Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wzruszająca historia siostrzanej miłości, której nie pokonała śmierć.
Amelia i Anastazja są jak ogień i woda, a światy, w których żyją, to galaktyki odległe o lata świetlne. Pierwsza to spokojna, obowiązkowa lekarka i dobra żona szanowanego prawnika. Druga – postrzelona artystyczna dusza, znana i ceniona pisarka, wieczna singielka. Siostry bliźniaczki. Pierwszą uwielbiają rodzice, ponieważ spełnia wszystkie ich oczekiwania. Druga jest czarną owcą w rodzinie, a matka nazywa ją nieudacznicą bez wykształcenia i zawodu.
Pewnego dnia te dwie młode dziewczyny postanawiają zamienić się miejscami. Niedługo potem jedna z nich umiera, a druga próbuje nadal żyć jej życiem... Ale czy to możliwe, by na stałe zająć czyjeś miejsce? Co się stanie, gdy od dawna skrywane tajemnice w końcu wyjdą na jaw?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 835
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Nie słucham międlenia matki. Zerkam w rozłożoną na stole „Plejadę Gwiazd”, jednocześnie mieszając sos na talerzu.
Dopiero po chwili docierają do mnie jej słowa.
– Załapała się na zagraniczną uczelnię. Będzie studiować w Oksfordzie – zachłystuje się matka.
– No i co? – Sceptycznie przyglądam się brei na swoim talerzu.
– Jak to co? Zastanawiam się, jak jej to Agata załatwiła? A swoją drogą zawsze była przedsiębiorcza ta moja młodsza siostra.
– Tego się nie załatwia, mamo. – Krzywię się. – Jak ktoś jest zdolny, to może złożyć papiery, gdzie chce. No i oczywiście trzeba mieć międzynarodową maturę.
– A dużo ty możesz o tym wiedzieć! Nawet zwykłej nie masz. – Matka krzywi się, patrząc na mój talerz. – Co ty robisz? Nie możesz zjeść normalnie? Będziesz się tak popisywać przed Julką?
– Przecież zawsze tak jem. Inaczej smaku nie mam. O co ci chodzi? Na długo Julka przyjeżdża?
– Zostanie na całe lato.
– Po co właściwie? Popatrzeć, jak tu żyjemy na prowincji? Ona taka światowa, kształcona!
– Nie wygłupiaj się. Po prostu chce się pożegnać. Jak jej się dobrze ułoży, to już do Polski nie wróci.
– Pewnie. Po co? – Ostentacyjnie wycieram sos z talerza kawałkiem chleba. Mam dość tego pieprzenia. Dlaczego matka musi mi psuć humor akurat w sobotę? Zwijam „Plejadę” w trąbkę, żeby pacnąć przelatującą muchę, i odstawiam talerz do zlewu.
Odwracam się i już zamierzam wyjść z kuchni, ale coś jeszcze mi się przypomina.
– Mamo, a gdzie ona będzie mieszkać? Bo ja jej swojego pokoju nie odstąpię! Mowy nie ma!
– Właśnie. Mogłabyś tam trochę ogarnąć.
– Mamo!
– Julka będzie mieszkać w hotelu, ale jakby chciała do nas zajrzeć, to trzeba jednak posprzątać. A ja dzisiaj nie mam czasu, bo idę na nockę.
– Całe lato będzie mieszkać w hotelu? Przecież to kosztuje majątek! I gdzie? Tu u nas? Na tym zadupiu?
– Proponowałam jej nocleg, ale nie chciała.
– To nie jest zwykła wizyta, prawda? O co jej chodzi?
– Nie mów głupstw. O co może chodzić? – Głos matki jest niepewny i nie patrzy na mnie.
Wychodzę poirytowana i, idąc do swego pokoju, zastanawiam się, co zrobić z resztą weekendu, który matka popsuła swymi rewelacjami. Pokój nagle wydaje mi się obciachowy – poobwieszany starymi plakatami, z obdrapanymi drzwiami i kolekcją dziecinnych maskotek.
Postanawiam, że pójdę do klubu Relax. Może spotkam tam Patryka, z którym łażę od wiosny. A może dziewczyny z klasy?
„Nie będzie tak źle” – pocieszam sama siebie i przyglądam się smętnej zawartości szafy. Wybieram obcisłą czarną kieckę i szpilki z wyprzedaży. Rozpuszczam włosy, pociągam pomadką po wargach. Zrobienie oka zajmuje mi krótszą chwilę. Mam niezłą wprawę. Maluję się od pierwszej klasy liceum.
– A coś ty się tak odstawiła? Żebyś mi przed północą była w domu.
– Zapomniałaś, że już skończyłam osiemnaście lat?
– Tak, i zawaliłaś maturę! A Julka…
Ostentacyjnie trzaskam drzwiami. Po co mi matura do siedzenia na kasie? Innej pracy i tak nie znajdę w okolicy. A na mieszkanie w większym mieście i szukanie tam posady mnie nie stać. Błędne koło…
Julka nie może wyjść mi z głowy. Ależ musi być laska zarozumiała! Oxford! To już w Polsce nie można studiować? Gdzie to właściwie jest? Chyba w Anglii.
– O kurwa! – klnę na głos, bo o mało nie złamałam obcasa w szparach chodnika. Sąsiadka Malinowska wyprowadzająca psa patrzy na mnie ze zgorszeniem. Mam ochotę pokazać jej fucka. Nigdy nie byłam grzeczną dziewczynką.
Przed Relaxem wpadam w objęcia Patryka.
– O, cześć. Co masz taką minę?
– A nic. Spoko. Stara mi przytruwa. Kuzynka do nas przyjeżdża. W moim wieku, ale nie widziałam jej ze sto lat.
– Ładna?
– A skąd mam wiedzieć? Mówię, że jej nie widziałam. A co ty się tak dopytujesz, czy ładna? – Zerkam podejrzliwie na Patryka.
– A ja tylko tak. W związku przecież jesteśmy, nie?
– Sama nie wiem. – Rozglądam się, czy nie idą jacyś znajomi.
– W ogóle nie miałaś z nią kontaktu? Nie sprawdzałaś na fejsie?
– Nie interesowało mnie to i ciebie też nie powinno.
– Sama zaczęłaś gadać o tej kuzynce. Jak ona się właściwie nazywa?
– Julia Górecka. Możemy już o niej nie rozmawiać?
– Dobra, czego się napijesz?
Zajmujemy stolik w rogu, skąd jest widok na całą salę.
– Zamów mi colę. Jakoś pusto tu dzisiaj… – Krzywię się.
– Ludzie powyjeżdżali. Są wakacje.
– Też bym wyjechała.
– Mogę skombinować namiot od kolegi.
– Byłam pod namiotem w zeszłym roku. To nie moje klimaty: mrówki, wilgoć, krzaki. Nie, dziękuję…
– A gdzie byś pojechała?
– Egipt, luksusowy hotel pięciogwiazdkowy i drinki z palemką nad basenem.
– Drinka mogę ci przynieść, ale cała reszta…
– A wiesz, co mnie najbardziej wkurza? Że do spełniania marzeń potrzebna jest forsa. A niektórzy wcale się nie muszą wysilać i ją mają. Na przykład taka Julia Górecka. Jej matka dobrze się wydała. A moja nie. I w tym cała różnica. Matka dorobiła się żylaków, chociaż nie ma jeszcze pięćdziesiątki. A ja musiałam iść do pracy, żeby jej pomóc. Nawet gdybym zdała maturę, to nie będzie mnie stać na studia w mieście. Co to będzie, kurwa, za życie?
– Ja zdobędę dla ciebie tę gotówkę. I nie będziesz musiała stać za ladą…
– Co? Jak? Śmieszny jesteś?
– Ale mam plan. A plan to podstawa.
– No i dlaczego niby chcesz mi pomagać? Znamy się krótko…
– Wyglądasz jak milion dolarów. Fajna z ciebie laska. Coś do ciebie poczułem.
– Co niby?
– Jeszcze nie wiem.
– To nie pieprz, tylko powiedz, jaki to plan. Zrobię wszystko, żeby się stąd wyrwać.
– Wszystko?
– Prawie. Nic nieuczciwego.
– To odpada. Myślałem, żeby napaść na bank. Wyobrażasz sobie? Kilka milionów jest nasze. Możemy robić, co chcemy… Do końca życia.
– Wiesz co? Ty się puknij… Idziemy gdzieś? Bo jakoś tu nudnawo. – Z niesmakiem dopijam łyk ciepławej coli.
– To gdzie pójdziemy? Może do mnie?
– Do ciebie? Ale w sumie czemu nie. I tak nie ma co robić. Fajną masz chatę?
– Tylko jeden pokój, ale starych nie ma. Wywiało ich gdzieś w Polskę. Jest jeszcze brat, ale on się nie rozwija. Zawsze będzie taki sam.
– O kurczę – mówię, bo co można dodać?
– A o tych milionach to ja mówiłem poważnie. Chciałbym dla niego jak najlepiej, bo to mój brat. Żeby miał lepszą opiekę. Jakieś zajęcia. I nie musiał siedzieć sam w tej obskurnej norze.
– No to dobry z ciebie chłopak, Patryk, ale jak ty chcesz to zrobić? Chyba wpuszczasz mnie w maliny. I po co mi o tym mówisz? Przecież prawie mnie nie znasz. Ja mogłabym iść na policję i cię wydać.
– Przecież nic jeszcze nie zrobiłem. To tylko plan, który ciągle udoskonalam. I potrzebuję wspólnika.
– Mam wpaść do Millennium albo innego Santandera z plastikowym pistoletem i kominiarką na głowie? – Tak się zaczynam śmiać, że aż ochroniarz przed Relaxem przygląda mi się podejrzliwie.
– Co, najarała się dziewczyna?
Odchodzimy kawałek i Patryk wyciąga paczkę papierosów.
– Zapalisz?
– Odzwyczajam się. Zdrowia szkoda.
– E tam… – Patryk zapala, zaciąga się, a potem wyrzuca tlącego się jeszcze peta do kosza na śmieci. – Nie ma mowy o żadnym plastikowym pistolecie ani kominiarce. To bardziej skomplikowane.
– A co właściwie studiujesz? – pytam, chcąc zmienić temat.
– Rewalidację upośledzonych umysłowo.
– Rewa co?
– Rewalidację.
– To coś jak rehabilitacja?
– No właśnie. Dobrze rozumiesz…
– Dla brata? Jak on właściwie ma na imię?
– Jasiek. Głupi Jasio. Chcę te studia rzucić…
– Dlaczego? Dostałeś się, to musisz być zdolny.
– Bo to nic nie da. On potrzebuje pomocy teraz, a nie za pięć lat…
– Przecież są jacyś lekarze, terapeuci…
– Aha. Są. W dużym mieście. I dla tych, co mają gotówkę. A tu traktują nas jak zapowietrzonych. Jasiek nie rokuje dobrze. W ogóle nie rokuje. Ale nie mówmy teraz o moim bracie. Za ładna na to jesteś… – Zakłada mi włosy za ucho, a potem zaczynamy się całować. Obejmuję go w pasie i wyczuwam przez spodnie, jaki jest podniecony.
– Jezu, Patryk. Zaraz pękniesz. Daleko jeszcze?
– Nie, tu, na tym osiedlu obskurnych bloków.
– To co? Też mieszkałam w takim. – Wzruszam ramionami. Kawalerka z lat siedemdziesiątych, wiecznie zepsuta winda, graffiti. Teraz mamy własny dom. Ojciec się postarał.
Znowu zaczynamy się całować. A potem szybko przemykamy do windy, która tym razem nie jest popsuta. Wchodzimy do mieszkania, gdzie czuć jakiś dziwny, przykry zapach.
– Jasiek czasem woła, jak chce kupę. Z sikaniem jest gorzej. Jak się go nie dopilnuje, to się moczy.
– To nie jest tak źle.
– Jest świetnie. Po prostu świetnie. A to właśnie Jasiek.
Widzę chłopaka, na oko piętnastolatka. Wygląda z pozoru normalnie, ale kiedy otwiera usta, to mówi „lala” i wskazuje na mnie palcem.
– Myślałam, że Jasiek to małe dziecko. – Jestem zszokowana.
– Jest na poziomie małego dziecka.
– O kurczę – mówię, byle coś powiedzieć.
– Chcesz jeszcze ze mną być?
– Chcę. I tak nie mam nic innego do roboty. Ale tu? A co z Jaśkiem?
– Dam mu kredki. Bardzo to lubi. Albo klocki. Zajmie się i nie będzie nam przeszkadzał. Ale najpierw muszę go nakarmić i zaprowadzić do toalety. Rozgość się…
„Ale on ma ciężko… W takiej klitce… I ten brat” – zastanawiam się.
Dostrzegam zaciek na suficie i wyczuwam charakterystyczny zapach pleśni. Wszystko to sprawia, że amory zupełnie wietrzeją mi z głowy. Idę do kuchni, gdzie Patryk karmi Jaśka jakąś zupką. Wpycha mu tę papkę do ust, aż mi się robi niedobrze.
– Lala! – Jasiek opluwa się zupą.
– Przepraszam, Patryk – mówię. – Jednak nie mogę…
– Rozumiem. Zdziwiłbym się, gdybyś mogła. A może pójdziemy kiedyś do ciebie?
– Nie wiem, bo ma przyjechać ta Julia…
W drzwiach jeszcze coś mi się przypomina:
– Słuchaj, a ty Jaśka zostawiasz samego? Nikt tu nie przychodzi? Przecież on może sobie zrobić jakąś krzywdę. A gdzie są właściwie twoi starzy?
– Ojciec gdzieś pije, a matka ma kochanka i się z nim szlaja.
– A kto zajmuje się Jaśkiem, jak ty wyjeżdżasz na te swoje studia?
– Czasem sąsiadka zajrzy, a tak w ogóle, to on jest przyzwyczajony, że jest sam.
– To może ja bym kiedyś mogła z nim posiedzieć? Mój telefon masz, bo ci dałam przy naszym pierwszym spotkaniu.
O cholera – myślę, wychodząc w mrok sieni cuchnącej jeszcze bardziej pleśnią i gotowaną kapustą. – Co za klimaty! Co ja narobiłam? Mam siedzieć z tym głupkiem? Oby Patryk nie zadzwonił! Ja to mam szczęście. A już myślałam, że spotkałam fajnego chłopaka. I do tego wszystkiego jeszcze ta Julia… Wielka pani z Oksfordu. Pewnie nigdy nie widziała prawdziwego życia. Tylko ą i ę, Francja–elegancja.
W podłym nastroju wracam do domu około dwudziestej drugiej. Matka poszła już na nockę, ale zostawiła spis rzeczy, które nazajutrz mam załatwić przed przyjazdem Julki.
Wyobrażałam sobie tę chwilę tuż przed zaśnięciem: przed naszym domem zatrzymuje się błękitna toyota, a z niej wysiada gwiazda filmowa, Julia Górecka.
Jednak Julia dzwoni, że przyjedzie pociągiem i żeby po nią nie wychodzić i nie robić sobie kłopotu. Ona sobie da radę.
– Ależ Julka. Podjedziemy po ciebie taksówką i od razu pojedziemy do nas. Przygotuję powitalny obiad, odpoczniesz chwilę, a potem, jak będziesz chciała, to wrócisz do hotelu. Nigdy bym sobie nie darowała, żebyśmy cię nie ugościły. No i Martunia tak się cieszy na twój przyjazd – grucha matka do telefonu.
A teraz stoimy obie na peronie, wypatrując kuzynki. Matka ściska w ręce jakiś wiecheć.
– Wyrzuć to – proszę. – To tylko córka twojej siostry, a nie prezydent. Trzeba było zamówić orkiestrę dętą.
– Jaka ty jesteś dziwna – mówi matka. – Przecież ta dziewczyna nic złego ci nie zrobiła.
Julka wysiada z przedostatniego wagonu i wygląda zupełnie normalnie: dżinsy, plecaczek, włosy związane w kitkę. Oddycham z ulgą, że laska nie będzie gwiazdorzyć, ale tylko do momentu, gdy odzywa się niskim głosem, nadstawiając policzek do przywitania:
– Dzień dobry, ciociu, dzień dobry, Marto. Prosiłam, żeby nikt po mnie nie przychodził. Ja jednak pojadę od razu do hotelu. Jestem trochę zmęczona. Chciałabym się przebrać i wykąpać.
– Ależ Julka! Przygotowałam obiad.
– To nic się nie stało, ciociu. Zjedzcie same, a to, co zostanie, można odgrzać w kuchence mikrofalowej.
– Nie mamy kuchenki mikrofalowej – zaczynam, ale matka rzuca mi groźne spojrzenie, więc milknę.
– Ależ Julciu… Proszę, zjedz z nami – poniża się.
– Nie, ciociu. – W głosie Julii jest tyle asertywności, że mimo woli myślę o tym z uznaniem. Ja sama już dawno bym uległa…
– O, jest taksówka. To na razie. – Dziewczyna macha, wsiada i odjeżdża.
– Nawet nie zdążyłam jej tego dać. – Matka patrzy ze zdumieniem na wiecheć, który wciąż trzyma w ręce.
– A wyrzuć to i dajże już spokój, mamo. – Wyrywam jej kwiaty z ręki i ciskam je do kosza na śmieci.
– Jeżeli naprawdę jest taka zmęczona – mówi bez przekonania.
– Mamo, przestań. Przecież ona nami gardzi. Inaczej tak by się nie zachowała. Dlaczego w ogóle tak ci na niej zależy?
– Bo to córka mojej siostry. To chyba dobry powód?
– Twoja siostra zawsze miała cię gdzieś. Tylko dlatego, że się wydała za architekta.
– Projektanta wnętrz.
– Wszystko jedno. Co to w ogóle jest za zawód? Gdybym ja miała jakieś wnętrze, sama umiałabym je sobie zaprojektować.
– Nie wiesz, co mówisz. Nie rozumiesz, jak ludzie żyją w dużych miastach. W ogóle nie masz o niczym pojęcia.
Wracamy do domu w złych nastrojach. Od razu dobieram się do obiadu, który czeka przygotowany na Julkę.
– Rolada z łososia i serka śmietankowego. No, no – kpię. – Szarpnęłaś się. Zupa krem z brokułów z kluseczkami.
– Daj spokój – odpowiada ze złością matka. – I zostaw to. – Wyjmuje mi półmisek z ręki. Może coś jeszcze zostanie do jutra. Odgrzeję ci wczorajszą pomidorową. A co dzisiaj zamierzasz robić?
– Idę popilnować dzieciaka.
– Zapłacą ci?
– Nie, to dziecko mojego chłopaka.
– Co takiego?
– To znaczy, to jest brat mojego nowego chłopaka. Oj, mamo, daj mi spokój… Jestem dorosła.
Sama się zastanawiam, czy dobrze zrobiłam, zgadzając się na opiekę nad Jaśkiem, ale kiedy Patryk zadzwonił do mnie, miał taki spanikowany głos. Podłapał jakąś robotę za miastem i nie miał z kim zostawić brata. A najgorzej, że robota jest w nocy i zaczynam się obawiać, czy nie wplątał się w coś nielegalnego.
Patryk jest bardzo przystojny. Ma zielone oczy, kasztanowe włosy, dołek w brodzie i takie kocie, miękkie ruchy. Mam nadzieję, że jak wróci z tej roboty, to wylądujemy w łóżku.
Przecież nic się nie stanie – pocieszam samą siebie. – Mały dostanie kolację i pójdzie spać. To jeszcze dziecko.
Najbardziej przeraża mnie konieczność nocowania w obcym mieszkaniu. A jeżeli starzy Patryka wrócą? I zastaną obcą dziewczynę? Pytam o to Patryka, gdy już jestem na miejscu.
– Oni nie wrócą – mówi. – Trochę ci nabujałem. Ich w ogóle nie ma. Matka uciekła w Polskę rok temu. To jakie jest prawdopodobieństwo, że teraz wróci?
– Be. – Jasiek wpatruje się mnie.
– Czemu on się tak na mnie gapi?
– Nie wiem. Zapytaj go. Może ci odpowie. Ja już muszę iść. Poradzisz sobie? Jak będziesz mu robić kolację, to zdejmij skórkę z chleba. A herbatę daj mu wystudzoną.
– Dobra, idź już.
Kiedy za Patrykiem zamykają się drzwi, mówię do Jaśka sztucznie ożywionym głosem:
– No to co będziemy robić? Może porysujesz?
Znajduję papier i kredki. Chłopak trzyma ołówek jak łopatę i wali nim w kartkę, aż robi dziurę na wylot.
– No widzisz – mówię. – Nie tak. – Pochylam się nad nim, a wtedy on się obraca i prawie dźga mnie w oko. Brakuje tylko milimetra.
Zabieram mu kredki, uznając je za niebezpieczne narzędzie w jego rękach, i daję mu stos gazet, które zaraz zaczyna drzeć, robiąc nieprawdopodobny bałagan. Układam się na kanapie i sięgam po pilota z nadzieją na spokojny wieczór.
Niestety Jaśkowi dość szybko nudzą się gazety. Przychodzi za mną do pokoju.
– No to co? Zjesz coś? A potem piżamka i lulu?
Nie wiem, jak się do niego zwracać. Jak do trzylatka? W ogóle zaczyna być dziwnie.
Robię kanapki z dżemem. Jasiek zjada, ale strasznie się przy tym brudzi. Kiedy usiłuję go wytrzeć, na jego policzku wyczuwam cień zarostu.
„Przecież on ma piętnaście lat. Fizycznie rozwinął się zupełnie normalnie – uświadamiam sobie. – Chłopcy w jego wieku umawiają się już z dziewczynami”.
– Jasiu – pytam. – A nie chcesz może siusiu? Chodź, pójdziemy do toalety!
Biorę go za rękę, ale nie rozumie, o co mi chodzi, i się wyrywa. A potem ku mojemu przerażeniu zaczyna szarpać się za włosy i uderzać głową w stół.
– Jasiek! Nie! Co ty robisz? Chodź, zrobię ci kąpiel! Lubisz bąbelki?
– Buu – mówi Jasiek.
Uznaję to za akceptację i biegnę do łazienki nalać wody do wanny. Napełniam ją do połowy, nalewam płynu do kąpieli. Potem muszę Jaśka rozebrać, pomóc mu wejść do wanny. Naprawdę robi się dziwnie, bo nagi Jasiek wygląda jak dorosły mężczyzna.
Wydaje mi się, że woda trochę go relaksuje. Zachowuje się jak kilkuletnie dziecko, chlapie, pluska się. Łazienka tonie w wodzie i mydlinach. Nagle jednak zaczyna robić jakieś dziwne ruchy pod wodą.
Nie mogę uwierzyć. O, nie! To niemożliwe! Tylko nie to!
– Nie, Jasiek. Przestań, proszę. Wychodzimy z wody. Nie możesz się tak bawić…
Pochylam się nad nim, chcąc mu pomóc wyjść, i wtedy nagle dostaję cios w szczękę – tak silny, że aż się chwieję. Ból ogarnia mnie całą. Ślizgam się na mydlinach i jakby tego było jeszcze mało, uderzam głową o brzeg wanny.
Jasiek wyskakuje z wanny nagi, ociekający wodą.
Barykaduję się w sąsiednim pokoju. Padam na łóżko, trzymając się za pulsującą z bólu szczękę i nie mniej obolałą głowę. Nagle słyszę żałosny płacz w sąsiednim pokoju. Jasiek płacze jak małe, zrozpaczone, porzucone przez wszystkich dziecko.
Nie jestem pewna, jak zareaguje na mój widok, czy znów nie będzie agresywny. Ale nie mogę go tak zostawić.
Muszę się jakoś dostać na ostry dyżur do szpitala, bo czuję, że mam wstrząs mózgu. Wyglądam na korytarz, a Jasiek tam siedzi pod ścianą i trze rękami oczy. Uznaję, że w tym stanie nie jest groźny. Przykucam przy nim.
– Nie płacz. Nic się nie stało. Pojedziemy teraz do pana doktora samochodem. Lubisz jeździć samochodem? Brum, brum…
– Brum – powtarza Jasiek, patrząc na mnie z nadzieją.
Nie mogę się na niego gniewać. Ma umysł dziecka uwięziony w ciele dorastającego chłopca.
Przynoszę lód z zamrażalnika i przykładam go sobie do policzka, który czuję, że puchnie coraz bardziej. Dzwonię do Patryka. Na szczęście szybko odbiera.
– A co ty tak bełkoczesz? – pyta podejrzliwie. – Piłaś coś?
– Nie, mam złamaną szczękę i wstrząs mózgu. Muszę jechać do szpitala. Twój braciszek mnie pobił.
– Co ty pleciesz? Chyba naprawdę się upiłaś! Wiedziałem, że nie powinienem zostawiać z tobą Jaśka.
– Jadę do szpitala! – Rozłączam się, wściekła na Patryka.
Łatwiej to powiedzieć niż zrobić. Muszę ubrać Jaśka i skłonić go, żeby wyszedł z domu i wsiadł do taksówki.
– Brum, brum – powtarza, i boję się, że znowu się zdenerwuje.
A gdybym tak zostawiła go samego? W końcu to ja jestem poszkodowana, a nie on. Patryk stale go zostawia.
– Zostaniesz sam?
– Brum – mówi zdecydowanie Jasiek.
– No tak. Przecież ci obiecałam. No to wkładaj kurtkę. Tylko żebyś mi w taksówce ani pisnął.
Szukam drobnych w portmonetce, patrzę w lustro i aż się cofam na widok swojej twarzy. Śliwa pod okiem robi się już wyraźna. Chwytam jakiś szalik z wieszaka i obwiązuję nim głowę. Popychając Jaśka przed sobą, jakoś docieram na postój taksówek. Świeże powietrze sprawia, że czuję się trochę lepiej.
– Poproszę do szpitala na ostry dyżur – mówię. Kierowca spogląda na mnie dziwnie.
– Co się pani stało?
– A nic. Spadłam ze schodów.
Na szczęście Jasiek zachowuje się spokojnie. Raz tylko mówi to swoje brum. A poza tym zachwycony, przygląda się bocznym lusterkom i wycieraczkom, które akurat się uruchomiły, bo zaczęło padać.
Schody falują mi pod stopami, gdy wbiegam z Jaśkiem na SOR. Zdaję sobie sprawę, że może być ze mną źle. Co najmniej wstrząs mózgu.
Ludzi mnóstwo. Niektórzy nie wyglądają wcale na chorych, inni tak. Opieram głowę o ścianę. Jasiek biega po poczekalni, wydając jakieś dziwne, prychające odgłosy. Nie mam siły go pilnować. Próbuję jeszcze raz zadzwonić do Patryka, ale nie odbiera.
„Świnia” – myślę ze złością.
W końcu wychodzi lekarz.
– A cóż to się stało?
– Uderzyłam się w głowę. Może by jakiś tomograf?
– Oj tam, zaraz tomograf. Toż to tylko siniaczek.
– Ale co w środku? Mdli mnie. Może to krwiak nadtwardówkowy?
Przygląda mi się uważnie.
– Pani studiuje medycynę?
– Nie.
– No właśnie. To kto tu jest lekarzem?
Przydziela mi kolor żółty, co oznacza, że mogę tu spędzić wiele godzin. Wreszcie jakieś przechodzące pielęgniarki interesują się Jaśkiem.
– A czyj jest ten chłopak? On nie może tu tak biegać, bo przeszkadza innym pacjentom. Poza tym może zrobić sobie krzywdę.
– To mój brat – mówię z trudem. – Jest upośledzony.
– To czemu się pani nim nie zajmie?
– Bo sama potrzebuję pomocy! – krzyczę. – Czy w tym szpitalu nikt nie ma odrobiny empatii? Mam złamaną szczękę i wstrząs mózgu.
Pielęgniarki oglądają żółtą opaskę na mojej ręce.
– Skoro lekarz tak zadecydował… Ale możemy pani brata wziąć na chwilę do zabiegowego. Damy mu coś do picia. Wygląda na zmęczonego i odwodnionego.
– Dziękuję – mówię.
Jaśkowi podobają się stroje pielęgniarek, ich szeleszczące fartuchy, i chętnie z nimi idzie. Oddycham z ulgą, ale tylko na chwilę. Na korytarz jak burza wpada Patryk.
– Gdzie Jasiek?! –wrzeszczy na mój widok.
– Spokojnie. Pielęgniarki go wzięły do zabiegowego.
– A co mu się stało? Coś ty mu zrobiła?
– Ja mu coś zrobiłam? Zwariowałeś? Przyjrzyj mi się. Twój brat złamał mi szczękę. Mam też prawdopodobnie wstrząs mózgu.
– On nigdy nie był agresywny… Musiałaś go czymś sprowokować.
Czuję, że dłużej tego nie wytrzymam.
– Patryk, idź do zabiegowego. Zabierz swojego brata do domu i nigdy, przenigdy więcej do mnie nie dzwoń. Rozumiesz? Nigdy!
– Nie musisz się tak unosić. Jest mi przykro, że tak się stało. I oczywiście, że nigdzie nie pójdę. Nie zostawię cię tak.
– Idź, to może potrwać do rana. Musisz położyć Jaśka spać. Chciałam go po prostu wyciągnąć z wanny, bo on się przy mnie… no wiesz… A wtedy się rozzłościł i mnie walnął.
– Nie lubi, jak mu się przerywa. Nie chcę mu nic dawać na obniżenie popędu.
W tej chwili z sąsiedniego pokoju daje się słyszeć ryk Jaśka. Obydwoje zrywamy się z krzeseł i wpadamy do zabiegowego.
Jasiek biega nagi po pokoju, a potem wskakuje na krzesło.
– Co tu się dzieje?! – krzyczy Patryk.
– Kim pan jest?
– Jego bratem i opiekunem prawnym.
– Pański brat jest dzieckiem maltretowanym. Ma ślady na rękach. Jakby go ktoś wiązał. I siniaki na ciele.
– Po co go rozebrałyście? Jakim prawem?
– Jest bardzo odwodniony i zaniedbany. Dosłownie nie można się wkłuć w żyłę. Jeżeli pan nam tego jakoś nie wyjaśni, to będziemy musiały wezwać policję.
– No dobra, czasem go przywiązuję, jak wychodzę. Bo co mam z nim zrobić? A teraz proszę nam dać spokój. Nikt panie nie prosił o interwencję. Marta, pomóż mi go ubrać. Idziemy stąd.
Patryk oddala się korytarzem tak szybko, wlokąc za sobą Jaśka, że nie mogę za nim nadążyć.
– Muszę wrócić na SOR! – wołam.
– To wracaj.
– Mówiłeś, że mnie nie zostawisz.
– Sytuacja się zmieniła. Mogą mi odebrać Jaśka. Czy ty im podawałaś jakieś dane?
– Nie, skąd. Idę z tobą. Mam dość tego szpitala. Już mi lepiej.
– Niepotrzebnie zrobiłaś to całe zamieszanie. Trzeba było zostać w domu.
– Przestraszyłam się, że mam krwiaka w głowie i złamaną szczękę.
– Bzdura! Po co w ogóle wkładałaś go do tej wanny?
– Myślałam, że go wykąpię, przebiorę w piżamkę i poczytam mu przed snem. Tak się robi z dziećmi.
– Ale on nie jest dzieckiem. I jest ze dwa razy cięższy od ciebie.
– Ty naprawdę go wiążesz, jak wychodzisz?
– On to nawet lubi. Ma zajęcie. Pracuje nad tym, żeby się uwolnić. Może myśli, że jest jakimś cholernym Houdinim.
– Co ty mówisz? A nie lepiej by mu jednak było w jakimś ośrodku? Miałby całodobową opiekę.
– O tak, widziałem już tę opiekę. Taki zakład to piekło.
– Chyba nie wszystkie są takie złe.
– Na te lepsze potrzeba pieniędzy, a ja ich na razie nie mam.
Wychodzimy ze szpitala. Patryk ciągle się ogląda za siebie, jakby się spodziewał, że ktoś będzie nas gonił.
– Idę do domu – oświadczam, ziewając. – Padam z nóg. Co jeszcze mogę dla ciebie zrobić?
– Nic. Dość już dziś narobiłaś.
Patrzę, jak się oddalają. Są prawie równego wzrostu, tylko Patryk ma masywniejszą budowę. Bierze brata za rękę i coś mu tłumaczy, jakby ten mógł cokolwiek zrozumieć. Stawia wielkie kroki, a Jasiek drepcze za nim, co przy jego wzroście wygląda dość komicznie.
– Jak ty wyglądasz? – Matka wchodzi do pokoju i patrzy na mnie przerażona. – Kto ci to zrobił? Ten chłopak, z którym się spotykasz? To trzeba zawiadomić policję!
– Jego brat, ale to był wypadek.
– To dziecko, którego miałaś pilnować?
– Ma piętnaście lat… Mamo, daj już temu spokój. – Wychodzę spod koca i przeglądam się w lusterku. Rzeczywiście wyglądam nie najlepiej. Fioletowe limo. Do tego opuchlizna. Jednak ogólnie czuję się już nieźle.
– Julka zapowiedziała się na dziś – lamentuje matka. – Co my jej powiemy? Pomyśli, że u nas jest przemoc w rodzinie.
– Nic jej nie musimy mówić. Co ją to obchodzi? A jak zapyta, to powiem, że wpadłam na drzwi. Kiedy ta twoja gwiazda ma się zjawić?
– Około siedemnastej. Przygotuję podwieczorek.
– Nie wygłupiaj się. Zrób herbatę i podaj kupne herbatniki. Wykosztowałaś się już na obiad, którego nawet nie tknęła.
Mam już szczerze dość Julii Góreckiej. Jestem pewna, że ta laska nie zgodziłaby się zaopiekować głupim Jasiem i nie dałaby się wyrżnąć w szczękę. Wygląda na taką, co zawsze spada na cztery łapy.
Kuzynka zjawia się punktualnie. Matka od razu zaczyna się rozpływać w uśmiechach.
– Prosimy, prosimy. Skromnie u nas, ale gość w dom, Bóg w dom. Mamy pyszną herbatkę z konfiturami, kruche ciasteczka domowej roboty. A może coś mocniejszego? Naleweczkę z zeszłorocznych wiśni? Siadaj, Julka. Co tak stoisz?
– W ogóle nie spożywam cukru – oświadcza gwiazda kategorycznie. – Alkoholu też nie. A herbatę piję tylko zieloną. Ma ciocia zieloną herbatę?
– Tylko sagę w torebkach. – Matka spogląda na mnie z paniką w oczach. – Może, Martusiu, pójdziesz po zieloną herbatę?
– Nie.
– No tak, może lepiej, żebyś nie wychodziła z tym okiem. A może ja ci, Julciu, zrobię kanapki z salami?
– Nie jem mięsa.
– To może z żółtym serem?
– Pewnie nie je też chleba – mruczę.
– Proszę sobie, ciociu, nie robić kłopotu, bo ja naprawdę tylko na chwilę. – Julcia siada, starannie układając fałdy swojej plisowanej spódniczki.
– Jak to? Myślałam, że porozmawiamy. Opowiesz, co w domu…
– Jak to w domu…
– Tyle lat się nie odzywaliście… – Ręce matki są w ciągłym ruchu; poprawia serwetkę, kwiaty w wazonie. – Mama zdrowa?
– Narzeka na kolana, ale zafundowaliśmy jej w tym roku pobyt w Ciechocinku na trzy tygodnie. Wie ciocia, solanki, różne zabiegi.
– My?
– Ja i mój narzeczony Jeremi. Jest adwokatem. Świetnie już zarabia w kancelarii, a są plany, że otworzy swoją w przyszłym roku.
– Też bym pojechała – wzdycha matka. – A Agata nie mogła na fundusz?
– Na fundusz? – Julcia przewraca oczami, jakby matka powiedziała coś śmiesznego. – Nie ten standard, ciociu. Chcemy dla mamy jak najlepiej.
– Aha. – Matka spogląda na mnie z pretensją, jakbym była winna, że nie mogę jej opłacić pobytu w luksusowym SPA.
– Kiedy tatko zmarł, przyrzekłam sobie, że się mamą zaopiekuję – kontynuuje Julia. – Jak się urządzę w Anglii, chcę ją tam ściągnąć.
– A co z Jeremim? – pytam złośliwie. – Będzie czekał? Żeby się tylko nie rozmyślił.
Matka krząta się ze sztucznym ożywieniem, rozkładając talerzyki i widelczyki.
– Ale mojego ciasta to zjesz? Sernik domowej roboty. Tam naprawdę nie ma nic niezdrowego. Tylko jajka, mąka i odrobina cukru, a także twaróg, też go sama robiłam. Nie kupny.
– Mamo, przestań – mówię.
– Dobrze, zjem malutki kawałek – wzdycha z rezygnacją kuzynka. – Wiesz, ciociu, cukier, gluten i nabiał to też wcale nie jest zdrowe.
– Jesteś chora? Na diecie bezglutenowej?
– Nie, ciociu. Takie są nowoczesne metody żywienia. Jak się chce być zdrowym.
– O Jezu – wzdycham z udawanym podziwem. – To co ty jadasz?
– Ostatnio rozsmakowałam się w kuchni japońskiej. Podobno jest najzdrowsza na świecie.
– Aha, surowa ryba. Ble. – Ostentacyjnie wyciągam papierosy i zapalniczkę. Pstrykam i zaciągam się dymem, a przerażenie w oczach kuzynki sprawia mi niesamowitą satysfakcję. Ostatnio rzuciłam palenie, ale ta idiotka nie musi o tym wiedzieć. Ciągle trzymam jedną paczkę. Na wszelki wypadek.
– Ty palisz?
– Jak smok.
– Marta, wyjdź z tym papierosem! – mówi ostro matka. – Natychmiast.
Na policzkach pojawiają jej się czerwone plamy.
– Z przyjemnością.
Idę na balkon i tam ze złością zaczynam puszczać kółka z dymu.
Julia Górecka jest dokładnie taka, jak ją sobie wyobrażałam. Zarozumiała pinda, miłośniczka modnych diet, joggingu i innych idiotyzmów, o których czytam w czasopismach o życiu celebrytów. Przyjść do kogoś i kręcić na wszystko nosem. Co za chamstwo!
Jej nagła wizyta też jest podejrzana. Co ona właściwie zamierza tu robić? Opalać się na dzikiej plaży? Postanowiłam ją o to zapytać prosto z mostu.
Gaszę papierosa i wracam do pokoju. Matka właśnie wkracza ze swoim sernikiem.
– A po co ty tutaj właściwie przyjechałaś? – pytam.
– Ładne tu macie krajobrazy.
– Nie żartuj.
– Ależ tak. Jeremi ma tu przyjechać za kilka dni. Poopalamy się. Pozwiedzamy. Podlasie jest przepiękne.
– Nie ma tu czego zwiedzać. Jedźcie sobie na Riwierę Francuską.
– Już byłam w zeszłym roku z Jeremim. Mam nawet gdzieś zdjęcia w smartfonie.
– Pokaż, pokaż – rozpływa się matka.
Demonstracyjnie wstaję i wychodzę. Gotuję się ze złości. Riwiera Francuska! Była tam w zeszłym roku!
A ja całe życie marzyłam o podróżach. I nigdy nie miałam na nie kasy. Raz słuchałam w radiu audycji o tanich lotach, ale wyszło mi, że wracać to już musiałabym na piechotę. Taka Górecka wcale nie jest lepsza ode mnie. Tylko jej stary zostawił im w testamencie sporą sumę.
Postanawiam zadzwonić do Patryka. Może się gdzieś poopalamy? Tylko co z Jaśkiem? Znowu go będzie przywiązywać? Jak się ma forsę, to nawet opieka nad takim głupkiem jest bajką. Można kogoś wynająć na godzinę lub dłużej, zapłacić mu i szlus.
– Zwiedzaliśmy, ciociu, Cannes – dobiega mnie głos kuzynki. – Mam zdjęcie na czerwonym dywanie. Jeremi mi zrobił. Zaraz cioci pokażę.
Trzaskam drzwiami i nie przejmując się wyglądem swojej pokiereszowanej twarzy, wychodzę na ulicę. Jest tak gorąco, że prawie nie spotykam nikogo po drodze. Kto mógł, to już wyjechał na wakacje albo poszedł się kąpać nad rzekę. Inni siedzą w domach, czekając, aż wieczór przyniesie ulgę.
Przemykam jak duch przez opustoszałe miasto, ponuro przypatrując się witrynom biur podróży i reklamom banków. Co za szajs. Wszystko to jedno wielkie oszustwo. Obiecują nie wiadomo co, a potem i tak gówno dostaniesz. Tani kredyt, miniratka…
W takim nastroju dzwonię do Patryka.
– Jestem pod twoim blokiem, ale mam strasznego doła. Nie będę się zajmować Jaśkiem.
– Spoko. Jakoś to ogarniemy. Już ci otwieram.
Patryk czeka na mnie w uchylonych drzwiach mieszkania. Ma na sobie tylko obcisłe slipki.
Parskam śmiechem.
– Nie boisz się, że sąsiadki cię zobaczą?
– Wywiało je do kościoła na popołudniowe nabożeństwo.
– A co z dzieciakiem?
– Śpi. Chyba ma dość po wczorajszym. A jak twoja szczęka? Wygląda lepiej.
– Akurat. Boli jak cholera. – Wspinam się na palce, żeby go pocałować. Pachnie miętową pastą do zębów. Sięga ręką do mojego dekoltu, a potem niżej – za pasek od bikini.
Po wszystkim leżymy obok siebie, słuchając bicia własnych serc.
– A teraz powiedz, dlaczego masz doła?
– Górecka się zjawiła.
– I?
– Dużo by opowiadać. Laska jest nadziana, bo jej stary zostawił kasę. Chwali się narzeczonym i swoimi wyjazdami. A, i Oksfordem oczywiście. Ma plany na przyszłość. Kupują z Jeremim dom. A poza tym nasza gwiazda jest miłośniczką modnych diet. Wyobraź sobie, moja stara się napracowała, przygotowała obiad z nie wiadomo jakimi frykasami, a ta wraca do hotelu, bo jest zmęczona. A następnego dnia to samo. Herbatę pije tylko zieloną, nie jada cukru, nabiału, glutenu, mięsa. Nawet matki ciasteczek nie chciała spróbować. Matka piekła je pół nocy. A sernik ugryzła tylko dwa razy.
– Ty jej po prostu zazdrościsz – mówi Patryk.
– Pewnie. Nie jestem gorsza od niej. Też chcę wyjechać tu czy tam, ubrać się… Pracuję w butiku. Wiesz, niby robota lekka, ale czasem człowieka aż skręca. Przychodzi taka jedna z drugą i traktuje cię jak powietrze – pani poda to i tamto. Dla niej wydać na ciuchy dwa tysiące to nic, a ja mam tyle na miesiąc razem z matką do przeżycia.
– Słuchaj, a ta Górecka to nie pożyczyłaby ci jakiejś kasy? Albo nie podżyrowałaby kredytu? W końcu to rodzina…
– Chyba nie, bo jakby się matka dowiedziała, to będzie przypał…
– Może jednak warto spróbować? Poprosisz ją o dyskrecję. Moglibyśmy gdzieś wyskoczyć.
– A Jasiek?
– Z nami… Nie pasi ci to?
– Pasi – odpowiadam bez entuzjazmu. – Tylko mnie z nim więcej nie zostawiaj.
– No to chodźmy do Góreckiej.
– Teraz? Daj mi się zastanowić.
– Uważam, że nie ma na co czekać. Okazja sama pcha się w ręce.
– A dokąd byśmy pojechali?
– Może do Warszawy?
– Też mi miejsce na urlop.
– Duże miasto. Może się podłapie jakąś robotę. A i zabawić się można.
– Niech będzie.
– To teraz pomyśl, jak wydusić kasę z Góreckiej. Może ona ma jakiś słaby punkt? Każdy jakiś ma. Jak najłatwiej do niej trafić?
– Ale z ciebie psycholog! Prawie jej nie znam. Wiem tyle, że to snobka. Pozuje na celebrytkę. Twierdzi, że nie pije alkoholu, ale jakbyś jej podsunął jakiś supermodny drink, o którym głośno na salonach, to tylko by się oblizywała.
– To już jest coś. Mam znajomego barmana. Popytam, co się teraz pociąga.
– Ty naprawdę chcesz wyciągnąć od niej kasę?
– Ile się da. Należy nam się na lepsze życie.
– Może masz rację. Warszawka!
– Ona jest z Warszawy?
– Nie, ale pozuje na taką, co codziennie maszeruje Alejami Jerozolimskimi.
– Jezu, ale jej nie lubisz… Niegrzeczna dziewczynka – cieszy się Patryk.
W tym momencie Jasiek się budzi. Trze rękami oczy, na policzku ma odciśniętą poduszkę, a w kącikach ust zaschniętą ślinę. Wygląda teraz jak małe dziecko. Tylko ten cień zarostu na policzkach i sypiący się wąsik.
– No i jak tam się spało, miśku? Co? – pyta Patryk, ale nie otrzymuje odpowiedzi.
– Łe – mówi tylko Jasiek.
– Przekimałeś dwie godziny – kontynuuje Patryk. – Teraz trzeba coś wszamać.
– Pomogę ci. – Zrywam się. – Zrobię kanapki. Masz wędlinę i pomidory?
– Coś się znajdzie. Zajrzyj do lodówki, a ja go zaprowadzę do łazienki, bo zaraz się zsika.
– Naprawdę nie da się go nauczyć, żeby wołał na siku? – pytam. – Nic nie czai?
– Mówiłem ci, że czasem woła na kupę, ka. Jak mu się zechce. To i tak wielkie osiągnięcie w jego przypadku. Nadaje się tylko do szkoły życia, ale kto by go tam woził? Jak się urodził, to powiedzieli, że będzie rośliną… Coś jest nie tak z jego mózgiem.
– Ale on coś rozumie. Wczoraj, jak mu powiedziałam, że będziemy jechać autem, to tak się cieszył i mówił „brum, brum”. – Patrzę przez okno na pustą ulicę. – Tak chciałabym się wyrwać z tego grajdoła.
– To ci właśnie proponuję.
– Ale matka… Zawsze byłyśmy razem…
– Zrozumie.
– Ty jej nie znasz. Zawsze się do czegoś przyczepi. Powinnam studiować i mieć widoki na małżeństwo i gromadkę dzieci. Aha, i domek z ogródkiem. Może to by ją zadowoliło.
– Wiesz co? Chodźmy już do tej Góreckiej. Nie ma na co czekać. Im prędzej zaczniemy organizować hajs, tym lepiej. Gdzie ona właściwie mieszka?
– W jedynym w naszym pięknym mieście hotelu, ale nie jestem pewna, czy to jest najlepszy pomysł. Może ja z nią najpierw sama porozmawiam. Przecież ona ciebie nie zna.
– No dobra. Będę czekać pod hotelem z Jaśkiem.
Zerkam na zegarek.
– Myślę, że ona już wróciła od mamy. Chyba nie siedzi tam tak długo, a ponieważ nie zna nikogo w tym mieście, na pewno poszła prosto do hotelu.
– Dobra, chodźmy wreszcie – gorączkuje się Patryk. – Jasiek już gotowy.
Odwlekam chwilę rozmowy z Julią. Mam jej już serdecznie dość na dziś. Jednak nie chcę się sprzeciwić Patrykowi, który zaczyna na mnie wywierać jakiś magnetyczny wpływ. Seks jest niezły, ale nie chodzi tylko o seks. Nie wiem. Może się zakochałam?
Przechodzimy trzy ulice i wchodzimy do hotelu Staromiejskiego. Patryk ładuje się do holu z Jaśkiem i obaj zalegają w miękkich fotelach dla gości. Recepcjonistka patrzy podejrzliwie na Jaśka, ale nic na razie nie mówi.
– Chciałabym się widzieć z Julią Górecką. W którym pokoju jest zameldowana?
– Nie udzielamy takich informacji o naszych gościach.
– W takim razie proszę jej powiedzieć, żeby zeszła na dół, bo czeka na nią kuzynka.
– Zejdzie za jakieś trzydzieści minut. – Recepcjonistka odkłada słuchawkę.
– Ty, słyszałeś? – mówię głośno do Patryka. – Królowa angielska każe na siebie czekać. Nie może po prostu powiedzieć, w którym jest pokoju?
– Pewnie nie życzy sobie być niepokojona.
– Tak, jasne…
Siadam obok Jaśka. Julia schodzi po kwadransie. Minę ma niezadowoloną.
– To ty? O co chodzi?
– Pewnie, że ja. A masz tu inną kuzynkę? Sprawę mam do ciebie.
– Przecież widziałyśmy się niedawno. Przyjdź jutro… Albo mów tutaj.
– To ma być rozmowa w cztery oczy. Tu się nie da.
– Zwariowałaś? Czego chcesz? – Julia podnosi głos. – Mów albo idę.
– Czy wszystko w porządku? – pyta recepcjonistka.
– Tak.
Spoglądam na Patryka, który się nie odzywa. Nie tak to miało wyglądać. Jak zacząć tę rozmowę?
– Słuchaj, pożycz mi trochę pieniędzy – wypalam. – Wiem, że masz.
– Co takiego? – dziwi się Julia.
– No wiesz… Potrzebuję…
– Tak jak każdy, ale przecież podobno pracujesz. Twoja mama mówiła…
– Myślałam o jakiejś większej gotówce. A może mogłabyś mi pomóc uzyskać jakiś kredyt.
– Ile chcesz?
Znowu patrzę na Patryka, błagając go wzrokiem o pomoc, ale on nic…
– Dziesięć tysięcy.
– O! A kiedy mi oddasz? – Julia wyraźnie drwi ze mnie.
– Możemy spisać umowę… Będę oddawać w ratach.
– Mogę ci dać dwieście złotych. Tylko nie mam tu torebki. Poczekasz?
Patryk kiwa lekko głową i nieznacznie mruga.
– Dobrze – zgadzam się. Może być dwieście złotych.
Julia wzdycha, jakby chciała mi dać do zrozumienia, że ma mnie dość. Wstaje i idzie w stronę windy. Kiedy zamykają się za nią drzwi kabiny, Patryk zrywa się na nogi.
– Patrz, na którym piętrze się zatrzyma.
– Ale co ty chcesz zrobić?
– Musimy ustalić, w którym jest pokoju, i złożymy jej wizytę. Lecę schodami. Dogonię ją!
– Trzecie piętro, nie pojechała daleko.
– Tym lepiej. Pilnuj Jaśka.
Rozglądam się chwilę po przestronnym holu. Recepcjonistka nie zwraca na mnie uwagi. Cała sytuacja przestaje mi się podobać. Nie chcę jałmużny od kuzynki ani żeby Patryk ją straszył. Co on zamierza zrobić?
– Chodź, Jasiek. Lubisz windę? Jedziemy do góry.
– Bum – mówi chłopak.
Naciskam przycisk i po chwili winda zjeżdża na dół. Jest za późno, żeby się wycofać. Muszę stawić czoła dziwnej sytuacji, w której się znalazłam.
Patryk stoi pod pokojem trzysta pięć.
– To tu. Tu weszła.
– Patryk, powinniśmy dać sobie spokój. Co ty chcesz zrobić? Na siłę nic nie wskórasz.
Wtedy otwierają się drzwi i staje w nich Julia. W ręce trzyma torebkę. Patrzy na nas zdumiona, najpierw na mnie, potem na Patryka i jeszcze raz na mnie. Jej spojrzenie prześlizguje się też po Jaśku.
– O co tu chodzi? Jak mnie znalazłaś? Przecież mówiłam, że zejdę. Proszę mnie nie nachodzić!
– Chcieliśmy tylko poprosić grzecznie o drobną przysługę. – Patryk wkłada nogę w drzwi.
– Co to ma znaczyć? – Julia jest przerażona. Patrzy na mnie z niedowierzaniem.
– Ależ nic – chcę załagodzić sytuację. – Poznajcie się: to Patryk, mój chłopak, a to Julia, kuzynka.
Sama czuję, jak głupio to brzmi.
– Proszę stąd wyjść. Natychmiast!
– A dwieście złotych? – pyta Patryk bezczelnie.
Julia grzebie w torebce i wyciąga stamtąd banknot dwustuzłotowy.
– Macie i idźcie sobie. – Patrzy teraz na mnie z nieukrywaną pogardą. Jak na jakiegoś robala.
– Chodźmy stąd. – Szarpię Patryka za rękaw, ale on ani myśli się wycofać. Wpycha się do środka. Otwiera minibarek, wyjmuje stamtąd jakąś buteleczkę i wypija ją, przechylając głowę do tyłu. Zabiera też batona w szeleszczącym opakowaniu, odwija go i rzuca Jaśkowi.
– Dzwonię po ochronę. – Julia wyjmuje telefon z torebki, ale ręce tak jej się trzęsą, że upuszcza go na podłogę.
– Szkoda takiego ładnego smartfona. Pewnie musiał kosztować kupę kasiory – zauważa Patryk.
– Julia, przepraszam za niego. To nie tak miało być. Ja po prostu chciałam cię poprosić o pożyczkę.
– Widzisz te papiery na stole? – pyta nagle Julia.
– Tak, a co?
– Przyjechałam tu w konkretnym celu. Załatwić pewną sprawę.
– Mów jaśniej.
– Wasz dom częściowo stoi na naszej działce. To jest ziemia, którą moja mama dostała w testamencie. A twoja matka jej nie spłaciła. W dodatku to jest samowola budowlana. Twój ojciec nigdy nie postarał się o zezwolenie na budowę. Mój Jeremi specjalizuje się w prawie budowlanym. Jak przyjedzie, to wam to wszystko wyjaśni. Chciałyśmy z mamą załatwić tę sprawę polubownie. Było nam was żal, bo wiadomo, że żyjecie biednie. Jednak to, co dzisiaj mnie tu spotkało, zmienia wszystko.
– To jakieś bzdury – zaczynam się wkurzać. – Chcesz nam zabrać dom? Po co? Przecież masz pieniądze?
– Jutro pogadamy. A teraz zabieraj stąd swego chłoptasia…
Zdumiony Patryk otwiera usta, ale nic nie mówi. Julia Górecka już nie jest przestraszona, i to go zupełnie zaskakuje. A ja wykorzystuję ten moment, żeby go wyciągnąć z pokoju i wepchnąć do windy.
– Widzisz, co narobiłeś? – mówię wściekła. – Po cholerę tam się wdzierałeś? Laska ma na nas jakieś papiery. Chce nam zabrać dom. Cholerna pinda! Teraz się będzie mścić.
– Rzeczywiście trochę głupio to wyszło – przyznaje Patryk. – Ale mamy dwieście złotych.
– Głupi jesteś! Trzeba będzie jej to oddać i ją przeprosić. Na pewno nagada na mnie matce. Jezu, co ja teraz będę miała w domu za przypał!
– Jeżeli to jest prawda, co ona gadała o tych papierach, to twoja mama będzie miała większe problemy niż przepraszanie laski.
– Tak, masz rację. Muszę z nią o tym porozmawiać. Tylko nie wiem, jak zacząć. Biedna mama. Tak ciężko pracuje. Dzisiaj ma znowu nockę w szpitalu, więc mogę jej powiedzieć dopiero jutro, jak odpocznie. A na razie muszę lecieć!
– Myślałem, że skoczymy gdzieś nad wodę.
– Głowa mnie jeszcze boli po wczorajszym. Poza tym zobacz, jak ja wyglądam. Nie chciałabym spotkać kogoś znajomego.
– Rozumiem. Wygląda na to, że przynoszę ci pecha. – Patryk patrzy smutno swoimi zielonymi oczami. Zwykle od jego spojrzenia od razu miękną mi kolana, ale nie tym razem. Teraz jest mi po prostu smutno i ciężko na sercu. Czuję jakiś niepokój i mam przeczucie, że to dopiero początek koszmaru.
Nie mogę spać. Wstaję o piątej rano. Piję kawę i czekam na matkę.
Gdyby Julia nie wyskoczyła z tą działką i samowolą budowlaną, nie przejmowałabym się tak bardzo tym, co zaszło. Jakoś bym się z tego wytłumaczyła.
Czy to może być prawda? Stracimy dom?
Im bardziej zbliża się godzina szósta, o której zwykle matka wraca z nocnej zmiany, tym bardziej się boję. Nie wiem, jak zacząć tę rozmowę. Jak można komuś tak zmęczonemu i przytłoczonemu życiem dokładać ciężarów?
W końcu słyszę charakterystyczne człapiące kroki matki na schodach. Wyjmuję z lodówki kanapki i nastawiam czajnik na herbatę. A potem biegnę otworzyć drzwi.
Matka jest niemal szara na twarzy ze zmęczenia po nieprzespanej nocy i ciężkiej pracy.
– Dzisiaj w nocy zmarła pacjentka – wyjaśnia krótko.
– Młoda?
– Starsza.
– To co się przejmujesz? Przecież to nie twoja wina…
– Oj, Marta. Nie wiesz, co mówisz – złości się.
Przysiada na szafce w przedpokoju i zaczyna zmieniać buty na domowe pantofle.
– Posłałam ci już łóżko, żebyś odpoczęła – mówię. – Ale najpierw coś zjedz. Zrobiłam twoje ulubione kanapki z szynką i pomidorem malinowym.
– Jestem taka wykończona, że nie wiem, czy coś przełknę – narzeka. – Walczyliśmy o nią całą noc. Dwa razy się zatrzymała. Nad ranem zmarła. Serce nie wytrzymało. Straciła za dużo krwi.
– Jak odpoczniesz, to musimy porozmawiać. – Nie chcę już słuchać opowieści matki.
– Coś się stało? Mów teraz, bo nie zasnę, jak się nie dowiem.
– Jak się dowiesz, to tym bardziej nie zaśniesz.
– Jezus Maria. Co się stało?
– Chodzi o nasze mieszkanie…
– Co z nim? – Matka upija łyk herbaty i sięga po kanapkę.
– Ono jest nasze?
– A czyje ma być? Co ci przyszło do głowy? Nasz dom postawił twój ojciec… Dobrze, że chociaż tyle człowiek ma.
– Postawił go na ziemi należącej do Góreckich. Podobno jest testament. A ty nie spłaciłaś swojej siostry. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że to rzekomo samowola budowlana.
– Ach, coś mi się tam obiło o uszy, ale przecież to najbliższa rodzina. Nikt nie będzie niczego dochodził, i to po tylu latach.
– Mylisz się. Julia przyjechała właśnie w tym celu. Ona chce odzyskać tę ziemię, na której stoi nasz dom. Tego domu w ogóle nie powinno być. Jak tato mógł zrobić coś tak głupiego? Postawić dom bez pozwolenia?
– Musiałaś źle zrozumieć naszą Julię… Ona by nigdy…
– Mamo, przecież ty jej w ogóle nie znasz! Z jakichś powodów nasze kontakty ograniczały się do kartki na święta.
– Ja to z nią wyjaśnię. To musi być jakieś nieporozumienie. A teraz pozwól, że się położę, bo naprawdę ledwo stoję na nogach.
– To jeszcze nie wszystko… – Postanawiam wyznać całą prawdę.
– Mów w końcu.
– Ja myślę, że ona będzie się teraz mścić.
– Jezus Maria, a za co?
– Widzisz, chciałam ją poprosić o pożyczkę. To nie był mój pomysł tylko Patryka, a on jest trochę wyrywny. Głupio wyszło, jak on wparował tam, do jej pokoju w hotelu. Julka się wystraszyła. I wtedy wyskoczyła z tymi papierami. Ale ja myślę, że ona i tak przyjechała tu tylko w tym jednym celu. Nie oszukujmy się, że chciała odwiedzić ciocię albo kuzynkę.
– Jak możesz się zadawać z takim bandytą? Co on zrobił Julce?
– Nic jej nie zrobił. To cwana lisica kuta na cztery nogi. Zasłania się tym swoim Jeremim i jego kancelarią. Ma na nas papiery, a ty ciągle uważasz, że to twoja ukochana siostrzenica.
– Nie, nie wierzę. Teraz to już naprawdę nie zasnę. Muszę poszukać jakichś proszków.
Wycofuję się na balkon zapalić papierosa. Ostatnio znowu zaczęłam palić.
Myślałam, że poczuję ulgę, jak wyznam wszystko matce, ale czuję tylko coraz większy niepokój. Co ja najlepszego narobiłam? Może Julia jakoś by się z nami dogadała, może czułaby jakieś wyrzuty sumienia, że nas krzywdzi, ale po tych odwiedzinach w hotelu pewnie już nie możemy na to liczyć… A jeśli stracimy ten dom?
Dom – szumna nazwa. Na dole dwa pokoiki i łazienka, góra nieurządzona od lat. Rodzice zawsze to odkładali, a później, kiedy ojciec zmarł, już nie było pieniędzy na remont. Dlaczego dziadek zapisał wszystko starszej siostrze, a młodsza została praktycznie z niczym? Dlaczego rodzice jakoś się nie dogadali z ciotką Agatą? Przecież rzeczywiście można ją było jakoś spłacić albo odkupić od niej tę ziemię…
Postanawiam porozmawiać poważnie z Patrykiem. Jeśli zamierza mnie znowu w coś wciągnąć, to niech o tym zapomni. Nie jestem znowu taka święta. Miałam parę mandatów za jazdę bez biletów. A w liceum dilowałam przez rok kokainę, ale wycofałam się z tego interesu. Ale co z Patrykiem? Czy on naprawdę zamierza rzucić studia i wplątać się w jakąś aferę? Mówił serio o tym napadzie na bank? Ciarki mi przechodzą po grzbiecie, jak o tym myślę. Chłopak zrujnuje sobie życie…
Widocznie on też o mnie myśli, bo w tym momencie moja komórka zaczyna dzwonić.
– Cześć, laska! Jak po wczorajszym? Powiedziałaś już starej?
– Tak.
– I co?
– Nie wierzy. Ciągle myśli, że jej siostrzenica to jakiś anioł, który przybył z lepszego świata. Ale my, Patryk, musimy się spotkać i pogadać. Mamy sobie dużo do wyjaśnienia. I żadnego seksu na razie…
– Ojej, ale jesteś… No dobra. Będę trzymał ręce przy sobie.
– Najlepiej spotkajmy się na neutralnym gruncie. W Piekiełku.
– Chcesz zerwać?
– Dlaczego tak myślisz?
– Nie wiem. Tam się zrywa. Chociaż niektórzy robią to esemesem.
– Dużo będzie zależało od tego, co powiesz.
– Na jaki temat?
– Na temat twojej uczciwości. I planów na przyszłość. Nie chcę, abyś się w coś władował i przy okazji mnie.
– Nie wiedziałem, że jesteś taka zasadnicza.
– Taka właśnie jestem. – Rozłączam się.
Zaglądam do matki, ale zdążyła już zasnąć. Ubieram się niezbyt prowokująco, w dżinsy i spraną koszulkę z nadrukiem. Ciągle nie wiem, czy czasem nie zerwę z Patrykiem, więc nie chcę go czarować swoim wyglądem. Włosy wiążę w kitkę, chwytam plecaczek i wychodzę z domu, kierując się do Piekiełka, kultowego niegdyś, a teraz podupadającego lokalu.
„Rzeczywiście dobre miejsce na zerwanie” – myślę, gdy już jestem w środku i przyglądam się znudzonej kelnerce oraz smętnej aranżacji wnętrza. Ściany zdobią zdjęcia dawno przebrzmiałych gwiazd piosenki, a za szkłem prezentują się desery nie pierwszej świeżości. Nie odważyłabym się skosztować żadnego, żeby nie ryzykować sensacji żołądkowych.
U znudzonej kelnerki zamawiam wodę z cytryną i czekam na Patryka. Zjawia się po pięciu minutach.
– Długo czekasz? Sorry, musiałem odstawić Jaśka do sąsiadki…
– Oby jej tylko czegoś nie złamał – mruczę, dopijając swoją wodę.
– O czym chciałaś pogadać?
– O tym, że nie chcę więcej żadnych afer. Nie będę nikogo okradać ani nie napadnę z tobą na bank. Jasne? I nie chcę też, żebyś rzucił studia…
– Ojej. Ile razy mam cię przepraszać? Głupio wyszło z tą Julką. Przeprosimy ją. A z tym bankiem to ja tylko żartowałem. Wzięłaś to na serio?
– Nie wiem, Patryk, bo z tobą to nie do końca wiadomo, co jest serio, a co nie jest… – Zamyślam się.
– Serio, to ja coś do ciebie poczułem od pierwszej chwili, gdy cię zobaczyłem tam w klubie. – Przysuwa się do mnie, patrzy na mnie zielonymi oczami, aż robi mi się gorąco.
– Ja jeszcze nie wiem, co do ciebie czuję – mówię z wahaniem. – Podobasz mi się. To na pewno.
– Dobre i to na początek.
– Ale jak się dowiem, że coś kombinujesz, to koniec z nami. A tak w ogóle to jutro wracam do pracy w butiku.
– Szkoda, bo myślałem, że jeszcze gdzieś wyskoczymy.
– Ciekawe, skąd weźmiesz pieniądze? Bo tego, co ja zarabiam, starcza ledwie na dwa tygodnie. A potem żyjemy z pensji matki i tak do pierwszego.
– No i nie jest to, kurwa, pojebane? – denerwuje się Patryk, wbijając widelec w twardy spód tarty z wiśniami.
– Lepiej nie jedz tego betonu. Brzuch cię rozboli.
Z głośnika trzeci raz leci Despacito.
– Słuchaj, a kto rozlicza kasę w tym twoim butiku?
– Dlaczego pytasz?
– Z ciekawości.
– Z tym nie ma problemu, bo klientki płacą teraz przeważnie kartami.
– Ale zdarza się też, że płacą gotówką?
– Zwłaszcza te starsze. Ale o co ci chodzi?
– Tak pytam.
– To daj mi spokój. Muszę już iść. Może matka niedługo się obudzi.
Zostawiam Patryka nad niedojedzoną tartą i wychodzę.
Już z daleka słyszę ich głosy: matki wystraszony i pełen pokory, od której robi mi się niedobrze, i pewny siebie głos Julii. Co gorsza jest tam też trzecia osoba, w której domyślam się Jeremiego. Tak, to na pewno on – gad o wężowych oczach, gładko ulizany adwokacik.
Ostrożnie zaglądam przez uchylone drzwi. Siedzą tam we trójkę – w pokoiku zwanym szumnie salonem. Matka w okularach na nosie, zgarbiona wodzi palcem po jakichś papierach, jakby była niepiśmienna.
– No tak, tak. Wobec tego co my teraz zrobimy, Julka? Co proponujesz?
– W interesach nie ma sentymentów – odzywa się Jeremi. – Niewiedza nie jest usprawiedliwieniem.
Julka rozsiada się wygodniej.
– Dom należy rozebrać. Nie możemy dłużej tolerować takiego stanu rzeczy. Chyba ciocia sama rozumie? Ziemia należy do nas.
– Ale po co wam ona? Pieniędzy macie dość!
– Jest jeszcze opłata za bezumowne korzystanie z gruntu. Przez piętnaście lat. To wyniesie jakieś… – Jeremi zerka w papiery. – Sto tysięcy?
– Sto tysięcy? Jakieś żarty się ciebie trzymają, Julka – śmieje się matka. – A ja już myślałam, że to na poważnie. Może poczęstujesz się serniczkiem?
– Już mówiłam cioci, że nie jadam. Możemy przystąpić do interesów?
– Ja żadnych z tobą interesów robić nie będę, dziecko. Ja nie mam stu tysięcy. A wynieść się też nie mam dokąd.
Uznaję, że czas się ujawnić.
– A zasiedzenie, ty pieprzony dupku? – pytam, wkraczając do salonu.
– Marta! – upomina mnie matka. – Jak ty się zwracasz do pana Jeremiego?
Jeremi zwraca na mnie spojrzenie swoich wężowych oczu.
– A któż to taki?
– Moja córka Marta – szepcze matka.
– Zasiedzenie! – mówi z pogardą Jeremi i wkłada papiery do teczki zapinanej na zamek szyfrowy. – Skoro już mnie pani tak uprzejmie nazwała, to powiem, że o czymś takim nie może być nawet mowy. A za samowolę nadzór budowlany wlepi wam karę. Wysoką… I do tego bezumowne korzystanie…
– Już o tym mówiłeś, dupku – nie wytrzymuję. – Nie powtarzaj się.
– Ja porozmawiam z Agatą. Tak nie może być – odzywa się matka.
– Niech ciocia da mamie spokój. – Julia podnosi się od stołu. – Ona ma swoje problemy. Będziemy się z ciocią kontaktować przez adwokata.
Wychodzą.
Matka trzęsącymi się rękami zaczyna szukać swojego notesu z telefonami i adresami.
– Do kogo chcesz dzwonić?
– Do Agaty.
– Nie upokarzaj się, mamo. Naprawdę! Coś wymyślimy. Może coś wynajmiemy?
– Za co? Jak się już było na swoim?
– Najwyraźniej się nie było. Gdzie wyście z ojcem mieli rozum? Jak można się tak urządzić? – Trzaskam drzwiami aż huczy.
– Co ty robisz? Tynk odpada ze ścian! – woła matka.
– Teraz to już wszystko jedno! Nie uważasz? Niech sobie odpada!
Jestem tak wściekła, że odpalam jednego papierosa od drugiego, aż w pokoju robi się siwo od dymu. Ach, ta Julia! Jak ona się przestraszyła Patryka. Teraz przypominam to sobie z satysfakcją. Szkoda, że jej czegoś nie zrobił.
Sama się boję swoich myśli.
Suka z tej Julii ! A ten jej Jeremi! Jak on to powiedział? Samowola budowlana i bezrozumne korzystanie z gruntu… Nie, chyba bezumowne. Trzeba by jakoś sprawdzić, czy to prawda. Tylko jak? Może w Internecie?
Nikotyna podziałała na mnie tak, że cała się trzęsę. Nie mogę zebrać myśli. Wstaję i otwieram okno. Patrzę na nędzny ogródek, w którym ani mnie, ani matce nie chciało się grzebać. A przecież można tu było posadzić choćby róże. Albo jakieś warzywa. Byłyby na zupę. Teraz już nie warto. Nie wiadomo, jak długo będziemy mogły tu zostać.
Z drugiego pokoju słyszę stłumiony płacz matki.
„Rozkleiła się stara” – myślę, ale jakoś bez emocji. Czuję, jakby mi coś się w żołądku zacisnęło w supeł i już tam pozostało. Coś twardego.
– Zupełnie nic mi nie przychodzi do głowy – wzdycham. – Jesteśmy w patowej sytuacji. W czarnej dupie.
– Ta sprawa może się ciągnąć latami. – Patryk wkłada mi rękę za górę od bikini. – Niepotrzebnie się tak nakręcasz. A jakby co, to przeniesiecie się do mnie. Mam wolną chatę.
– Zwariowałeś? Ja z matką u ciebie?
– No tak. Przecież ja i tak wyjeżdżam z Jaśkiem, jak zacznie się rok akademicki.
– No więc jednak wracasz na studia?
– Właśnie się zastanawiam. Ale możemy zrobić inaczej. Zostawię go wam, a sam pojadę.
– O nie. Coś ty, kurwa, zwariował? – Wypluwam źdźbło trawy, które żułam, i zrywam się z koca.
– Ale będziecie mieć chatę za friko.
– Jak za friko? A czynsz? Opłaty?
– Będziecie płacić.
– Płacić i jeszcze mieć twojego Jaśka na głowie? Lepiej patrz, co on robi w tej wodzie. Jeszcze się utopi.
– Tylko brodzi. Nie pójdzie dalej. On się boi wody.
Jakby przecząc słowom brata, Jasiek włazi do wody po uda, bije rękami o taflę i woła: uła, uła.
– Jezu, Patryk. Idź po niego.
– Sama idź. – Patryk układa się z powrotem na kocu.
Chwilami zupełnie go nie rozumiem. Niby kocha brata i troszczy się o niego, ale jednocześnie traktuje go jak uciążliwe zwierzątko – wiąże, zostawia samego na całe godziny. A teraz ma w dupie, że Jasiek za chwilę się utopi.
– A nie poopalałabyś się toples? Nikogo nie ma. Tylko dla mnie. Proszę! Lubię te twoje małe, twarde piersi. Ładne cycuszki.
– No dobrze. Jak tak mnie prosisz.
Zdejmuję górę od stroju. Przynajmniej się równo opalę. Ale jemu to nie wystarczy. Bez zaproszenia kładzie się na mnie. Czuję jego napierającą męskość.
– Zwariowałeś? To miejsce publiczne. A gdzie gra wstępna?
– Potem.
– Co? Potem? Gra wstępna na końcu? – śmieję się.
Nie potrzebuję gry wstępnej. Nie z Patrykiem. On tak na mnie działa. I już. Czuję pulsowanie w podbrzuszu. Piasek parzy mnie w tyłek. A Patryk kładzie się na plecach, sadza mnie sobie na brzuchu i nabija mnie na swój członek jak frytkę na widelec. Ponad jego ramieniem widzę głowę Jaśka.
– Kurwa, Patryk. Ty idioto. Dzieciak się topi!
– Zaraz dojdę – jęczy.
Odpycham go i biegnę ratować Jaśka. Staram się wyciągnąć go za włosy, ale mi się wymyka. Brakuje mi tchu. Nie jestem zbyt dobrą pływaczką. Chwytam go wpół i ciągnę do brzegu. Opadam z sił, a Patryk zamiast mi pomóc, stoi i gapi się z brzegu.
Jakimś cudem udaje mi się Jaśka wyciągnąć.
– Dzwoń po karetkę! Patryk, zrób coś!
Nie uśmiecha mi się myśl, że zaraz będę musiała zrobić Jaśkowi usta-usta.
– Czekaj. Po co karetkę?
Wali brata dość brutalnie w plecy, aż ten odkasłuje wodę i otwiera oczy.
– No widzisz? – cieszy się Patryk.
– Jesteś kretynem – mówię. – Twój brat mógł zginąć, bo ty w tym czasie uprawiałeś seks.
– Przecież nic się nie stało.
– Mogliśmy się utopić oboje. A ty stałeś i się gapiłeś?
– Nie umiem pływać – wyznaje Patryk rozbrajająco.
– Słuchaj. I tak musisz go wziąć do lekarza.
– Po co?
– On może mieć wtórne utopienie. Może umrzeć nawet po wielu godzinach od kąpieli.
– Co ty bredzisz?
– Po prostu woda mogła mu się dostać do płuc. Moja matka jest pielęgniarką i opowiadała mi o takim przypadku.
– Ale ty jesteś mądra! Gdzie ja znajdę taką drugą?
– Zajmij się Jaśkiem. Jest cały siny z zimna. Ja mam zmianę w butiku. A jeszcze muszę się przebrać i wysuszyć włosy.
– Wyjedź ze mną do Warszawy. To duże miasto. Są większe możliwości, lepsze zarobki. Będziecie potrzebowały pieniędzy na adwokatów.
– A co z matką?
– Jak będzie potrzeba, to do nas dojedzie.
– Zastanowię się. Pa! – Biegnę ścieżką w stronę domu.
„Cholera, nie zdążę się przebrać – myślę. – Już powinnam być w robocie…”. Mam nadzieję, że szefowej nie zastanę, gdyż często o tej porze wychodzi załatwiać jakieś sprawy, ale tym razem jest. Obrzuca mnie krytycznym spojrzeniem.
– Jak ty wyglądasz? To eleganckie miejsce. Masz być jego wizytówką! Spójrz na siebie!
– Miałam mały wypadek.
– Wypadek?
– Ratowałam tonącego.
– Nic mnie to nie obchodzi. Masz być u mnie na czas i odpowiednio wyglądać.
– To może się przebiorę na zapleczu?
– A w co?
– Szmat tu nie brakuje. Oczywiście zapłacę.
– Ja ci dam szmat!
– Chciałam powiedzieć kreacji…
– Na żadną cię nie stać…
– Za mało mi pani płaci – mruczę, ale szefowa już mnie nie słyszy, bo wychodzi, trzasnąwszy drzwiami ze złością.
– Zwolni cię jak nic – mówi Żaneta, druga sprzedawczyni w butiku, dziewczyna z włosami ufarbowanymi na wściekle czerwony kolor.
– Phi, też mi zmartwienie. – Wzruszam ramionami. – Wyjeżdżam z moim chłopakiem do Warszawy. Tam znajdę pracę. Lepszą.
– Gdzie? Chyba w Biedrze.
Zdejmuję jakiś obcisły top przybrany cekinami i parskam śmiechem.
– Może to założę? Paryski szyk. To było modne, ale dziesięć lat temu, i to na deptaku w Ciechocinku.
Moją uwagę słyszą klientki wchodzące właśnie do sklepu i patrzą zdziwione.
– Nie wygłupiaj się – syczy Żaneta. – Kierowniczka może ci wystawić taką opinię, że nie znajdziesz już żadnej pracy.
Dalej odstawiam cyrk. Tak już mam, że jak raz zacznę, to nie mogę przestać.
– A może panie coś przymierzą? – rzucam w stronę zdumionych klientek. – U nas to Francja-elegancja… Na przykład to bikini, które teraz trzymam, wyszczupli każdego. Nawet panie. A może jakiś modny żakiecik? Albo kiecka? Zaraz jak się to zakłada? Góra do dołu, czy dół do góry?
– Marta, przestań – prosi Żaneta, ale już za późno, bo szefowa stoi za moimi plecami, marszcząc brwi i zaciskając usta w wąską kreskę.
– Pani Marto, proszę ze mną… Żaneta, obsłuż panie.
Niestety. Nie ma już kogo obsługiwać, bo obie panie właśnie wychodzą, najwyraźniej obrażone.
– Co to miało być? – pyta groźnie szefowa. – Te klientki wyszły, a mogły u nas zrobić zakupy. Co gorsza opowiedzą, co tu się dzieje. To małe miasto.
– Przepraszam – mówię. Jakby uszło ze mnie powietrze. – Mam kłopoty w domu i muszę jakoś odreagować.
– Ale nie u mnie w butiku. Tracę przez ciebie klientki.
– Te dwie stare pudernice i tak by nic nie kupiły. Przyszły tylko powydziwiać. A potem nie można nadążyć ze składaniem ubrań. Wszystko poprzewracają, wszystkiego muszą dotknąć, a nic nie kupią.
– Marta, wyjdź. Zwalniam cię.
– Ale chyba obowiązuje jakiś okres wypowiedzenia?
– To weź sobie urlop. Nie chcę cię już tu dłużej widzieć.
„O rany, zwolniła mnie” – myślę. Mimo wszystko tego się nie spodziewałam. Co powie matka?
Żaneta, wyraźnie poruszona, przybiegła za mną do pokoiku na zapleczu, gdzie zbieram swoje rzeczy.
– Może jeszcze coś się da zrobić? Przeproś ją i powiedz, że się poprawisz.
– I co jeszcze? Może mam uklęknąć? Zrozum, że ja już nie chcę tu pracować, przewracać tych zatęchłych kiecek modnych w zeszłym stuleciu.
– To co będziesz robić? – Żaneta patrzy na mnie z niedowierzaniem.
– A co cię to obchodzi? – Trzaskam z furią drzwiami i wychodzę na ulicę w lipcowy upał.
Jestem wolna! Tylko jakoś dziwnie mnie to nie cieszy. Co mam zrobić z resztą swojego życia?
Co prawda zawsze chciałam stąd wyjechać. Z tej zatęchłej pipidówy na Podlasiu, gdzie po wsiach można jeszcze spotkać szeptuchy odczyniające uroki, a ludzie mówią ze śpiewnym akcentem i gdzie nie ma nawet porządnych dróg, a pekaes jeździ raz na dzień.
Pomyśleć, że to wszystko przez Górecką. To ona mnie tak rozstroiła swoim niespodziewanym pojawieniem się. Czuję nienawiść do tej dziewczyny – dobrze ubranej, pewnej siebie, ustawionej w życiu. Ona ma wszystko, a ja nic. Teraz nawet pracę straciłam.
Wyciągam telefon i dzwonię do Patryka.
– Słuchaj, możemy już jechać do Warszawy. Wywalili mnie z roboty.
– Wow! Bingo!
– Z czego się tak cieszysz?
– Mówiłem ci, że to praca nie dla ciebie.
– No to jak? Wyjeżdżamy?
– Ochłoń trochę. Muszę najpierw załatwić metę u kumpla. To może potrwać jakieś dwa, góra trzy tygodnie.
– Dlaczego tak długo? Nie mam tyle czasu. Muszę szukać pracy.
– Marta, nie mogę teraz rozmawiać. Muszę się zająć Jaśkiem.
Rozczarowana ruszam w kierunku domu, mając nadzieję, że nie zastanę tam matki i nie będę się musiała tłumaczyć z wcześniejszego powrotu. Na razie nie zamierzam mówić, że straciłam pracę. A co, jeśli Patryk się rozmyśli? Będę musiała sama pojechać do większego miasta, bo tu pracy nie znajdę. Jakoś oblatuje mnie strach.
Rośnie we mnie nienawiść do kuzynki – do jej perfekcyjnego makijażu na pewno według ostatnich trendów, niby ekologicznego stroju, supernowoczesnego iPoda, którego niedbałym ruchem wyciąga z torebki delikatnymi paluszkami pociągniętymi hybrydą.
Te chciwe paluszki postanowiły sięgnąć po nasz dom, a raczej po ziemię, na której stoi. Ziemię można spieniężyć, a pieniądze przydadzą się na nowe życie w Oksfordzie.
„Jak to się wymalowała – myślę zjadliwie. – Pieprzone oko na Maroko. Szmata”.
Sama nie wiem dlaczego, wyjmuję telefon z torebki. Po chwili słyszę głosik Julii.
– Słucham.
– Marta po tej stronie.
Chwila wahania.
– Julka, jesteś tam?
– Czego chcesz tym razem? Chyba już sobie wszystko wyjaśniłyśmy?
– Chciałabym się tylko spotkać i porozmawiać. Będę sama.
– Nie wiem. Zastanowię się i oddzwonię do ciebie.
– Porozmawiasz ze mną, i to teraz. – Ruszam w stronę hotelu. Wściekłość buzuje we mnie jak wulkan.
Kiedy już dochodzę do hotelu telefon dzwoni.
– Jak chcesz, to możesz przyjść, ale tylko na chwilę, bo mam mało czasu.
Wjeżdżam windą na trzecie piętro, ale po drodze para ze mnie uchodzi. Co właściwie chcę przez tę wizytę osiągnąć?