Ciemnoskóry czarnoksiężnik i śmiertelny jad - Marczyńska Beata - ebook + książka

Ciemnoskóry czarnoksiężnik i śmiertelny jad ebook

Marczyńska Beata

0,0

Opis

Kto powstrzyma zło, które chce zawładnąć czarnoksięskim światem?

Aiden Lowe, młody mieszkaniec New Big City, nie ma łatwego życia. Codziennie zmaga się z rasistowskimi zaczepkami i brakiem akceptacji wśród rówieśników. Jakby tego było mało, wkrótce spada na niego kolejne nieszczęście: podczas burzy zostaje zaatakowany przez istotę nie z tego świata i cudem uchodzi z życiem.
Szybko okazuje się, że to nie był przypadek… Aiden trafia do szkoły dla czarnoksiężników, gdzie będzie musiał stanąć twarzą w twarz z czyhającym na niego złem i wraz z przyjaciółmi sprostać niebezpiecznym wyzwaniom, o których nawet mu się nie śniło. Ocalić go może tylko siła, która drzemie głęboko w nim samym…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 364

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




ROZDZIAŁ PIERWSZY

Homorte

Czemu ciemnoskóry strażak nie opowiada żartów?

Bo boi się, że spali.

– Zamknij się!

Spalona ryba, spalona ryba, spalona ryba…

Rano słońce strzelało promieniami spomiędzy chmur, ale po paru godzinach niebo zrobiło się czyste, czyniąc to popołudnie najgorętszym tej wiosny. Na wzgórzu koło lasu wyrastała kamienica z sypiącą się ze starości farbą, rozpościerała spadziste dachy na tle panoramy miasta, pocętkowana wyszczerbieniami ukazującymi gołe cegły. W najwyższych oknach brakowało szyb, a drzwi wejściowe z grubego drewna chybotały się na zawiasach przy próbie otwarcia. Mieszkańcy nie byli aż tak sędziwi – nie na tyle, by nie można było dosłyszeć skocznej muzyki, gwaru rozmów, chichotów i brzdęku obijanych o siebie butelek. Chociaż z każdym rokiem liczba szkód w wynajmowanych lokalach rosła, humor studencki nie pikował, a wznosił się na pijackich skrzydłach rechotu młodych gardeł.

Jeden spośród wynajmowanych pokojów zamknięto na klucz. Senna cisza przykrywała zakurzone meble i śmieci na podłodze. Książki wspinały się po regale aż do sufitu. W kącie obok okna stało wciśnięte drewniane biurko z laptopem, wokół którego poustawiano w rządku puste kubki po herbacie. Ściany były wyłożone matą akustyczną z pianki poliuretanowej, której piramidalna powierzchnia w profesjonalnym studiu nagraniowym miała za zadanie zmniejszać pogłos, a tutaj służyła za niedoczyszczoną, pozbawioną niektórych kolców tapetę.

Na łóżku z brudną pościelą leżał mężczyzna o kasztanowych włosach, w przepoconej parodniowej koszulce. Smród cebuli trafiał do nozdrzy, kiedy smarował rękę kremem na blizny. Aiden Lowe prezentował wydłużone historie wypadku samochodowego każdemu, kto pytał o sznyty. Przedstawione wersje różniły się od siebie. Pierwsza huczała dramatycznym dachowaniem pojazdu, zakończonym na drzewie, i zakleszczoną ręką, która cudem nie została amputowana. Druga malowała wizję spadającego z wiaduktu do wody, rozpędzonego auta. Trzecia, najmniej szokująca, zawierała opis stłuczki, gdzie trzeba było wybić szybę, żeby uciec z płonącej pułapki, i przypadkowo zahaczyć ręką o pozostałości szkła.

Czemu ciemnoskóry lubi noc?

Bo go nie widać.

– Stul pysk, Aiden! To nie jest śmieszne. Zajmij się czymś innym.

Aiden Lowe był mulatem, miał białego ojca i białą matkę… Krążyły sprzeczne teorie nasączone dogłębną wiedzą o genetyce, czemu tak się stało. Dostawał szyderstwami w twarz, że nie został urodzony przez swoich rodziców, co nasilało się po wywiadówkach, po których dołączały plotki opiekunów. W szkole żadne dziecko nie brało go na poważnie, ponieważ kolorowi jego skóry przypisywano nadmierne brudzenie i złą higienę. Podczas studiów celowo stracił swoją tożsamość, zaszywał się na tyłach sal, więc mógł odpocząć od tych opinii. Zdawać by się mogło, że nieprzyjemności odbijały się od jego wiotkiego i elastycznego ciała, nie brał nic do głowy, miał czysty umysł, był jak struna, która wracała na miejsce po szarpnięciu. Mur odizolowania stawiał z książek, bo wolał czytać, albo jechał do rodziców, gdzie wychodził na spacery z psem. Dziwił się, czemu kolor skóry wywołuje takie kontrowersje. Uważał, że każdy wygląda jak mulat, kiedy się opali. Miał piwne oczy, ciemne, mocno krzaczaste brwi schodzące się nad nosem pojedynczymi włoskami i lekko odstające uszy. Piękny, tylko że ciemniejszy – powtarzał w chwilach zwątpienia.

Dlaczego jest aż tyle żartów o ciemnoskórych?

Bo mózg po tym nie ciemnieje.

– I nie wywożą cię do Etiopii.

Walnął nogą w szafkę nocną, dyszał, jakby wypuścił oddech na szybki marsz.

Godzinę przeleżał, patrząc w sufit. Bzyczało i wiedział, że ktoś trzeci raz próbuje się z nim skontaktować. Przestawił wibracje na dźwięk. Odebrał i zamienił kilka słów z bratem Reggiem. Nie była to rozmowa, która mogłaby wylądować na podium jako najkrótsza wymiana zdań, ale plasowała się gdzieś w tych regionach. Aiden zdążył zanotować nastrój brata, który chwalił się, że odszedł z batonikiem czekoladowym od stolika, gdzie czekał dietetyk.

Trzasnęło i połączenie się urwało. Głucha cisza spowodowała lekkie zaskoczenie. Dociskał telefon ręką, zanim oderwał go od ucha, a stało się to, gdy dzwonek kolejnego nadchodzącego połączenia zadźwięczał niczym krzyk z bliskiej odległości. Nie popatrzył na wyświetlacz, gdzie migotała ikonka z imieniem i nazwiskiem Ethana Newmana, i wcisnął zieloną słuchawkę.

– Reggie, co tam się dzieje?

Ethan nie dzwonił kawał czasu, nie robił tego regularnie. Uwagę posyłał od jednej strony boiska do drugiej, a to oznaczało, że lawirował czasem między Aidenem a Cadenem Baxterem i Gavinem Glennem. W ciągu poprzedniego miesiąca Aiden próbował złapać jakiś kontakt, ale bez skutku, jakby byli nieznajomymi niemówiącymi sobie cześć. Poprosił o rozmowę pod sekretariatem, ale Ethan zjawił się z obstawą kolegów i wyznaczył inny termin na pogaduszki, który nie doszedł do skutku.

– To ja, Ethan. Tęskniłeś? Mógłbyś do mnie wpaść i naprawić mi komputer?

Aiden zdziwił się, gdy rozpoznał głos kolegi ze studiów. Przywitanie było serdeczne, w głosie słyszał radość i coś na kształt pewności, po czym cel rozmowy został odkryty w sposób natychmiastowy. Bezinteresowna odpowiedź zamigotała mu w głowie i chciał odpowiedzieć: „Tak, jasne. Już idę. Zaraz naprawimy ten problem”, ale życie nauczyło go mądrości. Doświadczenie podpowiedziało, że można przeczekać. Powinien się dowiedzieć czegoś nowego… czegoś, co by wytłumaczyło ostatni przystanek w znajomości.

– Dawno nie dzwoniłeś… Czym się zajmowałeś?

– Robiłem to to, to tamto. Sam wiesz, jak to jest, kiedy się ma studia… – powiedział po chwili Ethan.

– Widziałem cię z kimś nowym – podsunął Aiden.

Przypuszczenie mówiło, że chodziło o kogoś równie fajnego jak Ethan. Siedzenie na zajęciach i chichotanie tak głośno, że wszystkie oczy patrzą, było formą zwrócenia uwagi, ale także mową wszem i wobec o statusie w grupie, licznych przyjaciołach oraz kontaktach.

– Masz na myśli Cadena i Gavina? A tak, ostatnio u nich nocowałem. Są w porządku.

– Brat mi mówił, że mieli problemy z prawem – przypomniał Aiden.

Cisza nie rozłączyła połączenia, ale postawiła między nimi mur wspomnień. Dwa oddechy galopowały ze sobą, myśli poszybowały do zdarzenia z przeszłości, kiedy się poznali. Sytuacja o włos od śmierci, jednej śmierci…

Caden Baxter i Gavin Glenn grasowali niczym rabusie, wyglądając na młodocianych, których trzymają się świńskie żarty, kradzione monety i ojcowskie scyzoryki. Chodzili od domu do domu, szukając ofiary na paskudne zaczepki, kiedy zobaczyli, że Aiden wdrapał się po gałęziach na wierzchołek drzewa i nie może zejść. Ethan przejeżdżał rowerem i słysząc wołanie, skręcił w uliczkę, gdzie wszyscy się znajdowali.

Caden miał zapalniczkę, a płomień podstawił pod drzewo.

– Takich brudasów jak ty, Murzynie, trzeba połaskotać ogniem!

– Zamknij się – odkrzyknął Aiden.

Gałąź powoli ustępowała, zgięła się pod kątem. Płomienie objęły najgrubszy konar drzewa, kiedy Aiden odważył się zsunąć niżej, aby nie spaść. Najcieńsze szczyty gałęzi sięgały kilku pięter. Upadek mógł grozić nie tylko złamaniami. Jednak na dole szalało coś groźniejszego… Rozwścieczeni paskudni chłopcy i wspinające się jadowite języki płomieni ognia.

– Uważaj! Zaraz się upieczesz – wrzasnął Ethan. – Pomogę ci.

– Zjeżdżaj, ty głupi mały smarkaczu, bo ciebie też podpalę, aż zrobisz się murzyńskim gównem! – krzyknął Gavin.

Caden i Gavin ruszyli w jego kierunku. Ethan puścił rower i wdarł się na prywatną posesję. Wąż ogrodowy leżał na chodniku, z jego otworka kapała woda, tworząc kałużę. Trawa lśniła od świeżego mycia, Ethan poślizgnął się na niej. Podniósł puste czarne oko, które wystrzeliło wilgotnym deszczem kropel.

– Żryjcie to!

Koniec końców sytuacja została opanowana. Nikt nie ucierpiał. Ethan stał się bohaterem. Zgasił żar wulgaryzmów z buzi Cadena i Gavina oraz przyczynił się do ugaszenia drzewa.

– Nie mają żadnych problemów z prawem – powiedział obecny Ethan. – Słuchaj, dyszę tak, bo się śpieszę. Wracam do domu, chcę zdążyć coś zjeść, wpadniesz?

Aiden przyciągnął myśli z powrotem, ale szybko powrócił do tego, co mu mówił brat – a mówił, że chłopaków oskarżono o kradzież. Skończyło się na wyjaśnieniach, w których informowali, aby zawsze mieć oczy dookoła głowy, wyostrzone zmysły, nie przyznali się do winy, bo to nie ich… ktoś im to podłożył… i prowadzili godzinne wywnętrzania na temat „tego” przestępcy bez serca…

– Jasne – skwitował Aiden. Po latach nie zdołał wyprzeć wdzięczności do Ethana. – Będę u ciebie za godzinę. Wyjdź po mnie na plażę. Do zobaczenia.

Zakończył połączenie. Wyciągnął się i ziewnął.

Przez następne paręnaście minut Aiden leżał na łóżku. Dał myślom szybować pod sklepieniem czaszki. Poczuł strach, jaki czuł podczas wiszenia na łamiącej się gałęzi. Płomienie zatańczyły mu przed oczami jak gwiazdy po uderzeniu w głowę. Widział ucieszone, bezlitosne twarze kolegów Ethana. Wstał, pokręcił się po pokoju i zebrał potrzebne rzeczy na krótki pobyt w łazience.

Woda z prysznica go orzeźwiła, szelest okazał się miłą barierą dla umysłu, wyobraził sobie kąpiel w jeziorze. Kiedy skończył, obrał jedyny kierunek działań – spotkanie. Od wyjścia na przystanek do dotarcia do celu czas minął, jakby był przewijany. Przesuwające się za szybą budynki zwolniły, by autobus z turkotem wjechał w zatoczkę. Czas bezczynności domowej został zastąpiony dreszczykiem ekscytacji.

Czemu lepiej założyć łańcuchy na opony autobusu w śnieżycę niż na szyję ciemnoskórego chłopaczka?

Bo nie będzie rapować.

Skrzywił się. Chciał jak najszybciej zobaczyć Ethana, żeby mu nie odbijało.

Wyszedł na świeże powietrze, ciepły dotyk wiatru wzburzony przez odjeżdżający pojazd przyniósł zapach lata. Minęła go matka z córką, obie w japonkach i krótkich spodenkach, roztopione krople lodów spływały im po palcach. Na tle drogi majaczyła sylwetka mężczyzny w pomarańczowej koszulce polo. Myśl podpowiedziała, że to Ethan, więc przeciął jezdnię zdecydowanym krokiem, ale to był ktoś inny. Postanowił iść wolnym marszem w stronę bloku Ethana, bo budynek znajdował się niedaleko jeziora za torami. Chodnik piął się pod górę w towarzystwie pojedynczych, wysokich sosen, za wzniesieniem skręcał ostro w prawo, by rozpościerać się płasko w kierunku zabudowań i mola.

Jezioro docierało zasięgiem aż za las, tafla iskrzyła i falowała na słońcu. Ludzie pływali na kajakach, pili zimne napoje, rozmawiali albo spacerowali. Kaczki podpływały aż na wyciągnięcie ręki, by wychodzić na brzeg w walce o pokarm. Wybrzeże oprószały kawałki chleba. Aiden lawirował między wypoczywającymi, szedł w kierunku pomostu. Jadowity komentarz, że wygląda jak gówno w kuwecie, doleciał do jego uszu, kiedy mijał rozłożonych na ręcznikach mężczyzn.

Spalona ryba, spalona ryba, spalona ryba…

Czemu ciemnoskóry nigdy nie utonie?

Bo gówno utrzymuje się na wodzie.

Wyciągnął telefon, żeby zadzwonić do Ethana i skupić uwagę na czymś innym, lecz nie musiał tego robić ani szukać numeru w kontaktach czy wybierać połączenia. Kątem oka zauważył jakiś ruch. Spojrzał na Ethana, który podchodził szybkim krokiem. I to, czego mu zazdrościł, zobaczył jako pierwsze – soczyście zielone oczy skrzyły się w słońcu. Mężczyzna uniósł brwi i przeczesał palcami orzechowe włosy. Dzisiaj miał zarost. Wymienili uściski, klepiąc się po plecach.

Chichoty grupki dziewczyn, które przechodziły, przykuły ich spojrzenia. Szły w zwartym szyku i nie zwracały uwagi na otoczenie. Aiden widział, że niosły piwa w reklamówce. Wybrzuszone puszki z nazwą i czerwonymi cyferkami poprzedzonymi plusem wskazywały prawdopodobieństwo osiągnięcia minimalnej granicy wieku dozwolonego do eskapady z takim asortymentem. Wzrok Aidena zatrzymał się na blondynce z długimi włosami za piersi, delikatnie zrobionym makijażem i modnymi w tym sezonie, czerwonymi kolczykami z chwostami wykonanymi metodą haftu soutache. Zakaz spożywania alkoholu obejmował molo, plażę oraz punkty ze słodyczami, był zwieńczony tabliczką nad wejściem, podejrzewał więc, że idą na trawiastą plażę za płotem, niestrzeżoną przez ratowników.

– Mmm, delicje, szarpałbym… – powiedział Ethan konfidencjonalnym tonem.

Aiden milczał. Opakowanie delicji oddalało się w kobiecej ręce, trzęsąc się na nierównościach.

– Nie podobają ci się? – Ethan szturchnął go łokciem.

– Podobają. Najbardziej blondyna z czerwonymi kolczykami. – Powachlował twarz koszulką, by nie musieć się w to zagłębiać. – Co za upał… Idziemy po coś zimnego?

– Jasne. Ale skądś mi się wydaje, że kojarzę tę twarz. – Ethan westchnął. – Miałem koleżankę, której odcień oczu był podobny. Widziałeś, jak na mnie spojrzała? Jakby mnie znała, prawda?

– Być może. Chodźmy.

Wybrali lody oraz owocowe drinki i usieli przy ratanowym stoliku ze szklanym blatem, gdzie układały się mokre półksiężyce od spodków.

Aiden zapłacił za wszystko, wyskoczył z pytaniem jako pierwszy, bo chciał być miły. Ethan na to nie zareagował, zamyślił się, obserwował znikające od ciepła plamy. Jedli w milczeniu.

– To co z tym komputerem?

– Może trochę posiedzimy i pójdziemy do ciebie? – zaproponował Aiden. Kiełek niechęci piął się w górę.

– Chodź, pójdziemy za tymi dziewczynami, może przebiorą się w stroje.

Aidena skłoniła perspektywa wpadnięcia w czarną otchłań, kiedy wróciłby do domu, spuszczenia ze smyczy najstraszniejszych myśli, jakie drzemały w podświadomości, które nie dałyby mu zasnąć. Wolał czuć wyrzuty sumienia i być uczynnym niż zostać sam. Trawa miała miły zapach i dotyk. Promienie słońca odbijały się w tafli jeziora, gdy obserwowali dziewczyny w wodzie. Jedna z nich została na ręczniku przy rzeczach, a pozostałe podskakiwały, chichotały i chlapały się po twarzy. Z tej odległości nie słyszeli, o czym rozmawiają, ponieważ wybrali pozycję, z której mogli bezpiecznie obserwować, aby nie wyjść na natrętów, tylko przypadkowych plażowiczów.

Ludzie odchodzili, ale grupka dziewczyn, którą obserwowali, cały czas tu była. Siedzieli na ziemi, kiedy oczy Aidena zarejestrowały mężczyznę w pomarańczowym polo. Popatrzył w ich stronę i odszedł. Rodząca się myśl zgasła, nim przyniosła uplecioną odpowiedź.

– Masz ochotę iść ze mną na imprezę? – zapytał Ethan. Miał serdeczne oczy, nie kłamał, nie podpuszczał, nie szydził, zadowolenie rozjaśniało mu twarz.

Czemu ciemnoskóry nadaje się do pracy w miejskiej kanalizacji?

Bo gówno w kanałach.

– Imprezę? – wydusił Aiden. Odchrząknął, żeby pozbyć się tego okropnego skrzeczenia, jakby ktoś złapał go za gardło. Spróbował przepłoszyć swój wewnętrzny głos, który nabijał się i szydził dzisiaj z niego na całego.

– W przyszłym miesiącu kolega ma urodziny, będziemy robić stypę w domu.

Zaskoczenie i zdziwienie zalały Aidena. Nie przypominał sobie, by dostał od Ethana podobne zaproszenie. Niemal cała ich relacja opierała się na przypadkowych spotkaniach na uniwersytecie. Nie dał radości przedwcześnie urosnąć, więc odpowiedział:

– Poczekaj, aż naprawię ci komputer… Jest zawirusowany?

– Chyba nie. Kiedy odłączam ładowarkę od laptopa, to się wyłącza. Nie wiem, o co chodzi. Potrzebuję tego starocia jak najszybciej, piszę pracę.

– To najprawdopodobniej wysiadła bateria, muszę rzucić okiem. Ile ma lat?

Przez moment zastanowienia obaj zapatrzyli się na dziewczyny.

– Siedem.

– To bateria miała prawo wyzionąć ducha.

– Siedem ślicznych dupeczek.

– Eee, myślałem, że mówisz o baterii…

– To też.

– A tamta dziewczyna, z którą byłeś w związku?

– Nie zależało mi na niej.

Słońce powoli zbiegało na zachód, przypłynęło parę nowych obłoków. Temperatura utrzymywała się na podobnym poziomie, więc zaduch wisiał w powietrzu. Ethan odezwał się po chwili zastanowienia.

– Wiesz, że Layla Walton z weterynarii romansuje z Ashlyn Stokes? Podobno są lesbijkami. Chciałbym zobaczyć, jak się całują.

– Ta ładna blondynka? Naprawdę?

– Bóg mi świadkiem, że tak. Taki towar się marnuje. Egzamin zaliczyłem w terminie zerowym, więc już jej nie zobaczę, bo nie idę na ostatnie zajęcia.

– Ale możesz iść do jej akademika. Wspominałeś coś o książkach do oddania dla Chomika.

– Po ptakach. Dostarczone w zeszły wtorek.

Aiden przypomniał sobie zdjęcie Paxtona Garretta, ochrzczonego Chomikiem, na którym była jego śpiąca osoba ze zwierzęciem z ksywki namalowanym markerem na czole. Ktoś, komu podpadł, umieścił fotografię na wszystkich ścianach wydziałów. Uniwersytet nigdy nie dał mu o tym zapomnieć, kąśliwe uwagi zostały utwardzone przezwiskiem.

– A wiesz, że – kontynuował Ethan – akademik obok płonął? Podpalono biurko.

– Tak, słyszałem.

– Córka jednego z profesorów wynajmowała tam pokój z koleżanką. Na początku mówiono o świeczce, która się przewróciła, stając się początkiem pożaru, ale dziewczyna temu stanowczo zaprzeczyła. Za pewnik wzięła, że wszystkie takie rzeczy stawiały na komodzie. Koleżanka tej nocy spała gdzie indziej i potwierdzono jej alibi, więc została wykluczona z szeregu nieumyślnych podpalaczek.

– Podejrzewasz, kto to był?

– Na pewno student, którego mogą znać. Może komuś podpadły.

Aiden był w koszulce z krótkim rękawem i spodenkach. Parne powietrze unosiło się nawet w cieniu. Ethan patrzył na jego twarz, wyczekując odpowiedzi, ale wbił spojrzenie gdzie indziej, gdy cisza nie została przerwana.

– Jak naprawdę wyglądał ten wypadek?

Spalona ryba… Cicho! Cichutko.

Aiden podążył za wzrokiem kolegi. Powstrzymał wzdrygnięcie, bo zauważył, gdzie zatrzymał się wzrok Ethana. Blizny na przedramieniu, które w zamyśleniu gładził, były widoczne w słońcu.

– Każdemu sprzedajesz jakąś inną gadkę-szmatkę. Wiadomo tylko, że to był wypadek…

Aidenowi stanął przed oczami skasowany samochód. Miało to miejsce zawsze wtedy, kiedy opowiadał o incydencie z przeszłości. Pewnie w takich chwilach czuje się strach, a później przychodzi ulga, że ma się ręce, nogi i można chodzić.

– Po co mamy o tym rozmawiać? Nie jest miło wspominać historię z tym związaną. Miałem nieszczęśliwy wypadek, gdzieś się walnąłem i tego nie pamiętam. To wszystko.

– Sorry, że tak drążę, ale jestem ciekaw. Sam nie mam żadnych blizn, a na twojej skórze mocniej się odznaczają.

– Kolor mojej skóry ma znaczenie?

Chłód spadł mu do żołądka jak przy wrzuceniu skruszonego lodu.

– Mówił ci ktoś, że wyglądasz jak umazany smarem? – zażartował Ethan.

– Nie. Ale dzisiaj, że wyglądam jak gówno w kuwecie.

Ethan dalej się śmiał, Aiden nie.

– A dla mnie wyglądasz jak Lewis Hamilton. Też masz lekko odstające uszy.

– Ale nie znam się na samochodach… – Aiden zmusił się, by zmienić tor swoich myśli. – Wiesz, jak wymienić koło?

– Są gorsze problemy od tego… Koledze siadło sprzęgło wiskotyczne i rozszczelniła się chłodnica, po paru miesiącach miał wyciek płynu hamulcowego, którego nie zauważył. Pech chciał, że hamulce nie zadziałały akurat przy dojeździe do świateł. Wjechał komuś w dupę. Wszyscy trafili do szpitala, jeden koleś z obrażeniami kręgosłupa.

– Chodzi?

– Chodzi. Założyli mu kołnierz i przewieźli do szpitala, by prześwietlić, czy nie doszło do przerwania rdzenia kręgowego. Nie doszło. Złamanie kręgosłupa i długa rehabilitacja. Miał, chłopina, szczęście.

Przez kilka minut siedzieli wpatrzeni w dal.

– A ty naprawdę nie miałeś nigdy blizny? Ani jednej malutkiej po skaleczeniu? – zapytał Aiden.

– Nieraz kroiłem sobie palce przez przypadek, jak obierałem ziemniaki albo marchew, ale rana goiła się bez problemu. Ty masz głębokie cięcia. Widać, że musiała cię skrobnąć solidna blacha, bo na nożyk to nie wygląda.

Dziewczyny, które obserwowali, zaczęły pakować rzeczy do torebek. Rozmawiały, śmiały się i były weselsze niż przed przyjściem. Część puszek po piwie wylądowało w koszu na śmieci, ale reszta wychylała się z piasku. Pozostały także papierki po cukierkach oraz zgubione ziarna prażonego słonecznika.

Ethan miał dość gadania. Westchnął, jakby stracił jakiś problem.

– Patrz! Idą do wypożyczalni.

Kolejka po wszystko, co pływające, ciągnęła się za drzwi budynku ze sprzętem wodnym. Dłuższa wskazówka zegara przy automacie z napojami przejechała pionowo ku niebu w kierunku cyferki dwanaście, co oznaczało, że rozpoczęły się dwie godziny dwudziestoprocentowej zniżki na cały asortyment do wypożyczenia. Piegowaty chłopiec, który stał w kolejce jako pierwszy, od ponad dziesięciu minut przepuszczał wszystkich za sobą, żeby skorzystać z promocji na bilety. Wśród osób, które znalazły się przy kasie, były dziewczyny z plaży. Ethanowi jedna z nich musiała wpaść w oko, chociaż mówił, że nie chciał nikogo śledzić, tylko podejść, żeby się przyjrzeć. Skądś kojarzył ujrzaną twarz, powtarzał to jak katarynka. Przycichły, nie rozmawiały, liczyły pieniądze na dłoniach. Ich wielkie torebki wisiały pootwierane, a z wnętrza dziur wychylały się portfele.

Ethan szczerzył się od ucha do ucha, wskazywał podbródkiem w kierunku kasy, gdzie pasły się gazele, na których widok podekscytowanie szalało w nim jak odbijana piłka. Przestępował z nogi na nogę i grzebał w kieszeniach spodni, Aiden słyszał brzdęk monet w obydwu, metaliczny szczęk co najmniej garści. Wąż z kolejki sunął do przodu, aż wślizgnął się za drzwi. Kiedy stali przy kasie, jako kolejne osoby do zapłaty, Ethan poinformował, że musi iść do łazienki. Wpadł na kosz na śmieci, bo głowę miał zwróconą w niewłaściwym kierunku, co utwierdziło Aidena, że śliniący się kolega mógł pomylić łazienkę damską z męską.

Odbierając kapok i wiosło, Ethan nic nie wspominał o oddaniu pieniędzy za bilet. Ruszył pierwszy na molo. Biała metka papieru toaletowego dyndała zatknięta za gumkę spodenek jak maszt.

Aiden stłumił chichot, dogonił Ethana i szarpnięciem wyjął skaczący na wietrze strzępek. Minął bale cumownicze wbite w piasek, by zająć miejsce z tyłu dwuosobowego kajaku. Miał sztywność w rękach w momencie uchwycenia drewnianego polakierowanego kija, który przytrzymywał mu Ethan. Bicepsy zapiszczały pod naporem, bo pałąk do odpychania był ciężki. Spojrzał w ponure niebo; szare chmury wędrowały w ich kierunku, w oddali malowała się granatowa smuga. Wiatr przybrał na sile. Poczuł, jak włoski na jego ramionach oraz karku stają dęba. Nie wiedział, że będą stawały jeszcze kilka razy…

– Czy to nie szalone, że to cholerstwo jest drewniane, a nie plastikowe jak w profesjonalnym kajakarstwie? Jutro będą mnie bolały ręce… – burknął Aiden.

– To jest jakaś gigantyczna bierka do gry, a nie wiosło. Ale nie martw się… Pływałem ze znajomymi po całym tym akwenie, da radę. Przed snem można nasmarować barki żelem przeciwbólowym.

Po tafli poruszali się wolniej niż dziewczyny, z jednej strony dlatego, że wiosło miało niewygodny ciężar, a z drugiej przybrali taktykę, w której chodziło o celowe zwalnianie, żeby móc śledzić długowłose cele. Dystans miał zagwarantować brak zdemaskowania.

– Zapłaciłem za nasze bilety… – mruknął Aiden, któremu uwagi nie zajmowały z taką intensywnością widoki na horyzoncie. Horyzont, który był uosobieniem, miał długie nogi, zaokrąglone piersi i bawił się w chlapu-chlapu z koleżankami, które pryskał z zamkniętej ręki.

Obrali kurs na ten horyzont.

Co ciemnoskóry ma bialuśkiego oprócz zębów?

Pana!

Nie byłem niczyim służącym, pomyślał Aiden. Byłem po prostu miły.

Ciszę przedzierały uderzenia wioseł o taflę i rozbryzgi fal na dziobie kajaku.

– Popatrz, jaki fajny widok… Chyba płyną na przesmyk.

Wzrok Aidena podążył za ręką kolegi.

– Masz rację. – Zrobił pauzę. – Uważasz, że dwadzieścia za nas obu to mało czy dużo?

– Uważam, że w sam raz.

Śledząc dziewczyny, trzymali się w bezpiecznej odległości. Smaganie wody końcówką bierki było niebezpiecznym hałasem, bo mogło zdradzić pozycję. Kiedy słyszeli dziewczęce głosy, zwalniali, żeby nie dać po sobie poznać, że płyną identyczną trasą. Aiden podziwiał krajobraz i przyglądał się innym mijanym użytkownikom jeziora.

Najgłośniejszy hałas robili ludzie pedałujący na rowerach wodnych, chociaż ponad nimi przebił się narastający hurkot. Blondynka pokazała palcem na przepływającą motorówkę i cel został zidentyfikowany. Stadko jak jeden mąż potoczyło wzrokiem we wskazane miejsce. Niewiele mieli do warczącego silnika, żeby pozostać tłem. Zabujało kajakiem, bo wodny buldożer wzniecił ogromną falę. Skręcili w lewo, wraz z chlupotem wpłynęli wąskim gardłem do mniejszego akwenu. Dziwnie byłoby podążać za dziewczynami, które zaczęły komentować ich obecność. Coś o rzepie i ślinotoku. Słyszeli to, bo przez nieuwagę podpłynęli za blisko. Półkolem zaczęły zawracać do brzegu i nie mieli innego wyjścia niż przestać bezlitośnie zakłócać im spokój.

Pogoda przyniosła lekki wietrzyk, który wzbierał fale. Nie odczuli tego, ponieważ przyśpieszyli tempo i brnęli do przodu nieskrępowanymi ruchami. Ethan rozładowywał napięcie, wypuszczał demony, młócąc pałąkiem jak młody Bóg. Mijali ludzi, którzy wracali na większe oko jeziora, choć i tam wzniosły się grzbiety pchane przez wiatr. Zaszło słońce, przysłoniły je chmury, a temperatura powietrza wzrosła. Ethan ściągnął koszulkę i oznajmił, że chciałby się wykąpać.

– Chyba idzie burza. Wracamy? – zapytał Aiden.

– Daj spokój. Nie psuj zabawy. Widzisz, jaka ciepła woda? – Ethan chlusnął go objętością swojej dłoni, z której zrobił źródełko. – Wskakujemy!

W oddali zagrzmiało. Chmury nad głowami zmieniły odcień na ciemnoszarawy. Znajdowali się za przesmykiem, w sąsiednim korycie jeziora. Brzeg zdobiły korony soczyście zielonych, rozrosłych dzikich drzew. Piorun oszpecił niebo jak pęknięte naczynko twarz.

– Wracamy?! – krzyknął Aiden.

– Trzeba to przeczekać. I tak jest fajnie. Czujesz, jaka ciepła woda? Poczekamy. Niebezpieczne jest pływać podczas burzy.

Znaleźli przerzedzenie, pochyłe korony tworzyły jamę. Brzeg ustępował miejsca trzcinie. Przyśpieszyli wiosłowanie, gdy pierwsze krople deszczu spadły na ziemię. Ethan położył się na płyciźnie, pluskał się w falach. Aiden stał po kolana w wodzie, choć gdy grzmoty się przybliżały, wciągnęli kajak dziobem na piasek i schowali się pod baldachimem z liści.

– Mała burza. Zaraz przejdzie. O nas tylko zahacza – powiedział uradowany Ethan.

Stali blisko siebie na piaszczystej plaży. Ramię w ramię patrzyli na krople deszczu roztrzaskujące się o powierzchnię wody. Niebo miotało błyskawicami. Huki grzmotów nadlatywały ze wszystkich stron.

Między rozładowaniami usłyszeli nowy dźwięk. Przeraźliwy, niski, gardłowy jazgot, który nie przywodził na myśl żadnej żyjącej istoty. Dźwięk zerwał do lotu pobliskie ptaki chowające się od deszczu. Leciały bombardowane z powietrza.

Trzasnęła gałąź na ziemi, coś się zbliżało… Ethan wyrwał do kajaku, odprowadzał go brzdęk monet w kieszeniach spodni. Zaczął odpływać. Aidena unieruchomiło zimno, czuł je w gardle i w spojówkach oczu. Stawał się coraz cięższy. Mgliście widział czerniejącą postać.

Ślepia maszkary o ludzkich kształtach były w odległości paru kroków. Pociągła, blada, szara twarz. Obcy. Postać stworzona przez najbardziej chorą i zlęknioną część wyobraźni jako odpowiedź na złowrogi szelest wiatru, zaskrzypienie podłogi czy inne wymowne dźwięki, kiedy zostawało się samemu. Uosobienie nieznanego, wcielenie zła. Bohater najbardziej zroszonych potem koszmarów. Z wysokim zaokrąglonym czołem, szczupłym nosem i oczami bez głębi, jakby były czarnymi, wydłubanymi jamami albo czernią rozrosłej źrenicy. Lśniły dziko z podniecenia. Malowało się w nich szaleństwo.

Dreszcze pulsacyjnie miotały ciałem Aidena. Zrobił krok wstecz i oparł się o drzewo. Z każdym oddechem nadzieja wylatywała z niego jak z balona. Palcami poczuł, że ma zroszone czoło. Koszulka przykleiła mu się do skóry, którą pokrywała gęsia skórka. Serce pompowało krew z zawrotną prędkością. Odrealnienie uderzyło w niego, uniósł zaciśnięte pięści do góry.

Sytuacja rozwinęła się w sposób błyskawiczny. Obcy podniósł mu koszulkę do góry i wsadził palec w pępek. Przeraźliwe zimno spłynęło z palca, krąg mrozu rozprzestrzeniał się ku sercu. Umysł przesłoniła pustka, beznadzieja wytaczała mu szybkie oddechy z piersi, myśli bledły. Gdzieś w oddali było życie, przejechał samochód. Aiden zebrał siły, by przerwać połączenie.

Rejestrował postać, nie dał przyciemnić się obrazowi, odpłynąć. Oczy, z których sączyła się ropa, mówiące nienawiścią – Aiden w głębi widział topiących się ludzi, topiących się od samego patrzenia. Bezkresne ślepia musiały beznamiętnie obserwować niejedną śmierć. Coś odwróciło ich uwagę.

Zaczął uciekać. Serce biło mu o klatkę piersiową w galopującym tempie. Pomyślał, że chwila dłużej trwania koszmaru, a wyskoczy na zewnątrz, łamiąc żebra i strzępiąc skórę. Słyszał dyszenie parę kroków z tyłu albo tak podpowiadała mu wyobraźnia. Dyszenie zaczęło się przybliżać, ale w miarę jak zbiegał po leśnej skarpie między gęstniejący lasem, gubił je. Znieruchomiał w dolinie. Nasłuchiwał.

Jest tu, tuż za tobą, stanął, żeby odpocząć. To coś bardzo złego. Uosobienie zła, które może zgubić ciało i wniknąć w glebę, a wtedy parę chwil i odnóże tego czegoś złapie cię za nogę i zacznie wciągać jak w bagno. Zakopie cię żywcem. Kiedy będziesz się dusił, zacznie żreć twoje ciało.

Powiedział w duchu wewnętrznemu głosowi, aby się zamknął. Obracał się, żeby móc spojrzeć we wszystkich kierunkach jednocześnie, ale stracił równowagę i runął na ziemię. Ręce zatopiły się w poszyciu, przechodząc w piach.

Tym razem cię odnajdzie.

Trzask łamanej gałęzi; nie za nim, ale gdzieś blisko. To mogło go widzieć. Odepchnął się rękami od ziemi i biegł przed siebie. Wpadł na barierę drzew gęstniejącego lasu. Poczuł zaporę na udzie. Wyszarpywał do przodu, lecz nie mógł postawić kroku. Krople potu spłynęły aż do brody, kiedy szamotał się jak przypalany żeliwem.

Już cię ma! Dorwał cię! Odwróć się. Przywitaj się.

Walczył. Podskoczył niczym koń stający na tylnych łapach ku niebu. Czuł palący ból w nodze, jakby zdzierał skórę i kiedy myślał, że ręce Obcego przeniosą się wyżej na gardło, gałąź puściła, łamiąc się z trzaskiem. Zgubił but.

Histeryczny bieg przerodził się w przedzieranie przez dżunglę krzaków, gdzie każda gałąź była jak zaciskające się palce. Mijały minuty, czas przeciekał, a nic nie stawało się jasne. Uciekł czy nie uciekł?

Po dziesięciu minutach las zaczął rzednieć.

Wypadł na drogę. Udało się! Był ocalony! Biegł przed siebie w linii prostej.

Nie ciesz się, nie jest bezpiecznie.

Kątem oka z prawej strony zarejestrował jakiś ruch. Kostucha biegła, chcąc się z nim przeciąć. Nie zwolnił. Liczył, że miną się na wyciągnięcie ręki. Może poczuje lekkie szarpnięcie, kiedy To palcem wskazującym i środkowym chwyci przez chwilę jego koszulkę. Ale Aiden mu się wyślizgnie. To nie zdoła zatrzymać takiego pocisku.

Wiedział, kim To było i co chciało zrobić. Czuł, jak niewidzialna ręka ściska szyję, dosięga jego gardła. Próbował to stłumić, ale przegrał, a całe ciało przeszył dreszcz, przez który podskoczył. Nie przestawał biec. Zimny, lodowaty dreszcz zatapiający szpony w sercu. Lód dosięgał wszędzie. Mimo gęsiej skórki, nóg jak z ołowiu nie przestawał. Serce mu stanęło, nie rejestrował oddechu. Pewnie wcale nie oddychał, skoro cały skamieniał. Biegł i umierał. Strach był wszędzie.

Dorwał cię! Zdychasz!

Przez ten cholerny podskok stracił odrobinę pędu…

Biegł z całych sił, ale czuł, że zwalnia. Biegł, ale widział z boku czerniejącą postać. Słyszał dyszenie. Niewiele widział na oczy, rozmazany podwójny obraz. Z chwilą gdy wiedział, że To trzyma go za rękę i wbija mu szpony w dłoń, poczuł nogami ziemię. Stał, nie biegł. Walczył, żeby nie zamknąć oczu. Chłód zalał mu całe ciało. Zaczął spadać w otchłań.

Nadleciał szelest przywodzący na myśl trzepotanie skrzydeł. Na moment powietrze rozjaśniła fala białego światła. Kiedy ustępowała, Aidenowi ukazywała się wąska postać niczym anioł, która ze zniknięciem oślepiającej łuny nabrała kształtów mężczyzny. Zawirowane powietrze poderwało staruszkowi mleczne włosy z ramion, biała szata przywarła do ciała pchana przez wiatr.

Aiden leżał, a postać stała z rękami wzniesionymi na wyciągnięcie barków, twarzą zastygłą skierowaną ku niebu jak przy modlitwie. Spojrzenie spod zmarszczek było ostatnim, co zobaczył. Odchylił głowę do tyłu i odpłynął.

ROZDZIAŁ DRUGI

Prorokini

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
ROZDZIAŁ DWUNASTY

Ciemnoskóry czarnoksiężnik i śmiertelny jad

ISBN: 978-83-8219-917-8

© Beata Marczyńska i Wydawnictwo Novae Res 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Jędrzej Szulga

Korekta: Małgorzata Giełzakowska

Okładka: Joanna Widomska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek