Cudze życie. Nowy początek - Paweł Nowak - ebook + audiobook

Cudze życie. Nowy początek ebook

Nowak Paweł

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Gdy dostajesz szansę na nowe życie… potrafisz zapomnieć o cudzym?

Po oczyszczeniu sumienia Grzegorz postanawia zostawić przeszłość za sobą. Niespodziewanie jednak ta wraca do niego w chwili, kiedy w jego mieszkaniu pojawia się nieoczekiwany gość.

Dług wdzięczności nie daje spokoju sumienia także Magdzie. W plątaninie uczuć pomiędzy przyjaźnią a miłością nie potrafi rozpoznać, czego naprawdę pragną ci, których kocha…

Dorota nadal ma przed sobą do wykonania najtrudniejszą lekcję życia. Zaakceptować zmianę, na którą się otworzyła. Czy będzie potrafiła wyciągnąć wnioski, w chwili gdy życie postawi przed nią największe wyzwanie?

Czy zdołasz dogonić prawdziwego siebie, zanim będzie za późno?

„Cudze życie. Nowy początek” to opowieść o pragnieniu bycia kimś innym niż narzucona nam rola. To książka o poszukiwaniu miłości, drugiej szansy oraz trudnej ucieczki przed wspomnieniami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 337

Oceny
4,1 (9 ocen)
5
2
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Booklutek95

Nie oderwiesz się od lektury

Nie powiem, że ta książka należy do łatwych, bo wcale taka nie jest, trudy ludzkiego życia są namacalne, a przeszłość daje o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie. Mądra i uczuciowa, która zostanie ze mną na długie lata. Gorąco polecam!
00
Wiola_loves_books1

Nie oderwiesz się od lektury

💔💔 RECENZJA 💔💔 Paweł Nowak "Cudze życie. Nowy początek" ...... "Wczoraj to historia, jutro tajemnica, a dzisiaj to dar" Kochani tak wiele emocji jest w mojej głowie, serce bije jak szalone aż trudno mi to wszystko przelać na papier. "Cudze życie. Nowy początek" to książka o dalszych losach bohaterów których tak dobrze znamy. Grzegorz kochał tak prawdziwie dwa razy i obie te miłości utracił, dlatego teraz trudno mu zaufać, obdarzyć kogoś uczuciem i z optymizmem patrzeć w przyszłość. Pojawienie się Wiktora wywołuje w nim trudne wspomnienia i choć ten za wszelką cenę próbuje odzyskać Grzesia i zapewnia o swojej przemianie to ostatecznie los wymierza mu odpowiednią karę za wszystko co zrobił. Natomiast gdy na drodze Grześka stanął Hubert w mojej głowie pojawiła się nadzieja iż ta historia może mieć jeszcze szczęśliwe zakończenie. Ich losy bardzo mocno wtargnęły do mojego serca, a to sprawiło że ogromnie przeżywałam wszystko co ich spotyka. Każda radość, uśmiech uniesienia miłosne a...
00
blapak

Z braku laku…

Brakuje jeszcze tylko ekranizacji przez ekipę „Ukrytej prawdy”. Poziom podobny.
00
love_ksiazkowe

Nie oderwiesz się od lektury

„Ale widzisz,to jest trochę tak, im bardziej chcemy dobrze dla kogoś, tym mniej zdajemy sobie sprawę z tego, ile szkód przy tym możemy wyrządzić, bo nie każde nasze działanie będzie odebrane jako właściwe.” Dziś jest wielki dzień. Dzień, w którym @zwyczajnychlopak wydał swoją trzecią książkę, pełną bólu, cierpienia, ale również cennych spostrzeżeń. Paweł był jednym z pierwszych autorów, którzy we mnie uwierzyli, powierzył mi swoje pierworodne dziecko, kiedy jeszcze sama nie miałam prawie nic do zaoferowania. Dzisiaj mogę trzymać w ręku jego kolejną książkę i powiem wam jedno… Jestem z niego dumna! Dumna z tego, że się nie poddał, chociaż droga, jaką pokonał nie była łatwa, ale zdecydowanie była tego warta. Książkę „Cudze życie. Nowy początek” można czytać osobno, jednak warto zacząć od „mostu IKara”, żeby poznać historię od początku. Tutaj również pojawia się Antek, który był kluczową postacią w pierwszej części. Pierwsze co muszę powiedzieć, to że Paweł rozwinął swój warsztat pis...
00

Popularność




Prolog

Pro­log

Kim jestem? A może kim byłam? Zadaję sobie to pyta­nie od wielu dni, a może nawet wielu mie­sięcy. Tkwię w jakimś zawie­sze­niu pomię­dzy sobą z prze­szło­ści, kobietą, która zde­rzyła się z teraź­niej­szo­ścią, a wła­snymi ocze­ki­wa­niami wobec mojej przy­szło­ści.

Nic już nie będzie takie samo… bo nie może być. Czy ludzie potra­fią się zmie­nić? Czy rze­czy­wi­ście, jeśli od zawsze masz pewne prze­ko­na­nia, wie­rzysz w jakieś prawdy, jedna roz­mowa, nawet taka jak moja z Grze­go­rzem, może zmie­nić życie, i to o sto osiem­dzie­siąt stopni?

A jed­nak… jeśli śmierć dziecka nie jest w sta­nie odmie­nić czło­wieka… to co może? Zadaję sobie to pyta­nie każ­dego dnia. Chcę być innym czło­wie­kiem, ale się boję. Chcę współ­czuć, wspie­rać, ale nie wiem, czy potra­fię. Więc kim jestem?! Pro­szę, powiedz mi!

Byłam już wcze­śniej w kościele… nie w cza­sie mszy… ostat­nio rzadko przy­cho­dzę tutaj pod­czas nabo­żeń­stwa. Nie potra­fię się sku­pić, nie potra­fię wów­czas zadać tych pytań, na które cią­gle ocze­kuję odpo­wie­dzi. Mil­czysz, Boże! Nie chcesz ze mną roz­ma­wiać… a może nie masz już nic wię­cej do powie­dze­nia, a jakaś mała część mnie chcia­łaby zane­go­wać to, co, jak mi się wydaje, zro­zu­mia­łam z roz­mowy z Grze­go­rzem. Bo jego spo­wiedź zmie­niła wszystko i to jedno wiem na pewno, ni­gdy nie będę mogła być dawną sobą.

Tak bar­dzo, Boże, boję się… boję się znów zawieść. Zawsze chcia­łam być w cie­niu, uni­kać kon­fron­ta­cji, uni­kać pokusy zmiany swo­jego życia. Ale moje życie stale się zmie­nia. Zmie­niło się, kiedy wypro­wa­dził się Antek, zmie­niło, kiedy umarł… i zmie­niło, kiedy pozna­łam Grze­go­rza. Więc kim mam być teraz? Czego ode mnie, Boże, ocze­ku­jesz?

Dorota patrzyła wprost w twarz drew­nia­nej figury Chry­stusa. Tak jakby na­dal nie była w sta­nie samo­dziel­nie pod­jąć decy­zji. Tak jakby wycze­ki­wała kolej­nego bodźca do zmiany. Bała się, że zawo­dzi, że choć sta­rała się zro­zu­mieć, to na­dal jakaś jej cząstka mówiła nie. Liczyła, że w kościele wyda­rzy się coś, co będzie tym bra­ku­ją­cym ele­men­tem, który pozwoli jej pójść dalej.

Ostat­nio źle sypiała. Co noc wra­cał do niej w snach Antek. Nic nie mówił, tylko patrzył na nią z oddali. A ona bała się do niego podejść. Chciała, ale nie była w sta­nie ruszyć się z miej­sca. Wie­działa, że cze­goś od niej ocze­kuje, że coś nie pozwala mu odejść i jest to zwią­zane z nią.

Dorota spu­ściła głowę, przy­my­ka­jąc oczy, łzy spły­wały jej po policzku. Naprawdę nie chciała nikogo zawieść, ani Magdy, ani Grze­go­rza, ani Antka… nawet samej sie­bie.

Obok niej usiadł ksiądz Artur. Po chwili ciszy chwy­cił ją za ramię, ta zlęk­niona jego nagłą obec­no­ścią odru­chowo wyrwała łokieć.

– Nie chcia­łem cię prze­stra­szyć – powie­dział, uśmie­cha­jąc się blado.

– Ksiądz Artur! – rzu­ciła zasko­czona. – Prze­pra­szam, nie zauwa­ży­łam księ­dza.

– Nic nie szko­dzi. Nie widuję cię ostat­nio zbyt czę­sto.

Dorota zaczer­wie­niła się, znała się z księ­dzem od dawna, wie­działa, że jej nie­obec­ność pod­czas nie­dziel­nej mszy zosta­nie zauwa­żona.

– To nie tak, jestem tu bar­dzo czę­sto… po pro­stu… po pro­stu potrze­buję chwili ciszy. Sku­pie­nia… muszę poroz­ma­wiać…

– Możesz ze mną – zare­ago­wał szybko. – Kie­dyś dużo roz­ma­wia­li­śmy.

– Tak, wiem… – Myślami wró­ciła na Złotą. Przy­po­mniała sobie roz­mowę z Grze­go­rzem i to, jak trudno było jej się na nią zdo­być. Dziś, patrząc w oczy księ­dza Artura, pomy­ślała, że wcale nie chce z nim roz­ma­wiać. Nie na ten temat.

– Coś cię trapi – oznaj­mił, widząc jej nie­pew­ność.

– Pro­szę księ­dza, po pro­stu… być może… czuję… wiem, że żyłam w kłam­stwie. Że wcale nie byłam dobrym czło­wie­kiem. Że okła­my­wa­łam Boga, Antka, samą sie­bie. To, że Antek był gejem, nie było niczym złym i ja jestem winna jego śmierci. Bo nie umia­łam go poko­chać takiego, jakim stwo­rzył go Bóg. Że mogłam temu zapo­biec… przy­naj­mniej pró­bo­wać.

– Pro­szę nie mie­szaj do tego Boga! – prze­rwał sta­now­czo jej wywód.

– Słu­cham?

– Nie mie­szaj Boga do wyna­tu­rzeń two­jego syna! Nie obwi­niaj Boga o jego błędy! Antek mógł wybrać wła­ściwą drogę, nie chciał jej, uległ poku­sie. Bo był słaby… nie udźwi­gnął krzyża, który…

– Zamilcz! – prze­rwała mu ostro. Zde­cy­do­wa­nie za gło­śno jak na miej­sce, w któ­rym się znaj­do­wała. W jej żyłach się goto­wało. Serce zaczęło bić znacz­nie szyb­ciej, a oddech dra­stycz­nie przy­spie­szył… Czuła, że musi zare­ago­wać, powie­dzieć „nie” tym kłam­stwom, w które nie chciała już wie­rzyć. Znów przy­po­mniała sobie słowa Grze­go­rza. Słowa, w któ­rych nie było oskar­żeń, nie było fał­szu. A za to żal, wyrzuty sumie­nia i poczu­cie winy.

– Co się z tobą dzieje? Wiesz, że zawsze chcia­łem pomóc.

– Nie­prawda! – zaprze­czyła sta­now­czo. – Nikt z nas nie pró­bo­wał mu pomoc. Nikt z nas nie pró­bo­wał go zro­zu­mieć. Każdy chciał go zmie­nić, zmie­nić jego życie. Chcie­li­śmy zmie­nić cudze życie, aby nasze stało się prost­sze!

– Doroto, naprawdę nie możesz się obwi­niać. Pomogę…

– NIE! Ksiądz nie jest w sta­nie mi pomóc… ani niczego zaofe­ro­wać. Zrobi to tylko ktoś, kto powie mi coś nowego…

Rozdział I

Roz­dział I

Nie mam do cie­bie siły – powie­dział zre­zy­gno­wany Tomasz, odkła­da­jąc ste­to­skop na biurko i sia­da­jąc na obro­to­wym skó­rza­nym fotelu. – Nie mia­łem gor­szego pacjenta. – Chwy­cił się za swoje dłu­gie brą­zowe włosy, zacze­su­jąc je do tyłu. Spoj­rzał wod­ni­stymi nie­bie­skimi oczami na Grze­go­rza, który wyglą­dał znów jak małe dziecko, zupeł­nie tak samo jak przy pierw­szej wizy­cie. – Dla­czego jesteś taki nie­od­po­wie­dzialny! To do cie­bie zupeł­nie nie­po­dobne, wał­ko­wa­li­śmy to setki razy, nie możesz prze­rwać tera­pii nawet na jeden dzień. Wirus momen­tal­nie się…

– …namnoży – dokoń­czył za niego Grze­gorz, zapi­na­jąc man­kiet bia­łej koszuli.

Świa­tło sło­neczne odbi­ja­jące się od zło­tych spi­nek nakie­ro­wało się wprost na czoło Tomka niczym żółta smuga lasera namie­rza­jąca go sobie na cel. Ten jed­nak nie zwra­cał zupeł­nie na to uwagi. Patrzył na Grze­go­rza z mie­szanką bez­sil­no­ści, wście­kło­ści i wiel­kiego zawodu, a jego krza­cza­ste brwi złą­czyły się rap­tem w jedną gładką linię.

– Tak, wiem – potwier­dził Grze­gorz zre­zy­gno­wa­nym tonem. – Powta­rzasz mi to od bli­sko dzie­się­ciu lat, prak­tycz­nie co trzy mie­siące. Znam twoje słowa na pamięć: „Jeśli prze­sta­niesz brać leki, poziom two­jej wire­mii momen­tal­nie wysko­czy w górę…” – prze­drzeź­niał zachryp­nięty głos leka­rza.

– Skoro wiesz to wszystko, to dla­czego się do tego nie sto­su­jesz?! Było już tak dobrze, wyda­wało mi się, że wypra­co­wa­li­śmy jakieś zasady, na które się zgo­dzi­łeś.

– Mia­łem po co – stwier­dził cicho, nie patrząc na Toma­sza. – Mia­łem dla kogo…

– Grze­siek! Masz dopiero pięć­dzie­siąt lat. Do tego pierw­szy raz w całej mojej wie­lo­let­niej prak­tyce lecze­nia HIV widzę kogoś, kto ma tak silny orga­nizm! Dla­czego tego nie sza­nu­jesz!? Czy nie rozu­miesz, że możesz przez to umrzeć?!

Grze­gorz tylko wzru­szył ramio­nami.

Na ten gest Tomasz wstał, oparł ręce na bla­cie i przy­bli­żył twarz do twa­rzy Grze­go­rza i na niego krzyk­nął:

– Rozu­miesz! Kurwa!

– A może nie chcia­łem żyć? – odpo­wie­dział zre­zy­gno­wa­nym tonem, licząc, że w ten spo­sób skoń­czą ten temat.

– Jeśli tak, to w tej chwili dzwo­nię na oddział psy­chia­tryczny i każę cię tam zamknąć!

– Prze­stań – popro­sił.

Grze­gorz zaczął cho­dzić po gabi­ne­cie. Zatrzy­mał się przy sze­ro­kich oknach wycho­dzą­cych na Wisłę. Rzeka jak zawsze pły­nęła sta­łym spo­koj­nym nur­tem, igno­ru­jąc zupeł­nie pro­blemy miesz­kań­ców mia­sta, dla któ­rych sta­no­wiła źró­dło życia. Miała swój cel, była potrzebna. Się­gnął wzro­kiem dalej i dostrzegł most Świę­to­krzy­ski… uko­chany most Antka, most, na któ­rym się poznali, o któ­rym nie­raz roz­ma­wiali, na któ­rym Antek umarł. W gło­wie ryso­wały mu się szyb­kie obrazy: zgu­biona smycz, uśmiech, tele­fon, nie­ru­choma postać, kałuża krwi, kartka z tym prze­klę­tym napi­sem… Odwró­cił wzrok i potrzą­snął głową, by jak naj­szyb­ciej wyrzu­cić je z pamięci.

– Od kiedy nie bie­rzesz leków? – zapy­tał krótko Tomek, prze­glą­da­jąc jego wyniki badań.

– Nie pamię­tam – odrzekł zgod­nie z prawdą Grze­gorz. – Trzy, może cztery tygo­dnie, ale od pię­ciu dni znów biorę je regu­lar­nie.

– Boże!

– Jest aż tak źle? – zapy­tał cicho.

– Twoje wyniki są nie­przy­zwo­icie dobre – stwier­dził lekarz z wyraź­nym zasko­cze­niem, ale i z ulgą. – Masz wyraź­nie za mało czer­wo­nych krwi­nek, ale wygląda mi to tylko na początki ane­mii. Pew­nie nie jadasz ostat­nio nor­mal­nie, zwa­żyw­szy na spa­dek two­jej wagi. Ule­czalne – dodał z uśmie­chem. – Widać kostu­cha nie za bar­dzo chce się z tobą zaprzy­jaź­nić.

– Wredna suka – odburk­nął pod nosem Grze­gorz.

– Że co? – Tomasz po raz pierw­szy uśmiech­nął się nie­śmiało.

– Wredna suka – powtó­rzył. – Pew­nie tylko czeka, aby zgar­nąć kogoś, kto mógłby stać mi się choć odro­binę bliż­szy.

– Och, Grze­go­rzu. – Lekarz wyjął receptę z dru­karki i zło­żył na niej koślawy pod­pis, po czym podał mu ją ze sło­wami: – Masz brać jedną tabletkę dzien­nie, naj­le­piej do śnia­da­nia, które też masz jeść! – Pogro­ził mu pal­cem, jakby kar­cił małego chłopca. – Możesz brać je razem z tablet­kami na two­jego wirusa. Będę tego pil­no­wać. Ostrze­gam cię! Kolejna wizyta za mie­siąc, a nie za trzy! Zro­zu­mia­łeś!?

– Nie groź mi, gów­nia­rzu – odpo­wie­dział z uśmie­chem. – Cho­ciaż to tylko trzy lata, ale na­dal jestem od cie­bie star­szy.

– Stary i głupi – pod­su­mo­wał krótko Tomasz. – A tak poważ­nie, trzy­masz się jakoś? – W jego gło­sie teraz naprawdę sły­chać było tro­skę, która nie miała nic wspól­nego z rela­cją lekarz–pacjent.

– Jest lepiej, dużo lepiej niż kilka tygo­dni temu. Naprawdę! – zapew­nił go, widząc nie­prze­ko­naną minę Toma­sza.

– Mar­twię się o cie­bie i to nie dla­tego, że jestem twoim leka­rzem. Mar­twię się o cie­bie jak o przy­ja­ciela. Nie powi­nie­neś być sam.

– Nie­po­trzeb­nie – zapew­nił go, nie patrząc mu w oczy, tylko zło­żył receptę wpół i scho­wał ją do kie­szeni gar­ni­tu­ro­wych spodni.

– Może chciał­byś z kimś poga­dać… Nie, pocze­kaj, wiem, że jesteś silny, ale nawet silni ludzie potrze­bują cza­sem wspar­cia psy­cho­loga. Mam kole­żankę, która spe­cja­li­zuje się…

– Tomek – prze­rwał mu kolejny raz – nie trzeba, mia­łem z kim poga­dać, wła­śnie to mi pomo­gło. Taka roz­mowa utwier­dziła mnie w prze­ko­na­niu, że mogę jesz­cze komuś pomóc, że z jakie­goś powodu muszę dalej wałę­sać się po tym prze­klę­tym świe­cie.

– Mam nadzieję, że mówisz prawdę, wiesz, że zawsze możesz też do mnie zadzwo­nić. – Wycią­gnął ku niemu ręce, chcąc się z nim poże­gnać uści­skiem.

– Wiem, Tomek. – Odwza­jem­nił gest. – Dzię­kuję… za wszystko.

Już miał wycho­dzić, kiedy usły­szał żar­to­bliwe zawo­ła­nie Toma­sza:

– Powi­nie­neś umó­wić się z kimś na seks!

Grze­gorz cof­nął dłoń znad klamki, odwra­ca­jąc się w jego stronę. Był prze­ko­nany, że ujrzy przy­ja­ciela z uśmie­chem na twa­rzy, spra­wia­ją­cego wra­że­nie, jakby wła­śnie rzu­cił tani żart dla roz­luź­nie­nia atmos­fery, a tym­cza­sem Tomek stał na bacz­ność z nie­zwy­kle poważną miną, w bia­łym kitlu, jako dok­tor prze­ka­zu­jący zale­ce­nia lekar­skie, a nie przy­ja­ciel udzie­la­jący „porad” sta­remu gejowi.

– Tomek, robisz sobie ze mnie jaja? – zapy­tał gło­sem peł­nym nie­do­wie­rza­nia.

– By­naj­mniej, daję ci przy­ja­ciel­ską radę.

– Kilka mie­sięcy temu stra­ci­łem uko­chaną osobę.

– Nie każę ci się uma­wiać na randkę czy brać ślub. Zale­cam zaspo­ko­je­nie pod­sta­wo­wej potrzeby każ­dego czło­wieka – powie­dział z tą samą lekar­ską powagą.

– Mam HIV. – Grze­gorz nie dawał za wygraną.

– I rekor­dowo niski poziom wirusa we krwi, bie­rzesz leki, a tak na mar­gi­ne­sie, pamię­taj o obo­wiąz­ko­wym uży­wa­niu kon­do­mów.

– Jestem gejem! – zare­ago­wał na to Grze­gorz zre­zy­gno­wa­nym tonem.

– No to aku­rat słaby argu­ment. – Uśmiech­nął się. – Grze­siek, mówiąc teraz poważ­nie, naprawdę uwa­żam, że musisz poczuć się znów face­tem, musisz się dowar­to­ścio­wać. Może to ego­istyczne, ale nie jestem tylko leka­rzem, ale i twoim przy­ja­cie­lem. Nie musisz być całe życie ide­alny, odku­pi­łeś już swoje winy, powi­nie­neś znów poczuć się pożą­dany, pod­nieść swoją samo­ocenę. Chcę, żebyś spo­tkał się z kimś na seks.

Grze­gorz patrzył na swo­jego leka­rza, jakby zoba­czył go pierw­szy raz w życiu. Ni­gdy przez te wszyst­kie lata nie otrzy­mał od niego tak, jak mu się wyda­wało, kurio­zal­nej rady, że nawet nie wie­dział, jak na nią zare­ago­wać.

– Prze­my­ślę to – powie­dział w końcu i nie pozwa­la­jąc już na odpo­wiedź, wyszedł z gabi­netu i zamknął za sobą drzwi.

Sta­nął przed lustrem w szpi­tal­nym kory­ta­rzu. Z odbi­cia w srebr­nej tafli patrzył na niego doj­rzały męż­czy­zna. „Doj­rzały czy stary”. Przyj­rzał się swo­jej zadba­nej bro­dzie, która spo­so­bem strzy­że­nia pod­kre­ślała wyra­zi­ste, męskie rysy jego szczęki. Spoj­rzał na na­dal gęste włosy i prze­cze­sał je dło­nią. Na opusz­kach pal­ców zatrzy­mało się kilka poje­dyn­czych wło­sów. „To tylko ane­mia, zacznę brać te tabletki”. Spró­bo­wał się uśmiech­nąć i zauwa­żył, że na­dal ma śnież­no­białe zęby. „Nie jest tak źle”, pomy­ślał, mimo tego, że jego oczy pozo­stały nad wyraz smutne i zga­szone. Przyj­rzał się swemu odbi­ciu uważ­niej i dostrzegł siwe kępki na wypie­lę­gno­wa­nym zaro­ście, któ­rych, miał wra­że­nie, jest znacz­nie wię­cej niż jesz­cze pół roku temu. Sta­nął bli­żej lustra i dostrzegł, że pomię­dzy gęstymi wło­sami wyraź­nie odzna­czają się srebrne nici. Pró­bo­wał się uśmiech­nąć, potem zro­bić zasko­czoną, smutną i prze­ra­żoną minę. Zmarszczki na czole, policz­kach i kurze łapki nie chciały się wygła­dzać, uświa­da­mia­jąc mu o nie­uchron­nym upły­wie czasu.

– Jesteś stary! – powie­dział do lustra, a w gło­wie ponow­nie zabrzmiały mu słowa Tomka: „Powi­nie­neś spo­tkać się z kimś na seks”. – Czy kto­kol­wiek chciałby upra­wiać seks z tak sta­rym face­tem jak ja?

Poczuł się nie­atrak­cyjny, wręcz brzydki. Pró­bo­wał sobie przy­po­mnieć, kiedy ostat­nio dostał erek­cji… Czy to zna­czy, że wraz ze stratą Antka prze­stał być face­tem? Wcze­śniej o tym nie myślał, nie miało to dla niego zna­cze­nia, teraz poczuł się jed­nak tak, jakby kolejny raz ktoś coś mu zabrał.

Ruszył swoim bia­łym jagu­arem w drogę, myślami był jed­nak zupeł­nie gdzie indziej. Prze­mie­rzał zatło­czone ulice sto­licy znacz­nie wol­niej, niż robił to zazwy­czaj. Gdyby ktoś obser­wo­wał go z boku, uznałby go za fatal­nego kie­rowcę lub tury­stę, który nie zna mia­sta.

Doje­chał wła­śnie do skrzy­żo­wa­nia Alei Jero­zo­lim­skich z Emi­lii Pla­ter, która pro­wa­dziła do wjazdu do Żagla przy Zło­tej 44, gdy zasko­czyło go czer­wone świa­tło. Zatrzy­mał się tak gwał­tow­nie, że pasy bez­pie­czeń­stwa szarp­nęły go do tyłu. Auto­ma­tyka zatrza­snęła się, unie­moż­li­wia­jąc ruch.

„Cho­lerna kostu­cha” – pomy­ślał – „nawet w samo­cho­dzie nie chce się do mnie dobrać”. Spoj­rzał w lusterko nad swoją głową. Cią­gnął się za nim sznur samo­cho­dów do skrętu. Jego uwagę przy­kuła jed­nak cienka linia pod okiem. Głę­boka nowa zmarszczka ryso­wała się na jego twa­rzy. Zmarszczka, któ­rej, był pewny, jesz­cze godzinę temu nie miał.

Nagle dobie­gło go gło­śne wycie klak­so­nów, ale zanim się zorien­to­wał, skąd dobiega dźwięk, wyprze­dziło go szare audi. W środku sie­dział młody chło­pak, który uchy­lił szybę i zaczął na niego wrzesz­czeć:

– Kurwa, dziadku, nie widzisz, że masz zie­lone!?

„Dziadku” – to jedyne słowo, które zare­je­stro­wał.

– Ja pier­dolę, nie dość, że ślepy, to jesz­cze głu­chy! – wrzesz­czał dalej mło­dziak. – Jak stać cię na taki samo­chód, to powinno cię być stać także na porząd­nego kie­rowcę! – I nie cze­ka­jąc na jego odpo­wiedź, pognał dalej z piskiem opon. Za nim sły­chać było już kolejne popę­dza­jące klak­sony. Grze­gorz szybko więc wrzu­cił bieg i skrę­cił w ulicę pro­wa­dzącą do jego apar­ta­mentu. W gło­wie jed­nak na­dal sły­szał niczym echo: „Dziadku”.

*

Sie­dział na pod­wie­szo­nym do sufitu fotelu w swoim miesz­ka­niu. W ręku miał kie­li­szek bia­łego wina, obser­wo­wał zachód słońca nad sto­licą. Robił to co wie­czór od dnia ich spo­tka­nia z Dorotą. Wyobra­żał sobie, że z każ­dym zacho­dem żegna się z Ant­kiem. Tego dnia było jed­nak ina­czej niż zwy­kle. Poza tęsk­notą, która stała się nie­od­łącz­nym ele­men­tem jego codzien­no­ści, ana­li­zo­wał rów­nież wszystko to, co wyda­rzyło się tego dnia. Czuł się stary…

Wcze­śniej nie zasta­na­wiał się nad swoim wie­kiem, ni­gdy nie miało to dla niego zna­cze­nia. Ryszard, firma, tera­pia, Magda, Antek… zawsze było coś do zro­bie­nia, nie obcho­dził go upływ czasu. Teraz, kiedy pozwo­lił wresz­cie odejść Ant­kowi i zro­zu­miał, że z jakie­goś nie­po­ję­tego powodu powi­nien dalej żyć, poczuł się dziw­nie samotny.

Obo­wiązki służ­bowe roz­dzie­lił pomię­dzy zaufane osoby, wie­dział, że zosta­wił je w dobrych rękach. Dorota, któ­rej chciał pomóc, już wyje­chała… W jego życiu nie było kolej­nego celu. Celu, który zawsze miał.

Pomy­ślał o Mag­dzie, ale czuł, że nie chce jej teraz widzieć, że to nie jest osoba, która będzie w sta­nie go zro­zu­mieć. Nie mógł znieść jej bia­do­le­nia i narzu­ca­nia się z pomocą.

Pomy­ślał o swo­ich sta­rych przy­ja­cio­łach, a raczej o tym, co po nich zostało, momen­tal­nie poża­ło­wał, że gdy był jesz­cze z Ryszar­dem, ogra­ni­czył zna­jo­mo­ści gejow­skie.

Kiedy zresztą zmarł Boguś, towa­rzy­stwo powoli się wykru­szało. Jędrzej, reali­zu­jąc zgod­nie z zamia­rem karierę drag queen, jakimś cudem poznał pew­nego mło­dzieńca, który oka­zał się synem oli­gar­chy z Rosji. Przy pierw­szej nada­rza­ją­cej się oka­zji wyemi­gro­wał z kraju, pod­kre­śla­jąc w ten spo­sób swoją tęsk­notę za PRL-em. Jacek, po odwiecz­nej nie­rów­nej walce ze swoją sek­su­al­no­ścią, osta­tecz­nie zwią­zał się z kobietą, zry­wa­jąc tym samym wszyst­kie kon­takty gejow­skie, gdyż „nie chciał wodzić się na poku­sze­nie”.

Grze­gorz z Ryszar­dem uni­kali nowych kon­tak­tów z branży, poświę­cili czas na roz­wój swo­jego związku, podró­żo­wali po świe­cie, trzy­mali się bli­sko Magdy oraz przy­ja­ciół z hete­ryc­kiego świata, któ­rzy gdy docze­kali się dzieci, prze­szli w stan „wiecz­nego braku czasu”.

Czy rze­czy­wi­ście czeka go samotna przy­szłość, w tym pięk­nym miesz­ka­niu, z każ­dym kolej­nym zacho­dem słońca. Sta­rość, któ­rej ni­gdy się nie bał, a która teraz stała się dziw­nie nama­calna.

Spoj­rzał na swój tele­fon, docho­dziła dwu­dzie­sta pierw­sza. Przy­po­mniał sobie ponow­nie słowa Tomka: „Powi­nie­neś umó­wić się z kimś na seks”. Czy naprawdę tego chciał? Czy to mogło spra­wić, że samot­ność będzie mniej bole­sna, niż zakła­dał?

Wykrę­cił pierw­szy z brzegu numer sek­ste­le­fonu, który zna­lazł w inter­ne­cie. Długi sygnał ocze­ki­wa­nia, a potem infan­tylny dźwięk przy­po­mi­na­jący lolitkę z tanich por­no­sów nagrany na auto­ma­tyczną sekre­tarkę.

– Witaj w gniazdku roz­ko­szy, co możemy dla cie­bie zro­bić? Powiedz nam, czego pra­gniesz, a speł­nimy twoje wszyst­kie ocze­ki­wa­nia.

„To żało­sne” – pomy­ślał i wstyd mu było, że nie roz­łą­cza tego połą­cze­nia.

– Jestem gejem – zwró­cił się do auto­matu.

– Nie sły­szę cię, kotku, powtórz swoje żąda­nie – ode­zwał się ten sam intymny głos auto­ma­tycz­nej sekre­tarki. Naj­wi­docz­niej jego odpo­wiedź nie była uwzględ­niona w jej nagra­niach.

– Chcę poga­dać z chło­pa­kiem! – krzyk­nął, czu­jąc wstyd i zaże­no­wa­nie.

– Pocze­kaj na mnie, zaraz połą­czę cię z wła­ściwą osobą, roz­grzej już swego ogiera.

„Boże, ratuj!!!” – krzyk­nął w duchu. Bał się spoj­rzeć w lustro, był pewien, że jego twarz spur­pu­ro­wiała.

Chwila ciszy, a potem, zamiast dźwięku połą­cze­nia roz­le­gło się Dla Elizy Beetho­vena. Grze­gorz nie wie­rzył wła­snym uszom, muzyka kla­syczna w ocze­ki­wa­niu na sek­ste­le­fon. Roze­śmiał się na cały głos. Dono­śny rechot, nie­obecny tutaj od dłuż­szego czasu, wypeł­nił cały apar­ta­ment. Po chwili jed­nak muzyczka uci­chła, a po dru­giej stro­nie roz­legł się niski basowy głos sty­li­zo­wany na męż­czy­znę, ale mimo wszystko kobiecy.

– Co jest, maleńki? Widzę, że lubisz się zaba­wić…

Grze­gorz wybuch­nął jesz­cze więk­szym śmie­chem. Nie był w sta­nie się opa­no­wać. Ten pokaz eufo­rii chyba znie­chę­cił jego roz­mów­czy­nię, bo osta­tecz­nie sama prze­rwała połą­cze­nie.

Śmiał się jesz­cze długo po skoń­cze­niu tej roz­mowy. Osta­tecz­nie stwier­dził, że był to świetny pomysł, gdyż dawno nic nie spra­wiło mu tyle rado­ści, jak to quasi-sek­su­alne doświad­cze­nie. Kiedy się opa­no­wał, wes­tchnął jed­nak głę­boko, uświa­da­mia­jąc sobie, jak jego życie musi być smutne, skoro zde­cy­do­wał się na taki krok.

Chwy­cił ponow­nie swój tele­fon, prze­glą­da­jąc apli­ka­cje do pobra­nia, i wów­czas mignęła mu przed oczami złota ikonka z pod­pi­sem Grindr.

Ni­gdy wcze­śniej jej nie uży­wał. Wie­dział jed­nak dosko­nale, do czego służy. „Powi­nie­neś umó­wić się z kimś na seks”. Czy wła­śnie nie tego potrze­bo­wał teraz? Czy los sam mu nie pod­po­wia­dał, co powi­nien teraz zro­bić?

Nie zasta­na­wiał się dłu­żej, zain­sta­lo­wał apli­ka­cję. Witamy w apli­ka­cji Grindr, naj­lep­szej apli­ka­cji rand­ko­wej dla gejów w twoim mie­ście. Podaj swoje hasło. Wpi­sał ciąg naj­czę­ściej zapa­mię­ty­wa­nych cyfr. Podaj swój login: Daddy189. „Żenu­jące” – pomy­ślał. Podaj swoje mia­sto. War­szawa. Podaj swój wiek. Tutaj chwilę się zasta­no­wił, osta­tecz­nie wpi­su­jąc 39. Twoje konto zostało zak­tu­ali­zo­wane, dodaj swoje zdję­cie i ciesz się rand­kami z innymi gejami w two­jej oko­licy.

Spoj­rzał na ekran, który zaświe­cił się licz­nymi pro­fi­lami prze­róż­nych face­tów. Chłop­ców, zapewne w czę­ści nie­peł­no­let­nich, ale też umię­śnio­nych bycz­ków, fety­szy­stów, gru­bych misiów, chu­der­la­wych skej­tów, a nawet face­tów, któ­rzy na pewno bar­dziej przy­po­mi­nali dziad­ków niż on sam.

Z jakie­goś powodu bał się dodać zdję­cie. Czuł, że obec­ność tutaj jest formą zdrady. Kolejne pół godziny spę­dził zatem, prze­glą­da­jąc zdję­cia, czy­ta­jąc szcząt­kowe opisy. Ni­gdy wcze­śniej nie korzy­stał z tej apli­ka­cji, bo żył w mono­ga­micz­nym związku. Teraz był z jed­nej strony prze­ra­żony, z dru­giej zachwy­cony tym, jak świat i tech­nika poszły do przodu.

Więk­szość infor­ma­cji o czło­wieku, które nor­mal­nie poznałby na pierw­szym czy dru­gim spo­tka­niu, tu została zawarta w krót­kim opi­sie, łącz­nie z pre­fe­ren­cjami i fan­ta­zjami sek­su­al­nymi poten­cjal­nego part­nera. W tym świe­cie już o nic nie musisz zabie­gać. Po pro­stu to dosta­jesz.

Prze­glą­dał dalej pro­file, aż zatrzy­mał się przy jed­nym nicku, który zwró­cił jego uwagę. Młody chło­pak na swoim zdję­ciu pro­fi­lo­wym nie poka­zy­wał całej twa­rzy. Fotka została ucięta gdzieś na wyso­ko­ści oczu, nie dało się jed­nak ukryć deli­kat­nej, bla­do­ró­żo­wej skóry, ostrych, wysta­ją­cych kości policz­ko­wych i peł­nych, bar­dzo cału­śnych ust. Chło­pak był w samych sli­pach, które zsu­wał nie­śmiało z jed­nej strony, odsła­nia­jąc kawa­łek gład­kiego pośladka. Miał bar­dzo szczu­płą, nie­mal chło­pięcą klatkę pier­siową, ale mimo to z wyraź­nie zazna­czoną linią mię­śni, także na brzu­chu. Jego nick był zapi­sany dużymi lite­rami: DAMZAHAJS18.

Grze­gorz nie wie­dział, czemu go to prze­ra­ziło. Wszedł w jego pro­fil i napi­sał krótką wia­do­mość:

Cześć.

Po chwili przy­szła odpo­wiedź:

cześć.

Zasko­czony szybką reak­cją wysłał kolejną wia­do­mość:

Ładne ciało, lubię szczu­płych chło­pa­ków.

Chwila prze­rwy, a potem szybka reak­cja:

nie szu­kam tu ran­dek, jestem escor­tem – chcesz się spo­tkać?

Znów go zasko­czył i rów­no­cze­śnie zain­try­go­wał. To spra­wiło, że kon­ty­nu­ował roz­mowę:

Szybko prze­cho­dzisz do kon­kre­tów.

Mogę cię zoba­czyć?

Znów chwila ciszy, a następ­nie szyb­kie komu­ni­katy:

Tak jest lepiej. Jesteś kon­kretny? Biorę 100 i jestem do two­jej dys­po­zy­cji.

Ta wia­do­mość go prze­ra­ziła: „Ten chło­pak sprze­da­wał się za 100 zł!”. Nie wie­dział dla­czego, ale zaczął mu współ­czuć. Z jakie­goś powodu zapra­gnął się z nim spo­tkać, choć wcale nie na seks.

Chcę cię zoba­czyć. Masz czas i chęć dziś się ze mną spo­tkać?

Nie minęła minuta, jak chło­pak wysłał kilka swo­ich zdjęć z twa­rzą i wia­do­mość:

mogę być za jakąś godzinę, podaj adres i co lubisz?

Grze­gorz spoj­rzał na prze­słane zdję­cia, było tam mię­dzy innymi to samo główne zdję­cie, tylko tym razem w cało­ści.

Chło­pak miał krę­cone w spi­ralki brą­zowe włosy. Był jed­nak ostrzy­żony w taki spo­sób, że krót­kie boki odsła­niały jego małe uszy. Ta fry­zura bar­dzo mu paso­wała. Był po pro­stu śliczny.

Grze­gorz przej­rzał dal­sze zdję­cia. Chło­pak wysłał także swoje nagie fotki w róż­nych pozach, w tym wypi­na­ją­cego się do kamery, na żad­nej wię­cej jed­nak nie było widać jego twa­rzy. Ten mło­dzik wzbu­dzał w Grze­gorzu raczej coraz więk­sze współ­czu­cie niż pożą­da­nie. Musiał jed­nak przy­znać, że chło­pak miał nie­zwy­kle sek­sowne ciało, jędrne i bar­dzo deli­katne.

Po chwili otrzy­mał jesz­cze od niego kilka sel­fie, na któ­rych Grze­gorz dostrzegł coś, co spra­wiło, że zapra­gnął go zoba­czyć jesz­cze bar­dziej. Duże błę­kitne oczy z nie­na­tu­ral­nie dłu­gimi rzę­sami. Znał te oczy, tęsk­nił za nimi… to były oczy Antka.

Gdzie jesteś, mogę po cie­bie przy­je­chać?

Nie, ja przy­jadę sam, podaj tylko adres.

Mam HIV.

Tym razem cisza trwała dłu­żej, znacz­nie dłu­żej niż poprzed­nio. Grze­gorz uznał już, że chło­pak chce się wyco­fać. I poczuł dziwny ucisk żalu.

OK – poja­wiła się wia­do­mość. To tylko w gumie.

To jedno zda­nie go prze­ra­ziło. Czy gdyby mu nie powie­dział, mogliby upra­wiać seks bez zabez­pie­cze­nia? Zro­biło mu się gorąco, chciał jak naj­szyb­ciej go zoba­czyć i dowie­dzieć się, kim jest ten chło­pak. Dla­czego sam robi sobie taką krzywdę?

To podasz adres? – pona­glił go mło­dziak.

Nie chcesz mnie wcze­śniej zoba­czyć? – zapy­tał zasko­czony.

Jak chcesz, to wyślij foty. Tak jak ci mówi­łem, nie szu­kam tu ran­dek, to tylko praca, którą mam do wyko­na­nia, ty pła­cisz i ocze­ku­jesz. Podaj adres.

Grze­gorz czuł, że jest mokry, że zaczy­nają się w nim mie­szać złość, prze­ra­że­nie, zde­ner­wo­wa­nie i współ­czu­cie dla tego chło­paka. Podał mu adres, zale­cił też, aby w recep­cji przed­sta­wił się jako Domi­nik Ostrow­ski, poda­jąc się za kogoś z rodziny.

Wziął prysz­nic, nie wie­dział, czy ma się do cze­goś przy­go­to­wać, czy po pro­stu ochło­nąć. Usiadł na kana­pie, wpa­tru­jąc się w tar­czę zegarka, któ­rej wska­zówki prze­su­wały się wyjąt­kowo wolno. „Nie przy­je­chał” – pomy­ślał. Był zły, że nie wysłał swo­ich zdjęć. Miał ochotę wejść w apli­ka­cję i napi­sać do niego ponow­nie. Chciał, żeby do niego przy­je­chał, pra­gnął kolejny raz zoba­czyć te uko­chane oczy.

Nagle roz­legł się sygnał domo­fonu. Grze­gorz pod­sko­czył jak opa­rzony. Dobiegł do apa­ratu i zoba­czył na ekra­nie kon­sjerża, a przy nim mło­dego chło­paka w czapce bejs­bo­lo­wej.

– Panie Grze­go­rzu, w lobby czeka na pana gość, pan Domi­nik Ostrow­ski. Mówi, że jest z rodziny.

– Tak, tak – potwier­dził. – Cze­kam na niego, pro­szę go wysłać do mnie na górę.

Tych kilka minut dłu­żyło się w nie­skoń­czo­ność. Ogar­nęło go zde­ner­wo­wa­nie. Przez chwilę zasta­na­wiał się, czy nie wypić szyb­kiego drinka. Było już jed­nak za późno, usły­szał bowiem dzwo­nek do drzwi. Drżącą dło­nią naci­snął klamkę.

Za drzwiami stał nie­wy­soki chło­pak, miał może nie­całe sto sie­dem­dzie­siąt cen­ty­me­trów wzro­stu. Był bar­dzo szczu­pły, ale pod opię­tym T-shir­tem dało się dostrzec, że ciało, które widział na zdję­ciach, należy do niego. Na gło­wie miał czapkę z dasz­kiem bez żad­nego logo, spod któ­rej wysta­wały krę­cone brą­zowe włosy dokład­nie w kolo­rze doj­rza­łych liści klonu.

Miał piękne usta. Wyglą­dały jak ide­al­nie wyrzeź­bione, pełna górna i dolna warga niczym stwo­rzone do poca­łun­ków. Wąską podłużną twarz wyostrzały wysta­jące kości policz­kowe.

A do tego te duże, okrą­głe, nie­bie­skie oczy. Grze­gorz zaczął głę­boko oddy­chać, miały w sobie tę samą głę­bię, tę samą nie­win­ność, które widział u Antka. Tak inny chło­pak, a tak podobne oczy. Było to wręcz nie­praw­do­po­dobne.

Wszedł do miesz­ka­nia, rzu­ca­jąc krót­kie:

– Cześć.

Grze­gorz nie wie­dział, jak zare­ago­wać, po pro­stu podał mu rękę, uśmie­cha­jąc się do niego.

– WOW! Ale masz chatę – zachwy­cił się chło­pak i nie pyta­jąc o zgodę, usiadł szyb­kim sko­kiem na kana­pie.

– Napi­jesz się cze­goś? – zapy­tał Grze­gorz, chcąc wró­cić do nor­mal­no­ści.

– Może być piwo – odparł gość, na­dal zachwy­ca­jąc się miesz­ka­niem i krę­cąc głową w koło.

– Nie mam piwa. Może być wino, whi­sky, mar­tini…

– No pro­szę, cały barek! – Zaśmiał się rado­śnie. – Nie przy­wy­kłem – dodał, wysta­wia­jąc język – ale jeśli mogę wybie­rać, to chcę whi­sky.

Grze­gorz pod­szedł do barku, się­gnął po dwie krysz­ta­łowe szklanki i nie­zdar­nie nalał alko­hol. Nie umknęło to uwa­dze chło­paka, który zwró­cił się do niego:

– Dener­wu­jesz się – bar­dziej stwier­dził, niż zapy­tał.

– Nie­czę­sto mam takich gości – przy­znał.

Chło­pak zmarsz­czył brwi.

– Jesteś bar­dzo przy­stojny. Czemu szu­kasz chło­paka na seks, mógł­byś mieć takich i bez pła­ce­nia.

Jego bez­po­śred­niość go zasko­czyła, nie spo­dzie­wał się takiej otwar­to­ści.

– Ty też jesteś bar­dzo ładny – powie­dział, sta­wia­jąc przed nim szklankę i sia­da­jąc naprze­ciwko niego w fotelu. – Mógł­byś zna­leźć sobie faceta i nie musiał­byś tego robić.

Chło­pak nic nie odpo­wie­dział, chwy­cił tylko whi­sky i upił tro­chę.

– Nie roz­ma­wiajmy o tym. Co lubisz? – zapy­tał kolejny raz nad wyraz bez­po­śred­nio.

– Ile masz lat? – zapy­tał, nie dawało mu to spo­koju od chwili, kiedy zaczął z nim pisać.

– Dzie… dwa­dzie­ścia – popra­wił się szybko.

– Masz wpi­sane osiem­na­ście.

– To mi pomaga – powie­dział krótko. – Faceci wolą młod­szych. – Nie patrzył na Grze­go­rza. Ewi­dent­nie był to temat, któ­rego nie chciał poru­szać.

– To ile masz lat? – zapy­tał sta­now­czo, jasno dając znać, że ocze­kuje szcze­rej odpo­wie­dzi.

– Nie­długo skoń­czę dwa… Jakie to ma zna­cze­nie?! – odpo­wie­dział ostro. – Wiesz, jak wyglą­dam, wiesz, po co tu przy­sze­dłem. Możemy zaczy­nać. – Po czym pod­szedł do Grze­go­rza, klęk­nął przy nim i oparł dło­nie na jego kola­nach.

Grze­gorz znie­ru­cho­miał, jego męskość bez­wied­nie się obu­dziła, a prze­cież wcale tego teraz nie ocze­ki­wał, wręcz prze­ciw­nie, był zły, że daje o sobie znać. Wstał, chwy­ta­jąc chło­paka za ręce.

– Jak ci na imię? – powie­dział, patrząc mu w oczy.

– Czemu chcesz to wie­dzieć? – W jego oczach poja­wiło się prze­ra­że­nie.

– Powiedz mi! – naci­skał Grze­gorz.

– Mam na imię Hubert. – Chło­pak zaczął drżeć. Wyrwał swoje dło­nie, po czym usiadł na kana­pie, szybko dopi­ja­jąc drinka.

Grze­gorz usiadł obok. Doty­ka­jąc przez koszulkę jego zgar­bio­nych ple­ców, wyczuł wysta­jące kręgi krę­go­słupa, które przy­po­mi­nały mu coś… przy­po­mi­nały mu sie­bie.

– Dla­czego to robisz? – zapy­tał cicho.

Chło­pak zerwał się i odszedł na kilka kro­ków.

– Kim ty, kurwa, jesteś i czego chcesz?

Zasko­czony tą gwał­towną reak­cją Grze­gorz rów­nież wstał, pró­bu­jąc go uspo­koić.

– Spo­koj­nie, nie chcę ci zro­bić krzywdy. Po pro­stu przy­po­mi­nasz mi kogoś bar­dzo mi bli­skiego. – Czuł, że oczy zacho­dzą mu łzami, a nie chciał przy nim pła­kać. W bez­sil­no­ści chwy­cił się za twarz i opa­da­jąc na kanapę, pró­bo­wał ukryć tę chwilę zała­ma­nia.

Mło­dzie­niec patrzył na niego wystra­szo­nym wzro­kiem. Nie wie­dział, co powi­nien zro­bić. Chwy­cił już swój ple­cak i już miał wybiec z miesz­ka­nia, ale osta­tecz­nie cof­nął się i usiadł obok Grze­go­rza.

– Kocha­łeś go? – zapy­tał nie­śmiało.

Grze­gorz spoj­rzał na niego i nie ukry­wał już łez.

– Bar­dzo! Masz jego oczy!

Hubert wpa­try­wał się w niego dłuż­szą chwilę, po czym chwy­cił jego twarz w dło­nie i zbli­żył się do jego warg. Zaczął deli­kat­nie muskać jego usta, powoli zwięk­sza­jąc inten­syw­ność. Grze­gorz poczuł ich smak. Pełne wargi oka­zy­wały to, za czym naj­bar­dziej tęsk­nił. Chwy­cił go w obję­cia, zanu­rza­jąc swój język w jego ustach, wpla­ta­jąc go głę­boko, dając ponieść się namięt­no­ści i pod­nie­ce­niu, które poczuł. Jego penis przy­po­mi­nał mu, że jest męż­czy­zną, nabrzmie­wa­jąc w pełni. Chło­pak chwy­cił go za kro­cze tak mocno, że Grze­gorz aż syk­nął, nie prze­stał go jed­nak cało­wać, chło­nąc te gorące usta. W tym samym cza­sie Hubert drugą ręką zaczął roz­pi­nać jego koszulę, odsła­nia­jąc jego męski sze­roki tors. Po chwili chło­pak ode­rwał się od jego warg i zaczął pie­ścić jego bro­dawki, które pęcz­niały na znak pod­nie­ce­nia. Grze­gorz nagle otwo­rzył oczy. „Most, tele­fon, krew, kartka…”.

– Prze­stań! – krzyk­nął, odry­wa­jąc się od chło­paka.

Hubert wpa­try­wał się w niego zasko­czony, nie prze­wi­dział takiej reak­cji.

– Prze­pra­szam – powie­dział Grze­gorz, dysząc gło­śno. – Nie mogę, to nie twoja wina, jest za wcze­śnie. – Na­dal oddy­chał głę­boko, trzy­ma­jąc się za serce.

– Chcesz, żebym sobie poszedł? – zapy­tał nie­śmiało.

– Nie! – krzyk­nął. – Chcę, żebyś ze mną został. Ale nie chcę upra­wiać seksu.

– To co mam robić? – zapy­tał zupeł­nie zasko­czony.

– Zostań ze mną! – Sam zdzi­wił się, jak roz­ka­zu­jąco zabrzmiał jego głos. – Zostań ze mną i zaśnij obok. Chcę, żebyś tylko był, chcę poczuć cie­pło dru­giej osoby. Pomóż mi! – To wyzna­nie zabrzmiało pra­wie jak bła­galna prośba.

– Ale… – zaczął kom­plet­nie zmie­szany – jestem escor­tem, biorę kasę za seks. – Na jego twa­rzy poja­wiły się szkar­łatne czer­wone plamy.

– Zapłacę ci! – wykrzy­czał Grze­gorz. – Tyle, ile będziesz chciał.

Nie miał poję­cia, czemu było to dla niego tak bar­dzo ważne, nie wie­dział nawet, dla­czego chło­pak się zgo­dził. Ale zro­bił to. Wziął prysz­nic i w samych sli­pach poło­żył się obok niego. Grze­gorz nie był pewien, czy powi­nien, czy mu wolno, ale obró­cił go na bok, zbli­ża­jąc jego kości­ste plecy do swo­jej owło­sio­nej klaty, drugą ręką chwy­cił go w pasie, trzy­ma­jąc dłoń na jego sercu. Wie­dział, że chło­pak nie śpi, czuł, jak szybko bije mu serce. Wie­dział, że Hubert się boi, bo robi coś, czego wcze­śniej ni­gdy nie robił z żad­nym ze swo­ich klien­tów.

Ale Grze­gorz dostał to, czego teraz pra­gnął naj­bar­dziej: bli­skość. Było to jak opa­tru­nek dla jego duszy. Ni­gdy nie czuł się tak lekko, ni­gdy nie spał tak dobrze, ni­gdy wcze­śniej nie był tak spo­kojny…

*

Obu­dził się około dzie­wią­tej. Hubert był już ubrany i sie­dział na łóżku, wpa­tru­jąc się w niego.

– Długo spa­łeś, nie chcia­łem cię budzić.

– Dzień dobry – odpo­wie­dział mu z uśmie­chem, ten miał jed­nak zupeł­nie kamienną twarz. – Wyspa­łeś się?

– Tak, to bar­dzo wygodne łóżko. – Nie patrząc mu w oczy, odpo­wie­dział nie­mal szep­tem. – Jesteś naprawdę miły, ale muszę już iść.

– Może zjemy razem śnia­da­nie, mogę coś…

– Nie! – zaprze­czył sta­now­czo. – Muszę już iść, a więc zapłać mi i będę leciał.

Smu­tek, który na jedną noc znikł z jego serca, teraz wró­cił ze zdwo­joną siłą. Ten chło­pak miał rację, nie był Ant­kiem, musiał iść. Dla niego to tylko trans­ak­cja, zle­ce­nie.

Grze­gorz wyszedł do gar­de­roby, po czym wró­cił ze swoim port­fe­lem.

– Ile mam ci zapła­cić?

– Nic nie zro­bi­łem – odpo­wie­dział cichym gło­sem, nie patrząc na niego. – Wystar­czy, jak dasz mi pięć dych.

Grze­gorz znów zaczął się trząść i ner­wowo prze­li­czać bank­noty. „Dla­czego ni­gdy nie noszę ze sobą gotówki? Czemu zawsze płacę tymi cho­ler­nymi kar­tami!?” – pomy­ślał.

– Ilu face­tów musisz spo­tkać, aby żyć przez mie­siąc?

– Czemu o to pytasz!? – zapy­tał bli­ski pła­czu.

– Ilu!? – krzyk­nął.

– Nie wiem, pięt­na­stu, może dwu­dzie­stu… to zależy. – Był total­nie zmie­szany.

Grze­gorz widział wstyd na jego twa­rzy. Chwy­cił wszyst­kie bank­noty, które miał w port­felu, rzu­ca­jąc je na łóżko.

– Tu jest dwa i pół tysiąca zło­tych. Nie mam przy sobie wię­cej. To dla cie­bie, ale masz mi obie­cać, że przez naj­bliż­szy mie­siąc nie spo­tkasz się z żad­nym face­tem! Jasne?!

– Ale ja… – zaczął zasko­czony, po raz pierw­szy zmu­sza­jąc się, aby na niego spoj­rzeć.

– Kurwa, zro­zu­mia­łeś?! – krzyk­nął, wwier­ca­jąc w niego wzrok. – Masz mi to obie­cać!

Chło­pak szybko chwy­cił pie­nią­dze, cho­wa­jąc je do kie­szeni, znów zmu­sił się do spoj­rze­nia mu w oczy i powie­dział gło­śno i wyraź­nie:

– Obie­cuję… dzię­kuję ci.

– Zjeż­dżaj stąd! – rzu­cił twardo, otwie­ra­jąc drzwi sypialni.

– Dzię­kuję… ja…

– Powie­dzia­łem zjeż­dżaj! – wark­nął ponow­nie.

Chciał, aby ten chło­pak znik­nął, aby zosta­wił go samego. Szybko, zanim znów straci nad sobą pano­wa­nie.

Hubert chwy­cił swój ple­cak. Śmi­gnął pod ręką Grześka i po chwili sły­chać było tylko trzask zamy­ka­nych drzwi wej­ścio­wych.

Ledwo to się stało, Grze­gorz osu­nął się na kolana na miękką wykła­dzinę sypialni i zaczął ślepo ude­rzać głową w pod­łogę. Nie wie­dział nawet, czemu to robi. Ból, który czuł, ból któ­rego zawsze się bał, przy­no­sił teraz uko­je­nie dla łez, któ­rych nie był w sta­nie powstrzy­mać.

Ten ból był sil­niej­szy niż to, co czuł wewnątrz, to, z czym znów musiał się mie­rzyć.

Usły­szał nagle dźwięk domo­fonu.

„Wró­cił?” – pomy­ślał z nie­do­wie­rza­niem. Domo­fon na­dal dzwo­nił, ktoś ewi­dent­nie chciał się znów do niego dostać.

Szybko wstał, otarł łzy i chwy­cił za słu­chawkę. Przy recep­cji znów ktoś stał, ale Grze­gorz nie mógł roz­po­znać gościa.

– Panie Grze­go­rzu – usły­szał głos kon­sjerża – w recep­cji czeka na pana posła­niec z firmy. Mam prze­ka­zać, że przy­niósł doku­menty od pani Mag­da­leny Adam­skiej. Podobno miał je pan pod­pi­sać już ponad tydzień temu i nie­stety nie mogą cze­kać.

„Cho­lera, dla­czego teraz, dla­czego nie mogła mi o tym powie­dzieć dwa dni temu, kiedy roz­ma­wia­li­śmy, tylko wysyła jakie­goś gońca w chwili, kiedy nie chcę nikogo widzieć!”

– Wpuść go! – znów pra­wie krzyk­nął do domo­fonu, z trza­skiem odkła­da­jąc słu­chawkę.

Pobiegł szybko do gar­de­roby, zdą­żył wcią­gnąć stare dżinsy i pierw­szą z brzegu koszulę, kiedy już usły­szał dzwo­nek do drzwi.

Wście­kły na Magdę już ukła­dał w gło­wie całą listę epi­te­tów, któ­rymi ją obrzuci, gdy tylko się z nią skon­tak­tuje, kiedy uchy­lił drzwi i jego źre­nice roz­sze­rzyły się z zasko­cze­nia.

W drzwiach stał dwu­dzie­sto­trzy­letni chło­pak o oliw­ko­wej cerze i pla­ty­no­wych wło­sach, w któ­rych gdzie­nie­gdzie prze­bły­ski­wały jesz­cze jaśniej­sze pasemka. Jego bystre, nie­bie­skie oczy współ­grały z sze­ro­kim uśmie­chem oznaj­mu­ją­cym radość na widok tego, kogo widzi. Znał tego chło­paka, bar­dzo dobrze go znał, choć nie widział go bli­sko dwa lata.

– Wik­tor! – krzyk­nął. – Co ty tu robisz!?

Rozdział II / Wiktor

Roz­dział II

Wik­tor

Wwięk­szo­ści tra­gicz­nych rodzin­nych histo­rii to facet jest tym złym. Zazwy­czaj to on bije swoje dzieci, jest pija­kiem, zdra­dza i odcho­dzi od kobiety, zosta­wia­jąc ją samą, zmu­sza­jąc ją tym samym do odna­le­zie­nia się w nowej, prze­ra­ża­ją­cej rze­czy­wi­sto­ści.

W mojej histo­rii było zgoła ina­czej. Zresztą jak wszystko w moim życiu. Sam byłem inny niż pozo­stali, choć chcia­łem żyć jak oni.

Ni­gdy nie pozna­łem wła­snej matki, nie wie­dzia­łem, jak wygląda ani co moty­wo­wało ją do tego, że wybrała innych, nie mnie, nie mojego ojca, ale kogoś, kogo uwa­żała za lep­szego od nas.

Być może gdy­bym był star­szy, prze­ży­wał­bym to znacz­nie bar­dziej, mając żal o to, że nie wybrała mnie. Dora­sta­jąc ze świa­do­mo­ścią, że „mamy nie ma”, było mi łatwiej zaak­cep­to­wać fakt, że tak po pro­stu jest. Wie­dzia­łem, że ma inną rodzinę, że pew­nie ma innego syna, któ­rego kocha bar­dziej niż mnie. Para­dok­sal­nie to do niego mia­łem naj­wię­cej żalu. Nie do niej, tylko do tych wszyst­kich, któ­rzy coś mi ode­brali, zaszcze­pia­jąc mi prze­świad­cze­nie, że jestem „gor­szy”. TAK! To wła­śnie do nich mia­łem żal, do nich i do mojego ojca.

Dla­czego ojciec nie cho­dzi? Nie pamię­tam, byłem gów­nia­rzem, kiedy to się stało. Od zawsze mówiono mi, że to był wypa­dek. Wypa­dek, który zawa­żył nie tylko na jego, ale i na całym moim życiu.

To tylko szyb­kie urywki wspo­mnień, bez kon­kret­nego połą­cze­nia zda­rzeń. Śro­dek nocy, tele­fon, pobudka babci: „Wik­tor! Wsta­waj, musimy jechać do szpi­tala, tata miał wypa­dek”.

„Wypa­dek?” Chcia­łem spać, nie rozu­mia­łem, dla­czego całe dzie­ciń­stwo ktoś mnie do cze­goś zmu­szał: „Musisz jechać do babci”, „Zosta­niesz z cio­cią”, „Nie wolno ci”, „Nie możesz”, „Musisz wstać”. To wszyst­kie zda­nia, które pamię­tam z tego okresu.

A potem tata już ni­gdy nie wyglą­dał jak kie­dyś. Od tej pory poru­szał się tylko na wózku. Powie­dział do mnie wtedy:

– Mały, teraz ty będziesz musiał się opie­ko­wać mną.

Nie chcia­łem tego, chcia­łem, aby robił to ktoś inny, abym mógł się bawić z resztą rówie­śni­ków, aby wró­ciła mama, która się nim zaj­mie, abym miał czas na wła­sne dzie­ciń­stwo. Mój żal prze­niósł się na niego. Uwa­ża­łem, że to przez jego nie­peł­no­spraw­ność mama ni­gdy do nas nie wróci, nie będzie chciała takiego faceta, a przy tym też i mnie. To nie była moja wina! Dla­czego musia­łem pono­sić tego kon­se­kwen­cje?

Tata był woj­sko­wym. Zawsze bar­dzo silny i zaradny, to spra­wiało, że mi impo­no­wał. Przed wypad­kiem stale powta­rzał:

– Damy sobie radę.

– Chciał­bym, aby wró­ciła mamu­sia, nie umiem zawią­zać tych sznu­ró­wek – mazga­iłem się nad dzie­cin­nymi buci­kami pierw­szego dnia szkoły.

Tata schy­lił się przy mnie, chwy­cił sznu­rówki i zamiast na kokardkę, jak mają inne dzieci, zawią­zał je na sztywny supeł, który dyn­dał przy każ­dym ruchu nogą.

– Musisz być silny – powie­dział, trzy­ma­jąc mnie za wątłe ramiona. – Nie potrze­bu­jemy jej! Pora­dzimy sobie bez mamy!

Nawet jeśli po wypadku na­dal w to wie­rzył, on sam prze­stał być silny. Stał się słaby i apa­tyczny. Prze­stał żar­to­wać, prze­stał powta­rzać, że damy sobie radę. Zosta­wił mnie! Tak samo jak mama.

Ojciec otrzy­mał rentę inwa­lidzką, która ledwo wystar­czała na jego reha­bi­li­ta­cję i lecze­nie. W efek­cie zawsze na wszystko bra­ko­wało pie­nię­dzy, a w rze­czy­wi­sto­ści bra­ko­wało ich dla mnie. Kiedy inne dzieci jeź­dziły na szkolne wycieczki, ja musia­łem zosta­wać w rów­no­le­głych kla­sach, ucząc się i nad­ra­bia­jąc zale­gło­ści. Pocie­szały mnie słowa nauczy­cieli, któ­rzy mówili:

– Wik­tor, jesteś taki zdolny. Zoba­czysz, dzięki temu dużo osią­gniesz w życiu!

– Dzię­kuję pani pro­fe­sor, robię to dla taty, żeby był ze mnie dumny. Kie­dyś będę bar­dzo bogaty!

– To ucz się pil­nie, żeby udało ci się to osią­gnąć, a na pewno będziesz.

Ale nikt ni­gdy nie był ze mnie dumny, nikt nie miał na to czasu. Zawsze był ktoś ode mnie lep­szy, waż­niej­szy lub bogat­szy.

Kiedy inne dzieci miały tele­fony komór­kowe, ja na­dal bła­ga­łem wie­czo­rami ojca, aby mi go kupił. Bła­ga­łem go tak długo, aż zazwy­czaj przy­cho­dziła bab­cia, krzy­cząc na mnie, że nie powi­nie­nem pro­sić go o takie rze­czy, kiedy wiem, że są waż­niej­sze sprawy i tyle istot­nych wydat­ków.

Ale ja nie chcia­łem być gor­szy od innych! Chcia­łem udo­wod­nić, że też należę do ich świata, że jestem nawet lep­szy, że mogę mieć wię­cej niż oni!

Pew­nego dnia zgło­si­łem się na dyżur­nego w kla­sie i zosta­łem po lek­cji, żeby wytrzeć tablicę i przy­go­to­wać ją do następ­nych zajęć.

– Zosta­niesz chwilę sam. Muszę przy­nieść mate­riały, które zosta­wi­łam w pokoju nauczy­ciel­skim – zwró­ciła się do mnie wycho­waw­czyni, grze­biąc jed­no­cze­śnie w swo­jej torebce i wrzu­ca­jąc do niej swój tele­fon.

– Jasne, pani pro­fe­sor – potwier­dzi­łem z entu­zja­zmem, reje­stru­jąc każdy jej ruch. – Pro­szę się nie mar­twić. – Puści­łem jej naj­szczer­szy uśmiech, na jaki mogłem się zdo­być.

– Dzię­kuję ci. – Odpo­wie­działa z uśmie­chem. – Wrócę za chwilę. – I wybie­gła.

To była tylko chwila, parę minut, wręcz sekunda, kiedy mogłem zdo­być to, na czym tak bar­dzo mi zale­żało. Wie­dzia­łem, że będę głów­nym podej­rza­nym. Liczy­łem jed­nak na to, że się nie zorien­tuje, że nie zauważy. W tym cza­sie zdążę poka­zać wszyst­kim, że go mam. Lep­szy niż inni. Naj­lep­szy! A potem go oddam.

Roz­legł się dzwo­nek. Ucznio­wie zaczęli się zbie­rać. Nauczy­cielka wbie­gła spóź­niona. Zamknęła torebkę. Nie spraw­dziła, czy tele­fon jest w środku. Mia­łem jesz­cze szansę.

Liczy­łem, że godzinę póź­niej zwrócę go jej, może powiem, że go zna­la­złem. Może nie będzie pamię­tać.

Nim jed­nak lek­cja się skoń­czyła, widzia­łem już, jak jej ręka nur­kuje w torebce, widzia­łem, jak marsz­czy brwi, nie wyczu­wa­jąc tele­fonu pod dło­nią, jak ner­wowo zaczyna potrzą­sać torebką.

– Prze­pra­szam was, na chwilę będę musiała wy… – Jej wzrok zatrzy­mał się na mnie. Chcia­łem uciec, wybiec, tak, aby mnie nie zna­la­zła. Czu­łem, że płonę, czu­łem, jakby setki par oczu zwró­ciły się na mnie, pod­czas gdy to były tylko jej oczy.

Widzia­łem, jak wstaje ze swego fotela, bałem się jej, myśla­łem, że mnie ude­rzy, że zostanę uka­rany. Chcia­łem jej skła­mać, prze­ko­ny­wać, że to nie ja, obwi­nić kogoś innego. Byle mi nie ode­brała tego, co udało mi się zdo­być. Ona jed­nak pochy­liła się tylko nad moją ławką, zwra­ca­jąc się do mnie bar­dzo cicho, tak aby nikt inny tego nie usły­szał:

– Zda­jesz sobie sprawę, co zro­bi­łeś, prawda?

Patrzy­łem na nią prze­ra­żony, wie­dzia­łem, że mój wzrok, nie­za­leż­nie ode mnie, przy­znaje się do winy.

– Zosta­niesz ze mną po lek­cjach i poroz­ma­wiamy – dodała, odcho­dząc od ławki.

Ten dzień skoń­czył się wizytą u dyrek­tora. Ktoś wezwał mojego ojca, ale on nie przy­jeż­dżał, a ja sta­łem przed dwoj­giem ludzi, któ­rzy nawet na mnie nie krzy­czeli. Pomię­dzy nami leżał skra­dziony tele­fon. Popro­szono mnie o odpo­wiedź tylko na jedno pyta­nie: „Dla­czego to zro­bi­łeś?”.

A ja nie chcia­łem na nie odpo­wia­dać, pła­ka­łem. Tak strasz­nie pła­ka­łem, byłem wręcz wście­kły, że nikt mnie nie broni, wszak to nie była moja wina, że nie mogę być taki jak wszy­scy.

– Wik­tor – powta­rzała spo­koj­nie nauczy­cielka – wiem, że nie zamie­rza­łeś zro­bić niczego złego, ale to jest kra­dzież, chcę, żebyś mi powie­dział, czy zda­rzyło ci się to wcze­śniej.

– Chcę, żeby był tu tata! – wybuch­ną­łem, prze­krzy­ku­jąc swój płacz. – Dla­czego go tu nie ma?!

Drzwi gabi­netu otwo­rzył się z hukiem i wle­ciała zabie­gana bab­cia.

– Prze­pra­szam, nie mogłam wcze­śniej dotrzeć – powta­rzała z wypie­kami na twa­rzy. – Coś ty, gów­nia­rzu, znów prze­skro­bał!? – krzy­czała od wej­ścia. – Czemu to robisz swo­jemu ojcu?!

– Gdzie jest tata!? – krzy­cza­łem. – Dla­czego ty tu przy­szłaś, to on ma tu być, dla­czego ni­gdy go nie ma?! Dla­czego ni­gdy nie jestem dla niego naj­waż­niej­szy?!

Ni­gdy wię­cej podobna sytu­acja się nie powtó­rzyła. Na drugi dzień prze­pro­si­łem nauczy­cielkę, przy­no­sząc jej kwiaty. Obie­ca­łem, że udo­wod­nię, że jestem godzien być jej naj­lep­szym uczniem.

I byłem! Tak bar­dzo łak­ną­łem pochwał, tego, aby ktoś doce­nił mój wysi­łek. Jed­no­cze­śnie obie­ca­łem sobie, że dojdę do cze­goś waż­nego w życiu, że przyj­dzie w końcu mój czas chwały.

Nie­stety, byłem coraz star­szy, a pie­nię­dzy nie przy­by­wało. Musia­łem szu­kać dodat­ko­wych zajęć, cza­sem poma­ga­łem przy sprzą­ta­niu, cza­sem dora­bia­łem w jakiejś knaj­pie. Kiedy skoń­czy­łem pięt­na­ście lat, zda­łem sobie sprawę, że znam spo­sób na to, aby zaro­bić dodat­kowe pie­nią­dze. Potra­fi­łem być prze­ko­nu­jący i od zawsze mia­łem dar zjed­ny­wa­nia sobie ludzi, któ­rzy darzyli mnie zaufa­niem.

Moja ciotka pra­co­wała jako kon­sul­tantka kosme­ty­ków, wci­ska­jąc kata­logi wszyst­kim swoim kole­żan­kom. Jed­nakże nie odno­siła żad­nych suk­ce­sów. Któ­re­goś dnia popro­si­łem ją, aby dała mi jeden z tych kata­lo­gów i pozwo­liła poszu­kać dla niej klien­tów.

Wresz­cie byłem w czymś jedyny. Byłem jedy­nym chło­pa­kiem, który zaj­mo­wał się takim biz­ne­sem. Na tym też zbu­do­wa­łem swój począt­kowy kapi­tał. Dziew­czyny mnie uwiel­biały, wie­rzyły w każdą bajeczkę, którą im sprze­da­wa­łem, a ja dzięki temu mogłem pod­re­pe­ro­wać swoje dochody. Nie musia­łem pro­sić już o pie­nią­dze. Mia­łem coś wła­snego. Wie­dzia­łem, że nie potrwa to wiecz­nie, ale przy­naj­mniej mogłem być w czymś naj­lep­szy.

Kiedy zda­łem sobie sprawę, że jestem gejem? Myślę, że mia­łem jakieś szes­na­ście lub sie­dem­na­ście lat. Męż­czyźni zawsze bar­dziej mnie inte­re­so­wali. Chcia­łem, aby kobiety mnie lubiły, darzyły zaufa­niem i chciały ze mną prze­by­wać, ale to faceci mnie zachwy­cali. Pra­gną­łem wyglą­dać jak oni, zachwy­ca­łem się ich cia­łem, ruchami, gestami. O ile kobiety fascy­no­wały mnie inte­lek­tu­al­nie, o tyle męż­czyźni pobu­dzali moje dozna­nia wizu­alne.

To nie byli jed­nak zwy­czajni chłopcy, któ­rych mijasz na ulicy. Lubi­łem sil­nych face­tów, dobrze zbu­do­wa­nych lub tych, któ­rzy mieli wła­dzę. Chcia­łem, aby facet wzbu­dzał mój podziw, był tak inny niż mój ojciec.

Adama pozna­łem na stu­diach. Był przy­stojny, naj­wyż­szy z chło­pa­ków, świet­nie zbu­do­wany. Zawsze w oto­cze­niu innych face­tów i pięk­nych kobiet. Wie­dział, że ma je w gar­ści. Uwiel­biał to. Był naj­lep­szy i miał tego pełną świa­do­mość. W całej swo­jej wspa­nia­ło­ści Adam nie był zbyt bystry. Miał pro­blemy na stu­diach, raczej słabo się uczył, ledwo zali­czał więk­szość przed­mio­tów. W tym to ja byłem lep­szy od niego.

Któ­re­goś dnia wrzu­cił na face­bo­oko­wej gru­pie ogło­sze­nie, w któ­rym oznaj­mił, że jeśli chcemy, aby zali­czył rok, to ktoś musi mu pomóc zdać sta­tystkę. Wie­dzia­łem, że wia­nu­szek kobiet rzuci się, chcąc rato­wać swo­jego herosa. Wie­dzia­łem też, że nikt nie jest w sta­ty­styce tak dobry jak ja. Musiał wybrać mnie. Nie miał innego wyj­ścia.

Pomogę ci, ale nie ma nic za darmo. Napi­sa­łem do niego wia­do­mość w inter­na­to­wym komu­ni­ka­to­rze.

Wiki, wiesz, ile dosta­łem takich wia­do­mo­ści jak twoja? Mam w kim wybie­rać. Odpo­wie­dział momen­tal­nie.

Być może. Ale nikt nie jest tak dobry jak ja!

Wie­dzia­łem, że mogę sobie na to pozwo­lić. Wie­dzia­łem, że będzie musiał przy­znać mi rację.

OK! Czego chcesz?

Dzięki mnie zali­czysz sta­ty­stykę, ale w zamian umó­wisz się ze mną na randkę.

Wyśmiał mnie. Nie jestem pedziem, Wik­to­ria. Szu­kaj innych fra­je­rów.

Nie dałem za wygraną. Wie­dzia­łem, że mnie potrze­buje, wystar­czyło tylko pocze­kać.

Może jesz­cze o tym nie wiesz, pocze­kam!

Nie musia­łem wcale cze­kać długo. Wie­dzia­łem, że potrze­buje mnie bar­dziej, niż mu się wyda­wało. Czas ucie­kał, rok się koń­czył, a wyniki Adama były coraz gor­sze. Z dziką satys­fak­cją obser­wo­wa­łem, jak jego obec­ność na stu­diach staje się coraz bar­dziej zagro­żona i jak w końcu będzie zmu­szony popro­sić mnie o pomoc.

Spo­ty­ka­li­śmy się trzy razy w tygo­dniu. Zawsze u niego. Adam pocho­dził z boga­tej rodziny, miał wyna­jęte miesz­ka­nie, które słu­żyło mu prak­tycz­nie do dwóch rze­czy: impre­zo­wa­nia i spa­nia. Do wszyst­kiego pod­cho­dził bar­dzo lekko, nawet do kwe­stii mojego homo­sek­su­ali­zmu. Pod­czas wspól­nych zajęć zwra­cał się do mnie: „ty zboczku”. Wcale mi to nie prze­szka­dzało, wręcz czu­łem pod­nie­ce­nie, kiedy nachy­lał się nade mną. Obej­mo­wał mnie ramie­niem, oka­zu­jąc radość, kiedy coś zro­zu­miał, lub gła­dził po gło­wie, mówiąc: „Ty naprawdę jesteś bar­dzo bystry, to jest cał­kiem sexy”.

Byłem jed­nak cier­pliwy. Wie­dzia­łem, że muszę z nim postę­po­wać ostroż­nie. Im bar­dziej mnie potrze­bo­wał, tym czę­ściej chciał się ze mną widzieć. Nie było mi łatwo przy nim pano­wać nad sobą.

Każ­dego dnia po naszym spo­tka­niu wra­ca­łem do domu, zamy­ka­łem się w łazience i zaci­ska­jąc zębami ręcz­nik, mastur­bo­wa­łem się, myśląc o nim, ale tak, aby nikt tego nie usły­szał. To była moja tajem­nica. Tajem­nica, o któ­rej nikt nie mógł wie­dzieć, ani ojciec, ani bab­cia, ani nikt inny. Pra­gną­łem go, a im dłu­żej trwał ten stan, tym pod­nie­ce­nie sta­wało się sil­niej­sze.

– OK, rozu­miem! – krzyk­nął któ­re­goś dnia zado­wo­lony. – Mediana to war­tość środ­kowa. A zatem mediana musi być równa licz­bie cztery! – Pod­niósł rękę w geście zwy­cię­stwa, ewi­dent­nie zro­zu­miaw­szy zagad­nie­nie, nad któ­rym pra­co­wa­li­śmy przez ostatni tydzień.

– Brawo. Zga­dza się! – krzyk­ną­łem, odwza­jem­nia­jąc jego radość.

– Świet­nie, ty mały zboczku – powie­dział, mierz­wiąc mi włosy. – Co ja bym zro­bił bez cie­bie? – dodał z uśmie­chem.

Zro­biło mi się gorąco. Poczu­łem przy­pływ pod­nie­ce­nia. A że byłem w samych dre­sach, na moich spodniach poja­wił się namiot, na któ­rego czubku zaczęła się poja­wiać mała mokra plama. Zaczą­łem drżeć, zauwa­żył to. Pró­bo­wa­łem ści­snąć nogi, ale nie pozwo­lił mi, chwy­ta­jąc mnie za kolano.

– Prze­stań – powie­dział, przy­trzy­mu­jąc je i patrząc na moje kro­cze. – Pod­nie­cam cię? – zwró­cił się do mnie, patrząc mi w oczy.

Nie odpo­wie­dzia­łem, nie chcia­łem odpo­wia­dać na to pyta­nie. Było za wcze­śnie. Potrze­bo­wał mnie jesz­cze, ten jeden ruch mógł prze­kre­ślić wszystko, nad czym pra­co­wa­łem przez ostat­nie tygo­dnie.

– Strasz­nie tu dziś gorąco, nie uwa­żasz? – I nie cze­ka­jąc na moją odpo­wiedź, ścią­gnął przez głowę swój pod­ko­szu­lek, zosta­jąc w samych dżin­sach.

Miał piękne atle­tyczne ciało, jego bicepsy na ramio­nach pod­kre­ślone były gru­bymi od ćwi­czeń na siłowni żyłami, pięk­nie wyrzeź­biona zbita klatka, którą celowo naprę­żał, odzna­czała się wyraź­nie w bla­dym świe­tle żarówki, które padało na pła­ski brzuch z rów­nymi kost­kami sze­ścio­paku. Pro­wo­ko­wał mnie, zaczął wycią­gać swoje dło­nie ku górze, prze­cią­ga­jąc się niby to dla roz­luź­nie­nia, zaro­śnięte pachy pod­kre­ślały jego męski powab, któ­rym znie­wa­lał mnie od dnia, kiedy zoba­czy­łem go po raz pierw­szy.

– Ubierz się – pole­ci­łem, odry­wa­jąc od niego wzrok, zaprze­cza­jąc tym samym wszyst­kiemu, co sygna­li­zo­wało moje ciało.

– Dla­czego – zapy­tał ero­tycz­nym szep­tem. Jego dłoń powę­dro­wała w kie­runku mojego karku, wyko­nu­jąc przy tym jakiś dziwny masaż pod­kre­śla­jący siłę, którą miał w swo­ich dło­niach.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki