowców.

W sposobie, w jaki wypowiedział to ostatnie słowo, dało się wyczuć nutkę sarkazmu. Bosch jednak to zignorował.

– A ci ludzie, których stąd przegoniłeś, spisałeś jakieś nazwiska?

– No przecież mówię, że ich przegoniłem, a dopiero potem zauważyłem, że nikt nie odjechał rolls-royce’em. Wtedy było już za późno.

– A co z wczorajszym wieczorem?

– Co z nim?

– Też tu dotarłeś?

– Wczoraj miałem wolne. Pracuję od wtorku do soboty, ale wczoraj zamieniłem się z kumplem, bo miał coś do załatwienia dzisiaj wieczorem.

– A co z piątkowym wieczorem?

Pokręcił głową.

– W piątki na trzeciej zmianie zawsze jest dużo roboty. Nie miałem czasu na podejmowanie własnych działań i nie dostaliśmy żadnych skarg, więc… Nie przyjechałem tutaj.

– Jeździłeś tylko do wezwań?

– Całą noc byłem zarobiony. Nie miałem szansy, żeby choć na chwilę zejść ze służby.

– Żadnej przerwy na kolację – to się nazywa poświęcenie, Powers.

– Co to miało znaczyć?

Bosch się zorientował, że popełnił błąd. Powers był sfrustrowany swoją pracą, a on go za bardzo docisnął. Twarz mundurowego ponownie poczerwieniała. Ściągnął powoli okulary przeciwsłoneczne, zanim znów się odezwał.

– Coś ci powiem, ważniaku. Załapaliście się, kiedy była na to szansa. A my, cała reszta? Gówno z tego mamy. Od lat staram się o złotą odznakę i mam pewnie na nią takie same szanse jak ten truposz z bagażnika. Ale nie zamierzam się poddawać. Pięć nocy w tygodniu jeżdżę do wezwań radiowych. Motto na moim wozie głosi „Chronić i służyć” i to właśnie robię. Więc nie pieprz mi tu bzdur o poświęceniu.

Bosch odczekał chwilę, żeby się upewnić, że Powers już skończył.

– Słuchaj, Powers, nie chciałem ci dowalić. Dobra? Chcesz papierosa?

– Nie palę.

– Dobra, spróbujmy jeszcze raz. – Bosch odczekał chwilę. Powers nałożył ponownie swoje lustrzane ray-bany i chyba nieco się uspokoił. – Zawsze pracujesz sam?

– Jestem Zet.

Bosch kiwnął głową. Patrol „Zebra”. Funkcjonariusz zajmujący się różnymi wezwaniami, zazwyczaj błahymi, podczas gdy radiowozy z dwoma funkcjonariuszami odpowiadały na pilne wezwania, często związane z bezpośrednim zagrożeniem. Zebry patrolowały miasto w pojedynkę i cała komenda mogła nimi dysponować. W hierarchii zajmowały pozycję między sierżantami i policjantami z najniższymi stopniami przydzielanymi do patrolowania określonych obszarów miasta, zwanych rejonami podstawowymi.

– Jak często zdarza ci się przeganiać stąd ludzi?

– Raz czy dwa w miesiącu. Nie wiem, jak jest na innych zmianach ani czy zaglądają tu inne patrole. Ale takie gówniane wezwania zwykle trafiają do Zebry.

– Masz jakieś „nadużycia”?

Miał na myśli niewielkie kartki, oficjalnie nazywane kartami przesłuchań terenowych. Policjanci wypełniali je, kiedy zatrzymywali podejrzanych, ale nie mieli wystarczających dowodów, żeby ich aresztować, lub jeśli dokonanie takiego aresztowania – jak tutaj, za złamanie zakazu wstępu na zamknięty teren – byłoby stratą czasu. Amerykańska Unia Swobód Obywatelskich nazywała takie zatrzymania wymuszeniami i aktami nadużycia władzy przez policję. I stąd wzięła się skrótowa nazwa, której używali gliniarze.

– Tak, mam kilka na posterunku.

– W porządku. Chętnie je przejrzymy, jeśli mógłbyś je odszukać. Mógłbyś też popytać kumpli z patroli, czy nie zauważyli tutaj tego rolls-royce’a w ostatnich dniach.

– Czy to jest ten moment, kiedy mam ci podziękować za możliwość wzięcia udziału w ważnym śledztwie i prosić, żebyś wstawił się za mną u komendanta?

Bosch przyglądał mu się przez chwilę, zanim odpowiedział.

– Nie, to moment, kiedy ci mówię, że masz przygotować dla nas te karty na dwudziestą pierwszą, bo inaczej szepnę o tobie słówko dowódcy służby patrolowej. Nie przejmuj się chłopakami z radiowozów. Sami z nimi porozmawiamy. Nie chciałbym, żebyś na drugiej zmianie z rzędu stracił szansę na kolację.

Bosch ruszył w kierunku miejsca przestępstwa. Szedł powoli i sprawdzał drugi skraj żwirowej drogi. Dwa razy musiał schodzić na pobocze, żeby przepuścić samochód z warsztatu policyjnego, a potem furgonetkę ekipy kryminalistycznej.

Kiedy po bezowocnych poszukiwaniach dotarł do polanki, był już pewien, że ofiara została zamordowana w bagażniku, gdy samochód już stał w miejscu, w którym go znaleziono. Bosch zobaczył, że Art Donovan, technik kryminalistyczny, oraz Roland Quatro, fotograf, zabierają się do pracy. Podszedł do Rider.

– Masz coś? – spytała.

– Nie. A ty?

– Nic. Myślę, że ktoś przyjechał tu rollsem z mężczyzną już w bagażniku. Sprawca przyjeżdża tu na miejsce, wysiada i strzela do ofiary dwa razy. Potem zamyka bagażnik i odchodzi. Ktoś musiał go odebrać z Mulholland. Zero śladów.

Bosch przytaknął.

– Jego? Myślisz, że sprawca jest mężczyzną?

– W tej chwili opieram się tylko na statystykach.

Bosch podszedł do Donovana, który pakował portfel i bilet lotniczy do przezroczystej foliowej torebki na dowody rzeczowe.

– Art, mamy problem.

– Mnie to mówisz? Właśnie się zastanawiałem, czy nie zawiesić jakiejś płachty na statywach do świateł, ale chyba nie damy rady zasłonić tego miejsca przed wszystkimi widzami z amfiteatru. Część z nich może się załapać na niezły show. To powinno im wynagrodzić odwołany pokaz sztucznych ogni. Chyba że zamierzasz zaczekać z robotą, aż skończy się pokaz.

– Nie, jeśli tak zrobimy, jakiś adwokat skopie nam tyłki w sądzie za to, że zwlekaliśmy z podjęciem działania. Wiesz, że wszyscy prawnicy pilnie odrobili lekcję ze sprawy O.J. Simpsona.

– To co teraz?

– Uporaj się jak najszybciej z tym, co masz tu do zrobienia, a potem zwiniemy cały majdan do baraku kryminalistyki. Myślisz, że jest tam teraz ktoś?

– Nie, powinien teraz być wolny – odparł Donovan powoli. – Masz na myśli wszystko? Łącznie z ciałem.

Bosch przytaknął.

– No a poza tym w baraku będziesz miał lepsze warunki do pracy, prawda?

– Zdecydowanie. Ale co z koronerem? On musi wyrazić zgodę na coś takiego, Harry.

– Zajmę się tym. Zanim jednak załadujemy samochód na lawetę, upewnij się, że macie zdjęcia i nagrania na wypadek, gdyby coś tam się poruszyło w trakcie transportu. Zdejmij mu też odciski i przynieś mi kartę.

– Nie ma sprawy.

Kiedy Donovan poszedł do Quatro, żeby go poinformować o procedurze, Bosch zwrócił się do Edgara i Rider.

– Dobra, rozegramy to tak: jeśli mieliście jakieś plany na dzisiejszy wieczór, zadzwońcie teraz, gdzie trzeba. Czeka nas długa noc. Ja to widzę następująco.

Wskazał na domy na szczycie wzgórza.

– Kiz, zaczniesz od tamtych domów. Przejdziesz się od drzwi do drzwi. Znasz procedurę. Sprawdź, czy ktokolwiek pamięta tego rollsa, albo wie, jak długo on tu już stoi. Może ktoś słyszał strzały. Mogły się odbić echem od wzgórza. Chcemy zawęzić czas, kiedy to się stało. Potem ja… Masz telefon?

– Nie, ale w samochodzie mam radio.

– Nie, nie możemy pozwolić, żeby cokolwiek poszło w eter.

– Mogę skorzystać z telefonu u kogoś w domu.

– Dobra, zadzwoń do mnie, jak już skończysz, albo ja wyślę ci wiadomość na pager, kiedy zrobię swoje. W zależności od tego, jak się rozwinie sytuacja, ty i ja pojedziemy potem zawiadomić rodzinę ofiary albo wybierzemy się do jego biura.

Skinęła głową. Bosch obrócił się do Edgara.

– Jerry, ty zajmiesz się wszystkim na komendzie. Ogarniesz dokumentację tej sprawy,

– To ona jest żółtodziobem.

– No to następnym razem nie przyjeżdżaj do roboty w koszulce. Nie możesz chodzić po ludziach w takim stroju.

– W samochodzie mam koszulę. Przebiorę się.

– Następnym razem. Dzisiaj zajmiesz się dokumentacją. Ale najpierw wrzuć nazwisko Aliso do komputera i sprawdź, czy mamy coś na niego. Jego prawo jazdy zostało wydane w zeszłym roku, więc w Wydziale Komunikacji powinni mieć odcisk jego palca. Sprawdź, czy ktoś z ekipy kryminalistyków może to porównać z zestawem odcisków, które Art ci przygotuje. Chcę, żebyśmy jak najszybciej potwierdzili tożsamość ofiary.

– U kryminalistyków teraz nikogo nie będzie. Dzisiaj dyżur ma Art. To on powinien to zrobić.

– Art będzie zajęty. Sprawdź, czy dasz radę ściągnąć kogoś z domu. Potrzebujemy tego potwierdzenia tożsamości.

– Spróbuję, ale nie obiecuję.

– Dobrze. Później skontaktuj się z załogami wszystkich patroli z tej okolicy i spytaj, czy ktoś widział tego rolls-royce’a. Powers – ten gliniarz, który stoi przy drodze – ma nam dostarczyć „nadużycia” gówniarzy, którzy się tu kręcą. Chcę, żebyś zaczął sprawdzać także ich. Potem możesz się zająć papierologią.

– Szlag. Z tym wszystkim to będę miał szczęście, jeśli zacznę to spisywać w poniedziałek.

Bosch zignorował jego jęczenie i spojrzał na oboje swoich partnerów.

– Zostanę z ciałem. Jeśli utknę z robotą, Kiz, ty pojedziesz sprawdzić biuro ofiary, a ja się zajmę powiadomieniem najbliższej rodziny. Dobra, wszyscy wiedzą, co mają robić?

Rider i Edgar skinęli głowami potakująco. Bosch widział, że Edgar nadal jest wkurzony z jakiegoś powodu.

– Kiz, ruszaj już.

Oddaliła się od nich. Bosch zaczekał, aż odeszła na tyle daleko, żeby ich nie słyszeć, zanim się odezwał.

– Dobra, Jerry, z czym masz problem?

– Chcę tylko wiedzieć, czy już zawsze tak będzie w tym zespole. Ja będę odwalał gównianą robotę, a księżniczka będzie dostawać samą łatwiznę?

– Nie, Jerry, tak nie będzie i chyba znasz mnie na tyle, żeby nie musieć o to pytać. O co tak naprawdę chodzi?

– Nie podobają mi się twoje decyzje w tej sprawie, Harry. Powinniśmy właśnie dzwonić do ludzi z Wydziału Przestępczości Zorganizowanej. Od razu widać, że to sprawa dla nich. Myślę, że powinieneś do nich zadzwonić, ale nie robisz tego, bo dopiero co wróciłeś do pracy i długo czekałeś na jakąś sprawę dla siebie. I to właśnie jest ten problem.

Edgar rozpostarł ręce w geście, który miał potwierdzać oczywistość tej sytuacji.

– Nie musisz tu niczego udowadniać, Harry. Truposzy nigdy nie zabraknie. To jest Hollywood, pamiętasz? Uważam, że powinniśmy oddać tę sprawę i zaczekać na następną.

Bosch kiwnął głową.

– Może i masz rację – powiedział. – Prawdopodobnie ją masz. Co do wszystkiego. Ale to ja tu jestem trójką. Więc na razie działamy po mojemu. Zamierzam zadzwonić do Żylety i przekazać jej, co już mamy, a potem skontaktuję się z WPZ. Ale nawet jeśli oni się tym zajmą, my i tak będziemy mieć udział w tej sprawie. Wiesz o tym. Więc zróbmy to porządnie. Dobra?

Edgar niechętnie przytaknął.

– Posłuchaj – powiedział Bosch. – Twój sprzeciw został odnotowany, dobra?

– Spoko, Harry.

Bosch zauważył, że na polankę wjechał niebieski van koronera. Technikiem siedzącym za kierownicą był Richard Matthews. Uznał to za korzystny obrót spraw. Na szczęście Matthews nie upierał się przy zbytnim przestrzeganiu procedur, więc Bosch miał nadzieję, że przekona go do swojego planu i przewiezienia samochodu z ciałem do baraku kryminalistyki. Matthews zrozumie, że to jedyne rozwiązanie.

– Jesteśmy w kontakcie – powiedział Bosch do oddalającego się Edgara.

Edgar się nie odwrócił i tylko ponuro pomachał mu ręką.

Przez kilka chwil Bosch stał sam pośrodku krzątaniny na miejscu przestępstwa. Dotarło do niego, że świetnie się czuje w swojej roli. Początek śledztwa zawsze go tak nakręcał i zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo brakowało mu tego uczucia przez ostatnie półtora roku.

W końcu przerwał rozmyślania i podszedł do samochodu koronera, żeby porozmawiać z Matthewsem. Z muszli koncertowej doleciały oklaski, orkiestra kończyła grać Szeherezadę.

Pracownia kryminalistyki mieściła się w półokrągłym powojennym baraku, który postawiono na placu służb miejskich za komendą główną policji w Centrum Parkera. Budynek miał podwójne drzwi garażowe i był pozbawiony okien. Wnętrze pomalowano na czarno, a każda szczelina, przez którą mogłoby się przedostać światło, została zaklejona taśmą. Zawieszono tam również grube czarne zasłony, zaciągane po zamknięciu drzwi garażowych. Dzięki tym zasłonom robiło się tam ciemno jak w sercu lichwiarza. Technicy, którzy tam pracowali, nazywali to miejsce „jaskinią”.

Kiedy rollsa ściągano z policyjnej lawety, Bosch postawił swoją teczkę na jednym ze stołów i wyciągnął z niej telefon. Wydział Przestępczości Zorganizowanej był tajną jednostką działającą wewnątrz zamkniętej grupy w policji Los Angeles. Bosch niewiele wiedział o pracy WPZ i znał niewielu detektywów z tego wydziału. Ta komórka była czymś tajemniczym nawet dla funkcjonariuszy policji. Niewielu wiedziało, czym tak naprawdę się zajmuje. A to, jak się można domyślać, rodziło podejrzenia i zazdrość.

Większość detektywów z WPZ pracownicy innych wydziałów nazywali buldożerami – odbierali oni sprawy ludziom takim jak Bosch, ale rzadko odnosili sukcesy.

Bosch widział, jak wiele spraw znika za ich drzwiami, ale rzadko kiedy kończyły się one sporządzeniem aktu oskarżenia. Był to jedyny wydział w policji o tajnym budżecie, zatwierdzanym na tajnym posiedzeniu przez komendanta i komisję policyjną, która zwykle postępowała wedle jego życzenia. Przyznane mu pieniądze przepadały w czarnej dziurze – opłacano nimi informatorów, śledztwa oraz wysoko wyspecjalizowany sprzęt. Wiele spośród ich spraw również znikało w tej czeluści.

Bosch poprosił centralę o połączenie z przełożonym WPZ dyżurującym w weekend. Czekając, ponownie pomyślał o zwłokach w bagażniku. Anthony Aliso – jeśli to naprawdę był on – wiedział, co go spotka, i zamknął oczy. Bosch miał nadzieję, że on tak nie skończy. Nie chciał wiedzieć.

– Halo – rozbrzmiał głos.

– Tak, tutaj Harry Bosch, dowodzę zespołem detektywów wezwanych do zabójstwa w Hollywood. Z kim rozmawiam?

– Dom Carbone. Dyżuruję pod telefonem, ale odpoczywam. Zamierzasz to zepsuć?

– Być może. – Bosch próbował pomyśleć. To nazwisko wydawało mu się znajome, ale nie potrafił go do niczego przypisać. Był pewien, że nigdy wcześniej nie pracowali razem. – Dlatego właśnie dzwonię. Chyba powinieneś się temu przyjrzeć.

– No to dawaj, co tam masz.

– Jasne. Biały mężczyzna znaleziony w bagażniku swojego silver clouda. Dostał dwie kule w tył głowy. Najprawdopodobniej kaliber dwadzieścia dwa.

– Co jeszcze?

– Samochód stał zaparkowany przy drodze pożarowej dochodzącej do Mulholland. Nie wygląda to na zwykły rabunek. A przynajmniej nie przedmiotów osobistych. W jego portfelu znaleźliśmy karty i gotówkę, a na nadgarstku rollexa. Diamenty na każdej godzinie.

– Nie mówisz mi, kim jest sztywniak. No dalej.

– Nie mamy jeszcze potwierdzenia, ale…

– Po prostu mi to powiedz.

Boscha dręczyło to, że nie potrafi przypisać twarzy do głosu, który słyszy w słuchawce.

– Najprawdopodobniej to Anthony N. Aliso, lat czterdzieści osiem. Mieszka na wzgórzach. Wygląda na to, że ma jakąś firmę z biurem w jednym ze studiów przy Melrose, niedaleko Paramountu. Jego biznes nazywa się TNA Productions. Wydaje mi się, że mieści się w Archway Studios. Wkrótce będziemy wiedzieć nieco więcej.

Odpowiedziała mu jedynie cisza.

– Mówi ci to coś?

– Anthony Aliso.

– Zgadza się.

– Anthony Aliso.

Carbone powtórzył nazwisko powoli, jakby to była nazwa jakiegoś wyśmienitego wina, które próbował, żeby zdecydować, czy wziąć butelkę, czy też je wypluć. Zamilkł potem na kolejną długą chwilę.

– Tak od razu nic nie przychodzi mi do głowy – odpowiedział w końcu. – Mogę podzwonić w kilka miejsc. Gdzie cię znajdę?

– W baraku ekipy kryminalistyki. Mamy go tu i będę tu jeszcze przez dłuższą chwilę.

– To znaczy, że masz ciało w pracowni?

– To długa historia. Jak myślisz, kiedy będziesz mógł do mnie oddzwonić?

– Jak tylko odbędę kilka rozmów. Byłeś w jego biurze?

– Jeszcze nie. Wybieramy się tam dzisiaj wieczorem.

Bosch podał mu numer swojego telefonu komórkowego, po czym zamknął aparat i wsadził go do kieszeni płaszcza. Przez chwilę się zastanawiał nad reakcją Carbone’a na nazwisko ofiary. W końcu doszedł do wniosku, że nie potrafił z niej nic wyczytać.

Po tym, jak cloud został przepchnięty na właściwe miejsce w pracowni i drzwi się zamknęły, Donovan zasunął kotary. U góry świeciły jarzeniówki, które Donovan zostawił włączone, przygotowując swój sprzęt. Matthews, technik z biura koronera, oraz jego dwóch asystentów przenoszących ciała, stanęli przy jednym ze stołów, na którym rozłożyli niezbędne narzędzia.

– Harry, nie będę się z tym spieszył, dobra? Najpierw potraktuję laserem bagażnik z tym gościem w środku. Potem go wyjmiemy. Następnie zastosujemy opary kleju i ponownie oblecę to laserem. A potem będziemy się martwić całą resztą.

– To twoje przedstawienie, stary. Działaj tyle czasu, ile chcesz.

– Podczas robienia zdjęć będę potrzebował twojej pomocy przy laserze. Roland pojechał fotografować inne miejsce.

Bosch skinął głową, przyglądając się, jak technik przykręca pomarańczowy filtr do nikona. Donovan zawiesił aparat na szyi i uruchomił laser. Było to urządzenie wielkości magnetowidu, a dołączony do niego kabel miał trzydziestocentymetrową głowicę z uchwytem. Laser emitował mocne pomarańczowe światło.

Donovan otworzył szafkę i wyciągnął z niej kilka par zabarwionych na pomarańczowo okularów ochronnych – wręczył je Boschowi i reszcie. Sam założył ostatnią parę. Podał Boschowi lateksowe rękawiczki.

– Szybko sprawdzę bagażnik z zewnątrz, a potem go otworzymy – oznajmił Donovan.

W chwili, kiedy technik miał wyłączyć górne światło, w kieszeni Boscha zabrzęczał telefon. Donovan zaczekał, aż Bosch odbierze. Dzwonił Carbone.

– Bosch, odpuszczamy tę sprawę.

Zarówno Harry, jak i Carbone milczeli przez chwilę. Donovan pstryknął wyłącznik światła i w pomieszczeniu zapanowała całkowita ciemność.

W końcu odezwał się Bosch:

– Czyli nic na niego nie macie.

– Popytałem, podzwoniłem. Wygląda na to, że nikt nie zna tego gościa. Nikt z nim nie pracuje… Jest czysty, z tego, co wiemy… Mówisz, że wsadzono go do bagażnika, a wcześniej wpakowano mu dwie kule w łeb? Jesteś tam, Bosch?

– Tak, jestem. Zgadza się, strzelono do niego dwa razy w bagażniku.

– Muzyka z kufra.

– Co?

– To powiedzenie mafiosów z Chicago. No wiesz, kiedy rozwalą jakiegoś biedaka, mówią: „A Tony? Nie przejmuj się Tonym. To już tylko muzyka z kufra. Więcej go nie zobaczysz”. Ale rzecz w tym, Bosch, że tutaj coś nie pasuje. Nie znamy tego gościa. Ludzie, z którymi rozmawiałem, sądzą, że być może ktoś stara się, żeby to wyglądało jak sprawa dla nas. Rozumiesz, co mam na myśli?

Bosch się przyglądał, jak wiązka lasera tnie ciemność i bombarduje bagażnik ostrym światłem. Jego okulary ochronne filtrowały pomarańczową barwę i teraz to światło było intensywnie białe. Bosch stał trzy metry od rolls-royce’a, ale widział, że na klapie bagażnika i zderzaku pojawiły się świecące wzory. To zawsze przypominało mu programy National Geographic, w których podwodna kamera sunie przez mroczne głębiny oceanu, oświetlając zatopione statki lub samoloty. Wyglądało to nieco upiornie.

– Posłuchaj, Carbone – powiedział. – Nie chcesz nawet rzucić na to okiem?

– Nie tym razem. Ale gdybyś trafił na coś, co będzie wskazywało, że się mylę, to daj mi znać. Jutro jeszcze posprawdzam kilka rzeczy. Mam twój numer.

Bosch skrycie się ucieszył, że buldożer z WPZ nie odbierze mu sprawy, i jednocześnie się zdziwił, że został spławiony. Szybkość, z jaką Carbone go odprawił, wydała mu się zagadkowa.

– Bosch, masz jeszcze jakieś informacje dla mnie?

– Dopiero zaczynamy. Ale powiedz mi jeszcze jedno, słyszałeś kiedyś o zabójcy, który zabrał ze sobą buty ofiary? No i rozwiązał ciało po wszystkim.

– Zabrał buty… rozwiązał… Tak z marszu to nie. Nikt konkretny nie przychodzi mi do głowy. Ale jak już mówiłem, popytam rano i sprawdzę w naszym komputerze. Masz jeszcze coś ciekawego o tym sztywniaku?

Boschowi nie podobało się to wszystko. Carbone wydawał się zbyt zainteresowany sprawą, choć twierdził, że nie jest. Mówił, że Tony Aliso nie miał żadnych powiązań, a jednocześnie wypytywał o szczegóły. Chciał tylko pomóc, czy jednak było coś na rzeczy?

– To mniej więcej wszystko, co mamy na tę chwilę – odparł Bosch, decydując, że nie ujawni nic więcej. – Jak już mówiłem, dopiero się rozkręcamy.

– Dobra, daj mi czas do jutra rana, a ja jeszcze popytam, gdzie się da. Zadzwonię, jeśli na coś się natknę, dobra?

– W porządku.

– Zgadamy się. Ale wiesz, co mi się wydaje, Bosch? Trafił wam się facet, który najprawdopodobniej bzykał się z czyjąś żoną. Nierzadko się zdarza, że sprawy wyglądają na robotę zawodowców, a wcale tak nie jest. Wiesz, co mam na myśli?

– Tak, rozumiem. Pogadamy później.

Bosch podszedł do tyłu rolls-royce’a. Z bliska zobaczył, że zawijasy, które wcześniej się pokazały w świetle lasera, przypominają ślady po szmacie. Wyglądało na to, że cały samochód starannie wytarto.

Kiedy Donovan skierował laser na zderzak, okazało się, że na chromowanej powierzchni widnieje częściowy odcisk buta.

– Czy ktokolwiek…

– Nie – odparł Bosch. – Nikt z nas nie opierał tu stopy.

– W porządku. Przytrzymaj laser nad tym śladem.

Bosch wykonał polecenie, a Donovan się pochylił i zrobił kilka zdjęć, zmieniając ustawienia aparatu, żeby uzyskać co najmniej jedno wyraźne zdjęcie. Był to ślad przedniej części stopy. U góry widniał kolisty wzór, z liniami rozchodzącymi się niczym promienie słońca, a śródstopie przecinała linia. Ślad kończył się na krawędzi zderzaka.

– But do gry w tenisa – oznajmił Donovan. – Albo może roboczy.

Kiedy skończył robić zdjęcia, ponownie potraktował bagażnik laserem, ale nie dostrzegł niczego poza śladami ścierki.

– Dobra, otwieramy – powiedział.

Świecąc sobie latarką, Bosch dotarł do drzwi kierowcy i się pochylił, żeby podnieść dźwignię otwierającą bagażnik. Chwilę potem odór śmierci wypełniał już cały barak.

Według Boscha ciało nie przemieściło się podczas transportu. W ostrym świetle lasera ofiara wyglądała upiornie, jej twarz przypominała kościotrupy pomalowane odblaskową farbą w domach strachu w wesołych miasteczkach. Krew wydawała się ciemniejsza, a odłamki kości w poszarpanej ranie stanowiły jasny kontrapunkt.

Na ubraniu mężczyzny połyskiwały maleńkie kosmyki włosów i drobne nitki. Bosch wziął pęsetę i plastikową fiolkę, taką jak te, do których się wkłada srebrne półdolarówki. Ostrożnie zebrał materiał dowodowy z ubrania denata i umieścił go w fiolce. Była to żmudna praca i nie znalazł zbyt wiele. Wiedział, że tego rodzaju materiał można znaleźć wszędzie.

Kiedy skończył, zwrócił się do Donovana:

– Poła marynarki. Podniosłem ją, żeby sprawdzić, czy ma tam portfel.

– Dobra, opuść ją z powrotem.

Bosch zrobił to i na biodrze Alisa odkrył kolejny ślad buta. Pasował do tego znalezionego na zderzaku, ale był pełniejszy. Na obcasie powtarzał się kolisty motyw z odchodzącymi od niego promieniście liniami. W dolnej części śladu widniała chyba marka obuwia, ale była nieczytelna.

Niezależnie od tego, czy będą w stanie zidentyfikować but, Bosch był przekonany, że to ważny trop. To oznaczało, że ten ostrożny zabójca jednak popełnił błąd. I to przynajmniej jeden. Dawało to nadzieję, że być może popełnił też inne błędy, które ostateczne pozwolą im namierzyć zabójcę.

– Weź laser.

Bosch przejął urządzenie od Donovana, który znów zaczął robić zdjęcia.

– Chcę to tylko udokumentować. Zdejmiemy z niego tę marynarkę, zanim wyciągniemy ciało z bagażnika – wyjaśnił.

Następnie Donovan omiótł wnętrze bagażnika laserem. W wiązce światła ukazały się odciski palców – głównie kciuków – tam, gdzie zwykle kładzie się dłoń, żeby podnieść klapę bagażnika przy wkładaniu rzeczy do niego i opróżnianiu go. Wiele odcisków nachodziło na siebie, co oznaczało, że były stare, i Bosch od razu się domyślił, że najprawdopodobniej należały do ofiary.

– Sfotografuję je, ale na twoim miejscu nie liczyłbym na wiele – powiedział Donovan.

– Wiem.

Kiedy skończył, Donovan położył głowicę lasera i aparat na skrzynce urządzenia i powiedział:

– Dobra, może go wyciągniemy, położymy tutaj i mu się przyjrzymy, zanim przekażemy go dalej?

Nie czekając na odpowiedź, włączył ponownie jarzeniówki. Wszyscy przysłonili oczy dłońmi, bo światło było ostre. Chwilę później Matthews ze swoimi ludźmi podszedł do bagażnika i zaczęli przenosić ciało do czarnego plastikowego worka na zwłoki, który rozwinęli na wózku.

– Nie zesztywniał – oznajmił Matthews, kiedy kładli ciało.

– Zgadza się – przytaknął Bosch. – Ile twoim zdaniem?

– Możliwe, że jakieś czterdzieści do czterdziestu ośmiu godzin. Ale poczekaj, wykonam kilka testów i zobaczymy, co tu mamy.

Najpierw jednak Donovan ponownie wyłączył światła, skierował laser na zwłoki i przesuwał go od głowy w dół. Kąciki w oczach denata zaświeciły na biało. Na jego twarzy zobaczyli kilka włosów i włókien – Bosch starannie je zebrał. Na policzku mężczyzny dostrzegli też niewielkie otarcie, które było niewidoczne, kiedy leżał na boku w bagażniku.

– Ktoś mógł go uderzyć albo stało się to, kiedy wpychano go do bagażnika – zawyrokował Donovan.

Kiedy wiązka lasera przesuwała się po klatce piersiowej denata, Donovan poczuł podekscytowanie.

– A co my tu mamy?

W świetle lasera połyskiwał ślad, który wyglądał na odcisk całej dłoni na prawym ramieniu skórzanej kurtki, oraz dwa rozmazane odciski kciuków, po jednym na każdej klapie. Donovan się pochylił, żeby przyjrzeć się im dokładniej.

– To wyprawiona skóra, nie chłonie kwasów z odcisków. Mamy przełom, Harry. Gdyby ten facet miał na sobie coś innego, moglibyśmy o tym zapomnieć. Wyraźny odcisk dłoni. Te kciuki nie… Może uda się je podrasować oparami kleju. Harry, zagnij jedną klapę marynarki.

Bosch sięgnął do lewej klapy i ostrożnie ją odchylił. Na wewnętrznej stronie ukazały się cztery kolejne odciski palców. Również na prawej klapie marynarki były cztery odciski od wewnątrz. Wyglądało na to, że ktoś chwycił Tony’ego Alisa za klapy marynarki.

Donovan zagwizdał.

– To wygląda na dwie różne osoby. Spójrz na rozmiar kciuków na klapie i na tę dłoń na ramieniu. Na moje oko jest mniejsza. Może należy do kobiety. Sam nie wiem. Ale dłonie, które chwyciły tego gościa za fraki, były spore.

Donovan sięgnął po nożyczki do pudła z narzędziami, ostrożnie przeciął marynarkę i zdjął ją z denata. Bosch ją przytrzymał, a Donovan skierował na nią promień lasera. Nie znaleźli niczego więcej poza śladem buta i odciskami palców, które dostrzegli już wcześniej. Bosch ostrożnie przewiesił marynarkę przez krzesło i wrócił do denata. Donovan świecił teraz laserem na dolne kończyny ofiary.

– Co jeszcze? – Donovan nie skierował tego pytania do nikogo konkretnego, chyba że do denata. – No dalej, podziel się z nami swoją historią.

Na spodniach znaleźli kolejne włókna i jakieś stare plamy. Nic, co mogłoby być ważne. Bosch odchylił mankiet prawej nogawki i zobaczyli, że w zagięciu materiału zebrało się sporo kurzu i włókien. Laser podświetlił również pięć złotych drobinek. Bosch zebrał je ostrożnie do nowej fiolki. Dwie podobne drobinki znalazł w lewym mankiecie.

– Co to jest? – spytał.

– Nie mam pojęcia. Chyba brokat lub coś w tym stylu.

Donovan skierował laser na stopy. Były czyste, co według Boscha oznaczało, że ofierze ściągnięto buty już po tym, jak wepchnięto ją do bagażnika rolls-royce’a.

– To tyle – oznajmił Donovan.

Włączono ponownie światła i do pracy przystąpił Matthews: poruszał stawami denata, rozpiął jego koszulę, żeby sprawdzić plamy opadowe, zaglądał mu do oczu i kręcił jego głową. Donovan spacerował po baraku, czekając, aż technik koronera skończy pracę, by on mógł kontynuować swój pokaz laserowy. Podszedł do Boscha.

– Harry, co powiesz na NZ?

– Narody Zjednoczone?

– Nie, „naukową zgadywankę”.

– Dobra, Matthews – odparł Bosch rozbawiony. – Dawaj, co wymyśliłeś.

– Sądzę, że ktoś tego faceta zaskoczył. Wiąże go, wrzuca do bagażnika i zawozi na tamtą drogę pożarową. Facet nadal żyje. Potem sprawca wysiada, otwiera bagażnik, opiera się stopą o zderzak, gotowy do odwalenia swojej roboty, ale nie może sięgnąć wystarczająco daleko, żeby przyłożyć lufę do głowy. Rozumiesz? To było dla niego ważne. Chciał tę robotę wykonać porządnie. Dociska więc biodro ofiary swoją wielką stopą, nachyla się nad nią, bach, bach i koniec. Co o tym myślisz?

Bosch przytaknął.

– Sądzę, że jesteś na właściwym tropie.

Sam doszedł do podobnego wniosku, ale zastanawiał się już nad innym problemem.

– Tyko jak on wrócił? – spytał.

– Gdzie?

– Jeśli ofiara cały czas była w bagażniku, to oznacza, że sprawca prowadził rollsa. Jeśli na miejsce przestępstwa przyjechał rollsem, to jak wrócił tam, gdzie dopadł Tony’ego?

– Wspólnik – wyjaśnił Donovan. – Na marynarce znaleźliśmy odciski dwóch różnych osób. Druga mogła jechać za rollsem. Kobieta. Ta, która położyła dłoń na ramieniu ofiary.

Bosch przytaknął. Sam rozważał taką możliwość, ale coś mu nie grało w scenariuszu przedstawionym przez Donovana. Nie był pewien co.

– Dobra, Bosch – przerwał Matthews. – Chcesz poznać szczegóły jeszcze dzisiaj wieczorem czy wolisz zaczekać na protokół?

– Dzisiaj – odpowiedział Bosch.

– Dobra, to słuchaj. Plamy opadowe są utrwalone i nie uległy zmianie. Ciała nie ruszano, odkąd serce przestało bić. – Zajrzał do notatek. – Zobaczmy, co jeszcze. Stężenie pośmiertne ustąpiło w dziewięćdziesięciu procentach, mamy tu zmętnienie rogówki i śliskość skóry. Sądzę, że na tej podstawie można założyć, że śmierć nastąpiła około czterdziestu ośmiu godzin temu, może nieco wcześniej. Daj znać, jeśli znajdziecie jakieś inne wskazówki, to może uda nam się ten czas zawęzić.

– Jasne – odparł Bosch.

Kiedy mówił o wskazówkach, Matthewsowi chodziło o zawartość żołądka denata. Wiedząc, co ofiara jadła ostatniego dnia i kiedy, na podstawie stopnia strawienia potraw koroner mógł dokładniej określić czas zgonu.

– Możesz zabierać zwłoki – poinformował Bosch Matthewsa. – Kiedy mniej więcej będzie sekcja?

– Załapałeś się na koniec świątecznego weekendu. Masz pecha. Z tego, co mi wiadomo, pracujemy nad dwudziestoma siedmioma zabójstwami z całego okręgu. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, tego zaczniemy kroić dopiero w środę. Nie dzwoń do nas. To my odezwiemy się do ciebie.

– Jasne, już to słyszałem.

Ale tym razem Bosch nie przejmował się opóźnieniem. W sprawach takich jak ta sekcja zwłok mogła przynieść ledwie kilka niespodzianek. Było jasne, w jaki sposób ofiara zginęła. Tajemnicą pozostawało, kiedy to nastąpiło i kto był sprawcą.

Matthews wraz z asystentami wywieźli ciało, zostawiając Boscha i Donovana z rollsem. Donovan wpatrywał się w samochód w milczeniu, niczym matador przyglądający się bykowi, z którym będzie walczyć.

– Odkryjemy jego tajemnice, Harry.

Zadzwonił telefon Boscha i detektyw pogrzebał w kieszeni, żeby go wydobyć. Dzwonił Edgar.

– Zidentyfikowaliśmy go, Harry. To jest Aliso.

– Z odcisków palców?

– Tak. Mossler ma w domu fax. Wysłałem mu wszystko, a on rzucił na to okiem.

Mossler był jednym ze speców z Wydziału Kryminalistycznego.

– Zgadzały się z odciskiem kciuka z prawa jazdy?

– Tak. Wyciągnąłem też zestaw odcisków Tony’ego z jego starej sprawy o stręczycielstwo. Mossler też je przeanalizował. To jest Aliso.

– W porządku. Dobra robota. Co jeszcze masz?

– Jak już mówiłem, sprawdziłem kartotekę tego gościa. Wydaje się czysty. Na koncie ma tylko aresztowanie za stręczycielstwo w siedemdziesiątym piątym. Ale znalazłem też kilka drobiazgów. W marcu padł ofiarą włamania we własnym domu. I jeszcze w rejestrze spraw cywilnych odkryłem kilka pozwów przeciw niemu. Wygląda na to, że chodziło o jakieś naruszenia warunków umowy. Mamy tu złamane obietnice i wkurzonych ludzi. Jak dla mnie to może dawać motyw, Harry.

– Czego dotyczyły te sprawy?

– Na razie mam tylko te streszczenia z rejestru spraw cywilnych. Wyciągnę akta tych spraw, kiedy pojadę do sądu.

– W porządku. A co z rejestrem osób zaginionych?

– Sprawdziłem. Nie zgłoszono jego zaginięcia. A ty coś masz?

– Być może. Chyba nam się poszczęściło. Wygląda na to, że uda nam się ściągnąć odciski z denata. Dwa zestawy.

– Z ciała? Super.

– Ze skórzanej kurtki.

Bosch zdawał sobie sprawę, że Edgar jest podekscytowany. Obaj detektywi wiedzieli, że jeśli odciski palców nie będą należały do podejrzanego, to z pewnością zostawiły je osoby, które widziały się z ofiarą na krótko przed jej śmiercią.

– Dzwoniłeś do WPZ?

Bosch się spodziewał, że Edgar spyta go o to.

– Taa. Nie biorą tej sprawy.

– Co?

– To właśnie powiedzieli. Przynajmniej na razie. Dopóki nie znajdziemy czegoś, co ich zaciekawi.

Bosch się zastanawiał, czy Edgar w ogóle mu uwierzył, że dzwonił do WPZ.

– To bez sensu.

– Może, ale po prostu róbmy swoje. Masz jakieś wieści od Kiz?

– Jeszcze nie. Z kim rozmawiałeś w WPZ?

– Dyżur miał gościu o nazwisku Carbone.

– W życiu o nim nie słyszałem.

– Ja też nie. Muszę już kończyć, Jerry. Daj znać, jak się czegoś dowiesz.

Kiedy Bosch się rozłączył, drzwi do baraku się otworzyły i weszła porucznik Grace Billets. Rzuciła szybko okiem na pomieszczenie i dostrzegła Donovana pracującego w samochodzie. Gdy tylko poprosiła Boscha na zewnątrz, wiedział już, że nie jest zadowolona.

Zamknęła za nim drzwi, kiedy wyszedł. Była po czterdziestce i służyła mniej więcej tyle samo co Bosch, ale zanim została jego przełożoną, nigdy nie pracowali razem. Była średniej budowy ciała i miała krótko przycięte rudobrązowe włosy. Nie malowała się. Ubierała się cała na czarno – dżinsy, T-shirt i marynarka. A do tego czarne kowbojki. Jedynym odstępstwem na rzecz kobiecości była para złotych kolczyków – cienkich kółek. Z jej zachowania można było wywnioskować, że nie jest skłonna do ustępstw.

– Co się dzieje, Harry? Przewiozłeś ciało w samochodzie?

– Musiałem. Alternatywą było wyciągnięcie go z samochodu na oczach tysięcy ludzi i urządzenie im lepszego show niż pokaz fajerwerków, na który tam przyszli.

Kiedy Bosch szczegółowo wyjaśniał całą sytuację, Billets słuchała w milczeniu. Gdy skończył, skinęła głową.

– Przepraszam – powiedziała. – Nie znałam szczegółów sprawy. Wygląda na to, że nie miałeś wyboru.

Bosch to w niej lubił. Nie zawsze miała rację i była skłonna to przyznać.

– Dziękuję, pani porucznik.

– No to co tu mamy?

Kiedy Bosch i Billets wrócili do baraku, przy jednym ze stołów Donovan pracował nad skórzaną kurtką. Powiesił ją na drucie wewnątrz pustego czterystulitrowego akwarium, a do środka wrzucił paczkę środka Hard Evidence. Po otwarciu opakowania uwalniały się z niego opary cyjanku akrylu i przywierały do aminokwasów i tłuszczów pozostawionych przez palce, a następnie się krystalizowały, dzięki czemu odciski stawały się lepiej widoczne, co pozwalało je sfotografować.

– Jak to wygląda? – spytał Bosch.

– Całkiem nieźle. Coś z tego wyłuskamy. Siema, poruczniku.

– Cześć – odpowiedziała Billets.

Bosch był pewien, że ona nie pamięta, jak Donovan ma na imię.

– Posłuchaj, Art – powiedział. – Kiedy zdejmiesz te odciski, przekaż je do laboratorium, a potem zadzwoń do mnie albo do Edgara. Wyślemy tam kogoś, żeby zrobił analizę na kod trzy.

Kod trzy oznaczał przyjazd na wezwanie z włączonymi kogutami i syreną. Bosch musiał dostać wynik tego badania jak najszybciej. Na razie odciski były najlepszym śladem.

– Nie ma sprawy, Harry.

– A co z rollsem? Mogę już wejść do samochodu?

– Cóż, jeszcze tam nie skończyłem. Wchodź, ale bądź ostrożny.

Bosch zaczął przeszukiwać wnętrze samochodu, sprawdzając najpierw drzwi i kieszenie na siedzeniach, ale niczego nie znalazł. Sprawdził popielniczkę – była pusta, zero popiołu. Zanotował w głowie, że ofiara najwyraźniej nie paliła.

Billets stała w pobliżu, przyglądała się, ale nie pomagała. Awansowała na szefa biura detektywów głównie dzięki swoim zdolnościom administracyjnym, a nie śledczym. Wiedziała, kiedy powinna się ograniczyć do patrzenia i nie przeszkadzać.

Bosch zajrzał pod siedzenie i nie znalazł tam niczego godnego uwagi. Kiedy otworzył schowek, wypadła z niego mała karteczka. Był to bilet parkingowy z lotniska. Bosch chwycił kwitek za róg, podszedł z nim do stołu i poprosił Donovana, żeby sprawdził, czy są na nim jakieś odciski palców. W schowku rollsa znalazł też umowę leasingową i dowód rejestracyjny pojazdu, jego książkę serwisową, a także mały zestaw narzędzi i latarkę. Była tam też na wpół zużyta tubka Preparation H, maści na hemoroidy. Bosch pomyślał, że to dosyć dziwne miejsce na przechowywanie takiego specyfiku, ale uznał, że może Aliso woził go ze sobą na długie trasy.

Kiedy pakował wszystkie przedmioty ze schowka do osobnych torebek, w zestawie narzędzi dostrzegł zapasową baterię. Uznał, że to dziwne, bo przecież latarka potrzebowała dwóch baterii. Posiadanie tylko jednej dodatkowej na nic by się nie zdało.

Włączył latarkę. Nie działała. Odkręcił ją i ze środka wysunęła się jedna bateria. Kiedy Bosch spojrzał do środka, dostrzegł tam plastikowy woreczek. Posłużył się długopisem, żeby go stamtąd wyciągnąć. Torebka zawierała około dwóch tuzinów brązowych kapsułek.

Billets podeszła do niego.

– Poppersy – oznajmił Bosch. – Azotyn amylu. Ma pomóc podnieść maszt i utrzymać go w górze. No wiesz, poprawić orgazm.

Poczuł nagle potrzebę wyjaśnienia, że tej wiedzy nie opiera na własnych doświadczeniach.

– Pojawiało się to już przy innych sprawach.

Billets skinęła głową. Donovan podszedł z biletem parkingowym w plastikowej przezroczystej kopercie.

– Kilka maźnięć. Nic z tym nie zdziałamy.

Bosch odebrał od niego kopertę. Następnie zaniósł woreczki z dowodami do lady.

– Art, biorę kwit, poppersy i książkę serwisową. W porządku?

– Nie ma sprawy.

– Zostawię ci bilet lotniczy i portfel. Podkręć trochę tempo z tymi odciskami z kurtki i… co tam jeszcze? Ach, racja, te błyszczące drobinki. Na kiedy dasz radę?

– Może na jutro. Przyjrzę się reszcie tych włókien, ale przydadzą się pewnie dopiero przy wykluczaniu.

Oznaczało to, że większość zebranego przez nich materiału, po tym, jak przejrzy go Donovan, trafi do magazynu i będzie brana pod uwagę dopiero wtedy, gdy zidentyfikują potencjalnego sprawcę. Wówczas posłuży do powiązania go z miejscem przestępstwa lub wykluczenia z kręgu podejrzanych.

Bosch wziął z półki nad ladą dużą kopertę, umieścił w niej wszystkie dowody rzeczowe, które zamierzał oddać do magazynu, wsadził ją do aktówki. Wraz z Billets ruszył do wyjścia.

– Dobrze było cię znów widzieć, Art – powiedziała Billets.

– Wzajemnie, pani porucznik.

– Mam zadzwonić do garażu policyjnego, żeby przyjechali po samochód? – spytał Bosch.

– Nie, jeszcze trochę mi to zajmie – odpowiedział Donovan. – Przejadę go odkurzaczem i może spróbuję jeszcze innych trików. Zajmę się tym, Harry.

– Dobra, na razie.

Bosch i Billets przeszli przez kotarę i opuścili barak. Na zewnątrz Bosch zapalił papierosa i spojrzał w ciemne, bezgwiezdne niebo. Billets również zapaliła.

– Gdzie teraz? – spytała.

– Wizyta u najbliższych krewnych. Jedzie pani ze mną? Zawsze jest miło.

Zaśmiała się z jego sarkastycznej uwagi.

– Nie, chyba sobie odpuszczę. Ale zanim odjedziesz, powiedz, co ci podpowiada przeczucie? Trochę niepokoi mnie to, że ludzie z WPZ nawet nie chcieli tego zobaczyć i tak po prostu odpuścili.

– Myślę podobnie. – Zaciągnął się głęboko i wypuścił dym. – Coś mi się wydaje, że może być ciężko. No chyba że coś konkretnego wyniknie z tych odcisków. Na razie jest to nasz jedyny punkt zaczepienia.

– Przekaż swoim ludziom, że o ósmej chcę widzieć wszystkich na naradzie w tej sprawie.

– Może o dziewiątej, pani porucznik. O tej porze powinniśmy mieć już coś od Donovana na temat odcisków.

– W porządku, niech będzie dziewiąta. Do jutra, Harry. Aha, kiedy rozmawiamy nieoficjalnie, tak jak teraz, mów mi Grace.

– Jasne, Grace. Dobrej nocy.

Wydmuchnęła dym, wydając z siebie odgłos, który zabrzmiał jak parsknięcie śmiechem.

– Chyba masz na myśli resztkę nocy.

W drodze na