Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zabierzemy Cię w podróż w czasie na trzy różne ciała niebieskie – Ziemię, Księżyc i Marsa!
Katowice, koniec dwudziestego pierwszego wieku. Haruki, japoński doktor informatyki pracujący w hodowli sztucznej świadomości, spotyka Natalię, uzdolnioną studentkę ostatniego roku fizyki…
Baza zlokalizowana na niewidocznej stronie Księżyca. W ciszy kosmicznej próżni przeprowadzony zostaje wyjątkowy eksperyment między parą ludzi a Luną – „księżycowym dzieckiem” superinteligencji Gai…
Mars w odległej przyszłości. Losy Proteusza, androida uczestniczącego w ekspedycji w głąb szybów kopalnianych, splatają się z losami Ady, kobiety-androida, przypisanej do izolowanej części marsjańskiego Miasta…
Dzieje ludzi, syntetycznych świadomości i bytów postludzkich stawiają przed nami frapujące pytania: jak może potoczyć się rozwój interakcji człowieka z inteligentnymi systemami, które tworzy? Czym się staniemy w wyniku konfrontacji ze sztuczną inteligencją? Co definiuje ludzkość w obliczu technologicznej rewolucji?
Przyszłość, która zmieni wszystko, jest bliżej niż myślisz...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 273
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2020
© Copyright by Aleksandra Zelek i Tomasz Zelek, 2020
Redaktor inicjujący: Paweł Pokora
Redakcja: Joanna Fortuna
Korekta: Magdalena Białek
Skład: Klara Perepłyś-Pająk
Projekt okładki: Magdalena Wójcik
Zdjęcie na okładce: © Sergey Nivens/AdobeStock
Zdjęcie Autorów: © archiwum własne
Retusz zdjęcia okładkowego: Katarzyna Stachacz
Redakcja techniczna: Kaja Mikoszewska
Producenci wydawniczy: Marek Jannasz, Anna Laskowska
Lira Publishing Sp. z o.o.
Wydanie pierwsze
Warszawa 2020
ISBN: 978-83-66730-19-9 (EPUB); 978-83-66730-20-5 (MOBI)
www.wydawnictwolira.pl
Wydawnictwa Lira szukaj też na:
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
W zamkniętej, dusznej przestrzeni kapsuły zatapiam się we własnych myślach. Ograniczam aktywność do minimum i staram się przeczekać okoliczność nadmiernej fizycznej bliskości z ludźmi. Wsłuchuję się we własne ciało, które poddaje się delikatnym wibracjom. Moje serce bije powoli i rytmicznie. By zająć czymś głowę i uporządkować bieg myśli, odliczam każde uderzenie. Jeden. Ciemność. Jedyne źródło światła pochodzi tu z pomarańczowo brudnych lamp, słabe, rzucające tylko niewielką poświatę. Zamiast odpędzać mrok, swoim niespokojnym migotaniem wzmaga poczucie niepokoju. Który to już raz zjeżdżamy w dół? Kapsuła przebija ciało planety nagłym i mocnym cięciem. Szybko, co nie zmienia faktu, że niecierpliwie wyczekuję końca tej podróży. Dwa. Wyłączam zdolność antycypacji i dryfuję w stanie półsnu, zachowując czujność i czucie otoczenia. Pewnie można by nazwać to medytacją, ja jednak jestem daleki od wszelkich praktyk duchowych. Czuję pod stopami lekkie przyspieszenie i najmniejsze drgania pojazdu. Żółtodzioby przed pierwszym zjazdem zawsze pytają, jakie to uczucie. Nietrudno wyczuć, że wpadają w panikę, nawet jeśli bardzo starają się to ukryć. Trzy. Ciągle tego nie rozumiem. Prawidłowe przygotowanie, długi i wyczerpujący trening. Najwidoczniej czegoś w nim brakuje. Reakcje chemiczne w ludzkich organizmach są blokadą, choć powinny pomagać. Stale odpowiadam na pytania. Cztery. Mówię, że za każdym razem jest trochę inaczej. Spadasz szybciej lub wolniej, mniej lub bardziej trzęsie, ale zawsze czujesz siłę przeciwstawną do i tak nikłej grawitacji. Czasem nawet twój tyłek wypycha tak mocno, że tylko pasy trzymają cię w fotelu. Pięć. Szybko można się przyzwyczaić. Tutejsi weterani stale śmieją się ze szczeniaków, którzy nie potrafią utrzymać równowagi. Sześć. Jakby to było coś niezwykłego. Chociaż rzeczywiście wygląda to bardzo niezdarnie. Po prostu trzeba czasu. Jak do wszystkiego tutaj. Siedem. Adaptacja. Ewolucja. Cudowna siła manifestująca się w każdym aspekcie naszej egzystencji. Osiem. Coraz mniej myśli między uderzeniami serca. Nieustannie zadziwia mnie, jak niewiele trzeba, by dostosować się do zmieniających się warunków. Dziewięć. W końcu ogarnia mnie cisza. Pustka... Brak myśli. Dziesięć. Wreszcie mogę wrócić do pełnej świadomości. Spokojny i skupiony. Jestem gotowy.
Słychać zgrzyt i tępy, buczący dźwięk silników. Wyraźnie odczuwam wibracje. Kapsuła zatrzymuje się gwałtownie. Zanim to nastąpi, w jej ciasnym pomieszczeniu na parę sekund gaśnie światło. To efekt chwilowego przeciążenia systemu hamującego. Każdy gram energii jest automatycznie magazynowany, na wypadek nierzadkich problemów przy „lądowaniu”. Tak zwykli nazywać ten moment górnicy zjeżdżający do najgłębszych szybów. Wraz z doświadczeniem ludzie uczą się powstrzymać naturalne reakcje i odpędzają od siebie niepokój pojawiający się w obliczu przytłaczającej ich nagle czerni. Cierpliwie czekam na czerwone światło sygnalizujące moment, w którym można opuścić kapsułę. Te kilka sekund ciągnie się w nieskończoność. Czuję upływ każdej z nich.
Śluza otwiera się, ukazując oznaczone wątłym światłem wejście do kopalni. Z wnętrza straszy smolista czerń. Nie wygląda zachęcająco, a co gorsza, kryje w sobie nieznane – nowe przejścia i jaskinie, w których nie stanęła jeszcze ludzka stopa. Wcześniej mogły być tu tylko maszyny. Pierwsza, jak zwykle, wychodzi Eion, liderka grupy. Rozgląda się przez chwilę i wpatruje w gardziel nowo utworzonego szybu. Chociaż rzadko się uśmiecha i nie rozumie żartów, mam pewność, że kiedy będzie trzeba, podejmie dobrą decyzję i nie zapomni o dobru zespołu. Nadaje się do swojej roli. Ludzie ją szanują. Jest wysoka i muskularna i – jak na tutejsze standardy – imponuje swoją naturalną fizycznością. Za nią wychodzi nierozłączna para wesołków – Kietil i Roy. Ciężko odróżnić jednego od drugiego. Obaj wysocy i szczupli, brodaci, o szybkich, lecz pewnych ruchach. Bracia z różnych matek. Znam ich od samego początku, towarzyszyliśmy sobie we wszystkich zjazdach. Mają dość specyficzne poczucie humoru, ale są profesjonalistami i kiedy trzeba, swoją pracę traktują poważnie. W końcu z kapsuły wychodzi ta nowa – Uta. Dość drobna i niepozorna blondynka. Ma w sobie dziwny spokój i opanowanie. Intryguje mnie. Nie przekazano mi o niej prawie żadnych informacji. Większość utajniona. Sama o sobie nie mówi w zasadzie nic. Cicha i wycofana. Wiem tylko, że jest utalentowaną absolwentką Akademii i jeśli się sprawdzi, będzie wartościowym nabytkiem dla zespołu. Na jej twarzy nie dostrzegam żadnych oznak stresu. To się w zasadzie nie zdarza. Albo potrafi bezbłędnie panować nad emocjami, albo nie jest to jej pierwszy zjazd.
– Roy, ale bym sobie golnął tego twojego wywaru! Tak bardzo nie chce mi się tu dzisiaj być! – rzuca Kietil, kręcąc głową. Gdyby nie maska hełmu, pewnie splunąłby tabaką i skrzywił się jak w starym filmie. W końcu ciągle coś przeżuwa.
– Ogarnij się, stary! Robota to robota – mówi zniecierpliwiony Roy. – Poza tym trochę martwię się twoim entuzjastycznym podejściem do mojej nalewki. Wątpię, żeby było cię stać na kolejne łatanie wątroby!
– Bardzo zabawne. Gadasz, jakbyś sam sobie żałował!
– Cicho, panowie! Zadanie jest gotowe do odtworzenia. – Eion wstukuje kod na naramiennym panelu. – Zaszyfrowana wiadomość... Dodatkowo dostałam polecenie, żeby otworzyć ją, kiedy już będziemy na dole. Ciekawe... Może ktoś obawia się przecieków?
– W końcu nie spuszczają nas w tę otchłań z byle jakiego powodu! Co tam masz, Eion? – ekscytuje się Roy.
– Dajcie chwilę... – Eion otwiera kanał i wysyła szczegóły wiadomości do neurokerneli załogi.
Otrzymuję komunikat. Ładuje się w ułamku sekundy. W panelu AR widzę dane geologiczne eksplorowanego obszaru – standardowe złoża, stężenia dominujących pierwiastków, lokalizację gazów i trójwymiarową siatkę rozkładu jaskiń. Poza tą ostatnią, wszystko wygląda zupełnie zwyczajnie. Mam wrażenie, że na razie nikt, oprócz mnie, nie dostrzega specyficznej struktury korytarzy. Jest unikatowa, niepodobna do tych występujących zazwyczaj na podobnej głębokości. Gdy jednak dłużej się jej przyglądam, wydaje mi się, że odchylenia od normy są nieznaczne. Zignoruję to. Trójwymiarowa mapa, oprócz skomplikowanej sieci tuneli, pokazuje też puste rejony z charakterystycznymi pulsującymi znakami zapytania. To obszary, o których brakuje nam danych lub takie, gdzie najprawdopodobniej dzieje się coś nietypowego. Takie sytuacje występują niezwykle rzadko. Rozwiązania, które stosujemy, począwszy od analizy całego spektrum częstotliwości radiowych, a skończywszy na badaniu poziomu radioaktywności, w praktyce nigdy nie zawodzą. Analizując bezpośrednie okolice oznaczonych miejsc, można dojść do wniosku, że nie powinno tam być nic, co blokowałoby sygnał sond. A jednak tak się dzieje... Ciekawe.
Jak wynika z załączonej do mapy instrukcji, naszym zadaniem jest dotarcie do sond wysłanych tutaj wcześniej w celu dokonania pomiarów i analiz. Okazuje się, że w obu przypadkach centrala straciła łączność z dronami i kontrolę nad nimi w momencie, kiedy zbliżyły się do rejonów zaznaczonych pytajnikami. Coś blokuje wszystkie częstotliwości sterujące i zakłóca pracę elektroniki. Funkcje autonomiczne również zawiodły. Niezwykle interesujące. Nie przypominam sobie, żeby coś takiego wcześniej miało miejsce. Podobnych obszarów jest prawdopodobnie więcej, jednak sondy zostały wysłane tylko do dwóch z nich. Na szczęście wielkość i kształt korytarzy pozwalają nam na dotarcie do problematycznych miejsc na własnych nogach. Klasyczna ekspedycja badawcza. Sama przyjemność. Po tym, jak się do nich zbliżymy, zbierzemy wszystkie możliwe informacje i spróbujemy ustalić plan działań. Tyle. Tu wiadomość się urywa.
– No dobrze. Jest robota. – Eion nie wydaje się zaniepokojona komunikatem. Zresztą, rzadko cokolwiek wywołuje u niej lęk. Lubi wyzwania. Podsumowuje krótko i stanowczo: – Chyba wszyscy wiemy, co mamy zrobić. Roy, wyznacz najkrótszą drogę do najbliższej sondy.
– Tak jest, szefowo.
– Uta, pierwsze zadanie dla ciebie. Na podstawie zgromadzonych danych przestrzennych powiedz mi, jakie są potencjalne analizy, które powinniśmy wykonać po drodze...
– Ada... Ada! Mówię do ciebie! To jest niedopuszczalne. Masz reagować od razu, kiedy się do ciebie zwracam! Co się z tobą dzieje? – Poirytowany głos w jej głowie zagłuszał wszystkie inne myśli. Ada otrząsnęła się z chwilowego letargu i posłusznie sprzęgła się z zewnętrzną wolą, dając tym samym znać, że wszystko słyszy. – Wyjdź ze strefy izolowanej i poszukaj klientów. Wyczuwam ślady osób, które nigdy wcześniej u nas nie były. Nie można zaprzepaścić takiej okazji! Koniecznie musisz pojawić się w pubie. Natychmiast!
Gdy głos zamilkł, Ada poczuła ukłucie w piersi, ostre niczym uderzenie ostrogami. Ledwie zdołała ustać na nogach. Nieprzyjemne uczucie szybko minęło, ale musiała wesprzeć się dłonią o ścianę. To było krótkie przypomnienie, kto tu rządzi, i przywołanie do porządku. Potrzebowała chwili, żeby dojść do siebie. Nie było jednak na to czasu, nie chciała denerwować Matki. Westchnęła i stwierdziła, że pora brać się do pracy. To nie miejsce ani czas na okazywanie słabości. W lustrzanej ścianie korytarza dostrzegła odbicie swojej sylwetki. Na kilka sekund zatrzymała na nim wzrok. Widok niezmiennie doskonałego ciała uspokajał ją – zawsze dodawał jej otuchy. Z niewielu rzeczy mogła być tak dumna, jak ze swojej zewnętrznej powłoki. To uczucie wywołało uśmiech na jej twarzy. Poprawiła krótką spódniczkę i podciągnęła pończochę, która zsunęła się na udzie.
Znów śniłam na jawie... Myślałam, że to już za mną... Mam nadzieję, że Matka się o tym nie dowie. Muszę nad tym zapanować, w przeciwnym razie będę w niezłych tarapatach, pomyślała, ruszając w kierunku strefy publicznej Klatki F.
Zbliżała się do granicy strefy izolowanej. Wraz z nasilającym się dudnieniem basów i dobiegającą z pubu dynamiczną muzyką, wyczuwała w Eterze ślady nieznajomych bytów. Miała szczęście. Potencjalnych klientów było dziś wyjątkowo dużo. Poczuła ekscytację. Gdy wchodziła do przestronnego pomieszczenia, tuż pod jej nogi potoczył się, niczym ścięty, jakiś pijany typ. Całkowicie go zignorowała. Zanim zdołał podnieść się z podłogi, usiłując niezdarnie zapanować nad upojonym ciałem, Ada zdążyła już go ominąć i wtopić się w tłum. Po chwili znajdowała się w miejscu najlepszym do obserwacji – centralnym punkcie klubu. Objęła wzrokiem salę i zestroiła się z Eterem. Poczekała, aż z wewnętrznej sieci spłyną dane o dzisiejszych gościach.
Eter jest dzisiaj pełen ciekawych smaków..., analizowała, zamykając oczy i szukając najbardziej interesujących obiektów.
W Eterze żaden ślad się nie zacierał, a wszystkie poczynania bytów pozostawały na zawsze w pamięci wszystkowidzącego Miasta. Jak w każdym świecie dążącym do równowagi, także tutaj musiał istnieć wentyl bezpieczeństwa. Przestrzeń, gdzie nagromadzone pragnienia i emocje znajdowały swoje ujście. Klatka F. Ta nazwa rzadko była wypowiadana na głos, choć wielu nieustannie o niej myślało. To tutaj, w rzeczywistości zamkniętej w mydlanej bańce, odciętej i izolowanej od reszty Miasta, na powierzchnię wypływały duszone na co dzień potrzeby. Mieniąca się setkami barw holościana wyznaczała granicę między wewnętrznym, anonimowym Eterem Klatki, a siecią uniwersalną – jego globalnym, zewnętrznym odpowiednikiem. Dzięki zamierzonemu usunięciu kompatybilności między obiema sieciami, goście mogli tu liczyć na odrobinę, tak pożądanej, prywatności.
W centralnej części klubu, otwartej dla wszystkich, znajdowały się bary zaopatrzone w ekskluzywny asortyment, losowo rozsiane stoliki oraz loże. Z każdego kąta wyłaniały się ekrany kuszące rozmaitymi atrakcjami i sprzedające mniej lub bardziej wyszukaną rozrywkę. Całość pomieszczenia zalewało sztuczne neonowe światło. Z wysokiego, w zasadzie niedostrzegalnego sufitu, zwisały zwoje wirtuala. To za ich pomocą skorupiaki, jak zwykło się nazywać tych ograniczonych fizycznym ciałem, mogły łączyć się z Klatką i wpływać do jej nieskończonych wirtualnych światów. To miejsce przyciągało wielu, tworząc tygiel rozmaitych bytów. Tylko dzięki subtelnym śladom – smakom pozostawianym w Eterze Klatki, możliwe było dostrzeżenie różnicy między nimi. Twarde emulacje, fizyczne jednostki posiadające swoją skorupę, mieszały się tu z miękkimi, holograficznymi manifestacjami bytów wirtualnych, nieposiadających fizycznej powłoki. W świecie, w którym już dawno rozmyła się granica między naturą a technologią, między tym, co biologiczne, a jego syntetycznymi odpowiednikami, nikogo nie dziwiła ta różnorodność. Po co miałoby się odróżniać oryginał od symulacji, skoro przyjemność smakowała tak samo?
Wśród gości przewijały się też wydmuszki. Zwano tak puste twory bez woli, jaźni i pamięci. Prosty dodatek do zabawy i dość prymitywne automatony wykonujące nieskomplikowane zadania. Wszystko, co skrywała Klatka F, znajdowało się pod kontrolą i czujnym okiem Matki. W praktyce wolna, jednak scalona z Eterem swojego królestwa, wybrała niegdyś wieczne życie w hedonistycznym więzieniu. By egzekwować swoją władzę, narzucała wolę bytom na stałe przypisanym do Klatki, jej rezydentom, zamkniętym w kontrolowanym środowisku, ograniczając tym samym ich prawa do potrzeb, które były częścią jej istoty i w przeszłości sprawiły, że zaistniała.
Po krótkiej chwili obserwacji Ada dostrzegła siedzącego przy barze barczystego ciemnoskórego mężczyznę. Krępa budowa ciała i średni wzrost zdradzały, że często musiał mieć do czynienia z bliższą człowiekowi siłą oddziaływania grawitacyjnego. Charakterystyczny lekki, ciemnozielony płaszcz z kapturem, który miał na sobie, był wykorzystywany w biologicznych habitatach o dużej wilgotności, czyli w warunkach zgoła odmiennych od klimatu Miasta. Mimo że mężczyzna najwidoczniej nie zamierzał zwracać na siebie uwagi, wyróżniał się wśród innych gości. Nie odrywał wzroku od swojego drinka i wyglądało na to, że nie miał dziś wieczorem towarzystwa. Ada skupiła się na jego smaku, by wydobyć z niego jak najwięcej detali, ale Eter zwracał tylko strzępy informacji. Reszta była zaszyfrowana lub zupełnie wymazana. Imię, numer identyfikacyjny gościa, szereg aktualnych przepustek i uprawnień. Był tu pierwszy raz. Nic poza tym. Nie dzielił się swoimi preferencjami ani nie zdradzał celu swojej wizyty. Tak jakby nie chciał, by którykolwiek z rezydentów mógł się do niego zbliżyć. A może oczekiwał niespodzianki, spontanicznego zrządzenia losu?
Słodki kąsek, pomyślała. Zaintrygowana niecodziennym gościem, zdecydowała się do niego podejść.
– Jesteś Yutris, prawda? – rzuciła wesoło.
– Tak... – odparł, wciąż nie odrywając wzroku od szklanki.
– Ciekawe imię. Nigdy takiego nie słyszałam. – Uśmiechnęła się.
– Jest rzadkie – stwierdził bez entuzjazmu.
– To interesujące. Opowiesz mi o sobie trochę więcej? – Oparła się o bar, próbując ściągnąć na siebie jego spojrzenie.
– A ty, masz na imię Ada, mam rację? – odrzekł. Szybko zdał sobie sprawę, że łatwo się jej nie pozbędzie i zerknął w stronę androida.
Przytaknęła, opierając się dłońmi o blat baru i pochylając w jego kierunku, jednocześnie spontanicznie kokietując go ugiętą, zgrabną łydką. Ada miała unikatową i nieczęsto spotykaną, nawet u przedstawicielek jej gatunku, różową skórę, która była wyjątkowo gładka i miła dla oka. Delikatne, dziewczęce wręcz rysy twarzy i nieskazitelnie białe, długie i gęste włosy sprawiały, że przyciągała niemal wszystkie spojrzenia. Gęste pukle spływały na jej ramiona i plecy, błyszcząc jak porcelana i promieniejąc witalnością. Subtelnie potrząsała głową, co sprawiało, że włosy lekko falowały, a ich perłowy blask nabierał intensywności. Działało niezawodnie za każdym razem. Najczęściej ozdabiała je turkusową opaską, dobraną idealnie pod kolor jej nienaturalnie magnetycznych, równie turkusowych oczu. Wpatrywała się teraz nimi w Yutrisa, stopniowo coraz bardziej bezradnego wobec jej niezaprzeczalnego uroku. Fizyczność Ady potrafiła zainteresować nawet najbardziej oziębłe obiekty, wiedziała o tym doskonale. Tymczasem mężczyzna pobrał dane na jej temat z Eteru.
Znacząco podwyższony standard. Wiek: niecałe dwa cykle. Zawartość materiału genetycznego człowieka... dziewiętnaście procent. To dużo... Wystarczająco, by móc emulować podstawowe funkcje życiowe homosapiens, rozważał przez chwilę w myślach, nim zdecydował się kontynuować konwersację:
– Miło cię poznać, Ado. Chętnie postawię ci drinka.
– Dziękuję. Coś mi mówi, że jesteś prawdziwym gentlemanem – szepnęła, mrużąc oczy. – Zauważyłam, że jesteś tu pierwszy raz. Szukasz może miłego towarzystwa na dzisiejszą noc?
– Widzę, że od razu przechodzisz do konkretów... – roześmiał się pod nosem. – Jestem już umówiony, moja droga, ale mam jeszcze chwilę... Zostań. – Przyglądał się jej z zaciekawieniem.
– To naprawdę szkoda, że masz plany na później – odparła zawiedziona. – Myślałam, że uda nam się trochę pobawić i lepiej poznać. Wyglądasz na nieco zestresowanego i spiętego, mam rację? Wiesz, ja naprawdę potrafię dobrze odczytywać emocje! Hmm... Jeśli masz jakiś problem, chętnie pomogę ci go rozwiązać. – Rozchmurzyła się.
– Czyżby?
– No tak! Na przykład... Jeśli chciałbyś, moglibyśmy porozmawiać jak przyjaciele! Jestem dobra w dotrzymywaniu sekretów. – Położyła palec wskazujący na ustach.
– W to akurat nie wątpię. – Uśmiechnął się. – Pewnie słyszałaś tu już niejedną ciekawą historię.
– Nawet sobie nie wyobrażasz! – podjęła ochoczo. – Ile tego było! Słyszałam najdziwniejsze rzeczy. Te najciekawsze opowiadają zwykle pionierzy z surowej kolonii na Ganimedesie. Typowi macho – stwierdziła, przewracając oczami. – Przechwalają się opowieściami, jeden przez drugiego! Nietrudno ich odróżnić od pozostałych gości Klatki. Mają nie tylko ten charakterystyczny akcent, ale też zachowują się, jakby nie wiedzieli, czym są etykieta i dobre maniery. Czasem to nawet zabawne. Ale po paru głębszych puszczają im hamulce. Wydaje im się, że skoro są tak daleko od domu, to mogą pozwolić sobie na wszystko. Są zupełnie nieokrzesani! – dodała, kręcąc głową. – Jednak historie, które opowiadają, robią wrażenie. Gdybyś tylko mógł to usłyszeć! Najbardziej niesamowite są opowieści o dziwacznych stworzeniach zamieszkujących głębię księżyca. Wprawdzie niektórzy mówią, że to zwykłe kopalniane legendy, ale inni przysięgają, że widzieli je naprawdę! Zresztą – kontynuowała – ty pewnie też bywasz w wielu miejscach i znasz niejedną historię... – Nagle posmutniała i spojrzała na Yutrisa bezradnie. Próbowała złapać go subtelnie za dłoń, ten jednak cofnął ją i chwycił ponownie szklankę z drinkiem. – Mam z tymi opowieściami taki mały kłopot...
– Jaki? – Spojrzał na Adę nieco protekcjonalnie.
– No wiesz, to trochę krępujące, ale ja... – zawahała się – nie bardzo potrafię odróżnić prawdę od fałszu. Nie wiem, które z tych historii są prawdziwe, a które są zmyślone tylko po to, by mi zaimponować – strapiła się. – Oni wszyscy potrafią tak dobrze opowiadać, podają tyle soczystych detali! To wszystko brzmi zupełnie realistycznie.
– Jakoś mnie to nie dziwi – odparł.
– Hej, czy ty właśnie ze mnie drwisz? – uniosła się nieco. – Czyżbyś był niemiły?
– Nie, wcale nie jestem niemiły – zaprotestował. – Po prostu dostrzegłem pewien fakt. Czujesz się podekscytowana ciekawą historią, niezależnie od tego, czy jest prawdą, czy fałszem. Ważne, że wywołuje u ciebie ekscytację, porusza emocje, zgadza się?
– W zasadzie chyba masz rację.
– Tak zostałaś zaprogramowana. Nie zmienisz tego – skwitował. – Powinnaś cieszyć się faktem, że potrafisz odczuwać takie proste przyjemności.
– Naprawdę? Może i tak. Cieszę się towarzystwem innych – rozpromieniła się znów. – Czy jest w tym coś dziwnego?
– Nie, zupełnie nic.
– A ty? Odczuwasz przyjemność, przebywając z innymi?
– Nie zawsze. Wszystko zależy od towarzystwa i okoliczności.
– A czy moje towarzystwo sprawia ci przyjemność? – zapytała, mrugając znacząco.
Gdy zadawała to pytanie, Yutris właśnie kończył drinka, dopijając ostatni łyk. Zawiesił wzrok na kształtnej powłoce kobiety.
– Na pewno doskonale znasz odpowiedź. Założę się, że akurat te emocje potrafisz odczytywać bezbłędnie i nie masz problemu z odróżnieniem prawdy od kłamstwa.
– Oj, chyba mnie przejrzałeś! – zawołała. – Jesteś bardzo inteligentny. – Złapała się za policzki, które teraz zdawały się jeszcze bardziej różowe. – Powiedz mi, proszę, czym zajmuje się ktoś tak mądry jak ty.
– Może innym razem, Ado – uciął. – To długa historia, na którą niekoniecznie mam dziś czas i ochotę.
– Szkoda, przykro mi – odpowiedziała, spuszczając wzrok. – Będę teraz pewnie rozmyślać nad tym i z niecierpliwością wyczekiwać kolejnego spotkania.
– Miło mi, że tak mówisz.
Ada spostrzegła subtelną zmianę w jego postawie i zachowaniu. Prawdopodobnie otrzymywał jakieś wiadomości, którym musiał poświęcić część swojej uwagi. Po paru sekundach odwrócił się do niej en face. Dopiero teraz zauważyła, że jego lewe oko jest sztuczne. Yutris najwidoczniej nie przejmował się wiernością repliki, bo w jego źrenicy znajdował się zauważalny implant, którego funkcją było najpewniej poszerzanie spektrum światła widzialnego. Ten widok dodatkowo zaintrygował Adę. Zastanawiała się, jakie tajemnice może jeszcze skrywać ten osobliwy mężczyzna.
– Mogę zadać ci pytanie? – odezwał się do niej po dłuższej ciszy.
– Oczywiście! – ożywiła się.
– Co widzisz dookoła?
– Co widzę? – zapytała niepewnie. – Pub pełen bawiących się w najlepsze gości. Tam niedaleko paru pijaczków traci nad sobą kontrolę. Nic nadzwyczajnego... I tę piękną holościanę, oddzielającą nas od reszty Miasta. Do czego właściwie zmierzasz? – Spojrzała na niego. – Pytasz o coś konkretnego?
– Nie czułaś nigdy potrzeby, by wyjść poza Klatkę? Zobaczyć Miasto? – Yutris zmienił ton, a Ada wyczuła jego wzmożone zainteresowanie.
– Oj! Zaskoczyłeś mnie tym pytaniem! – rzuciła z przejęciem. – Tak naprawdę nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Klatka F jest moim domem. Nie wiem, co miałabym robić poza nią. Pewnie od razu bym się zgubiła. Nie umiałabym się dostroić do tamtego Eteru. Miasto mogłoby mnie odrzucić i potraktować jak intruza... – rozważała zaniepokojona.
– No tak. Pewnie masz rację. – Rozejrzał się po pubie. – Jak sądzisz, ile z obecnych tu osób to stali rezydenci Klatki, a ile jest gośćmi?
– Wydaje mi się, że w tym momencie jest, mniej więcej, pół na pół – oszacowała.
– A wiesz, co odróżnia jednych od drugich?
– Chyba zaczynam się gubić... O co właściwie pytasz? – Ada spojrzała niepewnie na Yutrisa.
– Słodka dziecino, nawet nie wiesz, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni – odparł. – Ja też, podobnie jak ty, daję ludziom to, czego pragną. Spełniam ich potrzeby. – Wstał i jeszcze raz zlustrował wzrokiem całe pomieszczenie. – Lecz ty posiadasz coś, czego ja nie mam, a czego bardzo ci zazdroszczę.
– Co to takiego?
– To dar ignorancji – oświadczył, wzdychając.
– Jak to? – spytała, a jej brwi uniosły się nieco w zdziwieniu. – Nie rozumiem.
– Nie musisz. Pora na mnie – stwierdził. – Proszę, to twoja zapłata za czas spędzony ze mną. Było mi naprawdę miło. – Położył na barowym blacie token hojnie naładowany kredytami.
– Dziękuję – odpowiedziała cicho. – Mnie również było miło. Do zobaczenia, Yutris... Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. – Ada stała zdezorientowana przebiegiem tej nietypowej konwersacji.
– Żegnaj, Ado.
Obserwowała go jeszcze przez chwilę, zanim rozpłynął się w tęczowej poświacie holościany. Po chwili utkwiła wzrok w pozostawionym przez mężczyznę tokenie.
Tacy jak on nie trafiają się często. Może jeszcze kiedyś tu zajrzy?, pomyślała, opadając na krzesło z uczuciem dziwnej tęsknoty.
Widzę ją. Leży w kącie wąskiego korytarza. Uśpiona. Na pierwszy rzut oka nie dostrzegam żadnych fizycznych uszkodzeń. Wygląda zupełnie zwyczajnie. Cały zespół zatrzymuje się w bezpiecznej odległości. Rozglądam się i skanuję otoczenie. Tworzę szczegółową trójwymiarową mapę tysiąca metrów sześciennych, której centrum stanowi zagubiona sonda. Skrupulatnie badam wszystkie szczegóły. Nie mogę niczego przeoczyć. Struktura geologiczna. Radiacja. Fale radiowe. Sztuczne twory. Nie znajduję niczego szczególnego i nie wyczuwam żadnego zagrożenia. Powinno być dobrze. Patrzę w kierunku Kietila i daję mu znak, że może zaczynać. Przytakuje mi w odpowiedzi. Nigdy nie wątpił w moje osądy. Powoli podchodzi do drona i ostrożnie podłącza panel diagnostyczny. W ten sposób będzie próbował dowiedzieć się, co dokładnie się wydarzyło i dlaczego sonda przestała poprawnie funkcjonować. Na wszelki wypadek opuszcza wewnętrzną sieć zespołu i zamyka wszystkie kanały komunikacyjne. Dodatkowo wyłącza zaawansowane podzespoły w swoim skafandrze i przechodzi w tryb awaryjny. Jeśli kod sondy jest skażony wirusem, będziemy w stanie łatwo go odizolować, zanim się rozprzestrzeni.
Kietil spędza przy niej niecałą minutę. Dzielny chłopak, wie, co robi. Wzorowa koncentracja. Po chwili znów jest online. Wygląda na to, że nie ma bezpośredniego zagrożenia. Zanim się odezwie, otrzymujemy od niego szczegółowy raport o stanie urządzenia. Informacje spływają bezpośrednio do naszych neurokerneli. Niezwłocznie zaczynam ich analizę.
– Hej, mała! Wszystko w porządku? – Poczuła dłoń na swoim ramieniu, a przez zamglone spojrzenie dostrzegła znajomą twarz barmana.
– Jasne... – odpowiedziała bezwiednie. – O co chodzi?
– Zawiesiłaś się... – Chłopak wpatrywał się w nią. – Wszystko okej?
– Co takiego? – Odwróciła się gwałtownie w jego stronę.
– Po tym, jak pożegnałaś się z tym gościem, utkwiłaś wzrok w jednym punkcie i przestałaś kontaktować na jakiś czas. Zacząłem się martwić.
– Serio? Spokojnie, już wszystko w porządku – odparła, choć sama nie była tego pewna. Jej świadomość wracała powoli, jak po przebudzeniu z głębokiego snu.
– Może się przepracowujesz? Powinnaś poświęcać więcej czasu na regenerację. Nie możesz bagatelizować takich sytuacji – przekonywał.
– Dobrze, dobrze, panie mądry – obruszyła się. – Pracuję tyle, ile każe mi Matka. – Spojrzała raz jeszcze na token i potwierdziła jego zawartość. Liczba kredytów przewyższała jej średni dzienny zarobek. – Wiesz, może masz rację – dodała. – Najwidoczniej jestem przemęczona. Odpoczynek wyjdzie mi na dobre. Matka nie powinna mieć nic przeciwko, zarobiłam dziś już dosyć – stwierdziła z zadowoleniem.
Barman skinął głową i wrócił do klientów. Ada odetchnęła ciężko. Po raz kolejny musiała ukrywać niepokój związany z faktem, że traci panowanie nad przebłyskami. Nie miała nad nimi żadnej kontroli. Nadchodziły w najmniej odpowiednich momentach, a otoczenie zaczęło już je zauważać. Jej niepokój podszyty był zagubieniem i dezorientacją. Nie mogła być pewna, co ją czeka, jeśli Matka odkryje tę anomalię. Być może wystarczy zwykła, porządna regeneracja, by pozbyć się tych uciążliwych myśli? A jeśli trzeba będzie całkowicie sformatować jej tożsamość i w tej pięknej powłoce nie będzie już dla niej miejsca?
Lepiej nie gdybać. To zbyt przerażające, skonstatowała, próbując odegnać złe przeczucia.
Kiedy stała przy barze, czuła na sobie spojrzenia zainteresowanych nią gości. Nie chciała dłużej zwlekać, straciła dziś ochotę na nawiązywanie nowych kontaktów. Wzięła głęboki oddech i pewnym krokiem ruszyła w kierunku wejścia do strefy izolowanej. Było jeszcze wcześnie. Impreza dopiero się rozkręcała, a w pubie pojawiało się coraz więcej postaci. Eter był nasycony różnorodnymi smakami. Pomyślała, że gdyby tylko zechciała, tej nocy łowy mogłyby być wyjątkowo udane. Weszła do windy. Z każdą sekundą dudnienie muzyki cichło.
Potrzebuję odpoczynku. Ostatnio nie jestem sobą. Regeneracja na pewno mi pomoże, pomyślała.
– Rozumiem, że potrzebujesz przerwy. – Ton, którym zwróciła się do Ady Matka, był zupełnie inny niż ten, który słyszała wcześniej tego wieczoru. – Będziesz musiała podłączyć się do rdzenia i przeskanować system – zakomunikowała. – Podejrzewam, że w twoim kodzie mogły pojawić się błędy, spowodowane nadmiarem bodźców. Rzeczywiście, miałaś ostatnio sporo pracy.
Ada czuła przyjemne ciepło rozpływające się po jej ciele.
– Dobrze, Matko... – odparła.
Gdy zjeżdżała windą i nie słyszała już muzyki z pubu, ogarniała ją błogość. Znikały niepokojące myśli, zaś w ich miejsce pojawiała się kojąca bliskość opiekunki. Opierała się o ścianę, a jej myśli rozpraszały się w abstrakcyjne rejony. Wyczuwała w nich jednak pewną iskrę, której nie mogła zgasić. Powracający przebłysk.
– Matko, jak wygląda Miasto? – rzuciła niespodziewanie, a Matka przez dłuższą chwilę zwlekała z odpowiedzią.
– Dlaczego o to pytasz? Nie powinno cię to interesować.
– Po prostu jestem ciekawa. Powiedz mi, proszę – nalegała.
– Posiadam tylko strzępy informacji. Encyklopedyczne ogólniki.
– Tak czy inaczej, chętnie posłucham.
– Dobrze – odpowiedziała. – Miasto to megastruktura rozrastająca się wokół równoleżnika zero. Za oficjalną datę jego powstania uznaje się zjednoczenie kolonii w sześćdziesiątym czwartym cyklu pod władzą komputera centralnego Ego – syntezy wcześniejszych systemów zarządczych. Od tamtej pory rozwija się nieprzerwanie, tworząc gruby pierścień opasający całego Marsa. Jego północna i południowa granica są nieustannie przebudowywane. Można założyć, że metropolia stale powiększa swoją powierzchnię, ale prawdopodobnie nie sięga jeszcze rejonów podbiegunowych. Ciągłe przebudowy są wynikiem instynktu, ewolucyjnej adaptacji, czyli automatycznego procesu wpisanego w głęboki kod Miasta, na który nie ma wpływu żadna zewnętrzna świadomość. Najwyższe budowle połączone są z pasem orbitalnym za pomocą szesnastu symetrycznie rozmieszczonych wind, a jego najgłębsze poziomy to przekształcone stare szyby kopalniane. Większość powierzchni megastruktury ma jednolitą atmosferę i klimat – optymalne dla komfortowego życia obiektów o stosunkowo delikatnych powłokach. Natomiast rejony zamieszkane przez byty w pełni niebiologiczne lub wirtualne bliższe są otwartej przestrzeni Marsa – średnia temperatura rzadko wynosi tam więcej niż dwieście pięćdziesiąt kelwinów, a zawartość tlenu w atmosferze nie przekracza minimalnych wartości. Cechą charakterystyczną dystryktów granicznych pozostaje rdzawoczerwone zabarwienie infrastruktury. To swego rodzaju hołd oddawany naturze planety, którą Miasto wchłania i przetwarza, by umożliwić swój rozrost. Całkowita liczba mieszkańców na przestrzeni ostatnich trzystu cykli ulegała znacznym wahaniom. Aktualnie szacuje się ją na kilkaset milionów twardych emulacji i niezliczoną ilość miękkich, o różnym stopniu autonomii. Tradycyjnym symbolem Miasta jest wąż Uroboros, nawiązujący zarówno do kształtu megastruktury, jak również jedności Ego. Jednak po upadku ery kopalni i Korporacji, mało kto o tym pamięta... Mam kontynuować?
– Czy istnieje coś poza Miastem? – drążyła zaintrygowana Ada.
– Obszary poza Miastem nazywane są Martwym Morzem. Niewiele o nich wiadomo – oznajmiła. – Prawdopodobnie jest tam kilka nieznaczących kolonii, zamieszkanych przez rozmaitych dziwaków i pustelników, oraz trochę porzuconej starej infrastruktury. Nie rozumiem, po co ci te wszystkie informacje.
– Myślisz, że będę mogła kiedyś zobaczyć te miejsca na własne oczy?
– Oczywiście, że nie! Twój ślad jest przypisany do Klatki F – zawyrokowała. – Eter nie rozpozna cię poza nią. Zdajesz sobie sprawę, co mogłoby się wydarzyć, gdybyś opuściła Klatkę?
– Tak, Matko, to byłoby lekkomyślne – przyznała. – Rozumiem.
– Mam nadzieję... Twój terminal jest gotowy. Podepnij się do rdzenia, gdy tylko zjedziesz.
– Dobrze.
[...]