Nocny ogień - Michael Connelly - ebook + książka
NOWOŚĆ

Nocny ogień ebook

Connelly Michael

3,0

51 osób interesuje się tą książką

Opis

Harry Bosch i detektyw Renée Ballard z policji Los Angeles ponownie łączą siły. Tym razem chodzi o sprawę morderstwa, na punkcie której obsesję miał dawny mentor Boscha, John Jack Thompson. Kiedy Harry był początkującym detektywem z wydziału zabójstw, Thompson udzielał mu inspirujących rad, nauczył go traktować pracę osobiście i nie odpuszczać w żadnej sprawie. Teraz mężczyzna nie żyje, ale po pogrzebie jego żona wręcza Boschowi akta sprawy, które John Jack zabrał ze sobą, gdy opuszczał policję 20 lat wcześniej — nierozwiązane zabójstwo młodego mężczyzny borykającego się z problemami, do którego doszło w uliczce, gdzie handlowano narkotykami. Bosch przynosi Renée Ballard akta zabójstwa i prosi, aby pomogła mu dowiedzieć się, co stało się ze sprawą, która tak zaintrygowała Thompsona lata wcześniej. Więź między śledczymi zacieśnia się, gdy zaczynają współpracować. Już wkrótce zadają sobie niepokojące pytanie: czy Thompson ukradł akta morderstwa, aby pracować nad sprawą na emeryturze, czy jednak by upewnić się, że nigdy nie zostanie rozwiązana?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 464

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



The Night Fire

Copyright © 2019 by Hieronymus, Inc.

This edition published by arrangement with Little, Brown and Company,

New York, New York, USA. All rights reserved.

Copyright © 2024 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2024 for the Polish translation by Anna Sznajder

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

Zdjęcie autora: © Mark DeLong Photography

Redakcja: Jolanta Olejniczak-Kulan

Korekta: Justyna Techmańska, Aneta Iwan

ISBN: 978-83-8230-804-4

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2024

1

Bosch przybył późno i musiał zaparkować przy alei cmentarnej, z dala od miejsca pochówku. Uważając, aby nie nadepnąć na żaden grób, kuśtykał przez dwie sekcje kwater, a jego laska grzęzła w miękkiej ziemi. W końcu zobaczył grupę żegnającą Johna Jacka Thompsona. Obok grobu starego detektywa można było jedynie stać, a Harry wiedział, że to nie dla niego i jego zoperowanego sześć tygodni temu kolana. Wycofał się do pobliskiej sekcji w pobliżu Ogrodu Legend i usiadł na betonowej ławce, stanowiącej część grobowca Tyrone’a Powera. Założył, że to w porządku, ponieważ było to wyraźnie siedzisko. Przypomniał sobie, jak w dzieciństwie matka zabierała go do kina na filmy z Powerem. To były stare tytuły, które puszczano w kinach na Beverly grających powtórki. Pamiętał tego przystojnego aktora jako Zorro i jako Amerykanina w Świadku oskarżenia. Zmarł on podczas pracy, doznając ataku serca podczas kręcenia sceny pojedynku w Hiszpanii. Bosch zawsze uważał, że nie jest to zły sposób na zejście z tego świata – robiąc to, co się kocha.

Ceremonia pogrzebowa Thompsona trwała pół godziny. Harry znajdował się zbyt daleko, aby usłyszeć, co mówiono, ale domyślał się tego. John Jack – zawsze tak go nazywano – był dobrym człowiekiem, który poświęcił czterdzieści lat życia policji Los Angeles, pracując jako mundurowy i jako detektyw. Wsadził za kratki wielu złych ludzi i uczył całe pokolenia swoich następców, jak robić to samo.

Do nich należał Bosch – partner legendy jako świeży nabytek wydziału zabójstw z Hollywood ponad trzy dekady wcześniej. John Jack nauczył Harry’ego, jak w pokoju przesłuchań rozpoznawać kłamców. Zawsze wiedział, gdy ktoś nie mówił prawdy. Kiedyś wyznał Boschowi, że tylko kłamca rozpozna kłamcę, ale nigdy nie wyjaśnił, jak zdobył tę mądrość.

Pracowali razem tylko dwa lata, ponieważ Harry szybko się uczył, a John Jack musiał przygotować kolejnego człowieka do pracy w wydziale zabójstw, ale pozostawali w kontakcie przez lata. Bosch przemówił na przyjęciu z okazji odejścia Thompsona na emeryturę. Opowiedział o sprawie morderstwa, nad którą pracowali – John Jack zatrzymał ciężarówkę rozwożącą chleb, gdy zobaczył, że skręca w prawo na czerwonym świetle i że wcześniej się nie zatrzymała. Harry zapytał, dlaczego przerwali poszukiwania podejrzanego o morderstwo, żeby zająć się drobnym wykroczeniem drogowym, a John Jack wyjaśnił, że on i jego żona, Margaret, spodziewają się gości na kolację, więc musi załatwić coś słodkiego. Wysiadł z radiowozu, podszedł do ciężarówki i machnął kierowcy swoją odznaką. Poinformował go, że ten właśnie popełnił wykroczenie drogowe karane dwoma ciastami. Ale ponieważ odznaczał się poczuciem sprawiedliwości, zgodził się na jeden placek wiśniowy i wrócił do policyjnego wozu z deserem na wieczór.

Legenda Johna Jacka Thompsona przygasła w ciągu dwudziestu lat, odkąd przeszedł na emeryturę, ale wokół jego grobu zgromadziło się wielu ludzi. Bosch rozpoznał tych, z którymi pracował w policji Los Angeles. Podejrzewał, że na przyjęciu po nabożeństwie żałobnym pojawi się równie dużo osób i że potrwa ono do późna.

Harry był na zbyt wielu pogrzebach emerytowanych detektywów, aby je zliczyć. Jego pokolenie się wykruszało. Ale to pochówek z wyższej półki. Uświetnił go występ straży honorowej policji Los Angeles oraz dudziarze. Stanowiło to ukłon w stronę dawnej pozycji Johna Jacka w wydziale. Amazing Grace rozchodziła się żałobnym echem po cmentarzu i za murem, który oddzielał go od Paramount Studios.

Po tym, jak trumna została opuszczona do grobu, a ludzie zaczęli wracać do swoich samochodów, Bosch pokonał trawnik, aby podejść do Margaret, która siedziała ze złożoną flagą na kolanach. Uśmiechnęła się do niego.

– Harry, dostałeś moją wiadomość – przywitała go. – Cieszę się, że przyszedłeś.

– Nie przegapiłbym tego – powiedział Bosch.

Pochylił się, pocałował ją w policzek i uścisnął jej dłoń.

– To był dobry człowiek, Margaret. Wiele się od niego nauczyłem.

– To prawda – przytaknęła. – A ty byłeś jednym z jego ulubieńców. Był bardzo dumny ze wszystkich spraw, które zamknąłeś.

Harry odwrócił się i spojrzał w dół do grobu. Trumna Johna Jacka wyglądała na wykonaną ze stali nierdzewnej.

– Sam ją wybrał – wyjaśniła Margaret. – Uznał, że wygląda jak pocisk.

Bosch się uśmiechnął.

– Przepraszam, że nie udało mi się z nim zobaczyć – powiedział. – Zanim odszedł.

– W porządku, Harry – odparła. – Byłeś zajęty swoim kolanem. Co z nim?

– Z każdym dniem lepiej. Niedługo już nie będę potrzebował tej laski.

– Kiedy Johnowi Jackowi zoperowano kolana, powiedział, że czuje się tak, jakby dostał nowe życie. To było piętnaście lat temu.

Bosch tylko skinął głową. Uważał, że „nowe życie” brzmi przesadnie optymistycznie.

– Wybierasz się do nas do domu? – spytała Margaret. – Jest tam coś dla ciebie. Od niego.

Harry spojrzał na nią.

– Od Johna Jacka?

– Sam zobaczysz. Coś, co miałam przekazać właśnie tobie.

Bosch zobaczył członków rodziny zgromadzonych przy kilku długich limuzynach na pasie parkingowym. Wyglądało to na dwa pokolenia potomków.

– Mogę odprowadzić cię do limuzyny? – spytał.

– Byłoby miło, Harry – odparła Margaret.

2

Tego ranka Bosch odebrał placek wiśniowy u Gelsona i to właśnie spowodowało, że spóźnił się na pogrzeb. Zaniósł go do bungalowu na Orange Grove, gdzie John Jack i Margaret Thompson mieszkali przez ponad pięćdziesiąt lat. Położył go na stole w jadalni z innymi talerzami i tacami z jedzeniem.

W domu było tłoczno. Bosch przywitał się i wymienił kilka uścisków dłoni, przechodząc wśród zgromadzonych w poszukiwaniu Margaret. Znalazł ją w kuchni, gdzie uzbrojona w rękawice kuchenne wyciągała gorącą patelnię z piekarnika. Starała się ciągle być czymś zajęta.

– Przyniosłeś ciasto, Harry?

– Owszem – odpowiedział. – Położyłem je na stole.

Otworzyła szufladę i dała Boschowi łopatkę oraz nóż.

– Co zamierzałaś mi dać? – spytał.

– Cierpliwości – powiedziała. – Najpierw pokrój ciasto, a potem idź do gabinetu Johna Jacka. Na końcu korytarza, po lewej stronie. To leży na jego biurku, więc nie da się tego nie zauważyć.

Harry poszedł do jadalni z nożem, który mu dała, i pokroił ciasto na osiem kawałków. Następnie ponownie przedarł się przez tłum ludzi w salonie i skierował na korytarz prowadzący do domowego biura Johna Jacka. Już kiedyś tam był. Lata wcześniej, kiedy pracowali razem nad sprawami, po długiej zmianie często trafiał do domu Thompsona na późny posiłek przygotowany przez Margaret i sesję strategiczną z Johnem Jackiem. Czasami zajmował kanapę w biurze swojego partnera i spał kilka godzin, zanim ponownie zabrał się za bieżącą sprawę. Trzymał tam nawet w szafie ubrania na zmianę. Margaret zawsze zostawiała mu świeży ręcznik w łazience dla gości.

Drzwi były zamknięte. Z jakiegoś powodu zapukał, chociaż wiedział, że nikogo tam nie ma.

Otworzył i wszedł do małego, zagraconego gabinetu z półkami na dwóch ścianach i biurkiem przyciśniętym do trzeciej, stojącym pod oknem, pod którym wciąż była też kanapa. Na zielonej podkładce na biurku spoczywał gruby niebieski plastikowy segregator wypchany dokumentami.

To były akta śledztwa w sprawie zabójstwa.

BALLARD

3

Ballard uważnie przyglądała się szczątkom. Zapach nafty mieszał się z wonią spalonego ciała, co z tak bliskiej odległości dosłownie powalało, ale ona nie ustępowała. Odpowiadała za miejsce zdarzenia, dopóki nie przybyli eksperci od pożarów. Nylonowy namiot się stopił i zawalił na ofiarę. Ciasno otaczał ją w miejscach, w których ogień nie przepalił go na wylot. Zwłoki leżały w pozycji wskazującej na wypoczynek. Renée się zastanawiała, jak ten mężczyzna mógł to przespać. Zdawała sobie sprawę, że testy toksykologiczne określą poziom alkoholu i narkotyków w krwi. Może ofiara niczego nie poczuła.

Ballard wiedziała, że to nie będzie jej sprawa, ale wyciągnęła telefon i zrobiła zdjęcia ciała oraz miejsca zdarzenia, w tym zbliżenia przewróconego grzejnika kempingowego, przypuszczalnego źródła pożaru. Następnie otworzyła w telefonie aplikację do pomiaru temperatury i zobaczyła, że aktualna w Hollywood wynosi 11 stopni Celsjusza. Umieści to w swoim raporcie i przekaże jednostce straży pożarnej zajmującej się podpaleniami.

Cofnęła się i rozejrzała wokoło. Była 3:15. Cole Avenue w dużej mierze opustoszała, z wyjątkiem bezdomnych, którzy wyszli z namiotów i kartonowych schronień, ciągnących się wzdłuż chodnika obok Centrum Rekreacji w Hollywood. Oszołomieni przyglądali się szeroko otwartymi oczami, jak policja prowadzi czynności śledcze w sprawie śmierci członka ich społeczności.

– Jak to trafiło do nas? – spytała Renée.

Stan Dvorek, sierżant patrolu, który ją wezwał, podszedł do niej. Pracował na nocnej służbie ponad dziesięć lat – dłużej niż ktokolwiek w komendzie Hollywood. Inni na zmianie nazywali go Reliktem, ale nie prosto w twarz.

– Zadzwoniła do nas straż pożarna – wyjaśnił. – Przekazał im to wydział łączności. Ktoś przejeżdżający obok zobaczył płomienie i zgłosił to jako pożar.

– Zapisali dane zgłaszającego? – spytała Ballard.

– Nie podał żadnych. Zgłosił to i pojechał dalej.

– Świetnie.

Dwa wozy strażackie nadal były na miejscu. Przejechały jedynie trzy przecznice z posterunku numer 27, by ugasić płonący namiot. Załogi czekały, żeby je przesłuchano.

– Zajmę się strażakami – oznajmiła Renée. – Może wyślesz swoją ekipę, żeby porozmawiała z niektórymi z tych ludzi i sprawdziła, czy ktoś coś widział.

– A to nie należy do zadań grupy od podpaleń? – spytał Dvorek. – I tak będą musieli ponownie przesłuchać tych, którzy według nas będą mieli coś ciekawego do powiedzenia.

– Przybyliśmy jako pierwsi na miejsce zdarzenia, Devo. Musimy to zrobić dobrze.

Ballard odeszła, kończąc tym samym rozmowę. Dvorek może sobie być szefem patrolu, ale to ona odpowiada za miejsce zdarzenia. Do chwili, kiedy ten śmiertelny w skutkach pożar nie zostanie uznany za wypadek, będzie traktowała ten teren jako miejsce przestępstwa.

Podeszła do czekających strażaków i zapytała, która z dwóch załóg jako pierwsza się tam pojawiła. Następnie zapytała sześciu mężczyzn z pierwszego wozu, co tam zobaczyli. Niewiele się od nich dowiedziała. Pożar namiotu prawie sam dogasł, zanim przybyli. Nikt nie widział nikogo w pobliżu ognia ani w okolicznym parku. Zero świadków, zero podejrzanych. Do gaszenia pozostałych płomieni użyto gaśnicy z wozu strażackiego, a ofiarę uznano za martwą i dlatego nie przewieziono jej do szpitala.

Ballard obeszła najbliższą okolicę w poszukiwaniu kamer. Obozowisko bezdomnych ciągnęło się wzdłuż boisk do koszykówki w parku miejskim, którego nie obejmował monitoring. Po zachodniej stronie Cole Avenue stały parterowe magazyny, mieszczące rekwizyty i sprzęt wypożyczany na potrzeby branży telewizyjnej i filmowej. Ballard dostrzegła kilka kamer, ale podejrzewała, że albo są to atrapy, albo ustawiono je pod takim kątem, że nie będą pomocne w śledztwie.

Kiedy wróciła na miejsce zdarzenia, zobaczyła Dvorka naradzającego się ze swoimi funkcjonariuszami patrolowymi. Renée rozpoznała ich z porannej odprawy na posterunku Hollywood.

– Macie coś? – spytała.

– Żadnych niespodzianek – odparł Dvorek. – „Nic nie widziałem, nic nie słyszałem, nic nie wiem”. Strata czasu.

Ballard skinęła głową.

– Takie procedury – odparła.

– To gdzie, do cholery, jest ekipa od podpaleń? – niecierpliwił się Dvorek. – Muszę wysłać moich ludzi w teren.

– Podobno są już w drodze. Nie pracują przez całą dobę, więc musieli zgarnąć ludzi z ich domów.

– Jezu, będziemy tu czekać całą noc. Wezwałaś koronera?

– Już tu jedzie. Chyba możesz odesłać stąd połowę swoich ludzi i sam też się zmyć. Zostaw tu tylko jeden wóz.

– Nie ma sprawy.

Dvorek ruszył wydać nowe rozkazy swoim podwładnym. Ballard wróciła na miejsce zdarzenia i spojrzała na namiot, który stopił się nad martwym mężczyzną niczym całun. Wpatrywała się w niego, kiedy kątem oka dostrzegła jakiś ruch. Podniosła wzrok i zobaczyła kobietę z dziewczyną wyłaniające się ze schronienia, za które służyła im niebieska plastikowa plandeka przywiązana do ogrodzenia otaczającego boisko do koszykówki. Renée szybko ruszyła w ich stronę, by skierować je dalej od ciała ofiary.

– Lepiej tam nie idźcie – przestrzegła. – Chodźcie tutaj.

Przeszła z nimi chodnikiem na koniec obozowiska.

– Co się stało? – spytała kobieta.

Przyglądając się dziewczynie, Ballard odpowiedziała.

– Ktoś spłonął – wyjaśniła. – Widziałyście coś? To wydarzyło się jakąś godzinę temu.

– Spałyśmy – odparła kobieta. – Ona rano idzie do szkoły.

Dziewczyna nadal się nie odezwała.

– Dlaczego nie jesteście w schronisku? – spytała Renée. – Tu jest niebezpiecznie. Ogień mógł się rozprzestrzenić.

Przeniosła spojrzenie z matki na córkę.

– Ile masz lat?

Dziewczyna miała duże brązowe oczy, ciemne włosy i lekką nadwagę. Kobieta stanęła przed nią i odpowiedziała Ballard:

– Proszę, nie odbieraj mi jej.

Renée dostrzegła błagalne spojrzenie w równie brązowych oczach kobiety.

– Nie po to tu jestem. Chcę się tylko upewnić, że jesteście bezpieczne. Jesteś jej matką?

– Tak, to moja córka.

– Jak ma na imię?

– Amanda. Mandy.

– Ile ma lat?

– Czternaście.

Ballard pochyliła się, by porozmawiać z dziewczyną. Tamta miała spuszczony wzrok.

– Mandy, wszystko w porządku?

Mała skinęła głową.

– Chciałabyś, żebym spróbowała umieścić ciebie i twoją mamę w schronisku dla kobiet i dzieci? To może się okazać lepsze niż bycie tutaj.

Mandy spojrzała na matkę i odpowiedziała:

– Nie. Chcę zostać tutaj z mamą.

– Nie rozdzielę was. Jeśli chcesz, zabiorę tam was obie.

Dziewczyna ponownie popatrzyła na matkę w poszukiwaniu wskazówek.

– Wsadzisz nas tam, a oni ją zabiorą – martwiła się matka. – Wiem, że tak będzie.

– Nie, zostanę tutaj – powiedziała szybko Mandy.

– Okej – zgodziła się Renée. – Nic nie zrobię, ale nie sądzę, że powinnyście tu być. Tu nie jest bezpiecznie dla żadnej z was.

– W schroniskach też nie jest bezpiecznie – stwierdziła kobieta. – Ludzie kradną wszystkie twoje rzeczy.

Ballard wręczyła jej swoją wizytówkę.

– W razie czego zadzwoń do mnie – zaproponowała. – Pracuję na nocnej zmianie. Będę w pobliżu, gdybyś mnie potrzebowała.

Matka wzięła wizytówkę i skinęła głową. Renée powróciła myślami do sprawy.

Odwróciła się i wskazała w stronę miejsca zdarzenia.

– Znałyście go? – spytała.

– Trochę – odpowiedziała matka. – Pilnował własnego nosa.

– Wiesz, jak się nazywał?

– Chyba… Ed. Przedstawiał się jako Eddie.

– Rozumiem. Od dawna tu był?

– Od kilku miesięcy. Powiedział, że wcześniej mieszkał w kościele pod wezwaniem Najświętszego Sakramentu, ale zrobiło się tam dla niego zbyt tłoczno.

Ballard wiedziała, że księża z tamtego kościoła na Sunset Boulevard pozwalali bezdomnym rozbijać namioty w przednim portyku budynku. Często przejeżdżała obok niego. Nocą panował tam ogromny tłok, ale namioty i prowizoryczne schronienia znikały za dnia jeszcze przed rozpoczęciem nabożeństw.

Hollywood stawało się zupełnie innym miejscem po zmroku, kiedy przygasał blichtr i blask neonów. Ballard widziała tę zmianę każdej nocy. Na tym obszarze wszyscy byli albo drapieżnikami, albo ofiarami. Zamożni żyli sobie tam wygodnie i bezpiecznie za zamkniętymi drzwiami swoich rezydencji, a biedacy swobodnie wałęsali się wszędzie wokoło. Renée zawsze przypominała sobie słowa pracującego na nocnej zmianie „poety”. Nazwał ich „roślinami bez korzeni, poruszającymi się z wiatrami losu”.

– Miał tu z kimkolwiek kłopoty? – spytała.

– Nic takiego nie zauważyłam – odparła matka.

– Widziałyście go zeszłej nocy?

– Nie. Nie było go w pobliżu, kiedy szłyśmy spać.

Ballard spojrzała na Amandę, by sprawdzić, czy ta coś powie, ale zza pleców dobiegł ją jakiś głos.

– Pani detektyw?

Renée się odwróciła. Podszedł jeden z ludzi Dvorka. Nazywał się Rollins. Był nowy w wydziale i dlatego jeszcze zwracał się do niej tak formalnie.

– O co chodzi?

– Przyjechała ekipa od podpaleń. Oni…

– W porządku. Zaraz tam przyjdę.

Odwróciła się do kobiety i córki.

– Dziękuję – powiedziała. – I pamiętaj, możesz do mnie zadzwonić w każdej chwili.

Kiedy Ballard kierowała się z powrotem w stronę ciała i ekipy od podpaleń, nie przestawała myśleć o ludziach bez korzeni. Słowa te na karcie wywiadu terenowego zapisał policjant, który – jak się później dowiedziała – był świadkiem zbyt wielu przygnębiających i mrocznych wydarzeń w Hollywood i odebrał sobie życie.

4

Funkcjonariusze z zespołu zajmującego się pożarami nazywali się Nuccio i Spellman. Zgodnie z wymogami nosili niebieskie kombinezony z plakietką straży pożarnej Los Angeles na kieszeni na piersi i słowem „Podpalenie” na plecach. Obaj mężczyźni uścisnęli dłoń Ballard. Nuccio był starszym śledczym i powiedział, że to on będzie dowodził działaniami na miejscu zdarzenia. Renée wyjaśniła, że pobieżne przeszukanie obozowiska bezdomnych nie przyniosło rezultatów z powodu braku jakichkolwiek świadków, a po przejściu się po Cole Avenue odkryła, że nie ma tam żadnych kamer monitoringu, które mogły uchwycić zdarzenie. Powiedziała też, że biuro koronera już wysłało swoją jednostkę na miejsce oraz że technik kryminalistyczny z policji Los Angeles również jest w drodze.

Nuccio sprawiał wrażenie, jakby te informacje w ogóle go nie zainteresowały. Wręczył Ballard wizytówkę ze swoim adresem mejlowym i polecił, by przesłała raport na temat śmierci ofiary, który ma spisać po powrocie na komendę w Hollywood.

– To wszystko? – spytała Renée. – Nie potrzebujecie niczego więcej?

Wiedziała, że eksperci do spraw podpaleń ze straży Los Angeles przeszli szkolenie w zakresie egzekwowania prawa oraz czynności śledczych. Oczekiwano, że przeprowadzą dokładne dochodzenie w sprawie każdego pożaru związanego ze śmiercią. Miała też świadomość, że rywalizują z gliniarzami z Los Angeles niczym młodszy brat ze starszym rodzeństwem. Ekipa od podpaleń nie lubiła pozostawać w cieniu policji.

– To wszystko – potwierdził Nuccio. – Wyślij mi raport, to będę miał twój mejl. Dam ci znać, jak wszystko się potoczy.

– Dostaniesz go do rana – zapewniła go Ballard. – Chcesz zatrzymać mundurowych, jak będziecie tu pracować?

– Jasne. Jeden lub dwaj by się przydali. Po prostu niech nas osłaniają.

Ballard zostawiła ich i ruszyła w stronę Rollinsa i jego partnera Randolpha, którzy czekali przy samochodzie na instrukcje. Powiedziała im, że mają być w pogotowiu i pilnować miejsca zdarzenia, podczas gdy śledztwo będzie kontynuowane.

Ze swojej komórki zadzwoniła do biura oficera dyżurnego komendy Hollywood i zgłosiła, że ma zamiar opuścić swoją lokalizację. Funkcję tę pełnił teraz porucznik Washington. Niedawno przeniesiono go z komendy Wilshire. Chociaż pracował już wcześniej na trzecim patrolu, jak oficjalnie nazywano rozpoczynającą się o północy zmianę, nadal przyzwyczajał się do tego, jak funkcjonuje komenda. Na obszarach pod inną jurysdykcją zwykle było spokojnie po północy, ale w Hollywood rzadko tak się działo. Dlatego tę zmianę nazwali cmentarną.

– Straż pożarna mnie tam nie potrzebuje, panie poruczniku – oznajmiła Renée.

– Na co to wygląda? – spytał Washington.

– Facet chyba kopnął w grzejnik naftowy, gdy spał. Ale nie mamy żadnych świadków ani kamer w okolicy. Przynajmniej my ich nie znaleźliśmy. I nie sądzę, żeby ekipa od podpaleń zamierzała jakoś szczególnie się przyłożyć do dalszych poszukiwań.

Washington milczał przez chwilę, zanim podjął decyzję.

– W porządku, w takim razie wracaj na komendę i spisz raport – polecił jej w końcu. – Jeśli sami chcą się tym zająć, niech tak będzie.

– Przyjęłam – powiedziała Ballard.

Rozłączyła się i podeszła do Rollinsa oraz Randolpha, aby ich poinformować, że jedzie do biura. Powiedziała też, by do niej zadzwonili, jeśli pojawi się coś nowego.

Dotarcie na komendę o czwartej nad ranem zajęło jej tylko pięć minut. Na tylnym parkingu panował spokój. Skierowała się do drzwi i za pomocą karty magnetycznej otworzyła je, po czym weszła do środka. Udała się dłuższą drogą do sali śledczych, aby przejść przez biuro oficera dyżurnego i zobaczyć się z Washingtonem. To była dopiero druga tura jego służby, więc nadal się uczył i próbował się tam odnaleźć. Renée celowo zahaczała o jego biuro ze dwa, trzy razy podczas swojej zmiany, żeby się do niej przyzwyczaił. Swojego oficjalnego szefa, Terry’ego McAdamsa, detektywa w stopniu porucznika, prawie nigdy nie widywała, ponieważ pracował na dziennej zmianie. W rzeczywistości więc to Washington był jej szefem na miejscu, dlatego chciała nawiązać z nim dobrą relację.

Mężczyzna siedział za biurkiem, wpatrzony w monitor dowodzenia, na którym widniała lokalizacja GPS wszystkich jednostek policji na obszarze jurysdykcji ich komendy. Był wysokim Afroamerykaninem z ogoloną głową.

– Jak sytuacja? – zagadnęła Ballard.

– Na froncie zachodnim panuje spokój – odparł.

Zmrużył oczy i skupił wzrok na jednym punkcie na ekranie. Renée obeszła jego biurko, żeby również to zobaczyć.

– O co chodzi? – spytała.

– Mam trzy patrole w Seward i Santa Monica – wyjaśnił Washington. – Nie miałem żadnego wezwania w tamten rejon.

Ballard wskazała miejsce na ekranie. Teren przypisany do ich komendy podzielono na trzydzieści pięć stref geograficznych zwanych dzielnicami raportującymi, a te z kolei na siedem obszarów patrolowych. O każdej porze na każdym z nich znajdował się wóz patrolowy i inne samochody podlegające przełożonym, takim jak sierżant Dvorek, którego służbowe obowiązki obejmowały cały obszar jurysdykcji ich komendy.

– Tu mamy trzy obszary patrolowe, które sąsiadują ze sobą – wyjaśniła. – Tam stoi otwarta całą noc budka sprzedająca owoce morza. Te zespoły mogą tam coś zjeść, nie opuszczając swoich stref.

– Łapię – powiedział Washington. – Dzięki, Ballard. Dobrze wiedzieć.

– Nie ma sprawy. Idę zaparzyć świeży dzbanek w pokoju socjalnym. Chcesz filiżankę?

– Ballard, może i nie wiem nic o tej ciężarówce z owocami morza, ale wiem co nieco na twój temat. Nie musisz przynosić mi kawy. Sam mogę sobie po nią pójść.

Renée zaskoczyła jego odpowiedź. Chciała spytać, co dokładnie Washington o niej słyszał, ale nie zrobiła tego.

– Rozumiem – odparła.

Poszła z powrotem głównym korytarzem, a następnie skręciła w lewo w stronę sali detektywów. Tak jak przypuszczała, nikogo tam nie było. Spojrzała na zegar ścienny i zobaczyła, że zostały jej dwie godziny do końca zmiany. To dawało jej mnóstwo czasu na napisanie raportu o zgonie w wyniku pożaru. Skierowała się w tylny róg, do boksu, z którego korzystała. Z tego miejsca miała widok na całe pomieszczenie i każdego, kto do niego wchodził.

Kiedy dostała wezwanie do pożaru namiotu, na biurku zostawiła otwarty laptop. Stała przez chwilę, zanim usiadła. Ktoś zmienił ustawienia w małym radiu, na którym zwykle słuchała ulubionej stacji, z podającej wiadomości KNX 1070 na KJAZ 88.1. Przesunął też jej komputer na bok i na samym środku blatu położył wyblakły niebieski segregator – akta śledztwa. Otworzyła go i na spisie treści zobaczyła karteczkę samoprzylepną.

Nie mów, że nigdy nic ci nie dałem.

B

PS: Jazz jest dla ciebie lepszy niż wiadomości.

Ballard zdjęła ją, ponieważ zakrywała imię ofiary.

John Hilton – data urodzenia 17.01.66 – data śmierci 03.08.90

Nie potrzebowała spisu treści, aby znaleźć fragment ze zdjęciami. Przewróciła kilka części raportów na metalowych kółkach i znalazła fotografie zabezpieczone foliowymi koszulkami. Pokazywały rozwalone na przednim siedzeniu samochodu ciało młodego mężczyzny z dziurą po kuli za prawym uchem.

Przez chwilę przyglądała się im, po czym zamknęła segregator. Wyciągnęła telefon, odnalazła potrzebny numer, wybrała go i czekając na połączenie, zerkała na zegarek. Mężczyzna odebrał szybko i według Renée raczej nie wyrwała go ze snu.

– Ballard – przywitała się. – Byłeś dziś wieczorem tu na komendzie?

– Tak, wpadłem jakąś godzinę temu – odpowiedział Bosch. – Nie było cię tam.

– Miałam wezwanie. Skąd się wzięły te akta sprawy?

– Chyba można powiedzieć, że się zawieruszyły. Wczoraj wybrałem się na pogrzeb mojego pierwszego partnera z wydziału zabójstw z dawnych czasów. Facet był moim mentorem. Odszedł. Po pogrzebie poszedłem do jego domu i to jego żona, to znaczy wdowa po nim, dała mi te akta. Chciała, żebym je zwrócił. I tak właśnie zrobiłem. Zwróciłem je tobie.

Ballard ponownie otworzyła segregator i przeczytała podstawowe informacje o sprawie nad spisem treści.

– George Hunter był twoim partnerem? – zapytała.

– Nie – odparł Bosch. – Moim partnerem był John Jack Thompson. Nie prowadził tej sprawy.

– Nie, ale kiedy przeszedł na emeryturę, ukradł te akta.

– Cóż, nie wiem, czy użyłbym takiego określenia.

– A jak inaczej byś to nazwał?

– Powiedziałbym, że przejął śledztwo, którym nikt się nie zajmował. Zerknij na chronologię zdarzeń. Zobaczysz, że popadło w zapomnienie. Detektyw, który jako pierwszy pracował nad tą sprawą, przeszedł prawdopodobnie na emeryturę i nikt już z tym nic nie robił.

– Kiedy Thompson przeszedł na emeryturę?

– W styczniu dwutysięcznego roku.

– Jasna cholera. I miał to przez cały czas? Prawie dwadzieścia lat?

– Na to wygląda.

– To jest popaprane.

– Słuchaj, nie próbuję bronić Johna Jacka, ale on pewnie poświęcił temu śledztwu więcej uwagi, niż kiedykolwiek miałoby na to szansę w Sekcji Spraw Otwartych i Niewyjaśnionych. Oni tam głównie prowadzą śledztwa, w których można zbadać DNA, a w tym przypadku nie wchodzi to w rachubę. Nikt by już o tym nie pamiętał, gdyby John Jack nie zabrał tych akt ze sobą.

– A skąd wiesz, że nie ma tu żadnego DNA do zbadania? Przejrzałeś chronologię zdarzeń?

– Owszem. Przeczytałem to wszystko. Zacząłem, kiedy wróciłem do domu z pogrzebu, a jak tylko skończyłem, zostawiłem papiery dla ciebie.

– A dlaczego przyniosłeś je tutaj?

– Bo zawarliśmy umowę, pamiętasz? Mieliśmy pracować razem nad różnymi sprawami.

– Więc chcesz, żebyśmy pracowali nad tym razem?

– W pewnym sensie.

– Co to znaczy?

– Muszę się teraz czymś zająć. Problemy medyczne. I nie wiem, jak długo…

– Co to za medyczne problemy?

– Miałem operację kolana i chodzę na rehabilitację. Jeśli pojawią się jakieś komplikacje, nie wiem, na ile będę mógł się zaangażować.

– Czyli zrzucasz mi to na głowę. Zmieniłeś moją stację radiową i wciskasz mi jakieś zadanie.

– Nie, chcę pomóc i zrobię to. John Jack był moim mentorem. Wpoił mi pewną zasadę.

– Jaką?

– Żeby każdą sprawę traktować osobiście.

– Co?

– Każdą sprawę musisz traktować osobiście i masz się wkurzyć. To cię nakręca i pobudza do działania. To daje ci energię, której potrzebujesz, żeby doprowadzić śledztwo do końca.

Ballard zastanowiła się nad tym. Rozumiała, o co mu chodzi, ale wiedziała, że to niebezpieczny sposób na życie i pracę.

– Powiedział „każdą” sprawę? – upewniła się.

– Zgadza się – potwierdził Bosch.

– I ty to przeczytałeś od deski do deski?

– Tak. Zajęło mi to jakieś sześć godzin. Miałem kilka przerw. Muszę dużo chodzić, żeby rozruszać kolano.

– Co w tej historii sprawiło, że stała się ona czymś osobistym dla Johna Jacka?

– Nie mam pojęcia. Niczego takiego się tam nie dopatrzyłem. Ale wiem, że znalazł sposób, aby każde śledztwo stało się takie dla niego. Jeśli i ty to odnajdziesz, może będziesz w stanie zamknąć dochodzenie.

– Jeśli ja to znajdę?

– No dobra, my. Ale jak już powiedziałem, przejrzałem wszystko.

Ballard przerzucała kolejne części akt, aż po raz kolejny dotarła do zdjęć w foliowych koszulkach.

– Nie wiem – zawahała się. – To wydaje się mało prawdopodobne. Jeśli George Hunter nie mógł tego wyjaśnić, a potem John Jack Thompson też nie, dlaczego nam miałoby się to udać?

– Bo masz w sobie to coś – wyjaśnił Bosch. – Ten żar. Możemy to zrobić i sprawić, że zabójcę chłopaka spotka sprawiedliwość.

– Nie wyjeżdżaj mi tu ze sprawiedliwością. Nie wciskaj mi kitu, Bosch.

– Dobra, nie będę. Ale przejrzysz chociaż chronologię zdarzeń i akta, zanim podejmiesz decyzję? Jeśli to zrobisz i nie zechcesz kontynuować, nie ma problemu. Możesz odłożyć dokumenty na półkę albo oddać je mnie. Popracuję nad tym sam. Kiedy znajdę na to chwilę.

Ballard nie zareagowała od razu. Musiała się nad tym zastanowić. Wiedziała, że powinna zwrócić te akta do Sekcji Spraw Otwartych i Niewyjaśnionych, wytłumaczyć, jak się znalazły po śmierci Thompsona, i zapomnieć o temacie. Ale jak powiedział Bosch, wtedy sprawa zostałaby odłożona na półkę i zapomniana.

Ponownie spojrzała na zdjęcia. Przy pierwszym czytaniu wydawało jej się, że może chodzić o transakcję narkotykową, która poszła źle. Ofiara podjeżdża, oferuje gotówkę, dostaje kulkę zamiast balonika z heroiną, albo czym tam się szprycowała.

– Jest jedna rzecz – odezwał się Harry.

– Co takiego? – spytała Ballard.

– Pocisk. Nadal znajduje się w zbiorze dowodów. Musisz go przepuścić przez Krajową Zintegrowaną Sieć Informacji Balistycznych i zobaczyć, co się pojawi. Ta baza danych nie istniała w dziewięćdziesiątym roku.

– Ale co nam to daje? Jaką mamy szansę? Jeden do dziesięciu?

Wiedziała, że krajowa baza zawiera szczegółowe informacje balistyczne pocisków i łusek znalezionych na miejscach zbrodni, ale z pewnością nie stanowi kompletnego archiwum. Dane pocisku musiały zostać wprowadzone, aby można było go wykorzystać w jakiejś analizie porównawczej, a większość wydziałów policji, włączając tę z Los Angeles, miała zaległości w tym zakresie. Mimo to archiwum istniało od początku stulecia, a z roku na rok się powiększało.

– To lepsze niż brak szansy – stwierdził Harry.

Renée nie odpowiedziała. Spojrzała na akta sprawy i przebiegła paznokciem po boku grubego pliku z dokumentami, co sprawiło, że rozległ się dźwięk przypominający rozdzieranie papieru.

– Okej – odezwała się w końcu. – Przeczytam to.

– Świetnie – ucieszył się Bosch. – Daj mi znać, co o tym sądzisz.

BOSCH

5

Bosch po cichu wślizgnął się do tylnego rzędu sali sądowej Wydziału 106, przyciągając uwagę tylko sędziego, który powitał go lekkim skinieniem głowy. Minęły lata, ale Harry miał w przeszłości kilka spraw przed sędzią Paulem Falcone’em. Zdarzało mu się też czasami budzić go w środku nocy i prosić o wydanie nakazu rewizji.

Przy pulpicie znajdującym się przy stołach obrony i oskarżenia Bosch zobaczył swojego przyrodniego brata, Mickeya Hallera, który przesłuchiwał własnego świadka. Harry wiedział o tym, ponieważ śledził tę historię online i w gazetach. Ten dzień był początkiem sprawy pozornie niemożliwej do wygrania dla obrony. Haller bronił mężczyzny oskarżonego o zamordowanie sędziego sądu wyższej instancji, Waltera Montgomery’ego, w parku miejskim położonym niecałą przecznicę od budynku sądu, w którym obecnie odbywał się proces. Oskarżony Jeffrey Herstadt był nie tylko powiązany z przestępstwem za sprawą śladów DNA, ale także przyznał się do morderstwa na nagraniu wideo.

– Wyjaśnijmy coś, panie doktorze – zwrócił się Haller do świadka siedzącego po lewej stronie sędziego. – Twierdzi pan, że problemy psychiczne Jeffreya doprowadziły go do stanu paranoi, w którym bał się, że może doznać krzywdy fizycznej, jeśli nie przyzna się do tej zbrodni?

Mężczyzna zajmujący miejsce dla świadka był po sześćdziesiątce i miał białe włosy oraz pełną brodę, dziwnie ciemniejszą. Bosch przegapił zaprzysiężenie i nie znał jego imienia. Ze względu na wygląd i profesjonalizm przypominał Harry’emu Freuda.

– Tak właśnie się dzieje w przypadku osób z zaburzeniami schizoafektywnymi – odparł Freud. – Taka osoba doświadcza objawów schizofrenii, takich jak halucynacje, a także zaburzeń nastroju, takich jak mania, depresja i paranoja, które prowadzą do tego, że psychika próbuje się bronić. Stąd mamy kiwanie głową i zgodę, które widzimy na nagraniu.

– Kiedy więc Jeffrey kiwał głową i potakiwał detektywowi Gustafsonowi podczas tego przesłuchania, co dokładnie robił? Usiłował jedynie uniknąć zranienia? – dociekał Haller.

Bosch zauważył, że wielokrotnie używa imienia oskarżonego, co ma go uczłowieczyć przed ławą przysięgłych.

– Dokładnie tak – potwierdził Freud. – Chciał przetrwać przesłuchanie bez szwanku. Detektyw Gustafson był autorytetem i dobro Jeffreya spoczywało właśnie w jego rękach. Jeffrey o tym wiedział i na nagraniu widać jego strach. Był przekonany, że znalazł się w niebezpieczeństwie, i po prostu chciał przetrwać.

– A to skłoniłoby go do powiedzenia tego, co detektyw Gustafson chciał, żeby powiedział? – zapytał Haller, chociaż brzmiało to bardziej jak stwierdzenie.

– Zgadza się – odparł Freud. – Zaczęło się od pozornie mało istotnych pytań: „Znałeś ten park?”, „Byłeś w tym parku?”. A potem oczywiście pojawiły się pytania o poważniejszym charakterze: „Czy zabiłeś sędziego Montgomery’ego?”. Jeffrey dał się już w tym momencie wciągnąć w grę i ochoczo powiedział: „Tak, zrobiłem to”. Nie jest to jednak coś, co można zakwalifikować jako dobrowolne wyznanie. Ze względu na zaistniałą sytuację, do przyznania się nie doszło swobodnie. To nie była przemyślana decyzja. Zostało ono wymuszone.

Haller, udając, że przegląda swoje notatki, pozwolił, by te słowa zawisły na chwilę w powietrzu. Następnie obrał inny kierunek pytań.

– Co to jest schizofrenia katatoniczna, panie doktorze? – spytał.

– Jest to podtyp schizofrenii, w przypadku którego osoba dotknięta tą chorobą w sytuacjach stresujących może dostać ataku albo może u niej wystąpić tak zwany negatywizm lub sztywność – wyjaśnił Freud. – Charakteryzuje się to niechęcią do wypełniania instrukcji lub bycia przemieszczanym w inne miejsce.

– Kiedy do tego dochodzi, panie doktorze?

– W okresach silnego stresu.

– Czy właśnie to zaobserwował pan w końcówce przesłuchania przeprowadzanego przez detektywa Gustafsona?

– Tak, w mojej profesjonalnej opinii detektyw nie od razu zauważył, że przesłuchiwany dostał ataku.

Haller zapytał sędziego Falconego, czy mógłby ponownie odtworzyć tę część przesłuchania Herstadta. Bosch widział już nagranie w całości, ponieważ stało się ono publicznie dostępne po tym, jak oskarżenie przedstawiło je w sądzie. Wówczas pojawiło się w internecie.

Haller pokazał fragment zaczynający się w dwudziestej minucie, czyli w chwili, kiedy wydawało się, że Herstadt zamknął się fizycznie i psychicznie. Siedział nieruchomo, w stanie katatonii, i wpatrywał się w stół. Nie odpowiedział na liczne pytania Gustafsona i detektyw wkrótce zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak.

Wezwane przez śledczego pogotowie szybko przybyło na miejsce. Sprawdzono tętno, ciśnienie krwi i poziom tlenu we krwi Herstadta, po czym stwierdzono, że ma atak. Przewieziono go do szpitala USC Medical Center, gdzie był leczony i trzymany na oddziale więziennym. Przesłuchania nigdy nie dokończono. Gustafson miał już to, czego potrzebował, czyli Herstadta mówiącego na nagraniu: „Zrobiłem to”. Przyznanie się zostało potwierdzone tydzień później, gdy DNA Herstadta dopasowano do materiału genetycznego wyskrobanego spod jednego z paznokci sędziego Montgomery’ego.

Po tym, jak nagranie dobiegło końca, Haller kontynuował odpytywanie swojego eksperta z zakresu psychiatrii.

– Co pan tam zobaczył, panie doktorze?

– Widziałem mężczyznę, który wpadł w katatonię.

– Co wywołało ten atak?

– Wyraźnie widać, że stres. Człowiek ten był przesłuchiwany w sprawie morderstwa, do którego się przyznał, a którego moim zdaniem nie popełnił. To wywołałoby stres u każdego, a zwłaszcza u schizofrenika paranoidalnego.

– Panie doktorze, czy podczas przeglądania akt sprawy dowiedział się pan, że Jeffrey dostał ataku zaledwie kilka godzin przed tym, jak sędzia Montgomery został zamordowany?

– Tak. Przeglądałem raporty z incydentu, który miał miejsce około dziewięćdziesięciu minut przed morderstwem, czyli z ataku, którego Jeffrey dostał w kawiarni, i udzielonej mu tam pomocy medycznej.

– Czy zna pan szczegóły tego incydentu, doktorze?

– Tak. Jeffrey podobno wszedł do Starbucksa i zamówił kawę, ale okazało się, że nie ma pieniędzy. Zostawił portfel w domu opieki. Kiedy kasjer zaczął się domagać zapłaty, Jeffrey poczuł się zagrożony. Przyjechali sanitariusze i stwierdzili, że ma atak.

– Zabrano go do szpitala?

– Nie. Po tym, jak się uspokoił, odmówił dalszej pomocy lekarskiej. Wyszedł z lokalu.

– Mamy więc atak zarówno przed morderstwem, jak i po nim. Dziewięćdziesiąt minut przed i około dwóch godzin po. I obie te sytuacje zostały wywołane przez stres. Zgadza się?

– Tak.

– Panie doktorze, czy pana zdaniem popełnienie morderstwa, w którym używa się noża do trzykrotnego dźgnięcia ofiary w górną część ciała, byłoby stresującym wydarzeniem?

– Bardzo stresującym.

– Bardziej niż próba kupienia kawy bez pieniędzy w kieszeni?

– Tak, o wiele bardziej.

– Czy pana zdaniem popełnienie brutalnego morderstwa jest bardziej stresujące niż przesłuchanie w sprawie brutalnego morderstwa?

Prokuratorka zgłosiła sprzeciw, argumentując, że Haller swymi daleko idącymi hipotezami kieruje lekarza poza obszar jego wiedzy.

Sędzia zgodził się z nim i odrzucił pytanie, ale Haller zdołał już przedstawić swój punkt widzenia.

– W porządku, panie doktorze, przejdziemy dalej – oznajmił Haller. – Pozwoli pan, że zadam następujące pytanie: czy w jakimkolwiek momencie, kiedy pan zajmował się tą sprawą, widział pan raport wskazujący na to, że Jeffrey Herstadt miał atak podczas popełniania tego brutalnego morderstwa?

– Nie, nie widziałem.

– Czy według pana, kiedy został on zatrzymany przez policję w Grand Parku w pobliżu miejsca zbrodni i zabrany na przesłuchanie, przechodził właśnie atak?

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– Dziękuję, doktorze.

Haller poinformował sędziego, że zastrzegł sobie prawo do ponownego powołania lekarza, po czym przekazał świadka prokuraturze. Sędzia Falcone zamierzał udać się na przerwę, zanim strona przeciwna rozpocznie przesłuchanie, ale prokuratorka – Bosch rozpoznał w niej zastępczynię prokuratora okręgowego, Susan Saldano – obiecała, że wystarczy jej dziesięć minut na odpytywanie lekarza. Sędzia pozwolił jej kontynuować.

– Dzień dobry, doktorze Stein – przywitała się, dzięki czemu Harry poznał przynajmniej nazwisko psychiatry.

– Dzień dobry – odpowiedział ostrożnie Stein.

– Porozmawiajmy teraz o czymś innym, co dotyczy oskarżonego. Czy po jego aresztowaniu i późniejszym leczeniu w szpitalu pobrano od niego próbkę krwi i przebadano ją pod kątem obecności narkotyków i alkoholu?

– Tak, zrobiono to. To standardowe postępowanie.

– A kiedy analizował pan tę sprawę na potrzeby obrony, sprawdził pan wyniki tych badań?

– Tak, sprawdziłem.

– Czy może pan powiedzieć ławie przysięgłych, co, o ile cokolwiek, ujawniło to badanie?

– Wykazało niski poziom leku o nazwie paliperydon.

– Czy zna pan paliperydon?

– Tak, przepisałem go panu Herstadtowi.

– Co to jest paliperydon?

– Jest to antagonista dopaminy. Lek psychotropowy stosowany w leczeniu schizofrenii i zaburzeń schizoafektywnych. W wielu przypadkach, jeśli jest podawany prawidłowo, pozwala osobom dotkniętym zaburzeniem prowadzić normalne życie.

– A czy przyjmowanie go wiąże się ze skutkami ubocznymi?

– Może wystąpić wiele skutków ubocznych. Każdy przypadek jest inny, dlatego opracowujemy terapie lekowe dostosowane do poszczególnych pacjentów, z uwzględnieniem wszelkich występujących u nich działań niepożądanych.

– Czy wie pan, że producent paliperydonu ostrzega użytkowników, że skutki uboczne mogą obejmować pobudzenie i agresję?

– Cóż, tak, ale w przypadku Jeffreya…

– Proszę o konkretną odpowiedź, panie doktorze. Czy jest pan świadomy tych skutków ubocznych? Tak czy nie?

– Tak.

– Dziękuję, panie doktorze. Przed chwilą, kiedy opisywał pan działanie leku paliperydon, użył pan wyrażenia: „jeśli jest podawany prawidłowo”. Pamięta to pan?

– Tak.

– Czy wie pan, gdzie mieszkał Jeffrey Herstadt w czasie, kiedy doszło do tej zbrodni?

– Tak, w domu opieki w Angelino Heights.

– I miał od pana receptę na paliperydon, prawda?

– Tak.

– A kto był odpowiedzialny za prawidłowe podawanie mu leku w domu opieki?

– Do tego domu przypisany jest pracownik socjalny, który zajmuje się podawaniem leków na receptę.

– Czy wie pan z pierwszej ręki, że lek ten został prawidłowo podany panu Herstadtowi?

– Nie do końca rozumiem to pytanie. Widziałem wyniki badań krwi, które mu zrobiono zaraz po jego aresztowaniu. Wykazały one odpowiedni poziom paliperydonu, więc można założyć, że lek mu podawano i że on przyjmował zalecone mu dawki.

– Czy może pan powiedzieć ławie przysięgłych, że na pewno nie przyjął dawki po morderstwie, ale zrobił to przed pobraniem krwi w szpitalu?

– No nie, ale…

– Czy może pan powiedzieć ławie przysięgłych, że nie chomikował swoich tabletek i że nie wziął ich kilka naraz przed morderstwem?

– Znowu nie, ale idzie pani w…

– Nie mam więcej pytań.

Saldano podeszła do stołu prokuratorskiego i usiadła. Bosch patrzył, jak Haller wstaje natychmiast i mówi sędziemu, że pytania uzupełniające nie zajmą mu wiele czasu. Sędzia skinął głową z aprobatą.

– Panie doktorze, czy zechciałby pan dokończyć swoją odpowiedź na ostatnie pytanie zadane przez panią Saldano? – poprosił Haller.

– Owszem – odparł Stein. – Zamierzałem tylko powiedzieć, że badanie krwi ze szpitala wykazało prawidłowy poziom leku w krwiobiegu Jeffreya Herstadta. Nie wchodzi więc w grę nic innego niż to, że lek był podawany prawidłowo. Gdyby chomikował lek i potem zażywał zbyt wysoką dawkę albo nie przyjmował go, a potem zażył pigułkę po zdarzeniu, badanie krwi by to wykazało.

– Dziękuję, panie doktorze. Jak długo leczył pan Jeffreya, zanim doszło do tego incydentu?

– Cztery lata.

– Kiedy przepisał mu pan paliperydon?

– Cztery lata temu.

– Czy kiedykolwiek widział pan, by Jeffrey zachowywał się agresywnie w stosunku do kogokolwiek?

– Nie, nie widziałem.

– Czy kiedykolwiek słyszał pan, by zachowywał się agresywnie w stosunku do kogokolwiek?

– Przed tym… zdarzeniem, nie, nie słyszałem niczego takiego.

– Czy otrzymywał pan regularne raporty na temat jego zachowania z domu opieki, w którym mieszkał?

– Tak, otrzymywałem.

– Czy którykolwiek z tych raportów informował o tym, że Jeffrey wykazywał zachowanie agresywne?

– Nie, nigdy.

– Czy kiedykolwiek obawiał się pan, że może być agresywny wobec pana lub kogokolwiek innego?

– Nie. Gdyby tak było, zastosowałbym inną terapię lekową.

– Jako psychiatra jest pan również lekarzem medycyny, prawda?

– Tak.

– Czy gdy analizował pan tę sprawę, przeglądał pan również zapisy z sekcji zwłok sędziego Montgomery’ego?

– Tak, przeglądałem.

– Widział pan, że został dźgnięty trzy razy w bliskiej odległości pod prawą pachą, prawda?

– Tak.

Saldano wstała i zgłosiła sprzeciw.

– Dokąd on z tym zmierza, Wysoki Sądzie? – spytała. – To wykracza poza zakres mojego przesłuchania.

Falcone spojrzał na Hallera.

– Zastanawiałem się nad tym samym, panie Haller.

– Panie sędzio, to w pewnym sensie nowa sytuacja, ale zastrzegłem sobie prawo do ponownego wezwania doktora Steina na świadka. Jeśli oskarżenie zechce, możemy iść na lunch i wezwę go zaraz potem albo możemy po prostu zająć się tym od razu. Będę się streszczał.

– Oddalam sprzeciw – oznajmił sędzia. – Proszę kontynuować, panie Haller.

– Dziękuję, panie sędzio – powiedział Mickey.

Skierował swoją uwagę z powrotem na świadka.

– Panie doktorze, w obszarze ciała, w którym sędzia Montgomery został dźgnięty, znajdują się istotne naczynia krwionośne, prawda?

– Tak, naczynia krwionośne prowadzące bezpośrednio do i z serca.

– Czy ma pan akta osobowe pana Herstadta?

– Tak, mam.

– Czy kiedykolwiek służył w wojsku?

– Nie, nie służył.

– Przeszedł jakieś szkolenie medyczne?

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– Skąd miał wiedzieć, że ma dźgnąć sędziego w to szczególnie wrażliwe miejsce pod…

– Sprzeciw!

Saldano znów się podniosła ze swojego miejsca.

– Wysoki Sądzie, świadek nie posiada fachowej wiedzy, która pozwoliłaby mu nawet przypuszczać, o co obrońca zamierza go spytać.

Sędzia zgodził się z nią.

– Jeśli chce pan to kontynuować, panie Haller, proszę sprowadzić eksperta od ran – oznajmił Falcone. – Ten świadek nim nie jest.

– Wysoki Sądzie – powiedział Haller. – Podtrzymał pan sprzeciw, nie dając mi szansy, abym przedstawił argumenty.

– Owszem, i zrobiłbym to ponownie, panie Haller. Ma pan jeszcze jakieś pytania do świadka?

– Nie mam.

– Pani Saldano?

Kobieta zastanowiła się przez chwilę, ale potem powiedziała, że nie ma więcej pytań. Zanim sędzia zdążył polecić ławie przysięgłych udać się na przerwę na lunch, Haller zwrócił się do niego.

– Wysoki Sądzie – tłumaczył – spodziewałem się, że pani Saldano spędzi większość popołudnia na przesłuchaniu doktora Steina. A resztę ja wykorzystam na pytania uzupełniające. Taki przebieg sprawy mnie zaskoczył.

– Co pan próbuje mi powiedzieć, panie Haller? – spytał sędzia, a w jego głosie już pobrzmiewał niepokój.

– Moim następnym świadkiem jest ekspertka od DNA, która przylatuje z Nowego Jorku. Ląduje dopiero o szesnastej.

– Ma pan jakiegoś świadka, którego może pan wezwać poza kolejnością i przyprowadzić tu po przerwie na lunch?

– Nie, Wysoki Sądzie, nie mam.

– W porządku.

Sędzia był wyraźnie niezadowolony. Powiedział członkom ławy przysięgłych, że na dziś już skończyli. Polecił im udać się do domów, unikać śledzenia w mediach jakichkolwiek relacji z procesu i wrócić do sądu nazajutrz o dziewiątej rano. Rzucając Hallerowi gniewne spojrzenie, wyjaśnił ławnikom, że aby nadrobić stracony czas, zaczną wysłuchiwać zeznań wcześniej niż jak zwykle o dziesiątej.

Wszyscy czekali, aż przysięgli przejdą do sali zgromadzeń, a potem sędzia ponownie okazał Hallerowi swoją frustrację.

– Panie Haller, wie pan, że nie lubię pracować pół dnia, kiedy mam zaplanowany pełen dzień w sądzie.

– Tak, Wysoki Sądzie. Ja też tego nie lubię.

– Powinien był pan wczoraj przyprowadzić swoją ekspertkę, by była dostępna bez względu na to, jak sprawy się potoczą.

– Tak, Wysoki Sądzie, ale to oznaczałoby konieczność opłacenia kolejnej nocy w hotelu, a jak sąd wie, mój klient jest biedny, a ja zostałem wyznaczony do sprawy za znacznie obniżone wynagrodzenie. Moja prośba skierowana do administratora sądu o powołanie mojego biegłego dzień wcześniej została odrzucona ze względów finansowych.

– Panie Haller, wszystko pięknie, ale w Los Angeles też się znajdą wysoko wykwalifikowani eksperci od DNA. Dlaczego konieczne jest sprowadzenie pana specjalistki z Nowego Jorku?

To było pierwsze pytanie, które również Boschowi przyszło do głowy.

– Cóż, panie sędzio, nie sądzę, że byłoby fair, gdybym musiał ujawniać oskarżeniu swoją strategię obrony – tłumaczył Haller – ale powiem, że moja ekspertka jest czołową specjalistką w analizie DNA i będzie można się o tym przekonać podczas jej jutrzejszych zeznań.

Sędzia długo przyglądał się Hallerowi, najwyraźniej próbując zdecydować, czy warto ciągnąć ten spór. W końcu ustąpił.

– W porządku – odparł. – Odraczam rozprawę do jutra do dziewiątej rano. Niech pana świadek będzie gotowy o tej porze, panie Haller, bo w przeciwnym razie poniesie pan konsekwencje.

– Tak, Wysoki Sądzie.

Sędzia wstał i opuścił salę.

6

– Dokąd chcesz pójść?

Siedzieli na tylnej kanapie lincolna Hallera.

– Obojętnie – odparł Bosch. – W jakieś ustronne miejsce, gdzie będzie cicho.

– Słyszałeś, że zamknęli Traxx? – spytał Haller.

– Naprawdę? To był świetny lokal. Uwielbiałem chodzić na Union Station.

– Już mi go brakuje. Właśnie tam zwykle zaglądałem podczas procesu. Ta knajpa istniała przez dwadzieścia lat, a w tym mieście to coś oznacza.

Mickey pochylił się do przodu i odezwał do kierowcy.

– Stace, zabierz nas do Chinatown – polecił. – Do Małego Klejnotu.

– Załatwione – zgodziła się.

Szoferem była kobieta. Harry nie spotkał się z tym nigdy wcześniej. Do prowadzenia swojego lincolna Haller zawsze zatrudniał byłych klientów. Zazwyczaj mężczyzn odrabiających opłaty prawne. Bosch się zastanawiał, co spłacała Stace. Była czarna, po czterdziestce i wyglądała jak nauczycielka, a nie ktoś wyciągnięty z ulicy, jak to zwykle bywało.

– No i co o tym sądzisz? – spytał Haller.

– O procesie? – odparł Bosch. – Zdobyłeś przewagę, poruszając kwestię tego przyznania się do winy. Ta twoja ekspertka od DNA jest dobra? „Specjalizuje się w analizie DNA”. Ile z tego było bzdurą?

– Nic. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Jest dobra, ale nie wiem, czy jest wystarczająco dobra.

– I naprawdę przylatuje z Nowego Jorku?

– Mówiłem ci, że to żaden kit.

– Więc co ona zamierza zrobić? Skrytykować laboratorium? Powie, że spieprzyli sprawę?

Harry był zmęczony taką linią obrony. Może zadziałała w przypadku O.J. Simpsona, ale to zdarzyło się dawno temu i było tak wiele innych czynników związanych z tą sprawą. Istotnych czynników. Dowody opierające się na DNA były zbyt mocne. Dopasowanie było dopasowaniem. Jeśli chciał je podważyć, potrzebował czegoś innego niż próby obalenia dowodów naukowych.

– Nie wiem, co ona zamierza powiedzieć – odezwał się Haller. – Na tym polega nasza umowa. Niczego nie będzie podkręcać. Nazywa rzeczy po imieniu.

– Cóż, jak już ci mówiłem, śledzę ten proces – wyjaśnił Bosch. – Podważenie przyznania się do winy to jedno, ale DNA to co innego. Musisz coś zrobić. Masz ze sobą akta sprawy?

– Większość. Wszystko, co zebrałem w ramach przygotowania do procesu. Mam to w bagażniku. Dlaczego pytasz?

– Pomyślałem, że mógłbym to przejrzeć. Jeśli tego chcesz, rzecz jasna. Niczego nie obiecuję. Coś mi nie grało, kiedy obserwowałem rozprawę. Coś mnie uwierało.

– Masz na myśli coś w zeznaniach? Co konkretnie?

– Nie mam pojęcia. Coś, co się nie zgadza.

– Cóż, zostało mi już tylko jutro. Nie mam innych świadków. Jeśli zamierzasz to przejrzeć, musisz mi to oddać jeszcze dzisiaj.

– Nie ma sprawy. Zajmę się tym zaraz po lunchu.

– Dobra. A jak tam twoje kolano?

– Nieźle. Z każdym dniem lepiej.

– Boli cię?

– Wcale.

– Nie zadzwoniłeś, bo masz sprawę o błąd w sztuce lekarskiej, prawda?

– Nie, nie o to chodzi.

– A o co?

Bosch spojrzał w oczy kobiecie, którą widział w lusterku wstecznym. Pewnie wszystko słyszała.

Nie chciał mówić w jej obecności.

– Powiem ci, jak wysiądziemy – obiecał.

– Jasne – odparł Mickey.

Mały Klejnot znajdował się w Chinatown, ale nie serwował chińszczyzny. Podawano tam tylko potrawy kuchni cajun. Zamówili przy ladzie, a potem zajęli stolik w dość cichym kącie. Harry wybrał kanapkę z grillowanymi krewetkami po’boy, Mickey zamówił smażoną ostrygę i zapłacił za nich obu.

– Masz nowego szofera? – spytał Bosch.

– Pracuje u mnie od trzech miesięcy – wyjaśnił Haller. – Nie, od czterech. Dobra jest.

– To twoja klientka?

– Tak właściwie to matka klienta. Jej syn odsiaduje w więzieniu okręgowym roczny wyrok za posiadanie narkotyków. Udało nam się uniknąć skazania za „zamiar sprzedaży”, co było całkiem niezłym osiągnięciem z mojej strony. Matka zaoferowała, że odpracuje opłaty jako mój kierowca.

– Cóż za uprzejmość z twojej strony.

– Człowiek jakoś musi zarabiać. Nie wszyscy jesteśmy takimi beztroskimi emerytami jak ty.

– Tak, to cały ja.

Haller się uśmiechnął. Z powodzeniem reprezentował Harry’ego kilka lat wcześniej, gdy miasto próbowało odebrać mu emeryturę.

– A ta sprawa? – spytał Bosch. – Herstadt. Jak to się stało, że zostałeś powołany? Myślałem, że nie zajmujesz się już morderstwami.

– Nie robię tego, ale sędzia mi ją przydzielił – wyjaśnił Haller. – Pewnego dnia byłem na jego sali sądowej, zajmowałem się swoimi tematami, a on mi ją przywalił. Mówię: „Nie zajmuję się morderstwami, panie sędzio, zwłaszcza tak głośnymi”, a on na to: „Teraz już tak, panie Haller”. Więc oto użeram się z pieprzoną sprawą nie do wygrania i płacą mi za to grosze, choć wcześniej zarabiałem całkiem nieźle.

– Dlaczego nie wziął tego obrońca z urzędu?

– Konflikt interesów. Ofiara, sędzia Montgomery, była wcześniej obrońcą z urzędu, pamiętasz?

– Racja. Zapomniałem.

Wywołano ich numerki i Bosch podszedł do lady po jedzenie oraz napoje. Po tym, jak położył zamówienie na stole, Haller przeszedł do powodu ich spotkania:

– Więc dzwonisz do mnie w samym środku procesu i mówisz, że musisz pogadać. No to gadaj. Masz jakieś kłopoty?

– Nie, nic z tych rzeczy.

Bosch zastanawiał się chwilę, zanim ponownie się odezwał. Chciał tego spotkania, ale teraz nie wiedział, jak ma podejść do tematu. Postanowił, że zacznie od samego początku.

– Jakieś dwanaście lat temu dostałem pewną sprawę – powiedział. – Facet w punkcie widokowym nad zaporą Mulholland. Dwie kulki w tył głowy. To wyglądało na egzekucję. Okazało się, że był lekarzem. A dokładnie fizykiem medycznym. Specjalizował się w nowotworach ginekologicznych. Okazało się, że w szpitalu Świętej Agaty w Dolinie zabrał z ołowianego sejfu cały zapas cezu, którego używają do leczenia. Nie było wiadomo, co się z tym stało.

– Chyba pamiętam tę sprawę – stwierdził Mickey. – FBI rzuciło się na to, myśląc, że to działania terrorystów. Podejrzewali, że to mogła być tak zwana brudna bomba albo coś w tym stylu.

– Właśnie. Ale tak nie było. Chodziło o coś innego. Rozpracowałem to i odzyskaliśmy cez, ale przy okazji nieźle mnie napromieniowało. Byłem leczony, a potem przez pięć lat chodziłem na kontrole: prześwietlenia klatki piersiowej i tak dalej. Za każdym razem wszystko było w porządku i po pięciu latach stwierdzili, że nic mi nie jest.

Haller skinął głową w sposób, który sugerował, że wie, co zaraz usłyszy.

– Tak więc wszystko grało. W zeszłym miesiącu zoperowano mi kolano i zrobiono badania krwi – kontynuował Bosch. – Rutynowe działanie, tylko że wyniki pokazały, że mam CML, czyli przewlekłą białaczkę szpikową.

– Cholera – zaklął Mickey.

– Nie jest tak źle. Jestem leczony, ale…

– Co to za leczenie?

– Chemia. Taka nowoczesna. Po prostu codziennie biorę tabletkę i to wszystko. Za sześć miesięcy sprawdzą, jak to działa, i zadecydują, czy potrzebuję jakiejś bardziej intensywnej kuracji.

– Cholera.

– Już to mówiłeś. Odczuwam pewne skutki uboczne, ale nie jest tak źle. Po prostu szybko się męczę. Chciałem z tobą pogadać i dowiedzieć się, czy mógłbym wytoczyć jakąś sprawę. Myślę o córce. Jeśli ta chemioterapia nie zadziała, chcę się upewnić, że Maddie jest ustawiona. Rozumiesz, o co mi chodzi? Chcę, żeby była zabezpieczona.

– Powiedziałeś jej o tym?

– Nie. Jesteś pierwszą osobą, której o tym mówię.

– Cholera.

– Powtarzasz się. Ale co o tym sądzisz? Mógłbym zażądać jakiegoś odszkodowania od policji Los Angeles? A co ze szpitalem? Ten facet po prostu wszedł tam w białym kitlu z plakietką lekarza, a potem wyszedł z trzydziestoma dwoma kawałkami cezu w ołowianym wiaderku. Cały incydent ujawnił, że zabezpieczenia w laboratorium onkologicznym były niewystarczające, i potem wprowadzono tam spore zmiany.

– Ale dla ciebie było już za późno. Odpuść sobie odszkodowanie. Tu w grę wchodzi poważne roszczenie.

– A co z przedawnieniem? Kontakt z cezem miałem dwanaście lat temu.

– Czas w takich przypadkach liczy się dopiero od chwili, kiedy kogoś zdiagnozują. Więc się załapiesz. Umowa, którą zawarłeś, gdy odchodziłeś z policji, zapewnia ci ubezpieczenie zdrowotne do wysokości miliona dolarów.

– Owszem, a jeśli na to zachoruję, tak na poważnie, starczy mi na rok. Nie zamierzam ruszać funduszu emerytalnego. Pieniądze z niego mają trafić do Maddie.

– Wiem. Jeśli chodzi o policję, trzeba będzie załatwić to przez sąd arbitrażowy i pewnie dostaniemy ugodę. Ale tu warto postawić na szpital. Do tej sytuacji przyczyniły się słabe zabezpieczenia, wskutek czego zostałeś napromieniowany. Musimy stanąć na wysokości zadania.

Zaczęli jeść, a Haller kontynuował z pełnymi ustami:

– Dobra, uporam się z tym procesem. To pewnie trafi przed ławę przysięgłych w ciągu jednego dnia lub maksymalnie dwóch, a potem złożymy wniosek. Będę musiał nagrać twoje zeznanie na wideo. Ustalimy termin na zrobienie tego i już chyba będziemy mieli wszystko, czego potrzebujemy, aby ruszyć dalej.

– Po co to nagranie? Na wypadek, gdybym umarł lub coś w tym stylu?

– To też. Ale głównie dlatego, że chcę, aby zobaczyli, jak opowiadasz tę historię. Usłyszą to od ciebie, zamiast czytać o tym w mowie obrończej albo transkrypcji nagrania, i narobią w gacie ze strachu. Będą wiedzieć, że są na przegranej pozycji.

– Dobra. Załatwisz to?

– Tak. Mam ludzi, którzy robią to cały czas.

Bosch ledwo ugryzł kanapkę, a Haller już w połowie zjadł swoją porcję – Harry przypuszczał, że poranek w sądzie sprawił, że jego brat zgłodniał.

– Nie chcę, żeby to się rozniosło – powiedział Bosch. – Rozumiesz? Żeby to dotarło do mediów.

– Tego nie mogę obiecać – przyznał Mickey. – Czasami media mogą się przydać do wywarcia nacisku. To ty miałeś kontakt z czymś niebezpiecznym podczas wykonywania swojej pracy. Możesz mi wierzyć, że ludzie będą ci współczuć. A to bywa bardzo pomocne.

– W porządku. Ale muszę wiedzieć z wyprzedzeniem, czy to dotrze do mediów, żebym mógł najpierw porozmawiać z Maddie.

– To mogę ci obiecać. Zachowałeś jakieś zapiski z tej sprawy? Jest coś, co mógłbym przejrzeć?

– Podwieź mnie potem do mojego samochodu. Mam chronologię zdarzeń i większość najważniejszych raportów. Na wszelki wypadek robiłem wtedy kopie. Mam to wszystko w samochodzie.

– Dobra, wracamy i wymieniamy się aktami. Dasz mi te papiery, a ja ci przekażę, co mam w sprawie Herstadta. Umowa stoi?

– Stoi.

– Z Herstadtem musisz się pospieszyć. Prawie skończył mi się czas.

BALLARD

7

W namiocie było ciepło i przytulnie, a ona czuła się w nim bezpiecznie. Ale potem opary nafty wtargnęły do jej ust, nosa i płuc i nagle zrobiło się gorąco, a później wszystko wokół niej zaczęło się topić i palić.

Ballard usiadła nagle, wyrwana ze snu. Włosy miała jeszcze wilgotne. Spojrzała na zegarek. Spała tylko trzy godziny. Pomyślała o tym, żeby znów się położyć, ale fragmenty snu nadal krążyły po jej umyśle, tak jak woń nafty. Podsunęła sobie kosmyk włosów pod nos. Wyczuwała pachnący jabłonią szampon, którym umyła włosy po wiosłowaniu na desce.

– Lola.

Pies wskoczył do namiotu i znalazł się przy niej. Lola była w połowie bokserem, a w połowie pitbullem. Renée podrapała ją po szerokim, twardym łbie i poczuła, jak przerażenie snem ustępuje. Zastanawiała się, czy mężczyzna obudził się pod koniec tego, co się wydarzyło wczorajszej nocy. Miała nadzieję, że nie. Może był tak naćpany albo pijany, że nie poczuł bólu ani nie wiedział, że umiera.

Przesunęła dłonią po boku namiotu. Był wykonany z nylonu. Wyobrażała sobie żar ognia, który powoduje, że zwala się na nią i pokrywa ją niczym całun. Niezależnie od tego, czy tamten facet spał czy nie, umarł straszną śmiercią.

Wyciągnęła komórkę z plecaka i sprawdziła, czy ktoś nie dzwonił. Żadnych telefonów ani SMS-ów, tylko mejl od Nuccia. Śledczy do spraw podpaleń informował ją, że otrzymał jej raport i że wyśle jej swoje, kiedy tylko się z nimi upora. Pisał także, że wraz z partnerem ustalili, że śmierć była przypadkowa i że ofiara pozostała niezidentyfikowana, ponieważ jeśli miała jakikolwiek dokument potwierdzający tożsamość, spłonął on wraz ze wszystkim innym.

Ballard odłożyła telefon.

– Przejdźmy się – powiedziała do suczki.