Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nowa książka autorki bestsellera Metaboliczne IQ ? twój kod do zdrowia!
Czy zdrowe odżywianie jest drogie?
Dlaczego czytanie składu na etykietach już nie wystarczy?
Jak odróżnić produkty, które służą naszemu zdrowiu, od tych, które nas trują?
Agnieszka Pająk podpowiada, jak kupować produkty spożywcze, by jeść mądrze i zdrowo!
Codziennie na zakupach podejmujemy decyzje dotyczące odżywiania. Każda z nich ma wpływ na nasze zdrowie. Planując zakupy, warto wziąć pod uwagę nie tylko cenę i jakość produktów ? ale też indywidualne potrzeby naszego organizmu.
W książce znajdziesz:
test na poziom tolerancji glutenu gotowe plany posiłków dla każdego z typów metabolicznych przepisy na dania bez glutenu, cukru i nabiału Planuj mądrze, kupuj odpowiedzialnie i odżywiaj się zdrowo!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 230
Redakcja: Klaudia Tyliba
Korekta: Zuzanna Wierus
Projekt graficzny okładki: Lemon Studio
Skład: Robert Kupisz
Projekt graficzny makiety:Studio KARANDASZ
Opracowanie makiety: IMK
Zdjęcie na okładce: Zuza Sadlik
Pozostałe zdjęcia:
iStock: Bill Oxford, vadimguzhva, Jchambers, William_Potter, estherpoon, PamelaJoeMcFarlane, Rawpixel Ltd, corradobarattaphotos, Yuri_Arcurs, Chalffy, PeopleImages, _Runis_, Zakharova_Natalia, Foxys_forest_manufacture, GMVozd, nimis69, Evgeniia, ninitta, Kkolosov, grandriver, Foxys_forest_manufacture, Quanthem, vanillaechoes, Mizina, evgenyatamanenko, Vasyl Dolmatov, Rawpixel Ltd, bhofack2, Foxys_forest_manufacture, PeopleImages, NicolasMcComber, mphillips007, Xsandra, haiith, tataks, Littlewitz, YSedova, Foxys_forest_manufacture, Mizina, marcoventuriniautieri, GeorgeRudy, Koldunov, rcamsjs, DronG, eclipse_images, Bogdanhoda, dkidpix, Rimma_Bondarenko, Lisovskaya, gerenme, pawel.gaul, Magone, sergeyryzhov, PeopleImages, RyanKing999, tataks, Jarvna, SStajic, Pronina Marina, yulkapopkova, HASLOO, RawPixel
Shutterstock: beats1, YaiSirichai, Lazartivan, HandMadePictures, TZIDO SUN, Dmitr1ch, Rostislav_Sedlacek, igorsm8, showcake, Africa Studio, SewvCream, 279photo Studio, Prostock-studio
Jakub Dobek
Redaktor prowadząca: Barbara Jonkisz
Redaktor naczelna: Agnieszka Hetnał
© Copyright by Agnieszka Pająk
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2018
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
pascal@pascal.pl
www.pascal.pl
ISBN 978-83-8103-391-6
Przygotownie eBooka: Jarosław Jabłoński
Dlaczego decyzje, które podejmujemy podczas zakupów spożywczych, są ważne dla przyszłości planety i człowieka? Często wydaje nam się, że jako jednostki nie mamy znaczenia dla świata, że jedna osoba w ogóle nie liczy się w skali globalnej. Jednak za każdym razem, kiedy idziemy do sklepu, wybieramy produkt i umieszczamy go w naszym koszyku, tak naprawdę decydujemy o setkach czynników, które wpłyną nie tylko na nas i na nasze najbliższe otoczenie, ale też do pewnego stopnia na wszystkich ludzi na Ziemi.
Wybierając produkt, decydujemy o tym, co chcemy kupować, a więc wpływamy zarówno na popyt, jak i na podaż. Producent będzie wytwarzał te produkty, które się sprzedają, te, które konsument wybiera najczęściej, nie odwrotnie. Kupując jedzenie, poniekąd decydujemy o jego komponentach, przez co pośrednio wpływamy na sposoby uprawy czy hodowli, warunki, w jakich przebywają pracownicy, klimat, cenę i wiele innych czynników. Sporo tego, prawda?
Każda decyzja podejmowana w sklepowej alejce przekłada się na losy całej planety. To duża odpowiedzialność, z której często nie zdajemy sobie sprawy lub o której nie chcemy myśleć, bo tak jest łatwiej, wygodniej, przyjemniej. Nikt nie chce brać na swoje barki losów świata. Jednak to właśnie konsumenci, za każdym razem, kiedy robią zakupy, decydują o tym, co dostępne będzie w sklepach. Produkty, które nie mają zbytu, są po prostu wycofywane z oferty. Jeśli więc wybieramy śmieciowe jedzenie, nic dziwnego, że jest ono wciąż dostępne. Niska cena takich produktów jest jedynie pozorna. Zapominamy o tym, że często nie są one pożywne, w związku z czym, aby zaspokoić głód, musimy zjeść więcej. Poza tym łatwo się psują i szybko lądują w koszu. Do tego trzeba doliczyć jeszcze koszty wszelkich środków na niestrawność czy inne problemy gastryczne. Później, kiedy już naprawdę potrzebujemy pomocy, dochodzą do tego jeszcze koszty wizyt lekarskich. A na koniec trzeba wziąć jeszcze pod uwagę niszczenie środowiska, które ma miejsce przy masowej produkcji. I nawet jeśli nas to nie obchodzi, a losy środowiska uważamy za nie nasz problem, to, chcąc nie chcąc, wszyscy mieszkamy na Ziemi i jak na razie nie mamy żadnej alternatywy w tym względzie. A więc nawet jeśli losy natury wydają nam się jakimś wyimaginowanym problemem, dalekim od naszego najbliższego otoczenia, to i tak, prędzej czy później, wszyscy odczujemy skutki degradacji środowiska na własnej skórze i we własnym portfelu.
SŁOWEM WSTĘPU
Ogarniają mnie smutek i złość, kiedy myślę o producentach żywności. Tym tematem zajmuję się od dawna; od co najmniej 12 lat obserwuję rynki lokalny, krajowy, europejski i światowy – jako konsument i nie tylko. To, co odkrywam krok po kroku, jest coraz bardziej przerażające. Wiem, że tanie jedzenie nie ma nic wspólnego z jakością, przynajmniej nie w krajach wysoko rozwiniętych i rozwijających się. Widywane czasem na ulicach cuchnące wózki z parówkami w białoszarej bułce odstraszają mnie już samym smrodem. Szczerze mówiąc, nigdy nie widziałam zdrowo wyglądającego człowieka, niezależnie od wieku, który zatapia zęby w glutenowym gniocie wypchanym przemielonymi wymionami i innymi zwierzęcymi odpadami – globalizacja opanowała również zbiorową rzeź, i to na całego.
Ale dlaczego producenci wyrobów (teoretycznie) wysokiej klasy, również sprzedają świństwo, z tym że drogie?
Do niedawna boczek kupowany u zaufanego górala po grillowej obróbce był pyszny i pachnący – wytapiał się z niego tłuszcz i mogliśmy wcinać smaczne mięsne chipsy. Dziś ten sam produkt po ściągnięciu z grilla wygląda jak cuchnąca skamielina pływająca w pomarańczowej mazi, która tak naprawdę powinna mieć konsystencję smalcu. Jeszcze nie sprawdzałam, ale mam poważne wątpliwości, czy na te wątpliwej jakości rarytasy skusiłyby się chociaż zwierzęta.
Głodna chcę przegryźć kabanosa, ale po przyjrzeniu się opakowaniu stwierdzam, że nie będę się szprycować tą ciężkostrawną chemią. Malowane, aromatyzowane, dym wędzarniczy prawie identyczny z naturalnym. Koszmar! Pani w sklepie tłumaczy, że kabanosy ściemnieją, jednak odpowiadam, że na pewno nie te, bo to, czym są pokryte, to farba, a ta może się jedynie utlenić, choć sama nie wiem, jak zachowa się na mięsie po dłuższym czasie.
Nie tak dawno testowałam hotelowego kotleta – wytrzymał w worku sześć tygodni, zanim zaczął pleśnieć…
Najstraszniejsze jest to, że konsument, kupując szynkę czy wędlinę za 40–120 zł, myśli, że kupuje naprawdę zdrowe mięso dla siebie i swoich bliskich, a tymczasem coraz częściej okazuje się, że produkt jest nastrzykiwany, pełen chemii, aromatów czy glutenu. Jedyne, co różni te produkty od taniego syfu, to to, że oszustwa dokonuje się w bardziej elegancki sposób, no i są one sprzedawane w miłych, budzących zaufanie butikach spożywczych (małych sklepach detalicznych specjalizujących się w sprzedawaniu „modnej” żywności).
W samej Unii Europejskiej do produkcji żywności zużywa się 170 tysięcy ton aromatów rocznie! Każda gospodyni domowa wie, że kiedy do ciasta wleje o kroplę aromatu za dużo, będzie ono już niejadalne – a co dopiero przy takich ilościach. Aromaty są wszędzie – od chipsów po produkty dla dzieci, które często produkowane są z koncentratów, a obok warzyw i owoców stały jedynie w hiperdrogich reklamach telewizyjnych.
A co z lodami? Sezon co prawda mamy w wakacje, ale prawdziwi wielbiciele nie odpuszczają przez cały rok. Tylko że w większości przypadków nie jemy już śmietany i owoców, a istny konglomerat chemiczny.
Lista wybranych lodowych „smaków”:
aldehyd C-17 – lodom nadaje smak wiśniowy, ale w przemyśle stosowany jest do produkcji gumy i barwników;piperonal – stosowany w przemyśle perfumeryjnym i jako środek do zwalczania wszy; lodom nadaje smak waniliowy;octan etylu – w lodach ma imitować smak ananasowy, ale używany jest również do czyszczenia skór;aldehyd masłowy – używany jest do produkcji klejów kauczukowych, natomiast lodom nadaje smak orzechowy;octan amylu – lodom nadaje smak bananowy, ale używany jest również jako rozpuszczalnik farb olejnych;octan benzylu – używany jako rozpuszczalnik azotanów; w lodach imituje smak truskawkowy;aldehyd C-18 – używany do produkcji detergentów; nadaje lodom smak czekoladowy.Kiedyś mieliśmy wielkie polowanie i wielkie odżywianie. Człowiek łowił ryby, tropił zwierzynę, szukał owoców i roślin jadalnych. Dziś mamy wielkie żarcie i wielkie problemy. Homo sapiens nadal poluje, z tym że na okazje w sklepach otwartych 24 godziny na dobę, 365 dni w roku, zapominając o tym, że nasze komórki nadal trawią tylko substancje odżywcze, a nie nazwy produktów czy marki.
Współczesny świat charakteryzuje się koncentracją sił i faktów społecznych, które określa się zarówno końcem ery przemysłowej, jak i początkiem nowej ery. Podejmowane są próby zdefiniowania aktualnej sytuacji globalnej – najpopularniejsze określenia to „era zrównoważonego rozwoju” lub „era ekologicznego rozwoju”, a także „rewolucja przetrwania” (sustainability revolution), która powinna prowadzić do przestrzegania granic wzrostu gospodarczego, sformułowanych 30 lat temu w pierwszym raporcie Klubu Rzymskiego (była to prognoza ostrzegawcza, wskazująca na wyczerpywanie się potencjału rozwojowego gospodarki światowej). W związku ze zmianami, które już zaszły na świecie, proponuje się poszukiwanie innowacji, a przede wszystkim podjęcie świadomej akcji promującej pożądane zmiany. Rewolucja przetrwania powinna doprowadzić do zasadniczej zmiany rodzaju ambicji i aspiracji rozwojowych społeczeństw ludzkich.
Rewolucja ta nie może być sterowana: powinna polegać na mobilizacji wielkiego ruchu obywatelskiego w wymiarze ogólnoświatowym. Ruch ten może zmienić model aspiracji społeczeństw. Ruch obywatelski, który mógłby dokonać rewolucji przetrwania, powinien posiadać pięć cech, które byłyby wyróżnikiem nowego społeczeństwa:
wizjonerstwo rozumiane jako zdolność do myślenia długookresowego;sieciowość, oznaczająca dążenie do rozwijania stosunków społecznych na podstawie dynamicznie rozwijającej się globalnej sieci informacyjnej; cecha ta uznawana jest za warunek kluczowy porozumienia i organizowania ruchu obywatelskiego;cecha prawdy, rozumiana jako podstawa realizmu oceny faktów oraz tendencji rozwojowych;powszechna edukacja, bez której nie byłoby możliwe wprowadzenie pozostałych zasad;miłość rozumiana jako norma moralna związana z przyjaznym nastawieniem do innych ludzi, z gotowością do wzajemnego zrozumienia i współdziałania.Jakkolwiek utopijnie brzmiałyby powyższe postulaty, konstrukcja rewolucji przetrwania (ekologicznej) wymaga już dziś dążenia do nasycenia wizji przyszłości wartościami humanistycznymi.
Koncepcja zróżnicowanej konsumpcji jest fundamentalnym elementem ekorozwoju, zwanego inaczej rozwojem zrównoważonym. Odnosi się on do ekonomii politycznej zakładającej jakość życia na poziomie, na jaki pozwala obecny rozwój cywilizacyjny. Dokument ONZ proponuje następującą definicję: „Zrównoważony rozwój Ziemi to rozwój, który zaspokaja podstawowe potrzeby wszystkich ludzi oraz zachowuje, chroni i przywraca zdrowie i integralność ekosystemu Ziemi, bez zagrożenia możliwości zaspokojenia potrzeb przyszłych pokoleń i bez przekraczania długoterminowych granic pojemności ekosystemu Ziemi”.
Zaspokojenie potrzeby klasyfikowane jest jako konsumpcja zrównoważona, lecz jeśli uznamy, że chodzi o wszystkie podstawowe potrzeby, to odpowiadająca im konsumpcja zrównoważona jest równoważna z możliwą do osiągnięcia jakością życia.
Mając na myśli konsumpcję produktów i usług rynkowych, w krajach gospodarczo rozwiniętych dokonały się istotne zmiany w ludzkiej psychice, za sprawą czego powstała nowa ekonomiczna ewangelia konsumpcji, nie tylko w pejoratywnym sensie. W ślad za rozwojem gospodarczym duże grupy społeczne doświadczają tam wzrastającej jakości życia, a więc, obok wzrostu poziomu konsumpcji materialnej, także lepszej ochrony ludzkiego zdrowia, łatwiejszego dostępu do wykształcenia i dóbr kultury, bezpieczeństwa publicznego, pewniejszego zatrudnienia, rosnącej aktywności obywatelskiej i sprawiedliwości społecznej. Te składowe jakości życia z jednej strony są produktami rozwoju gospodarczego, z drugiej zaś jego warunkiem. Bez wysokiej jakości życia konsumentów wysiłki promocyjne firm trafiałyby w próżnię. Każdy rozwój gospodarczy, a więc i ekorozwój, zasadza się na poprawie jakości życia, nawet jeśli określimy jego cel jako „zaspokajanie potrzeb wszystkich ludzi”. Można chyba przyjąć, że zrównoważony poziom konsumpcji to taki, gdy konsumujemy dobra materialne i usługi w stopniu wystarczającym, by zaspokajać podstawowe potrzeby i osiągać wyższą jakość życia, minimalizując zużycie zasobów naturalnych i materiałów szkodliwych dla środowiska powstających na wszystkich etapach produkcji, a jednocześnie nie ograniczając praw następnych pokoleń do takiej konsumpcji1.
1 Kramer J., Konsumpcja – ewolucja ról i znaczeń [w:] „Konsumpcja i rozwój”, nr 1, Instytut Badań Rynku, Konsumpcji i Koniunktur, Warszawa 2011, s. 5–15.
Czym jest konsumpcjonizm? Definiuje się go jako postawę charakteryzującą się nadmiernym przywiązaniem do zdobywania dóbr materialnych, bez zważania na społeczne, ekologiczne i indywidualne koszty. To pogląd uznający konsumpcję za najwyższą wartość, główny wyznacznik poziomu jakości życia. Idea konsumpcjonizmu zasadza się na hedonistycznej przyjemności czerpanej z nabywania, gromadzenia i zużywania dóbr, czyli najwyższej i jedynej wartości.
Czy nasza planeta wytrzyma nadmierną konsumpcję?
Kiedyś jedyną dostępną energią była energia słoneczna. Dziś w ciągu roku zużywamy równowartość energii, której Słońce dostarczałoby nam przez 100 lat. Nieodłącznym elementem naszego życia stała się ropa. Możemy ją znaleźć w płytach CD, plastikowych reklamówkach, lekach, komputerach, ubraniach, kosmetykach, telefonach, a pośrednio nawet w jedzeniu. Każda spożyta przez nas kaloria to 80 kalorii ropy przetworzonej na nawożenie upraw, opakowanie produktów, ich chłodzenie i transport. Rozsądek nakazywałby szukać innych rozwiązań i korzystać z odnawialnych źródeł energii. Obecnie spalamy 10 milionów baryłek ropy dziennie i szacuje się, że za 40 lat jej zasoby zostaną wyczerpane.
Powszechnie znany koncern petrochemiczny dziennie wydobywa w Nigerii ropę o wartości 13 miliardów funtów, co w przeliczeniu daje 1,5 miliarda funtów na godzinę i 400 funtów na sekundę – w kraju, w którym większość mieszkańców musi przetrwać za 1 dolara dziennie. W ramach dbania o lokalną społeczność koncern petrochemiczny obiecał mieszkańcom ośrodek zdrowia, którego budowa jednak nigdy nie została ukończona, oraz przekazywanie 13% dochodów na potrzeby miejscowej ludności. W kraju nie ma elektryczności, szkół, dostępu do wody. Ryby zatruwa ropa z rafinerii i platform wiertniczych, a więc, by były one zdatne do spożycia, mieszkańcy obmywają je w proszku do prania. Ponieważ najważniejszy jest zysk, a eksport byłby zbyt drogi, firma wypuszcza gazy do atmosfery. Również budowa infrastruktury, która dostarczałaby ropę mieszkańcom Nigerii, jest nieopłacalna. W efekcie koncern petrochemiczny emituje do atmosfery 70 milionów ton dwutlenku węgla rocznie, niejako gwarantując lokalnej ludności raka, astmę i choroby skóry.
Przemysł naftowy nami rządzi. Od 50 lat możemy korzystać z alternatywnych źródeł energii, a jednak tego nie robimy. Wojny o zasoby naturalne toczyły się od zawsze. Ziemia pełna jest ciał tych, którzy posiadali zwierzęta, wodę, kamienie, żyzną glebę, przyprawy. Zwłaszcza jeden kontynent – Afryka – okazał się pełny takich obiektów pożądania, czyli zasobów naturalnych: miedzi, bawełny, złota, kości słoniowej, drewna, diamentów i ludzi. Niewolnicy byli doskonałym źródłem taniej energii, dopóki nie odkryto innego, mniej kłopotliwego, czyli właśnie ropy.
Liczba ludności Ziemi ciągle się zwiększa, a żądza posiadania rośnie wraz z nią. Przez tysiąclecia zostawialiśmy świat lepszym, niż go zastaliśmy: koło, rządy prawa, penicylina – to był postęp. Obecnie nieograniczony konsumpcjonizm wiedzie do upadku cywilizacji. Wymagamy od planety coraz więcej i więcej. Współcześni młodzi ludzie dzięki telewizji wiedzą o świecie więcej niż ich przodkowie, korzystają też z większej liczby urządzeń, ale czy to sprawia, że są szczęśliwsi?
Narciarstwo na pustyni, oświetlanie pustych biurowców, ogrzewanie powietrza – energia jest marnotrawiona na każdym kroku. Chińczycy co cztery dni otwierają nową elektrownię. Energii potrzebują, żeby za nędzne grosze produkować tandetne plastikowe zabawki pakowane w plastikowe torby. Następnie my, konsumenci, cuchnącymi samochodami jedziemy po nie do hipermarketów, gdzie wrzucamy je do plastikowych reklamówek. Dwa dni później zabawka się psuje i wraca na chińskie wysypisko śmieci, gdzie będzie zalegać przez jakieś 50 tysięcy lat. Zyski ze sprzedaży butelkowanej wody w USA to 42 miliony dolarów każdego dnia. Jest ona 10 tysięcy razy droższa niż woda z kranu. Ziemniaki jadą z północnej Francji do południowych Włoch po to, żeby po przerobieniu na purée wrócić z powrotem do Francji. To samo dzieje się z mlekiem, które jedzie z kraju A do kraju B po to, by po przetworzeniu na jogurt wrócić znowu do kraju A. Czy te działania, poza zyskami koncernów, mają jakikolwiek sens? Czy są konieczne?
Wiele idei próbowało zawładnąć światem: komunizm, faszyzm, różne religie, scjentologia, demokracja, ale wygrał konsumpcjonizm. Codziennie jesteśmy bombardowani ok. 3 tysiącami reklam. Wmawiają nam, że będziemy szczęśliwsi i piękniejsi, jeśli kupimy dane produkty, usiłują rozpalić w nas żądzę ich posiadania. Najwcześniej pod wpływem reklamy znaleźli się Amerykanie. Przeciętny Amerykanin zużywa dziś 2 razy więcej energii niż Europejczyk, 9 razy więcej niż Chińczyk, 15 razy więcej niż mieszkaniec Indii i 50 razy więcej niż mieszkaniec Afryki.
Gdyby wszyscy na Ziemi konsumowali tyle co Europejczycy i Japończycy razem wzięci, potrzebowalibyśmy dwóch dodatkowych planet, żeby zaspokoić zapotrzebowanie na surowce. Gdyby dorównali Amerykanom, Australijczykom i Kanadyjczykom, potrzebne byłyby cztery dodatkowe planety. A jeśli do 2040 roku, kiedy będzie nas już 9 miliardów, nadal będziemy konsumować w tym tempie, potrzebnych będzie aż sześć dodatkowych planet, aby udźwignąć ten ciężar.
Celem kapitalizmu jest nieustanny wzrost, jednak nie da się go osiągnąć na planecie o ograniczonych zasobach. Obecny system gospodarczy jest zabójczy zarówno dla Ziemi, jak i dla jej mieszkańców. Po czterech stuleciach kapitalizmu 1% ludzkości zagarnął dla siebie 40% bogactw, najuboższej połowie ludzi zostawiając zaledwie 1%. Gospodarka się rozwija – kiedy biznes się kręci, ludzie mają więcej pieniędzy i pojawia się konsumpcjonizm. Pod osłoną cichego porozumienia ignorujemy zmiany klimatyczne. Jednak kiedy jedyną miarą wartości staje się bogactwo materialne, logiczną konsekwencją jest niszczenie planety.
Rozsądnie byłoby znaleźć złoty środek pomiędzy powrotem do epoki kamienia łupanego a dalszą ekspansją wszechobecnej, nieograniczonej konsumpcji. Mówi się o tym, że jakość naszego życia się podnosi, że się ono znacznie wydłużyło. Ale czy tak jest naprawdę?
Zamiast spożywać normalne pokarmy większość konsumentów, nieświadoma nowych, wysokowydajnych metod produkcji żywności, spożywa chłam nafaszerowany substancjami chemicznymi, toksycznymi dla człowieka i środowiska. Analizując informacje o wydłużonej długości naszego życia, musimy wziąć pod uwagę epidemie chorób cywilizacyjnych i to, że przy życiu jesteśmy podtrzymywani farmakologicznie, a nasze ciała są tak pełne chemii, że po śmierci nawet się już normalnie nie rozkładają. Wątpliwym jest to, aby jakość naszego życia faktycznie się polepszała. Rozwój technologii i produkcja masowa gnają naprzód, my jednak – w mojej opinii – jako ludzie cofamy się. Przestajemy myśleć samodzielnie, czytać książki, które rozwijają wyobraźnię. Stajemy się niewolnikami wirtualnego świata i nowinek technologicznych, bez których często nie potrafimy funkcjonować, jak np. GPS – ile osób wciąż potrafi dotrzeć do celu, wykorzystując jedynie zmysł orientacji, intuicję i mowę?
„Ludzie znają dziś cenę wszystkiego, nie znając wartości niczego”.
„Gdy człowiek jest szczęśliwy, żyje w harmonii z samym sobą i swoim otoczeniem”.
Oscar Wilde
Społeczeństwo nie mogłoby oczywiście funkcjonować bez pewnego poziomu konsumpcji. Jednak konsumpcjonizm umiejscawia się w samym centrum gospodarki, a wszystko przedstawiane jest nam tak, aby przekonać nas, byśmy konsumowali jeszcze więcej. Bilbordy, gazety, magazyny, telewizja dzień za dniem bombardują nas reklamami. Może nam się wydawać, że każda firma sprzedaje inny produkt, inną markę, inny lifestyle, ale tak naprawdę wszystkie one sprzedają nam jedną wspólną ideę, mówiącą o tym, że im więcej konsumujemy, tym lepsze staje się nasze życie. Konsumpcjonizm niepostrzeżenie stał się podstawowym sposobem spędzania wolnego czasu, ideologią, której dajemy się uwieść, ale też ideologią bardzo zwodniczą, taką, przez którą stajemy się generacją zakupoholików. Średni poziom konsumpcji pomnożony przez blisko siedem miliardów ludzi równać się może katastrofie. Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jaka jest faktyczna cena produktów, które kupujemy, i choć idiotyczne może się wydawać łączenie importu jabłek z Nowej Zelandii z destrukcją naszej planety, to jednak każdy najdrobniejszy akt konsumpcji jest bezpośrednio powiązany z poważnymi konsekwencjami. Nasza zwiększająca się populacja, która konsumuje ciągle więcej i więcej, jest zależna od ekosystemu, ten zaś jest bliski upadku. Poziom gazów uwalnianych do atmosfery jest wyższy niż kiedykolwiek przez ostatnie 650 tysięcy lat, lodowce topnieją, poziom mórz się podnosi. I nie ma już sensu rozważać tego, czy rzeczywiście się tak dzieje. Należałoby raczej zająć się tym, jaki wpływ zmiany te będą miały na nasze życie – nikt bowiem nie jest w stanie uniknąć konsekwencji. Jak znaleźliśmy się w tej pułapce?
Otóż w dobie rewolucji przemysłowej produkowane dobra stawały się coraz tańsze, a przez to powszechnie dostępne dla coraz większej liczby osób. Lepsze życie czekało tuż za rogiem. Zrewolucjonizowany został również proces zakupów. Nastąpiła transformacja, która proces kupowania uczyniła sposobem na spędzanie wolnego czasu i wypoczynek. Sklepy oferowały swoim klientom świat marzeń pełen luksusowych dóbr materialnych, stały się kościołami dla nowych wyznawców. Krajem, w którym konsumpcja stała się sposobem na życie, były Stany Zjednoczone. Na początku XX wieku USA miały najwyższy wskaźnik bogactwa na osobę, co otwierało nowe rynki zbytu. Przedsiębiorcy i biznesmeni zdali sobie sprawę z tego, że mogą budować swoje fortuny, produkując i sprzedając dobra luksusowe w cenach akceptowalnych dla amerykańskiej klasy robotniczej. Możliwość i zdolność konsumpcji stały się nieodzownymi elementami amerykańskiego snu. Od tej pory konsumpcjonizm obrał zupełnie nowy kierunek rozwoju. Zaczął stymulować ludzkie pragnienia i nimi manipulować, nakręcając marzenia i kreując zazdrość. Wtedy też tak naprawdę narodził się przemysł reklamowy, a umiejętności kuszenia i uwodzenia stały się tak ważne jak dostarczanie informacji.
Wielki biznes i agencje reklamowe odwoływały się do psychologii. Edward Bernays – znany jako ojciec public relations – był zafascynowany odkryciami Freuda i innych psychiatrów. Wierzył, że zrozumiawszy, co motywuje ludzi, można wpływać na ich zachowania bez ich wiedzy i sprawiać, by kupowali jeszcze więcej. Uważał, iż na każdym etapie życia wpływa na nas niewielka grupa ludzi. Zrozumienie mentalnych procesów mas jest drogą do kontrolowania publicznego umysłu. Reklama zaczęła pracować nad tym, jak wpływać na naszą podświadomość. Nieważne stało się to, co produkt rzeczywiście miał robić, jakie miał mieć działanie, lecz to, jaką obietnicę składał swoim odbiorcom, jakie samopoczucie miał im zapewnić. Od tej pory konsumpcjonizm umiejscowił się głęboko w naszych głowach, wykorzystując nasze najskrytsze uczucia, emocje, a nawet nasze osobowości. Zostaliśmy więc wytresowani do pożądania.
W latach 60. i 70. protestowano przeciwko kapitalizmowi i pojawiały się pierwsze wzmianki o niszczeniu środowiska, jednak ostrzeżenia te uznano globalnie za relatywną cenę, którą trzeba zapłacić za konsumpcję. W latach 80. hippisów zastąpili yuppies, a poziom bogactwa był mierzony według tego, ile zarobiliśmy i ile kupiliśmy. Według dzisiejszej ekonomii za normalne zachowanie uważa się bycie na zakupach.
Nawet akty terroryzmu dokonywane w USA i na całym świecie nie były w stanie stanąć pomiędzy ludźmi a ich przekonaniem o spełnianiu się amerykańskiego snu. Ironią jest, że największym zagrożeniem dla Stanów Zjednoczonych i reszty świata nie jest wcale terroryzm, ale konsumpcjonizm sam w sobie.
Politycy nie wiedzą, jak ugryźć problem nadmiernego konsumpcjonizmu. Istniałyby jednak praktyczne rozwiązania, pod warunkiem że mielibyśmy odwagę wcielić je w życie właśnie teraz. Minęło prawie 250 lat, odkąd filozof Adam Smith powiedział, iż przekonanie o bogactwie jest nie tylko dobre dla jednostki, ale też dla całego społeczeństwa. Wszyscy jesteśmy beneficjentami tej olbrzymiej transformacji, która nastąpiła na globie, i wszyscy jesteśmy rozdarci przez wybory dotyczące tego, co jeść, co kupować, jak żyć – oczywiście pod warunkiem, że nas na nie stać.
Globalizacja oznacza, że hamburger, którego kupujemy w Chinach, będzie smakował dokładnie tak samo jak ten, którego kupimy w USA. Konsumpcjonizm stał się światowym językiem, który rozumie każdy. Od początku XXI wieku 2 miliardy ludzi mogą się cieszyć żywnością dla masowych konsumentów. Z którejkolwiek strony by na to spojrzeć, jest to niesamowite osiągnięcie – nie można zaprzeczyć, że to oznaka postępu. Niestety nie do końca zdajemy sobie sprawę z tego, jaką cenę za owe udogodnienia przyjdzie nam zapłacić. Góry śmieci, których codziennie się pozbywamy, nieustannie rosną. Sama tylko Wielka Brytania produkuje w ciągu roku 100 milionów ton odpadów. Co roku wyrzucamy 1,5 miliarda komputerów z czego 99% jest w pełni sprawnych. Średnio co 18 miesięcy kupujemy nowy telefon komórkowy, porzucając tym samym 90 milionów starych, ale sprawnych urządzeń na wysypiskach śmieci. A do tego dorzucamy jeszcze 3 miliony wyrzucanych co roku lodówek. Z każdym rokiem kupujemy więcej produktów, więcej rzeczy, o których potrzebie posiadania jesteśmy przekonani, zużywając tym samym więcej energii i produkując więcej odpadów.
Coraz więcej krajów na świecie wpada w sidła nadmiernej konsumpcji. Chińska gospodarka przez ostatnie 15 lat wzrastała średnio o 10% rocznie. Rezultatem była istna eksplozja konsumpcji. Obecnie 250 milionów ludzi – czyli dokładnie tyle, ile wynosi cała populacja USA – cieszy się w Chinach nowym, „bogatym” stylem życia. W zachodnim świecie konsumpcjonizm rozwijał się przez przeszło dwa stulecia, w Chinach – niespełna dekadę! Z jednej strony jest to wspaniała wiadomość dla kraju, który przez wieki cierpiał z powodu biedy, jednak odbije się to na innych obszarach życia mieszkańców tego kraju. Chiny planują budowanie 10 nowych portów lotniczych i 35 elektrowni węglowych każdego roku przez najbliższe 5 lat. Codziennie na chińskich ulicach pojawia się tysiąc nowych samochodów – obecnie w Chinach jest więcej pojazdów niż w całych Stanach Zjednoczonych, co oznacza zużycie ropy na poziomie dużo wyższym niż jej wydobycie przez Państwo Środka.
Niemożliwością jest praktyczne przeniesienie amerykańskiego snu do każdego zakątka świata – jest to po prostu niewykonalne. Trzeba pamiętać, że przez konsumpcjonizm cierpi nie tylko planeta, ale również człowiek. Ogromne koncerny robią wszystko, by zadowolić klienta i coraz bardziej obniżają ceny. W rezultacie cierpią kraje, w których zlokalizowana jest największa część produkcji. Badania wykazują, że kiedy osiągniemy pewien poziom dochodów, nasz poziom szczęścia ma niewiele wspólnego z oszczędnościami zgromadzonymi w banku. Szczęście nie jest kwestią absolutnego bogactwa, ale bogactwa relatywnego – w stosunku do sąsiadów, kolegów z pracy, osób publicznych. Nie można żyć pod ciągłą presją posiadania i kupowania coraz większej liczby rzeczy, bo stres, który jest wynikiem tej presji, doprowadza nas do wyniszczenia. Większość z nas chce czuć się pewnie, bezpiecznie, przynależeć do społeczności, czuć się dobrze ze swoim prawdziwym „ja”, a nie tylko ze swoim zewnętrznym wizerunkiem. Jednak potrzeby te nie mogą być zaspokojone przez konsumpcjonizm. Ludzie kierujący się w życiu jedynie takimi celami jak bogactwo, pieniądze czy posiadanie, odczuwają szczęście w o wiele mniejszym stopniu niż osoby, które dążą do dobrych relacji z innymi, zadowolenia z pracy i prawdziwej jakości życia. Ponieważ nie możemy zupełnie odejść od obecnego sposobu funkcjonowania, rozwiązaniem jest sprawienie, aby konsumpcjonizm pracował dla nas, dla innych ludzi i dla planety w dobry sposób – można go ukierunkować na nowo i właśnie to powinniśmy zrobić. Możemy sprawić, aby nasze życie było bardziej znaczące, konsumować w sposób odpowiedzialny. Istnieją już technologie oraz wiedza, które pozwalają na to, by nasza konsumpcja stała się bardziej przyjazna dla środowiska, jednak problemem pozostaje przekonanie ludzi do korzystania nich. Powstają projekty, które mają na celu pokazanie, że np. ekologiczna konstrukcja budynków może nie tylko reprezentować dobrą jakość życia, ale też być opłacalna. Musimy jednak brać pod uwagę całokształt naszego sposobu funkcjonowania.
Pomoc przychodzi z najmniej spodziewanego źródła – międzynarodowe organizacje zaczynają inwestować część swoich środków w reanimację środowiska. Należy pamiętać, że odpowiedzialność powinna być podzielona – my, jako konsumenci danego produktu, również nie jesteśmy bez winy. Potencjał tkwi w poważnych, przełomowych zmianach technologicznych. Dzisiejsza ekonomia jest wciąż skandalicznie niewydajna, ponieważ pochłania ogromne ilości wody, energii i różnego rodzaju materiałów. Natomiast technologie, których potrzebujemy, już istnieją – przy dużych nakładach inwestycyjnych mogą stać się tańsze i powszechniejsze.
Dzisiaj celem niemal każdego rządu jest zmaksymalizowanie wzrostu gospodarczego danego kraju. Najprostszym sposobem na rozwój ekonomii jest przekonanie ludzi, by konsumowali i wydawali więcej, co z kolei budzi w człowieku obsesyjną chęć nieustannego konsumowania, które ma sprawić, że nasze życie stanie się lepsze – i tak pętla się zamyka. Paradoksalnie nasze życie może stać się lepsze tylko wtedy, gdy zdołamy ograniczyć konsumpcję do rozsądnych granic. Powinniśmy przesunąć środek ciężkości z ciągłego wzrostu gospodarczego na samopoczucie, jakość życia, społeczną spójność, koncentrując się na umocnieniu ludzkiego poczucia wspólnoty, odpowiedzialności zbiorowej czy na promowaniu zdrowego balansu pomiędzy pracą zawodową a życiem prywatnym. Osobiste spełnienie i dobre samopoczucie powinny zająć miejsce przed pieniędzmi i interesami. To wizja kompletnie innego świata stworzonego przez kombinację innego rodzaju polityki i innego rodzaju konsumpcjonizmu – świata opartego na zasadzie lepszego życia za sprawą mniejszej konsumpcji. Tylko w ten sposób możemy rozwiązać ogólnoświatowy socjalny i środowiskowy kryzys.
Chęć bycia zdrowym i sprawnym w wieku dojrzałym i na starość ma bezpośredni wpływ na podejmowane przez nas każdego dnia decyzje – zaczynając od wyboru szczoteczki i pasty do zębów, poprzez wybory żywieniowe, aż po preferowaną aktywność fizyczną, odpowiednie kosmetyki, strój, a nawet łóżko, w którym zazwyczaj kończymy dzień. Wymagamy coraz więcej od produktów, które konsumujemy, i choć coraz więcej z nas jest świadomymi konsumentami zainteresowanymi składem, pochodzeniem, działaniem produktów, po które sięgamy, a także ich wpływem na ludzki organizm i zdrowie, to świadomość społeczeństw w tym względzie jest wciąż bardzo niska – mamy do czynienie zaledwie z zalążkiem rewolucji, która nadchodzi.
O wielu usługach czy produktach, które mogą poprawić jakość naszego życia i stan zdrowia, ludzie po prostu jeszcze nie słyszeli, a nawet jeśli takie informacje do nich dotarły, nie wiedzą, jak wykorzystać je dla korzyści zdrowotnych czy dla poprawienia jakości życia, co można by osiągnąć dzięki możliwościom, jakie daje branża wellness, zarówno w życiu prywatnym, jak i w aspekcie finansowym (jako źródło zarobków). Przemysł zdrowotny jest na tyle specyficzny, że daje olbrzymie możliwości każdemu, kto chce poprawić swoje życie. Dzięki niemu możemy nie tylko polepszyć swoją sytuację materialną, ale przede wszystkim zapewnić sobie wiele pozytywnych wrażeń – w aspekcie zdrowia duchowego i mentalnego oraz sprawności fizycznej.
Kiedyś zmiany, aby faktycznie zaistnieć i się utrwalić, potrzebowały średnio stu lat. We współczesnym świecie zachodzą one w ciągu dekady, czasem nawet w ciągu zaledwie kilku lat. Paul Zane Pilzer, światowej sławy ekonomista, przedsiębiorca, multimilioner, profesor i autor bestsellerów, szacuje, że w najbliższej dekadzie trylion dolarów dochodu amerykańska gospodarka zawdzięczać będzie przemysłowi wellness, który zapewni ludziom produkty i usługi sprawiające, że ci będą czuć się zdrowiej i wyglądać lepiej, a także takie, które spowolnią proces starzenia się lub będą zapobiegać chorobom. W przemyśle zdrowotnym szacuje się sprzedaż na poziomie 300 bilionów dolarów i 300% wzrostu rocznie.
Grupa społeczna określona mianem baby boomers to obecni pięćdziesięcio-, sześćdziesięciolatkowie osiągający maksimum swoich dochodów, co daje im większą siłę nabywczą. Ich priorytety to zachowanie witalności i zdrowia, powstrzymywanie starzenia się, korzystanie z szeroko rozumianej branży wellness. Skłonni są wydać znaczną część swoich dochodów, aby pozostać w jak najlepszej kondycji fizycznej i psychicznej.
Kluczem do sukcesu w nowej branży jest edukowanie konsumenta na temat oferowanych przez nią produktów i usług, a przede wszystkim na temat jego (nowych) potrzeb. Nie mówimy tutaj jednak o kreowaniu potrzeb nieistniejących, ale o uświadamianiu mu, że we współczesnym świecie, kiedy ekosystem jest intensywnie niszczony, a pożywienie coraz bardziej plastikowe, branża wellness daje mu możliwość prowadzenia szczęśliwego, zdrowego i aktywnego życia mimo utrudnionych warunków egzystencji.
O tym, że nadchodzi ogólnoświatowa rewolucja wellness, mówią nam statystyki i współczesne trendy. Zdrowie i wellness uważane są za megatrendy, a główne obszary ich zainteresowania to:
odżywianie,zarządzanie wagą,zdrowe starzenie się.Główne przyczyny wzrostu znaczenia wyżej wymienionych trendów to m.in.:
wygoda w aspekcie odżywiania (ważniejsza od jakości),chroniczny brak czasu,wysoki poziom stresu,żywność uboga w składniki odżywcze.Wszystkie te czynniki razem wzięte tworzą pewny przepis na katastrofę.
Okazuje się, że głównym powodem epidemii otyłości i chorób cywilizacyjnych na świecie (głównie w krajach wysoko rozwiniętych i rozwijających się) nie jest wcale biologia, ale ekonomia. „Niewiarygodnie potężne siły ekonomiczne uniemożliwiają ludziom przejmowanie kontroli nad własnym zdrowiem i wręcz zachęcają ich do zwiększania wagi ciała – są to siły tak potężne, że nie da się ich powstrzymać inaczej jak tylko rewolucją”2.
2 P.Z. Pilzer, „Network magazyn” 2006, nr 9(3), s. 31.
Kluczem do przejęcia kontroli nad własnym zdrowiem jest oczywiście świadomość. W pierwszej kolejności trzeba zrozumieć, jak funkcjonują w Stanach Zjednoczonych3 warta bilion dolarów branża spożywcza i warta 1,5 biliona dolarów branża medyczna, które razem stanowią jedną czwartą całej gospodarki tego kraju.
3 W USA zjawiska te są najbardziej znaczące, zaś amerykańskie trendy są zazwyczaj naśladowane przez inne kraje, stąd Stany Zjednoczone traktowane są tu jako prekursor rozwoju branży spożywczej.
We współczesnym świecie dyskryminacja rasowa i płciowa zostały zepchnięte na drugi plan, a ich miejsce zajęła dyskryminacja z powodu wyglądu, czyli ze względu na wagę, kondycję fizyczną i stan zdrowia. Większość osób z nadwagą czy otyłością zajmuje dziś, zupełnie odwrotnie niż bywało w przeszłości, najniższe szczeble na drabinie ekonomicznej. Szczupłość, niegdyś kojarzona z biedą, dziś stała się synonimem bogactwa, sukcesu, wysokiego standardu życia. Szokujące jest to, że mimo najlepszej koniunktury gospodarczej w dziejach ludzkości oraz dostępu do wiedzy i specjalistów wskaźniki otyłości i nadwagi w USA wzrosły aż o 10% w ciągu zaledwie pięciu lat, a liczba osób z nadwagą prawie się podwoiła od lat 70. Dwieście lat temu o możliwościach człowieka decydowały pochodzenie i nazwisko, dziś o jego szansach stanowi wygląd.
Osoby otyłe mają utrudnione relacje społeczne oraz ograniczone możliwości zawodowe, nie tylko ze względu na dyskryminację, ale po prostu ze względu na limitowane możliwości fizyczne organizmu. Wbrew pozorom osoby szczupłe również borykają się z wieloma dolegliwościami zdrowotnymi, choć nie zawsze są tego świadome. W końcu przemysł farmaceutyczny nieustannie przekonuje nas o tym, że ogólny ból, chroniczne zmęczenie, zespół metaboliczny i inne pozornie niegroźne dolegliwości stały się już nieodłącznymi elementami naszej egzystencji, którą jednak mogą nam uprzyjemnić dziesiątki tabletek dostępnych bez recepty.
Prawda nie leży jednak ani po stronie przemysłu farmaceutycznego, ani zaprzyjaźnionego z nim przemysłu spożywczego, który powoli przekształca się z producenta żywności w konglomerat chemiczny. Należałoby powiedzieć, że za większością z tych schorzeń i dolegliwości cywilizacyjnych stoją przede wszystkim zabójcza dieta plus oczywiście nowy, „lepszy” tryb życia. Koncerny spożywcze warunkują konsumentów od ich najmłodszych lat tak, aby w wieku dorosłym wiedzieli już dokładnie, który produkt czy usługę należy wybrać.
„Tysiące firm z dwóch olbrzymich branż amerykańskiej gospodarki – spożywczej i medycznej – rządzi się uniwersalnymi prawami ekonomii, które prowadzą je do współdziałania tak zgodnego, jakby uczestniczyły w wielkim, niegodziwym spisku”4. W latach 1996–2000 proporcjonalnie do rosnącej w zastraszającym tempie liczby osób otyłych i z nadwagą rosły również koszty produktów i usług medycznych. W czasie, kiedy liczba otyłych Amerykanów sięgnęła 77 milionów, a tych z nadwagą 184 milionów, koszty w „przemyśle choroby” wzrosły z 1 do 1,5 miliarda dolarów. Wszystkie te liczby są wypadkowymi braku informacji, zasobów oraz chęci do ochrony własnego zdrowia. Jednak pozostały odsetek Amerykanów, czyli osoby mieszczące się w uznawanej normie wagowej (39% populacji kraju), stanowi zalążek nowej rewolucji w sektorze zdrowia i w stylu życia5.
4 P.Z. Pilzer, „Network magazyn” 2006, nr 9(3), s. 44.
5 P.Z. Pilzer, Zrób fortunę na zdrowym stylu życia, tłum. G. Łuczkiewicz, Konstancin-Jeziorna 2005, s. 380.
Codex Alimentarius, czyli Kodeks żywnościowy, to zbiór międzynarodowych norm, praktyk, zaleceń i zasad odnoszących się do żywności. Ten wspólny program został stworzony w latach 60. XX wieku przez takie organizacje WHO (Światowa Organizacja Zdrowia) i FAO (Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa). Powołano nawet specjalną Komisję ds. Kodeksu Żywnościowego, która ma m.in.:
chronić zdrowie i interesy konsumentów;zapewniać uczciwe działania w międzynarodowym handlu żywnością;promować współpracę pomiędzy wszystkimi rządowymi i pozarządowymi organizacjami zajmującymi się tworzeniem norm żywnościowych;określać priorytety prac komisji, inicjować powstawanie projektów nowych norm i kierować ich przygotowaniem przy pomocy właściwych organizacji;zatwierdzać nowo opracowane normy i publikować je w kodeksie jako obowiązujące regionalnie lub globalnie;zmieniać dotychczas opublikowane normy po ich weryfikacji w świetle postępującego rozwoju nauki i techniki.Obecnie do organizacji, oprócz WHO i FAO, należy 180 państw z całego świata oraz Wspólnota Europejska. W opracowywaniu dokumentów do kodeksu, oprócz państw członkowskich, mogą brać udział także inne kraje zainteresowane normami żywnościowymi, które występują wówczas na zasadach określonych dla obserwatorów, podobną rolę mogą przyjąć także różne międzynarodowe organizacje rządowe i pozarządowe. Wszyscy mają prawo zgłaszać uwagi na każdym etapie tworzenia danej normy, z wyjątkiem ustaleń końcowych. Statutowymi celami kodeksu są ułatwianie handlu międzynarodowego i ochrona konsumentów. Jednakże co do tego, czy kodeks naprawdę chroni konsumentów, są spore wątpliwości. Pojawiają się głosy określające go mianem politycznego ekwiwalentu współczesnych dokumentacji toksykologicznych, jako że zatwierdza on i promuje w handlu żywnością m.in. pestycydy, naświetlanie, biotechnologię czy syntetyczne odpowiedniki substancji leczniczych i odżywczych.
Większość ludzi żyje w całkowitej nieświadomości co do praw, jakimi rządzi się rynek żywnościowy, dlatego też nie są oni w stanie kontrolować własnego zdrowia nawet w tym zakresie. Najpierw należałoby zrozumieć działania branży spożywczej, wartej w samym tylko USA 1 bilion dolarów, oraz branży medycznej wartej 1,5 biliona dolarów, które to wspólnie (jak już wspomniałam) stanowią czwartą część gospodarki Stanów Zjednoczonych.
Współczesna medycyna traktuje bóle głowy, zaburzenia trawienia, bóle kończyn, organów, chroniczne zmęczenie czy reumatyzm jako stan normalny bądź też elementy nieuniknionego procesu starzenia się, nie mówiąc publicznie o tym, że wszystkie te tak powszechne w dzisiejszych czasach schorzenia, łącznie z epidemią chorobliwej otyłości, są bezpośrednim skutkiem współczesnej diety promowanej prze koncerny spożywcze, które często są również udziałowcami koncernów farmaceutycznych – i tu błędne koło się zamyka. Jeden gigant napędza drugiego, nie myśląc o długofalowych konsekwencjach swoich działań dla ludzkości czy dla planety, wyznaczając sobie za główny cel wzrost zysków i ekspansję na kolejne rynki. Przemysł spożywczy – o niewyobrażalnych dla przeciętnego człowieka rozmiarach – chce, abyśmy jedli coraz więcej żywności możliwie najgorszej jakości. Firmy produkujące półprodukty, gotowe posiłki, słodycze, przekąski zatrudniają rzesze specjalistów odpowiedzialnych za stworzenie produktu, który dzięki wnikliwym analizom psychologicznym społeczeństwa oraz badaniom demograficznym będzie odpowiadał na najskrytsze pragnienia klientów już (najczęściej) z marką związanych. A to dlatego, że łatwiej sprawić, aby stały klient zjadł np. cztery paczki chipsów niż przekonać nową osobę do ich zakupu, jeżeli ta nigdy nie próbowała danego produktu. Przemysł spożywczy dąży do sprzedaży jak największej ilości wysokoprzetworzonych produktów, co oczywiście przełoży się wprost proporcjonalnie na wzrost sprzedaży leków. Zgodnie z tzw. równaniem marketingowym chipsa ziemniaczanego za 90% sprzedaży odpowiada 10% klientów. W przypadku produktów wysokoprzetworzonych te 10%, czyli najbardziej cenną dla firmy grupę docelową, z reguły stanowią osoby z nadwagą o niskich dochodach, ponieważ to one zjadają średnio dwa razy więcej od przeciętnego konsumenta.
Czy certyfikaty naprawdę są gwarancją jakości? Używane na opakowaniach określenia typu: organiczne, bio, ze wsi, prosto od rolnika, ściółkowe, zdrowe itp., często są jedynie chwytami marketingowymi stosowanymi przez producentów w celu zwiększenia sprzedaży i nakłonienia bardziej świadomego konsumenta do zakupu danego produktu poprzez przekonanie go, że skoro płaci więcej, to może oczekiwać wyższej jakości produktu.
Według praw unijnych nawet w ekożywności dopuszcza się 5% substancji dodatkowych. „Zdrowi” producenci mają do wyboru 48 sztucznych barwników, wzmacniaczy smaku i zapachu. Dla porównania tzw. producenci konwencjonalni mają prawo korzystać aż z 316 dodatków do żywności!
Nie wszystko też, co faktycznie jest eko, jest jako eko oznaczone. Istnieje wiele gospodarstw rolnych, w których uprawia się rośliny w sposób naturalny, zaś zwierzęta karmione są paszami naturalnymi, co oznacza, że mleko, sery, jaja i mięso są zdrowe dla konsumenta. Nie wszystko złoto, co się świeci, i nie wszystko, co oznaczone jako zdrowe, jest zdrowe…
Na pewno przynajmniej raz podczas zakupów widzieliście na produkcie okrągły znaczek, najczęściej w kolorze niebieskim, choć bywa też czerwony, otoczony gwiazdkami, które mogą sugerować związek z Unią Europejską. I faktycznie tak jest. W rzeczywistości mamy do czynienia z trzema rodzajami stosowanych w UE oznaczeń dotyczących pochodzenia i sposobu powstawania produktów, które mają gwarantować ich jakość i zachowanie tradycyjnych metod ich wytwarzania. Europejska polityka rolna przekłada się na politykę jakości, co jest wynikiem coraz większej świadomości konsumentów, ich coraz wyższych wymagań dotyczących spożywanych produktów oraz rosnącej chęci poznania historii kupowanego produktu. Prawa unijne dotyczące wspomnianych znaków mają za zadanie obejmować ochroną drobnych producentów i ich produkty, które często są ściśle związane z tradycją, klimatem i miejscem ich wytwarzania.
Oznaczenia te mają za zadanie wyróżnić dwie grupy produktów:
produkty regionalne znanego pochodzenia – dotyczą ich oznaczenia Chroniona Nazwa Pochodzenia oraz Chronione Oznaczenie Geograficzne,produkty tradycyjne – dotyczy ich oznaczenie Gwarantowana Tradycyjna Specjalność.Są to europejskie znaki przyznawane produktom regionalnym wyjątkowej jakości, których nazwa nawiązuje do miejsca ich wytwarzania i podkreśla ich związek z daną lokalizacją.
Oznaczenia ChNP i ChOG mogą zostać nadane produktom rolnym przeznaczonym do spożywania przez ludzi (płody ziemi, produkty pochodzące z hodowli i rybołówstwa oraz produkty pierwszego przetworzenia pozostające w związku z tymi produktami) lub środkom spożywczym (m.in. piwo, chleb, ciasto, ciastka, wyroby cukiernicze, inne wyroby piekarnicze, makarony).
Zachodzi jednak między nimi jedna zasadnicza różnica. W przypadku oznaczenia ChNP wszystkie surowce niezbędne do wytworzenia produktu pochodzą z danego obszaru geograficznego, odbywa się na nim również cały proces jego produkcji. Z kolei znak ChOG świadczy o tym, że na obszarze, do którego odnosi się nazwa produktu, przebiega co najmniej jeden z etapów jego powstawania.
Ten europejski znak jakości przyznaje się produktom o tradycyjnej nazwie, która określa ich specyficzne cechy lub jest dla nich tradycyjnie stosowana. Produkt GTS musi być wytwarzany z tradycyjnych surowców według tradycyjnej, przekazywanej z pokolenia na pokolenie receptury lub tradycyjnymi metodami.
Oznaczenie GTS może może zostać nadane produktom rolnym przeznaczonym do spożycia przez ludzi (płody ziemi, produkty pochodzące z hodowli, rybołówstwa oraz produkty pierwszego przetworzenia będące w związku z tymi produktami) oraz środkom spożywczym (takim jak piwo, napoje z ekstraktów roślinnych, czekolada, chleb, ciasto, ciastka, wyroby cukiernicze, makarony), a także gotowym daniom.
Skrót „bio” pochodzi od słowa „biologiczne”. „Bio” oznacza, że produkt jest ekologiczny lub pochodzenia organicznego – dotyczy to zarówno produktów spożywczych, jak i składników, które wykorzystywane są np. do produkcji kosmetyków. Co się za tym kryje?
Podstawą produkcji i uprawy roślin ekologicznych jest wyeliminowanie nawozów chemicznych i środków ochrony roślin; w zamian stosuje się środki organiczne użyźniające glebę. Rośliny takie powinny być uprawiane daleko od dróg, szlaków komunikacyjnych oraz zakładów produkcyjnych. Ponadto każde gospodarstwo powinno zachować co najmniej dwuletni okres przejściowy przed rozpoczęciem ekologicznej uprawy roślin.
Wymogi hodowli zwierząt są podobne. Obowiązujące zasady to m.in. żywienie paszami pochodzącymi z upraw ekologicznych, zapewnienie stałego dostępu do naturalnych pastwisk i przestrzeni oraz zakaz stosowania wszelkiego rodzaju stymulatorów i hormonów – dotyczy to zarówno surowców genetycznie modyfikowanych, jak i środków konserwujących czy syntetycznych barwników i polepszaczy. Wymagane są również odpowiednie warunki hodowli i traktowania zwierząt oraz ich humanitarny ubój.
Według prawa unijnego producent ma prawo nazwać swój produkt eko, jeżeli w co najmniej 95% został on wyprodukowany metodami naturalnymi. Uprawy rolne powinny być oddalone zarówno od dróg, jak i od terenów skażonych, gdyż gleba musi być czysta. Obowiązuje również zasada płodozmianu, co oznacza, że dla zachowania wartości gleby na danym obszarze nie można uprawiać wciąż tego samego. Uprawiane rośliny można nawozić jedynie naturalnie, czyli używając kompostu lub obornika. Nie ma mowy o opryskach pestycydami, herbicydami lub fungicydami.
Zwierzęta nie mogą być karmione paszą przemysłową. Nie wolno podawać im również antybiotyków ani hormonów wzrostu.
Producent, który chce opatrzyć swoje wyroby znakami bio lub eko, musi ubiegać się o certyfikat u jednej z dziesięciu jednostek certyfikujących, nad którymi kontrolę sprawuje Główny Inspektor Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych. Zanim certyfikat zostanie przyznany, reprezentanci takiej jednostki przyjeżdżają, aby upewnić się, że zachowano wymagane standardy uprawy lub hodowli. Jeśli wszystko jest zgodne z normami, wydają certyfikat; potem dany obiekt kontrolowany jest raz w roku.
Angielskie słowo organic oznacza „organiczny”. Używane jest ono głównie w krajach anglojęzycznych w odniesieniu do produktów pochodzących z rolnictwa ekologicznego i dla określenia żywności ekologicznej, jednak zasadniczo oznacza to samo co bio. Prawo unijne rygorystycznie stanowi, iż nazwy takie jak „ekologiczny”, „organiczny”, „bio” są sformułowaniami zastrzeżonymi i mogą być używane tylko w odniesieniu do produktów spełniających wymogi określone w regulacjach wspólnotowych. Należy uważać na określenia takie jak „naturalne” lub „zdrowa żywność”, które nie są kontrolowane przez żadne instytucje ani nie mają związku z rolnictwem ekologicznym.
Określenie fair trade dosłownie należy rozumieć jako „sprawiedliwy handel”. Jest to certyfikat przyznawany przez organizację Fairtrade International, oznaczający, że produkt został wytworzony przez organizacje (producenta – najczęściej spółdzielnię produkcyjną lub przedsiębiorstwo, głównie w krajach rozwijających się – oraz nabywcę – głównie przedsiębiorstwa lub stowarzyszenia, będące partnerami producentów w krajach rozwiniętych), które w produkcji i handlu spełniły poniższe warunki:
bezpośredni handel: produkt jest kupowany przez dystrybutorów należących do systemu Fairtrade (zrzeszonych w krajowych bądź międzynarodowych strukturach) bezpośrednio od producenta;uczciwa cena: produkt jest kupowany za cenę minimalną ustaloną przez Fairtrade lub wyższą, jeśli ceny rynkowe są od niej wyższe;długoterminowe zobowiązania: nabywca nawiązuje długoterminową relację handlową z producentem;dostęp do kredytu: producenci mogą żądać od nabywców kredytu lub przedpłaty do wysokości 60% ceny zakupu;demokratyczna i transparentna organizacja: producenci założyli demokratycznie i jawnie zarządzane spółdzielnie lub pozwalają pracownikom organizować się i negocjować z pracodawcą;ochrona środowiska: uprawy prowadzone są w sposób zrównoważony i z poszanowaniem środowiska, a jeśli produkty mają również certyfikat ekologiczny, płacone są dodatkowe bonusy;rozwój lokalnych społeczności: do gwarantowanej przez Fairtrade ceny minimalnej producentom wypłacana jest premia na cele społeczne;uiszczenie opłat udziału w systemie: opłata musi być uregulowana przez wszystkich jego członków, zarówno przez producentów, jak i nabywców.Wielu z nas kupuje koszerne produkty takie, jak: słodycze, soki, wyroby mleczne, alkohole czy orzeszki ziemne. Najczęściej pochodzą one z fabryk międzynarodowych koncernów lub z niewielkich lokalnych wytwórni. W większości przypadków kupujemy je nieświadomie, gdyż koszerność produktów najczęściej łączymy z religią, a nie z ich jakością.
W Polsce moda na produkty koszerne dopiero raczkuje, tymczasem na Zachodzie – zwłaszcza w USA – znak koszerności konsumenci traktują jako wiarygodny znak jakości, plasując go dużo wyżej niż eko lub produkt naturalny. W północno-wschodniej części Stanów Zjednoczonych taki certyfikat ma niż połowa produktów na półkach sklepowych, a cała gałąź przemysłu związana z koszernymi produktami spożywczymi warta jest tam ok. 7 miliardów dolarów rocznie.
Głównymi konsumentami produktów koszernych w USA są muzułmanie, wegetarianie, weganie, adwentyści dnia siódmego, osoby cierpiące na różne alergie, a także ci, którzy uważają, że żywność ta jest zdrowa, sprawdzona i wolna od niepotrzebnych substancji chemicznych. Żydzi stanowią w tej grupie zaledwie 20–30% kupujących.
Skąd przekonanie, że te produkty są zdrowe? Otóż normy zakazujące używania w nich związków chemicznych i wszelkich substancji polepszających smak czy wygląd i przedłużających trwałość są tak restrykcyjne, iż jest prawie pewne, że w krajach wysoko rozwiniętych jest to najzdrowsza żywność. Przykładowo w jedzeniu certyfikowanym jako koszerne nie mogą znajdować się substancje dodatkowe oznaczone jako E. Zakazane są m.in. czerwony barwnik E120, czyli koszenila, wytwarzana z roztartych na proszek meksykańskich robaczków czerwców kaktusowych, oraz E542, czyli fosforan wapnia uzyskiwany z kości zwierząt. Na czarnej liście dodatków znajdują się też: żelatyna, emulgatory i stabilizatory pochodzące z tkanek zwierzęcych. Wszystkie te substancje są dopuszczone do spożycia przez Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA), jednak trudno uznać je za zdrowe i niezbędne dla naszego funkcjonowania. Nawet podczas zwykłego procesu rafinacji cukru wykorzystuje się wiele substancji chemicznych.
Nazwa „koszerny” wywodzi się z języka hebrajskiego i w dosłownym tłumaczeniu oznacza „właściwy”. Pojęcie to odnosi się do reguł obowiązujących w prawie żydowskim i dotyczy leków, napojów oraz żywności. Określa sposób produkcji oraz konsumowania danego produktu.
Zgodnie z prawami judaizmu, tzw. halachą, dopuszcza się do spożycia mięso zwierząt mających rozszczepione kopyto i przeżuwających, stworzeń wodnych mających płetwy i łuski, niektórych gatunków szarańczy i ptaków. Zakazane jest spożywanie nerwu kulszowego. Dopuszczalne jest spożywanie mleka i jaj pochodzących od zwierząt, których mięso jest koszerne, ponadto miodu i innych produktów (nabiału, wody, warzyw). Owoce powinny pochodzić z drzew mających co najmniej trzy lata.