Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Neth powrócił do RepTek Polis, lecz nie był to powrót w chwale. Zdołał wprawdzie pozbyć się cyfraka pustoszącego mu instalację i przeżyć, lecz to jedyny sukces. Teraz wpada w szaleńczy wir wywołanego przez siebie chaosu. Bioćpuny, lokalne męty, mafiozi i siepacze RepTeku - dopaść chcą go dosłownie wszyscy. Na dodatek uwolniony cyfrak grasuje w korporacyjnej sieci realizując sobie tylko znane cele, a Neth z uszkodzonym wewnętrznym softem jest zdany pomoc tych, którym nie może do końca zaufać… Zaczyna się polowanie na niespotykaną dotąd skalę. Nim się zakończy, całe RepTek Polis zadrży w posadach. Tu dokona się historia. OPERATYWNOŚĆ POWRÓCI. OCZEKUJ. Albo uciekaj.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 416
Neth, jebańcu, ocknij się wreszcie! – Nie wiem, co to za głos ani do kogo mówi. – No wstawaj, kurwa! Musimy wiać, nie mamy czasu!
Rozlega się głośne plaśnięcie, jakaś część mojego ciała zapala się bólem utkanym z zielonkawego kodu.
– Czekaj, mam tu gdzieś speedersa...
Kilka sekund błogiego niebytu, potem wszystko raptownie się zmienia.
Nie mam świadomości własnego ciała, ale czuję, że podpięto mi coś do systemu. Instalacja reaguje szybko, rozpoznaje wtyczkę w legalnym porcie. Mrowienie w implantach wraz z rozszerzającym się impulsem cyfrowego narkotyku stopniowo ożywia mój interfejs i połączony z nim układ nerwowy. Wtem pod powiekami rozbłyskują poplątane linie kodu, mrugam gwałtownie i ze świstem wciągam powietrze do płuc.
– No, kontaktujesz?! – drze się na mnie jakiś staruch w burych łachmanach i goglach ściągniętych na szyję. – Jebańcy z RepTeku przysłali szturmowców, któraś kamera musiała wyłapać, jak ciągnąłem cię tutaj.
Nie mam pojęcia, o czym mówi. Rozlega się głośny huk, pył z sufitu sypie mi się na głowę. Jestem chyba w jakiejś piwnicy przerobionej na mieszkanie, wkoło wala się trochę sprzętu elektronicznego. Dziad wrzeszczy, opluwając mnie drobinkami śliny, z zewnątrz dobiegają odgłosy walki. Nie wiem, kim jestem ani co tu robię.
Czuję za to speedersa. Cudowna nielegalna wtyczka właśnie robi swoje, wgrany w nią program wkracza w decydującą fazę. Świat wokół na moment zwalnia, myśli się wyostrzają, by sekundę później zatonąć w szaleńczym pędzie.
– Neth!!! – krzyczy stary i podrywa się, gdy kolejna eksplozja rozlega się gdzieś bliżej. – Spierdalamy!
Tego nie musi mi dwa razy powtarzać. Mózg, który dopiero zaczyna pracować, zalewa fala cyfrowego draga. Zmywa świadomość, pozostawiając jeden imperatyw. Biec.
Ruszam korytarzem, ceglane ściany rozmywają się po bokach. Mój dziwny przewodnik biegnie przeraźliwie powoli, mam ochotę wyprzedzić go, stratować.
– Tam, do tunelu! – Widząc, że go mijam, wskazuje kierunek.
Pędzę dalej, zostawiając go w tyle. Nie myślę, gnam. Nie mam pojęcia, o jakim tunelu on mówi. Ciało sięga do głębokich rezerw. Implanty się rozgrzewają. Tkwiąca w porcie na przedramieniu wtyczka błyska na przemian czerwoną i zieloną diodą. W rytm tych świateł przyspiesza mi serce, boleśnie waląc od wewnątrz w klatkę piersiową.
Przede mną na wprost ciągnie się ciemny korytarz, na prawo schody prowadzące w górę. Słyszę metaliczne stuknięcie, potem drugie i trzecie. Po stopniach stacza się nieduży metalowy walec, turla się po podłodze, zatrzymuje pod ścianą.
Huk i błysk! Rzeczywistość rozpada się na linie kodu, potem nagle składa z powrotem do kupy. Ślepnę na kilka długich sekund, wszystko zagłusza wściekły pisk w uszach. Staję na moment, oszołomiony. Cholerny flashbang w połączeniu ze speedersem wybił mnie z rytmu. Nagle moja instalacja wskakuje na wyższe obroty, wraca mi wzrok, choć wszystko nadal tonie w zielonkawych powidokach.
– ...późno! – słyszę za plecami. – Szturmowcy!
Zza załomu schodów wyskakuje właśnie dwóch siepaczy. Pełne zbroje do tłumienia zamieszek lśnią czernią, hełmy z przyłbicami odwracają się w moim kierunku, tarcze dzierżone w opancerzonych rękawicami dłoniach tarasują przejście. Pył unosi się wokół nich, promienie latarek czołowych omiatają okolicę. Jak na sygnał szturmowcy podrywają broń, wyloty luf są wielkie jak...
...tunel kolejowy, to tak wyjechaliśmy z Polis...
Zalewa mnie fala wściekłości. Nie wiem, kim oni są ani czego tu chcą. Wiem, że w takim sprzęcie raczej gadać nie będą. Wyglądają, jakby chcieli spuścić komuś wpierdol, zamiast tego sami go dostaną. Odruchowo sięgam do kieszeni, wiedząc, co tam znajdę. Teleskopowa pałka sama wskakuje w dłoń, już w pełnym pędzie rozkładam ją z satysfakcjonującym syknięciem. Karabiny jeden po drugim wydają z siebie głośne pneumatyczne puff! Gumowy pocisk świszcze mi koło ucha, drugi trafia w lewe ramię. Choć od szturmowców dzieli mnie kilkanaście metrów, na więcej nie mają czasu. Wpadam w nich barkiem, siłą impetu roztrącam tarcze. Ten z lewej wyraźnie się chwieje, szybki cios pałki ląduje na łączeniu pancerza szyi z kaskiem, tam zbroja jest najsłabsza. Nie czekam na efekt, okręcam się, przysiadając na piętach, i ciągnę pokrytym wolframem prętem pod kolana. Ten, który oberwał pierwszy, składa się i wali na podłogę. Prostuję nogi i rękojeścią pałki uderzam w podbródek drugiego szturmowca. Leci w tył i stuka hełmem w mur, dla pewności biorę jeszcze zamach i gaszący świadomość cios ląduje na jego karku. Wyćwiczonym ruchem nasadą batona stukam w ścianę, pałka składa się gładko.
Speeders mruga już tylko czerwienią sygnalizującą wyczerpywanie narkotyku, ale moje ciało jeszcze nie zwalnia. Implanty się grzeją, adrenalina płonie w żyłach, a mikroimpulsy w instalacji.
– Neth! – Oszołomionego błyskowym granatem starucha dostrzegam przez zasłonę wszechobecnego pyłu. – Pomóż mi, wiem, gdzie ich zgubić!
Świadome myśli z trudem przebijają się przez wtyczkę i szał walki. Zaraz padnę. Lepiej, żeby nie tutaj. Dziad wie, dokąd iść.
Skaczę do niego i raz ciągnę, raz popycham przed sobą. Mijamy schodki, w korytarzu za nami znów świszczą kule. Gumowe, szturmowcy chcą nas żywcem? Skręcamy za załom muru, potem jeszcze raz. Tracę orientację, cegły znów rozmywają się w biegu. Stary coś krzyczy, ale ciągnę go dalej. Wreszcie po kolejnym skręcie zapiera się i wskazuje na nieduży właz w podłodze.
– Tędy!
Podrywam klapę i chcę go wcisnąć przed sobą.
– Idź pierwszy! Ja zamknę! – drze mi się do ucha.
Posłusznie skaczę w chłodny mrok, ląduję na dnie studzienki. Mój przewodnik schodzi po metalowych szczeblach, rygluje za nami wejście.
– Nie jesteśmy jeszcze bezpieczni! – oznajmia, stając obok. – Za mną.
Kanał jest niski, biegniemy pochyleni. Dziad przyświeca ledwo działającą latarką na ręczne dynamo, raz za razem skręca w boczne odnogi. Wyciągam z ramienia wypaloną już wtyczkę, chowam do kieszeni. Ciemność wokół zdaje się na mnie napierać, przed oczami latają mroczki. Mam wrażenie, że biegnę w gęstym syropie, zostaję z tyłu. Latarka gaśnie nagle, a wraz z nią moja świadomość.
– ...ciężkiego jebańca...
– Pomóż mi, musimy zejść z widoku.
Przytomność wracała i oddalała się falami. Pod powiekami przelewała się ciemność, niekiedy tylko przetykana szczątkami nitek kodu. Coś się we mnie popsuło, coś pomieszało. Nie wiedziałem, czy to mój układ nerwowy próbuje zrestartować wadliwą instalację, czy odwrotnie, dość, że utknąłem w długiej pętli.
Raz po raz dochodziły do mnie bodźce z zewnątrz. Fragmenty zdań niełączące się w spójną całość. Wrażenie, że ktoś podnosi mnie lub ciągnie po ziemi. Żadnego punktu zaczepienia. Trwało to długie minuty, może dni. Przeciążona świadomość bezskutecznie usiłowała się ogarnąć. A jednak pod powierzchnią, głęboko między implantami a korą mózgową, coś się działo. Z pozoru beznadziejnie uszkodzony kod i strzelające losowo synapsy powoli poddawały się jakiejś mocy, z uporem starającej się uporządkować ich działanie.
– Na chuj go tu przyniosłeś, Majster? – Wreszcie dotarło do mnie coś, co choćby z grubsza miało sens. – Przecież to ten cały Neth, cholerny RepTek go szuka!
– Właśnie dlatego, hihihi.
– Słuchaj, nie wiem, co sobie myślałeś, ale...
– No właśnie. Myślałem, bo ktoś musi to robić. – Znany mi już głos nagle spoważniał. – Jeżeli firmie tak na nim zależy, musimy dopilnować, żeby jebańcy go nie dostali. On może się nam do czegoś przydać.
Powoli docierało do mnie, co mówili. Wciąż nie otwierałem oczu, chciałem dowiedzieć się jak najwięcej. Słyszałem zdania, ale nic nie rozumiałem. Tylko to imię – Neth. Brzmiało jakby znajomo.
– Posłuchaj, jego morda jest na ekranach w całym Polis. Szturmowcy przeszukują Przymurze. Jak go tu znajdą, zaczną strzelać, a potem ewentualnie zadawać pytania. Nawet nie wiemy, czego od niego chcą!
– Słuchaj, Citor, ja spotkałem go już wcześniej, jeszcze przed tą aferą z Operatywnością i Enklawą – tłumaczył ten, którego drugi nazywał Majstrem. – Był z chłopaczkiem z DTeku, Gartem.
– Jego też pokazują, i jeszcze kierowcę. Wylecieli w powietrze razem z transporterem. Nadal nie rozumiem, po co go tu przywlokłeś.
Świadomość posiadania ciała była coraz wyraźniejsza. Impulsy rozchodziły się wzdłuż kończyn, skóra lekko mrowiła. Wracałem do siebie. Wiedziałem już, że leżę, a rozmawiający mężczyźni stoją tuż obok. Czułem ruch powietrza, gdy gestykulowali, dyskutując.
– Ma w sobie coś, na czym zależy RepTekowi. Jeśli dowiemy się, co to takiego, możemy to wykorzystać.
– Firma szuka jego i innych z DTeku. Po tej hecy z włamem zrobią wszystko, żeby ich dostać. Pewnie już teraz sprawdzają system rozpoznawania twarzy!
– Nie jestem głupi, Citor. Zanim wyciągnąłem go z tunelu, założyłem mu chustkę. To powinno ich przynajmniej spowolnić – uspokajał Majster. – Zresztą żebyś widział, jak rozwalił tych dwóch szturmowców, szybki był jak sama śmierć. Jebańcy nawet nie wiedzieli, co ich trafiło, hihihi.
– A potem speeders przeciążył mu system i zamienił w warzywo. Na chuj nam on teraz, w takim stanie? – Ktoś dźgnął mnie palcem w przedramię.
– Wyjdzie z tego. – Stary nawet nie wiedział, jak bliski jest prawdy. – Zobacz jeszcze tutaj.
Zaczął podwijać mi rękaw. Zrozumiałem, że chce pokazać mój nielegalny port. Nie wiedziałem, jak się nazywam ani kim jestem, ale wiedziałem, że gniazdo tam jest, nieco poniżej pachy. Nie mogłem pozwolić, żeby je zobaczył.
Gwałtownie wyrzucam w górę lewą rękę, przy której grzebie Majster. Trafiam go, lecz nie wiem, w co. Otwieram oczy, światło razi niemiłosiernie i oślepia, ale nie zwlekam. Zginam łokieć i chwytam starego za szyję, podrywam się z posłania, ciągnąc go za sobą. Mrugam szybko, widzę już kontury. Ktoś stoi przede mną, Majster charczy podduszony. Macam kieszeń, wyciągam pałkę i rozkładam błyskawicznie.
– Nie ruszaj się, bo koleżka zginie! – Na razie prawie na oślep macham prętem w kierunku unoszącego ręce w obronnym geście Citora, po czym przyciskam pałkę do skroni mojego jeńca.
– Chrrr...
– Spokojnie, nic ci nie zrobimy! Majster uratował ci życie, puść go!
– Coście za jedni?!
Ledwo zaczynam odzyskiwać wzrok, a na krawędziach pola widzenia pojawia się czerwona poświata. Nie widziałem jej, odkąd... W każdym razie dawno. Wraz z nią napływa ból, wypełnia skronie, zalewa mózg. Dygoczę jak ofiara Błękitnej Plagi w początkowym stadium choroby, czuję, że słabnę. Wypuszczam Majstra, pada na kolana i łapie się za szyję, starając się ją rozmasować.
Kontury straciły ostrość, gwałtownie usiadłem na posłaniu. Serce waliło mi jak młotem, z trudem powstrzymywałem mdłości. Ująłem swoją głowę w dłonie, ścisnąłem mocno. W jednej chwili z napastnika stałem się ofiarą. Gdyby chcieli mnie teraz zabić, nie mieliby problemu.
– Daj mu wody – wychrypiał Majster. – Chyba musimy pogadać. Neth, żyjesz?
– Neth... Kto to? – wyjęczałem, wciąż trzymając się za głowę.
– Mówiłem, warzywo – skwitował Citor, próbując zgrywać twardziela, choć głos drżał mu lekko. – Tylko kłopoty z tego będą.
– Dzięki niemu mamy jeszcze szanse, może nam pomóc.
– Jak niby?! Przecież widzisz, że ledwo zipie.
– Citor...
– Dość! – Ich gadanina sprawiała, że łeb bolał mnie jeszcze bardziej. – Jak będzie z tą wodą?
– Racja, masz. – Gospodarz podał mi kubek.
Wypiłem duszkiem i pokazałem, że chcę więcej. Czułem się, jakbym nie pił kilka dni.
– Nie tak szybko, bo ci zaszkodzi.
Zignorowałem go i równie szybko wychyliłem drugą porcję. Poczułem się odrobinę lepiej, czerwona poświata odsunęła się nieco, ale wraz z bólem czaiła się wciąż na obrzeżach pola widzenia. W głowie nadal miałem mętlik.
– Masz coś do żarcia? – zapytałem, czując nieprzyjemne ssanie w żołądku.
– Niby dlaczego miałbym cię karmić?
– Nie bądź kutwą – odpowiedział za mnie Majster. – Podgrzej mu tackę.
Rozejrzałem się nieco, kiedy gospodarz krzątał się po czymś, co miało być chyba aneksem kuchennym. Znajdowaliśmy się w niedużej klitce urządzonej jak mieszkanie. Odrapane ściany, posłanie, na którym siedziałem, w jednym kącie, w innym spory metalowy stół, służący chyba także jako warsztat. Wszędzie walał się rozgrzebany sprzęt elektroniczny, w rogu blatu stał archaiczny mikroskop i lutownica. Druciarz... Coś mi to przypominało...
Zdezelowany podgrzewacz zapiszczał, Citor zerwał folię z racji żywnościowej i podał mi tackę wraz z biodegradowalnym widelcem. Myśl, którą już prawie pochwyciłem, rozwiała się wraz z zapachem jedzenia.
– Smacznego.
Tacka była podzielona na trzy nierówne części. W najmniejszej zalegała brązowa grudkowata masa, dwie pozostałe wypełniały papki żółta i zgniłozielona. Sojowe izolaty z upraw hydroponicznych, udające prawdziwe jedzenie. Wiedziałem to, a jednocześnie wciąż nie miałem pojęcia, jak się nazywam.
Łapczywie wbiłem widelec w masę i wepchnąłem sobie do ust. Tylko człowiek naprawdę głodny zdoła pojąć, jak to możliwe, że coś jest ohydne i zarazem bardzo smaczne.
Nikthi śmiała się kiedyś, że droga do serca mężczyzny prowadzi przez żołądek. Nikthi... DTek...
Raptem zakręciło mi się w głowie, upuściłbym tackę, gdyby Majster jej nie złapał. Jedzenie pociekło mi po brodzie. Nie widziałem już mieszkania Citora. Pamięć wracała gwałtownie pojawiającymi się coraz szybciej fragmentami. Losowe i z początku pozbawione sensu sceny zaczęły układać się chronologicznie. Tempo układania rosło szybko, jakby mój mózg uczył się dopasowywać rozsypane puzzle. Wtem obrazy zastygły i jakby wsiąkły we mnie, błysnęło zrozumienie. To było jak dotyk absolutu. Pamiętałem. Neth, jestem Neth! Nikthi to hakerka z DTeku, grupy, z którą zorganizowałem wypad do Enklawy, żeby pozbyć się tkwiącego w moim systemie cyfraka...
Przerażony sięgnąłem w głąb siebie, świadomie odpalając interfejs instalacji. Standardowe menu, diagnostyka implantów. Połączone z legalnymi lewe wszczepy, koronkowa robota rzeźnika Kabla. Ani śladu ryczącego stwora, który zainfekował mi system w laboratorium Chińczyków.
– Co się dzieje? – ze stuporu wyrwał mnie zaniepokojony głos Majstra.
– Pamiętam.
– Co konkretnie?
– Wszystko... prawie. – Nie wiedziałem, od czego zacząć. – Byliśmy kiedyś u ciebie z moim znajomym, Gartem. Pomogłeś nam wtedy, otworzyłeś tunel i...
Przerwał mi niecierpliwym machnięciem ręki.
– Jestem stary, ale nie głupi, demencji też jeszcze nie mam, hihihi – zaśmiał się piskliwie z własnego, niezrozumiałego dla mnie dowcipu. – Szliście przez Przymurze do Industrialnej, jebańcy z RepTeku na ciebie polowali. Pytam o to, co było znacznie później, co pamiętasz z powrotu z Enklawy.
– Skąd o tym wiesz? – zdziwiłem się, bo nasz wypad za Mur miał być owiany tajemnicą.
– O tym za chwilę, na razie muszę wiedzieć, czy wróciłeś.
Zdałem sobie sprawę, że już wcześniej wspomniał Citorowi o Enklawie i Operatywności, ale nic z tego nie rozumiałem. Amnezja wprawdzie ustępowała, jednak nadal byłem skołowany. Skrótowe wypowiedzi i uniki starego też nie pomagały.
– No, gadaj!
– Jechaliśmy w stronę Polis opancerzonym transporterem z Enklawy. Mieliśmy wystrzelić z EMP, unieszkodliwić działa na Murze, a potem dotrzeć do starego multiterminala po zewnętrznej stronie. – Stwierdziłem, że nie będę mówił mu wszystkiego od razu.
– Chciałeś coś tam wgrać.
– Tak, i chyba się udało.
– Niezupełnie tak, jak planowaliście. Chociaż faktycznie zdołałeś włamać się do sieci RepTeku i wysłać przekaz od Operatywności. Wgrałeś tam jakiegoś wirusa, tak?
– Powiedzmy. – Nie musiał wiedzieć o cyfraku, którego zresztą już we mnie nie było. Niech sobie myśli, że to sprytny wirus. – Oberwaliśmy, dobiegłem do urządzenia, podpiąłem się... – Zadrżałem na wspomnienie upiornego transferu, który praktycznie wyssał ze mnie życie. – Gart i Ulep... mieli po mnie wrócić...
– No, to im akurat nie wyszło.
– Majster, do ciężkiej cholery, co się stało, co ja tu robię?! – Spanikowałem, bo zdałem sobie sprawę, że nie pamiętam nic poza końcowym komunikatem archaicznego multiterminala: OPERATYWNOŚĆ POWRÓCI. OCZEKUJ.
– No dobra, już. Całe Polis trąbi o tym od kilku dni, zaraz ci pokażę. Citor?
– Czekaj, kurwa, jak to dni?! – Sens jego słów dotarł do mnie bardzo szybko. – Ile byłem nieprzytomny?
– Prawie tydzień – powiedział Majster, strzelając spojrzeniem gdzieś w bok. – Lepiej popatrz tutaj.
Citor podszedł do czegoś, co kiedyś było chyba holoemiterem, tak przynajmniej wnosiłem po wybebeszonej cewce i podłączonym pod wiązki lasera pryzmacie. Cała elektronika była na wierzchu i wyglądała, jakby pochodziła z co najmniej kilku różnych modeli. Płytki pospinane byle jak kablami i ogólny chaos nie dawały wielkich nadziei, że ustrojstwo w ogóle zadziała.
Gospodarz odpalił urządzenie, przez chwilę nic się nie działo. Mruknął coś do siebie i skręcił dwa przewody, pryzmat zamigotał i wypluł obraz. Patrząc na nieskładne bebechy, spodziewałem się, że holo będzie śnieżące i niewyraźne, lecz okazało się ostre jak brzytwa. Majster włączył kanał wiadomości, oglądałem z coraz większym przerażeniem.
– Wyłącz to – powiedziałem, gdy zobaczyłem, jak pędzący w kierunku Muru transporter obrywa długą serią z ciężkiego działka, a potem sterowaną rakietą, wylatuje w górę na kilkanaście metrów, po czym spada na piach i staje w płomieniach.
Majster pstryknął przełącznikiem, holo zamigotało i zgasło.
– Mieli po mnie przyjechać. Gart i Ulep nie żyją?
– Sam widziałeś, nikt z tego nie wyszedł. RepTek pokazuje to od kilku dni.
Ukryłem twarz w dłoniach, przyswajając te informacje. Głowa znów zapulsowała bólem.
– Czytałeś też pasek informacyjny? – zapytał Majster po chwili. – Ogłosili mobilizację wobec ataku z zewnątrz. Ktoś zhakował oficjalny przekaz, dokładnie w czasie waszej eskapady. Miał pomoc z wewnątrz, firmie udało się to namierzyć. Szukają hakerów z DTeku. Ale przede wszystkim szukają ciebie, za twoją głowę jest do wzięcia więcej kasy niż za całą resztę grupy.
– Właśnie dlatego ściągnie na nas kłopoty! – wtrącił się Citor.
– Właśnie dlatego tylko on może nam pomóc.
– Muszę się dostać do Industrialnej. – Gadanina dwóch najwyraźniej zbzikowanych staruchów niewiele mnie obchodziła. Jeśli firma szukała mnie i hakerów, tylko znów łącząc siły, mieliśmy jakieś szanse. – Jak najszybciej.
Obaj mężczyźni spojrzeli na mnie, jakbym powiedział coś wyjątkowo niedorzecznego.
– Słyszałeś, co mówiłem wcześniej? RepTek...
– Słyszałem. Dlatego tylko DTek może mi pomóc. Na dłuższą metę zasłanianie twarzy nie pomoże, system rozpoznawania wreszcie mnie namierzy, a wtedy oberwą wszyscy, którzy będą w pobliżu.
– Po ataku uszczelnili Przymurze. – Citor pokręcił głową. – Nikt się nie prześlizgnie. Przy okazji zapowiedzieli, że zrobią porządek z tą dzielnicą, chcą ją odzyskać dla mieszkańców Polis. A my to niby kto, nawiany piach?
– Widzisz?! – niespodziewanie naskoczył na niego Majster. – Nie mamy wyjścia, to musi być teraz! Operatywność, Enklawa, pół życia czekaliśmy na coś takiego!
– To samo mówiłeś po tej wielkiej burzy parę lat temu. – Gospodarz dalej kręcił głową, ale widać było, że bije się z myślami. – Podczas zaniku zasilania trochę później też.
– Tym razem jest inaczej! Siepacze firmy i tak w końcu nas znajdą, kończą nam się kryjówki. To nasza ostatnia szansa, do tego z pomocą z zewnątrz.
– Nie wiem, o czym mówicie, i prawdę mówiąc, nie bardzo mnie to obchodzi. – Wstałem i oszczędnym ruchem obciągnąłem kurtkę. Złożona pałka spoczywała w kieszeni, orzeł tkwił w kaburze pod pachą, nikt nie zadał sobie trudu, żeby mnie rozbroić, gdy byłem nieprzytomny. – Dzięki za uratowanie życia, żarcie i tak dalej, ale ja spadam.
Zanim zdążyłem zrobić dwa kroki, wbrew własnym słowom opadłem na posłanie. Znów zakręciło mi się w głowie, czerwona poświata na moment zasłoniła świat. Nie miałem pojęcia, co się ze mną dzieje. Wcześniej zdarzały mi się wprawdzie takie kłopoty, ale zawsze wiązały się z nadmiernym obciążaniem instalacji.
– W tym stanie raczej nigdzie się nie ruszysz. – Citor przyjrzał mi się uważnie. – Na pewno wziąłeś tylko speedersa?
– Tak – wybełkotałem, starając się opanować mdłości.
– Poczekaj, mam tu gdzieś fizjowspomagacz. – Zaczął przegrzebywać szuflady i zakamarki swojego mieszkanka. – Stary jestem, czasem się przydaje.
Chciałem mu wytłumaczyć, że niczego nie zamierzam wpinać. Już uliczny przyspieszacz od jego koleżki nieźle mnie pozamiatał. W głowie miałem mętlik, nie mogłem zebrać myśli.
– On ma w sobie coś, co pozwoliło na atak z zewnątrz – trajkotał tymczasem Majster. – W połączeniu z umiejętnościami tych jebańców z DTeku może nam pomóc! Rozumiesz, Citor? Powstanie!
– Nie powstanę – zamamrotałem, czując ogarniającą mnie słabość.
– Złap go, bo poleci na podłogę – rzucił Citor. – Otwórz usta.
Majster siłą rozwarł mi szczęki, na język poleciało parę kropli ohydnie gorzkiego płynu.
– No, to powinno pomóc. – Gospodarz zaświecił mi w oczy niedużą latarką. – Jak się czujesz?
– Lepiej. – Zdziwiony stwierdziłem, że wraca mi jasność umysłu. – Co mi podałeś?
– Mówiłem, fizjowspomagacz. Moja własna receptura – dodał z dumą.
– Panowie, wszystko fajnie – powiedziałem, gdy biośrodek rozpływał się po moim ciele, powodując coś pomiędzy orzeźwieniem a głębokim relaksem. – Ledwo was znam, a już faszerujecie mnie nielegalną wtyczką i bioczymś, zresztą całkiem niezłym. Kiedyś naprawdę doceniłbym taki festiwal ćpania za darmochę, ale teraz muszę się zbierać. Idę do Industrialnej.
– Na razie nigdzie się nie ruszysz. – Słysząc słowa Citora, wsunąłem rękę pod pachę i ująłem kolbę orła. – No, nie ma potrzeby się denerwować. To, co ci dałem, przestanie wkrótce działać. Nie wiemy, co ci jest, lepiej, żebyś nie padł w połowie drogi.
– Zaraz mogę cię zmusić, żebyś dał mi całą butelkę tego gówna – warknąłem, wyszarpując broń, bo nie lubię, gdy ktoś próbuje mnie więzić. – A potem przewentyluję ci mózg.
– Nie musisz tego robić. – Gospodarz uniósł lekko ręce w uspokajającym geście. – Posłuchaj, musisz chwilę odpocząć, zjeść coś. Jesteś słaby i odwodniony, na samych dragach daleko nie zajedziesz. Odpocznij, daj nam godzinę, może dwie. Zobaczymy, co da się zrobić. Sprawdzimy, co RepTek kombinuje przy płocie, popytamy trochę.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Copyright © by Krzysztof Haladyn, 2019 Copyright © by Fabryka Słów sp. z o.o., Lublin 2020
Wydanie I
ISBN 978-83-7964-615-9
Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Projekt i adiustacja autorska wydaniaEryk Górski, Robert Łakuta
Grafika na okładce oraz ilustracjePaweł Zaręba
Redakcja Magdalena Byrska
KorektaAgnieszka Pawlikowska
Skład wersji elektronicznej [email protected]
Sprzedaż internetowa
Zamówienia hurtowe Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 www.dressler.com.pl e-mail: [email protected]
WydawnictwoFabryka Słów sp. z o.o. 20-834 Lublin, ul. Irysowa 25a tel.: 81 524 08 88, faks: 81 524 08 91www.fabrykaslow.com.pl e-mail: [email protected]/fabrykainstagram.com/fabrykaslow/