Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gdy dostajesz szansę na nowe życie… potrafisz zapomnieć o cudzym?
Po oczyszczeniu sumienia Grzegorz postanawia zostawić przeszłość za sobą. Niespodziewanie jednak ta wraca do niego w chwili, kiedy w jego mieszkaniu pojawia się nieoczekiwany gość.
Dług wdzięczności nie daje spokoju sumienia także Magdzie. W plątaninie uczuć pomiędzy przyjaźnią a miłością nie potrafi rozpoznać, czego naprawdę pragną ci, których kocha…
Dorota nadal ma przed sobą do wykonania najtrudniejszą lekcję życia. Zaakceptować zmianę, na którą się otworzyła. Czy będzie potrafiła wyciągnąć wnioski, w chwili gdy życie postawi przed nią największe wyzwanie?
Czy zdołasz dogonić prawdziwego siebie, zanim będzie za późno?
„Cudze życie. Nowy początek” to opowieść o pragnieniu bycia kimś innym niż narzucona nam rola. To książka o poszukiwaniu miłości, drugiej szansy oraz trudnej ucieczki przed wspomnieniami.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 337
Prolog
Kim jestem? A może kim byłam? Zadaję sobie to pytanie od wielu dni, a może nawet wielu miesięcy. Tkwię w jakimś zawieszeniu pomiędzy sobą z przeszłości, kobietą, która zderzyła się z teraźniejszością, a własnymi oczekiwaniami wobec mojej przyszłości.
Nic już nie będzie takie samo… bo nie może być. Czy ludzie potrafią się zmienić? Czy rzeczywiście, jeśli od zawsze masz pewne przekonania, wierzysz w jakieś prawdy, jedna rozmowa, nawet taka jak moja z Grzegorzem, może zmienić życie, i to o sto osiemdziesiąt stopni?
A jednak… jeśli śmierć dziecka nie jest w stanie odmienić człowieka… to co może? Zadaję sobie to pytanie każdego dnia. Chcę być innym człowiekiem, ale się boję. Chcę współczuć, wspierać, ale nie wiem, czy potrafię. Więc kim jestem?! Proszę, powiedz mi!
Byłam już wcześniej w kościele… nie w czasie mszy… ostatnio rzadko przychodzę tutaj podczas nabożeństwa. Nie potrafię się skupić, nie potrafię wówczas zadać tych pytań, na które ciągle oczekuję odpowiedzi. Milczysz, Boże! Nie chcesz ze mną rozmawiać… a może nie masz już nic więcej do powiedzenia, a jakaś mała część mnie chciałaby zanegować to, co, jak mi się wydaje, zrozumiałam z rozmowy z Grzegorzem. Bo jego spowiedź zmieniła wszystko i to jedno wiem na pewno, nigdy nie będę mogła być dawną sobą.
Tak bardzo, Boże, boję się… boję się znów zawieść. Zawsze chciałam być w cieniu, unikać konfrontacji, unikać pokusy zmiany swojego życia. Ale moje życie stale się zmienia. Zmieniło się, kiedy wyprowadził się Antek, zmieniło, kiedy umarł… i zmieniło, kiedy poznałam Grzegorza. Więc kim mam być teraz? Czego ode mnie, Boże, oczekujesz?
Dorota patrzyła wprost w twarz drewnianej figury Chrystusa. Tak jakby nadal nie była w stanie samodzielnie podjąć decyzji. Tak jakby wyczekiwała kolejnego bodźca do zmiany. Bała się, że zawodzi, że choć starała się zrozumieć, to nadal jakaś jej cząstka mówiła nie. Liczyła, że w kościele wydarzy się coś, co będzie tym brakującym elementem, który pozwoli jej pójść dalej.
Ostatnio źle sypiała. Co noc wracał do niej w snach Antek. Nic nie mówił, tylko patrzył na nią z oddali. A ona bała się do niego podejść. Chciała, ale nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Wiedziała, że czegoś od niej oczekuje, że coś nie pozwala mu odejść i jest to związane z nią.
Dorota spuściła głowę, przymykając oczy, łzy spływały jej po policzku. Naprawdę nie chciała nikogo zawieść, ani Magdy, ani Grzegorza, ani Antka… nawet samej siebie.
Obok niej usiadł ksiądz Artur. Po chwili ciszy chwycił ją za ramię, ta zlękniona jego nagłą obecnością odruchowo wyrwała łokieć.
– Nie chciałem cię przestraszyć – powiedział, uśmiechając się blado.
– Ksiądz Artur! – rzuciła zaskoczona. – Przepraszam, nie zauważyłam księdza.
– Nic nie szkodzi. Nie widuję cię ostatnio zbyt często.
Dorota zaczerwieniła się, znała się z księdzem od dawna, wiedziała, że jej nieobecność podczas niedzielnej mszy zostanie zauważona.
– To nie tak, jestem tu bardzo często… po prostu… po prostu potrzebuję chwili ciszy. Skupienia… muszę porozmawiać…
– Możesz ze mną – zareagował szybko. – Kiedyś dużo rozmawialiśmy.
– Tak, wiem… – Myślami wróciła na Złotą. Przypomniała sobie rozmowę z Grzegorzem i to, jak trudno było jej się na nią zdobyć. Dziś, patrząc w oczy księdza Artura, pomyślała, że wcale nie chce z nim rozmawiać. Nie na ten temat.
– Coś cię trapi – oznajmił, widząc jej niepewność.
– Proszę księdza, po prostu… być może… czuję… wiem, że żyłam w kłamstwie. Że wcale nie byłam dobrym człowiekiem. Że okłamywałam Boga, Antka, samą siebie. To, że Antek był gejem, nie było niczym złym i ja jestem winna jego śmierci. Bo nie umiałam go pokochać takiego, jakim stworzył go Bóg. Że mogłam temu zapobiec… przynajmniej próbować.
– Proszę nie mieszaj do tego Boga! – przerwał stanowczo jej wywód.
– Słucham?
– Nie mieszaj Boga do wynaturzeń twojego syna! Nie obwiniaj Boga o jego błędy! Antek mógł wybrać właściwą drogę, nie chciał jej, uległ pokusie. Bo był słaby… nie udźwignął krzyża, który…
– Zamilcz! – przerwała mu ostro. Zdecydowanie za głośno jak na miejsce, w którym się znajdowała. W jej żyłach się gotowało. Serce zaczęło bić znacznie szybciej, a oddech drastycznie przyspieszył… Czuła, że musi zareagować, powiedzieć „nie” tym kłamstwom, w które nie chciała już wierzyć. Znów przypomniała sobie słowa Grzegorza. Słowa, w których nie było oskarżeń, nie było fałszu. A za to żal, wyrzuty sumienia i poczucie winy.
– Co się z tobą dzieje? Wiesz, że zawsze chciałem pomóc.
– Nieprawda! – zaprzeczyła stanowczo. – Nikt z nas nie próbował mu pomoc. Nikt z nas nie próbował go zrozumieć. Każdy chciał go zmienić, zmienić jego życie. Chcieliśmy zmienić cudze życie, aby nasze stało się prostsze!
– Doroto, naprawdę nie możesz się obwiniać. Pomogę…
– NIE! Ksiądz nie jest w stanie mi pomóc… ani niczego zaoferować. Zrobi to tylko ktoś, kto powie mi coś nowego…
Rozdział I
Nie mam do ciebie siły – powiedział zrezygnowany Tomasz, odkładając stetoskop na biurko i siadając na obrotowym skórzanym fotelu. – Nie miałem gorszego pacjenta. – Chwycił się za swoje długie brązowe włosy, zaczesując je do tyłu. Spojrzał wodnistymi niebieskimi oczami na Grzegorza, który wyglądał znów jak małe dziecko, zupełnie tak samo jak przy pierwszej wizycie. – Dlaczego jesteś taki nieodpowiedzialny! To do ciebie zupełnie niepodobne, wałkowaliśmy to setki razy, nie możesz przerwać terapii nawet na jeden dzień. Wirus momentalnie się…
– …namnoży – dokończył za niego Grzegorz, zapinając mankiet białej koszuli.
Światło słoneczne odbijające się od złotych spinek nakierowało się wprost na czoło Tomka niczym żółta smuga lasera namierzająca go sobie na cel. Ten jednak nie zwracał zupełnie na to uwagi. Patrzył na Grzegorza z mieszanką bezsilności, wściekłości i wielkiego zawodu, a jego krzaczaste brwi złączyły się raptem w jedną gładką linię.
– Tak, wiem – potwierdził Grzegorz zrezygnowanym tonem. – Powtarzasz mi to od blisko dziesięciu lat, praktycznie co trzy miesiące. Znam twoje słowa na pamięć: „Jeśli przestaniesz brać leki, poziom twojej wiremii momentalnie wyskoczy w górę…” – przedrzeźniał zachrypnięty głos lekarza.
– Skoro wiesz to wszystko, to dlaczego się do tego nie stosujesz?! Było już tak dobrze, wydawało mi się, że wypracowaliśmy jakieś zasady, na które się zgodziłeś.
– Miałem po co – stwierdził cicho, nie patrząc na Tomasza. – Miałem dla kogo…
– Grzesiek! Masz dopiero pięćdziesiąt lat. Do tego pierwszy raz w całej mojej wieloletniej praktyce leczenia HIV widzę kogoś, kto ma tak silny organizm! Dlaczego tego nie szanujesz!? Czy nie rozumiesz, że możesz przez to umrzeć?!
Grzegorz tylko wzruszył ramionami.
Na ten gest Tomasz wstał, oparł ręce na blacie i przybliżył twarz do twarzy Grzegorza i na niego krzyknął:
– Rozumiesz! Kurwa!
– A może nie chciałem żyć? – odpowiedział zrezygnowanym tonem, licząc, że w ten sposób skończą ten temat.
– Jeśli tak, to w tej chwili dzwonię na oddział psychiatryczny i każę cię tam zamknąć!
– Przestań – poprosił.
Grzegorz zaczął chodzić po gabinecie. Zatrzymał się przy szerokich oknach wychodzących na Wisłę. Rzeka jak zawsze płynęła stałym spokojnym nurtem, ignorując zupełnie problemy mieszkańców miasta, dla których stanowiła źródło życia. Miała swój cel, była potrzebna. Sięgnął wzrokiem dalej i dostrzegł most Świętokrzyski… ukochany most Antka, most, na którym się poznali, o którym nieraz rozmawiali, na którym Antek umarł. W głowie rysowały mu się szybkie obrazy: zgubiona smycz, uśmiech, telefon, nieruchoma postać, kałuża krwi, kartka z tym przeklętym napisem… Odwrócił wzrok i potrząsnął głową, by jak najszybciej wyrzucić je z pamięci.
– Od kiedy nie bierzesz leków? – zapytał krótko Tomek, przeglądając jego wyniki badań.
– Nie pamiętam – odrzekł zgodnie z prawdą Grzegorz. – Trzy, może cztery tygodnie, ale od pięciu dni znów biorę je regularnie.
– Boże!
– Jest aż tak źle? – zapytał cicho.
– Twoje wyniki są nieprzyzwoicie dobre – stwierdził lekarz z wyraźnym zaskoczeniem, ale i z ulgą. – Masz wyraźnie za mało czerwonych krwinek, ale wygląda mi to tylko na początki anemii. Pewnie nie jadasz ostatnio normalnie, zważywszy na spadek twojej wagi. Uleczalne – dodał z uśmiechem. – Widać kostucha nie za bardzo chce się z tobą zaprzyjaźnić.
– Wredna suka – odburknął pod nosem Grzegorz.
– Że co? – Tomasz po raz pierwszy uśmiechnął się nieśmiało.
– Wredna suka – powtórzył. – Pewnie tylko czeka, aby zgarnąć kogoś, kto mógłby stać mi się choć odrobinę bliższy.
– Och, Grzegorzu. – Lekarz wyjął receptę z drukarki i złożył na niej koślawy podpis, po czym podał mu ją ze słowami: – Masz brać jedną tabletkę dziennie, najlepiej do śniadania, które też masz jeść! – Pogroził mu palcem, jakby karcił małego chłopca. – Możesz brać je razem z tabletkami na twojego wirusa. Będę tego pilnować. Ostrzegam cię! Kolejna wizyta za miesiąc, a nie za trzy! Zrozumiałeś!?
– Nie groź mi, gówniarzu – odpowiedział z uśmiechem. – Chociaż to tylko trzy lata, ale nadal jestem od ciebie starszy.
– Stary i głupi – podsumował krótko Tomasz. – A tak poważnie, trzymasz się jakoś? – W jego głosie teraz naprawdę słychać było troskę, która nie miała nic wspólnego z relacją lekarz–pacjent.
– Jest lepiej, dużo lepiej niż kilka tygodni temu. Naprawdę! – zapewnił go, widząc nieprzekonaną minę Tomasza.
– Martwię się o ciebie i to nie dlatego, że jestem twoim lekarzem. Martwię się o ciebie jak o przyjaciela. Nie powinieneś być sam.
– Niepotrzebnie – zapewnił go, nie patrząc mu w oczy, tylko złożył receptę wpół i schował ją do kieszeni garniturowych spodni.
– Może chciałbyś z kimś pogadać… Nie, poczekaj, wiem, że jesteś silny, ale nawet silni ludzie potrzebują czasem wsparcia psychologa. Mam koleżankę, która specjalizuje się…
– Tomek – przerwał mu kolejny raz – nie trzeba, miałem z kim pogadać, właśnie to mi pomogło. Taka rozmowa utwierdziła mnie w przekonaniu, że mogę jeszcze komuś pomóc, że z jakiegoś powodu muszę dalej wałęsać się po tym przeklętym świecie.
– Mam nadzieję, że mówisz prawdę, wiesz, że zawsze możesz też do mnie zadzwonić. – Wyciągnął ku niemu ręce, chcąc się z nim pożegnać uściskiem.
– Wiem, Tomek. – Odwzajemnił gest. – Dziękuję… za wszystko.
Już miał wychodzić, kiedy usłyszał żartobliwe zawołanie Tomasza:
– Powinieneś umówić się z kimś na seks!
Grzegorz cofnął dłoń znad klamki, odwracając się w jego stronę. Był przekonany, że ujrzy przyjaciela z uśmiechem na twarzy, sprawiającego wrażenie, jakby właśnie rzucił tani żart dla rozluźnienia atmosfery, a tymczasem Tomek stał na baczność z niezwykle poważną miną, w białym kitlu, jako doktor przekazujący zalecenia lekarskie, a nie przyjaciel udzielający „porad” staremu gejowi.
– Tomek, robisz sobie ze mnie jaja? – zapytał głosem pełnym niedowierzania.
– Bynajmniej, daję ci przyjacielską radę.
– Kilka miesięcy temu straciłem ukochaną osobę.
– Nie każę ci się umawiać na randkę czy brać ślub. Zalecam zaspokojenie podstawowej potrzeby każdego człowieka – powiedział z tą samą lekarską powagą.
– Mam HIV. – Grzegorz nie dawał za wygraną.
– I rekordowo niski poziom wirusa we krwi, bierzesz leki, a tak na marginesie, pamiętaj o obowiązkowym używaniu kondomów.
– Jestem gejem! – zareagował na to Grzegorz zrezygnowanym tonem.
– No to akurat słaby argument. – Uśmiechnął się. – Grzesiek, mówiąc teraz poważnie, naprawdę uważam, że musisz poczuć się znów facetem, musisz się dowartościować. Może to egoistyczne, ale nie jestem tylko lekarzem, ale i twoim przyjacielem. Nie musisz być całe życie idealny, odkupiłeś już swoje winy, powinieneś znów poczuć się pożądany, podnieść swoją samoocenę. Chcę, żebyś spotkał się z kimś na seks.
Grzegorz patrzył na swojego lekarza, jakby zobaczył go pierwszy raz w życiu. Nigdy przez te wszystkie lata nie otrzymał od niego tak, jak mu się wydawało, kuriozalnej rady, że nawet nie wiedział, jak na nią zareagować.
– Przemyślę to – powiedział w końcu i nie pozwalając już na odpowiedź, wyszedł z gabinetu i zamknął za sobą drzwi.
Stanął przed lustrem w szpitalnym korytarzu. Z odbicia w srebrnej tafli patrzył na niego dojrzały mężczyzna. „Dojrzały czy stary”. Przyjrzał się swojej zadbanej brodzie, która sposobem strzyżenia podkreślała wyraziste, męskie rysy jego szczęki. Spojrzał na nadal gęste włosy i przeczesał je dłonią. Na opuszkach palców zatrzymało się kilka pojedynczych włosów. „To tylko anemia, zacznę brać te tabletki”. Spróbował się uśmiechnąć i zauważył, że nadal ma śnieżnobiałe zęby. „Nie jest tak źle”, pomyślał, mimo tego, że jego oczy pozostały nad wyraz smutne i zgaszone. Przyjrzał się swemu odbiciu uważniej i dostrzegł siwe kępki na wypielęgnowanym zaroście, których, miał wrażenie, jest znacznie więcej niż jeszcze pół roku temu. Stanął bliżej lustra i dostrzegł, że pomiędzy gęstymi włosami wyraźnie odznaczają się srebrne nici. Próbował się uśmiechnąć, potem zrobić zaskoczoną, smutną i przerażoną minę. Zmarszczki na czole, policzkach i kurze łapki nie chciały się wygładzać, uświadamiając mu o nieuchronnym upływie czasu.
– Jesteś stary! – powiedział do lustra, a w głowie ponownie zabrzmiały mu słowa Tomka: „Powinieneś spotkać się z kimś na seks”. – Czy ktokolwiek chciałby uprawiać seks z tak starym facetem jak ja?
Poczuł się nieatrakcyjny, wręcz brzydki. Próbował sobie przypomnieć, kiedy ostatnio dostał erekcji… Czy to znaczy, że wraz ze stratą Antka przestał być facetem? Wcześniej o tym nie myślał, nie miało to dla niego znaczenia, teraz poczuł się jednak tak, jakby kolejny raz ktoś coś mu zabrał.
Ruszył swoim białym jaguarem w drogę, myślami był jednak zupełnie gdzie indziej. Przemierzał zatłoczone ulice stolicy znacznie wolniej, niż robił to zazwyczaj. Gdyby ktoś obserwował go z boku, uznałby go za fatalnego kierowcę lub turystę, który nie zna miasta.
Dojechał właśnie do skrzyżowania Alei Jerozolimskich z Emilii Plater, która prowadziła do wjazdu do Żagla przy Złotej 44, gdy zaskoczyło go czerwone światło. Zatrzymał się tak gwałtownie, że pasy bezpieczeństwa szarpnęły go do tyłu. Automatyka zatrzasnęła się, uniemożliwiając ruch.
„Cholerna kostucha” – pomyślał – „nawet w samochodzie nie chce się do mnie dobrać”. Spojrzał w lusterko nad swoją głową. Ciągnął się za nim sznur samochodów do skrętu. Jego uwagę przykuła jednak cienka linia pod okiem. Głęboka nowa zmarszczka rysowała się na jego twarzy. Zmarszczka, której, był pewny, jeszcze godzinę temu nie miał.
Nagle dobiegło go głośne wycie klaksonów, ale zanim się zorientował, skąd dobiega dźwięk, wyprzedziło go szare audi. W środku siedział młody chłopak, który uchylił szybę i zaczął na niego wrzeszczeć:
– Kurwa, dziadku, nie widzisz, że masz zielone!?
„Dziadku” – to jedyne słowo, które zarejestrował.
– Ja pierdolę, nie dość, że ślepy, to jeszcze głuchy! – wrzeszczał dalej młodziak. – Jak stać cię na taki samochód, to powinno cię być stać także na porządnego kierowcę! – I nie czekając na jego odpowiedź, pognał dalej z piskiem opon. Za nim słychać było już kolejne popędzające klaksony. Grzegorz szybko więc wrzucił bieg i skręcił w ulicę prowadzącą do jego apartamentu. W głowie jednak nadal słyszał niczym echo: „Dziadku”.
*
Siedział na podwieszonym do sufitu fotelu w swoim mieszkaniu. W ręku miał kieliszek białego wina, obserwował zachód słońca nad stolicą. Robił to co wieczór od dnia ich spotkania z Dorotą. Wyobrażał sobie, że z każdym zachodem żegna się z Antkiem. Tego dnia było jednak inaczej niż zwykle. Poza tęsknotą, która stała się nieodłącznym elementem jego codzienności, analizował również wszystko to, co wydarzyło się tego dnia. Czuł się stary…
Wcześniej nie zastanawiał się nad swoim wiekiem, nigdy nie miało to dla niego znaczenia. Ryszard, firma, terapia, Magda, Antek… zawsze było coś do zrobienia, nie obchodził go upływ czasu. Teraz, kiedy pozwolił wreszcie odejść Antkowi i zrozumiał, że z jakiegoś niepojętego powodu powinien dalej żyć, poczuł się dziwnie samotny.
Obowiązki służbowe rozdzielił pomiędzy zaufane osoby, wiedział, że zostawił je w dobrych rękach. Dorota, której chciał pomóc, już wyjechała… W jego życiu nie było kolejnego celu. Celu, który zawsze miał.
Pomyślał o Magdzie, ale czuł, że nie chce jej teraz widzieć, że to nie jest osoba, która będzie w stanie go zrozumieć. Nie mógł znieść jej biadolenia i narzucania się z pomocą.
Pomyślał o swoich starych przyjaciołach, a raczej o tym, co po nich zostało, momentalnie pożałował, że gdy był jeszcze z Ryszardem, ograniczył znajomości gejowskie.
Kiedy zresztą zmarł Boguś, towarzystwo powoli się wykruszało. Jędrzej, realizując zgodnie z zamiarem karierę drag queen, jakimś cudem poznał pewnego młodzieńca, który okazał się synem oligarchy z Rosji. Przy pierwszej nadarzającej się okazji wyemigrował z kraju, podkreślając w ten sposób swoją tęsknotę za PRL-em. Jacek, po odwiecznej nierównej walce ze swoją seksualnością, ostatecznie związał się z kobietą, zrywając tym samym wszystkie kontakty gejowskie, gdyż „nie chciał wodzić się na pokuszenie”.
Grzegorz z Ryszardem unikali nowych kontaktów z branży, poświęcili czas na rozwój swojego związku, podróżowali po świecie, trzymali się blisko Magdy oraz przyjaciół z heteryckiego świata, którzy gdy doczekali się dzieci, przeszli w stan „wiecznego braku czasu”.
Czy rzeczywiście czeka go samotna przyszłość, w tym pięknym mieszkaniu, z każdym kolejnym zachodem słońca. Starość, której nigdy się nie bał, a która teraz stała się dziwnie namacalna.
Spojrzał na swój telefon, dochodziła dwudziesta pierwsza. Przypomniał sobie ponownie słowa Tomka: „Powinieneś umówić się z kimś na seks”. Czy naprawdę tego chciał? Czy to mogło sprawić, że samotność będzie mniej bolesna, niż zakładał?
Wykręcił pierwszy z brzegu numer sekstelefonu, który znalazł w internecie. Długi sygnał oczekiwania, a potem infantylny dźwięk przypominający lolitkę z tanich pornosów nagrany na automatyczną sekretarkę.
– Witaj w gniazdku rozkoszy, co możemy dla ciebie zrobić? Powiedz nam, czego pragniesz, a spełnimy twoje wszystkie oczekiwania.
„To żałosne” – pomyślał i wstyd mu było, że nie rozłącza tego połączenia.
– Jestem gejem – zwrócił się do automatu.
– Nie słyszę cię, kotku, powtórz swoje żądanie – odezwał się ten sam intymny głos automatycznej sekretarki. Najwidoczniej jego odpowiedź nie była uwzględniona w jej nagraniach.
– Chcę pogadać z chłopakiem! – krzyknął, czując wstyd i zażenowanie.
– Poczekaj na mnie, zaraz połączę cię z właściwą osobą, rozgrzej już swego ogiera.
„Boże, ratuj!!!” – krzyknął w duchu. Bał się spojrzeć w lustro, był pewien, że jego twarz spurpurowiała.
Chwila ciszy, a potem, zamiast dźwięku połączenia rozległo się Dla Elizy Beethovena. Grzegorz nie wierzył własnym uszom, muzyka klasyczna w oczekiwaniu na sekstelefon. Roześmiał się na cały głos. Donośny rechot, nieobecny tutaj od dłuższego czasu, wypełnił cały apartament. Po chwili jednak muzyczka ucichła, a po drugiej stronie rozległ się niski basowy głos stylizowany na mężczyznę, ale mimo wszystko kobiecy.
– Co jest, maleńki? Widzę, że lubisz się zabawić…
Grzegorz wybuchnął jeszcze większym śmiechem. Nie był w stanie się opanować. Ten pokaz euforii chyba zniechęcił jego rozmówczynię, bo ostatecznie sama przerwała połączenie.
Śmiał się jeszcze długo po skończeniu tej rozmowy. Ostatecznie stwierdził, że był to świetny pomysł, gdyż dawno nic nie sprawiło mu tyle radości, jak to quasi-seksualne doświadczenie. Kiedy się opanował, westchnął jednak głęboko, uświadamiając sobie, jak jego życie musi być smutne, skoro zdecydował się na taki krok.
Chwycił ponownie swój telefon, przeglądając aplikacje do pobrania, i wówczas mignęła mu przed oczami złota ikonka z podpisem Grindr.
Nigdy wcześniej jej nie używał. Wiedział jednak doskonale, do czego służy. „Powinieneś umówić się z kimś na seks”. Czy właśnie nie tego potrzebował teraz? Czy los sam mu nie podpowiadał, co powinien teraz zrobić?
Nie zastanawiał się dłużej, zainstalował aplikację. Witamy w aplikacji Grindr, najlepszej aplikacji randkowej dla gejów w twoim mieście. Podaj swoje hasło. Wpisał ciąg najczęściej zapamiętywanych cyfr. Podaj swój login: Daddy189. „Żenujące” – pomyślał. Podaj swoje miasto. Warszawa. Podaj swój wiek. Tutaj chwilę się zastanowił, ostatecznie wpisując 39. Twoje konto zostało zaktualizowane, dodaj swoje zdjęcie i ciesz się randkami z innymi gejami w twojej okolicy.
Spojrzał na ekran, który zaświecił się licznymi profilami przeróżnych facetów. Chłopców, zapewne w części niepełnoletnich, ale też umięśnionych byczków, fetyszystów, grubych misiów, chuderlawych skejtów, a nawet facetów, którzy na pewno bardziej przypominali dziadków niż on sam.
Z jakiegoś powodu bał się dodać zdjęcie. Czuł, że obecność tutaj jest formą zdrady. Kolejne pół godziny spędził zatem, przeglądając zdjęcia, czytając szczątkowe opisy. Nigdy wcześniej nie korzystał z tej aplikacji, bo żył w monogamicznym związku. Teraz był z jednej strony przerażony, z drugiej zachwycony tym, jak świat i technika poszły do przodu.
Większość informacji o człowieku, które normalnie poznałby na pierwszym czy drugim spotkaniu, tu została zawarta w krótkim opisie, łącznie z preferencjami i fantazjami seksualnymi potencjalnego partnera. W tym świecie już o nic nie musisz zabiegać. Po prostu to dostajesz.
Przeglądał dalej profile, aż zatrzymał się przy jednym nicku, który zwrócił jego uwagę. Młody chłopak na swoim zdjęciu profilowym nie pokazywał całej twarzy. Fotka została ucięta gdzieś na wysokości oczu, nie dało się jednak ukryć delikatnej, bladoróżowej skóry, ostrych, wystających kości policzkowych i pełnych, bardzo całuśnych ust. Chłopak był w samych slipach, które zsuwał nieśmiało z jednej strony, odsłaniając kawałek gładkiego pośladka. Miał bardzo szczupłą, niemal chłopięcą klatkę piersiową, ale mimo to z wyraźnie zaznaczoną linią mięśni, także na brzuchu. Jego nick był zapisany dużymi literami: DAMZAHAJS18.
Grzegorz nie wiedział, czemu go to przeraziło. Wszedł w jego profil i napisał krótką wiadomość:
Cześć.
Po chwili przyszła odpowiedź:
cześć.
Zaskoczony szybką reakcją wysłał kolejną wiadomość:
Ładne ciało, lubię szczupłych chłopaków.
Chwila przerwy, a potem szybka reakcja:
nie szukam tu randek, jestem escortem – chcesz się spotkać?
Znów go zaskoczył i równocześnie zaintrygował. To sprawiło, że kontynuował rozmowę:
Szybko przechodzisz do konkretów.
Mogę cię zobaczyć?
Znów chwila ciszy, a następnie szybkie komunikaty:
Tak jest lepiej. Jesteś konkretny? Biorę 100 i jestem do twojej dyspozycji.
Ta wiadomość go przeraziła: „Ten chłopak sprzedawał się za 100 zł!”. Nie wiedział dlaczego, ale zaczął mu współczuć. Z jakiegoś powodu zapragnął się z nim spotkać, choć wcale nie na seks.
Chcę cię zobaczyć. Masz czas i chęć dziś się ze mną spotkać?
Nie minęła minuta, jak chłopak wysłał kilka swoich zdjęć z twarzą i wiadomość:
mogę być za jakąś godzinę, podaj adres i co lubisz?
Grzegorz spojrzał na przesłane zdjęcia, było tam między innymi to samo główne zdjęcie, tylko tym razem w całości.
Chłopak miał kręcone w spiralki brązowe włosy. Był jednak ostrzyżony w taki sposób, że krótkie boki odsłaniały jego małe uszy. Ta fryzura bardzo mu pasowała. Był po prostu śliczny.
Grzegorz przejrzał dalsze zdjęcia. Chłopak wysłał także swoje nagie fotki w różnych pozach, w tym wypinającego się do kamery, na żadnej więcej jednak nie było widać jego twarzy. Ten młodzik wzbudzał w Grzegorzu raczej coraz większe współczucie niż pożądanie. Musiał jednak przyznać, że chłopak miał niezwykle seksowne ciało, jędrne i bardzo delikatne.
Po chwili otrzymał jeszcze od niego kilka selfie, na których Grzegorz dostrzegł coś, co sprawiło, że zapragnął go zobaczyć jeszcze bardziej. Duże błękitne oczy z nienaturalnie długimi rzęsami. Znał te oczy, tęsknił za nimi… to były oczy Antka.
Gdzie jesteś, mogę po ciebie przyjechać?
Nie, ja przyjadę sam, podaj tylko adres.
Mam HIV.
Tym razem cisza trwała dłużej, znacznie dłużej niż poprzednio. Grzegorz uznał już, że chłopak chce się wycofać. I poczuł dziwny ucisk żalu.
OK – pojawiła się wiadomość. To tylko w gumie.
To jedno zdanie go przeraziło. Czy gdyby mu nie powiedział, mogliby uprawiać seks bez zabezpieczenia? Zrobiło mu się gorąco, chciał jak najszybciej go zobaczyć i dowiedzieć się, kim jest ten chłopak. Dlaczego sam robi sobie taką krzywdę?
To podasz adres? – ponaglił go młodziak.
Nie chcesz mnie wcześniej zobaczyć? – zapytał zaskoczony.
Jak chcesz, to wyślij foty. Tak jak ci mówiłem, nie szukam tu randek, to tylko praca, którą mam do wykonania, ty płacisz i oczekujesz. Podaj adres.
Grzegorz czuł, że jest mokry, że zaczynają się w nim mieszać złość, przerażenie, zdenerwowanie i współczucie dla tego chłopaka. Podał mu adres, zalecił też, aby w recepcji przedstawił się jako Dominik Ostrowski, podając się za kogoś z rodziny.
Wziął prysznic, nie wiedział, czy ma się do czegoś przygotować, czy po prostu ochłonąć. Usiadł na kanapie, wpatrując się w tarczę zegarka, której wskazówki przesuwały się wyjątkowo wolno. „Nie przyjechał” – pomyślał. Był zły, że nie wysłał swoich zdjęć. Miał ochotę wejść w aplikację i napisać do niego ponownie. Chciał, żeby do niego przyjechał, pragnął kolejny raz zobaczyć te ukochane oczy.
Nagle rozległ się sygnał domofonu. Grzegorz podskoczył jak oparzony. Dobiegł do aparatu i zobaczył na ekranie konsjerża, a przy nim młodego chłopaka w czapce bejsbolowej.
– Panie Grzegorzu, w lobby czeka na pana gość, pan Dominik Ostrowski. Mówi, że jest z rodziny.
– Tak, tak – potwierdził. – Czekam na niego, proszę go wysłać do mnie na górę.
Tych kilka minut dłużyło się w nieskończoność. Ogarnęło go zdenerwowanie. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie wypić szybkiego drinka. Było już jednak za późno, usłyszał bowiem dzwonek do drzwi. Drżącą dłonią nacisnął klamkę.
Za drzwiami stał niewysoki chłopak, miał może niecałe sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu. Był bardzo szczupły, ale pod opiętym T-shirtem dało się dostrzec, że ciało, które widział na zdjęciach, należy do niego. Na głowie miał czapkę z daszkiem bez żadnego logo, spod której wystawały kręcone brązowe włosy dokładnie w kolorze dojrzałych liści klonu.
Miał piękne usta. Wyglądały jak idealnie wyrzeźbione, pełna górna i dolna warga niczym stworzone do pocałunków. Wąską podłużną twarz wyostrzały wystające kości policzkowe.
A do tego te duże, okrągłe, niebieskie oczy. Grzegorz zaczął głęboko oddychać, miały w sobie tę samą głębię, tę samą niewinność, które widział u Antka. Tak inny chłopak, a tak podobne oczy. Było to wręcz nieprawdopodobne.
Wszedł do mieszkania, rzucając krótkie:
– Cześć.
Grzegorz nie wiedział, jak zareagować, po prostu podał mu rękę, uśmiechając się do niego.
– WOW! Ale masz chatę – zachwycił się chłopak i nie pytając o zgodę, usiadł szybkim skokiem na kanapie.
– Napijesz się czegoś? – zapytał Grzegorz, chcąc wrócić do normalności.
– Może być piwo – odparł gość, nadal zachwycając się mieszkaniem i kręcąc głową w koło.
– Nie mam piwa. Może być wino, whisky, martini…
– No proszę, cały barek! – Zaśmiał się radośnie. – Nie przywykłem – dodał, wystawiając język – ale jeśli mogę wybierać, to chcę whisky.
Grzegorz podszedł do barku, sięgnął po dwie kryształowe szklanki i niezdarnie nalał alkohol. Nie umknęło to uwadze chłopaka, który zwrócił się do niego:
– Denerwujesz się – bardziej stwierdził, niż zapytał.
– Nieczęsto mam takich gości – przyznał.
Chłopak zmarszczył brwi.
– Jesteś bardzo przystojny. Czemu szukasz chłopaka na seks, mógłbyś mieć takich i bez płacenia.
Jego bezpośredniość go zaskoczyła, nie spodziewał się takiej otwartości.
– Ty też jesteś bardzo ładny – powiedział, stawiając przed nim szklankę i siadając naprzeciwko niego w fotelu. – Mógłbyś znaleźć sobie faceta i nie musiałbyś tego robić.
Chłopak nic nie odpowiedział, chwycił tylko whisky i upił trochę.
– Nie rozmawiajmy o tym. Co lubisz? – zapytał kolejny raz nad wyraz bezpośrednio.
– Ile masz lat? – zapytał, nie dawało mu to spokoju od chwili, kiedy zaczął z nim pisać.
– Dzie… dwadzieścia – poprawił się szybko.
– Masz wpisane osiemnaście.
– To mi pomaga – powiedział krótko. – Faceci wolą młodszych. – Nie patrzył na Grzegorza. Ewidentnie był to temat, którego nie chciał poruszać.
– To ile masz lat? – zapytał stanowczo, jasno dając znać, że oczekuje szczerej odpowiedzi.
– Niedługo skończę dwa… Jakie to ma znaczenie?! – odpowiedział ostro. – Wiesz, jak wyglądam, wiesz, po co tu przyszedłem. Możemy zaczynać. – Po czym podszedł do Grzegorza, klęknął przy nim i oparł dłonie na jego kolanach.
Grzegorz znieruchomiał, jego męskość bezwiednie się obudziła, a przecież wcale tego teraz nie oczekiwał, wręcz przeciwnie, był zły, że daje o sobie znać. Wstał, chwytając chłopaka za ręce.
– Jak ci na imię? – powiedział, patrząc mu w oczy.
– Czemu chcesz to wiedzieć? – W jego oczach pojawiło się przerażenie.
– Powiedz mi! – naciskał Grzegorz.
– Mam na imię Hubert. – Chłopak zaczął drżeć. Wyrwał swoje dłonie, po czym usiadł na kanapie, szybko dopijając drinka.
Grzegorz usiadł obok. Dotykając przez koszulkę jego zgarbionych pleców, wyczuł wystające kręgi kręgosłupa, które przypominały mu coś… przypominały mu siebie.
– Dlaczego to robisz? – zapytał cicho.
Chłopak zerwał się i odszedł na kilka kroków.
– Kim ty, kurwa, jesteś i czego chcesz?
Zaskoczony tą gwałtowną reakcją Grzegorz również wstał, próbując go uspokoić.
– Spokojnie, nie chcę ci zrobić krzywdy. Po prostu przypominasz mi kogoś bardzo mi bliskiego. – Czuł, że oczy zachodzą mu łzami, a nie chciał przy nim płakać. W bezsilności chwycił się za twarz i opadając na kanapę, próbował ukryć tę chwilę załamania.
Młodzieniec patrzył na niego wystraszonym wzrokiem. Nie wiedział, co powinien zrobić. Chwycił już swój plecak i już miał wybiec z mieszkania, ale ostatecznie cofnął się i usiadł obok Grzegorza.
– Kochałeś go? – zapytał nieśmiało.
Grzegorz spojrzał na niego i nie ukrywał już łez.
– Bardzo! Masz jego oczy!
Hubert wpatrywał się w niego dłuższą chwilę, po czym chwycił jego twarz w dłonie i zbliżył się do jego warg. Zaczął delikatnie muskać jego usta, powoli zwiększając intensywność. Grzegorz poczuł ich smak. Pełne wargi okazywały to, za czym najbardziej tęsknił. Chwycił go w objęcia, zanurzając swój język w jego ustach, wplatając go głęboko, dając ponieść się namiętności i podnieceniu, które poczuł. Jego penis przypominał mu, że jest mężczyzną, nabrzmiewając w pełni. Chłopak chwycił go za krocze tak mocno, że Grzegorz aż syknął, nie przestał go jednak całować, chłonąc te gorące usta. W tym samym czasie Hubert drugą ręką zaczął rozpinać jego koszulę, odsłaniając jego męski szeroki tors. Po chwili chłopak oderwał się od jego warg i zaczął pieścić jego brodawki, które pęczniały na znak podniecenia. Grzegorz nagle otworzył oczy. „Most, telefon, krew, kartka…”.
– Przestań! – krzyknął, odrywając się od chłopaka.
Hubert wpatrywał się w niego zaskoczony, nie przewidział takiej reakcji.
– Przepraszam – powiedział Grzegorz, dysząc głośno. – Nie mogę, to nie twoja wina, jest za wcześnie. – Nadal oddychał głęboko, trzymając się za serce.
– Chcesz, żebym sobie poszedł? – zapytał nieśmiało.
– Nie! – krzyknął. – Chcę, żebyś ze mną został. Ale nie chcę uprawiać seksu.
– To co mam robić? – zapytał zupełnie zaskoczony.
– Zostań ze mną! – Sam zdziwił się, jak rozkazująco zabrzmiał jego głos. – Zostań ze mną i zaśnij obok. Chcę, żebyś tylko był, chcę poczuć ciepło drugiej osoby. Pomóż mi! – To wyznanie zabrzmiało prawie jak błagalna prośba.
– Ale… – zaczął kompletnie zmieszany – jestem escortem, biorę kasę za seks. – Na jego twarzy pojawiły się szkarłatne czerwone plamy.
– Zapłacę ci! – wykrzyczał Grzegorz. – Tyle, ile będziesz chciał.
Nie miał pojęcia, czemu było to dla niego tak bardzo ważne, nie wiedział nawet, dlaczego chłopak się zgodził. Ale zrobił to. Wziął prysznic i w samych slipach położył się obok niego. Grzegorz nie był pewien, czy powinien, czy mu wolno, ale obrócił go na bok, zbliżając jego kościste plecy do swojej owłosionej klaty, drugą ręką chwycił go w pasie, trzymając dłoń na jego sercu. Wiedział, że chłopak nie śpi, czuł, jak szybko bije mu serce. Wiedział, że Hubert się boi, bo robi coś, czego wcześniej nigdy nie robił z żadnym ze swoich klientów.
Ale Grzegorz dostał to, czego teraz pragnął najbardziej: bliskość. Było to jak opatrunek dla jego duszy. Nigdy nie czuł się tak lekko, nigdy nie spał tak dobrze, nigdy wcześniej nie był tak spokojny…
*
Obudził się około dziewiątej. Hubert był już ubrany i siedział na łóżku, wpatrując się w niego.
– Długo spałeś, nie chciałem cię budzić.
– Dzień dobry – odpowiedział mu z uśmiechem, ten miał jednak zupełnie kamienną twarz. – Wyspałeś się?
– Tak, to bardzo wygodne łóżko. – Nie patrząc mu w oczy, odpowiedział niemal szeptem. – Jesteś naprawdę miły, ale muszę już iść.
– Może zjemy razem śniadanie, mogę coś…
– Nie! – zaprzeczył stanowczo. – Muszę już iść, a więc zapłać mi i będę leciał.
Smutek, który na jedną noc znikł z jego serca, teraz wrócił ze zdwojoną siłą. Ten chłopak miał rację, nie był Antkiem, musiał iść. Dla niego to tylko transakcja, zlecenie.
Grzegorz wyszedł do garderoby, po czym wrócił ze swoim portfelem.
– Ile mam ci zapłacić?
– Nic nie zrobiłem – odpowiedział cichym głosem, nie patrząc na niego. – Wystarczy, jak dasz mi pięć dych.
Grzegorz znów zaczął się trząść i nerwowo przeliczać banknoty. „Dlaczego nigdy nie noszę ze sobą gotówki? Czemu zawsze płacę tymi cholernymi kartami!?” – pomyślał.
– Ilu facetów musisz spotkać, aby żyć przez miesiąc?
– Czemu o to pytasz!? – zapytał bliski płaczu.
– Ilu!? – krzyknął.
– Nie wiem, piętnastu, może dwudziestu… to zależy. – Był totalnie zmieszany.
Grzegorz widział wstyd na jego twarzy. Chwycił wszystkie banknoty, które miał w portfelu, rzucając je na łóżko.
– Tu jest dwa i pół tysiąca złotych. Nie mam przy sobie więcej. To dla ciebie, ale masz mi obiecać, że przez najbliższy miesiąc nie spotkasz się z żadnym facetem! Jasne?!
– Ale ja… – zaczął zaskoczony, po raz pierwszy zmuszając się, aby na niego spojrzeć.
– Kurwa, zrozumiałeś?! – krzyknął, wwiercając w niego wzrok. – Masz mi to obiecać!
Chłopak szybko chwycił pieniądze, chowając je do kieszeni, znów zmusił się do spojrzenia mu w oczy i powiedział głośno i wyraźnie:
– Obiecuję… dziękuję ci.
– Zjeżdżaj stąd! – rzucił twardo, otwierając drzwi sypialni.
– Dziękuję… ja…
– Powiedziałem zjeżdżaj! – warknął ponownie.
Chciał, aby ten chłopak zniknął, aby zostawił go samego. Szybko, zanim znów straci nad sobą panowanie.
Hubert chwycił swój plecak. Śmignął pod ręką Grześka i po chwili słychać było tylko trzask zamykanych drzwi wejściowych.
Ledwo to się stało, Grzegorz osunął się na kolana na miękką wykładzinę sypialni i zaczął ślepo uderzać głową w podłogę. Nie wiedział nawet, czemu to robi. Ból, który czuł, ból którego zawsze się bał, przynosił teraz ukojenie dla łez, których nie był w stanie powstrzymać.
Ten ból był silniejszy niż to, co czuł wewnątrz, to, z czym znów musiał się mierzyć.
Usłyszał nagle dźwięk domofonu.
„Wrócił?” – pomyślał z niedowierzaniem. Domofon nadal dzwonił, ktoś ewidentnie chciał się znów do niego dostać.
Szybko wstał, otarł łzy i chwycił za słuchawkę. Przy recepcji znów ktoś stał, ale Grzegorz nie mógł rozpoznać gościa.
– Panie Grzegorzu – usłyszał głos konsjerża – w recepcji czeka na pana posłaniec z firmy. Mam przekazać, że przyniósł dokumenty od pani Magdaleny Adamskiej. Podobno miał je pan podpisać już ponad tydzień temu i niestety nie mogą czekać.
„Cholera, dlaczego teraz, dlaczego nie mogła mi o tym powiedzieć dwa dni temu, kiedy rozmawialiśmy, tylko wysyła jakiegoś gońca w chwili, kiedy nie chcę nikogo widzieć!”
– Wpuść go! – znów prawie krzyknął do domofonu, z trzaskiem odkładając słuchawkę.
Pobiegł szybko do garderoby, zdążył wciągnąć stare dżinsy i pierwszą z brzegu koszulę, kiedy już usłyszał dzwonek do drzwi.
Wściekły na Magdę już układał w głowie całą listę epitetów, którymi ją obrzuci, gdy tylko się z nią skontaktuje, kiedy uchylił drzwi i jego źrenice rozszerzyły się z zaskoczenia.
W drzwiach stał dwudziestotrzyletni chłopak o oliwkowej cerze i platynowych włosach, w których gdzieniegdzie przebłyskiwały jeszcze jaśniejsze pasemka. Jego bystre, niebieskie oczy współgrały z szerokim uśmiechem oznajmującym radość na widok tego, kogo widzi. Znał tego chłopaka, bardzo dobrze go znał, choć nie widział go blisko dwa lata.
– Wiktor! – krzyknął. – Co ty tu robisz!?
Rozdział II
Wiktor
Wwiększości tragicznych rodzinnych historii to facet jest tym złym. Zazwyczaj to on bije swoje dzieci, jest pijakiem, zdradza i odchodzi od kobiety, zostawiając ją samą, zmuszając ją tym samym do odnalezienia się w nowej, przerażającej rzeczywistości.
W mojej historii było zgoła inaczej. Zresztą jak wszystko w moim życiu. Sam byłem inny niż pozostali, choć chciałem żyć jak oni.
Nigdy nie poznałem własnej matki, nie wiedziałem, jak wygląda ani co motywowało ją do tego, że wybrała innych, nie mnie, nie mojego ojca, ale kogoś, kogo uważała za lepszego od nas.
Być może gdybym był starszy, przeżywałbym to znacznie bardziej, mając żal o to, że nie wybrała mnie. Dorastając ze świadomością, że „mamy nie ma”, było mi łatwiej zaakceptować fakt, że tak po prostu jest. Wiedziałem, że ma inną rodzinę, że pewnie ma innego syna, którego kocha bardziej niż mnie. Paradoksalnie to do niego miałem najwięcej żalu. Nie do niej, tylko do tych wszystkich, którzy coś mi odebrali, zaszczepiając mi przeświadczenie, że jestem „gorszy”. TAK! To właśnie do nich miałem żal, do nich i do mojego ojca.
Dlaczego ojciec nie chodzi? Nie pamiętam, byłem gówniarzem, kiedy to się stało. Od zawsze mówiono mi, że to był wypadek. Wypadek, który zaważył nie tylko na jego, ale i na całym moim życiu.
To tylko szybkie urywki wspomnień, bez konkretnego połączenia zdarzeń. Środek nocy, telefon, pobudka babci: „Wiktor! Wstawaj, musimy jechać do szpitala, tata miał wypadek”.
„Wypadek?” Chciałem spać, nie rozumiałem, dlaczego całe dzieciństwo ktoś mnie do czegoś zmuszał: „Musisz jechać do babci”, „Zostaniesz z ciocią”, „Nie wolno ci”, „Nie możesz”, „Musisz wstać”. To wszystkie zdania, które pamiętam z tego okresu.
A potem tata już nigdy nie wyglądał jak kiedyś. Od tej pory poruszał się tylko na wózku. Powiedział do mnie wtedy:
– Mały, teraz ty będziesz musiał się opiekować mną.
Nie chciałem tego, chciałem, aby robił to ktoś inny, abym mógł się bawić z resztą rówieśników, aby wróciła mama, która się nim zajmie, abym miał czas na własne dzieciństwo. Mój żal przeniósł się na niego. Uważałem, że to przez jego niepełnosprawność mama nigdy do nas nie wróci, nie będzie chciała takiego faceta, a przy tym też i mnie. To nie była moja wina! Dlaczego musiałem ponosić tego konsekwencje?
Tata był wojskowym. Zawsze bardzo silny i zaradny, to sprawiało, że mi imponował. Przed wypadkiem stale powtarzał:
– Damy sobie radę.
– Chciałbym, aby wróciła mamusia, nie umiem zawiązać tych sznurówek – mazgaiłem się nad dziecinnymi bucikami pierwszego dnia szkoły.
Tata schylił się przy mnie, chwycił sznurówki i zamiast na kokardkę, jak mają inne dzieci, zawiązał je na sztywny supeł, który dyndał przy każdym ruchu nogą.
– Musisz być silny – powiedział, trzymając mnie za wątłe ramiona. – Nie potrzebujemy jej! Poradzimy sobie bez mamy!
Nawet jeśli po wypadku nadal w to wierzył, on sam przestał być silny. Stał się słaby i apatyczny. Przestał żartować, przestał powtarzać, że damy sobie radę. Zostawił mnie! Tak samo jak mama.
Ojciec otrzymał rentę inwalidzką, która ledwo wystarczała na jego rehabilitację i leczenie. W efekcie zawsze na wszystko brakowało pieniędzy, a w rzeczywistości brakowało ich dla mnie. Kiedy inne dzieci jeździły na szkolne wycieczki, ja musiałem zostawać w równoległych klasach, ucząc się i nadrabiając zaległości. Pocieszały mnie słowa nauczycieli, którzy mówili:
– Wiktor, jesteś taki zdolny. Zobaczysz, dzięki temu dużo osiągniesz w życiu!
– Dziękuję pani profesor, robię to dla taty, żeby był ze mnie dumny. Kiedyś będę bardzo bogaty!
– To ucz się pilnie, żeby udało ci się to osiągnąć, a na pewno będziesz.
Ale nikt nigdy nie był ze mnie dumny, nikt nie miał na to czasu. Zawsze był ktoś ode mnie lepszy, ważniejszy lub bogatszy.
Kiedy inne dzieci miały telefony komórkowe, ja nadal błagałem wieczorami ojca, aby mi go kupił. Błagałem go tak długo, aż zazwyczaj przychodziła babcia, krzycząc na mnie, że nie powinienem prosić go o takie rzeczy, kiedy wiem, że są ważniejsze sprawy i tyle istotnych wydatków.
Ale ja nie chciałem być gorszy od innych! Chciałem udowodnić, że też należę do ich świata, że jestem nawet lepszy, że mogę mieć więcej niż oni!
Pewnego dnia zgłosiłem się na dyżurnego w klasie i zostałem po lekcji, żeby wytrzeć tablicę i przygotować ją do następnych zajęć.
– Zostaniesz chwilę sam. Muszę przynieść materiały, które zostawiłam w pokoju nauczycielskim – zwróciła się do mnie wychowawczyni, grzebiąc jednocześnie w swojej torebce i wrzucając do niej swój telefon.
– Jasne, pani profesor – potwierdziłem z entuzjazmem, rejestrując każdy jej ruch. – Proszę się nie martwić. – Puściłem jej najszczerszy uśmiech, na jaki mogłem się zdobyć.
– Dziękuję ci. – Odpowiedziała z uśmiechem. – Wrócę za chwilę. – I wybiegła.
To była tylko chwila, parę minut, wręcz sekunda, kiedy mogłem zdobyć to, na czym tak bardzo mi zależało. Wiedziałem, że będę głównym podejrzanym. Liczyłem jednak na to, że się nie zorientuje, że nie zauważy. W tym czasie zdążę pokazać wszystkim, że go mam. Lepszy niż inni. Najlepszy! A potem go oddam.
Rozległ się dzwonek. Uczniowie zaczęli się zbierać. Nauczycielka wbiegła spóźniona. Zamknęła torebkę. Nie sprawdziła, czy telefon jest w środku. Miałem jeszcze szansę.
Liczyłem, że godzinę później zwrócę go jej, może powiem, że go znalazłem. Może nie będzie pamiętać.
Nim jednak lekcja się skończyła, widziałem już, jak jej ręka nurkuje w torebce, widziałem, jak marszczy brwi, nie wyczuwając telefonu pod dłonią, jak nerwowo zaczyna potrząsać torebką.
– Przepraszam was, na chwilę będę musiała wy… – Jej wzrok zatrzymał się na mnie. Chciałem uciec, wybiec, tak, aby mnie nie znalazła. Czułem, że płonę, czułem, jakby setki par oczu zwróciły się na mnie, podczas gdy to były tylko jej oczy.
Widziałem, jak wstaje ze swego fotela, bałem się jej, myślałem, że mnie uderzy, że zostanę ukarany. Chciałem jej skłamać, przekonywać, że to nie ja, obwinić kogoś innego. Byle mi nie odebrała tego, co udało mi się zdobyć. Ona jednak pochyliła się tylko nad moją ławką, zwracając się do mnie bardzo cicho, tak aby nikt inny tego nie usłyszał:
– Zdajesz sobie sprawę, co zrobiłeś, prawda?
Patrzyłem na nią przerażony, wiedziałem, że mój wzrok, niezależnie ode mnie, przyznaje się do winy.
– Zostaniesz ze mną po lekcjach i porozmawiamy – dodała, odchodząc od ławki.
Ten dzień skończył się wizytą u dyrektora. Ktoś wezwał mojego ojca, ale on nie przyjeżdżał, a ja stałem przed dwojgiem ludzi, którzy nawet na mnie nie krzyczeli. Pomiędzy nami leżał skradziony telefon. Poproszono mnie o odpowiedź tylko na jedno pytanie: „Dlaczego to zrobiłeś?”.
A ja nie chciałem na nie odpowiadać, płakałem. Tak strasznie płakałem, byłem wręcz wściekły, że nikt mnie nie broni, wszak to nie była moja wina, że nie mogę być taki jak wszyscy.
– Wiktor – powtarzała spokojnie nauczycielka – wiem, że nie zamierzałeś zrobić niczego złego, ale to jest kradzież, chcę, żebyś mi powiedział, czy zdarzyło ci się to wcześniej.
– Chcę, żeby był tu tata! – wybuchnąłem, przekrzykując swój płacz. – Dlaczego go tu nie ma?!
Drzwi gabinetu otworzył się z hukiem i wleciała zabiegana babcia.
– Przepraszam, nie mogłam wcześniej dotrzeć – powtarzała z wypiekami na twarzy. – Coś ty, gówniarzu, znów przeskrobał!? – krzyczała od wejścia. – Czemu to robisz swojemu ojcu?!
– Gdzie jest tata!? – krzyczałem. – Dlaczego ty tu przyszłaś, to on ma tu być, dlaczego nigdy go nie ma?! Dlaczego nigdy nie jestem dla niego najważniejszy?!
Nigdy więcej podobna sytuacja się nie powtórzyła. Na drugi dzień przeprosiłem nauczycielkę, przynosząc jej kwiaty. Obiecałem, że udowodnię, że jestem godzien być jej najlepszym uczniem.
I byłem! Tak bardzo łaknąłem pochwał, tego, aby ktoś docenił mój wysiłek. Jednocześnie obiecałem sobie, że dojdę do czegoś ważnego w życiu, że przyjdzie w końcu mój czas chwały.
Niestety, byłem coraz starszy, a pieniędzy nie przybywało. Musiałem szukać dodatkowych zajęć, czasem pomagałem przy sprzątaniu, czasem dorabiałem w jakiejś knajpie. Kiedy skończyłem piętnaście lat, zdałem sobie sprawę, że znam sposób na to, aby zarobić dodatkowe pieniądze. Potrafiłem być przekonujący i od zawsze miałem dar zjednywania sobie ludzi, którzy darzyli mnie zaufaniem.
Moja ciotka pracowała jako konsultantka kosmetyków, wciskając katalogi wszystkim swoim koleżankom. Jednakże nie odnosiła żadnych sukcesów. Któregoś dnia poprosiłem ją, aby dała mi jeden z tych katalogów i pozwoliła poszukać dla niej klientów.
Wreszcie byłem w czymś jedyny. Byłem jedynym chłopakiem, który zajmował się takim biznesem. Na tym też zbudowałem swój początkowy kapitał. Dziewczyny mnie uwielbiały, wierzyły w każdą bajeczkę, którą im sprzedawałem, a ja dzięki temu mogłem podreperować swoje dochody. Nie musiałem prosić już o pieniądze. Miałem coś własnego. Wiedziałem, że nie potrwa to wiecznie, ale przynajmniej mogłem być w czymś najlepszy.
Kiedy zdałem sobie sprawę, że jestem gejem? Myślę, że miałem jakieś szesnaście lub siedemnaście lat. Mężczyźni zawsze bardziej mnie interesowali. Chciałem, aby kobiety mnie lubiły, darzyły zaufaniem i chciały ze mną przebywać, ale to faceci mnie zachwycali. Pragnąłem wyglądać jak oni, zachwycałem się ich ciałem, ruchami, gestami. O ile kobiety fascynowały mnie intelektualnie, o tyle mężczyźni pobudzali moje doznania wizualne.
To nie byli jednak zwyczajni chłopcy, których mijasz na ulicy. Lubiłem silnych facetów, dobrze zbudowanych lub tych, którzy mieli władzę. Chciałem, aby facet wzbudzał mój podziw, był tak inny niż mój ojciec.
Adama poznałem na studiach. Był przystojny, najwyższy z chłopaków, świetnie zbudowany. Zawsze w otoczeniu innych facetów i pięknych kobiet. Wiedział, że ma je w garści. Uwielbiał to. Był najlepszy i miał tego pełną świadomość. W całej swojej wspaniałości Adam nie był zbyt bystry. Miał problemy na studiach, raczej słabo się uczył, ledwo zaliczał większość przedmiotów. W tym to ja byłem lepszy od niego.
Któregoś dnia wrzucił na facebookowej grupie ogłoszenie, w którym oznajmił, że jeśli chcemy, aby zaliczył rok, to ktoś musi mu pomóc zdać statystkę. Wiedziałem, że wianuszek kobiet rzuci się, chcąc ratować swojego herosa. Wiedziałem też, że nikt nie jest w statystyce tak dobry jak ja. Musiał wybrać mnie. Nie miał innego wyjścia.
Pomogę ci, ale nie ma nic za darmo. Napisałem do niego wiadomość w internatowym komunikatorze.
Wiki, wiesz, ile dostałem takich wiadomości jak twoja? Mam w kim wybierać. Odpowiedział momentalnie.
Być może. Ale nikt nie jest tak dobry jak ja!
Wiedziałem, że mogę sobie na to pozwolić. Wiedziałem, że będzie musiał przyznać mi rację.
OK! Czego chcesz?
Dzięki mnie zaliczysz statystykę, ale w zamian umówisz się ze mną na randkę.
Wyśmiał mnie. Nie jestem pedziem, Wiktoria. Szukaj innych frajerów.
Nie dałem za wygraną. Wiedziałem, że mnie potrzebuje, wystarczyło tylko poczekać.
Może jeszcze o tym nie wiesz, poczekam!
Nie musiałem wcale czekać długo. Wiedziałem, że potrzebuje mnie bardziej, niż mu się wydawało. Czas uciekał, rok się kończył, a wyniki Adama były coraz gorsze. Z dziką satysfakcją obserwowałem, jak jego obecność na studiach staje się coraz bardziej zagrożona i jak w końcu będzie zmuszony poprosić mnie o pomoc.
Spotykaliśmy się trzy razy w tygodniu. Zawsze u niego. Adam pochodził z bogatej rodziny, miał wynajęte mieszkanie, które służyło mu praktycznie do dwóch rzeczy: imprezowania i spania. Do wszystkiego podchodził bardzo lekko, nawet do kwestii mojego homoseksualizmu. Podczas wspólnych zajęć zwracał się do mnie: „ty zboczku”. Wcale mi to nie przeszkadzało, wręcz czułem podniecenie, kiedy nachylał się nade mną. Obejmował mnie ramieniem, okazując radość, kiedy coś zrozumiał, lub gładził po głowie, mówiąc: „Ty naprawdę jesteś bardzo bystry, to jest całkiem sexy”.
Byłem jednak cierpliwy. Wiedziałem, że muszę z nim postępować ostrożnie. Im bardziej mnie potrzebował, tym częściej chciał się ze mną widzieć. Nie było mi łatwo przy nim panować nad sobą.
Każdego dnia po naszym spotkaniu wracałem do domu, zamykałem się w łazience i zaciskając zębami ręcznik, masturbowałem się, myśląc o nim, ale tak, aby nikt tego nie usłyszał. To była moja tajemnica. Tajemnica, o której nikt nie mógł wiedzieć, ani ojciec, ani babcia, ani nikt inny. Pragnąłem go, a im dłużej trwał ten stan, tym podniecenie stawało się silniejsze.
– OK, rozumiem! – krzyknął któregoś dnia zadowolony. – Mediana to wartość środkowa. A zatem mediana musi być równa liczbie cztery! – Podniósł rękę w geście zwycięstwa, ewidentnie zrozumiawszy zagadnienie, nad którym pracowaliśmy przez ostatni tydzień.
– Brawo. Zgadza się! – krzyknąłem, odwzajemniając jego radość.
– Świetnie, ty mały zboczku – powiedział, mierzwiąc mi włosy. – Co ja bym zrobił bez ciebie? – dodał z uśmiechem.
Zrobiło mi się gorąco. Poczułem przypływ podniecenia. A że byłem w samych dresach, na moich spodniach pojawił się namiot, na którego czubku zaczęła się pojawiać mała mokra plama. Zacząłem drżeć, zauważył to. Próbowałem ścisnąć nogi, ale nie pozwolił mi, chwytając mnie za kolano.
– Przestań – powiedział, przytrzymując je i patrząc na moje krocze. – Podniecam cię? – zwrócił się do mnie, patrząc mi w oczy.
Nie odpowiedziałem, nie chciałem odpowiadać na to pytanie. Było za wcześnie. Potrzebował mnie jeszcze, ten jeden ruch mógł przekreślić wszystko, nad czym pracowałem przez ostatnie tygodnie.
– Strasznie tu dziś gorąco, nie uważasz? – I nie czekając na moją odpowiedź, ściągnął przez głowę swój podkoszulek, zostając w samych dżinsach.
Miał piękne atletyczne ciało, jego bicepsy na ramionach podkreślone były grubymi od ćwiczeń na siłowni żyłami, pięknie wyrzeźbiona zbita klatka, którą celowo naprężał, odznaczała się wyraźnie w bladym świetle żarówki, które padało na płaski brzuch z równymi kostkami sześciopaku. Prowokował mnie, zaczął wyciągać swoje dłonie ku górze, przeciągając się niby to dla rozluźnienia, zarośnięte pachy podkreślały jego męski powab, którym zniewalał mnie od dnia, kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy.
– Ubierz się – poleciłem, odrywając od niego wzrok, zaprzeczając tym samym wszystkiemu, co sygnalizowało moje ciało.
– Dlaczego – zapytał erotycznym szeptem. Jego dłoń powędrowała w kierunku mojego karku, wykonując przy tym jakiś dziwny masaż podkreślający siłę, którą miał w swoich dłoniach.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki