Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Isa jest córką niczyją, którą pod opiekę wzięła potomkini legendarnego boga gromów Thora. Dziewczyna przechodzi surowy trening pod okiem walkirii i zostaje strażniczką Świętego Sadu. Jej zadaniem jest pilnowanie, by nikt niepowołany nie tknął jabłek nieśmiertelności.
Gdy odwieczni przeciwnicy Asgardu łączą siły, wioska Isy, a także Sad zostają doszczętnie zniszczone, a ona wzięta do niewoli. Wówczas staje twarzą w twarz z dowódcą lodowych gigantów: Fenrirem. Strażniczka wie, że jedynym sposobem na powstrzymanie zmierzchu bogów jest zabicie go. Jednak z czasem przekonuje się, że prawdy, których jej uczono, nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 478
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Ann DoveRedakcja: Anna Drabowicz-WiśniakKorekta: Joanna BorekSkład i łamanie tekstu: Anna GołąbProjekt i opracowanie graficzne okładki:Anna GołąbOprawa graficzna rozdziałów: Paulina Szadkowska(IG:@tulgeyart)Grafika wektorowa: Freepic.comIG: @ann_dove_authorWydawnictwo SmokISBN: 978-83-972709-0-9Kraków, 2024All rights reserved.Wszelkie prawa zastrzeżone.Książka, ani żadna jej część, nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody autorki.
Dla wszystkich, którzy pogrążają się w mroku – byście znaleźli swoją iskierkę nadziei
Ostrzeżenia o zawartości treści:Książka kierowana jest do dojrzałego czytelnika (sugerowany wiek to 16+), gdyż zawiera sceny agresji oraz zbliżeń, mogące wywoływać dyskomfort i niepokój. Porusza tematy zniewolenia oraz przemocy fizycznej i seksualnej.
Szanowny Czytelniku,Witaj w magicznym świecie Níu Ríki! Książka, którą masz przed sobą, jest pierwszą częścią sagi Zmierzch bogów, stąd zalecone jest czytanie serii w odpowiedniej kolejności.Świat przedstawiony rządzi się prawami podobnymi do tego, który można spotkać w Czystokrwistym. Zapoznanie się z tym tytułem nie jest niezbędne, by rozpocząć czytanie Córki słońca i księżyca – zachęcam jednak do tego, gdyż znajdziesz w niej wyjaśnienia dotyczące niektórych zasad magicznych obowiązujących również w świecie Níu Ríki.Możesz spodziewać się licznych nawiązań do mitów nordyckich, jednak pragnę zwrócić Twą uwagę na fakt, że jest to książka fantasy i pozwoliłam sobie niektóre z nich zniekształcić lub zmienić. Przykładem może być Dziewięć Światów – według mitologii nordyckiej zawierają one następujące krainy: Asgard – krainę bogów Azów, Alfheim – świat elfów, Nidavellir – dom krasnoludów, Midgard – siedzibę ludzi, Jötunheim – dom lodowych gigantów, Vanaheim – świat bogów Wanów, Niflheim – krainę wiecznej mgły, Muspelheim – krainę ognia, Helheim – królestwo bogini Hel, piekło.W tej książce Midgard jest potraktowany jako kompletnie odrębna jednostka, a dziewiątym światem w uniwersum Zmierzchu bogów jest Himnaríki – kraina niebios, którą zamieszkuje bogini słońca Sunna. Rozmieszczenie krain również znacznie odbiega od wersji mitologicznej.Szczególnie ostrzegam wyznawców Ásatrú – wizja bogów przedstawiona w tej książce może znacznie odbiegać od powszechnie przyjętych wierzeń, a moim celem nie jest obrażenie niczyich uczuć religijnych.Historia ta jest wytworem mojej wyobraźni i wszelkie podobieństwa do prawdziwych zdarzeń i osób są przypadkowe i niezamierzone.Bez zbędnego przeciągania, zapraszam Cię w podróż po Dziewięciu Światach!
PROLOG Nie bała się płomieni. Ogień był igraszką. To dym sprawiał, że z jej oczu płynęły łzy, że nie mogła zaczerpnąć tchu.Chciało jej się śmiać.Sam ją wezwał. Sam prosił o jej pomoc. I tak jej się teraz odpłacał? Przez przywiązanie jej do drewnianego pala na stosie, przebicie włóczniami i podpalenie? Mogła powrócić do życia, ale już nie miała w sobie dość siły. Jej pokłady, zdawałoby się, niewyczerpanej radości i nadziei nagle wyparowały w zetknięciu ze światem bogów wojny.Nie powinna była tu przybywać.Nie powinna była zdradzać mu sekretów przyszłości.Jednak nie umiała odmawiać, gdy ktoś prosił. Nigdy nie chciała wierzyć, że ktokolwiek może mieć złe intencje. A jednak powinna była wiedzieć, że oglądanie przyszłości sprowadzi na nią kłopoty. To, co ma się dopiero wydarzyć, powinno zawsze pozostać tajemnicą.A teraz umierała. Skoro ona musiała odejść, należało zapewnić w świecie równowagę.Otworzyła usta i krzyknęła, zanim zagłuszył ją trzask płonącego drewna:– Zapowiadam koniec waszego świata! Nastanie wieczna zima: mróz pochwyci wszystko w swe bezlitosne szpony, a śnieg zasypie pagórki. Ziemia zadrży w swych posadach i granice światów zostaną strzaskane. Wygłodniały wilk pożre słońce, a niebo zasłoni całun nocy i nikt nie ujrzy światła gwiazd.Nastanie zmierzch bogów.Nastanie czas ciemności, czas chaosu, czas panowania Śmierci, która przybędzie na okręcie z kości, włosów i paznokci. W tym okresie bezprawia ojciec powstanie przeciwko swemu synowi i pośle go na śmierć, a matka wydrze serce swej córce. Wnuk zwróci się przeciwko dziadkowi. Drzewo Życia spłynie krwią niewinnych. Na południu demon wychynie z serca ziemi i siać będzie spustoszenie ogniem, póki nie zostanie zgładzony – wielka jednak będzie cena tego zwycięstwa.Ziemia nie wyda plonów, póki się to wszystko nie dokona.Niebiosa skruszą się, a z ich firmamentu spadać będą odłamki, miażdżąc wszystko na swojej drodze.To wszystko dziać się będzie, aż pojawi się nowa gwiazda w mroku: Dziecko, które powstanie w Midgardzie i połączy krew Dziewięciu Światów. Nazywać ją będą Niosącą Życie. Ona przywróci światło, ona zaprowadzi pokój i równowagę, gdy weźmie w ramiona Śmierć i ukoi jej odwieczny smutek. Wówczas z odłamków starego świata wyłoni się nowy. Ziemia odetchnie i wyda plony, gaje i lasy zaroją się od zwierzyny i nastanie czas obfitości i szczęścia.
ISA
Nerwowe pukanie do drzwi wyrywa mnie z zamyślenia. Za oknami jest całkiem ciemno, a księżyc świeci wysoko na niebie. Moja warta niedawno dobiegła końca i jedyne, o czym marzę, to wypicie naparu z ziół i położenie się do łóżka, a nie zdążyłam nawet zdjąć butów. Marszczę brwi, zastanawiając się, kto ma czelność nachodzić ludzi o tak nieludzkiej porze. To pewnie jakiś pijany awanturnik, który – jak większość przejezdnych – będzie usiłował zdobyć moje względy, żeby wyłudzić jabłko nieśmiertelności z sadu, którego strzegę.
Ta święta misja została mi powierzona lata temu – musiałam przejść serię ciężkich treningów pod wnikliwym okiem walkirii, wraz z innymi kadetkami. Nie wszystkie dostąpiły zaszczytu, by pełnić funkcję strażniczek, które mają wstęp do Świętego Sadu – większość z nich została tarczowniczkami, które mają nas wspierać w odpieraniu ewentualnych ataków. Poza nami tylko dwie boginie mają wstęp do Świętego Sadu: Idunn – bogini nieśmiertelności i Freja – bogini urodzaju oraz płodności. Faktem jest, że dawno nas już nie odwiedzały…
Przez chwilę rozważam zignorowanie przybysza, ale pukanie zamienia się w walenie do drzwi. Krzywię się mimowolnie i zerkam ukradkiem do drugiej izby. Na szczęście moja opiekunka wciąż smacznie śpi. Przynajmniej na razie… Jednak jeśli ten narwaniec za drzwiami się nie uspokoi, to niechybnie zaraz doświadczę jej gniewu na własnej skórze. Nie ulega żadnej wątpliwości, że wolę użerać się z tym nachalnym zalotnikiem, niż tłumaczyć się przybranej babce, dlaczego pozwoliłam, żeby ktoś ją obudził. Babunia potrafi być przerażająca.
Otwieram drzwi tak gwałtownym ruchem, że przybysz zatacza się do środka – z uniesioną pięścią, która prawie zderza się z moim nosem. W mgnieniu oka chwytam jego zwiniętą dłoń i odsuwam od swojej twarzy.
Nie ma to, jak dobry początek znajomości… Kotłuje się we mnie złość wywołana zmęczeniem i mam ochotę warknąć na przybysza, ale powstrzymuję się w ostatniej chwili, bo moim oczom ukazuje się przystojny, rosły wojownik o ognistokasztanowych włosach i szlachetnych rysach twarzy. Jego skórzana zbroja i broń u pasa szybko pozwalają mi go zidentyfikować jako jednego z asgardzkich żołnierzy.
Bogom niech będą dzięki! –Cieszę się w duchu, bo zdaję sobie sprawę z tego, że on nie przyszedł tu po to, żeby mnie uwieść.
– Czym mogę służyć? – pytam, uśmiechając się słodko i udając, że jego pięść przed chwilą wcale o mało nie rozkwasiła mi nosa. Staram się jednocześnie zignorować intensywność, z jaką jego przenikliwe złote oczy przesuwają się po mojej twarzy – a konkretnie po bliznach.
Moje kości policzkowe są przecięte podwójnymi szramami, a gdy zostałam uświęcona jako strażniczka Świętego Sadu, na czole wyryto mi trójkątny znak runiczny. Runa dodaje niezłomności, natomiast pozostałe blizny mają zniechęcić potencjalnych fałszywych zalotników. Jak dotąd zabieg ten świetnie się sprawdza, bo mężczyźni są wzrokowcami. Nie spotkałam ani jednego, który zdołałby skupić się na mojej twarzy dłużej niż kilka uderzeń serca.
Wojownik mruga szybko kilka razy i potrząsa głową, jakby wyrwano go właśnie ze snu. Albo raczej koszmaru – pewnie nigdy nie widział tak szpetnej twarzy, jak moja. Czuję ukłucie złości, ale udaje mi się opanować swoją mimikę. Unoszę pytająco brew.
– Powiedziano mi, że mieszka tutaj strażniczka Świętego Sadu – wypala bez żadnego przywitania czy się przedstawienia. Krzyżuję ramiona, a oczy żołnierza na moment skupiają się na mojej klatce piersiowej. Jestem już przyzwyczajona do tego, że samce zwykle mówią do moich piersi, unikając patrzenia mi w twarz. Jednak mężczyzna zaskakuje mnie, bo jego wzrok na powrót skupia się na moim spojrzeniu.
– Dobrze ci powiedziano. W czym mogę pomóc?
Wojownik prostuje się i przemawia tak gromkim głosem, że obudziłby zmarłego:
– Jestem tu z rozkazu generała Agnarra Geirröðssona. Przysłano mnie, by…
Natychmiast zakrywam mu dłonią usta. Jestem tak blisko, że czuję zapach jego ubrań przesiąkniętych szałwią i dymem.
– Ciszej! – syczę – albo zaraz na własnej skórze doświadczymy gniewu córki Thora!
Jego oczy rozszerzają się na moje słowa, a usta wyginają w uśmiechu, muskając moją skórę. Natychmiast cofam rękę i odsuwam się, zaskoczona dziwnym dreszczem, który przebiega mi wzdłuż kręgosłupa. Cóż, prawda jest taka, że jedyny fizyczny kontakt, jaki mam z przedstawicielami płci przeciwnej to podczas walki, jak na dziewiczą strażniczkę przystało. Znalezienie się tak blisko mężczyzny – do tego dosyć atrakcyjnego – wywołuje u mnie niepożądane reakcje.
– To nieco niegrzeczne, wiesz? Przebyłem długą drogę, żeby cię znaleźć, a ty nawet nie zaproponowałaś mi kubka wody – mówi z udawanym oburzeniem. Zdradzają go jednak uniesione kąciki ust.
– Jeśli chcesz zostać rażony piorunem, to zapraszam do środka! – odpowiadam z przekąsem i uchylam drzwi. Nie jestem w nastroju do reagowania na głupie zaczepki. Jeśli ten żołnierz myślał, że uraczę go miodem pitnym i serem, to grubo się pomylił. Nie dość, że przyszedł tu w środku nocy, to nie był łaskaw się przedstawić. Jakim prawem twierdzi, że to mnie brakuje manier?!
Wojownik przygląda mi się przez dłuższą chwilę, jakby próbując ocenić, czy żartuję, czy nie. Ostatecznie jednak kręci głową, a ja po wyjściu na zewnątrz ostrożnie zamykam drzwi za sobą.
– Zatem słucham, jak mogę wspomóc naszą armię?
– Generał potrzebuje kamieni mocy.
Słyszałam w karczmie pogłoski, że wojska lodowych gigantów zbliżyły się niebezpiecznie blisko wulkanu Brand. Jeśli udałoby im się przekroczyć tamten teren, kierując w stronę Gór Mglistych, to nasza wioska Rúgur znalazłaby się w potrzasku. Dlatego wiem, że nie mam wyboru i muszę spełnić oczekiwania generała.
– Ile?
– Ile tylko zdołasz nasycić mocą w ciągu tygodnia.
– Będę potrzebowała czasu, aby pozyskać minerały – odpowiadam, ale wojownik odczepia od pasa skórzaną sakwę i podaje mi ją. Zaglądam do środka i moim oczom ukazują się kolorowe, połyskujące klejnoty.
– To znacznie przyspieszy cały proces, dziękuję. – Kiwam głową i wyjmuję z sakwy błękitny topaz. Do wytworzenia kamienia mocy potrzebne są szlachetne lub półszlachetne minerały. W tych częściach Vanaheimu dosyć o nie ciężko – nasza kraina to rolny kraj wiecznego lata, nie pozyskuje się tutaj w zasadzie żadnych minerałów.
– Jak myślisz, ile z nich zdołasz nasycić magią?
– Zrobię co będę mogła, żeby wszystkie te klejnoty wróciły do was jako kamienie mocy. – Staram się uśmiechnąć, choć czuję się mocno skrępowana przez to, że żołnierz patrzy na mnie niczym sroka w gnat. Wiem, że moje blizny wywołują chorobliwą ciekawość, ale zapewne widział gorsze rzeczy na wojnie, dlaczego więc tak mi się przygląda?
– Thrud Thorsdottir naprawdę tutaj z tobą mieszka…?
A więc o to chodzi. Z ust wyrywa mi się rozbawione parsknięcie, ale szybko się opanowuję.
– A co, spodziewałeś się pałacu ze złoconymi dachami?
Usta żołnierza rozciągają się w uśmiechu, ukazując jego białe, równe zęby… oraz kły.
Asgardczyk… – Uświadamiam sobie, że mężczyzna stojący przede mną to nie byle szeregowy wojownik o mieszanym pochodzeniu.
– Czyli pogłoski o tym, że nie wybaczyła ojcu śmierci swego ukochanego, są prawdziwe.
Smutna historia Thrud i Alvina jest znana w całym Asgardzie, a może nawet poza nim. Rzekomo zaręczyli się pod nieobecność boga piorunów. Gdy jej ojciec powrócił do domu, chciał załatwić sprawę dyplomatycznie – jego córka nie wybaczyłaby mu, gdyby zamordował jej ukochanego. Dlatego też Thor wciągnął krasnoluda w rozmowę, upewniając się, że Alvin znajdzie się w zasięgu światła słonecznego, które jest zabójcze dla jego gatunku. Nie tknął Alvina, ale i tak spowodował jego śmierć.
Zaciskam usta w wąską kreskę, nie mając zamiaru odpowiadać.
Widzę, że mężczyzna walczy ze sobą, ewidentnie chcąc zadać mi kolejne pytanie. Ostatecznie jednak kiwa głową, życzy mi dobrej nocy i znika. Wzdycham ciężko, zdając sobie sprawę, że muszę niezwłocznie zacząć pracę nad kamieniami mocy. Do tego jednak potrzebuję być w pełni sił, dlatego zrzucam skórzane elementy zbroi, brudne ubrania i wskakuję do łóżka. Kiedy zaciskam powieki, śnię o ceremonii uświęcenia. Słyszę krzyki swoich sióstr broni, kiedy kamienie mocy są zatapiane w ich kościach. Tłumię własny krzyk, kiedy ostrze rozcina moje policzki. Otwieram oczy i napotykam zielone spojrzenie nieznajomego.
Zrywam się z posłania zlana potem.
ISA
Siedzę na ziemi ze skrzyżowanymi nogami. Jedna z moich dłoni dotyka gruntu, w drugiej zaś spoczywa kamień. Wyszarpuję z podłoża moc, sięgając w jego głębsze warstwy, a następnie przelewam ją przez swoje ciało do klejnotu, aż ten zacznie wibrować. To sygnał, że jest pełny i należy przestać – w przeciwnym razie rozprysnąłby się w drobny mak. To ostatni z nich. Kręci mi się w głowie i czuję, jak mój własny kamień mocy – oliwin osadzony w kościach mojego obojczyka – pulsuje boleśnie niczym drugie serce.
Przed ceremonią uświęcenia każda z kadetek musiała z zawiązanymi oczami wybrać swój kamień mocy. Liczyłam na przyspieszający regenerację kwarc biały, albo zwiększający siłę witalną jaspis, tymczasem moja dłoń zatrzymała się nad zielonym kamieniem. Pamiętam, jak bardzo rozczarowana się poczułam. Teraz jednak doceniam moc swego oliwinu, który zapewnia mi szczególną więź z naturą.
Zerkam z zadowoleniem na stosik klejnotów, które udało mi się nasycić mocą, i duma rozpiera mi serce. Może i nie jestem najlepsza we wspinaczce jak Maya, może nie rzucam nożami tak dobrze, jak Ingrid ani nie jestem tak dobra w walce na miecze, jak Frida, czy w zapasach jak Hilda, ale jeśli chodzi o czerpanie mocy z ziemi, to jestem w tym świetna.
Jego zapach dociera do mnie, nim usłyszę jego kroki – szałwia i dym. Pozwalam sobie na chwilę odpoczynku i wstaję, dopiero kiedy znajduje się blisko. Nagły zawrót głowy powoduje, że niemal się przewracam. Silne ramiona otaczają moją talię, chroniąc mnie przed upadkiem. Oho, chyba jednak się przeforsowałam… Kiedy mijają mdłości, a czarne ćmy przestają przesłaniać mi obraz, orientuję się, że opieram się o twardą klatkę piersiową wojownika. Policzki zaczynają mnie piec i usiłuję się odsunąć – nigdy w życiu nie znajdowałam się w męskich ramionach i ten stan rzeczy zdecydowanie wywołuje u mnie zbyt wiele niechcianych emocji.
– Już dobrze? – Jego brwi są ściągnięte, a w oczach maluje się troska. Dziwne. Nasze wcześniejsze spotkanie nie należało do przyjemnych.
– Tak. – Znowu próbuję się wyswobodzić, ale równie dobrze mogłabym usiłować zerwać żelazny łańcuch. – Możesz mnie puścić… – Staram się nadać mojemu głosowi władczy ton, ale zamiast tego ledwo szepczę te słowa.
– Nie ma mowy, bo znowu mi tu zemdlejesz. – Szczerzy do mnie zęby, a ja mam ochotę mu przyłożyć. Nie jestem jakąś tam mdlejącą panienką, tylko zwyczajnie się zmęczyłam.
– Wcale nie zemdlałam! – Gromię go wzrokiem.
– Ale mało brakowało. Muszę przyznać, że to całkiem miłe widzieć, że tak na ciebie działam.
Jestem o krok od wybicia mu zębów. Choć w sumie byłoby trochę szkoda, bo ma całkiem ładne uzębienie. Przypominam sobie, kim jest i zamiast tego biorę głęboki wdech, i próbuję się uspokoić, skupiając się na otaczających mnie cząsteczkach powietrza. Na szczęście potrafię czerpać nie tylko z ziemi, ale zasadniczo z każdego otaczającego mnie żywiołu. Słabość powoli opuszcza moje ciało i czuję się niczym gąbka, która wchłania wodę, podwajając objętość. Znowu mogę odetchnąć pełną piersią.
– Przykro mi łamać twe serce, ale przyczyna mojej chwilowej słabości jest całkiem inna – mówię, posyłając mu kwaśny uśmiech. Bezczelny typ wybucha śmiechem, po czym bez pytania bierze mnie na ręce. Jestem w tak wielkim szoku, że nie mogę nic z siebie wydusić. Zaciskam dłoń na ostatnim kamieniu mocy, który stworzyłam, próbując uspokoić swój urywany oddech i serce, które chyba postanowiło wyrwać mi się z piersi. Tyle było z uspokajania się…
– Moja babcia nas ukatrupi, jeśli to zobaczy! – Wiję się w jego ramionach, usiłując się oswobodzić, ale średnio mi to idzie. Złość na samą siebie, że tak łatwo daję się omamić jakiemuś samcowi, pali mnie w żołądku jak czysty spirytus. Jednocześnie przez moje ciało przepływają przyjemne fale ciepła.
Niech go szlag! Gdyby nie był tym, kim jest, to już dawno by ode mnie oberwał…!
Na moje szczęście – a może nieszczęście – Thrud nie ma w mizernej chacie, którą nazywamy domem. Wojownik stawia mnie na nogi dopiero po przekroczeniu progu, wciąż jednak jedno z jego ramion otacza moją talię, jakby się bał, że zaraz się przewrócę.
– Jeśli mnie nie puścisz, to wrócisz do obozu z pustymi rękami – grożę, a mężczyzna natychmiast unosi dłonie w obronnym geście. Prycham i przegarniam z rozdrażnieniem swoje ciemne loki, po czym podchodzę do osadzonego w skale ołtarzyka. Przestawiam kolejno figurki reprezentujące panteon naszych bogów, a potem kościane paciorki, na których wyryte są runy. Przypominam sobie, w jakiej kolejności należy je ułożyć – jeśli się pomylę, to pole siłowe uderzy we mnie i pozbawi mnie świadomości. Potem wyciągam swój sztylet i nakłuwam nim kciuk. Przykładam go do skały i czekam. Kamień powoli mięknie, zamieniając się w szarą papkę, w którą zagłębiam dłoń i wydobywam z niej puzderko, w którym schowałam większość kamieni mocy, a następnie odpinam od pasa sakiewkę z tymi najnowszymi. Wręczam je wszystkie żołnierzowi i widzę, jak jego usta rozwierają się, ujawniając konsternację. Powodem jest to, że kamieni mocy jest trzy razy więcej, niż mi zostawił. Cóż mogę powiedzieć, lubię wyzwania.
– Skąd ich tyle wzięłaś? I jakim cudem udało ci się nasączyć je mocą w tak krótkim czasie?!
– Ludzie z tej wioski są bardzo hojni, a kiedy usłyszeli, że zagrażają nam lodowi giganci, to w zasadzie sami wpychali mi kamienie do rąk. Poprosiłam też swe siostry broni, żeby zastąpiły mnie w tym tygodniu i skupiłam się na twoim rozkazie, generale.
Zaskoczenie powoli ustępuje z jego twarzy i po chwili Agnarr obdarza mnie zadziornym uśmiechem.
– Co mnie zdradziło?
– Jesteś dość impertynencki jak na szeregowego żołnierza, generale. – Uśmiecham się z przekąsem, krzyżując ramiona. – I na drugi raz, jeśli pragniesz kogoś odwiedzić incognito, to radzę nie szczerzyć zębów.
Agnarr wybucha śmiechem, sprawiając, że w moim brzuchu porusza się stado motyli. Przeklinam się w duchu, ale mimowolnie się uśmiecham. Jak dobrze, że niebawem wraca do swojego oddziału i nigdy więcej się nie zobaczymy. Ta myśl powoduje jednak ukłucie żalu. W myślach słyszę karcący głos babci: Tak niewiele potrzeba, żeby cię usidlić? Przygryzam wargę, a rumieniec wstydu oblewa mi policzki.
Generał mocuje sakiewki do swego pasa, po czym niespodziewanie chwyta moją dłoń i składa na niej pocałunek. Nie mogę nic poradzić na to, że przez głowę przelatuje mi myśl, jakby to było, gdyby te usta zetknęły się z moimi… Moje siostry broni niejednokrotnie namawiały mnie na zrobienie czegoś takiego – miałyśmy pozostać dziewicami tak długo, jak potrwa nasza służba. Nikt nigdy nie zabraniał całowania. Ja dotąd byłam zdania, że to igranie z ogniem. Nagle jednak ten ogień wydał mi się niezwykle interesujący.
Bogowie… chyba odzywały się we mnie hormony dojrzewania. Ostrzegano nas przed tym, że bezpośrednio po osiągnięciu dojrzałości potrafiły one nieźle namieszać w głowie Asgardczyków. Te namiętności niejednokrotnie doprowadzały do krwawych konfliktów.
Kiedy generał wypuszcza moją dłoń, czuję, jakby pochwycił mnie mróz.
– Do następnego spotkania, strażniczko.
Jego słowa sprawiają, że nadzieja rozkwita w moim sercu.
ISA
Wściekłość gotuje się we mnie niczym bulgocząca lawa i jestem pewna, że zaraz eksploduję, kiedy galopuję traktem prowadzącym do obozowiska asgardzkich żołnierzy.
Kiedy moja babcia oświadczyła mi, że ktoś poprosił o moją rękę, nie przejęłam się zbytnio. Czekało mnie przecież jeszcze wiele lat służby jako strażniczka. Kiedy jednak powiedziała, że zgodziła się, a do tego przyznała, że był to sam generał, to poczułam, jakby ktoś zacisnął mi pętlę na szyi! Doskonale zdawałam sobie sprawę z jego pobudek.
Zeskakuję z konia i zaczynam krążyć wśród zgromadzonych przy ogniskach żołnierzy, szukając imbecyla, który odwiedził mnie niespełna miesiąc temu. Nietrudno go znaleźć ze względu na jego wzrost i kolor włosów. Ignoruję żołnierzy, którzy kłaniają się i pozdrawiają mnie, nazywając uświęconą strażniczką. Widzę go stojącego przy ognisku i śmiejącego się z grupą mężczyzn trzymających drewniane kufle. Prędko do niego podchodzę.
– Hej!
Słysząc mój okrzyk, mężczyzna przerywa żartobliwą rozmowę i odwraca się ku mnie. Zanim zorientuje się, co się dzieje i zdąży spiąć mięśnie, uderzam go pięścią w brzuch. Natychmiast łapie mnie dwóch żołnierzy, po czym czuję zimne ostrze na swojej szyi. Generał kaszle, trzymając się za brzuch, po czym macha ręką, nakazując swoim ludziom, by mnie puścili.
– Czyś ty do reszty stracił rozum?! – krzyczę. Korzystając z tego, że zostałam uwolniona, rzucam się ku niemu z zamiarem starcia krzywego uśmieszku z jego twarzy. Nim jednak zdążę przyjąć postawę, by wyprowadzić cios, Agnarr łapie mnie za nadgarstek, szarpiąc w przód tak, że zaskoczona tracę równowagę. Nim zareaguję, obraca mnie i przyciska moje plecy do swojej klatki piersiowej. Jego wielkie ramię oplata się wokół mojego tułowia.
Buzująca we mnie wściekłość zaciemnia mój umysł i popełniam głupie błędy. Karcę się wewnętrznie, bo to nie przystoi strażniczce. Moja siostra broni, Frida, nieźle by mi zmyła głowę, gdyby widziała, jak łatwo dałam się obezwładnić! I nie ma znaczenia, że ten mężczyzna ma zapewne setki lat doświadczenia w bitwie, a ja raptem kilka dekad.
– Chłopaki, poznajcie moją piękną i niezwykle waleczną narzeczoną!
Ktoś gwiżdże przeciągle, po czym żołnierze krzyczą zgodnie skál i pociągają z drewnianych kufli.
– Puszczaj! – warczę, po czym uderzam go łokciem w splot słoneczny. Nie robi to na nim większego wrażenia.
– Bardzo podoba mi się ten ogień… – mruczy, przytykając nos do mojego policzka, aż ciarki przebiegają mi po plecach. – Mam nadzieję, że uda nam się go przekuć w coś niezwykle satysfakcjonującego…
Po tych słowach bezceremonialnie zaciąga mnie do swojego namiotu.
– Czy obiecujesz, że mnie więcej nie uderzysz, jeśli cię uwolnię? – Jego oddech muska mi ucho i zagryzam wargę, kiedy przetacza się przeze mnie fala żaru. Jednocześnie czuję wstyd.
Nigdy nie byłam tak agresywna, a przy tym tak niezdarna. Co we mnie wstąpiło? Najwyraźniej ten mężczyzna wzbudza we mnie negatywne emocje. Z pewnością to pieczenie, które rozlewa się po moich trzewiach, nie jest niczym dobrym.
Przełykam z trudem ślinę i kiwam głową.
– Hm… Trochę żałuję. To pierwszy raz, kiedy trzymam cię tak blisko. – Bierze głęboki wdech, jakby napawał się moim zapachem. Ten człowiek jest najwyraźniej niezrównoważony… Wyruszyłam konno o brzasku, a dotarłam tu w południe, pewnie śmierdzę potem, sierścią zwierzęcią i nie wiadomo, czym jeszcze! W końcu jego uścisk się rozluźnia.
– Jeśli myślisz, że za ciebie wyjdę, to chyba nawąchałeś się oparów z wulkanu albo objadłeś grzybów halucynogennych! – krzyczę, odskakując od niego.
Agnarr wybucha śmiechem, co potęguje u mnie chęć mordu. Zamykam oczy i skupiam się na poruszającym się wokół nas powietrzu. Jednak uspokojenie się nie jest łatwe, bo wszędzie pełno jest duszącego dymu. Kiedy porzucam pomysł czerpania z żywiołu powietrza, otwieram oczy. Agnarr stoi tak blisko mnie, że gdyby tylko opuścił jeszcze bardziej głowę, to nasze nosy by się zetknęły. Jego przeszywające spojrzenie jest utkwione we mnie.
– Ten ogień… to właśnie mnie w tobie zafascynowało. – Jego dłoń dotyka nagle mojego pokiereszowanego policzka, a ja wciągam ze świstem powietrze przez usta.
– Nic o mnie nie wiesz.
– Chętnie się dowiem.
– Nie przyjechałam tutaj po to, żeby raczyć cię opowieścią o sobie…
– To po co przyjechałaś? – Kącik jego ust unosi się w zaczepnym uśmiechu, a mnie brakuje tchu. Czy czułabym to samo, gdyby dotykał mnie jakikolwiek inny przystojny mężczyzna? Cóż, istniało duże prawdopodobieństwo, że tak.
– Żeby cię uświadomić, że nie wyjdę za ciebie.
– Spokojnie, umówiłem się z twoją opiekunką, że weźmiemy ślub dopiero po zakończeniu wojny. Będziesz miała mnóstwo czasu, żeby oswoić się z tą myślą.
– A może po prostu wyświadczysz mi przysługę i umrzesz na polu bitwy? – pytam z przekąsem, krzyżując ramiona. Bogowie, ten mężczyzna wyzwala we mnie jakiegoś demona! Nigdy bym się tak nie odezwała do nikogo! A już na pewno nie życzyłabym śmierci generałowi naszych oddziałów!
– Dzielna strażniczka Świętego Sadu boi się zamążpójścia?
– Właśnie choćby przez wzgląd na to, kim jestem, powinieneś dać mi spokój!
Nie zaprzeczę, to całkiem miłe, że jakiś mężczyzna wykazuje mną zainteresowanie. Nawet jeśli jego główną motywacją jest wejście w rodzinę Thora. Jednak moja służba ma dla mnie ogromne znaczenie – nadała kierunek mojemu życiu, dzięki niej czuję się godna i spełniona. Nie po to przechodziłam przez piekło szkoleń i rytuału uświęcającego, żeby zniweczył to jakiś ambitny samiec.
– Każda strażniczka po odbyciu swojej służby wychodzi za mąż. Jeszcze nie miałem okazji osobiście odwiedzić hali Odyna, ale wziąwszy pod uwagę, że kiedyś mu pomogłem, raczej nie będzie miał obiekcji.
Niespodziewanie jego ręka przesuwa się z mojego policzka na kark, a jego palce wplatają się delikatnie w moje rozwiane włosy. Brakuje mi tchu.
– Co ty robisz…? – Wbijam w niego skonsternowane spojrzenie, niezdolna się poruszyć, kiedy wpatruje się we mnie z palącą intensywnością.
– Bogowie, jaka ty jesteś piękna… – Jego głos obniża się, a mną wstrząsa dreszcz. – Nic dziwnego, że próbowali cię oszpecić, ale i tak im się nie udało…
Zamieram, kiedy jego usta przywierają do moich. Nie mogę oddychać, a krew dudni mi uszach jak wojenne werble. Jego ramię owija się wokół mnie, przyciskając do jego twardego ciała. Jego wargi poruszają się wzdłuż moich, a moja krew zamienia się w lawę. Kręci mi się w głowie i nie mam pojęcia, co powinnam zrobić. Mimowolnie zaciskam dłonie na przodzie jego tuniki. Nagle czuję skurcz żołądka.
On chce ci wszystko zabrać! Tylko po to, żeby wżenić się w rodzinę Thora!
Odskakuję od niego jak oparzona, ciężko dysząc. Źrenice Agnarra rozszerzają się do granic możliwości, przez co wygląda jak polujący drapieżnik.
– Nie mogę się doczekać, kiedy nauczę cię wszystkiego o przyjemności, moja dziewicza strażniczko… – mówi ochrypłym głosem.
Wybiegam z namiotu, zanim zdarzy się coś, co zniszczyłoby moje życie.
ISA
Szanse na to, że bogowie zainterweniują w mojej sprawie, są znikome. Dowiedziałam się od swoich sióstr broni, że Odyn faktycznie ma dług wdzięczności u Agnarra, więc ten może go prosić, o co tylko zechce – pewnie dostałby za żonę samą walkirię, jeśli takie by było jego życzenie. Z nimi jednak problem jest taki, że (w przeciwieństwie do mnie) mają coś do powiedzenia w kwestii swojego zamążpójścia, więc cwany generał znalazł inny sposób na wżenienie się do rodziny najważniejszego boga. I w ogóle nie przeszkadza mu to, że jestem adoptowana i oszpecona.
– Przestań się już dąsać, przez ciebie zaraz lunie! – Hilda szturcha mnie w ramię. Klęczymy w Świętym Sadzie przy jednym z chorych drzew – wygląda tak, jakby jego gałęzie przemarzły. To jest niezwykle dziwne, bo w naszej krainie temperatury nigdy nie spadają do takich, by było to możliwe. Bogowie zadbali o to, by klimat sprzyjał kwitnieniu i owocowaniu jabłek nieśmiertelności przez cały rok.
– Isa czerpie z chmury gradowej zamiast z ziemi, bo to bardziej odpowiada jej nastrojowi! – Śmieje się Ingrid. To ona powiadomiła nas, że w sadzie jest coś nie tak. Zwykle tylko jedna dziewicza strażniczka pełni wartę wewnątrz sadu, zewnętrzna granica jest patrolowana przez tuzin tarczowniczek. Jednak Ingrid wezwała nas, gdyż zobaczyła uszkodzone drzewo. Sama nie dała rady przywrócić go do życia, bo – prawdę mówiąc – jest kiepska w czerpaniu z żywiołów.
– Zupełnie cię nie rozumiem, Iso. Widziałam generała i muszę przyznać, że gdyby to mnie się oświadczył, to pobiegłabym do jego namiotu jeszcze tej samej nocy… – Hilda zaczyna się wachlować ręką, a ja gromię ją wzrokiem.
– Wiesz, że wtedy już nigdy nie miałabyś tu wstępu?
– Wiem, że ty kochasz dotyk wiatru i deszczu na swojej skórze i potrafisz czerpać z ziemi niczym sama Freja, ale uwierz mi, są dziewczyny, które preferują dotyk mężczyzny. – Przeciąga się niczym kot z rozmarzonym wyrazem na twarzy.
– Możemy skupić się na tym drzewie? – Wywracam oczami, a moje siostry chichoczą. Siadamy zwrócone do siebie plecami i zatapiamy palce w ziemi. Zamykam oczy i pozwalam swojemu umysłowi płynąć, wsiąkać w kolejne warstwy pod nami. Miękka ziemia i glina wkrótce przeistaczają się w kamienie, przez które z łatwością przenikam swoją mocą. Nagle jednak zderzam się z czymś twardym i nieustępliwym. Zmieniam swoją moc w wodę, by przedostała się niżej, ale nagle chwyta ją mróz. Zaciskam szczęki, czując dziwny, niepokojący opór, kiedy ta siła nie chce wypuścić mojej mocy ze swoich mroźnych szponów. Nieświadomie zaczynam drzeć paznokciami po podłożu. Nagle czuję, jakby ktoś wrzucił mnie do lodowatej wody, która natychmiast zamarza, więżąc mnie.
Z krzykiem powracamy świadomością do swoich ciał. Każda z nas dygocze. Krew ścieka z nosa Ingrid, a Hilda trzyma się za serce, z trudem łapiąc powietrze.
– Czułyście to…? – pyta, a jej oczy są wielkie jak spodki.
– Jakby… jakby to była jakaś lodowa pułapka… – mamrocze Ingrid.
– Ten lód tam jest… przeżera korzenie drzew niczym jakaś zaraza… Nigdy czegoś takiego nie czułam… – szepczę. – Musimy wezwać Freję!
Spoglądam na swoje pozrywane do krwi paznokcie, moje ręce drżą. Czuję się, jakby ktoś wlał mi właśnie do gardła smołę. Tamta moc była dziwna, nieczysta i złowieszcza… Co prawda nazwałam ją lodem, ale bardziej przypominało to nieprzenikniony cień, który stanowił jakąś barierę. Nie mam pojęcia, co to za żywioł i zbyt mnie przeraził, bym ośmieliła się z niego zaczerpnąć.
Pomagam Ingrid podnieść się z ziemi i obydwie kuśtykamy pod najbliższe zdrowe drzewo, gdzie układamy się, pozwalając mu nas uleczyć. Hilda pierwsza dochodzi do siebie i biegnie po kruka, by wysłać wiadomość.
Odpowiedź nadchodzi trzy dni później:
Freja nie przybędzie. Wojska lodowych gigantów są zbyt blisko. Za duże ryzyko.
Jesteśmy zdane na siebie…
FENRIR
Wpatruję się w przeklęty wulkan, który nieustannie wypluwa rozżarzoną maź ze stopionych minerałów, sunącą jęzorami po przestrzeni całego Muspelheimu i wypełniającą powietrze dźwiękiem miażdżonego szkła. Ognista rzeka oddziela mnie od tego, do czego przyzywa mnie moja dusza. Tam, po drugiej stronie tej parszywej ognistej krainy, znajduje się Vanaheim – kraina wiecznego lata i urodzaju. Jeśli uda nam się zająć ten teren, to pozbawimy Asgardczyków części zapasów – tamtejsi rolnicy muszą oddawać im sporą część swoich plonów w zamian za zapewnienie im pozornego bezpieczeństwa przez bogów. Być może nie zaczną nagle przymierać głodem, ale z pewnością odczują stratę tego regionu, a lodowi giganci w końcu zyskają obszar, na którym da się cokolwiek uprawiać.
Poza logicznymi argumentami jest jeszcze coś, co nie daje mi spokoju, ciągnąc mnie w tamtym kierunku. Tam znajduje się coś lub ktoś o niezwykłej wartości. To dość prawdopodobne, że bogowie właśnie w Vanaheimie umieścili coś cennego, gdyż na zachodzie ta kraina jest otoczona Morzem Gwiazd, na północy znajdują się ogromne Góry Mgliste, a na wschodzie owa przeklęta kraina żaru, w którą się właśnie wpatruję… Wszystko we mnie krzyczy, by jak najprędzej się tam dostać. Mój instynkt jak dotąd mnie nie zawiódł – byłem jedynie na tyle głupi, że go nie słuchałem, bo wolałem ufać innym, którzy ostatecznie zawsze mnie zdradzali.
Koniec z tym. Koniec bycia ofiarą. Pora zostać oprawcą.
Bogowie w końcu zapłacą za swoje nieprawości, choćbym miał to przypłacić życiem. Żaden wulkan nie powstrzyma mnie przed wymierzeniem sprawiedliwości kłamliwym Azom.
Moje szczęki są tak mocno zaciśnięte, że bolą mnie już zęby. Każda sekunda, w której pozostaję w swojej wilczej postaci, jest dla mnie agonią – mam wrażenie, jakby ktoś łamał mi kości, wlewał w żyły kwas i rozrywał płuca. To działanie Gleipnira, który jest zatopiony w moim ciele – magiczny sznur ma za zadanie blokować moje umiejętności, zmuszając mnie, bym pozostawał w wątłym, ludzkim ciele. Jedyną rzeczą, która powstrzymuje mnie od wycia z bólu, jest paląca nienawiść. Nie ulegnę. Nie pozwolę się znowu złamać. Pokonam ten przeklęty wulkan i przeprowadzę swoją armię przez to ogniste pole, a potem zajmiemy Vanaheim, tak jak nakazuje mi instynkt.
Zbyt długo już bogowie pozostawali bezkarni. Nadszedł czas rozrachunku.
Z gardła wyrywa mi się warkot frustracji i wściekłości, który instynktownie przekuwam w mroczną magię i wkrótce wyję niekontrolowanie, gdy ból paraliżuje moje ciało. Moi wilczy bracia podejmują pieśń i tym samym potęgują moc zaklęcia. Wkrótce fala mrocznej mgły rozlewa się po równinie i zaczyna mknąć ku przeklętej ognistej górze, do jej samego serca, spowijając je w ciemności. Ogień przez chwilę walczy z lodowatym mrokiem. Czarny kłąb bezlitośnie dusi światło. Zalewa coraz większy obszar, gęstniejąc niczym smoła i dusząc jakiekolwiek życie na swojej drodze.
Czuję, jak Gleipnir wżyna się głębiej w moje ciało, przez które przetacza się fala mdłości. Upadam na ludzkie kolana, kiedy wilcze ciało odmawia posłuszeństwa. Na powrót zamieniam się w obrzydliwie słabego chłopaka. Kolejnym szyderstwem ze strony bogów było zaklęcie mnie w takiej postaci – młodzieniec o jasnych włosach i dziewczęcej twarzy. Zupełnie jakbym nie był pierworodnym synem boga Lokiego! Nienawidzę tej powłoki. Nienawidzę kpiny w oczach żołnierzy, kiedy na mnie spoglądają. Mimo że otaczają mnie moi wilczy bracia, to staję na nogi, nim któryś z gigantów dostrzeże moją słabość. To, że zechcieli za mną podążyć, nie znaczy jeszcze, że są lojalni. Każdy dzień spędzony z nimi to próba sił. Łączy nas jedynie wspólny wróg. Kiedyś myślałem, że to bogowie Asgardu są kłótliwi, jednak lodowi giganci to zupełnie inny poziom. Te bezmyślne brutale zatrzymały się chyba na innym etapie rozwoju i potrafią odrąbać komuś głowę za jedno krzywe spojrzenie. Jednak w tym okrucieństwie jest szczerość – bestialska, ale jednocześnie prostolinijna. Wolę to niż sztuczne uśmiechy, kłamliwe komplementy i dźganie w plecy, kiedy najmniej się tego spodziewasz…
Wyciągam przed siebie ramiona i sprawiam, że mrok rzednie, unosi się i ostatecznie znika niczym jesienna poranna mgła. Naszym oczom ujawnia się równina pokryta czarnymi pagórkami, które chwilę temu były płynącą lawą. Z ciemnej ziemi gdzieniegdzie wystają połyskujące kryształy, wyglądające jak gigantyczne kamienne astry w odcieniach różu, fioletu i żółci. Słyszę kroki nadciągających wodzów. Żaden z nich nie komentuje mojego wyczynu. Jestem przyzwyczajony, że otwierają swoje usta jedynie po to, by krytykować. Nie potrzebuję ich uznania, potrzebuję ich oddziałów.
– Niech wasi ludzie zbiorą te minerały. Wiem, jak je wykorzystać przeciwko bogom.
Część z nich ma skonsternowane miny, jednak wszyscy kiwają głowami, a chwilę potem wydają rozkazy. Wulkan Brand okazał się jednak sprzymierzeńcem, skoro tak hojnie nas obdarował. Może on też ma już dość panowania zadufanych w sobie asgardzkich bogów? Teraz muszę tylko dopaść jakąś boginkę i zmusić ją do stworzenia kamieni mocy, a wtedy już nic nie będzie w stanie powstrzymać naszej armii.
Ragnarök jest nieunikniony.
ISA
Oddział Agnarra wpada do wioski niczym burza. Jeźdźcy prędko zajmują stanowiska na granicach osady. Piechurzy dołączają do nich chwilę później, tworząc mur tarcz, spomiędzy których wystają włócznie. Nie mam czasu na to, żeby wypatrywać swojego bezczelnego narzeczonego. Jestem zajęta kierowaniem spanikowanych mieszkańców osady w odpowiednią stronę. Na szczęście spora część z nich zdecydowała się opuścić wioskę dzień wcześniej, kiedy dotarły do nas informacje, że nadciągają wojska wroga. Serce mi się kraje, kiedy widzę kobiety tulące do piersi malutkie dzieci, nawołujące swoich członków rodziny. Ilu z nich zdoła umknąć? Ilu straci życie? Niestety nie mogę poświęcić im tyle uwagi, ile bym chciała, bo wzywa mnie obowiązek, więc przebijam się przez tłum, aż w końcu docieram do wiklinowego płotu ogradzającego Święty Sad. Większość moich sióstr już tam jest, wraz z naszymi tarczowniczkami. Szybko orientuję się, że brakuje tylko Fridy, Signe, Liv oraz Bodil. Stanowimy razem dość pokaźną grupkę i muszę zwalczyć w sobie poczucie winy, że jesteśmy tutaj, zamiast bronić granic wioski – jestem związana przysięgą i moim głównym obowiązkiem jest zapewnienie, że nikt niepowołany nie tknie jabłek.
– Zatem, co robimy? – Maya rzuca mi zaniepokojone spojrzenie.
– Runy – odpowiada krótko Gudrun, po czym wyciąga kilka kredek z węgla i wręcza je nam. Prędko kreślimy znane nam wzory tymczasowych runów na swoich odkrytych ramionach i szyjach.
Magia runiczna skierowana jest na wnętrze osoby – jej duszę i serce. Ma ona za zadanie wydobyć lub umocnić istniejące w nas cechy takie jak męstwo, wytrwałość, naturalną umiejętność regeneracji, może też wzmocnić nasze mięśnie. Magia żywiołów natomiast skierowana jest na otaczający nas świat, z którego możemy czerpać, kształtować i przekierowywać tę energię. Ja zawsze traktowałam własną duszę jak dodatkowy żywioł, stąd magia runiczna przychodziła mi dosyć łatwo. Kiedy walkirie zmuszały nas do treningu uważności i zakazały nam komunikacji werbalnej za pomocą runy ciszy, bardzo łatwo udało mi się ją przełamać. Nie muszę chyba dodawać, że moje nauczycielki nie były tym zachwycone.
Czuję lekkie mrowienie z tyłu głowy, kiedy Hilda kończy rysować ostatni kształt na moim karku.
– Po pierwsze, zajmijmy się ogrodzeniem – sugeruję i kładę dłonie na żywej wiklinie. Dziewczęta idą w moje ślady i wkrótce wszystkie czerpiemy z mocy ziemi, zmuszając pnącza, by rosły, aż osiągają całkiem pokaźne rozmiary. Gdy dziewczyny odsuwają się od wikliny, dodaję coś od siebie w postaci cierni, które wplatają się w konstrukcję. Robię kilka kroków w tył i z zadowoleniem stwierdzam, że nawet gigant nie będzie w stanie łatwo sforsować takiego ogrodzenia. Twarze moich sióstr promienieją od płodnej energii ziemi, z której czerpały.
– Czy wszyscy osadnicy się już ewakuowali? – zwracam się do Liv, kiedy dociera do nas jako ostatnia. Dziewczyna kręci przecząco głową.
Nasza wioska znajduje się w dość niefortunnym położeniu, które zapewnia jej specyficzny mikroklimat. Zachodnie wiatry znad Morza Gwiazd przynoszą wilgoć, a ciepłe wiatry ze wschodu zapewniają stałą temperaturę przez cały rok. Gdyby nie to, że jeden z Wanów utworzył kamienny tunel w Górach Mglistych, które oddzielają nas od Asgardu na północy, to nasi osadnicy nie mieliby, którędy uciekać. Nikomu nigdy nie przyszłoby na myśl, że ogniste wulkany Muspelheimu tak po prostu z dnia na dzień wygasną, ułatwiając lodowym gigantom dostęp do naszej krainy…
– Ludzie Agnarra nie pozwolą przełamać linii obrony. Spokojnie, śmiertelnicy zdążą się ewakuować. – Gudrun puszcza do mnie oko, jakby wyczuwała moje obawy. Jeśli miałabym wskazać dominującą cechę tej dziewczyny, to zdecydowanie byłby to optymizm.
Przyjmujemy pozycje obronne, tak jak nas szkolono. Nerwowo krążę na swoim stanowisku, tracąc poczucie czasu. Krew pulsuje mi w skroniach, serce bije jak szalone i co chwilę muszę wycierać spocone dłonie o tunikę. Powoli zaczyna do nas dobiegać dudnienie wojennych werbli. Nagle robi się ciemno – spoglądamy w niebo i dostrzegamy, że ciemna kurtyna, która wygląda jak kłębiący się obłok, przysłania niebo i zapada zmierzch. Dreszcz przebiega mi po plecach i wymieniamy nerwowe spojrzenia z Fridą, która stoi najbliżej mnie. Obie czujemy, że ta ciemność nie jest naturalna… Zupełnie jak żywioł, który czułyśmy, próbując uzdrowić chorą jabłoń…
– Myślisz… – Głos zawodzi moją siostrę i z trudem przełyka ślinę. – Myślisz, że demoniczny wilk jest z nimi…?
Doskonale wiem, o kogo chodzi. Od kilku lat słyszałyśmy pogłoski od przyjezdnych skaldów, że Fenrir zdołał uciec z wyspy Lyngvi, na której został uwięziony przez bogów. Ponoć nie udało mu się odzyskać pełni sił, gdyż nie rozerwał magicznego sznura, który krępuje jego ciało i moce. Jednak samo jego pojawienie się w Jötunheimie sprawiło, że skłócone klany lodowych gigantów zjednoczyły się przeciwko bogom Asgardu. W jaki sposób wilk przedostał się do Jötunheimu, skoro wyspę Lyngvi otaczają trujące wody? To pozostaje dla nas tajemnicą.
Dźwięk rogu sprawia, że niemal podskakujemy. Jednak wkrótce dociera do nas trzepot skrzydeł, a naszym oczom ujawnia się widok sprawiający, że rosną nam serca: ogromne, białe skrzydła wierzchowców rozpierzchują obłoki, a na ich grzbietach siedzą znane nam wojowniczki. Walkirie przybyły! Jedna za drugą lądują z impetem niedaleko nas, po czym sprawnie zeskakują na ziemię. Strach natychmiast ustępuje uldze.
– Prędko, do Sadu! – Jedna z boskich wojowniczek wpycha mi do ręki wielki kosz. Kątem oka widzę, że pozostałe walkirie również rozdają kosze moim siostrom broni i same pędem wbiegają do sadu.
– Zbierzcie tyle jabłek, ile zdołacie!
Bierzemy się do pracy i zrywamy święte owoce. Wydaje mi się to straszliwym świętokradztwem, bo nie wszystkie są jeszcze dojrzałe, więc skupiam się na tych, które są już pięknie zarumienione. Wkrótce mój kosz jest pełen, więc podaję go walkirii Sigrún, która natychmiast otula go płótnem, a następnie mocuje do siodła. Hilda daje jej drugi pełny kosz i wspólnie go zabezpieczamy, po czym wojowniczka wskakuje na konia i rusza z kopyta, podrywając wierzchowca do lotu. Wymieniamy z siostrą zaskoczone spojrzenia, kiedy kolejne boginki robią to samo, aż zostaje z nami tylko Herja, która zapala pochodnię i wręcza ją Mai.
– Spalcie wszystko, co tutaj pozostało. Nic z tego Świętego Sadu nie może wpaść w ręce wroga! Nie mogą tknąć choćby jednego nasionka!
Stajemy jak wryte i wszystko w nas buntuje się przeciwko temu rozkazowi. Przez kilkadziesiąt lat szkolono nas, byśmy strzegły tego miejsca i je pielęgnowały, a teraz mamy je tak po prostu zniszczyć…?
– Ruszcie się! – ryczy na nas wojowniczka, więc powoli odnajdujemy solidne gałęzie i dzielimy się ogniem. Moja dłoń drży, kiedy zaczynam czerpać z otaczającego mnie powietrza, by tchnąć płomień na pierwszą jabłoń. Kiedy to robię, czerwone jęzory natychmiast obejmują liście i zajmują drobniejsze gałązki. Czuję, jakby ktoś wyrywał mi serce, gdy podsycam ogień. Widok płonących drzew sprawia mi fizyczny, rozdzierający ból. Świeże drewno wypełnione sokami syczy i skwierczy jak kwilące dzieci (moje dzieci!) błagające o pomoc i muszę zatkać uszy, i zacisnąć powieki, żeby się od tego odciąć. Jestem bliska zwymiotowania, kiedy ostatnia z walkirii dosiada swego konia.
– Wrócicie nas wesprzeć, prawda?! – Desperacja w głosie Fridy jest niemal namacalna. Herja nic nie odpowiada, a jedynie ponagla swego wierzchowca, który gwałtownie rusza i po chwili wzbija się w powietrze.
ISA
Trzask drewna rozpadającego się w pożodze przypomina dźwięk łamanych kości i wzdrygam się na tę myśl, a żółć podchodzi mi do gardła.
Przecież to nie ma sensu! Nawet gdyby lodowi giganci jakimś cudem przerwali linię obrony, to co im to da? Tylko Idunn, Freya i być może Frejr byliby w stanie wyhodować jabłka nieśmiertelności…
Czuję, jakby ktoś zacisnął mi rękę na gardle, gdyż dociera do mnie powoli świadomość tego, że skoro kazano spalić Święty Sad, to znaczy, że bogowie z góry założyli naszą porażkę…
– One tu wrócą, prawda…? Jak tylko zabezpieczą jabłka, to wrócą…? – szepcze Hilda, gdy pozostałe dziewczęta również orientują się, że zostałyśmy porzucone. Zapada cisza, która sprawia, że wykręca mi wnętrzności, bo nawet niepoprawna optymistka Gudrun nic nie mówi, nie zapewnia, że wojowniczki wrócą.
– Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem! Pora wesprzeć narzeczonego Isy! – zarządza w końcu Frida. Kiwamy głowami, chwytamy nasze włócznie, miecze i tarcze, po czym ruszamy tam, gdzie wojska asgardzkie utworzyły żywy mur wokół osady.
Ta bariera jednak została już dawno przerwana i wpadamy w wir walki. W duchu cieszę się, że dzierżę włócznię, kiedy mierzę się z pierwszym wrogiem, który jest niemal dwukrotnie wyższy ode mnie. Jest również znacznie wolniejszy, więc bez problemu unikam ostrza wielkiego miecza, którym się posługuje. Szybko udaje mi się zadać śmiertelny cios, by moment później zrobić unik, a czyjeś ostrze przecina powietrze tuż nad moją głową. Wyrywam grot włóczni z klatki piersiowej poległego giganta i odwracam się, uderzając przeciwnika drzewcem w głowę. Nagle coś powala mnie na ziemię, ale w ostatniej chwili wyrzucam przed siebie broń – szczęki wilka zaciskają się na drewnie. Serce uderza mi jak szalone, kiedy uświadamiam sobie, że gdybym zareagowała moment później, to te zębiska zatopiłyby się w mojej szyi.
Co, na Odyna, robi tu wilk?! Czy te zwierzęta nie są poświęcone Wszechojcu?! Odpycham zwierzę, czując mdłości na samą myśl, że miałabym zabić niewinne stworzenie. One nie powinny być częścią tej wojny… Ten jednak nie daje za wygraną i znowu rzuca się na mnie, więc walę płaską stroną grotu w jego głowę. Bestia pada na chwilę, a ja w tym czasie odpieram atak innego żołnierza. Jednym ruchem rozcinam mu brzuch, z którego bucha krew. Wilk potrząsa głową i podrywa się, żeby ponownie na mnie skoczyć, ale chwilę później długi miecz odrąbuje mu głowę.
– Wszystko dobrze, strażniczko?
Natychmiast rozpoznaję wojownika – to jeden z tych, z którymi pił piwo Agnarr, kiedy przyjechałam zrobić mu awanturę. Kiwam głową i oboje odwracamy się do siebie plecami, odpierając kolejne ataki. Chwilę później słyszę generała wyszczekującego rozkazy niczym rozwścieczony pies. Nie mogę uwierzyć, kiedy dociera do mnie znaczenie jego słów:
– Odwrót! Wycofać się! Odwrót!
Logiczna część mojego umysłu podsuwa mi myśl, że ta walka jest nie do wygrania. Walkirie z góry założyły naszą porażkę… Być może gdybyśmy skupiły się na obronie granic, zamiast na zabieraniu jabłek i niszczeniu sadu, to udałoby nam się zapobiec wtargnięciu wroga do osady… Być może gdyby boskie wojowniczki powróciły, udałoby się przechylić szalę na naszą korzyść… Jednak zostaliśmy złożeni na stosie ofiarnym. Gorycz rozczarowania zalewa mi gardło, kiedy słyszę, jak żołnierze powtarzają rozkaz swojego generała. Nagle wokół mnie robi się sporo wolnej przestrzeni, bo wojownicy faktycznie uciekają. Rzucam się ku Agnarrowi. Gdy tylko mnie dostrzega, napięcie na jego zakrwawionej twarzy nieco się zmniejsza.
– Bogom niech będą dzięki! – Chwyta mnie w talii i przyciąga do siebie.
– Nie możesz tego zrobić! Osadnicy jeszcze nie przekroczyli tunelu w górze! Jeśli teraz odejdziemy, to oni za nimi podążą i wybiją ich co do nogi! – Odpycham go od siebie.
– Nie mogę ryzykować swoich ludzi! Ta bitwa jest przegrana, ale nie wojna! Nie mogę stracić całego oddziału! Jestem zmuszony patrzeć na obraz całościowo, a nie przez pryzmat jednej bitwy, nawet jeśli teraz oznacza to utratę niewinnych ludzi. – Łapie mnie za rękę. – A teraz chodź! Nie mamy czasu!
Zapieram się nogami z całej siły, angażując dodatkowo moc płynącą ze znaku runicznego na moim ramieniu, który podwaja moją siłę – nawet Agnarr nie jest w stanie mnie ruszyć.
– Iso, nawet o tym nie myśl!
Wypuszczam swoją włócznię i błyskawicznie przechodzę pod jego łokciem tak, że wykręcam mu ramię i jego uścisk mimowolnie się rozluźnia. Rzucam się do ucieczki, ale dopada do mnie w mgnieniu oka i przerzuca przez ramię niczym worek pszenicy. No tak, o runie szybkości nie pomyślałam, za to ręce Agnarra są całe nimi pokryte.
– Puszczaj!
– Nie mogę cię stracić!
– Nie zostawię tych ludzi, oni są dla mnie jak rodzina! – Uderzam go pięścią z całej siły w nerkę. Kaszle i upada na jego kolano, luzując uścisk i wtedy mu się wymykam. Rusza za mną, ale na naszej drodze staje gigant, szeroko rozstawiając nogi. Jest dwukrotnie większy ode mnie. Nie czekając ani chwili, rozpędzam się jeszcze bardziej, biegnąc ku niemu, co wywołuje konsternację wroga. Powoli unosi swój wielki topór, a ja w tym momencie docieram do niego, po czym upadam na bok i prześlizguję się między jego nogami. Broń opada i zatapia się głęboko w ziemi, a ja podrywam się za plecami wroga i gnam przed siebie.
– Isa! – Słyszę wściekły ryk Agnarra, a chwilę później brzęk stali. Pędzę, nie oglądając się. Po drodze zaglądam do chat, upewniając się, że nikt tam nie został. Wrogowie już zaczynają podpalać budynki. Znajduję dwie kobiety z czwórką małych dzieci, które ledwo chodzą. Biorę dwójkę z nich na ręce, kobiety po jednym maluchu, i gnamy co sił w stronę gór. Gdy na drodze staje nam wróg, serce podskakuje mi do gardła – nie jestem w stanie czerpać z żywiołów z zajętymi rękami…
Chwilę później oślepia nas błyskawica, która natychmiast spopiela giganta.
– Ruszamy! – krzyczę tonem nieznoszącym sprzeciwu, i kobiety natychmiast za mną biegną. W duchu jestem wdzięczna babuni za ratunek, mimo że nie mam pojęcia, gdzie ona się znajduje. Thrud toruje nam drogę, uderzając piorunami we wrogów, którzy oddzielają nas od ścieżki prowadzącej do skalnych schodów. Docieramy do nich, gdy nagle coś szarpie mnie za włosy i upadam do tyłu na ziemię. Tulę dzieciaki do klatki piersiowej, przyjmując całość uderzenia na plecy. Chłopiec i dziewczynka wyrywają mi się i ruszają do swojej rodzicielki, a ja przetaczam się na brzuch i prędko się podnoszę, stając twarzą w twarz z przeciwnikami. Jest ich piątka, ale tylko jeden z nich wygląda na giganta, pozostali są zwyczajnego wzrostu. Jednak ja nie mam broni, a moja moc jest już niemal na wyczerpaniu i ledwo jestem w stanie czerpać z powietrza, by zapewnić sobie siłę, a co dopiero odeprzeć atak. Część moich runów wypłowiała, symbolizując ich wyczerpanie, a część rozmyła się w wyniku starć. Na szczęście kobiety mają na tyle przytomności umysłu, że prędko wspinają się po schodach i znajdują schronienie w skalnym tunelu. Gigant rzuca się ku mnie z mieczem, a ja odskakuję w tył. Staram się skupić jedynie na tym, żeby nie dosięgła mnie broń, uskakując to w jedną, to w drugą stronę, co wcale nie jest łatwe, bo wszyscy atakują jednocześnie. Wkrótce orientuję się, że zamieniliśmy się miejscami, a moi przeciwnicy stoją mi na drodze, uniemożliwiając dotarcie do skalnych stopni. Serce wali mi w piersi, jakby chciało się stamtąd wyrwać i czuję, jak dreszcz przebiega mi po plecach, bo nie mam pojęcia, w jaki sposób ich obejść – mam przy sobie jedynie dwa krótkie noże. Nawet jeśli jakimś cudem zdołałabym rzucić celnie i uśmiercić dwójkę, to pozostanie ich trójka…
– Isa! – Słyszę gdzieś nade mną znajomy głos. Zadzieram głowę i moim oczom ukazuje się twarz Ingrid wykrzywiona złością. Chwilę później ciska swoją włócznię, która przebija jednego z napastników od obojczyka aż po pachwinę. Jego wrzask bólu uderza w moje uszy z taką siłą, że mimowolnie się krzywię. Rozumiem jednak tok myślenia Ingrid i, nie tracąc czasu, rzucam się do biegu, oddalając się od skalnej ściany, a chwilę później zostaję oślepiona blaskiem błyskawicy i ogłuszona grzmotem. Natychmiast rozlega się łoskot walących się skał. Na wrogich żołnierzy spada lawina kamieni, zabijając ich na miejscu. Kolana się pode mną uginają i nie mam siły się wspinać po schodach, a co dopiero po takim zwalisku, ale nie mam innego wyboru – słyszę dudnienie nieustępliwie zbliżających się kroków za moimi plecami. Zmuszam swoje obolałe ciało do wspinaczki. Mięśnie drżą mi z wysiłku, a zaschnięta krew na moich palcach nie ułatwia zadania. Serce podskakuje mi do gardła, gdy tuzin strzał przelatuje ze świstem tuż nad moją głową. Giganci depczą mi po piętach, jednak strażniczki i tarczowniczki nie pozwalają im zbliżyć się do mnie, nieprzerwanie szyjąc z łuków.
– Już prawie! – Dziewczyny zachęcają mnie swoimi okrzykami, widząc, że ledwo się poruszam. Dzielą mnie od nich dosłownie dwa łokcie długości.
Jeszcze… tylko… trochę…
Zaciskam zęby, ignorując mrowienie ramion i dłoni. Nagle rozlega się grzmot, sprawiając, że skały pode mną drżą.
I wtedy moje mięśnie odmawiają posłuszeństwa.
Z ust wyrywa mi się krzyk bezsilności i zaciskam powieki, szykując się do upadku. Jednak nie spadam – silne ramiona moich sióstr i tarczowniczek wciągają mnie na skalną półkę, mieszczącą się przed wejściem do tunelu. Na wystającej skale ponad nim stoi moja babcia. Jej piękna twarz jest osmolona, a wypłowiały, rudy warkocz rozsypał się. Thrud schodzi w dół, żeby mnie powitać i ściska tak mocno, że aż bolą mnie żebra.
– Dobrze się spisałaś, mój kruku – mówi, po czym odsuwa się i zaczyna wydawać rozkazy tłoczącym się na skalnej półce śmiertelnikom. Jej władczy ton i postawna sylwetka sprawiają, że nawet mężczyźni potulnie się podporządkowują.
Gudrun zagarnia mnie w uścisk i odsuwa swoje włosy, oferując mi swoją szyję. Choć magia krwi nie należy do moich ulubionych, nie odmawiam – potrzebuję siły, więc wgryzam się w nią, ale piję tylko tyle, ile jest mi to koniecznie niezbędne. Normalnie zregenerowałabym siły, czerpiąc energię z żyznej ziemi, ale teraz to niemożliwe. Wpycham Gudrun do przejścia tunelu. Na szczęście ma na tyle rozumu, żeby się ze mną nie wykłócać – utrata krwi i zatrucie moim jadem czyni ją zasadniczo bezużyteczną w walce. Po chwili podchodzi do mnie babcia i kładzie mi dłoń na ramieniu. Twarz ma ściągniętą bólem.
– Muszę ich poprowadzić i wynegocjować z Heimdalem, aby nas przyjęto w Asgardzie.
Kiwam głową i przytulam się do swojej opiekunki.
– Będziemy osłaniać osadników, aż wszyscy znajdą się w przejściu.
– Zasypcie wejście, jak tylko wszyscy się ewakuują! Ja zrobię to samo po drugiej stronie, dla pewności.
– Oczywiście!
– Bądź ostrożna!
Thrud w końcu odsuwa się i spogląda mi w oczy, a jej spięta twarz wygładza się niczym tafla jeziora.
– Jestem dumna, mogąc nazywać cię swoją wnuczką. – Całuje mnie w czoło, tam, gdzie znajduje się mój znak runiczny. Przez moment patrzy na mnie, jakby chciała coś jeszcze dodać, ale ostatecznie zaciska tylko usta w wąską kreskę. Gula staje mi w gardle, bo babunia rzadko okazuje swoje uczucia. Zwykle to ja jestem upierdliwą przylepą, która domaga się uścisków i pocałunków, a ona wywraca oczami i z wielką łaską spełnia moje życzenie. Kiedy zaczęłam dojrzewać, zrozumiałam, że ona potrzebuje tej bliskości znacznie bardziej niż ja, ale nie potrafi o nią poprosić, bo jej serce było już bardzo pokaleczone i zwyczajnie się jej obawiała. Jestem więc wdzięczna za jej słowa i pocałunek. Żegnamy się i córka Thora rusza do tunelu, co chwilę przypominając ludziom, żeby się nie przepychali i nie tratowali.
Ja i reszta strażniczek obsadzamy skalną półkę, zestrzeliwując gigantów, którzy podchodzą zbyt blisko i tych, którzy stwarzają bezpośrednie zagrożenie dla uciekających osadników. Nie wszyscy jednak zdołają do nas dotrzeć, a my nie możemy dopuścić do tego, żeby wróg odkrył to przejście, kryjące się za skalnym załomem. Niespodziewanie napływ wrogów się zmniejsza. Podnosimy wzrok, zerkając w dal, i patrzymy z góry, jak oddziały Asgardu wycofują się. Wojska wroga wyraźnie się podzieliły – część z nich ruszyła za wycofującymi się Asgardczykami, a część pozostała, by niszczyć i plądrować naszą osadę. Gdzieś w oddali widzę rosłego czerwonowłosego mężczyznę, który wymachuje toporem, wydając rozkazy, po czym wskakuje na konia i odjeżdża.
– I co, nadal masz ochotę wskoczyć mu do łóżka? – mamrocze Ingrid, zwracając się do Hildy. Tamta krzywi się, po czym spluwa na bok z pogardą.
– Co za tchórz… – mamrocze pod nosem Maya.
– To była taktycznie dobra decyzja – mówi Frida.
– Giganci wybiliby naszych co do nogi…
– Zostawił tu Isę na pastwę losu! Co to za narzeczony?! Jeśli go kiedyś spotkam, to go rozerwę na strzępy! – wyrzuca z siebie Maya.
Prawda jest taka, że Agnarr usiłował mnie stąd zabrać, myśląc, że zostawię swoje siostry i mieszkańców na pastwę losu. Oczekiwanie ode mnie, że coś takiego zrobię, było jeszcze gorsze niż tchórzostwo.
W miarę jak asgardzkie oddziały znikają z wioski, wrogowie wchodzą coraz głębiej do naszej krainy – część z pozostałych oddziałów zmierza ku płonącemu Sadowi, część w stronę gór. Czekamy na atak gotowe, nasze mięśnie są napięte jak cięciwy łuku tuż przed oddaniem strzału. Zawalenie części schodów u podnóża gór nie zrobiło na gigantach najmniejszego wrażenia – pną się w górę zręcznie jak pająki. Wkrótce ponownie krzyżujemy z nimi broń. Wąskie przejście i ich pokaźne rozmiary dają nam przewagę – nie są w stanie podchodzić do nas w liczbie większej niż dwójka, więc bez problemu walczymy, zmieniając się, gdy dwie z nas tracą siły. Hildzie i Fridzie udaje się zrzucić kilku gigantów w dół stromej skalnej ściany zwróconej na południe. Moja kolej już minęła i czekam na sygnał do zmiany.
Nagle z przerażeniem zauważam, że czterech gigantów niesie w naszym kierunku olbrzymią, drewnianą drabinę – niechybnie zamierzają zajść nas od strony urwiska.
Serce ściska mi się boleśnie, bo zdaję sobie sprawę, że nie możemy już dłużej czekać na pozostałych ocalałych. Zresztą, patrząc na pożogę szalejącą poniżej nas, wątpię, by ktoś jeszcze przeżył…
– Do środka, już! – wrzeszczę do sióstr i zajmuję miejsce zmęczonej Hildy, odbijając ciosy wrogów. Po chwili na zewnątrz pozostajemy tylko ja i Liv.
– Idź, będę zaraz za tobą, a potem zapieczętujemy wejście kamieniami!
Moja siostra kiwa głową, wręcza mi swą włócznię i bez wahania wykonuje rozkaz. Wzmocniona krwią Gudrun, rzucam z impetem broń. Ta przebija się przez klatkę piersiową giganta i rzuca go na innego, który stoi tuż za nim. Wąski przesmyk na moment się blokuje, dając mi chwilę na zapieczętowanie kamiennego wejścia.
Nie ma takiej możliwości, żeby udało mi się zamknąć przejście, przebywając wewnątrz korytarza, ze względu na różne warstwy skał tworzące góry. Muszę mieć styczność z powierzchnią, by zaczerpnąć z ziemi i zmusić skały do zmiany położenia. Wewnątrz tunelu miałabym styczność jedynie z warstwami wewnętrznymi i ryzykowałabym zawalenie całej konstrukcji…
Dotykam kamiennej ściany i czerpię z żywiołu ziemi, nakłaniając minerały do zmiany konsystencji i kształtu. Chłód pod moimi palcami zastępuje gorąc. Po chwili pot zrasza mi czoło, a serce zaczyna walić jak młotem, ale powłoka skalna ponad wejściem do korytarza rozgrzewa się do czerwoności, po czym skapuje jak wosk, powoli pieczętując otwór.
Na moje nieszczęście Liv orientuje się, co się dzieje, i biegnie z powrotem tunelem w moim kierunku.
– Isa, co ty wyprawiasz?! – krzyczy z daleka.
Szlag by to trafił!
Wejście jest już niemal całkowicie zagrodzone, na wysokości moich oczu pozostaje jednak wyrwa wielkości sporej dyni.
Liv zamiera kilkanaście kroków od wejścia, uświadamiając sobie, że już za późno.
– Zatrzymaj to!
– Kocham was! – Uśmiecham się do niej, czując, jak łzy cisną mi się do oczu, gdy zmuszam wiatr do poruszenia luźnych kamieni i odłamków skalnych. Chwilę później zaczynają sunąć z góry w moim kierunku. Wrzask Liv zostaje zagłuszony łoskotem spadającej lawiny. Sama przywieram do ściany, chroniąc się pod niewielkim nawisem skalnym oraz porzuconą tarczą Fridy. Osuwisko wkrótce mnie jednak pochłania.
Ból eksploduje w mojej głowie i pożera mnie ciemność.
ISA
Z pewnością trafiłam do Helheimu, bo czuję ból w całym ciele. Żołądek ściska mi się gwałtownie i ostatkiem sił przewracam się na bok, by opróżnić jego zawartość na ziemię. Czarne plamy rozlewają się przed moimi oczami i znowu tracę przytomność.
– Dobij to ścierwo, musimy już ruszać.
Granica między jawą a koszmarem się rozmazuje. Ból jest jedyną rzeczywistością, której nie jestem w stanie zignorować. Każdy skrawek mojej skóry jest irytująco wrażliwy, moje mięśnie są tak obolałe, jakby skopała mnie banda gigantów. Może właśnie tak było? Zaczerpnięcie tchu przychodzi mi z wielkim trudem, bo moje płuca płoną. Mrowienie rozchodzące się po moim ciele sygnalizuje, że jednak nie umarłam – poobijane ciało próbuje się regenerować.
– Ona pójdzie, obiecuję, że nas nie spowolni. – Ku swojemu zdumieniu słyszę cichy żeński głos.
Ktoś ujmuje mnie pod ramiona i zmusza do stanięcia na nogi. Syczę przez zaciśnięte zęby i mam ochotę odtrącić te ręce, bo najmniejszy ucisk wywołuje kolejną falę bólu. Kobiecy zapach dociera do moich nozdrzy, jednak wzrok odmawia współpracy – wszystko jest zbyt rozmazane, żebym mogła dostrzec, co się dzieje wokół mnie. Jakby ktoś sypnął mi piachem w oczy. Słyszę prychnięcie.
– Jak upadnie, to osobiście wdepczę tę sukę w błoto!