Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przepiękne świadectwa przywołane na kartach tej książki pokazują, że wstawiennictwo św. Andrzeja Boboli jest często ostatnią deską ratunku. Za jego przyczyną Bóg dokonuje cudów uzdrowienia, pomaga odnaleźć drogę życiową, wybawia z tragicznych sytuacji.
Był rok 2004, kiedy mojej przyjaciółce postawiono diagnozę: rak złośliwy piersi (…) moje oczy i serce zwróciły się do Boga przez wstawiennictwo św. Andrzeja Boboli. (…) I oto przyszła ta oczekiwana wiadomość: "Operacja się udała, reszta w rękach Boga". (…) Mija siedem lat i nie ma żadnych przerzutów.
Fragment modlitwy:
Święty Andrzeju Bobolo, nasz wielki Patronie! Dziękujemy Wszechmocnemu za to, że do świętych Wojciecha i Stanisława, patronów z początku naszych dziejów, dodał u boku Królowej Polski Ciebie.
W książce znajdziesz: kilkadziesiąt świadectw łask i cudów, życiorys i opis kultu św. Andrzeja Boboli, modlitwy za jego wstawiennictwem oraz jedyną encyklikę w historii Kościoła katolickiego w całości poświęconą jednemu świętemu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 242
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Książkę tę poświęcam pamięci mojej Mamy, która zachęcała mnie do pisania i gorąco prosiła o wstawiennictwo u Pana Boga św. Andrzeja Bobolę 16 maja 2002 roku, kiedy został ogłoszony Patronem Polski.
© Wydawnictwo WAM, 2017
© Elżbieta Polak
Encyklika Piusa XII Invicti athletae Christi
© LIBRERIA EDITRICE VATICANA
Konsultacja merytoryczna: Aleksander Jacyniak SJ
Opieka redakcyjna: Klaudia Adamus
Redakcja: Katarzyna Stokłosa
Korekta: Dariusz Godoś
Projekt okładki: Andrzej Sochacki
Autorzy zdjęć:
s. 18 i 183 – Grzegorz Sochacki SJ
s. 239 i 269 – Mariusz Han SJ
Skład: Edycja
na podstawie projektu Krzysztofa Błażejczyka
Przygotowanie wydania elektronicznego
Michał Nakoneczny / 88em.eu
Cytaty z Pisma Świętego według Biblii Jerozolimskiej, wyd. V, Pallottinum, Poznań 2006.
NIHIL OBSTAT
Prowincja Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego
ks. Jakub Kołacz SJ, prowincjał, Kraków, 9 czerwca 2017 r., l.dz. 171/2017
ISBN 978-83-277-0739-0 (ePub)
978-83-277-0740-6 (Mobi)
WYDAWNICTWO WAM
ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków
tel. 12 62 93 200 • faks 12 42 95 003
e-mail: [email protected]
www.wydawnictwowam.pl
DZIAŁ HANDLOWY
tel. 12 62 93 254-256 • faks 12 62 93 496
e-mail: [email protected]
KSIĘGARNIA WYSYŁKOWA
tel. 12 62 p93 260
e-mail: [email protected]
e.wydawnictwowam.pl
Do momentu mojego przybycia do Sanktuarium św. Andrzeja Boboli w Warszawie, gdzie jesienią 2006 roku posłał mnie przełożony Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej Towarzystwa Jezusowego (jezuitów), św. Andrzej Bobola był dla mnie jednym z bardzo wielu świętych i błogosławionych, o których pamiętałem co najwyżej w dniu ich liturgicznego wspomnienia. Posługując na przykład przez kilkanaście lat w Kaliszu, z różnych racji o wiele częściej zajmowałem się św. Józefem, który jest moim patronem z bierzmowania. Sytuacja zaczęła się zmieniać, gdy po przybyciu do kolegium jezuitów przy ul. Rakowieckiej na warszawskim Mokotowie przełożony naszej prowincji zakonnej poprosił mnie, bym przynajmniej trochę zaangażował się w sprawy związane z kultem św. Andrzeja z racji jubileuszy 350-lecia jego męczeńskiej śmierci oraz 50-lecia ogłoszenia poświęconej mu encykliki papieża Piusa XII, które przypadały w 2007 roku.
Jedną ze spraw, w które miałem się włączyć, była próba przybliżenia tej postaci w różnych mediach. Dzięki dobrym relacjom z redakcją „Miejsc Świętych” udało mi się nakłonić ją, by numer tego miesięcznika na maj 2007 roku był poświęcony św. Andrzejowi Boboli i Matce Bożej Trybunalskiej, której pierwsza rocznica koronacji akurat wtedy przypadała. Żyłem jednak w błogiej nieświadomości, z jak dużym wyprzedzeniem redakcja powinna mieć zgromadzony materiał, bo wiadomo – jest to pismo kolorowe, tworzone bez wielkich nakładów finansowych, stąd wiele rzeczy przygotowywanych było na kilka miesięcy przed ukazaniem się pisma. Trzeba więc było w trybie pilnym zebrać i przesłać materiały. Pewnego dnia zakomunikowano mi, że do północy mam dostarczyć w wersji spisanej polski tekst encykliki papieża Piusa XII o św. Andrzeju lub przynajmniej obszerne jej fragmenty, które miały zostać opublikowane w tym miesięczniku. Pomyślałem sobie, że przeczytam spokojnie wieczorem cały tekst, który nie jest długi i który miałem w maszynopisie, zeskanuję i prześlę do redakcji. Gdy jednak przystąpiłem do lektury, zaczęło mnie przy niej skręcać: jakieś zawiłe tłumaczenie, barokowe zdania, których końca nie widać… kiedy dochodziło się do końca zdania, już zapominało się, co było na początku. Pomyślałem: „Kto zechce dziś czytać taki tekst… ale cóż, nie mam innego wyjścia – w ciągu kilku godzin nie poprawię tekstu, nie mam też do tego prawa”. Nie wiedziałem również, czy istnieje jakieś inne tłumaczenie tej encykliki. Nie posiadałem jej oryginalnej wersji.
Wyszedłem na korytarz naszego domu zakonnego, by trochę pospacerować i podumać, co tu zrobić, i akurat wtedy wyszedł ze swego pokoju jeden z mych starszych współbraci zakonnych, który w latach 80. XX wieku pełnił funkcję przełożonego prowincjalnego, o. Zygmunt Perz SJ. Zaprosił mnie do siebie, mówiąc, że ma dla mnie różne materiały związane ze św. Andrzejem. Pierwsza publikacja, którą wziąłem do ręki w jego pokoju, otworzyła mi się dosłownie na początku papieskiej encykliki. Było to zupełnie inne, bardziej współczesne tłumaczenie, wydane w Londynie; zdania krótkie, proste, klarowne. Wtedy już zaczynałem widzieć, jak bardzo szybki i konkretny w pomocy jest św. Andrzej Bobola.
Uradowany wróciłem do swojego pokoju i zabrałem się za skanowanie tekstu, który przed chwilą otrzymałem. Posiadałem wtedy skaner dość leciwy, który funkcjonował powoli, ale sprawnie. Gdy jednak zacząłem skanować, na ekranie komputera wyświetliła się informacja po angielsku: „Całkowita awaria skanera”. Wyłączyłem więc urządzenie, włączyłem ponownie, ale na ekranie znowu pojawiła się ta sama informacja. Jeszcze raz wyłączyłem i włączyłem. Sytuacja się powtórzyła. Położyłem wtedy rękę na skanerze i powiedziałem: „Święty Andrzeju, to ostatecznie też i twoja sprawa, to musi zadziałać”. I wtedy, o dziwo, skaner ruszył. Z radością zacząłem krzątać się po pokoju, świadomy, że skanowanie jednej strony trwa kilka minut. Gdy jednak to uczyniłem, skaner ponownie przestał działać. Ponownie usiadłem i, kładąc na nim rękę, kontynuowałem modlitwę i… skaner ponownie zaczął funkcjonować. Wtedy zrozumiałem bardzo prostą rzecz: św. Andrzej będzie działał, ale z naszej strony nie może zabraknąć szczerego zaangażowania modlitewnego.
Innym zadaniem, którego się wówczas podjąłem, było tworzenie Muzeum św. Andrzeja w sanktuarium na warszawskim Mokotowie, gdzie spoczywają jego relikwie – nierozłożone ciało Męczennika. W tym celu przeglądałem różne zakamarki oraz archiwum tego sanktuarium. Trafiłem tam m.in. na korespondencję z początku lat 90. XX wieku z informacją o starym i bardzo zniszczonym obrazie olejnym przedstawiającym św. Andrzeja, który posiadała pewna rodzina na Śląsku. Z treści listu wynikało, że rodzina ta byłaby skora przekazać obraz do świątyni, w której jest czczony św. Andrzej. Gdy udało mi się nawiązać kontakt, dowiedziałem się – a był to początek 2007 roku – że rodzina ta w dalszym ciągu jest w posiadaniu tego obrazu. Odwiedziłem ją, zobaczyłem portret, który był bardzo poważnie zniszczony, w niektórych miejscach całkowicie pozbawiony warstwy malarskiej, i dodatkowo nosił na sobie ślady niewłaściwych ingerencji dokonanych przez kogoś, kto przeprowadzał jego amatorską, daleką od fachowej, konserwację. Zakładaliśmy, że obraz powstał po beatyfikacji Świętego, której dokonał papież Pius IX w watykańskiej bazylice św. Piotra w 1853 roku. Taki bowiem napis znajdował się u dołu obrazu.
Gdy Sanktuarium św. Andrzeja Boboli stało się właścicielem tego portretu, zacząłem poszukiwać kogoś, kto dokonałby jego fachowej renowacji konserwatorskiej. Oczywiście kosztorysy dołączane do przedstawianych mi ofert nie rozpieszczały. Każdy z nich opiewał na sumę powyżej 5000 złotych. Gdy zastanawiałem się, którą ofertę wybrać, zgłosiła się do mnie pani Magdalena Rojkowska, mówiąc, że chciałaby uczynić coś dla św. Andrzeja Boboli. Gdy zapytałem ją, jakie ma kwalifikacje i co mogłaby robić, odpowiedziała, że jest konserwatorem dzieł sztuki ze specjalizacją w zakresie konserwacji obrazu olejnego, że skończyła studia konserwatorskie w latach 70. XX wieku. Potem przedstawiła swój dotychczasowy dorobek w tej dziedzinie. Pokazałem jej obraz św. Andrzeja. Stwierdziła, że jest bardzo zniszczony i że metody, którymi starano się dokonać jego konserwacji, były całkowicie amatorskie i niewłaściwe. Zadeklarowała jednak, że podejmie się jego renowacji. Ustaliliśmy, że dokładnie podliczy, ile będą kosztowały wszystkie materiały niezbędne do konserwacji, łącznie z dokumentacją fotograficzną, i że te koszty pokryjemy my jako Sanktuarium św. Andrzeja Boboli w Warszawie. Natomiast cała jej robocizna będzie darem dla Świętego. Dokonała bardzo skrupulatnych obliczeń kosztów wszystkich materiałów. Całościowa suma opiewała na kwotę niespełna 1500 złotych. Wkrótce po tym, jak otrzymałem wykaz kosztów, zgłosił się do mnie pan Witold, członek jednej ze wspólnot, za które wówczas byłem odpowiedzialny, i ofiarował mi 1500 złotych, mówiąc: „To jest mój dar dla św. Andrzeja Boboli, a ojciec będzie wiedział, na co te pieniądze przeznaczyć”. I tak oto sam Święty przez jednego ze swoich czcicieli zatroszczył się o niezbędne fundusze na renowację tego obrazu.
Taki obrót sprawy doprowadził mnie do przekonania, że musi to być obraz, na którym zależy samemu św. Andrzejowi. Śledziłem więc kolejne kroki podejmowane przy jego konserwacji. Gdy usunięto płótno, na które zostało zdublowane pierwotne, ręcznie tkane juto-konopne płótno, na którym namalowany został obraz, na odwrocie oryginalnego płótna ujrzeliśmy napis: „Renovata 1855”. Była to informacja, że już w 1855 roku dokonano renowacji konserwatorskiej i wtedy pierwotny napis, umieszczony u dołu obrazu, został zamalowany i na nim umieszczono nowy. Renowację obrazu przeprowadza się zasadniczo po przynajmniej kilkudziesięciu latach od jego namalowania. Zrozumieliśmy więc, że portret musiał być znacznie starszy. Pobrano fragment jednego włókna pierwotnej tkaniny, na której namalowany został obraz, w celu ustalenia czasu jej powstania. Zbadano też farby. Okazało się, że płótno pochodzi z drugiej połowy XVII wieku, a więc z czasów zbliżonych do daty śmierci Świętego, a farby były kładzione na samym początku XVIII wieku. Prawdopodobnie obraz był namalowany tuż po odnalezieniu trumny z ciałem Świętego w kwietniu 1702 roku. Być może wykonał go ktoś, wpatrując się w wygląd św. Andrzeja w czasie, w którym jego ciało nie było jeszcze pozbawione płynów. Niewykluczone, że jest to pierwszy, najstarszy olejny obraz tego Świętego i dlatego tak bardzo jemu samemu zależało na tym, by przywrócono mu pierwotne piękno. Pani Magdalena Rojkowska w trakcie renowacji tego portretu ucierpiała bardzo w wypadku drogowym, w którym potrącił ją policyjny samochód. Ona też zawdzięcza Boboli powrót do zdrowia po wypadku, który mógł się skończyć dla niej tragicznie. Więcej napisała sama w opublikowanym w tej książce świadectwie.
Nie jest to oczywiście jedyny przypadek uzdrowienia czy powrotu do pełni zdrowia za przyczyną św. Andrzeja, z którym spotkałem się w tym czasie. Było ich co najmniej kilka. Niektóre spośród mi znanych spisane są na kartach tej książki w formie pięknych, osobistych świadectw. Wspomnę tu o jeszcze jednym. Swego czasu skontaktowała się ze mną pani z Białegostoku, która kilkakrotnie przyjeżdżała na rekolekcje ignacjańskie i sesje o ikonie, prowadzone przeze mnie w Domu Formacji Duchowej w Kaliszu. Zakomunikowała, że po bardzo długich, trwających miesiącami badaniach, gdy odczuwała, że z jej organizmem dzieje się coś niewłaściwego, wykryto u niej nowotwór (szpiczak mnogi) w zaawansowanym już stadium. Zapytała, któremu świętemu ma polecić tę dramatyczną sprawę. Odpowiedziałem, że oczywiście św. Andrzejowi Boboli, zaznaczając przy tym, że nie jest on całkowicie bezinteresowny. Trzeba mu coś dać, ale on uprosi u Boga dużo więcej. To coś może być związane z rozwojem jego kultu. Zaproponowałem, że skoro jej brat jest księdzem budującym kościół na Ursynowie w Warszawie, to może mogłaby postarać się o coś związanego ze św. Andrzejem do tego kościoła albo na przykład o obraz Świętego dla Wyższego Seminarium Duchownego w Białymstoku, w którym ojcem duchownym był wówczas nasz wspólny znajomy. Archidiecezja białostocka to „córka” archidiecezji wileńskiej, a w Wilnie św. Andrzej rozpoczął życie zakonne. Tam też studiował filozofię i teologię, otrzymał święcenia kapłańskie, złożył swe pierwsze śluby zakonne i uroczystą profesję czterech ślubów zakonnych oraz najdłużej apostołował.
Moja rozmówczyni zdecydowała się na obraz dla seminarium w Białymstoku. Nie zaniedbywała oczywiście wszystkich procedur medycznych, które są stosowane przy tego typu nowotworze. Zadzwoniła do mnie któregoś dnia, informując, że wkrótce przyjedzie do Warszawy, by sfinalizować z jednym z naszych braci zakonnych, br. Podsiadłym SJ, kwestię namalowania tego obrazu. Portret ten od kilku lat jest już w białostockim seminarium, a jego ofiarodawczyni idzie przez życie ze świadomością doświadczania orędownictwa świętych, w tym św. Andrzeja, choć ten święty uczy ją, jak wielką wartość ma droga współuczestnictwa w cierpieniu i męce naszego Pana Jezusa Chrystusa, którą ta pani nadal – i to z wielkim Bożym optymizmem – kroczy.
I na koniec jeszcze jedno świadectwo dotyczące tego, jak św. Andrzej troszczy się o nawet bardzo przyziemne sprawy swoich czcicieli. Jakiś czas temu byłem na Białorusi. Natknąłem się wówczas na jeden z numerów wydawanego tam wtedy miesięcznika „Dialog”, w którym opublikowano m.in. tekst Św. Andrzej Bobola na mojej ścieżce autorstwa znanego mi od 1990 roku ks. Józefa Dziekońskiego. Po przeczytaniu tego tekstu postanowiłem odwiedzić go osobiście i podziękować za jego oddanie św. Andrzejowi i za piękne świadectwo spisane na kartach czasopisma. Powitał mnie słowami: „Ojcze, znalazłem w świątyni, w której posługuję [kościół, w którym był wtedy proboszczem], relikwie św. Andrzeja Boboli, które musiały tam trafić jeszcze przed II wojną światową”. Ucałowaliśmy je, obejrzałem świątynię, obraz i figurę św. Andrzeja, które w niej się znajdują. Trochę porozmawialiśmy. Niestety nie miał za dużo czasu, gdyż musiał jechać na pogrzeb. Poprosiłem go o adres, bym mógł mu podesłać materiały o św. Andrzeju i o rozwoju jego kultu.
Kilka dni po moim powrocie z Białorusi pan Witold, który ofiarował 1500 złotych na renowację konserwatorską obrazu św. Andrzeja Boboli, poprosił mnie o spotkanie. Powiedział: „Usiądziemy sobie w cukierence przy warszawskim sanktuarium św. Andrzeja i porozmawiamy”. Miał do omówienia kilka spraw istotnych od strony duchowej. Został bowiem wówczas zwolniony z pracy w jednej z francuskich korporacji ze względu na swoją postawę obrony wartości chrześcijańskich, która nie podobała się jego francuskim pracodawcom. Umówiliśmy się na popołudnie pewnego dnia. Gdy weszliśmy do cukierenki, okazało się, że jest tam bardzo tłoczno i gwarno. Zaproponowałem więc: „Kupimy po ciastku i pójdziemy do mojego pokoju”. Gdy przyszło do wybierania ciastek, powiedział kelnerce: „Weźmiemy to ciastko i to, i jeszcze to; to ciastko też wygląda bardzo atrakcyjnie” i tak dalej. Gdy protestowałem, mówiąc, że przecież nie zjemy tego wszystkiego, odpowiedział: „Spokojnie, poradzimy sobie z tym”. W trakcie naszej rozmowy, podczas której opowiedziałem mu m.in. o ks. Dziekońskim, zjedliśmy, co było do przewidzenia, skromną porcję tych ciastek. Zaproponowałem, by choć część pozostałych wziął sobie do domu. Zdecydowanie odmówił. Wkrótce potem, tego samego dnia, zadzwonił do mnie zupełnie nieoczekiwanie i znienacka ks. Dziekoński, informując, że jest w zakrystii naszego sanktuarium. Dołączył się do mszy świętej o godzinie 19 i chciałby spotkać się ze mną na piętnaście minut. Pokazałem mu muzeum, zaprosiłem do pokoju i zapytałem, czy nie wypiłby herbaty. Powiedział, że bardzo chętnie. Zapytałem: „A może jakieś ciasteczko?”. Na to on, że jak najbardziej, bo od rana nic nie jadł. Zapytałem: „To może jakąś skromną kolacyjkę? W naszej jadalni zakonnej na pewno zostało coś jeszcze po kolacji”. Na to on, że nie ma takiej potrzeby, bo on bardzo lubi ciastka, których tak bardzo mu brakuje na Białorusi. I tak św. Andrzej Bobola przez gorliwość jednego ze swych czcicieli nakarmił innego swego czciciela tym, co on lubił.
Książka, którą oddajemy do Waszych rąk, zawiera bardzo skromny, wycinkowy zapis świadczący o tym, jak wielki Patron naszej Ojczyzny spieszy z pomocą bardzo wielu ludziom proszącym go o wstawiennictwo i wyprasza dla nich u Boga potrzebne dary. Zdaje się on posiadać wyjątkową możliwość tego niezwykłego orędownictwa przed Bogiem. Niech lektura treści zebranych na kartach tej książki stanie się także dla nas zachętą do duchowego przybliżenia się do tego wyjątkowego polskiego świętego. Niech prowadzi do takiej więzi z nim, dzięki której także i my doświadczymy pośród horyzontu obcowania świętych działania św. Andrzeja Boboli, spieszącego nam z pomocą w tych sprawach, które są zgodne z Bożą wolą.
o. Aleksander Jacyniak SJ
>
Obraz namalowany przez Jadwigę Rymarównę w latach 30. XX wieku.Znajduje się w Muzeum św. Andrzeja Boboli w Warszawie.
Ja, Andrzej Bobola, ślubuję i przyrzekam Bogu wszechmogącemu wobec Jego Matki Dziewicy i całego dworu niebieskiego, wszystkich tu obecnych oraz tobie, Wielebnemu Ojcu Janowi Jamiołkowskiemu w zastępstwie Przełożonego Generała Towarzystwa Jezusowego wraz z jego następcami, rolę Boga spełniającemu, dozgonne ubóstwo, czystość i posłuszeństwo oraz zgodnie z nim szczególną troskę o wychowanie dzieci według sposobu postępowania określonego w Liście Apostolskim dotyczącym Towarzystwa Jezusowego i w jego Konstytucjach. Ponadto przyrzekam specjalne posłuszeństwo Najwyższemu Biskupowi w sprawie misji, jak to jest zapisane w tymże Liście Apostolskim i w Konstytucjach.
Wilno, 2 czerwca 1630 roku w kościele św. Kazimierza wyznawcy przy domu profesów Towarzystwa Jezusowego
Andrzej Bobola,
ręką własną
Przetłumaczył o. Stanisław Ziemiański SJ
Rękopis profesji znajduje się w archiwum Kolegium Ojców Jezuitów w Starej Wsi
Plac św. Piotra w Rzymie tonie w powodzi światła wiosennego słońca. Już od wczesnego rana grupy pielgrzymów polskich zapełniających od paru dni dźwiękiem polskiej mowy stolicę chrześcijaństwa, spieszą do bazyliki. Radość i duma napełniła ich serca, bo na fasadzie bazyliki watykańskiej wisi ogromny obraz, przedstawiający Błogosławionych, którzy nieomylnym wyrokiem Papieża mają być zaliczeni w poczet świętych, a wśród nich poczesne miejsce zajmuje Andrzej Bobola, Polak.
Za chwilę tłumy pielgrzymów objął lekki półmrok Piotrowej świątyni. Z setek wiszących u stropu i wzdłuż potężnych pilastrów świeczników kryształowych pada łagodne światło na pokryte purpurowym adamaszkiem filary i na ogromne obrazy, przedstawiające cuda, jakie Bóg zdziałał za wstawiennictwem świętych, mających być dzisiaj właśnie wyniesionych na ołtarze. Na tych właśnie cudach opiera się Ojciec św., ogłaszając ich świętymi. Ma się wrażenie, że za chwilę stanie się coś wielkiego, że strop bazyliki rozstąpi się, a w górze zalśni niewidziana dotychczas ludzkim okiem chwała świętych.
W bazylice rozbrzmiewają dźwięki pieśni łacińskich, śpiewanych przez dziewczęta włoskiej Akcji Katolickiej, tworzące swymi białymi strojami wielką, jasną plamę na tle czarnego mrowia ludzkiego. W sercach Polaków wzbiera pragnienie, by w polskiej pieśni dać upust uczuciom przepełniającym ich serca. Wybucha potężnym akordem Boże, coś Polskę, a w dźwiękach tej pieśni czuć radość wolnej Polski z nowego blasku chwały, jakim ją otoczy aureola świętego Boboli.
Grupa krakowskiego Apostolstwa Modlitwy przed bazyliką św. Piotra
Zaczynają się dłużyć chwile czekania, gdy rosnący szmer od głównych drzwi kościoła oznajmia, że procesja poprzedzająca Ojca św. ruszyła. Z początku przesuwają się długie szeregi kleru zakonnego i świeckiego. Potem nad głowami tłumów ukazują się niby olbrzymie żagle sztandary z wizerunkami nowych świętych i płyną powoli w kierunku głównego ołtarza, wzniesionego nad grobem, konfesją, św. Piotra Apostoła. Koło sztandaru św. Andrzeja idą członkowie Asystencji Słowiańskiej Towarzystwa Jezusowego i brodate postacie jezuickich misjonarzy, trzymając wstęgi zwisające od sztandaru. Teraz rozwija się wspaniały orszak papieski mieniący się jak kolorowy wąż barwami strojów dostojników duchownych i świeckich. Fiolety kanoników z futrzanymi białymi i popielatymi pelerynami, mieszają się z historycznymi mundurami gwardyj i dworskimi strojami bliższego otoczenia Papieża. Na koniec kroczą biskupi, wśród nich i nasi, polscy, w niespotykanej gdzie indziej ilości, a za nimi najwyżsi dostojnicy Kościoła, kardynałowie, wszyscy w kapach i mitrach. Rozlegają się dźwięki srebrnych trąb. W kościele zrywa się nawałnica okrzyków i oklasków. Ukazuje się postać Papieża w kapie i złotej mitrze niesiona na tronie. Baldachim nad nim niesie 8 prałatów, a koło tronu powiewają ogromne wachlarze z białych strusich piór. Ojciec św. uśmiecha się dobrotliwie, błogosławiąc swe ukochane dzieci, które się tu ze wszystkich stron świata zebrały.
Za chwilę postać Ojca św. ukazuje się na srebrzysto-białym tle tronu, ustawionego w absydzie bazyliki. Do Papieża podchodzi adwokat konsystorialny, zanosząc gorącą prośbę, według przyjętego rytuału, by Jego Świątobliwość na chwałę Kościoła katolickiego w poczet świętych zaliczyć zechciała Salvatora da Horta, pokornego brata laika zakonu Braci Mniejszych, Hiszpana, Jana Leonardi, założyciela kleryków regularnych Matki Bożej, Włocha, oraz Andrzeja Bobolę, nieustraszonego bojownika o królestwo Boże na ziemi, Męczennika, Polaka. Ojciec św. przez usta jednego ze swych sekretarzy daje odpowiedź, że dla otrzymania światła Bożego, w tej tak ważnej chwili, pragnie uprosić sobie wstawiennictwo Matki Najśw. i wszystkich Świętych. Wszyscy klękają, śpiewając litanię do wszystkich Świętych. Adwokat ponawia prośbę, a Papież podobną daje odpowiedź. Rozbrzmiewa błagalne Veni Creator.
Obraz kanonizacyjny św. Andrzeja w otoczeniu Ojców Jezuitów
Ciało św. Andrzeja w trumnie rzymskiej
Pada trzecia, jeszcze gorętsza prośba, na którą sekretarz odpowiada, że teraz Namiestnik Chrystusowy wypowie swój sąd nieomylny. Cisza zalega bazylikę. Wolno i spokojnie padają słowa Papieża ogłaszające na cześć Trójcy Przenajświętszej, Andrzeja Bobolę, Jana Leonardi i Salvatora da Horta świętymi i oznaczające dni ich świąt w Imię Ojca i Syna, i Ducha Św. Na te słowa rozkołysały się wszystkie dzwony wiecznego miasta. Potężną melodią rozbrzmiewa Te Deum, którego dźwiękami dziękuje Kościół wojujący za chwałę, którą Bóg obdarzyć raczył byłych jego żołnierzy. Raduje się i Matka Polska, że takiego wydała syna.
Po kazaniu na cześć nowych świętych, ułożonym przez samego Ojca św., które odczytał jeden z jego sekretarzy, zaczęła się przy ołtarzu konfesji św. Piotra Msza święta, odprawiana przez dziekana kolegium kardynalskiego, kardynała Granito Pignatelli di Belmonte. Na ofertorium rusza od ołtarza do tronu papieskiego procesja, niosąc Ojcu św. tradycyjne dary jako znak wdzięczności za dokonaną kanonizację. Dary te składają się z małej baryłki wina, pięknych świec, synogarlic i małych ptaszków. Dziękczynne dary za kanonizację św. Andrzeja Boboli ofiarowywali Papieżowi trzej kardynałowie, Generał OO. Jezuitów Ledóchowski, rektor uniwersytetu warszawskiego prof. Antoniewicz, dziekan wydziału teologicznego tegoż uniwersytetu ks. Rosłaniec oraz grupa polskich Jezuitów.
Najświętsza ofiara odprawia się dalej. Zbliża się chwila, w której Syn Boży ma zstąpić z nieba na ziemię, przybierając postać chleba. Rozlega się głos dzwonka, a z wyżyn kopuły spływają pełne namaszczenia dźwięki srebrnych trąb. „A słowo ciałem się stało i mieszkało między nami”.
Msza św. się skończyła. Znowu ukazuje się postać Ojca chrześcijaństwa na lektyce płynąca powoli wśród niemilknących radosnych okrzyków. Oczy Papieża spoczywają ze szczególną miłością na polskich pielgrzymach, uśmiecha się do nich i błogosławi im.
Tymczasem czarne mrowie ludzkie pokryło plac św. Piotra. W gorących promieniach słońca lśnią hełmy i barwią, niby ogromne kolorowe kwiaty, mundury gwardyj papieskich, które zajęły miejsca przed samą bazyliką. Chwile czekania. Na koniec otwierają się drzwi balkonu nad głównymi drzwiami kościoła, najpierw ukazuje się krzyż, a za nim na tronie w tiarze na głowie sam Ojciec św. wśród grona najbliższej świty. Rozbrzmiewa marsz papieski, w pogodne niebo wznoszą się radosne okrzyki. Po chwili nastaje cisza i na morze głów ludzkich, chylących się jak kłosy wielkiego łanu, ciężkie ziarnem dorodnym, spływają słowa papieskiego błogosławieństwa, spływają i płyną na falach eteru aż do dalekiej Polski, gdzie przyjmują je z czcią rodacy Andrzeja Boboli, skupieni koło głośników radiowych.
Na zakończenie tego pięknego dnia, gdy ściemniło się pod wieczór, świątynia Piotrowa roziskrzyła się tysiącem świateł. Polscy pielgrzymi patrzyli na nią z jakimś dziwnym spokojem w duszy. W uszach ich brzmią jeszcze radosne okrzyki z kanonizacji i te niezapomniane słowa Namiestnika Chrystusowego, którymi dopełnił tego wielkiego pragnienia Polaków, ogłaszających Bobolę świętym.
A po południu te ciche chwile modlitwy u trumny nowego świętego w kościele Imienia Jezus, w których serca wstąpiła otucha wielkiej i wspaniałej przyszłości Polski pod opieką nowego patrona. Jeszcze jutro zabrzmią tam słowa polskiego kazania, polskiej modlitwy i pieśni, gdy wszyscy Polacy ze swymi arcypasterzami na czele zbiorą się, by oddać hołd wielkiemu Męczennikowi. A na koniec już prawie wieczorem u grobu drugiego świętego Polaka, brata zakonnego Andrzeja, Stanisława Kostki, ile próśb popłynęło o pomoc dla młodego pokolenia. Bazylika Watykańska jarzy się niby gwiazdkami migocącymi białymi lampkami, nagle wystrzelają ze wszystkich stron światła czerwonawe pochodni i maźnic. Zdaje się po gzymsach i żebrach kopuły przelatują płomienie. A w królewskim blasku kąpie się świątynia Piotrowa, symbol Kościoła, a nad nią zda się unosić duch Andrzeja Boboli, mówiący swoim rodakom: „Stójcie zawsze wiernie przy świętym, rzymskim, katolickim Kościele, a Bóg nie omieszka otoczyć Ojczyznę naszą blaskiem potęgi i chwały”.
Jeszcze w roku 1809, kiedy nasz św. Męczennik nie był nawet beatyfikowany, tak pisał o nim z Połocka młody holenderczyk Jan Roothaan1 do swoich rodziców:
„Mamy tu w kolegium połockim drogocenny skarb: święte nienaruszone ciało Wielebnego Męczennika Andrzeja Boboli… Jak droga była przed Bogiem męczeńska śmierć tego Wyznawcy, to stwierdzają cuda tak liczne, że nosi on miano »Cudotwórcy Polskiego«. Owszem, tyle już jest cudownych wysłuchań, że ludzie przestają się im dziwić, ale za to zewsząd, nawet z daleka się schodzą, czy to żeby sobie łaski uprosić, czy też żeby za otrzymane podziękować”.
Tak się już garnęli ludzie do Andrzeja Boboli wtenczas, kiedy jeszcze brakowało 50 lat do jego beatyfikacji… Schodzili się zewsząd ludzie do jego trumny, by o łaski prosić i za otrzymane dziękować.
Płyną rzesze do trumny
Na to schodzenie się ludzi zewsząd patrzyliśmy w tym roku Pańskim 1938. Do trumny św. Męczennika, która dziwnym zrządzeniem Opatrzności spoczywała już nie na Białej Rusi w Połocku, ale w słonecznej Italii w Rzymie, zeszła się na kanonizację 8-tysięczna rzesza Polaków, nie licząc tysięcy pielgrzymów z innych narodowości.
To schodzenie się ze wszystkich stron Polski do trumny św. Andrzeja powtórzyło się w oczach naszych na wielką skalę w miesiącu czerwcu, kiedy to wielki Męczennik odbywał triumfalny wjazd z Rzymu do Ojczyzny. Od Zebrzydowic, granicznej stacji polskiej, aż do Warszawy, stolicy naszego państwa, gdzie ostatecznie spoczęły chwalebne Relikwie św. Męczennika – wszystkie stacje, przez które przejeżdżał pociąg, były udekorowane, a wagon-kaplicę witały nie tylko delegacje różnych warstw społeczeństwa ze sztandarami, ale liczne rzesze wiernych. Witały je z wielką czcią i pobożnością. (…)
Nam tu chodzi o podkreślenie tego faktu, że św. Andrzej nie przestał być cudotwórcą. Przedziwny jego wpływ dobroczynny obejmuje w obecnych również czasach dusze i ciała. Obejmuje nie tylko jednostki, ale całą Polskę.
Przemiany w duszach
Na widok świętych Relikwij dokonywał się w wielu duszach wstrząs moralny.
Wszędzie, gdzie relikwie przystanęły dłużej, jak np. w Krakowie, Poznaniu… garnęły się rzesze do Sakramentów św. Zdarzały się wypadki, że przychodzili ludzie do spowiedzi, którzy tego obowiązku nie dopełniali już od kilku i kilkunastu lat. Tak np. w Dz. pewien starszy mężczyzna prosi koniecznie o kapłana, który by go przygotował do spowiedzi, bo odkąd spojrzał na trumnę św. Andrzeja, czuje się tak wewnętrznie wstrząśnięty, że musi się z Bogiem pojednać. Dlatego zaś chodzi mu o szczególniejszą pomoc kapłana, bo już od ślubu nie był do spowiedzi, a upłynęło od ślubnego kobierca aż do obecnej chwili nie mniej tylko 42 lata…
Gdzie indziej znów cieszy się pobożna dusza, że za przyczyną św. Andrzeja udało jej się nakłonić towarzyszkę do pojednania się z Bogiem, która prześcignęła nawet mężczyznę, bo już 50 lat się nie spowiadała…
Wszędzie, gdzie przechodziła trumna św. Męczennika, dokonywało się pogłębienie wiary w duszach, rozpłomieniała się nadzieja lepszej przyszłości, zwłaszcza dla całej Ojczyzny. Mówiono, że św. Andrzej ze swej trumny odprawia wielką misję w sercach ludzkich. Pewien duszpasterz tak się wyraził: „Krótki pobyt Relikwij św. Andrzeja w mojej parafii więcej dobrego sprawił niż trzy misje”.
Ale oprócz łask czysto duchowych, doznali czciciele św. Męczennika przy jego trumnie także sporo uzdrowień nieraz przedziwnych. Wielu przypisywało wstawiennictwu św. Andrzeja ten fakt, że Ojciec św. Pius XI mimo groźnej choroby mógł dokonać ceremonii tak długiej i męczącej, jaką jest kanonizacja. Przepięknie to wyraził w swej mowie u trumny św. Boboli ksiądz biskup Szlagowski: „Azaliż nie godzi się nam pobożnie mniemać, że gdy Papież Polaków z taką żarliwością gotował się do uchwalebnienia Świętego na ołtarzach, Święty w zamian uprzednio wyprosił u Boga Papieżowi ów nieoczekiwany powrót do sił i zdrowia, aby zadość się stało i życzeniom Ojca św. i pragnieniom naszym. Boć to jest jasne, że kanonizacja Boboli tym droższą się staje sercu każdego Polaka, że otrzymuje ją od Papieża, który tylu węzłami osobistymi związany jest z Ojczyzną naszą”.
Ksiądz biskup Jasiński w przemówieniu przy Relikwiach na pl. Zamkowym w Warszawie tak się wyraził: „Sam proces kanonizacyjny zawiera 5 wielkich tomów, a obfituje w cuda jako sprawdzian świętości… Cuda istotnie się dzieją i ostatnio w Katowicach znamy naturalnym sposobem niewytłumaczone uleczenie chorego na złośliwego raka”.
Chcemy na tym miejscu opisać szczegółowo przede wszystkim te łaski i cuda, których wierni doznali przy trumnie św. Andrzeja. Po jej odejściu z Krakowa zaczęły krążyć po mieście z ust do ust wieści o pewnych uzdrowieniach. Na nasze żądanie, ogłoszone z ambony, zgłosiło się kilka osób, z którymi niżej podpisany przeprowadził rozmowy dotyczące ich choroby i niezwykłego uzdrowienia, którego doznali przy trumnie św. Boboli. Nie twierdzimy, że to są cuda pierwszej klasy, które by wystarczały do przeprowadzenia kanonizacji. Są to w każdym razie nadzwyczajne łaski, o których udarowani opowiadali z wielką wdzięcznością i wzruszeniem.
Sklerotyczne bóle głowy
W czwartek – w święto Bożego Ciała – wezwano mnie do furty, bo przyszła jakaś niewiasta, która chce opowiedzieć wielki cud, jakiego doznała przy trumnie św. Andrzeja Boboli.
W rozmównicy zastaję starszą niewiastę. Wydaje mi się rozradowana, ale równocześnie trochę zakłopotana, więc przywitawszy się z nią, zagaduję:
– Pono św. Andrzej bardzo łaskawym się dla was okazał.
– A tak, a tak. Byłam w niedzielę, żeby ucałować święte relikwie Andrzeja Boboli, kiedy były w trumnie przy wielkim ołtarzu. I doznałam wielkiego cudu, przestała mię głowa boleć, a takem strasznie przedtem na nią cierpiała.
Ustanie bólu głowy to wprawdzie cenna rzecz, ale jeszcze nie tak wielki cud. Więc pytam dalej:
– Od dawna te bóle wam dolegały?
– Już od dwu lat i to cięgiem, prawie bez przerwy.
– A czy bardzo dokuczały?
– Oj bardzo, chodziłam jak umęczona. Miewałam przez te bóle takie zamęty w głowie, żem nie mogła swobodnie chodzić, alem się „zatacowała” – i musiałam się to łóżka, to ściany trzymać, jakem chciała trochę pochodzić. Kto patrzył na mnie, jakem się przy chodzeniu „zatacowała”, to sobie pewno myślał, żem chyba pijana, a ja już od dawna nie piję, ani nawet kropli wina.
– A czy oprócz tego bólu w środku głowy, tych zamętów i zataczań, mieliście jeszcze jakie inne cierpienia?
– Często mię chwytały poniżej uszu rwania i silne kolki, tak, żem sobie rady dać nie mogła. Więcem tylko rękami tarła policzki, żeby sobie coś dopomóc. Biednam była i w nocy, bo mi często spać nie dawało przez jakieś huki w głowie.
– A mogliście głową swobodnie do góry i na dół poruszać?
– Ale gdzie tam. Głowę miałam przez te dwa lata, jakby w niej ciężary jakie były, od bólu wszystkie włosy mi przez dwa lata wypadły, ino na przodzie trochę zostało… Nie mogłam się schylać. I strasznie mi przykro było, bo nieraz S. Przełożona chciała, żebym trochę w ogrodzie porobiła, a mnie tak strasznie ciężko było się schylać, a jakem się gwałtem przemogła i schyliła do roboty, a potem podniosła, to mi się cały świat w głowie obracał i obracał…
– A u lekarza byliście?
– Posłała mię S. Przełożona 4 razy do szpitala św. Łazarza. I dobry p. doktór zbadał mię i nawet mi ręce takim pasem obwiązał i lekarstwo mi dał. Zużyłam je całe, ale nic mi nie poskutkowało.
– Toście tak bez przerwy cierpieli?
– Ano tak. Tylko czasem jedna znajoma pani dawała mi kapucyńskie krople i one na chwilę przynosiły mi ulgę, ale potem znowu wszystko po staremu wracało… Oj nacierpiałam się ja, nacierpiałam i w cichości dużom się od tego bólu napłakała.
– A teraz już nie cierpicie? Powiedzcież mi dokładniej, jak się to stało?
– Teraz już nic nie cierpię i takam radosna. A stało się tak. Kiedym w niedzielę przyszła do kościoła Serca Jezusowego i ucałowała relikwie św. Andrzeja, odeszłam do ławki. A wtedy mię taki straszny ból głowy chwycił, ale to taki straszny, jak nigdy jeszcze przedtem, i to okropne rwanie z kolkami poniżej uszu. Zdawało mi się, że nie przetrzymam. Z boleści zaczęłam rękami trzeć policzki niespokojnie, że aż to zwróciło uwagę ludzi, co koło mnie siedzieli. I zaczęłam wołać: „Św. Andrzeju, zlitujże się nade mną! Żebyś mi zelżył w tej boleści, żebym tak strasznie nie cierpiała”.
– I zlitował się nad wami św. Andrzej?
– W jednej chwili, proszę Ojca kochanego, wszystko ustało – i ból w głowie, i to rwanie. Jakby je kto ręką ode mnie odjął, jakby gdzieś daleko zabrał…
– Dzisiaj mamy czwartek, jakże się od niedzieli do dziś dnia czujecie?
– A tak, proszę Ojca, jakbym się na nowo na ten świat narodziła, a przecież już mi idzie 74 rok życia. Głowa mi się stała lekuśka, a przedtem jakbym ciężary w niej nosiła. Mogę teraz głową i szyją swobodnie poruszać i uczesać się mogę i umyć bez bólu. Mam zupełnie inną głowę…
– To się chyba bardzo radujecie?
– Ah, proszę Ojca, mam teraz całkiem inny humor, bo się teraz idzie lekko, nie zataczam się. Chodzę sobie swobodnie, nie potrzebuję się podpierać. I spać mogę, i poduszka mię nie uraża jak przedtem. Sąsiadki moje na sali też się radują…
– A nie boicie się, że to może jeszcze wróci?
– Ej nie, bo to przecie Święty sprawił. Terazem już spokojna, kiedym to wszystko Ojcu opowiedziała, bom sobie nie mogła darować, żeby tak wielkiego cudu nie powiedzieć.
– A jakże się nazywacie i skąd pochodzicie?
– Jestem Maria Grzywczykowa, pochodzę ze wsi Lusiny, z parafii Gaj, a teraz jestem w Zakładzie SS. Albertynek na Lubiczu… Bardzo dziękuję św. Andrzejowi za to cudowne uzdrowienie, bo się teraz i pomodlić mogę, a przedtem tom więcej płakała, aniżeli się modliła…
Żegna się ze mną i odchodzi z twarzą tak rozradowaną, że aż miło popatrzeć… czuje się na niej dotyk nieba, który czyni człowieka piękniejszym i szczęśliwszym.
Zastarzały reumatyzm
Chodzą w Krakowie wśród ludzi wieści, że ktoś z kolejarzy doznał uzdrowienia ręki przy trumnie św. Andrzeja. Trudno jednak dowiedzieć się coś konkretnego. Nie wiadomo ani jak się nazywa, ani gdzie mieszka. Telefonuję do p. Gismana, sekretarza p. Naczelnika krakowskiej Dyrekcji kolejowej z prośbą o bliższe informacje.
Powiada mi, że tym uzdrowionym jest ponoć starszy maszynista, ale jakie jego nazwisko, będzie się musiał dopiero wywiedzieć. Obiecuje uprzejmie przysłać go do mnie, bym osobiście mógł z nim rozmowę przeprowadzić w sprawie owego uzdrowienia.
23 czerwca zjawia się w rozmównicy starszy poważny mężczyzna z bródką już szpakowatą. Witamy się. Od razu zaczynam indagować:
– Czy to pan doznał uzdrowienia przy trumnie św. Andrzeja?
– Tak – odpowiada wzruszony. – Ale muszę się najpierw przyznać Ojcu Dobrodziejowi, że ja nawet nie chciałem iść z domu na tę procesję z relikwiami św. Andrzeja.
– Daleko pan mieszka?
– Tu w Krakowie, na Topolowej. Siostra chciała koniecznie, żebym z nią poszedł, tak i ja dla niej tylko poszedłem. Stanęliśmy sobie na ul. Lubicz przy kamiennych balaskach blisko toru kolejowego. Widzieliśmy przyjazd wagonu-kaplicy z trumną św. Andrzeja. W procesji nie brałem udziału, ale poszliśmy z siostrą ul. Potockiego pod „Kurjerka” i tam przez radio słuchaliśmy kazania.
Czekaliśmy tam na procesję… ale tymczasem lunął deszcz. Procesji nie widać. Coś mnie skusiło, żeby pójść na Mały Rynek. Stanęliśmy sobie przy „dawnym Kurkiewiczu”. Spodziewałem się, że relikwie św. Andrzeja wyniosą z kościoła św. Barbary przez zakrystię. I rzeczywiście, gdy deszcz przestał padać, wychodzi duchowieństwo, księża Biskupi, trumna z ciałem św. Andrzeja. Policja robi kordon. Mnie się udało dostać poza sznury kordonowe. Bałem się, czy mnie nie wyrzucą, bom był w zwykłej marynarce, a tam w pochodzie wszyscy na czarno albo w mundurach.
– Ale niechże mi pan powie, co właściwie panu dolegało?
I tu p. Jan Dziumowicz, liczący obecnie 55 lat, do niedawna maszynista kolejowy, obecnie pełniący obowiązki dyspozytora w Szczakowej, zaczyna opowiadać, że od dwu lat miał rękę prawą schorowaną, nie mógł nią nic dźwignąć, ale zaraz musiał przekładać do lewej ręki, bo czuł okropne łamanie. Nie mógł ręką swobodnie poruszać, zwłaszcza do góry jej podnieść. Nawet szelek z tyłu nie mógł zapiąć, bo go chwytał w rękę straszliwy ból. Był w Worochcie, tam rękę wygrzewał, ale nic to nie pomogło. „Ach, przez ten ból tom się nieraz i niemało napłakał”.
– A któż z doktorów pana leczył?
– Dr Malaszek i dr Poźniak. Zapisywali diatermię, różne nacierania. Kiedym dr Malaszkowi mówił, że nic nie skutkuje, że cierpię ciągłe łamanie, odpowiedział: „Panie, to reumatyzm zastarzały, to coś chronicznego, z tego się pan już nie wyliże”.
– Wróćmy teraz do procesji. Cóż pan zrobił, kiedy pan zobaczył św. Relikwie, czy zaczął prosić o uzdrowienie?
– Nie, ja w ogóle o tym nie pomyślałem. Spadły na mnie różne nieszczęścia rodzinne, więc ja tylko tak ogólnie prosił, żeby św. Andrzej mi dopomógł… Kiedy trumnę nieśli radni, a potem akademicy – przy skręcie do ul. Mikołajskiej przyszła mi ogromna ochota, żebym i ja mógł nieść te święte zwłoki. Więc proszę młodego akademika: „Niech mi pan pozwoli nieść za siebie”. Odstąpił mi grzecznie. Kiedy ramieniem dotknąłem trumnę, coś ręką moją nagle wstrząsnęło, jakby prąd elektryczny przeszedł przez rękę. Czułem, że się coś dzieje. O chorobie ręki jednakowoż nie myślałem, tylkom się tak ogólnie modlił: „Dopomóż mi, św. Andrzeju!”. I niosłem dalej trumienkę. Tak się dobrze przy niej czułem. Nawet kiedy ludowcy po akademikach wzięli ją na ramiona, nie odstępowałem od niej, ażeśmy ją do kościoła Serca Pana Jezusa przynieśli.
Oficerowie W. P. dźwigają na swych ramionach św. Relikwie
– A kiedyż pan się przekonał, że ma rękę zdrową? Czy przy trumnie?
– Przy trumnie nie myślałem o tym, dopiero w domu. Tam się spostrzegłem, że ja bez bólu mogę z tyłu szelki zapiąć. I że mogę rękę w górę podnieść i w tył za siebie swobodnie wywijać. A to było przedtem niemożliwe. Z początku sam nie chciałem w to wierzyć, bo przecież dwa lata mnie to trzymało… Nie chciała wierzyć żona, ni siostra, ni chłopiec. Koledzy się dziwili…
– A teraz już pan wierzy?
– Jużem odprawił nowennę dziękczynną, dziś byłem do spowiedzi i do Komunii św. na podziękowanie. Skąd mnie grzesznikowi ta łaska? Bo przecież ja do pobożnych nie należę…
Lekarka – dentystka
Do wielkiej wdzięczności względem św. Andrzeja poczuwa się pewna lekarka – dentystka, której nazwiska, choć je znamy, tutaj go jednak nie podajemy, stosując się do jej życzenia. Pochodzi z dawnego Królestwa, zaznała podczas wojny europejskiej tułaczki w Rosji, dziś pracuje w Małopolsce.
Przychodzi, żeby podziękować św. Andrzejowi za dwie przede wszystkim łaski, które nagle otrzymała. „Trzynaście lat temu – tak zaczyna swą opowieść – śniło mi się, że byłam w tutejszym kościele Serca Bożego. Stałam w lewej nawie, kościół był pusty i ciemny. W tym miejscu przy balaskach, gdzie stała trumna św. Andrzeja, ujrzałam postać Chrystusa w cierniowej koronie. Miał wyraz bolesny. Ruchy Pana Jezusa były takie, jakby kogoś wyczekiwał…
Otóż w tymże kościele byłam w niedzielę od godz. 5–8 rano przed relikwiami św. Męczennika i modliłam się o wiele rzeczy, z którymi nie mogłam sobie dać rady, ale zwłaszcza o dwie. – Najpierw, bym wreszcie została uwolniona od przykrego kłębowiska myśli i uczuć, które mię dręczyły już od 15 lat, a których mimo szczerej woli nie mogłam się pozbyć… I oto, co się dzieje. Czuję się momentalnie od nich wolną, jakby je ktoś ode mnie zabrał, jak gdyby mię wieki całe od tych uczuć, od tych ludzi dzieliły. Czuję całkowitą wewnętrzną swobodę, której mi przedtem tak bardzo brakowało.
Druga rzecz, o którą prosiłam, to przywrócenie normalnego snu. Od 15 lat budziłam się stale o godzinie drugiej rano. I choć potrzebowałam snu, nie mogłam zasnąć, a próby zaśnięcia tylko mię męczyły. Od niedzieli coś się radykalnie zmieniło. Już się o godz. 2 nie budzę, ale mam najzupełniej normalny sen, sen krzepiący i wypoczynkowy. Wróciło mi również znakomite samopoczucie”.
O tych łaskach, które z natury swej są raczej psychiczne, opowiadała mi owa lekarka na czwarty dzień po ich otrzymaniu, czyli 15 czerwca, więc poprosiłem ją, żeby mi za 10 dni zechciała donieść, jak się czuje, czy przypadkiem dawne objawy się nie powtórzą. Przyszła i z radością zeznała, że czuje się do dziś dnia tak wybornie jak w niedzielę. Dodała, że ma wrażenie, jakby się psychicznie odrodziła…
Nieżyt jelit
Dr Jan Fenczyn, asystent na klinice chorób wewnętrznych w Krakowie, naprzeciw kościoła Serca Jezusowego, podał nam następującą wiadomość o jednym ze swoich pacjentów. Chory, liczący lat 49, cierpi już od szeregu tygodni na nieżyt jelit. Stosowano od szeregu tygodni wszelkie możliwe leki, mimo to stan chorego nie ulegał najmniejszej poprawie.
Skoro chory odwiedził relikwie św. Andrzeja Boboli w niedzielę, stan jego radykalnie się zmienił w ciągu 24 godzin, gorączka opadła, samopoczucie poprawiło się wybitnie. I co jest rzeczą bardzo dla chorego pocieszającą, poprawa ta utrzymuje się od owego dnia stale. – Uważam – tak kończy dr Fenczyn swoją relację – że w przypadku tym poprawa stanu chorego zaszła za szczególną łaską św. Andrzeja Boboli.
Złośliwa egzema
W Mikołowie na Śląsku mają Siostry Boromeuszki duży szpital w swej opiece. Pracuje w nim 60 Sióstr. Kiedy nadeszła do Mikołowa wiadomość, że Relikwie św. Andrzeja jadą z Krakowa do Katowic i tam się zatrzymują, rzekła M. Przełożona do sześciu Sióstr niedomagających na różne choroby:
– Jedźcie Siostry do Katowic i tam przy trumnie św. Andrzeja proście o zdrowie dla siebie i o błogosławieństwo dla Domu.
Pojechały wszystkie chętnie, ale jedna spośród nich, S. Alberta Krupińska, że szczególniejszą radością.
– Kiedy M. Przełożona dała polecenie wyjazdu – opowiadała mi ta Siostra – wstąpiła we mnie jakaś dziwna ufność i mocne przekonanie, że zostanę przez św. Andrzeja uzdrowioną.
– A jakżeż wyglądała choroba, na którą Siostra cierpiała? I od jak dawna?
– Cierpiałam już od półtora roku. Lewa ręka, górna jej dłoń pokryła mi się cała pryszczykami, które przechodziły poza przegub ręki.
– Czy te pęcherzyki były tylko na lewej ręce?
– Na lewej było ich najwięcej i najbardziej były dokuczliwe, ale przerzucały się częściowo także na prawą dłoń, a nawet na nogi.
– Czy bardzo dolegały?
– Oj tak, bardzo to była rzecz bolesna i przykra. Bo te pęcherzyki, zająwszy całą lewą dłoń i palce, potem zaczęły pękać i ciekła z nich woda i krew. Przykro było i patrzeć na tę rękę, bo wyglądała jak żywe poranione mięso. Dolegały mi także te pęcherzyki na prawej ręce i na nogach, chociaż trochę mniej.
– A lekarstw używała Siostra?
– Używałam trochę, ale maść i zastrzyki, przepisane przez doktora, nic jakoś nie pomagały. Od kwietnia musiałam nosić stale na tej ręce opatrunek. Cała górna dłoń była bardzo bolesna. Palec wskazujący miałam całkiem spękany, a paznokieć zniszczony. Cierpienia były już tak silne, że nie mogłam w nocy sypiać. Dlatego ogromniem się uradowała, kiedy M. Przełożona poleciła nam wyjechać na powitanie św. Relikwij do Katowic. Byłam pewna, że mię św. Andrzej uleczy.
– Jakże się to uleczenie dokonało? Czy Siostra dotknęła się chorą ręką trumny św. Męczennika?
– Bardzo tego pragnęłam, ale kiedy św. Relikwie przyjechały do Katowic, zrobiła się przy nich taka ciżba, że chociażem się mocno cisnęła, nie dostałam się do trumny. Tylko tak z daleka patrząc na św. Relikwie, modliłam się do św. Andrzeja o zdrowie, a jeden z księży położył mój różaniec na trumnie. Odprawiałam też nowennę do św. Andrzeja i byłam pewna, że zanim ją skończę, będę już zdrowa.
– Tak, tak – dodaje M. Przełożona – kiedy S. Alberta wróciła z Katowic, mówiła do nas z całym przekonaniem, pokazując swoją rękę jeszcze chorą i obandażowaną: „Będziecie widzieć, że za tydzień będę zdrowa”.
– A jakże się to uzdrowienie dokonało?
– Po powrocie zaczęły mi pęcherzyki znikać. Już nie pękały, nie lała się z nich woda ani krew, przestały mię boleć. A działo się tak nie tylko na lewej ręce, która była najbardziej zajęta, ale znikały również na prawej dłoni i na nogach. W trzecim dniu od powrotu zniknęły zupełnie, a w piątym dniu mogłam chodzić nawet z lewą ręką już bez opatrunku.
– Czy Siostra nie czuje teraz bólu? Czy może pracować i spać?
– Teraz już nic nie boli. Rękę mam wygojoną, chociaż trochę zaczerwienioną. Wygoił mi się i ten spękany palec, odrósł zniszczony paznokieć. I spać teraz mogę, i pracować przy chorych. Bardzo jestem wdzięczna św. Andrzejowi za tak wielką łaskę…
– Ale bardzo proszę Wielebnego Ojca, żeby nazwiska mojego nie ogłaszał. Po co ludzie mają wiedzieć, że to mnie niegodnej św. Andrzej taką łaskę wyświadczył…
– O droga Siostro, bardzo szanuję twoją skromność i pokorę, ale musisz zrobić z nich małą ofiarę ku uwielbieniu św. Andrzeja…
Prośba
Nie wszystkie uzdrowienia, o których wiadomość do nas doszła, zamieściliśmy tutaj. Niektóre podamy jeszcze w następnych zeszytach „Posłańca”. Na tym miejscu bardzo gorąco prosimy wszystkich, którzy u trumny św. Męczennika doznali wybitniejszych łask czy to duchowych, czy uzdrowień, żeby ich nie ukrywali. (…) Wymaga tego najpierw wdzięczność względem św. Andrzeja. Za niezwykłe łaski należy podziękować nie tylko w cichej osobistej modlitwie, ale wypada uczynić to uroczyściej. Przyczynią się przez takie publiczne podziękowanie do rozbudzenia czci i miłości ku św. Męczennikowi w sercach ludzkich, a zwłaszcza do pogłębienia ufności w potęgę wstawiennictwa św. Andrzeja u Boga. Ten wzrost ufności jest konieczny, by się w całej pełni urzeczywistniło jego proroctwo dotyczące jego patronatu względem Polski.
Ks. Józef Andrasz T.J.
Tobie księgi wiersze poematy
dusz hetmanem cię zowią – zowią duszochwatem
mocarzem Polesia Wilna patronem Warszawy
tułaczem bożym i świętym współbratem.
Przed tobą klęczałem – kleryk ze skryptami
w dni ciężarne nauką – w dni z egzaminami
potem w albie czystej w twej Starej Kaplicy
krzyżem upadłem wzruszony do kapłaństwa idąc.
Któż by zliczył Andrzeju nasze ciche rozmowy
przed niedzielną Mszą Świętą z twarzą w dłoniach skrytą
już w nowiutkim – tobie wystawionym domu
z kwiatami w witrażach z posadzką umytą.
Przyjdzie mi odlecieć na trochę mój ty dobry bracie
powiem krótko ze łzą szczerą przed światem ukrytą
dzięki ci – Andrzeju wielki i Polski patronie
że trudziłeś się cierpiałeś – nim świętym zostałeś.