Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Być lisem jest znacznie prościej, niż być człowiekiem.
Dla młodej Yumeko, magicznej istoty zwanej kitsune, jeszcze nie jest to oczywiste. Żyjąc na granicy świata duchów i śmiertelników szuka swojej drogi ku przeznaczeniu. Ono jednak znajdzie ją samo, w dniu, w którym horda demonów odbierze jej to, co uważała za dom i wszystkich, których uważała za rodzinę. Zrozpaczona, przerażona i bezbronna wie jedno: musi ochronić skarb, który został jej powierzony. Ukryć go w jedynym bezpiecznym miejscu - świątyni z legendy, zrodzonej z mitu i plotki. Na drodze do celu stoją krwiożercze demony, potężna magia i morze zwykłej, ludzkiej podłości. A młoda, niedoświadczona kitsune ma tylko swoją lisią magię i spryt. I rozpalający jej duszę coraz mocniej błękitny, zimny płomień gniewu.
O książce:
W pierwszej księdze inspirowanej japońską mitologią trylogii Julie Kagawa snuje wciągającą opowieść o przyjaźni i zdradzie, prawdzie i oszustwie, przybranej tożsamości i tajemnicach, które mogą wpłynąć na przyszłość całego świata.
Co tysiąc lat, posiadacz zwoju tysiąca modlitw ma prawo przyzwać Wielkiego Kami, żyjącego w morskich odmętach smoka, zdolnego spełnić dowolne życzenie śmiertelnika. Czas powrotu smoka zbliża się z każdym mijającym dniem i w całym Iwagoto trwają gorączkowe poszukiwania fragmentów zwoju.
Kiedy demony zabijają przybraną rodzinę pół-kitsune imieniem Yumeko, dziewczyna ucieka z dotychczasowego domu, unosząc ze sobą jedną część starożytnego pergaminu. Przeznaczenie stawia na jej drodze tajemniczego samuraja Kage Tatsumiego, który oferuje Yumeko szansę na przetrwanie. On jednak też należy do grona poszukiwaczy zwoju. Dochodzi do zawarcia skomplikowanego przymierza, a dziewczyna musi spłatać największy i najważniejszy figiel swego życia. Musi zachować swą tajemnicę, od której zależy więcej niż jej własne życie i śmierć – losy zwoju zdecydują bowiem o losach całego świata.
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
W dniu, kiedy Suki przybyła do Pałacu Słońca, padało. W noc jej śmierci lało jak z cebra.
– Jesteś nową służką, tak? – spytała ostro kobieta o wąskiej, kościstej twarzy, mierząc ją spojrzeniem od stóp do głów.
Suki zadrżała, wciąż czując na plecach zimne strugi deszczówki. Woda kapała z jej włosów i plamiła piękną, drewnianą podłogę.
– Cóż. – Ochmistrzyni pociągnęła nosem. – Urodziwa to ty nie jesteś, co to to nie. Ale nie to się liczy. Ostatnia pokojówka lady Satomi była co prawda śliczna jak motyl, lecz rozumu też miała tyle co on. Powiedz no, dziewczyno. – Nachyliła się i zmrużyła oczy. – Podobno zanim zgłosiłaś się do nas, prowadziłaś warsztat ojca. Czyżbyś miała w głowie trochę oleju, czy jednak samo powietrze, jak ta ostatnia?
Suki przygryzła wargę i wbiła wzrok w parkiet. Przez większą część roku rzeczywiście mieszkała w mieście i pomagała ojcu prowadzić interes. Jako jedyne dziecko znanego wytwórcy fletów często zajmowała się klientami, kiedy ojciec siedział w warsztacie, zbyt pochłonięty pracą, by przed ukończeniem kolejnego dzieła cokolwiek zjeść lub z kimkolwiek porozmawiać. Suki czytała i rachowała równie dobrze jak każdy chłopak w jej wieku, ale ponieważ była dziewczyną, nie mogła odziedziczyć majątku ojca ani nauczyć się jego rzemiosła. Mura Akihito wciąż był silnym mężczyzną, lecz od pewnego czasu wyraźnie się starzał. Zręczne niegdyś palce sztywniały z wiekiem i trudno było nimi operować. Nie chcąc wydawać córki za mąż, wykorzystał nieliczne znajomości i znalazł dla niej posadę w cesarskim pałacu z nadzieją, że po jego śmierci Suki będzie tam dobrze traktowana. Dziewczyna już teraz tęskniła za domem i zadręczała się myślami o tym, jak potoczą się losy osamotnionego ojca, wiedziała jednak, że taka właśnie jest jego wola.
– Nie wiem, proszę pani – wyszeptała.
– Hmm. No dobrze, wkrótce i tak się przekonamy. Ale na twoim miejscu przed rozmową z lady Satomi przygotowałabym lepsze odpowiedzi. Bo inaczej zabawisz tu jeszcze krócej niż tamta z pustą głową. A teraz – ciągnęła ochmistrzyni – idź się obmyj. Potem marsz do kuchni i zabierz herbatę dla lady Satomi. Ktoś tam ci powie, jak do niej trafić.
Kilka minut później Suki szła już krużgankiem, niosąc tacę z czarkami oraz imbrykiem, i usiłowała sobie przypomnieć usłyszane od kuchcika wskazówki. Cesarski Pałac Słońca stanowił miasto w miniaturze; nad całością górował pałac właściwy, w którym mieszkał cesarz wraz z rodziną, lecz pomiędzy twierdzą i wewnętrznym murem rozciągał się istny labirynt murów, budynków i fortyfikacji, zaprojektowanych tak, by jak najskuteczniej chronić władcę i powstrzymywać ewentualnych najeźdźców. Alejkami i chodnikami paradowali arystokraci, dworzanie i samurajowie, wszyscy odziani w wytwornego kroju, wielobarwne szaty: białe jedwabie pokryte delikatnym deseniem płatków kwiatu wiśni lub jedwabie intensywnie czerwone, zdobione wyszywanymi złotą nicią chryzantemami. Żaden z mijanych możnych nie poświęcił dziewczynie nawet jednego spojrzenia. Tak niedaleko cesarza swoje siedziby miały jedynie najbardziej wpływowe rody. Im bliżej głównej twierdzy, tym ważniejsze.
Suki maszerowała przez plątaninę krużganków i w miarę jak przedłużały się poszukiwania, czuła coraz silniejsze skurcze żołądka. Wszystko tu wyglądało identycznie. Budynki o szarych dachach, ścianach z bambusa i papieru, połączone drewnianymi galeriami, dzięki którym arystokraci nie brudzili strojów kurzem i rosą. Wysoko w górze migotały niebieskie dachówki wieżyczek strażniczych, a w koronach kształtnie przystrzyżonych drzew świergotały dziesiątki ptaków rozmaitych gatunków. Narastający w piersi i trzewiach ucisk nie pozwalał jednak dziewczynie upajać się pięknem otoczenia.
W powietrzu ponad pałacowymi zabudowaniami poniósł się czysty, wysoki dźwięk. Suki przystanęła w pół kroku. Nie był to ptak, choć siedzący na gałęzi pobliskiego krzewu drozd odpowiedział głośnym trelem. Dziewczyna rozpoznała ton błyskawicznie, od dawna nosiła go w sercu. Ileż to razy słyszała podobne brzmienia wypływające z ojcowskiego warsztatu? Słodka, rzewna melodia fletu.
Jak zahipnotyzowana poszła jej śladem, natychmiast zapominając o obowiązkach i o tym, że nowa pani niemal na pewno wpadnie w wielką złość, jeśli otrzyma herbatę zbyt późno. Piosenka fletu prowadziła ją naprzód, tęskna, żałosna, budząca myśli o pożegnaniu bądź gasnącej jesieni. Suki nie miała wątpliwości, że muzyk jest wielce utalentowany; w pauzach pomiędzy dźwiękami kryło się tak wiele emocji, jakby słuchała obnażonej duszy.
Melodia pochłonęła dziewczynę tak bardzo, że ta zapomniała o ostrożności. Wyszła zza kolejnego zakrętu i aż pisnęła z przestrachu, gdy na jej drodze wyrósł młody arystokrata w błękitnej jak niebo szacie, z przytkniętym do warg fletem. Suki spróbowała młodzieńca wyminąć i jednocześnie nie rozlać przy tym herbaty. Czajniczek zagrzechotał, czarki niebezpiecznie zadrżały. Melodia zgasła, a młodzieniec, ku wielkiemu zdumieniu dziewczyny, odwrócił się i przytrzymał zastawę dłonią, zapobiegając katastrofie.
– Uważaj. – Głos miał jasny i wysoki. – Lepiej niczego nie upuścić. Po co komu bałagan? Nic ci się nie stało?
Suki patrzyła jak oniemiała. Nigdy w życiu nie widziała bardziej przystojnego mężczyzny. Nie, stwierdziła po namyśle, nie przystojnego. Pięknego. Szatę wypełniały szerokie, mocne ramiona, ale rysy miał wdzięczne i delikatne niczym wiosenna wierzba. Zamiast wiązać włosy w samurajski koczek, nosił je rozpuszczone. Sięgały daleko poniżej ramion i były białe, białe jak górski śnieg. A najbardziej niesamowity był uśmiech nieznajomego – nie ten chłodny, protekcjonalny uśmieszek typowy dla większości możnych i wojowników, lecz uśmiech prawdziwy, rozświetlający radosne półksiężyce jego oczu.
– Wybacz, proszę – podjął. Pospiesznie oderwał dłoń od tacy i cofnął się o krok. Na jego twarzy wciąż malował się spokój, nie było w niej nawet cienia irytacji. – Moja wina, zatarasowałem przejście i nie przyszło mi nawet do głowy, że ktoś może wyskoczyć zza rogu, niosąc tacę z herbatą. Mam nadzieję, że nie przestraszyłaś się zanadto, panno...?
Zanim z ust Suki dobył się choć jeden dźwięk, musiała je otworzyć dwukrotnie.
– Daruj, panie – odezwała się wreszcie słabym szeptem. Arystokraci nie rozmawiali w ten sposób z prostymi dziewczętami; nawet ona o tym wiedziała. – Na imię mi Suki i jestem zwykłą służką. Proszę, nie kłopocz się kimś takim jak ja.
– Żaden to kłopot, Suki-san – zachichotał młodzieniec. – Kiedy zaczynam grać, często zapominam o całym świecie. – Podniósł flet, przez co serce zabiło jej żywiej. – Proszę, nie myśl już o tym. Możesz wracać do swoich obowiązków.
Ustąpił, pozwalając jej przejść, lecz dziewczyna nawet nie drgnęła. Nie mogła oderwać wzroku od instrumentu w smukłej dłoni chłopaka. Flet wykonano z gładkiego, ciemnego drewna, prostszy był niż strzała, a jego korpus ozdobiony został charakterystycznym złotym paskiem. Wiedziała, że nie powinna zagadywać arystokraty, zdawała sobie sprawę, że za taką śmiałość mógł kazać ją wybatożyć, uwięzić, a gdyby zechciał, to nawet stracić, ale tym razem słowa popłynęły z jej ust jakby same.
– Wspaniale grasz, mój panie – szepnęła. – Wybacz. Wiem, że nie wolno mi z tobą rozmawiać, lecz mój ojciec byłby dumny.
– Twój ojciec? – Młodzieniec pochylił głowę w bok, a przez piękną twarz przemknął wyraz zaskoczenia. – Jesteś córką Mury Akihito? – W jego głosie dało się słyszeć rosnące zrozumienie.
– Hai.
Arystokrata uśmiechnął się i niemal niedostrzegalnie skłonił głowę.
– Pieśń może być jedynie na tyle piękna, na ile pozwala instrument – powiedział. – Kiedy zobaczysz się z ojcem, przekaż mu, że to zaszczyt grać na takim arcydziele.
Suki poczuła, że coś chwyta ją za gardło, a jej oczy przesłoniła gorąca mgła. Młodzieniec uprzejmie odwrócił wzrok, udając nagłe zainteresowanie kwitnącą wiśnią.
– Ach, może trzeba wskazać ci drogę? – zapytał, bacznie oglądając uczepioną jednej z gałązek poczwarkę owada.
Po chwili spojrzał ponownie na dziewczynę i uniósł cienkie brwi. Suki wciąż nie wyczuwała pogardy w jego postawie ani tonie. Znajdowała jedynie rozbawienie, podobne wesołości człowieka rozmawiającego ze zbłąkanym kotem.
– Niewtajemniczonym cesarski pałac rzeczywiście może się wydać onieśmielający. Czyich pokoi szukasz, Suki-san? Może zdołam pokierować cię we właściwą stronę.
– L-lady Satomi, mój panie – wydukała dziewczyna, głęboko oszołomiona jego życzliwością. Wiedziała, że powinna się ukłonić, lecz przeraźliwie bała się rozlać herbatę. – Proszę o wybaczenie, to mój pierwszy dzień tutaj i ciągle się gubię.
Czoło arystokraty przecięła delikatna zmarszczka, przez co serce dziewczyny niemal zamarło. Naprawdę nie chciała go urazić.
– Rozumiem – mruknął bardziej do siebie niż do niej. – Jeszcze jedna służąca, Satomi-san? Ilu pokojówek może potrzebować cesarska konkubina?
Zanim Suki zdążyła przemyśleć znaczenie tych słów, młodzieniec otrząsnął się, a na jego usta powrócił uśmiech.
– Cóż, los ci sprzyja, Suki-san. Rezydencję lady Satomi znajdziesz nieopodal. – Luźny, szeroki rękaw arystokraty uniósł się, a smukły palec wskazał wzdłuż galerii. – Za tym budynkiem skręć w lewo, a potem już prosto do samego końca. Ostatnie drzwi po prawej stronie.
– Daisuke-san! – Kobiecy głos uprzedził szeptane podziękowanie Suki.
Młody mężczyzna odwrócił od niej swą cudną twarz. Po chwili podeszły do niego wdzięcznym krokiem trzy arystokratki w eleganckich, zielono-złotych kimonach. Obrzuciły go żartobliwie karcącymi spojrzeniami.
– Tu się ukrywasz, Daisuke-san – prychnęła jedna z nich. – Gdzie się podziewałeś? Spóźnimy się na recytację poezji Hanoe-san. Och, a to kto? – żachnęła się, kiedy spostrzegła Suki. – Daisuke-san, nie powiesz mi chyba, że zmitrężyłeś tyle czasu, gawędząc ze służką?
– Dlaczegóż by nie? – odparł cierpko Daisuke. – Rozmowa z pokojówką może być równie zajmująca jak konwersacja z dobrze urodzoną kobietą.
Wszystkie trzy zachichotały, jakby nigdy w życiu nie uraczono ich lepszym dowcipem. Suki zupełnie nie rozumiała, co je tak bawi.
– Och, Taiyo Daisuke, jak ty coś powiesz... – rzuciła inna, kryjąc usta za białym wachlarzem pomalowanym w kwiaty wiśni. – Chodźmy już. Naprawdę jest późno. A ty – zwróciła się do Suki – wracaj prędko do pracy! No? Co się tak gapisz? Sio!
Suki odeszła tak szybko, jak tylko mogła, nie rozlewając przy tym herbaty. Jej serce wciąż głośno kołatało, z jakiegoś dziwnego powodu nie mogła uspokoić oddechu. Taiyo. Nazwisko Taiyo było nazwiskiem cesarskiego rodu. Daisuke-sama pochodził z Klanu Słońca, jednej z najpotężniejszych rodzin w Iwagoto, dzielił krew z samym cesarzem. Niepokojące doznanie w żołądku dodatkowo się wzmogło, a myśli dziewczyny przeobraziły się w rój ciem, trzepoczących skrzydełkami wokół wspomnienia oszałamiającego uśmiechu młodzieńca i melodii płynącej z wykonanego przez jej ojca fletu.
W końcu znalazła właściwe drzwi, na samym końcu galerii, z której roztaczał się wspaniały widok na pałacowe ogrody. Ścianka shoji była akurat odsunięta i Suki poczuła wonny dym kadzidełka, wypływający z cienistego wnętrza. Weszła ostrożnie do środka i rozejrzała się w poszukiwaniu nowej pani, lecz nie zobaczyła nikogo. Na przekór wspólnemu dla większości arystokratów upodobaniu do prostoty tutaj panował wystawny nieład. Dekoracyjne parawany tworzyły w pomieszczeniu niewielki labirynt, a podłoga wyścielona była grubymi, miękko ustępującymi pod naciskiem stóp matami tatami. Wszędzie był też papier; w niemal każdym zakątku czekały pliki kart do składania origami, arkusze wszelkich możliwych stylów i faktur. Papierowe ptaki, stanowiące dominujący element wystroju, przyglądały się dziewczynie ze wszystkich powierzchni. Suki strąciła ze stołu stadko żurawi, by zrobić miejsce na tacę.
– Mai-chan? – Jedwabisty głos doleciał ją z sąsiedniego pokoju, delikatna tkanina zaszeleściła o maty. – To ty? Gdzie byłaś? Zaczynałam się martwić, że... Och!
W drzwiach pojawiła się kobieta i przez chwilę obie mierzyły się wzrokiem. Oszołomionej Suki opadła szczęka.
W Taiyo Daisuke znalazła najprzystojniejszego mężczyznę, jakiego w życiu widziała. Teraz z kolei miała przed sobą zdecydowanie najbardziej elegancką i urodziwą mieszkankę pałacu. Jej czerwoną, zwiewną szatę pokrywały z przodu haftowane srebrną, złotą i zieloną nicią motyle. Lśniące czarne włosy miała finezyjnie upięte na czubku głowy, a podtrzymywały je czerwono-złote pałeczki i grzebienie z kości słoniowej. Błyszczące w nieskazitelnej, porcelanowej twarzy ciemne oczy wpatrywały się w Suki ciekawie.
– Dzień dobry – przywitała się i dziewczyna czym prędzej zamknęła usta. – Czy wolno zapytać, kim jesteś?
– Jes... Nazywam się Suki – wyjąkała. – Jestem pani nową pokojówką.
– Rozumiem. – Wargi kobiety złożyły się w nieznaczny uśmiech. Suki była święcie przekonana, że gdyby arystokratka pokazała zęby, ich blask niechybnie rozświetliłby cały pokój. – Podejdź tu, proszę, mała Suki-chan. Tylko uważaj, żeby niczego nie zdeptać.
Dziewczyna wykonała polecenie. Podeszła, starannie omijając po drodze wszelkie papierowe stworzenia, i zatrzymała się tuż przed lady Satomi.
Kobieta uderzyła ją otwartą dłonią w policzek.
Ból eksplodował tuż za okiem. Suki padła na podłogę, zbyt zaskoczona, by choć pisnąć. Przełykając łzy, przycisnęła rękę do twarzy i podniosła zdziwione spojrzenie na przyglądającą się jej z uśmiechem lady Satomi.
– Czy wiesz, dlaczego to zrobiłam, mała Suki-chan? – spytała arystokratka i tym razem jej wargi odsłoniły zęby. Skojarzyła się dziewczynie z wyszczerzoną trupią czaszką.
– N-nie, moja pani – szepnęła, czując w policzku coraz silniejsze pieczenie.
– Dlatego że wzywałam Mai-chan, nie ciebie – odpowiedziała Satomi bezlitośnie promiennym tonem. – Domyślam się, że jesteś tylko głupią dziewuchą ze wsi, Suki-chan, lecz tak bezdennej ignorancji nic nie tłumaczy. Wolno ci tu przychodzić tylko, kiedy zostaniesz wyraźnie wezwana. Czy zrozumiałaś, co powiedziałam?
– Tak, moja pani.
– Uśmiechnij się, Suki-chan – zasugerowała Satomi. – Jeśli się uśmiechniesz, być może przebaczę ci akcent spoconych barbarzyńców z prowincji i godne wołu oblicze. Niesłychanie trudno będzie nie znielubić cię od razu, ale postaram się jak mogę. To chyba i tak wspaniałomyślne rozwiązanie, zgodzisz się, Suki-chan?
Dziewczyna, nie wiedząc, jak zareagować, utrzymała język za zębami i pomyślała o Daisuke-sama.
– Suki-chan? To chyba z mojej strony wspaniałomyślne rozwiązanie? – powtórzyła Satomi z nutą groźby w głosie.
Suki głośno przełknęła ślinę.
– Hai, lady Satomi.
– Zniszczyłaś moje dzieła – zauważyła z westchnieniem kobieta i wydęła usta. Suki spojrzała w dół na zmiażdżone przy upadku origami. Arystokratka pociągnęła nosem i odwróciła się. – Jeśli ich czymś nie zastąpisz, bardzo się rozgniewam. W Dzielnicy Wiatru jest taki uroczy sklepik, w którym można kupić najdelikatniejszy papier lawendowy. Jeśli pobiegniesz, powinnaś zdążyć przed zamknięciem.
Suki wyjrzała przez otwartą ściankę na zewnątrz i zobaczyła kłębiące się nad pałacem, burzowe chmurzyska. Zagrzmiało, a po niebie przemknęły srebrno-niebieskie nitki błyskawic.
– Tak, lady Satomi.
Kolejne dni sprawiły, że Suki zatęskniła za ojcowskim warsztatem, za spokojną wygodą zamiatania podłogi, cerowania dziurawej bielizny i przyrządzania trzech posiłków dziennie. Tęskniła za krzepiącym zapachem trocin i drewnianych ścinków, za klientami, którzy ledwie na nią spoglądali, pochłonięci ojcem i jego wytworami. Do niedawna sądziła, że praca pokojówki wielkiej pani będzie zajęciem prostym, że będzie pomagać wdziewać szaty, załatwiać sprawunki i dbać o wszelkie sprawy zbyt przyziemne, by trudzili się nimi arystokraci. Niewykluczone zresztą, że tak właśnie być powinno – zdążyła już przecież zauważyć, że inne służki w pałacu nie cierpią podobnego losu jak ona. Co więcej, odniosła też wrażenie, że starają się jej unikać, jakby bratanie się z pokojówką lady Satomi mogło ściągnąć im na głowy gniew jej pani. Suki wcale się im nie dziwiła.
Lady Satomi okazała się koszmarem – przepięknym koszmarem utkanym z jedwabiu, pomad i uderzających do głowy pachnideł. Nie pasowało jej nic, cokolwiek Suki robiła. Bez względu na to, jak mocno dziewczyna szorowała i wyżymała, pranie nigdy nie zadowalało pani. Mieszkanie nigdy nie było w satysfakcjonującym stopniu wysprzątane – zawsze dało się znaleźć jakiś pyłek, delikatnie przesuniętą tatami, origami ustawione nie tam, gdzie trzeba. A każde niedociągnięcie pociągało za sobą nieznaczny uśmiech i szokująco dotkliwy policzek.
Oczywiście nikt się tym nie przejmował. Służące odwracały od sińców Suki wzrok, a strażnicy nie spoglądali na nią wcale. Sama Suki z kolei nie ważyła się skarżyć; lady Satomi nie była po prostu wielką i wpływową damą, była ulubioną konkubiną samego cesarza. Powiedzieć o niej coś złego znaczyłoby obrazić majestat Taiyo no Genjiro, wielkiego Syna Niebios, a za to czekała chłosta, publiczne upokorzenie lub coś nawet gorszego.
Przed popadnięciem w bezdenną rozpacz chroniła dziewczynę jedynie myśl o ponownym przypadkowym spotkaniu z Daisuke-sama. On, rzecz jasna, był możnym arystokratą, dalece przerastał ją pozycją i nie zwróciłby uwagi na niedolę prostej służki. Jej jednak wystarczyłoby nawet przelotne spojrzenie. Wypatrywała go na krużgankach i galeriach wiodących do pokojów lady Satomi. Niestety, piękny młodzieniec zapadł się jak kamień w wodę. Później dowiedziała się z plotek, że Taiyo Daisuke opuścił Pałac Słońca niedługo po jej przyjeździe i wyruszył w jedną ze swoich tajemniczych pielgrzymek po kraju. Być może, pocieszała się Suki, zobaczy go, kiedy wreszcie powróci. Może znowu usłyszy melodię ojcowskiego fletu i idąc jej śladem, ujrzy powiewające na wietrze, długie śnieżnobiałe włosy.
Z rozmarzenia wyrwało dziewczynę silne uderzenie w twarz. Zadzwoniło jej w uszach i padła na podłogę.
– Och, jej. Taka z ciebie niezdara. – Lady Satomi stanęła nad nią w jednej ze swych cudownych szat. – Podnoś się, Suki-chan. Mam dla ciebie zadanie.
Arystokratka trzymała zwój cienkiego, jedwabnego sznura krwistoczerwonej barwy. Ledwie Suki dźwignęła się na równe nogi, powróz trafił w jej ręce.
– Słabego umysłu z ciebie stworzonko, prawda? Doprawdy nie jestem pewna, czy kiedykolwiek zdołam zrobić z ciebie dobrą służącą. Ale tę drobnostkę mogę chyba powierzyć nawet tobie. Zanieś ten sznur do magazynu we wschodnim ogrodzie, tym po drugiej stronie jeziora. Poradzisz sobie, prawda? I przestań się mazać, dziewczyno. Co o mnie ludzie pomyślą, jeśli moja służka będzie bez przerwy zalewać się łzami?
Suki ocknęła się w ciemności z pulsującym bólem pod czaszką. Widziała bardzo niewyraźnie, a w gardle miała dziwny, miedziany posmak. Gdzieś wysoko rozległ się grzmot i twarz dziewczyny omiótł ostry powiew naznaczonego wonią ozonu powietrza. Podłoże było zimne i twarde. Krawędzie kamieni nieprzyjemnie uciskały brzuch i twarz. Zamrugała i chciała podeprzeć się rękoma, lecz ramiona jej nie posłuchały. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że ktoś skrępował jej dłonie na plecach.
W żyłach dziewczyny popłynął czysty lód. Przetoczyła się na bok i spróbowała wstać, ale okazało się, że ma również związane kolana i kostki. Usta wypełniała jej jakaś szmata, przewiązana dla pewności kawałkiem płótna. Suki wydała z siebie stłumiony wrzask i zaczęła się wściekle wić i szamotać. Natychmiast poczuła ból w drapiących o ostre kamienie ramionach. Kaleczyła się, zdzierała kawałeczki skóry, lecz sznur trzymał solidnie. Zasapana, wyczerpana, skapitulowała i znieruchomiała. Moment później uniosła głowę i rozejrzała się.
Leżała pośrodku dziedzińca, nie był to jednak nieskazitelny, elegancki dziedziniec Pałacu Słońca, wyłożony starannie zamiecionymi, białymi kamieniami i obsadzony regularnie strzyżonymi krzewami. Ten plac był mroczny, zasypany żwirem, zniszczony. Otaczający go zamek również był ciemny i opuszczony, majaczył nad nią niczym wielka, ponura bestia. Poszarpane chorągwie i proporce trzepotały pod murami. Zeschłe liście i okruchy gruzu walały się wszędzie dokoła. Kilka stóp od Suki leżał pusty, rdzewiejący hełm samurajski. W migocącym świetle błyskawic ujrzała na murach jaśniejące ślepia i mierzwione porywami wiatru pióra – wpatrywały się w nią dziesiątki wron.
– Witaj, Suki-chan – doleciał ją zza pleców dziwnie promienny głos. – Czyżbyś się wreszcie zbudziła?
Dziewczyna wykręciła głowę do tyłu. Lady Satomi stała kilka stóp od niej. Wiatr tarmosił jej rozpuszczone włosy. Rękawy czerwono-czarnego kimona furkotały niczym okrętowe żagle. Wpatrywała się w dziewczynę ołowianym spojrzeniem sponad wygiętych w nikły uśmieszek ust. Suki jęknęła, szarpnęła się i usiadła. Chciała zawołać o pomoc, zapytać, co się dzieje. Czy spotkała ją właśnie jakaś straszliwa kara za niespełnienie oczekiwań pani? Za to, że nie sprzątała, nie zamiatała i nie usługiwała w odpowiedni sposób? Spróbowała błagać o litość samym spojrzeniem, gorące łzy spłynęły jej po policzkach, lecz arystokratka jedynie zmarszczyła nos.
– Leniwa dziewucha. Leniwa, a przy tym wielce delikatna. Nie mogłam ścierpieć twojego bezustannego pochlipywania. – Lady Satomi pociągnęła nosem i oddaliła się o parę kroków. Teraz już nawet nie patrzyła na dziewczynę. – Cóż, powinnaś być szczęśliwa, Suki-chan. Ciesz się, gdyż dzisiaj twoja niedola dobiegnie końca. Choć niestety oznacza to, iż będę musiała znaleźć sobie kolejną służkę. Co z wami jest, że uciekacie przede mną jak polne myszki? Niewdzięczne dziewuszyska. Nawet odrobiny poczucia obowiązku. – Urwała z cierpiętniczym westchnieniem, po czym podniosła spojrzenie ku chmurom, gnanym coraz silniejszym wiatrem, rozświetlanym co chwila błyskawicami. – Gdzie ten oni? – mruknęła pod nosem. – Zdobycie stosownej opłaty kosztowało mnie wiele trudu. Rozgniewam się, jeśli nie zdąży przed burzą.
Oni? Suki była pewna, że się przesłyszała. Oni były wielkimi, straszliwymi demonami, pochodzącymi z Jigoku, krainy zła. Po świecie krążyły niezliczone opowieści o dzielnych samurajach zabijających te stwory, pokonujących niekiedy nawet całe armie oni, ale były to wszystko mity i legendy. Tymi demonami rodzice straszyli niegrzeczne dzieciaki – nie chodź za blisko lasu, bo porwie cię oni. Słuchaj się starszych, bo oni wyciągnie łapska spod podłogi i wciągnie cię pod ziemię aż do Jigoku. Strachy dla maluchów, potworni przeciwnicy dla legendarnych wojowników, lecz przecież nie rzeczywiste stworzenia, naprawdę krążące po Ningen-kai, krainie śmiertelników.
Coś oślepiająco błysnęło, rozległ się ogłuszający grzmot i na skraju dziedzińca pojawiła się wielka, rogata istota.
Suki wrzasnęła. Knebel przytłumił okrzyk, mimo to dziewczyna wydzierała się do utraty tchu, dopóki zdyszana nie zadławiła się szmatą. Spróbowała zerwać się do ucieczki, ale padła ciężko na kamienne płyty. Wyrżnęła podbródkiem o kamień, lecz prawie nie zarejestrowała bólu. Lady Satomi obrzuciła ją pełnym przygany spojrzeniem, poruszając przy tym ustami. Prawdopodobnie łajała ją za hałas, jednak umysł Suki nie przyswajał w tej chwili niczego poza widokiem olbrzymiego demona – bo mógł to być jedynie mieszkaniec świata koszmarów – wchodzącego z wolna w krąg światła pochodni. Monstrum, które nie miało prawa istnieć.
Był naprawdę wielki, mierzył przynajmniej piętnaście stóp i wyglądał dokładnie tak groźnie i przerażająco, jak głosiły legendy. Skórę miał barwy ciemnego szkarłatu, w odcieniu krwi, a ramiona i plecy przesłaniała mu gęsta, zmierzwiona czarna grzywa. Po bokach pyska sterczały ostre, pożółkłe kły, zaś ślepia jarzyły się niczym gorące węgielki. Przy każdym stąpnięciu demona trzęsła się ziemia. Maleńka część umysłu Suki, ostatnia wolna jeszcze od grozy, zdołała sobie przypomnieć, że według podań oni przywdziewają niekiedy przepaski biodrowe, wykonane z ciał wielkich pasiastych zwierząt, lecz ten stwór nosił lakowaną zbroję płytkową, czerwone naramienniki, a także samurajskie osłony na uda i przedramiona. Zgodnie z mitami natomiast dzierżył potężną tetsubo – wysadzaną żelaznymi ćwiekami maczugę. Trzymał ją w jednej ręce i zarzucił sobie na ramię tak lekko, jakby ważyła nie więcej niż pałeczka atramentu.
– Nareszcie jesteś, Yaburamo. – Lady Satomi zadarła głowę i spojrzała zbliżającemu się oni prosto w oczy. – W pełni rozumiem, że w Jigoku czas nie istnieje i że niektórzy powiadają, iż jeden dzień tam przypomina osiemset lat w naszym świecie, lecz punktualność jest cudowną zaletą, którą winniśmy wykazywać się wszyscy.
Oni burknął. Gardłowy dźwięk wypływający pomiędzy kłami.
– Nie pouczaj mnie, śmiertelniczko. – Straszliwy głos wprawił w wibracje samo powietrze. – Wezwanie pomocy z Jigoku wymaga czasu, zwłaszcza jeśli ktoś chce przywołać całą armię.
Za plecami bestii pojawiła się, rozpostarta na podobieństwo wachlarza maszerujących mrówek, horda mniejszych demonów. Dorosłemu człowiekowi sięgałyby najwyżej kilka cali ponad kolana, a ich skóra mieniła się rozmaitymi odcieniami błękitu, czerwieni i zieleni. Wyglądały jak pomniejszone kopie oni, lecz od wielkiego demona różniły się szerokimi, falującymi uszami i maniakalnymi uśmiechami. Spostrzegły Suki i ruszyły naprzód szybciej, co chwila gardłowo rechocąc i oblizując trójkątne zęby. Dziewczyna ponownie wrzasnęła w knebel i zaczęła się szamotać, ale jej usiłowania przypominały walkę wyrzuconej na brzeg ryby.
Oni wydał z siebie ostrzeżenie, warknięcie dudniące niczym odległa burza, i horda czmychnęła z powrotem.
– To dla mnie? – zapytał demon. Jarzące się szkarłatem spojrzenie padło na Suki. – Wygląda smakowicie. – Zbliżył się do dziewczyny o krok, przez co niemal zemdlała.
– Cierpliwości, Yaburamo. – Lady Satomi powstrzymała olbrzyma wyciągniętą dłonią. Potwór zmrużył ślepia i nieznacznie wyszczerzył zęby, lecz kobieta zupełnie się tym nie przejęła. – Otrzymasz zapłatę już wkrótce – podjęła. – Chcę się jedynie upewnić, że wiesz, po co zostałeś wezwany. Że rozumiesz, co musisz zrobić.
– Jak mógłbym nie wiedzieć? – W głosie demona zabrzmiała nuta zniecierpliwienia. – Smok powstaje. Nadciąga Zwiastun Zmiany. W tej dziedzinie straszliwego światła i słońca upłynął kolejny tysiąc lat i niebawem nastanie noc życzeń. Śmiertelnik mógł mnie przyzwać do Ningen-kai w takiej porze z jednego tylko powodu. – Na szkaradnym pysku demona odmalował się wyraz rozbawionej pogardy. – Zdobędę dla ciebie ten zwój. Cały bądź jego fragment, gdyż rozniosły go cztery wiatry. – Ogniście czerwone oczy ponownie skupiły się na Suki. Stwór rozciągnął wargi w leniwym uśmiechu, pokazał zęby. – Zrobię to wszystko, gdy odbiorę już swoją nagrodę.
– Dobrze więc. – Lady Satomi cofnęła się o krok. Z nieba spadły pierwsze krople deszczu. – Liczę na ciebie, Yaburamo. Jestem przekonana, że są też inni, którym zależy na odnalezieniu wszystkich fragmentów smoczego zwoju. Wiesz, jak postąpić, jeśli ich spotkasz na swej drodze. Cóż... – Rozłożyła różową parasolkę i osłoniła nią głowę. – Zostawiam ci zapłatę. Korzystaj.
Niebo zalało dziedziniec rzęsistym deszczem. Kobieta odwróciła się i ruszyła przed siebie. Suki krzyknęła w knebel i zaczęła pełznąć za swą panią, płacząc, błagając, modląc się do kami i wszystkich innych sił, jakie mogły ją usłyszeć. Błagam, myślała z rozpaczą. Proszę, nie mogę tak umrzeć. Nie tak.
Arystokratka przystanęła i obejrzała się z uśmiechem.
– Och, nie smuć się, Suki-chan – powiedziała. – To twoja chwila chwały. Dzięki tobie nastanie nowa epoka. Za sprawą twego poświęcenia zmieni się całe cesarstwo, a wraz z nim cały świat. I widzisz? – Lady Satomi przechyliła głowę na bok, przyglądając się dziewczynie jak skomlącemu szczeniaczkowi. – Nareszcie się do czegoś przydałaś. Komuś takiemu jak ty powinno to wystarczyć.
Pod Suki zatrzęsła się ziemia. Potężna łapa zacisnęła się na nogach dziewczyny, haczykowate szpony zanurzyły się w jej ciele. Suki wyła i szarpała się, prężyła w więzach, próbowała wywinąć się z uścisku demona, lecz ucieczka była wykluczona. Lady Satomi pociągnęła nosem, odwróciła się i odeszła, kołysząc parasolką. Ciągniętą przez oni dziewczynę otoczyły skrzeczące, tańczące mniejsze demony.
Pomocy. Błagam, niech mi ktoś pomoże! Daisuke-sama... Myśli dziewczyny uleciały nagle do arystokraty, ku jego przystojnej twarzy i łagodnemu uśmiechowi. Oczywiście wiedziała, że on nie przybędzie jej z pomocą. Wiedziała, że nie pomoże jej nikt, ponieważ nikt nie mógł się przejąć śmiercią zwykłej służącej. Ojcze, pomyślała zobojętniała z przerażenia Suki, przepraszam. Nie chciałam zostawić cię samego.
Gdzieś w głębi jej duszy przebudził się gniew i na moment zagasił strach. To okrutnie nieuczciwe, że zginie zabita przez demona, nie zdążywszy niczego w życiu dokonać. Była wprawdzie zaledwie służką, lecz miała nadzieję poślubić dobrego człowieka, wychować dzieci, zostawić po sobie coś ważnego. Nie jestem gotowa, myślała zrozpaczona. Nie mogę jeszcze odejść. Proszę, jeszcze nie.
Pazury zamknęły się wokół jej szyi i uniosła się ku straszliwemu, głodnemu uśmiechowi demona. Oni rozwarł paszczę i w twarz Suki uderzył gorący oddech, cuchnący dymem i przegniłym mięsem. Na szczęście w tej właśnie chwili postanowili interweniować litościwi bogowie i zdjęta strachem dziewczyna nareszcie zemdlała. Zmysły opuściły ciało na mgnienie, zanim szkarłatne łapy rozerwały je na pół.
W powietrzu rozeszła się czerwona, pachnąca krwią mgiełka. Uszczęśliwione demony zawyły. Ze zmasakrowanych zwłok Suki uniosła się powoli, niezauważona przez hordę, niewidzialna dla zwykłych oczu, niewielka kula światła. Zawisła nad makabryczną sceną, zupełnie jakby chciała przyjrzeć się jeszcze małym potworom, walczącym między sobą o ochłapy. Yaburama wydał z siebie donośny ryk i przegnał swoje sługi. Jaśniejąca kulka zdawała się wahać pomiędzy wzbiciem się między chmury a pozostaniem na miejscu. Szybując leniwie ku górze, zatrzymała się, gdy w oddali błysnął w strugach deszczu wyrazisty kolor. Różowa parasolka zmierzająca ku zamkowej bramie. Kula straciła dotychczasową biel i zapłonęła wściekłą czerwienią.
Opadła gwałtownie spod nieba, przefrunęła bezszelestnie ponad głową demona, zniżyła się tuż nad ziemię i przemknęła przez zamykającą się ze zgrzytem bramę zamku, zostawiając za sobą demony i rozszarpane zwłoki zamordowanej służki.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
COPYRIGHT © 2018 BY Julie Kagawa COPYRIGHT © BY Fabryka Słów sp. z o.o., LUBLIN 2023
WYDANIE I
ISBN 978-83-7964-977-8
TYTUŁ ORYGINAŁU Shadow of the Fox
Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved
Książka została opublikowana w porozumieniu z Garlequin Enterprises ULC
To jest fikcja literacka. Imiona, postacie, miejsca i zdarzenia są albo wytworem wyobraźni autora, albo zostały użyte fikcyjne, a wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób, żyjących lub zmarłych, firm, wydarzeń lub lokalizacji jest całkowicie przypadkowe.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
PROJEKT I ADIUSTACJA AUTORSKA WYDANIA Eryk Górski Robert Łakuta
TŁUMACZENIE Grzegorz Komerski
ILUSTRACJE Przemysław Truściński
MAPA, GRAFIKA NA OKŁADCE ORAZ PROJEKT Szymon Wójciak
REDAKCJA Mirosław Ruszkiewicz
KOREKTA Agnieszka Pawlikowska
SKŁAD WERSJI ELEKTRONICZNEJ [email protected]
SPRZEDAŻ INTERNETOWA
Zamówienia hurtowe Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 www.dressler.com.pl e-mail: [email protected]
WYDAWNICTWO Fabryka Słów sp. z o.o. 20-834 Lublin, ul. Irysowa 25a tel.: 81 524 08 88, faks: 81 524 08 91www.fabrykaslow.com.pl e-mail: [email protected]/fabrykainstagram.com/fabrykaslow