Cuda świętego Józefa - Część 1 - Katarzyna Pytlarz,Elżbieta Polak - ebook

Cuda świętego Józefa - Część 1 ebook

Katarzyna Pytlarz, Elżbieta Polak

5,0

Opis

Józef jest "opiekunem", gdyż umie słuchać Boga, pozwala się prowadzić Jego woli. Właśnie dlatego jeszcze bardziej troszczy się o powierzone mu osoby, potrafi realistycznie odczytywać wydarzenia, jest czujny na to, co go otacza i umie podjąć najmądrzejsze decyzje. W nim widzimy, drodzy przyjaciele, jak się odpowiada na Boże powołanie - będąc dyspozycyjnym, gotowym. Widzimy również, kto stoi w centrum chrześcijańskiego powołania: Chrystus!
Papież Franciszek, z homilii na inaugurację pontyfikatu, 19 marca 2013 r.

Książka zawiera pięćdziesiąt autentycznych świadectw oraz modlitwy. Różnorodność uzyskanych łask od nawróceń, uzdrowień, poprzez znalezienie pracy, współmałżonka, domu... aż po naprawę komputera potwierdza misję św. Józefa jako opiekuna. Książka umacnia w wierze i nadziei, że Pan Bóg nikogo nie zostawia w potrzebie bez pomocy. Dołączone dokumenty papieskie - encyklika Leona XIII Quamquam pluries oraz adhortacja apostolska Jana Pawła II Redemptoris custos przybliżają osobę i misję św. Józefa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 257

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (6 ocen)
6
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
exzozol

Nie oderwiesz się od lektury

Sw. Józef jest niezawodny!
10
edmund01

Nie oderwiesz się od lektury

Super,polecam
00
BidusKatarzyna

Nie oderwiesz się od lektury

Wartość bezcenna
00

Popularność




Wstęp

Z Ewangelii dowiadujemy się, że św. Józef był człowiekiem prostym, skromnym i ubogim, chociaż pochodził z królewskiego rodu Dawida. Prosta była przede wszystkim jego dusza. Prostota duszy Józefa nie oznaczała wcale, że nie umiał dostrzegać trudności i problemów swego życia w całej ich zawiłości. Podchodził do nich śmiało i rozwiązywał je roztropnie, a uważność na wszystkie rzeczy świadczyła o jego mądrości.

Mieszkał w małym galilejskim miasteczku Nazaret, gdzie wykonywał zawód cieśli. Jako młody człowiek wyróżniał się pobożnością i szlachetnym charakterem. O jego wielkości zadecydował fakt, że Bóg wybrał go na ziemskiego opiekuna dwóch Najświętszych Istot: Jezusa, swego Syna, i Maryi, Jego Matki. Jakże mógłby Józef kierować rodziną, która została mu powierzona, gdyby nie był obdarzony mądrością? Bóg, który go przeznaczył na głowę Świętej Rodziny, dał mu w swej Opatrzności prawdziwą mądrość. Udzielił mu zdolności oceniania rzeczy według ich istotnej wartości, dostrzegania lepszej strony każdej sprawy, postępowania zgodnie ze zdrowym rozsądkiem w okolicznościach najbardziej drażliwych. Jego niezwykle prostolinijna lojalność względem Boga nie ulegała żadnym poruszeniom miłości własnej, dlatego nie mogło być komplikacji w jego życiu. Józef przywykł się poświęcać i usuwać na plan drugi. Odrzucał wszelkie skryte zabiegi, do których posuwają się egoizm i pycha. Prostotę swą zawdzięczał prawości swych intencji i szczerej miłości. Życie ludzi komplikuje ich miłość własna, która szuka zadowolenia, upomina się o swe prawa, nie uznaje niepowodzeń, chwyta się rozmaitych sposobów, byle tylko zapewnić triumf ambicji.

Osobliwy jest los tego wielkiego Świętego. Przypadło mu bowiem w udziale to, co najgorsze na ziemi i to co najlepsze mogło dać niebo. Nie posiadał on zaszczytów i chwały, pieniędzy i dostatku, władzy i poważania, miłości ziemskich i rozmaitych przyjemności, ani osobistej sławy czy też budzącego szacunek zawodu. Nie było powodu, dla jakiego sam mógłby się uważać, czy też być przez innych uważany za kogoś wybitnego. Nie posiadał nic z tego, co świat ceni. Od Boga natomiast otrzymał św. Józef to, czego Stwórca nie powierzył nikomu innemu na świecie – żadnemu najpotężniejszemu, najbogatszemu, najsławniejszemu czy też najznakomitszemu z ludzi. Właśnie Józefowi Bóg powierzył swego Jednorodzonego Syna i Jego Matkę Maryję. Nikomu z ludzi nie było dane tak wielkie wyróżnienie od Boga i takie uniżenie ze strony ludzi.

Dzięki misji, jaką miał spełnić wobec Jezusa i Maryi, zwłaszcza jako przybrany ojciec Bożego Syna, św. Józef przewyższa godnością wszystkich świętych. Wyznaczone mu z woli Bożej zadanie wypełnił najdoskonalej. Był kochającym, wiernym małżonkiem, wzorowym ojcem, żywicielem i obrońcą Świętej Rodziny. Józef pojmował swój autorytet głowy rodziny jako służbę. Jak naucza Jan Paweł II: Posłużył się władzą, przysługującą mu prawnie w świętej Rodzinie, aby złożyć całkowity dar z siebie, ze swego życia, ze swej pracy (Redemptoris custos, nr 8). Pragnął bowiem z całej duszy nie panować nad innymi, ale im służyć. Uważał swą władzę za przywilej świadczenia drugim większej dobroci. Wszelka władza nad innymi jest ostatecznie tylko możliwością kochania. Jako głowa rodziny Józef się cieszył, że może głębiej kochać Maryję i Jezusa.

Święty Józef żył, służąc swej Oblubienicy i Boskiemu Synowi; tym samym stał się dla wierzących wymownym świadectwem tego, iż „panować” znaczy „służyć”. Z jego przykładu mogą czerpać naukę życiową zwłaszcza ci, którzy w rodzinie, w szkole i w Kościele pełnią rolę ojców i przewodników. Dla ojców rodzin jest Józef najwspanialszym wzorem ojcowskiej czujności i opieki; dla małżeństw doskonałym przykładem miłości, zgody i wierności małżeńskiej. Dla św. Józefa było oczywiste, że im dojrzalsza i silniejsza jest miłość mężczyzny do żony i dziecka, tym bardziej on sam pragnie pozostać w cieniu i ukryciu. Im bardziej ktoś kocha, tym dyskretniej to czyni.

Święty Józef dowodzi, że aby być dobrym i autentycznym naśladowcą Chrystusa, nie trzeba dokonywać „wielkich rzeczy”. Wystarczy posiąść cnoty zwyczajne, ludzkie, proste, byle prawdziwe i autentyczne.

Powołanie Józefa z Nazaretu było wyjątkowe, związane z tajemnicą Wcielenia, skoncentrowane na Osobie Zbawiciela świata i Jego Matce. Wyjątkowość tego powołania wyrażała się w paradoksach. Prawdziwe małżeństwo z Maryją miało charakter dziewiczy, a pełne ojcostwo wobec Jezusa nie zawierało elementu fizycznego rodzenia. Zarówno małżeństwo, jak i ojcostwo Józefa odbiegało od wszelkich ludzkich prawideł i zwyczajów. Wiara nam jednak przypomina, że „dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych” (Łk 1, 37).

Bóg stwarza człowieka według swojego odwiecznego planu. Wyposaża go tym samym we wszystko, co niezbędne do pójścia za tym planem. Święty Tomasz z Akwinu mówi o odpowiedniości cnót do powołania. Bóg tych ludzi, których do czegoś wybiera, tak przygotowuje i usposabia, żeby byli zdolni do wykonania tego, do czego zostali powołani. Wzywając więc do wielkich zadań, Bóg wyposaża w odpowiednie zdolności i łaski.

Józef pełnił obowiązki stróża, opiekuna i obrońcy Świętej Rodziny, której był głową. Nie możemy mieć żadnej wątpliwości, że dzięki łasce Bożej Józef w pełni zrealizował powierzone mu zadania. Bóg dał mu wszystko co potrzebne do tego, by osiągnął świętość i wypełnił powierzoną mu misję. Bóg wezwał św. Józefa, aby służył bezpośrednio Osobie i misji Jezusa poprzez sprawowanie swego ojcostwa. Właśnie w ten sposób Józef współuczestniczy w pełni czasów w wielkiej tajemnicy odkupienia i jest prawdziwie „sługą zbawienia”. Jego ojcostwo wyraziło się w sposób konkretny w tym, że uczynił ze swego życia służbę, złożył je w ofierze tajemnicy Wcielenia i związanej z nią odkupieńczej misji.

Wielka dyskrecja, z jaką Józef wypełniał misję powierzoną mu przez Boga, jeszcze bardziej uwydatnia jego wiarę, która sprawiała, że zawsze wsłuchiwał się w głos Boga i starał się zrozumieć Jego wolę, aby całym sercem i ze wszystkich sił być jej posłusznym. Dlatego Ewangelia nazywa go człowiekiem „sprawiedliwym”

(Mt 1, 19). Sprawiedliwy jest bowiem ten, kto się modli, kto żyje wiarą i stara się czynić dobro w każdej konkretnej sytuacji życiowej. I „wszystko co czyni jest udane” (Ps 1, 3).

Józef odpowiedział twierdząco na słowo Boga, przekazane mu w rozstrzygającym momencie. Wprawdzie nie odpowiedział na słowa zwiastowania tak jak Maryja fiat, ale „uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański: wziął swoją Małżonkę do siebie” (Mt 1, 24). To, co uczynił, było najczystszym „posłuszeństwem wiary” (Jan Paweł II, Redemptoris custos, nr 4).

Zwany jest świadkiem tajemnicy Wcielenia, wychowawcą, prorokiem, robotnikiem, mężem kontemplacji, głową rodziny, mężem milczenia, mężem sprawiedliwym, sługą, ubogim, człowiekiem o czystym sercu i prostej duszy, mężem pełnym mądrości, człowiekiem wiernym, pełnym nadziei, pośrednikiem i patronem Kościoła. Wymienione przymioty, które składają się na obraz człowieka świętego, nie są wszystkimi, jakimi obdarowany jest Józef. On poprzez ofiarę życia i niezłomność ducha jest ciągle aktualnym wzorem świętości. Święty Józef, duchowy ojciec Jezusa, dziewiczy mąż Maryi i głowa Świętej Rodziny, realizując na co dzień posłannictwo zlecone mu przez Boga w pełni zasługuje na to, aby być wzorem świętości w wymiarze ponadczasowym.

Święty Józef uczy wypełniania woli Bożej, gotowości do jej przyjęcia, szukania jej, przyjmowania w milczeniu, bez sprzeciwu, całkowitego zaangażowania w spełnienie swego posłannictwa do końca. Uczy stawiania na pierwszym miejscu tego, co nadprzyrodzone, Boże. Zadziwia roztropnością przy podejmowaniu decyzji, posłuszeństwem poznanej woli Bożej, męstwem oraz troską o najbliższych.

W Ewangeliach Józef nic nie mówi, ale żyje intensywnie, nie uchylając się przed żadną odpowiedzialnością, jaką nań nakłada wola Boża. Jest wzorem gotowości na Boże wezwanie, przykładem spokoju w każdym wydarzeniu, całkowitej ufności czerpanej z wiary i miłości oraz z potężnej podpory, jaką jest modlitwa. Milczy podczas ciężkich życiowych prób, a będąc „sprawiedliwy” nie sądzi, nie uprzedza nierozważnie wydarzeń dyktowanych wolą Bożą. Kiedy zaś Bóg go poucza za pośrednictwem aniołów, słucha i wypełnia rozkaz w milczeniu.

Jako mąż milczenia Józef stanowi żywy przykład dla naszych czasów, które odznaczają się hałaśliwością, nadmiarem słów wywołanych rozwojem i rozpowszechnieniem środków przekazu. Postęp przynosi wiele korzyści, jednakże grozi niebezpieczeństwem obniżenia poziomu życia wewnętrznego. Józef przypomina, że Chrystusa i Jego tajemnice można przyjąć tylko w milczeniu. On sam przyjął Dziecię w milczeniu pełnym zachwytu i kontemplacji. Jego radość i wdzięczność były ukryte głęboko w duszy. Milczenie stało się dla Józefa sposobem najwyższego podziwu dla Bożych tajemnic.

Święty Józef jest tym, który nie tylko pragnie wskazać każdemu właściwy sposób do pełnego zrealizowania drogi powołania życiowego, ale także jest orędownikiem tych spraw przed Bogiem. Pius XI stale zachęcał do wzmożenia kultu św. Józefa, widząc w nim szczególnego obrońcę przed złem, strażnika czystości wiary i wzór wytrwałości na drodze do Boga. Mówiąc o wstawiennictwie św. Józefa, papież nazywał je „wszechwładnym”: Mówił: ...czyż Jezus i Maryja mogą czegoś odmówić temu, który im poświęcił dosłownie całe swe życie i któremu rzeczywiście zawdzięczali środki do życia na ziemi?

Święta Teresa od Jezusa nazywa Józefa patronem powszechnym, który jest niezawodnym orędownikiem u Boga w sprawach duchowych i doczesnych. Przekonana z własnego doświadczenia mówiła, że świętym Bóg daje łaskę pomocy w niektórych sprawach, św. Józefowi zaś daje ją we wszystkich. Aż chce się powtórzyć za biblijnym faraonem „Ite ad Joseph – Idźcie do Józefa!” (zob. Rdz 41, 55).

Każda modlitwa z definicji skierowana jest do Boga, ale zatrzymuje się u świętych. Jezus Chrystus znajduje przyjemność w honorowaniu Józefa i Maryi w ten sposób, że przez Ich ręce przechodzą przeznaczone dla nas dary. Święty Franciszek Salezy mówi o Józefie: Niczego mu nie odmówią ani nasza Matka, ani Jej chwalebny Syn. Interwencje tego Świętego są zbyt częste i niewytłumaczalne w ludzkich kategoriach, aby je można było negować. W odpowiedzi na modlitwę, czasem naiwną, staje się on wspomożycielem tych, którzy nie mają wsparcia tu na ziemi. Często zdarzają się proste i szczęśliwe „zbiegi okoliczności”, ale w większości przypadków odgaduje się interwencje niewidzialnej ręki i kochającego serca. Ostatecznym efektem jest zawsze, pośrednio lub bezpośrednio, zbliżenie się do Chrystusa.

Dopóki człowiek żyje, nawet wtedy, kiedy błądzi, jest przedmiotem szczerej i troskliwej opieki Boga. Wyrazem tej Bożej troski jest właśnie dopuszczenie świętych do wpływu na życie ludzkie. Opieka św. Józefa jest dla nas powodem do przekonania, że nie jesteśmy sami, a pomoc Boża towarzyszy nam nieustannie. Święty Józef nieustannie szuka nas, szuka wszędzie razem z Maryją. A kiedy znajdzie, prowadzi nas do Boga.

Moja historia spotkania św. Józefa zaczęła się już jakiś czas temu, kiedy to po maturze pojechałam po raz pierwszy z mamą do Krakowa. Był to czas podjęcia decyzji: co dalej, jakie studia, czy w ogóle je podjąć? Przy okazji przyjazdu do Krakowa mama chciała znaleźć kościół, w którym znajduje się figurka Dzieciątka Koletańskiego. Obrazek figurki ktoś jej kiedyś podarował. Wiedziałyśmy tylko, że znajduje się ona w kościele św. Józefa. Niestety nie wiedziałyśmy, gdzie on jest. Ale nie tylko my miałyśmy problem z lokalizacją tego kościoła. Ludzie, których pytałyśmy, nie byli w stanie udzielić nam informacji. W ten sposób ruszyłyśmy na zwiedzanie wszystkich kościołów znajdujących się w okolicach krakowskiego Rynku. Niestety, nasze poszukiwania zakończyły się niepowodzeniem. Trzeba było wracać.

W drodze na dworzec dziwnym trafem zabłądziłyśmy na ul. Poselską, gdzie na murze klasztornym zobaczyłyśmy napis: Wstąp i odmów modlitwę. Nie codziennie spotyka się takie napisy na murach (oczy nasze przyzwyczajone są raczej do nieco innych), więc zachęcone, wstąpiłyśmy na modlitwę.

Ci, którzy lepiej znają Kraków, wiedzą, gdzie wtedy trafiłyśmy – do klasztoru Sióstr Bernardynek, u których była poszukiwana przez nas figurka. Znajduje się ona w lewym bocznym ołtarzu, a w ołtarzu głównym widnieje łaskami słynący obraz św. Józefa. Czy był to przypadek? Dziś wiem, że nie. To on nas odnalazł i przyprowadził do siebie.

Rok później rozpoczęłam studia w Krakowie i często bywałam na ul. Poselskiej u niezawodnego Pomocnika – św. Józefa. Orędował w moich sprawach, wspierał w troskach, wybawiał w trudnych sytuacjach oraz pomagał podejmować dobre i trafne decyzje. To do niego wiele razy udawałam się przed egzaminami, prosząc o wsparcie i pomoc. Obraz św. Józefa zabrałam później do mojego miejsca pracy. Święty Józef zaczął działać i tam, pomagał wszystkim pracownikom zespołu nie tylko w życiu zawodowym, ale i prywatnym.

Czuję jego nieustanną opiekę i działanie w moim życiu. Jest moim patronem. Nie jestem jednak jedyną osobą, która doświadczyła opieki św. Józefa, o czym świadczą choćby poniższe świadectwa. Jest wiele osób zaprzyjaźnionych ze św. Józefem, które udając się do niego po wsparcie, nigdy się nie zawiodły. Kierowały prośby w różnych sprawach: znalezienia pracy, podjęcia trudnych decyzji, ratowania rodziny przed rozpadem, zdania egzaminów, znalezienia dobrego męża itp. Święty Józef działał zawsze i nie zostawiał proszących go o pomoc bez odpowiedzi. Często działał prawie natychmiast ku zaskoczeniu proszących, rozwiązując problemy i załatwiając sprawy, które latami nie mogły być wyjaśnione. Prośby niewłaściwe zaś nieraz owocowały osiągnięciem większego dobra. Świadkami wielu cudów i łask, jakie ludzie otrzymywali przez wieki za pośrednictwem św. Józefa, licznych uzdrowień z chorób, ocalenia od śmierci, nawrócenia są m.in. siostry bernardynki.

Wspólnie z koleżanką zebrałyśmy świadectwa, by wydać je w formie książki. Nie byłoby to jednak możliwe, gdyby nie pomoc wielu osób, które Bóg postawił na naszej drodze. Książka jest formą podziękowania za otrzymane łaski św. Józefowi od tych wszystkich, którzy wzywali jego wstawiennictwa, doświadczyli jego interwencji oraz opieki i zaświadczyli o tym. Ma także służyć szerzeniu jego kultu, by osoby, które nie znają go jeszcze jako niezawodnego patrona i orędownika, przekonały się, że słowa pieśni: Szczęśliwy, kto sobie Patrona, Józefa ma za Opiekuna. Niechaj się niczego nie boi, Bo święty Józef przy nim stoi. – Nie zginie, są prawdziwe. Nikt kto się do niego ucieka nigdy się nie zawiódł. Święty Józef znajduje w przedziwny sposób dostęp do serca Boga i możliwość rozwiązania naszych problemów. Kiedy się do niego zwracamy i zalewamy go potokiem słów, on nas słucha, jak słuchał sąsiadów w Nazarecie przychodzących naprawiać drewniane rzeczy. Tłumaczyli mu jak ma to zrobić, a on się uśmiechał i robił to po swojemu, tak by było jak najlepiej. Dziś uśmiecha się z nieba do nas, gdy zanosimy do niego nasze modlitwy i prośby, bo wie, że i tak to co mu przedstawiamy, musi wziąć w swoje ręce, obejrzeć, iść z tym do Jezusa i zrobić tak, żeby było najlepiej. Wołajmy więc za św. Bernardynem ze Sieny: Pomnij przeto na nas, św. Józefie, i twoimi modlitwami wstawiaj się u Tego, który uchodził za twojego Syna. Spraw także, aby łaskawa dla nas była twoja Oblubienica Najświętsza Maryja Dziewica, Matka Tego, który z Ojcem i Duchem Świętym żyje i króluje na wieki wieków. Amen.

Katarzyna Pytlarz

ŚWIADECTWA

Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.

(Mt 5, 8)

Dzięki Ci, święty Józefie

o. Leon Knabit OSB, Kraków Tyniec

Po raz pierwszy spotkałem się bliżej z postacią św. Józefa jeszcze przed wojną, gdy nowo powstającej wówczas w Siedlcach parafii nadano wezwanie Opieki św. Józefa. Święto, obchodzone najpierw w Trzecią Niedzielę po Wielkanocy, znalazło ostatecznie miejsce w kalendarzu liturgicznym w środę po Drugiej Niedzieli po Wielkanocy. Jako dziewięcioletnie dziecko nie wgłębiałem się wtedy w sens takiego właśnie wezwania, ale zapamiętałem je. Potem, już jako ministrant, uczęszczałem pilnie na nabożeństwa różańcowe, gdzie odmawiano zawsze modlitwę do św. Józefa: Do Ciebie, o błogosławiony Józefie, uciekamy się w utrapieniu naszym… Do dzisiaj odmawiam ją często po różańcu w brzmieniu, które było obowiązujące w diecezji podlaskiej. Gdy wstąpiłem do seminarium duchownego, uroczystość św. Józefa poprzedzałem swoją prywatną nowenną. Klimat święta wyznaczały piękne śpiewy gregoriańskie i polskie pieśni, które i pobożności nadawały kierunek. Mówiły one o opiece sprawowanej przez św. Józefa nad Jezusem i nad Kościołem. Za oknem seminaryjnej kaplicy była już zwykle wiosna, ale niekiedy do białego koloru szat liturgicznych, rzadkiego w Wielkim Poście, dołączała się niespodziewanie warstwa puchu śnieżnego, przykrywająca świat, który już chciał wziąć rozbrat z zimą. W roku 1956 w miejsce Opieki św. Józefa ustanowiono święto św. Józefa Robotnika i wyznaczono jego obchód na dzień 1 maja, nadając w ten sposób robotniczemu świętu, mającemu w całym świecie charakter lewicowy, rys chrześcijański.

Wyrazem trwającej i wzrastającej w Kościele czci świętego Oblubieńca Maryi było włączenie w 1962 r. imienia Józef do kanonu Mszy św. Gdy niedługo potem wikariusz kapitulny, biskup Karol Wojtyła został Metropolitą Krakowskim, ks. prałat Motyka z Mucharza powitał go na zebraniu księży w Kalwarii Zebrzydowskiej: „Ekscelencjo, wszedłeś do Kanonu! Jak święty Józef!”.

Już w zakonie św. Józef pokazał mi swoje oblicze także jako ten, który troszczy się o potrzeby materialne swoich czcicieli. Kiedy w latach sześćdziesiątych, trudnych finansowo dla klasztoru, jakiś dobrodziej z Ameryki przysłał na moje ręce pokaźną sumę dolarów, ówczesny opat, o. Placyd Galiński, któremu pokazałem czek, ukląkł na miejscu, na którym stał, wzniósł ręce do góry i powiedział: „Dzięki Ci, święty Józefie”. Skojarzyło mi się to z wypowiedziami wielu sióstr zakonnych, które borykając się z trudnościami finansowymi, często modliły się skutecznie do św. Józefa z prośbą o wyratowanie z kłopotów.

W tym czasie parafia w Siedlcach, gdzie mieszkała moja rodzina, za patrona otrzymała św. Józefa. Powoli, dzięki niezmordowanej pracy ks. prałata Leona Balickiego, nieżyjącego już Złotego Jubilata, powstał piękny kościół z sugestywną figurą Świętego w prezbiterium. Kościół ten został podniesiony do rangi diecezjalnego sanktuarium, gdzie dzień św. Józefa jest bardzo uroczyście obchodzony, a nabożeństwa parafialne i spotkania diecezjalne sprawiają, że Opiekun Jezusa wchodzi coraz głębiej w życie i świadomość parafian i przybyszów.

W tej to właśnie parafii oddaliśmy Bogu moją śp. Mamusię Aleksandrę, która odeszła z tego świata właśnie w dzień św. Józefa, w środę, a śmierć miała chyba i dzięki wstawiennictwu Patrona dobrej śmierci lekką, dobrą, w otoczeniu swych dzieci, które w modlitwie przy świetle gromnicy przekazywały ją w ręce miłosiernego Boga.

Poproszono mnie kiedyś o poprowadzenie rekolekcji wielkopostnych w parafii św. Józefa na krakowskim Podgórzu. To był piękny czas pod opieką świętego Patrona. Charakterystyczne było dla mnie, że dzieci, których rekolekcje miały trwać cztery dni, przychodziły z własnej woli w niezmniejszonej liczbie przez dni następne aż do dnia odpustu włącznie; razem przez dziewięć dni z rzędu. Z czymś takim nie spotkałem się w żadnej parafii. Uważałem to za szczególny znak opieki św. Józefa.

Także podczas XIII Światowych Rekolekcji Podhalańskich, które się odbywają tradycyjnie w Wiecznym Mieście w okresie Wielkiego Postu, odprawialiśmy uroczystą Mszę św. pod przewodnictwem ks. arcybiskupa Zygmunta Zimowskiego w Bazylice św. Piotra właśnie przy ołtarzu św. Józefa, umieszczonym na lewo od konfesji.

W dniu 19 marca 2010 r. minęło 295 lat, jak Rada Miasta Krakowa oddała Podwawelski Gród w opiekę św. Józefa. Było na co popatrzeć i czego posłuchać w bazylice Mariackiej. Eucharystia sprawowana była przez kilku kapłanów pod przewodnictwem metropolity krakowskiego ks. kardynała Stanisława Dziwisza, który bywał tu często sam, a potem także towarzyszył Karolowi Wojtyle, arcybiskupowi, kardynałowi i papieżowi. Piękne śpiewy chóru Organum, związanego na stałe ze wszystkimi krakowskimi uroczystościami. Samorządowcy z prezydentem i przewodniczącym Rady Miasta, jeden konsul, generał, kompania honorowa Podhalańczyków, Bractwo Kurkowe z królem, poczty sztandarowe Policji i Straży Miejskiej oraz jednego z liceów, dzieci w strojach krakowskich, wspólnota Krakowian zgromadzona w tej „mieszczańskiej katedrze”… Oni wszyscy uczestniczyli w Niekrwawej Ofierze, oddając cześć cichemu Józefowi – Mężowi sprawiedliwemu.

O przesłaniu przekazywanym nam niezmiennie przez Świętego, którego ani jedno słowo nie zostało przekazane potomnym, można mówić wiele. Uderza mnie szczególnie wielkość wybrania. Być stróżem tej wielkiej tajemnicy, w której spotkały się największa miłość Boga (poczęcie z DUCHA ŚWIĘTEGO!) z największą miłością człowieka (bo jakaż jest większa miłość od miłości matki i to jeszcze takiej Matki, jaką była Maryja!) – trudno sobie wyobrazić miejsce bardziej godne i zaszczytne. Święty Józef zanurzony w tym morzu miłości, kierowany słowem Bożym, przekazywanym mu we śnie, chyba inaczej przeżywał swój swoisty celibat, niż to przypuszczali malarze różnych wieków przedstawiający go jako staruszka. Że to niby młodemu trudno byłoby „wytrzymać”… A przecież i w historii dawnej, i nowszej można znaleźć wiele przykładów tego, że małżonkowie całkowicie podporządkowują działania seksualne tajemnicy poczęcia, a niekiedy nawet rezygnują z korzystania z praw małżeńskich dla miłości Boga.

Dlatego dzisiaj św. Józef jest szczególnie patronem czystości młodych chłopców i narzeczonych, przekonywanych ze wszystkich stron, że przyjemność seksualna jest największą wartością. Jest świadkiem tego, że bliskość Jezusa i Maryi pozwala na całkowite panowanie nad swoimi uczuciami. I to dopiero przynosi pokój i radość, o których człowiek nieopanowany, mówmy wprost – rozpustny – nie ma pojęcia.

Święty Józefie, ucz męskości naszych kawalerów, przyszłych mężów i ojców!

Bo góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi od ciebie i nie zachwieje się moje przymierze pokoju, mówi Pan, który ma litość nad tobą.

(Iz 54, 10)

Pod opieką Świętej Rodziny

Maria Bieńkowska-Kopczyńska, malarka, 19 marca 2012, święto św. Józefa

Byłam ateistką przez 40 lat. Świadomie wybrałam życie bez Boga. Moje małżeństwo też było bez Boga, bez Bożego błogosławieństwa. Po latach okazało się, że bez Boga nie sposób żyć. Nie można się zakorzenić ani w życiu, ani w małżeństwie. Następuje pustka, a zamiast szczęścia doświadcza się dramatu. Po tych trudnych latach niewiary, przypadkowo pojechałam z pielgrzymką do Włoch i u św. Michała Archanioła na górze Gargano przeżyłam gwałtowne nawrócenie. Do domu wróciłam napełniona wiarą. Początkowo mój mąż był zadziwiony moją przemianą i chociaż był niewierzący, towarzyszył mi co niedziela we Mszy św. Zamieszkaliśmy w osobnych pokojach, bym mogła przystępować do sakramentów świętych. Byłam zachwycona postawą męża i wraz z nim miałam nadzieję na rychłe jego nawrócenie. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Minęło pięć lat, a Bóg nie reagował. W końcu doszło do konfliktu między nami. Małżeństwo obumarło. Przyszły trudne rozmowy o przerwaniu tego niesakramentalnego związku, o rozstaniu się. Był to trudny i bolesny czas dla mnie. Nie wiedziałam co robić. Bałam się rozwodu. Nie wiedziałam na co mam się zgodzić? Wcześniej odmówiłam pojedynczego ślubu, a teraz po trzydziestu latach wspólnego życia nie umiałam podjąć żadnej decyzji. Nie potrafiłam zgodzić się na rozstanie i nie mogłam zgodzić się na życie bez sakramentu. Oddałam wszystko Bogu. Prosiłam o pomoc w tej sprawie. Pewnego dnia we wrześniu znalazłam modlitwę Jana Pawła II do Świętej Rodziny z Nazaretu. Od razu wiedziałam, że za moją rodzinę, za jej uratowanie muszę się modlić do Świętej Rodziny. Patrząc na Świętą Rodzinę z Nazaretu, pomyślałam o św. Józefie. Przecież on jest patronem rodzin. To on był opiekunem Świętej Rodziny i on pomoże mi w tym trudnym czasie. Postanowiłam, że codziennie będę się modliła do Świętej Rodziny i codziennie będę odmawiała Litanię do św. Józefa.Wyznaczyłam sobie też czas trwania mojej modlitwy. Ustaliłam, że będę się modlić w tej sprawie do świąt Bożego Narodzenia. Potem Pan Bóg miał rozstrzygnąć sprawę mojego małżeństwa. Do modlitwy dołączyłam piątkowy post o chlebie i wodzie. Teraz miałam pewność, że nie jestem sama, że jest ze mną św. Józef ze swoją Rodziną. To Bóg wybrał św. Józefa na opiekuna dla Jezusa i Jego Matki. To św. Józef troszczył się o Jezusa i Maryję. Oni ufali mu we wszystkim. Święty Józef był dla Nich opoką. A więc skoro wybrałam sobie św. Józefa na opiekuna mojej rodziny, na pewno przyjdzie mi z pomocą. Tak, jak postanowiłam, modliłam się codziennie. Był to trudny czas nie tylko w małżeństwie, ale i w domu. Brakowało pieniędzy. Zbliżało się Boże Narodzenie i perspektywa ubogich świąt. Pomyślałam, by św. Józefa prosić o finanse – przecież to on troszczył się o byt swojej Rodziny. Chociaż miałam namalowanych dużo obrazów, to brakowało kupców na nie. Niebawem do mojej pracowni przyszedł mój znajomy i zabrał z niej trzy obrazy dla swojego przyjaciela w celu zakupu ich. Ucieszyłam się tą perspektywą, ale obrazy nie zostały zakupione. Ja modliłam się nadal za małżeństwo i o zakup obrazów. Upłynęło kilka tygodni, a obrazy nie zostały zakupione. W końcu straciłam cierpliwość. Po porannej modlitwie w sposób kategoryczny powiedziałam do św. Józefa: „Święty Józefie, to ja się modlę i modlę do Ciebie, a Ty nic i nic. Już więcej do Ciebie modliła się nie będę”. Po upływie pięciu godzin dostaję telefon, że wszystkie trzy obrazy zostały zakupione. Kochany św. Józef odpowiedział błyskawicznie na ten mój bunt. Zawstydziłam się sobą, ale też niezmiernie ucieszyłam się jego hojnością. Miałam mieszane uczucia. Byłam zawstydzona moją nachalnością, niecierpliwością, tym wymuszaniem mojej woli. W tym zawstydzeniu i skruszeniu pomyślałam, że nie potrzebuję naraz tak dużo pieniędzy, że połowa tego wystarczyłaby mi. Gdy tak martwiłam się nadmiarem gotówki, Pan szybko dał mi odpowiedź na co są przeznaczone te zbędne pieniądze. Jest to suma potrzebna na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. W jednej chwili zdecydowałam się na wyjazd. Jakie wielkie było moje zdziwienie, gdy wylądowałam w Ziemi Świętej w dniu święta Świętej Rodziny. Był to dla mnie znak z nieba, że Święta Rodzina ze św. Józefem przyjęli moją modlitwę. Chociaż Bóg nie przyszedł z ostatecznym rozwiązaniem mojego problemu, to wyraźnie widziałam, że jest ze mną, że On panuje nad wszystkim, że mogę Mu ufać. Ja dopełniłam mojej obietnicy, jaką dałam Bogu. Wypełniłam mój ślub. Wiedziałam, że Bóg też odpowie w swoim czasie na moją prośbę. Minął rok i znów zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Tymczasem mój mąż zbliżył się do Boga i zapragnął pojechać do Ziemi Świętej. Zgłosiłam nasz wyjazd na pielgrzymkę. Przyszłam do organizatorki pielgrzymki, a ona zadała mi pytanie o rocznicę naszego ślubu, by w Kanie Galilejskiej odnowić przyrzeczenia ślubne. Przyznałam się, że nie mamy ślubu kościelnego, tylko kontrakt cywilny. „A więc jest to najwyższy czas, by wziąć ślub kościelny. Zapytam w Kanie Galilejskiej, czy nie udałoby się, byście wzięli tam ślub podczas pielgrzymki”. Byłam zaskoczona oczywistością, z jaką mówiła „organizatorka” już nie pielgrzymki, ale naszego ślubu. Nie wiedziałam, jak mam o tym powiedzieć mężowi. Przez trzydzieści lat nie było takich rozmów między mną a mężem, a jeśli one pojawiły się po moim nawróceniu, to przecież nie chciałam brać ślubu tylko dla tradycji. Przez tych trzydzieści lat naszego związku, który był bez błogosławieństwa rodziców i błogosławieństwa Boga, nasze życie było wręcz nieznośne, niespokojne, rozdarte. Nie byliśmy wciąż otwarci na siebie. Choć mieliśmy dużo wspólnego ze sobą – podobne widzenie świata, podobny stosunek do ludzi, podobne gusty i upodobania, to jednak nie było w nas pełni. Żyliśmy w ciągłym rozdarciu, wewnętrznym rozbiciu i wzajemnym niezrozumieniu. Z byle powodu następowały podziały między nami. Łatwe odchodzenie od siebie. Żyliśmy przecież w grzechu, bez błogosławieństwa. A teraz, nagle, ktoś nie znając naszej decyzji, decyduje za nas dzwonić do Kany Galilejskiej i uzgadniać datę naszego ślubu! Byłam tym tak bardzo zaskoczona i nieprzygotowana, że nawet nie wiedziałam, jak powiedzieć o tym mężowi. Wspólnie z organizatorką podjęłyśmy decyzję o odprawieniu nowenny przed rozmową z mężem. Ona odmawiała nowennę do Bożego Miłosierdzia, ja do św. Józefa. Sprawa została oddana Bogu i św. Józefowi, patronowi rodzin. To nie w moich rękach ani w rękach mojego męża były decyzje o naszym ślubie. Były w rękach Boga. Przez dziewięć dni trwania nowenny nic nie mówiłam mężowi. Nowennę skończyłyśmy w święto Matki Bożej Miłosierdzia i w tym samym dniu mój mąż ponowił pytanie o pielgrzymkę. Dopiero wtedy powiedziałam o planowanym naszym ślubie. Prawie nie zareagował. Ja nie naciskałam. Przyszłam zapłacić za pielgrzymkę w ostatnim terminie i wtedy dowiedziałam się, że mamy ustalony termin ślubu w Kanie Galilejskiej na 30 grudnia o 8.00 rano w sobotę, w wigilię święta Świętej Rodziny. I chociaż organizatorka pielgrzymki do końca nie miała naszej decyzji, to siostra zakonna opiekująca się tym Sanktuarium Zaślubin powiedziała stanowczo, że datę ślubu należy ustalić! Data została ustalona; papiery do wypełnienia formalności wysłane. Byłam oszołomiona tymi natychmiastowymi decyzjami, a zwłaszcza tą oczywistością. Najdziwniejsze dla mnie było to, że tą niezwykłą dla mnie, zaskakującą wiadomość, której początkowo nie umiałam przekazać mężowi, on przyjął również jako... oczywistą! Niczego nie trzeba było wyjaśniać, niczego tłumaczyć. Nagle wszystko stało się proste, a najważniejsze było to, że ani on, ani ja nie musieliśmy podejmować decyzji. Spadło to na nas z góry, z nieba, jako oczywistość! Nagle też zapanował w nas pokój, zgoda we wszystkim. Pojawiło się też pewnego rodzaju podekscytowanie, ciekawość i oczekiwanie na to, co nam przygotował Bóg. To była Jego decyzja! On tego chciał. On chciał nam pobłogosławić. On usuwał wszelkie przeszkody, jakie napotykaliśmy po drodze, byśmy w tak krótkim czasie mogli przygotować się do zawarcia sakramentalnego ślubu. Za zgodą kanclerza, ksiądz udzielił nam potrzebnych dyspens. Przyjechaliśmy do Kany Galilejskiej. Był wczesny ranek. Wszyscy pielgrzymi – a tego dnia goście weselni – uczestniczyli w naszej radości. Pomogli mi ułożyć bukiet ślubny z tutejszych kwiatów. Nie wiedziałam, że prawdziwy bukiet ślubny z białych lilii i róż czeka na mnie w kościele. To był prezent od pielgrzymów. Ołtarz udekorowany był bukietami z białych i czerwonych goździków. Klęczniki obleczone białym materiałem; przybrane były białymi różami. Przed ołtarzem oddano mnie mężowi, jak oddaje się narzeczoną panu młodemu. Mszę św. celebrowało czterech kapłanów. Zaśpiewano hymn do Ducha Świętego. Czytana była Ewangelia św. Jana o cudzie w Kanie Galilejskiej, o przemienieniu wody w wino. Odbyła się ceremonia zaślubin, podczas której Jezus i Maryja zaznaczyli swoją żywą obecność. Byli z nami. Oni zawsze tu są. Włożyliśmy na palce złote obrączki, które przez trzydzieści lat leżały w szufladzie. Nie były poświęcone, jak nasz związek nie był pobłogosławiony. Teraz otrzymaliśmy błogosławieństwo Boga Ojca. Przy Marszu Mendelssohna uroczyście wyszliśmy z kościoła, witani entuzjastycznie okrzykami i brawami, przez pielgrzymujących Włochów. Piliśmy wszyscy wino zaraz po wyjściu z kościoła. Wina nie mogło zabraknąć! Byliśmy przecież w Kanie na weselu! Tutaj wino jest szczególnym znakiem przemiany. Wiedziałam, że za tą przemianą wody w wino kryje się coś więcej – przemiana serca, przemiana życia. Odrodzeni, odmłodzeni i przemienieni pojechaliśmy na Górę Błogosławieństw po błogosławieństwo. To, czego nie otrzymaliśmy od rodziców, otrzymaliśmy od kapłanów. Tak jak powinny nas błogosławić ręce czworga rodziców, pobłogosławiły nas ręce czterech kapłanów. Z rąk kapłanów otrzymaliśmy błogosławieństwo od Boga Ojca. Spełniło się to, co powinno się spełnić trzydzieści lat wcześniej. W ślubnych strojach popłynęliśmy po Jeziorze Galilejskim. I tu odbyło się nasze wesele. Wszyscy tańczyliśmy. Cały dzień świętowaliśmy, chodząc w ślubnych strojach, przyjmując życzenia od spotkanych ludzi. Wieczorem, już w Nazarecie uczestniczyliśmy w procesji różańcowej ze świecami. My, jako para nowo poślubiona, odmawialiśmy dziesiątkę różańca po polsku. Cały dzień nosiłam ślubny bukiet, by na zakończenie procesji złożyć go w Grocie Zwiastowania, gdzie Archanioł Gabriel pozdrowił Maryję i oznajmił Jej, że znalazła Ona łaskę u Boga. A czy i ja nie doświadczyłam tu łaski Bożej? Czy i ja nie znalazłam łaski u Boga? Wyruszyliśmy z Groty. Wciąż wzbudzaliśmy wielki entuzjazm u ludzi. Zagrano nam walca, by wesele trwało nadal. Tańczyliśmy przed Sanktuarium na ulicach Nazaretu – w mieście Jezusa, Maryi i Józefa. Zaczynało się święto Świętej Rodziny.

Następnego roku, w pierwszą rocznicę naszego ślubu, znów pojechaliśmy do Ziemi Świętej. Tym razem była to pielgrzymka dziękczynna. W Nazarecie w kościele św. Józefa, w wigilię święta Świętej Rodziny została odprawiona dla nas Msza św. dziękczynna. W kościele tym jest duży obraz przedstawiający Świętą Rodzinę – św. Józef przy pracy, dorastający Jezus pomagający św. Józefowi i Maryja roztaczająca ciepło i zatroskanie o Rodzinę. Obraz inny niż te, do których przywykliśmy. Scena pełna zwyczajności – bez zbędnych upiększeń i idealizacji. Scena pełna codzienności – jak w każdej zwykłej rodzinie. Prawdziwy obraz zmagania się z codziennością – obraz naszego życia. I chociaż spotykają nas różne cudowne zdarzenia, to są one wplecione w naszą codzienność pełną trosk i zabiegania. Obraz ten noszę w mym sercu, by pamiętać o cudach, jakie Bóg uczynił w moim życiu, by pamiętać o Jezusie i Jego Matce obecnych na moim weselu, by pamiętać o św. Józefie, który nieustannie wstawia się u Boga za każdą rodziną, by nasze rodziny były na wzór Świętej Rodziny z Nazaretu. Od tej pory św. Józef stał się patronem mojej rodziny. Zrobiłam jego figurę, która stoi na ganku przed wejściem – i św. Józef strzeże naszego domu.

(Pełne świadectwo nawrócenia ukazało się w książce pt. Zwabiona ateistka, Kraków 2012.)

Wtedy dotknął ich oczu, mówiąc: «Według wiary waszej niech wam się stanie!».

(Mt 9, 29)

List

Magda, Wrocław

Mam na imię Magda i jestem zawsze praktyczna, zorganizowana – „chodząca realistka”. Wiara w cuda i pomoc świętych nie była nigdy dla mnie łatwa. Trudno mi uwierzyć w coś, co nie da się jasno udowodnić, zrozumieć. Jestem tak trochę jak św. Tomasz – jak dotknę i zobaczę, to uwierzę. Ale życie weryfikuje nasze poglądy i tak było też w moim przypadku. Mam kochanego męża i synka, dobrą pracę i… kredyt, który niestety trzeba spłacać co miesiąc. Posiadanie pracy jest zatem niezbędne, aby nie spotkać się z komornikiem i trudnymi rozmowami w banku. Niestety, moją firmę kupiła firma konkurencyjna i rozpoczął się trudny etap łączenia obu organizmów w jeden. Cóż… pracownicy firmy przejmującej zawsze są w lepszej pozycji na starcie walki o swoje miejsce w nowej organizacji. Pamiętam pierwsze rozmowy, przekazywanie danych, dzielenie się wiedzą – byłam pewna, że zaraz będzie koniec i pożegnam się z pracą szybciej niż myślę. Wtedy mój mąż – namiętnie czytający co tydzień „Gościa Niedzielnego” – pokazał mi artykuł o rodzinie, która nie miała gdzie mieszkać i zaczęła się modlić o dom swoich marzeń do… św. Józefa. Napisali do niego list, położyli za obrazem św. Józefa u siebie w domu i czekali, modląc się codziennie. Co ciekawe, napisali w tym liście bardzo dokładnie jaki dom jest im niezbędny i do kiedy mają czas na wyprowadzenie się z obecnego lokum. Do tej pory nie udało im się znaleźć niczego dobrego dla ich rodziny. Gdy zbliżał się termin wyprowadzki i termin, w jakim prosili św. Józefa o pomoc nagle, nieoczekiwanie, jadąc drogą, zobaczyli dom na sprzedaż – dom ich marzeń. Wiedzieli, że będzie ich i wiedzieli, że to „sprawka” św. Józefa. Po tej historii myślałam 3 dni. Spróbować poprosić czy nie – przecież jestem realistką i co ma być to będzie, po co zawracać głowę św. Józefowi moimi sprawami – na pewno są inni i mają ważniejsze sprawy ode mnie. Ale mąż ciągle mnie namawiał – spróbuj i uwierz. Dla kogoś, kto zawsze „twardo chodzi po ziemi”, uwierzyć w takie działanie to jak uwierzyć, że zimą będzie lato i upał. Ale co tam, „raz kozie śmierć”, zaufam. Napisałam skrycie list i swoją prośbę o pracę dla mnie i mojego brata, bo byliśmy w tej samej firmie. Modliłam się codziennie. Spisałam dokładnie wszystkie warunki spełnienia prośby – przecież św. Józef lubi konkrety. Może dlatego, że jest mężczyzną, a jak wiedzą kobiety – naszym mężczyznom zawsze trzeba mówić dokładnie czego oczekujemy. Rzadko domyślają się sami – tak jesteśmy stworzeni i trzeba to zaakceptować, to będzie się nam lepiej żyło. Wracając do prośby – krótko i na temat. Mam pracę w nowej firmie i to lepszą niż poprzednio – wszystkie spisane przez mnie warunki są spełnione. Mój brat też ma pracę. I powiedzcie, jak tu nie wierzyć, że św. Józef pomaga? Zaufałam i codzienną modlitwą prosiłam o pomoc. Oczywiście trzeba pamiętać, że święci to nie złote rybki do spełniania naszych próśb. Ale nie warto walczyć samemu o ważne dla nas sprawy – pozwólmy sobie pomóc – święci to nasi ludzie w niebie.

Któż zdoła zmierzyć potęgę Jego wielkości i któż potrafi dokładnie opowiedzieć dzieła Jego miłosierdzia? Nie ma tu nic do zmniejszenia ani do dodania, ani nie można zbadać cudownych dzieł Pańskich.

(Syr 18, 5–6)

Telegram

Marta, Pszczyna

Zdarzenie, które opiszę, miało miejsce 17 lat temu, kiedy to za przyczyną św. Józefa wyprosiłam w ostatnich chwilach życia ciężko chorej osoby pojednanie z Bogiem. Była to moja sąsiadka Ewa, ciężko chora na raka płuc. W wieku 45 lat przyjęła Chrystusa, przystępując do Pierwszej Komunii Świętej, być może i sakramentu bierzmowania. Kobieta ta związała się z mężczyzną tylko przez zawarcie związku w Urzędzie Stanu Cywilnego. W żadne święta kościelne, niedziele i dni powszednie nie uczestniczyła w Eucharystii, jej „mąż” także. Niejeden raz prosiłam, aby zawarli związek małżeński przed Bogiem, ale gdy ten temat poruszałam, Ewa twierdziła, że to niepotrzebne, nieważne; wyraźnie unikała rozmowy na ten temat. Gdy po latach przyszła ciężka choroba, która wyniszczała ją z dnia na dzień (wcześniej paliła trzy paczki papierosów dziennie) mimo wysiłków lekarzy jej stan się pogarszał. Osłabiona chemioterapią straciła równowagę, mowę, nie poznawała osób. Potrzebowała opieki innych, leżąc w szpitalu na oddziale „R” bez świadomości, gdzie jest i co się dzieje.

Wtedy to zdałam sobie sprawę, że muszę pomóc jej pojednać się z Bogiem, choć zaczęłam wątpić, czy nie jest za późno. Zadawałam sobie pytanie, jak oraz kogo mam w tak trudnej sytuacji, przy ciężko chorej, nieświadomej, powoli umierającej osobie, prosić o pomoc i wstawiennictwo. Kiedy szukałam stosownej modlitwy, „wpadł” mi w ręce Telegram do św. Józefa. Serce podpowiadało mi: „Módl się do tego świętego, a uprosisz”. Czas naglił, odsunęłam swoje codzienne obowiązki na drugi plan i z pokorą oraz wiarą modliłam się i błagałam św. Józefa o wstawiennictwo. Prosiłam o łaskę pojednania dla chorej, aby nie została potępiona oraz aby Bóg miłosierny ulitował się nad nią.

Pewnego dnia niespodziewanie przyszedł do mnie jej „mąż”, prosząc o pomoc, bo nie wiedział, jak to załatwić: „Ewa prosi o kapłana, chce się pojednać z Bogiem i zawrzeć sakrament małżeństwa. Pomóż mi!”. Ściskając w ręce Telegram do św. Józefa, płakałam i prosiłam go o siłę dla mnie, bym mogła sprostać temu zadaniu.

To był październik. Około godziny 22.00 zabraliśmy kapłana z parafii do szpitala. Towarzyszyła nam także jeszcze jedna osobę, która miała być świadkiem razem ze mną, i udaliśmy się do szpitalnej kaplicy. Kapłan spisał potrzebne dane, potem ja i drugi świadek wyszliśmy, gdyż „mąż” Ewy przystąpił – po 32 latach – do sakramentu pojednania. Jakiż wielki cud! Potem weszliśmy na drugie piętro szpitala, gdzie leżała chora. Kapłan sam wszedł do sali, aby przygotować chorą, my zostaliśmy na korytarzu. Przez cały czas ściskałam w ręce Telegram do św. Józefa i w cichości prosiłam: Święty Józefie, ratuj nas w życiu, w śmierci, w każdy czas. Po dłuższym czasie, a dochodziła już wtedy godzina 24.00, kapłan nas wezwał. Wchodząc, nie wierzyłam własnym oczom: ciężko chora Ewa stała przy łóżku uśmiechnięta. Z wrażenia zapytałam, czy mnie poznaje, odpowiedziała, że tak. Wciąż ściskałam w ręce Telegram i w myślach prosiłam o siłę i dary Ducha Świętego dla niej, aby mogła zawrzeć sakrament małżeństwa. Tak też się stało – za wstawiennictwem św. Józefa przed Bogiem, w obecności mojej oraz drugiego świadka zawarli związek małżeński, nałożyli sobie obrączki, a kapłan pobłogosławił ich o godzinie 24.00 w szpitalu w Pszczynie na oddziale intensywnej terapii „R”. Mieliśmy wszyscy łzy w oczach, kapłan i osoby z personelu medycznego, które twierdziły, że czegoś takiego jeszcze u nich nie było. Ewa położyła się do łóżka o własnych siłach, szczęśliwa. Po czterech dniach, nie odzyskawszy przytomności, odeszła w pokoju do Pana.

Mąż jej żyje, ma na imię Józef. Kiedyś powiedział mi, że urodził się 19 marca. Ewa urodziła się także 19 marca tylko innego roku.

Święty Józef jest nie tylko patronem dobrej śmierci. Jego opiece polecajmy nasze rodziny w tak trudnych czasach, zwracajmy się do niego w naszych codziennych sprawach, zwłaszcza skomplikowanych i beznadziejnych. Jeżeli będziemy prosić z pokorą i wiarą o wstawiennictwo, on nas wysłucha.

A Ty widzisz trud i boleść, patrzysz, by je wziąć w swoje ręce. Tobie się biedny poleca, Tyś opiekunem sieroty!

(Ps 10, 14)

Niezawodny Opiekun

Janina, 77 lat, wykształcenie wyższe, Kraków

Święty Józef przysłał mi darczyńców.

Przed laty moja śp. siostra Wanda powiedziała do mnie: „Przyjdzie niedługo czas świętego Józefa”. Nie pamiętam okoliczności, w jakich wypowiedziała te prorocze słowa. Święty Józef długo ukrywał się w życiu Kościoła, tak jak w czasie swojej opieki nad Jezusem i Maryją w Nazarecie, był cichy, skromny, niezauważalny. Pragnę opowiedzieć, jak pomógł mi św. Józef w sytuacji prozaicznej, materialnej. Aż trudno uwierzyć, że zainteresował się moją sprawą, a jednak... Zadawałam sobie pytanie, czy wypada prosić go o rozwiązanie mojego kłopotu. Od kilkunastu lat jestem sparaliżowana po udarze mózgu. Poruszam się na wózku inwalidzkim. Rok 2005 i 2006 był dla mnie szczególnie trudny. Niezależnie od koniecznego wyjazdu na turnus rehabilitacyjny musiałam poddać się operacji oczu. Sytuacja ta wiązała się z poważnymi kosztami, nie miałam potrzebnych pieniędzy. Zadłużyłam się pobierając kredyt, który trudno, coraz trudniej było mi spłacić. Każde opóźnienie w uregulowaniu kolejnych rat powodowało naliczanie karnych odsetek. Wzięłam kolejny kredyt w innym banku, by spłacić ten pierwszy. Tak powstała spirala zadłużeń i zaczął się mój dramat. Nie mogłam o tym nikomu powiedzieć. Nie ma ludzkiego serca, któremu mogłabym powierzyć moją troskę. A nawet gdybym zdołała znaleźć współczującą osobę, która chciałaby być przy mnie, to przecież nie mogłaby mi pomóc (słowa jednej z modlitw do św. Józefa). Męczyłam się potwornie, co odbiło się na moim zdrowiu. Nie pamiętam, kiedy wzięłam do ręki książeczkę Nabożeństwo do opieki świętego Józefa i zaczęłam go błagać o ratunek. W jednej z modlitw były cytowane słowa św. Teresy od Dzieciątka Jezus: „o cokolwiek poprosisz św. Józefa z pewnością to otrzymasz”. Uwierzyłam i tym bardziej wołałam o pomoc. Zaczęłam słać prośby do sanktuarium w Kaliszu, gdzie w każdy pierwszy czwartek miesiąca odbywają się wyjątkowe nabożeństwa i Msza św. przed cudownym wizerunkiem św. Józefa. Otrzymałam deklarację wstąpienia do Rodziny Świętego Józefa. Wstąpiłam, otrzymałam legitymację i zaczęło się coś dziać. Osoba, która z racji swojej funkcji jest w częstym ze mną kontakcie zauważyła, że ze mną jest źle. Zapytała o przyczynę głębokiego przygnębienia. Miałam do niej zaufanie i otworzyłam się. Opowiedziałam jej wszystko o moim zadłużeniu. Obiecała pomoc. Pomyślałam: jak? Przecież nie jest bogata. Nie wierzyłam w jej możliwości. Jednak po kilku dniach powiadomiła mnie, by przygotować potrzebne dokumenty, kwity bankowe, na których ja figurowałam jako zleceniodawca. Przekazałam wszystko jak mi kazała i oczekiwałam w ogromnym napięciu, nieustannie wzywając św. Józefa i Matki Najświętszej. Gdy zadzwonił telefon, z lękiem podniosłam słuchawkę i usłyszałam znajomy głos mówiący: „Będę u pani po dyżurze, wszystko już w porządku”. Płakałam do słuchawki, z trudem wyszeptałam: dziękuję, bardzo dziękuję. Mniej więcej za dwie godziny odwiedził mnie mój Anioł Stróż. Wręczyła mi dowody spłaty. Nie wiedziałam, kto pokrył te zadłużenia, gdyż ja byłam wpisana jako zleceniodawca. Próbowałam się dowiedzieć jak to się stało, usłyszałam jednak wtedy: „Proszę mnie nigdy nie pytać, kto wpłacił te kwoty, proszę się pomodlić za darczyńców”. Nie mogłam ochłonąć z wrażenia. Wiedziałam przecież, kto był moim pierwszym darczyńcą i kto skierował do mnie zaprzyjaźnioną osobę. Modlę się za darczyńców, ale przede wszystkim serdecznie dziękuję św. Józefowi w Kaliszu, dokąd ślę kolejne prośby w bardzo trudnych, poważnych sprawach. Święta Tereniu, dziękuję za słowa nadziei: „o cokolwiek poprosisz św. Józefa z pewnością to otrzymasz”. Wandeczko, siostrzyczko moja, Twoje prorocze słowa stały się faktem. Święty Józef działa przez swój cudowny wizerunek w kaliskiej świątyni, dokąd podążają pielgrzymi z całej Polski, zanosząc swoje prośby. Przede wszystkim w intencji bardzo zagrożonych dzisiaj rodzin. Ja też proszę za Wojtka i Katarzynę, bo nie jest najlepiej. Wierzę, że już poznałaś św. Józefa w niebie, wspomagaj mnie modlitwą.

Panie Zastępów, szczęśliwy człowiek, który ufa Tobie!

(Ps 84, 13)

W Tobie nadzieja

s. Lilianna, wykształcenie wyższe teologiczne, lat 43

Święty Józef to niezawodny Pomocnik i Opiekun. Orientuje się we wszystkim. Pomaga mi odkręcać słoiki z kompotem, zamyka ciężkie drzwi, radzi sobie z pordzewiałymi kłódkami, w których klucz ani rusz nie chce się przekręcić. Świetnie zna się na elektryczności i urządzeniach AGD, nieobcy mu komputer. Przyjaźnimy się od dawna. Pozdrawiam go codzienną Litanią do niego i modlitwą: Pomnij, o najczystszy Oblubieńcze Maryi Dziewicy... Jeszcze nigdy nie odmówił mi swej pomocy.

Tak na dobre moja przygoda ze św. Józefem rozpoczęła się w liceum. Codziennie przed lekcjami i po zajęciach zachodziłyśmy z koleżankami do kolegiaty na krótką modlitwę. Nasza pobożność oczywiście wzrastała przed klasówkami i wystawianiem ocen na koniec semestru. Święty Józef był bardzo wyrozumiały dla naszych uczniowskich problemów, zawsze pomagał i podnosił na duchu.

Na początku nowego roku szkolnego, w maturalnej klasie, odwiozłam swoją starszą o rok przyjaciółkę do klasztoru. Wszystko bardzo mi się tam podobało: i uśmiechnięte, cicho stąpające zakonnice, i uroczysta atmosfera panująca wśród starych murów, i donośny dzwonek przy furcie, i kanapki ze świeżym twarogiem. Zapragnęłam pozostać. Siostry były jednak nieugięte: „Kończysz liceum i dopiero wtedy przyjeżdżasz”. Myślałam sobie: po co mi ta matura? I bez tego mogę obierać kartofle w klasztornej kuchni... Trzeba jednak było wracać.

Wróciłam więc i zaczęłam się naprzykrzać św. Józefowi: Zrób coś, proszę. Wiem, że możesz coś wymyślić.

Czekać cały rok wydawało mi się wiecznością. Zdawałam sobie sprawę z niezręcznej sytuacji, w jakiej stawiałam mojego Orędownika, bo co niby miał ze mną zrobić w ciągu roku? Do klasztoru słałam tęskne listy i wypytywałam moją przyjaciółkę o szczegóły jej nowego życia. Och, jak bardzo chciałam już TAM być!

Tymczasem minęła złota polska jesień, biała zima i nadchodziła wiosna. Jednego dnia listonosz przyniósł mi tajemniczy telegram: „Wizyta u lekarza 19 marca. B.”. To siostry informowały mnie, kiedy mogę przyjechać złożyć dokumenty do zakonu. Pobiegłam do wychowawczyni, aby zwolnić się z dwóch dni nauki i pojechać do klasztoru. Były to czasy realnego socjalizmu i sprawa musiała pozostać w tajemnicy.

– Pani profesor, proszę mnie zwolnić z lekcji w piątek i poniedziałek, muszę jechać do Krakowa. Właśnie otrzymałam telegram.

Obejrzała blankiet, a potem przyjrzała mi się uważnie.

– Co ci dolega?

Zrobiłam nieokreślony gest ręką.

– Takie tam sprawy...

– No dobrze, jedź.

I tak w swoje święto św. Józef zaprowadził mnie do klasztoru. Oczywiście wróciłam, by zdać maturę i dopiero w czerwcu pojechałam na stałe. To było ponad 20 lat temu...

Święty Józef lubi podróżować. To mu pozostało po Egipcie. Chętnie też towarzyszy w podróżach swoim czcicielom. Przekonałam się o tym wielokrotnie.

Wysłano mnie do Francji na studia. Miałam szczęście modlić się w Lourdes, La Salette i w wielu innych sanktuariach, a mnie marzyła się Fatima. Józefie..?

Pewnego wieczoru Siostra Przełożona oznajmiła, że otrzymałyśmy dwa darmowe bilety na samolot do Fatimy. Pielgrzymkę organizowała grupa francuskojęzycznych Kanadyjczyków i chcieli zabrać z sobą jakieś zakonnice. Gdyby któraś z sióstr zechciała, a jeszcze tam nie była... Jedynym mankamentem wyjazdu było to, że miał trwać aż 10 dni. Mankamentem? Dobry Boże!

Potem okazało się, że większość grupy stanowią parafianie parafii św. Józefa z Montrealu. Józefie...

Od kilku lat pracuję na Ukrainie w parafii... św. Józefa. Piękny neogotycki kościół obchodzić będzie wkrótce stulecie swego istnienia. Oczywiście komuniści zdążyli go zamknąć (1935 r.) i zamienić na fabrykę łożysk tocznych. Strącili krzyż z wieży kościelnej, wieżę ścięli, sprzęty zagrabili lub zniszczyli, w środku wybudowali trzy piętra. Do naszych czasów nie wiadomo jakim sposobem zachowała się jedynie alabastrowa figura św. Józefa dłuta Cypriana Godebskiego.

Mieszkamy w chacie podobnej do innych, różniącej się jedynie wyposażeniem, bo mamy niektóre użyteczne sprzęty elektryczne. Sęk w tym, że w razie awarii nikt nie potrafi ich naprawić. Gdy nie da się tego zrobić za pomocą drutu i gwoździa, „mechanikom” ręce opadają. Cóż pozostaje? Oczywiście niezawodny św. Józef!

Większość domów nie ma bieżącej wody. Ludzie wędrują z wiadrami do wykopanej pod lasem studni. My w piwnicy mamy przywiezioną z Polski pompę tłoczącą wodę do domu. Pewnego dnia urządzenie przestało działać. Nikt nie umiał nam pomóc. Święty Józefie, w Tobie jedyna nadzieja... Przyniosłyśmy małą gipsową figurkę Świętego i ustawiłyśmy na półce w piwnicy. Krótka modlitwa, pokropienie wodą święconą i... pompa ruszyła! To było trzy lata temu. Święty Józef stoi tam nadal, a wysłużona pompa ciągle pracuje.

Na komputerach się nie znam, więc w pewną sobotę byłam niepocieszona, gdy komputer odmówił mi posłuszeństwa. Usiłowałam sobie przypomnieć, jak jeszcze można spróbować go naprawić, ale około północy miałam już dość. Od czego jednak św. Józef? Przyniosłam figurkę, postawiłam na komputerze i mówię mu: Kochany święty Józefie, wprawdzie w Twoich czasach nie było tego typu wynalazków, jednak jestem pewna, że mi pomożesz. Wiesz dobrze, że jesteś moją jedyną nadzieją.

Odmówiłam modlitwę, pokropiłam komputer wodą święconą i spokojnie poszłam spać. Nazajutrz rano, jeszcze przed pójściem do kościoła, sprawdzam, co św. Józef zrobił. Ku mojemu ogromnemu zdumieniu – komputer nadal nie działa. Nie może być, Józefie, czyżbyś się na tym nie znał? W poniedziałek rano znów zasiadam przy biurku i... wielkie nieba! Wszystko w porządku! Mój Boże, że też wcześniej na to nie wpadłam: przecież wczoraj była niedziela, św. Józef świętował!

Jak w większości tutejszych budynków do ogrzewania domu mamy kocioł gazowy. Zimą bywa dość zimno. W styczniu zapowiadali nadejście wielkich mrozów, a u nas coś się stało z kotłem i temperatura w domu nie przekraczała 13–14 stopni. Chodziłyśmy więc opatulone we wszystko, co się dało, bezskutecznie usiłując dodzwonić się do „służby gazowej”. I tym razem św. Józef przyszedł nam z pomocą: po modlitwie do niego s. Przełożona jeszcze raz poszła obejrzeć piec i nieświadomie nacisnęła przycisk, który z miejsca spowodował, że wszystko zaczęło normalnie funkcjonować. Miałyśmy szczęście, następnej nocy rozpoczęła się iście syberyjska zima...

Mogłabym opowiadać wiele jeszcze takich różnych historyjek, które ktoś może uznać za przypadek lub zbieg okoliczności. Dla mnie jednak jest to pewne: św. Józef jest niezawodny i zawsze pomaga!

Ja zaś zaufałem Twemu miłosierdziu; niech się cieszy me serce z Twojej pomocy, chcę śpiewać Panu, który obdarzył mnie dobrem.

(Ps 13, 6)

Święty Józefie ratuj nas

Maria, Bytom

Urodziłam się w 1922 r., miałam starszego brata, młodszego brata i młodszą siostrę. Mama chorowała i zmarła na raka żołądka, kiedy miałam 13 lat. Chodziłam z mamą na pielgrzymki do Matki Boskiej Piekarskiej. Mama modliła się do Maryi i św. Józefa. Jak miałam 15 lat, tata był bezrobotny i chorował. Modliłam się wtedy do św. Józefa, żebym dostała pracę. Powiedziałam mojej koleżance, żeby się zapytała, czy ktoś nie potrzebuje opiekunki do dziecka. Dwa dni później koleżanka przekazała mi, że mam się zgłosić do rodziny Cuda. Zostałam przyjęta do tej rodziny jako opiekunka. Była to dobra rodzina katolicka, która prowadziła sklep. Było dużo pracy, ale ja lubiłam pracować. W domu rodzice uczyli nas, że na pierwszym miejscu jest Pan Bóg, potem uczciwość i pracowitość. To nam pomagało w życiu. Mąż tej pani, u której pracowałam, musiał iść na wojnę, dostał się pod Stalingrad. Nie miała żadnej wiadomości od niego przez pół roku. Bardzo się martwiła, płakała i dużo modliła. Miała dwoje małych dzieci. Wiedziała, że ja się modlę do św. Józefa. Śniło mi się raz, że szłam drogą polną i zobaczyłam stojącego staruszka (odebrałam go jako św. Józefa), który powiedział mi, że on żyje. Opowiedziałam mój sen tej pani i ona uwierzyła, że jej mąż żyje. Po wojnie przyjechał duży samochód, zatrzymał się i wysiadł z niego polski żołnierz; był to mąż tej pani. Potem urodziło się im jeszcze dwoje dzieci, byli bardzo szczęśliwi i dziękowali Panu Bogu.

Mój młodszy brat także musiał iść na wojnę i dostał się do Rosji. Modliłam się do św. Józefa za swojego brata i wysyłałam za niego i rodziców na Msze św. do kościoła pod wezwaniem św. Józefa w Krakowie. Mój brat wrócił z wojny i pracował razem z siostrą u tej rodziny co ja. Pracowałam u tych państwa do wyjścia za mąż. Traktowano mnie zawsze jak członka rodziny, a kontakt z nimi miałam aż do ich śmierci.