41,50 zł
Nowa książka Laury Gallego, autorki niezwykłej trylogii fantasy „Strażnicy Cytadeli” Wieczny Cesarz rządzi państwem przez tysiąc lat, po czym umiera, żeby narodzić się ponownie. Po śmierci jego ostatniego wcielenia kilku członków Rady Cesarskiej trafia do małej wioski w poszukiwaniu noworodka, który nosi w sobie duszę Jego Boskości i w związku z tym zasiądzie w przyszłości na tronie. To historia Vintanelalandali, siedemnastego wcielenia Wiecznego Cesarza, wychowywanej od dziecka do objęcia rządów w cesarstwie, gdy tylko obudzą się w niej moce. Lecz to także historia Kelana, chłopca pochodzącego z odległego zakątka Akidawii. Jego życie zmienia się na zawsze w dniu, w którym postanawia rzucić wyzwanie sołytsowi. Gdy losy obojga się skrzyżują, sprawy cesarstwa przybiorą nieoczekiwany obrót.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 554
Tytuł oryginału:
EL CICLO DEL ETERNO EMPERADOR
© 2021, Laura Gallego
© 2021, Penguin Random House Grupo Editorial, S.A.U.
Published by arrangement with Antonia Kerrigan Literary Agency.
Copyright © 2023 for the Polish edition by Wydawnictwo Debit, Młody Book
Copyright © 2023 for the Polish translation by Karolina Jaszecka (under exclusive license to Wydawnictwo Debit, Młody Book)
Wydawczyni: Joanna Walczak
Redakcja: Jolanta Olejniczak-Kulan
Redakcja techniczna: Barbara Brożyna
Korekta: Marta Stasińska, Maria Zając
DTP: Monika Drobnik-Słocińska
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości
lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione
i wiąże się z sankcjami karnymi.
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
ISBN 978-83-8057-756-5
Wydawnictwo Debit Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1
40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77
www.mlodybook.com.pl
www.facebook.com/BookMlody
www.instagram.com/mlodybook
W nocy, podczas której Wieczny Cesarz Akidawii przyszedł na świat po raz siedemnasty, na bezchmurnym niebie oba księżyce świeciły jasno, chociaż żaden z nich nie osiągnął pełni. Była to jedna z nielicznych okazji do podziwiania gołym okiem gwiazdozbioru Prządek ze wszystkich zakątków cesarstwa, lecz nie miało to żadnego związku z tym, co się wydarzyło.
Cesarz odradzał się po trzydziestu trzech dniach od swojej ostatniej śmierci, ale nigdy nie znano dokładnego miejsca jego ponownego pojawienia się na świecie. W okresie przejściowym między kolejną reinkarnacją, zwanym Długą Nocą, kraj pogrążał się w żałobie. Cesarscy poddani pościli, zakrywali głowy, nie wolno im było okazywać w żaden sposób radości ani śpiewać. Czas świętowania rozpoczynał się dopiero po oficjalnym ogłoszeniu Rady, że narodził się ponownie ten, który będzie rządzić cesarstwem przez następne setki lat, zanim znów umrze i zapoczątkuje kolejną erę.
W czasie Długiej Nocy potęga imperium Akidawii słabła, dlatego armia zaldrimów – żołnierzy ukrywających twarze pod maskami – bez przerwy patrolowała granice, żeby chronić państwo przed wszelkimi zagrożeniami z zewnątrz. Z wyjątkiem jednak tych krótkich okresów Akidawia nieustannie rosła w siłę. Za panowania szesnastego Cesarza dołączono do niej dwie kolejne prowincje, powiększając w ten sposób jej terytoria. Wydłużał się też czas podróży z Cesarskiego Miasta Harmonii, które leżało w samym sercu imperium, do jego granic.
Ponieważ więc Jego Boskość mógł przyjść na świat w każdym zakątku powiększającego się cesarstwa, istniało prawdopodobieństwo, że osoby odpowiedzialne za powitanie nowego władcy nie dotrą na czas, aby uczestniczyć w tym wydarzeniu. W oficjalnych kronikach wspomniano o dwóch takich przypadkach. Pierwszy raz Augur wskazał błędnie miejsce reinkarnacji, na skutek czego dziewiąta Cesarz przyszła na świat poza ściśle określonym protokołem, a Rada odnalazła ją dopiero po dwóch tygodniach. Za drugim razem statek, którym podróżował orszak powitalny, zatonął podczas sztormu. Na jego pokładzie znajdował się też Augur, który jako jedyny znał dokładne miejsce narodzin nowego wcielenia władcy. Dlatego czternasty Cesarz przyszedł na świat i dorastał nierozpoznany w jednej z odległych prowincji, podczas gdy w sercu kraju wybuchł bunt, którego stłumienie zajęło armii kilka miesięcy. Ten Cesarz nigdy nie objął rządów, bo go nie odnaleziono. Po czternastu latach dowiedziano się o jego śmierci, kiedy Augur ogłosił pojawienie się kolejnej reinkarnacji władcy.
Tym razem wróżbita zaznaczył na mapie punkt na terytorium leżącej na południowym kontynencie Wdzięczności. Chociaż nie wydawało się to daleko, delegacja musiała pokonać częściowo drogę statkiem w porze roku, kiedy morze bywało zdradliwe.
Wbrew przewidywaniom podróż okazała się długa i uciążliwa, a członkowie orszaku powitalnego nie byli pewni, czy dotrą na czas. Według ich obliczeń tego dnia miało dojść do ponownych narodzin Jego Boskości, tymczasem kiedy znaleźli się we wskazanym miejscu, zapadł już zmierzch.
Zatrzymali się na wzgórzu, u którego stóp leżała wioska. W oddali zauważyli chatę z jasno oświetlonymi oknami.
– Może jednak zdążyliśmy – szepnął z nadzieją Doradca Kunavamastedal.
– Albo się zgubiliśmy – mruknęła powątpiewająco Doradczyni Kalinamanteni, piorunując wzrokiem Augura.
Chłopak z zakłopotaniem pochylił głowę. Sunodavindu był zbyt młody, żeby przyjąć na siebie tak wielką odpowiedzialność, ale jego poprzednik zmarł przed dwoma laty, a on okazał się najbardziej utalentowanym z jego uczniów. Większość Augurów przygotowywała się przez całe życie do roli, której mieli nigdy nie wypełnić, bo nowy władca rodził się mniej więcej co tysiąc lat. Szesnasty Cesarz zmarł w wieku ośmiuset czterdziestu siedmiu. Biedny Sunodavindu sądził, że ma co najmniej kilkadziesiąt lat na przygotowania, zanim będzie musiał przepowiedzieć jego reinkarnację. Poza tym istniało całkiem duże prawdopodobieństwo, że ten obowiązek przejdzie na jednego z jego przyszłych uczniów.
– Zn… znaki wydawały się oczywiste, ekscelencjo – wybełkotał.
– Ale tutaj jest tak… prowincjonalnie – jęknęła Doradczyni.
– Dla Wiecznego Cesarza to nie ma znaczenia – przypomniał jej Kunavamastedal surowym tonem. – Każde miejsce w cesarstwie jest godne, aby go przyjąć.
Kobieta zmarszczyła nos i otuliła się szczelniej płaszczem. Lekka tunika, którą miała na sobie, nie chroniła jej przed panującym w tym regionie zimnem ani wilgocią.
– Ruszajmy więc… – mruknęła. – Jeśli Jego Boskość urodził się w jednej z tych… tych… brudnych ruder, im szybciej zabierzemy go do pałacu, tym lepiej.
Doradca nie odpowiedział, ale odwrócił się do towarzyszącego im zaldrima, który siedział na koniu w dumnej pozie, i skinął do niego głową.
Cała czwórka zjechała po zboczu stromą ścieżką. Ruszyli wzdłuż wyludnionej głównej drogi. Ze względu na żałobę przestrzeganą podczas Długiej Nocy nawet w tak odległych zakątkach jak ten okiennice we wszystkich chatach były szczelnie pozamykane.
Doradczyni zatrzymała nagle swojego wierzchowca na widok chłopca w wieku około siedmiu lat, który obserwował przybyszy zza węgła szeroko otwartymi oczami.
– Co tu robisz, chłopcze?
Malec wzdrygnął się ze strachu.
– Nic… nic nie robię, pani… Wyszedłem tylko do… do…
Zaczerwienił się. Głód dręczący go z powodu postu nie pozwolił mu zasnąć, więc wymknął się z chaty tylko na chwilę, żeby opróżnić pęcherz. Nie wiedział jednak, jak powiedzieć o tym przybyszom, żeby ich nie urazić.
– Jak masz na imię? – zapytał Doradca uspokajającym tonem.
– Reku, panie.
– Wiesz może, czy któraś z kobiet w wiosce urodziła dzisiaj dziecko?
– Co?
– Czy urodziła dziecko.
– Ja… nie wiem. Chyba… myślę, że Noli miała niedługo rodzić, ale…
Doradcy wymienili rozpromienione spojrzenia.
– Doskonale – rzekł Kunavamastedal. – Wskaż nam, proszę, gdzie ona mieszka.
Zakłopotany Reku wziął głęboki oddech. Nigdy nie widział tak dostojnych i eleganckich ludzi. Podejrzewał, że albo mu się przyśnili, albo zabłądzili i trafili do jego wioski przez pomyłkę.
Wskazał im jednak drogę do chaty Noli na obrzeżach wioski. Zawracając konia, mężczyzna, który wydawał się dowodzić grupą, rozkazał:
– Powiadom alkada o naszym przybyciu.
Reku zamrugał ze zdziwieniem.
– Al… Alkada? Ale on… przecież śpi.
Ignorując jego odpowiedź, jeźdźcy oddalili się we wskazanym kierunku, przekonani, że chłopiec wykona polecenie, nawet jeśli uzna je za niedorzeczne.
Reku jednak się wahał. Wciąż nie był pewien, czy to wszystko mu się nie przyśniło. A jeśli obudzi alkada, zaprowadzi go do Noli i okaże się, że nieznajomych tam nie ma? Albo co gorsza… jeśli alkad zbeszta go za to, że wałęsa się po wiosce o tej porze, i odeśle go do domu, nie dając mu dojść do słowa?
W końcu postanowił, że najpierw się dowie, kim są ci ludzie i czego chcą od Noli.
Szczególnie zaciekawił go milczący rosły mężczyzna w kapturze na głowie. Było w nim coś intrygującego i niepokojącego. Jeśli mu się nie przyśnił. Reku nie zamierzał wracać do łóżka, zanim nie przyjrzy mu się dokładniej.
Augur, zaldrim i Doradcy zatrzymali się przed chatą Noli, wahając się, co dalej zrobić. Z wnętrza dochodziły krzyki, szlochy, a miękki, choć stanowczy kobiecy głos wydawał polecenia w lokalnym języku.
Chociaż przybysze dokładnie się zapoznali z traktatami, kronikami i protokołami, żadne z nich nie znalazło się dotychczas w podobnej sytuacji. Kalinamanteni spojrzała na Augura.
– Jeśli się pomyliłeś…
– Ekscelencjo – zaprotestował Sunodavindu. – Zanim wyruszyliśmy w drogę, sprawdziłem kilkanaście razy obliczenia i trasę na mapie…
Przerwał mu dziecięcy płacz. Kalinamanteni ze wzruszenia zakryła usta dłońmi.
– Czy to… Jego Boskość? – szepnęła.
Zsiadła z konia i ruszyła w stronę drzwi, które, ku jej zaskoczeniu, nagle się otworzyły.
Stanęła w nich starsza kobieta z gniewną miną i lustrując ich powoli wzrokiem, zapytała w oficjalnym języku, choć z okropnym akcentem:
– Kim jesteście i czego tu szukacie?
Kalinamanteni wyprostowała się dumnie.
– Jesteśmy… – odezwała się, ale Kunavamastedal podniósł rękę, żeby jej przerwać.
– Pozwól, że ja odpowiem – poprosił, na co kobieta niechętnie skinęła głową.
Doradca odchrząknął, szukając w myślach odpowiednich słów. Oczywiście znał na pamięć mowę, którą powinien wygłosić zgodnie z protokołem, ale jemu również udzieliło się wahanie Doradczyni. A jeśli Augur mimo wszystko się mylił? Może przed ujawnieniem powodów swojej obecności powinni się w jakiś sposób upewnić, że noworodek rzeczywiście jest Jego Boskością?
– Przybyliśmy zobaczyć nowo narodzone dziecko – poinformował kobietę, która, jak przypuszczał, była akuszerką. – Musimy porozmawiać z jego matką. Możemy wejść?
Ta znów spojrzała na nich podejrzliwie.
– Nie wszyscy – rozkazała. – Tylko jedno z was.
Kunavamastedal otworzył usta, żeby się sprzeciwić, ale szybko zmienił zdanie, przyznając w myślach, że w chacie rzeczywiście nie zmieściłaby się cała delegacja.
– Zaczekajcie tu – powiedział do swoich towarzyszy i skinął głową do akuszerki.
Kobieta odwróciła się energicznie i kulejąc, zniknęła we wnętrzu budynku. Doradca ruszył niepewnie za nią.
Drzwi się zamknęły.
Reku obserwował ich z bezpiecznej odległości. Widział, jak najstarszy przybysz wszedł za Layą do chaty i po chwili stamtąd wyszedł. Chłopiec podkradł się bliżej i chowając się przez cały czas w mroku, wytężył słuch. Rozmawiali w oficjalnym języku cesarstwa, który Reku znał dobrze ze szkoły. Zauważył jednak, że obcy ludzie mówili z dziwnym, śpiewnym akcentem i wplatali słowa, których nie rozumiał.
– Ruszajmy w drogę – oznajmił mężczyzna. – Zrobimy… – użył wyrazów, których Reku nie znał – …gdzie indziej. Im szybciej stąd odjedziemy, tym lepiej.
Kobieta nie wyglądała na zadowoloną.
– Ale… I… – mówiła tak szybko, że chłopiec ledwo ją rozumiał. – A co powiemy alkadowi?
– Nic – odparł mężczyzna. – Nie powinien się dowiedzieć o naszej wizycie.
Wyglądał na zdenerwowanego i zniecierpliwionego. Reku zmarszczył brwi, przekonany, że źle usłyszał. Czy to nie on kazał mu zawiadomić alkada?
– A akuszerka? – zapytał barczysty jeździec z niepokojem.
– Ona i matka będą milczały.
Reku nie dosłyszał odpowiedzi kobiety. Zaniepokojony, że odjadą, zanim się dowie, po co przyjechali, wychylił się ze swojej kryjówki.
Cudzoziemcy stali do niego plecami, zajęci przygotowaniem koni do drogi. Jednak czwarty członek grupy najwyraźniej wyczuł jego obecność, bo odwrócił się tak gwałtownie w jego stronę, że aż załopotała peleryna, która okrywała jego postawną sylwetkę. Jego oczy rozbłysły w ciemności czerwonawym blaskiem, a kiedy namierzyły chłopca, ten zaniemówił z przerażenia.
Słyszał o siejącym postrach elitarnym oddziale cesarskiej armii, ale nigdy nie widział z bliska żadnego zaldrima. Wiedział, że ci wspaniali wojownicy posiadają nadprzyrodzone moce i że to właśnie maski za którymi skrywają twarze, czynią ich niemal nadludźmi. Nie był jednak przygotowany na widok dzikości bijącej z tej maski ani jaskrawych i niepokojących kolorów, które wiły się po niej w ciemności jak błędne ogniki.
Mimo że zaldrim miał zasłonięte oblicze, Reku dostrzegł wyraźnie, jak zmrużył oczy, a potem zrobił krok do przodu.
Cofając się instynktownie, chłopiec potknął się o własne nogi. Odzyskawszy równowagę, obrócił się na pięcie i uciekł, nie oglądając się za siebie.
Odetchnął z ulgą dopiero, kiedy znalazł się w swoim łóżku i zakrył kołdrą po czubek głowy. Gdy udało mu się opanować zdenerwowanie, przypomniał sobie nagle o poleceniu najstarszego przybysza.
Po chwili pomyślał, że najwyraźniej mężczyzna sam zmienił zdanie w tej sprawie, więc nie warto zawracać alkadowi głowy.
Spokojniejszy, zamknął oczy i postanowił zapomnieć o wszystkim, co widział tej nocy. A jeśli w przyszłości pamięć spróbuje spłatać mu figla, przysięgnie na Wiecznego Cesarza, że to wszystko było tylko dziwnym snem.
Dzień 147 szesnastego roku ery Vintanelalandali
Aroimanie, starożytni mieszkańcy prowincji Rozsądek, dzielili ludzkie życie na trzy etapy. Podczas pierwszego, który nazwali etapem pisklęcia, człowiek zależy od innych pod względem bezpieczeństwa i dobrobytu, ponieważ nie jest w stanie sam się o siebie zatroszczyć. W fazie tygrysa staje się wolny i samodzielny – nie zależy od nikogo i nawiązuje relacje z innymi na równych prawach, nie ma też nikogo, kim musiałby się opiekować. Etap mrówki charakteryzuje się natomiast odpowiedzialnością: człowiek jest dorosły i dojrzały, ale nie wolny, ponieważ musi otoczyć opieką i chronić innych ludzi, którzy przechodzą przez etap pisklęcia. Dotyczy to zarówno rodziców względem ich dzieci, jak i osób, które opiekują się ludźmi starszymi lub chorymi.
Te trzy etapy nie następują po sobie i nie trwają tyle samo u każdej osoby. Są ludzie, którzy przechodzą ze stadium pisklęcia do stadium mrówki, kiedy spodziewają się potomstwa; stają się tygrysami, gdy ich dzieci się usamodzielnią, albo pozostają mrówkami do końca życia, ponieważ opiekują się wnukami lub starszymi krewnymi. Wiele osób przechodzi przez wszystkie trzy etapy, ale wraca do etapu pisklęcia, gdy się zestarzeje i nie jest już w stanie o siebie zadbać. Inni przez większość życia są tygrysami i nie biorą na siebie poważniejszych obowiązków. Każdy człowiek jest jedyny w swoim rodzaju.
Mimo to Aroimanie zawsze wybierali swoich przywódców spośród tych, którzy w pewnym momencie życia przeszli przez etap mrówek. Uważali, że tylko ludzie, którzy wiedzą, co znaczy być odpowiedzialnym za życie innych, są gotowi wziąć na siebie odpowiedzialność za kierowanie wspólnotą.
Wiosną przyszłego roku skończę szesnaście lat i Aroimanie nazwaliby mnie pisklęciem. Pozostanę nim do końca życia, w którym muszę kierować się ustalonymi zasadami, prawami i ceremoniałem. Nigdy nie będę mogła samodzielnie o niczym decydować. Nigdy nie będzie mi wolno opuścić murów tego pałacu.
A przecież to ode mnie zależy życie dwudziestu milionów mieszkańców Cesarstwa Akidawii. Ludzi, których nigdy nie będę miała okazji spotkać… Ludzi, którzy zobaczą mnie tylko na oficjalnych portretach.
Nazywam się Vintanelalandali, jestem Cesarzem Akidawii i moim przeznaczeniem jest żyć przez tysiąc lat.
Kelan czekał na swoją kolej, starając się ukryć zdenerwowanie. Konwój z dostawą zboża docierał do jego wioski co roku późnym latem i było to ważne wydarzenie. Odkąd chłopak sięgał pamięcią, zawsze towarzyszył ojcu, żeby odebrać swój przydział, tym razem jednak po raz pierwszy przyszedł sam i starł się nie rzucać w oczy sąsiadom, którzy zebrali się na placu i rozmawiali z ożywieniem.
– Nadjeżdża! Nadjeżdża! – krzyknął nagle jakiś chłopiec i wszyscy spojrzeli w tym samym kierunku.
Kelan wyciągnął szyję i zobaczył, że w istocie na plac weszły konie ciągnące wóz wyładowany workami ze zbożem. Przez tłum ustawiony w kolejkę przeszedł radosny pomruk.
Alkad Yibazun wyszedł na powitanie cesarskiemu urzędnikowi. Ten zsiadł z wozu z wyraźnym zmęczeniem, chociaż na jego twarzy pojawił się uprzejmy uśmiech.
Kelan obserwował, jak obaj mężczyźni sprawdzali dokumenty urzędowe, by się upewnić, że wszystko się zgadza. Wziął głęboki oddech. Przed rokiem jego ojciec złożył wniosek o podwyższenie przydziału, więc teoretycznie powinni otrzymać dwa worki zboża zamiast jednego. Ponieważ jednak nie dostał oficjalnej odpowiedzi, nie wiedzieli, czy został on przyjęty, czy odrzucony.
– Kelan.
Chłopiec drgnął lekko i odwrócił się do brodatego mężczyzny o spokojnym i przyjaznym wyrazie twarzy.
– Witaj, Daraku.
– Co tu robisz sam? Gdzie ojciec?
– Przed kilkoma dniami złamał nogę – odparł chłopak. – Trudno mu się poruszać nawet o kulach, więc nie byłby w stanie unieść worków.
– Rozumiem. – Darak się zasępił. – To znaczy, że nie chodzi też do lasu.
– Ja go zastępuję. Nie znam wszystkich jego tras, ale mogę polować, zbierać chrust, zioła i owoce. Właśnie dojrzewają orzechy laskowe.
– No tak. Miałem nadzieję, że porozmawiam z twoim ojcem, bo potrzebuję drewna do stolarni. A on wie, gdzie znaleźć najlepsze drzewa orzechowe.
– Przekażę mu.
Kolejka wreszcie ruszyła z miejsca, więc Kelan popchnął niezdarnie taczkę, uderzając niechcący w nogi osobę, która stała przed nim.
– Przepraszam.
– Uważaj, co robisz, gówniarzu.
– Przecież przeprosiłem – odparł chłopak z irytacją.
Tamten się odwrócił, żeby na niego spojrzeć. To był starszy od niego o kilka lat Reku. Zwykli się ignorować, chociaż od pewnego czasu, z nieznanych Kelanowi powodów, Reku zaczął go zaczepiać i kpić z niego przy każdej nadarzającej się okazji.
– Po co ci to? – zapytał Reku z drwiącym uśmiechem. – Nie dasz rady unieść worka, leśny dzikusie?
„Znowu się zaczyna” – pomyślał Kelan. Wiedział, że najskuteczniejszym sposobem na Reku było lekceważenie jego zaczepek, ale tym razem nie mógł się powstrzymać, żeby nie odpowiedzieć:
– Dwa worki. Mamy prawo do dwóch worków zboża.
– Tak będzie, kiedy wpiszą cię do cesarskiego rejestru jako dorosłego. Na razie wciąż jesteś dzieciakiem.
Kelan odwrócił wzrok, zaciskając zęby. Reku był nie tylko od niego starszy, ale też wyższy i silniejszy. Chociaż sam był zwinny i szybki, poruszał się po lesie bezgłośnie jak lis i wspinał po drzewach niczym wiewiórka, to nie wystarczyło, żeby wygrać bójkę z Reku.
Na szczęście nie musiał się dłużej zastanawiać, jak zareagować, bo tamten i jego bracia podeszli do wozu ze zbożem. Kelan zauważył, że podczas gdy najstarszy z nich odpowiadał na pytania urzędnika, Reku próbował zagadnąć Munę, córkę alkada Yibazuna. Dziewczyna była skupiona na pomaganiu ojcu w jego obowiązkach, więc nie zwracała uwagi na Reku.
Zawiedziony chłopak wymamrotał w końcu słowa pożegnania i dołączył do braci, którzy odchodzili z workami na plecach. Kelan policzył, że w sumie dostali ich sześć. Rodzina Reku była liczna.
Alkad wywołał go, więc Kelan popchnął w jego stronę taczkę z mocno bijącym sercem. Zauważył drwiącą minę oddalającego się Reku, ale postanowił się nim nie przejmować. Zatrzymał się przed urzędnikiem i spojrzał na niego z nadzieją. Mężczyzna miał jednak wzrok utkwiony w dokumentach.
– Imię? – zapytał.
– Kelan, panie.
– Hmmm… Nie ma cię na liście. Jesteś pełnoletni?
– Przyszedłem w zastępstwie za swojego ojca, Dugana. Złamał nogę i dlatego nie mógł się zjawić osobiście.
– Ach, rozumiem. Dugan, tak. – Urzędnik postawił znak na liście. – Jeden worek! – rzucił do pomocników, a Kelanowi serce zamarło.
– Ale… Przecież prosiliśmy…
Mężczyzna uniósł wzrok i spojrzał na niego znad binokli. Chłopak przełknął ślinę.
– Złożyliśmy ponownie wniosek o dwa worki, panie, ale nie otrzymaliśmy odpowiedzi…
– Ponownie? – Urzędnik rzucił okiem na dokumenty. – Widzę, że twoja rodzina od pięciu lat dostaje jeden worek, chłopcze.
– Tak, od śmierci mojej matki, ale ja nie jestem już dzieckiem i ostatniej zimy musieliśmy mocno zacisnąć pasa, więc…
– Brakowało wam jedzenia? – przerwał mu ostro urzędnik. – W Cesarstwie Akidawii żaden obywatel nie cierpi głodu.
Kelan zastanowił się przez chwilę. Nie, nie było aż tak źle, bo ojciec potrafił wytropić w lesie zwierzynę nawet zimą, musieli jednak oszczędzać zapasy. W tym czasie on urósł o całą piędź i potrzebował więcej energii.
– Nie głodowaliśmy, ale…
– Ile masz lat?
Kelan znów przełknął ślinę.
– Ja… wkrótce skończę szesnaście, panie.
– W takim razie od przyszłego roku będą wam przysługiwały dwa worki zboża.
– Tak, ale… zima jest długa i mieliśmy nadzieję…
Urzędnik podniósł rękę, żeby go uciszyć, i rozejrzał się wokół.
– Czy ktoś może mi podać metrykę tego chłopca? – zażądał.
Ponieważ alkad zajęty był rozmową, Muna zaczęła przeglądać stos dokumentów leżących na stołku.
– Oto ona, panie.
Podała urzędnikowi kartkę, uśmiechając się do Kelana, żeby dodać mu otuchy, ale chłopak wbił wzrok w ziemię.
Mężczyzna poprawił na nosie binokle.
– Spójrzmy… Kelan, syn Dugana i Noli – przeczytał. – Urodziłeś się podczas Długiej Nocy – powiedział i spojrzał na niego z lekkim politowaniem.
Kelan poczuł, jak się rumieni.
– Tak, panie.
Oficjalnie osoby urodzone w okresie przejściowym między rządami kolejnych wcieleń Cesarza otaczano szacunkiem. W rzeczywistości jednak, zwłaszcza na terenach wiejskich, dzieci, które przyszły na świat w czasie Długiej Nocy, kojarzono raczej z niepowodzeniem, bo miały szansę okazać się wcieleniem Wiecznego Cesarza, lecz tak się nie stało. Na domiar złego przyszły na świat podczas żałoby, gdy kraj był najbardziej bezbronny, a Jego Boskość nie kierowała poddanymi swoim światłem. Istniała nawet legenda o potworze, który wówczas miał się narodzić i obalić Wiecznego Cesarza, ale niewielu ludzie miało odwagę ją opowiadać. Nie znalazła się też w oficjalnym zbiorze Baśni, bajek i legend, który był obowiązkową lekturą szkolną.
– Zgodnie z opisanym tu stanem – kontynuował urzędnik – do osiągnięcia pełnoletniości brakuje ci jeszcze kilku miesięcy.
– Wiem, ale będę już dorosły przed następnymi żniwami i zastanawialiśmy się z ojcem, czy nie można byłoby zaliczyć tej zimy na…
– W przyszłym roku dostaniecie dwa worki, chłopcze.
– Ale…
– Tak stanowi prawo.
Kelan opuścił głowę, czując, jak uszy mu płoną ze wstydu. Muna spojrzała na niego ze smutkiem.
– Przykro mi – szepnęła, lecz on tylko pokręcił głową.
Spojrzał na worek, który tragarz zrzucił na jego taczkę. Może rzeczywiście powinien wziąć go na plecy, jak robili to inni mężczyźni w wiosce. Nie miał jednak pewności, czy z takim ciężarem zdołałby dotrzeć do domu. Urósł co prawda w ciągu ostatniego roku, ale brakowało mu jeszcze siły.
Westchnął. Było jasne, że nie jest jeszcze dorosły, więc może mimo wszystko urzędnik miał rację.
Z trudem popchnął taczkę, której wykrzywione koło utrudniało manewrowanie nią z obciążeniem. Ruszył boczną ulicą. Minął Reku i jego braci, którzy zatrzymali się przy poidle dla koni, żeby porozmawiać z kilkoma dziewczętami. Szedł dalej, nie zwracając na nich uwagi, kiedy nagle ktoś z grupki wysunął nogę i kopnął koło taczki, powodując, że chłopak stracił nad nią panowanie.
Mimo wysiłków Kelana taczka przewróciła się na bok, a worek wypadł na zakurzoną drogę.
– Uważaj, jak idziesz, gówniarzu – usłyszał za plecami głos Reku i śmiech dziewcząt.
Wziął głęboki oddech i zacisnął pięści. Bracia Reku udawali, że niczego nie widzieli, ale gdyby doszło do bójki, przyłączyliby się do niej bez wahania, i doskonale wiedział, po czyjej stanęliby stronie.
Miał jednak ważniejsze sprawy na głowie: worek pękł, a część cennego ładunku wysypała się na ziemię.
Zaklął pod nosem, schylił się i zaczął garściami wrzucać z powrotem ziarno.
Ktoś do niego podszedł. Kelan uniósł wzrok i zobaczył Munę.
– Widziałam, że zrobił to specjalnie – powiedziała.
– Taa – odparł, wzruszając ramionami.
– Co robisz, Muno? – zapytał Reku wyraźnie rozdrażniony. – To niezdara, niech sam sobie radzi. Może w ten sposób nauczy się, żeby bardziej uważać.
Muna się wyprostowała i stanęła z Reku twarzą w twarz.
– Nie wstyd ci? – rzuciła. – On nigdy się ciebie nie czepia, a ty ciągle go prowokujesz. O co ci chodzi?
Reku się cofnął, czerwieniejąc ze złości. Jego bracia przyglądali się scenie z zaciekawieniem, ale postanowili się nie wtrącać. Dziewczęta zaczęły szeptać między sobą.
– A ty dlaczego go bronisz? – zapytał wściekle. – Leśny dzikus nie potrafi mówić sam za siebie?
Muna nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Oboje skierowali wzrok na Kelana, który zdążył wrzucić worek z powrotem na taczkę i próbował ją podnieść, nie zwracając uwagi na ich sprzeczkę. Kiedy zdał sobie sprawę, że na niego patrzą, rzucił im pełne odrazy spojrzenie.
– Zostawcie mnie w spokoju – warknął. – Oboje.
Muna zarumieniła się lekko, ale nic nie powiedziała. Reku się zaśmiał.
Kelan odwrócił się i popchnął przed siebie taczkę. Odchodząc, usłyszał jeszcze za plecami głos Reku:
– Sama widzisz, że nie warto.
Kelan pokręcił głową. Muna była jego rówieśniczką i chodzili razem do szkoły, ale niemal się nie znali. W dzieciństwie nie bawili się razem. On był „leśnym dzikusem”, dzieckiem urodzonym w czasie Długiej Nocy, a ona córką alkada. Prawdę mówiąc, zaskoczyło go, że zna jego imię.
„Cóż, przecież tutaj wszyscy się znają” – pomyślał.
Dzień 152 szesnastego roku ery Vintanelalandali
Mam na imię Vintanelalandali.
Vintanelalandali.
Vintanelalandali.
Kiedy byłam małą dziewczynką, z trudem wymawiałam własne imię. Chociaż mistrzyni Mindaleva kazała mi je powtarzać do znudzenia, sylaba po sylabie, ciągle się zacinałam albo nie potrafiłam wypowiedzieć całości na jednym oddechu. A moja propozycja, żeby mistrzyni nazywała mnie po prostu Vintą, wzbudziła tylko jej oburzenie.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że imię każdego Akidawianina wskazuje na jego pozycję społeczną. Im jest dłuższe, tym jest się ważniejszy.
Nazywam się Vintanelalandali i w całym cesarstwie nikt inny nie ma tak długiego imienia. Dlatego mistrzyni Mindaleva nigdy nie pozwalała mi go skracać.
Chociaż ona też go nie używa. Podobnie jak większość osób w pałacu zwraca się do mnie zazwyczaj per „Wasza Boskość”.
Urodziłam się w prowincji Prawość niemal szesnaście lat temu. Właściwie to jest moje siedemnaste życie. Moja dusza istnieje od trzynastu tysiącleci, a może i dłużej, bo moje pierwsze wcielenia żyły przed powstaniem cesarstwa, w Czasach Niecywilizowanych. Byłoby dla mnie niezwykle przydatne, gdybym mogła zapamiętać wszystko, czego nauczyłam się w poprzednich życiach, czerpać z doświadczeń i mądrości, którą gromadziłam przez tak długi czas. Niestety, w każdym nowym wcieleniu przeżywam wszystko od początku.
Dlatego przybieram inne imię i pierwsze lata każdego życia spędzam na odkrywaniu wszystkiego, co robiły, mówiły i myślały moje poprzednie wcielenia. Na odzyskiwaniu całej wiedzy o państwie, którym mam rządzić. Na nauce od nowa wszystkich zasad, praw i ceremoniałów, które regulują moją władzę dla dobra Akidawii.
Dlatego większość czasu spędzam w przestronnej pięciopiętrowej bibliotece cesarskiej, gdzie przechowuje się całą wiedzę o naszym narodzie. Często zaglądam do działu poświęconego wspomnieniom moich poprzednich wcieleń. Kiedy zrozumiałam sens swojego istnienia i zadanie, jakie mam do wykonania, zaczęłam się interesować tymi, którzy rządzili cesarstwem przede mną. Wiele się nauczyłam, czytając ich dzienniki, chociaż ta lektura wywołuje we mnie mieszane uczucia. Ponieważ nie zachowuję wspomnień, każde życie jest dla mnie nowym doświadczeniem i w inny sposób kształtuje charakter Wiecznego Cesarza. Teraz też mam własną osobowość, chociaż przez tysiąclecia byłam wieloma osobami. Wciąż z trudem próbuję oswoić się z tą sprzecznością.
Chciałabym się dowiedzieć na przykład, dlaczego piąty Cesarz Karanuvidalastan stał się krwawym tyranem, który terroryzował świat przez prawie dwa tysiąclecia. Nie pozostawił jednak po sobie żadnych zapisków i zastanawiam się, czy czuję z tego powodu rozczarowanie, czy ulgę.
Wiem, że nadużycia Karanuvidalastana doprowadziły do tego, iż jego następcy uchwalali coraz surowsze i bardziej restrykcyjne prawa ograniczające władzę monarchy do tego stopnia, że obecnie państwem rządzi Rada Cesarska. Jej członkowie sprawują faktyczną władzę w Akidawii, odkąd się odrodziłam, bo żaden Cesarz nie jest do tego zdolny w pierwszych latach swojego nowego życia.
We właściwym czasie przejmę na siebie część obowiązków. Wydarzy się to już wkrótce, bo za kilka miesięcy skończę szesnaście lat.
Codziennie jednak patrzę na swoje odbicie w lustrze i wciąż nie dostrzegam w nim twarzy Cesarza Akidawii.
Kelan wjechał taczką na podwórze przed chatą. Ojciec siedział przy drzwiach z wyciągniętą, unieruchomioną deseczkami nogą i rzeźbił coś w kawałku drewna. Słysząc, że syn wrócił, powitał go uśmiechem, ale jego spojrzenie spochmurniało natychmiast na widok tylko jednego worka.
– Nie dotarł do nich nasz wniosek? – zapytał.
Kelan opadł ciężko na ławce przy nim.
– Nie wiem. Powiedzieli, że i tak nie jestem jeszcze pełnoletni, więc mamy prawo tylko do jednego worka. W przyszłym roku dadzą nam dwa.
– Hmm – mruknął Dugan. – W takim razie dlaczego nam nie odpowiedzieli?
– Nie mam pojęcia. Pewnie mieli ważniejsze sprawy. – Chłopak przeciągnął się i zamknął oczy, wystawiając twarz do ostatnich promieni zachodzącego słońca. – Jak sobie radzili rodzice Reku, kiedy ich dzieci były małe? – zapytał nagle. – Każdemu dorosłemu przysługuje jeden worek, ale przecież dzieci też muszą coś jeść.
– Mają świnie – przypomniał mu ojciec. – Jeśli hodujesz własne zwierzęta, nie musisz się martwić, czy zimą upolujesz coś w lesie.
Kelan spojrzał na niego z zaskoczeniem.
– My też moglibyśmy tak robić.
Dugan odwrócił zlękniony wzrok.
– Musielibyśmy uzyskać pozwolenie od alkada.
– To wystąpmy o nie. Nie musimy od razu kupować prosiąt od ojca Reku, ale choćby kurczaki od Yavi. Moglibyśmy zbudować za chatą kurnik i…
– Zwierzęta wymagają opieki, Kelanie. Trzeba ich doglądać i być w pobliżu, a my spędzamy dużo czasu poza domem.
Chłopiec milczał. Kiedy jego matka żyła, rodzice często kłócili się z tego powodu. Dugan potrafił znikać na kilka dni, podczas których wędrował po lesie albo odwiedzał okoliczne wioski. Nigdy nie wracał z pustymi rękami – zapełniał spiżarnię tym, co upolował i zebrał w lesie, a także przywoził żywność i przedmioty, które zdobył w wyniku wymiany. Niczego im nie brakowało, ale chłopak zaczynał podejrzewać, że mogliby żyć wygodniej, gdyby jego ojciec wybrał zwyczajniejszy zawód.
– Darak potrzebuje drewna orzechowego – przypomniał sobie nagle.
Dugan skinął głową.
– Ach, tak, znam jedno miejsce, chociaż obawiam się, że nieprędko… – Westchnął, spoglądając ze smutkiem na unieruchomioną nogę.
– Mogę ściąć drzewo, jeśli powiesz mi, gdzie je znaleźć – zaproponował Kelan.
Mężczyzna spojrzał na niego z powątpiewaniem.
– Ścięcie dorodnego orzecha nie jest proste, synu.
Kelan prychnął. Był dobrym drwalem, ale wciąż niewystarczająco silnym. Popatrzył z niechęcią na swoje ramiona.
– Urosną mi mięśnie, kiedy stanę się pełnoletni?
Natychmiast zdał sobie sprawę z tego, jak dziecinnie zabrzmiało to pytanie. Ojciec wybuchnął śmiechem.
– Byłbyś pierwszym takim przypadkiem. Nikt nie mężnieje z dnia na dzień.
– Dlaczego w takim razie liczba worków zboża tak bardzo zależy od konkretnej daty?
– Przypuszczam, że musieli w jakiś sposób określić przydział.
Kelan zmarszczył w zamyśleniu brwi.
– Cesarz też niedługo osiągnie pełnoletniość, prawda?
– Dlaczego nagle o to pytasz?
– Bo urodziliśmy się tego samego dnia i zastanawiam się… jak to jest w jej przypadku.
Dugan potrząsnął głową.
– Na pewno nie musi się martwić o dodatkowy worek zboża. Nie ma sensu się z nią porównywać.
– Nie porównuję się – odparł pospiesznie Kelan.
W rzeczywistości jednak nie mógł się oprzeć, żeby tego nie robić. Nie czuł też z tego powodu wyrzutów sumienia, bo matka często o tym przypominała. „Urodziłeś się podczas Długiej Nocy, tak jak nasza Cesarz” – mówiła. „Niewiele osób może to o sobie powiedzieć”.
Dlatego dorastał w przekonaniu, że data urodzin uczyni go kimś wyjątkowym. Chociaż nauczyciel i koledzy ze szkoły szybko ściągnęli go na ziemię. Poczuł wtedy tak ogromne upokorzenie, że nigdy więcej nie wspomniał publicznie o okolicznościach swojego przyjścia na świat.
Czasem tylko Reku mu to wypominał, żeby mu pokazać, gdzie jest jego miejsce.
– Zanieś zboże do szopy – powiedział ojciec. – Jakoś spróbujemy przetrwać zimę.
Chłopak wstał, żeby wykonać polecenie. Był wdzięczny, że ojciec nie skomentował rozprutego worka.
Wiedział jednak, że ten szczegół nie umknął jego uwadze.
Dzień 183 szesnastego roku ery Vintanelalandali
Staram się często pisać w dzienniku, chociaż nauka pochłania mi dużo czasu. Jednak mój umysł pracuje bez ustanku i zauważyłam, że przelewanie myśli na papier dobrze mi robi. Pomaga mi to je uporządkować i zrozumieć, co jest naprawdę ważne.
Żeby dotrzeć do biblioteki, codziennie przechodzę przez długą galerię. Z jej ścian spoglądają na mnie portrety moich poprzednich wcieleń. Czasami przystaję i też im się przyglądam. Jestem pod wyjątkowym wrażeniem dziesiątej Cesarz Ayanimadelanti. Już w wieku trzynastu lat miała włosy białe jak śnieg. Porównuję je ze swoimi i zastanawiam się, dlaczego wciąż są kasztanowe.
– Nie martwcie się, Wasza Boskość – mówi Zaralane, czesząc mnie. Jak zwykle czyta ze mnie jak z otwartej księgi. – Moja babka opowiadała mi, że wasze poprzednie wcielenie osiwiało dopiero jakiś czas po ukończeniu siedemnastu lat.
Zaralane nie jest tylko jedną z wielu osób, które codziennie mi usługują. Jest moją pokojówką, przyjaciółką, w zasadzie moją siostrą, bo razem dorastamy. Szczotkowanie moich włosów nie należy do jej obowiązków, ale robi to z przyjemnością, a przynajmniej tak twierdzi. I chociaż często rozmawiamy, to właśnie wtedy mam większą ochotę dzielić się z nią swoimi przemyśleniami.
Ostatnio jednak zauważyłam, że kiedy mnie czesze, także uważnie przygląda się moim włosom, szukając widocznych dowodów na to, że moje dwie moce wreszcie się przebudziły.
Może nie powinnam się niecierpliwić i porównywać swoich rudych kosmyków do wspaniałych białych włosów postaci z portretów w galerii, ale nie potrafię się powstrzymać.
Wszystko jest ze sobą połączone. Zmiana koloru moich włosów, pierwszy oficjalny portret, pierwsze publiczne wystąpienie, pierwsze Procesy. Ciąg wydarzeń, który zmieni na zawsze moją codzienność. W końcu ujrzę twarze inne niż te, które widzę na co dzień w pałacu, i ta perspektywa napawa mnie wzruszeniem i szczęściem.
Legnie też na mnie obowiązek egzekwowania praw obowiązujących w cesarstwie i to budzi we mnie głęboki niepokój.
A wszystko zacznie się od białego kosmyka.
Kelan starał się nie bywać w wiosce bez wyraźnej potrzeby. Nie musiał tego robić, idąc do lasu, a gdy chciał odwiedzić targ w sąsiedniej miejscowości, wybierał okrężną drogę, chociaż była znacznie dłuższa. W ten sposób unikał niewygodnych spotkań.
Ludzie z wioski nie traktowali go źle. Zazwyczaj byli dla niego mili, ale odkąd sięgał pamięcią, wyczuwał w ich głosie współczucie, które po śmierci matki stało się jeszcze wyraźniejsze.
Nie lubił, kiedy patrzyli na niego z politowaniem, jakby był gorszy od nich. Czuł się skrępowany, chociaż nie do końca rozumiał dlaczego. Powodów takiego traktowania mogło być wiele: zajęcie jego ojca, śmierć matki, fakt, że urodził się podczas Długiej Nocy, albo wszystko naraz. Nie mógł jednak nic na to poradzić, ani też nie miał wpływu na żadną z tych okoliczności.
Tego ranka musiał pójść do wioski. Po tygodniu ulewnych deszczy, które bardzo ograniczyły wyprawy do lasu, wreszcie świeciło słońce. Miał nadzieję, że dobra pogoda utrzyma się przez kilka dni, aby mógł nadrobić stracony czas, ale na razie musiał jakoś zapełnić spiżarnię.
Stanął na placu przed domem, w którym mieszkała Yavi. Czuł lekki wstyd, bo zjawiał się u niej, kiedy miał kłopoty, ale była przyjaciółką jego matki i zawsze przychodziła mu z pomocą.
Zapukał nerwowo. Rozległo się gdakanie kur, a z podwórka dobiegł kobiecy głos:
– Chwileczkę, już idę!
Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem i ukazała się w nich okrągła, rumiana twarz Yavi.
– Kelan. Co za miła niespodzianka. – Kobieta uśmiechnęła się na widok chłopaka. – Przyszedłeś po jajka?
Przytaknął bez słowa.
– Dobrze, pokaż, co przyniosłeś.
Kelan zawahał się, zanim wyjął z torby garść grzybów i kilka pokrytych pleśnią orzechów.
Yavi spojrzała na niego zdziwiona.
– To był… trudny tydzień – wykrztusił z siebie. – Deszcz zamienił ścieżki w grzęzawiska, wylały strumienie i…
– Ojciec wciąż nie może chodzić? – zapytała Yavi.
Chłopak odwrócił wzrok, czując, jak twarz płonie mu ze wstydu. Dugan nigdy nie przejmował się deszczem, śniegiem czy gradem. Pierwszego dnia ulewy Kelan wrócił do domu przemoczony do suchej nitki i z pustymi rękami. Dugan nic na to nie powiedział, ale następnego ranka, kiedy chłopak jeszcze spał, włożył kapelusz na głowę, przewiesił przez ramię torbę i mimo ulewy wyszedł z domu, opierając się na kulach.
Niedługo potem Kelan znalazł go leżącego na drodze. Pośliznął się na mokrej ziemi i nie był w stanie się podnieść. Chłopak zaprowadził ojca z powrotem do chaty i po żywej wymianie zdań Dugan przyznał z niechęcią, że musi pozostać w domu, dopóki nie odzyska pełnej sprawności.
– Jestem pewien, że przy dobrej pogodzie znajdę dużo więcej – mruknął Kelan, choć nie wydawał się przekonany do własnych słów.
Yavi przyglądała mu się przez chwilę, po czym powiedziała z uśmiechem:
– Zaczekaj.
Zamknęła drzwi, zostawiając zdenerwowanego Kelana samego. Kątem oka dostrzegł, jak ktoś wychodzi z domu alkada, i zobaczył Munę. Odwrócił się dyskretnie do niej tyłem, żeby go nie rozpoznała.
Po chwili wróciła Yavi, niosąc koszyk, w którym był co najmniej mendel jajek. Kelan popatrzył na nią z wahaniem. Kobieta rzuciła szybkie spojrzenie przez ramię i powiedziała cicho:
– Weź je. Nie musisz mi teraz płacić. Przyniesiesz mi w zamian grzyby, dziczyznę albo jakieś owoce.
– Ale…
Z wnętrza domu dobiegł ich męski głos, a Yavi znów obejrzała się nerwowo.
– Bierz – ponagliła chłopaka.
Kelan zrozumiał, że jej mąż prawdopodobnie nie pochwaliłby tego prezentu. Sam też najchętniej odmówiłby, ale jajka stanowiły obietnicę porządnego posiłku, a to był naprawdę ciężki tydzień.
Zamiast jednak wziąć koszyk, wyjął z niego cztery jajka i włożył je do swojej torby.
– Bardzo ci dziękuję, Yavi. Tyle nam wystarczy.
Kobieta spojrzała na niego z powątpiewaniem.
– Na pewno?
Przytaknął.
– Obiecuję, że się odwdzięczę.
– Nie musisz… – zaczęła, ale znów rozległ się głos męża.
– Yavi? Z kim rozmawiasz?
– Idź już – rzuciła.
Chłopak ponownie skinął głową, jeszcze raz podziękował i odszedł.
Po zaledwie kilku krokach wpadł na Munę.
– Cześć, Kelanie – powiedziała.
Chłopak zupełnie zapomniał, że ją wcześniej widział. Odwrócił się w stronę domu Yavi, ale drzwi były już zamknięte. Znów spojrzał na Munę i uśmiechnął się z zakłopotaniem.
– Witaj – odparł.
– Dawno cię nie widziałam. Od dnia dostawy zboża. – Kelan milczał, więc zapytała: – Wszystko w porządku?
– Tak… Tak, wszystko w porządku.
– Jak się czuje twój ojciec?
– Wciąż odzyskuje siły, ale mam nadzieję, że wkrótce znów będzie mógł chodzić.
Muna się uśmiechnęła.
– To dobrze. Życz mu, proszę, ode mnie szybkiego powrotu do zdrowia.
– Jasne.
Kelan nie lubił, kiedy Muna była dla niego miła, choć nie potrafił wyjaśnić dlaczego. Był przekonany co do szczerości jej zamiarów, miał jednak wrażenie, że dziewczyna próbuje budować mosty, których żadne z nich nigdy nie będzie w stanie przejść.
Zachowywała się w ten sposób, odkąd przestali widywać się codziennie w szkole, jakby nagle chciała za wszelką cenę utrzymać z nim kontakt. Nie rozumiał, o co jej chodzi, i krępowały go jej zabiegi, więc starał się jej unikać. Wiedział, że już dawno powinna się za to na niego obrazić, a mimo to zawsze podchodziła, by się z nim przywitać, a nawet stawała w jego obronie, kiedy ktoś mu dokuczał.
Kelan powędrował spojrzeniem do miejsca, gdzie kilka tygodni wcześniej Reku przewrócił jego taczkę.
Muna się tego domyśliła.
– Wciąż jesteś zły z tego powodu? Reku to kretyn. Nie wiem, dlaczego uwziął się na ciebie, ale wszystko, co mówi na twój temat, jest kłamstwem.
Zupełnie go nie obchodziło, co Reku o nim wygaduje. Poza tym coś innego nagle przykuło jego uwagę.
Postanowił przyjrzeć się temu z bliska, więc bez słowa wyjaśnienia odszedł od Muny i pochylił się przy pobliskim murze.
U jego podnóża wyrosły trzy zielone pędy.
Dotknął ich opuszką palca, marszcząc brwi. Po obu stronach uliczki i w szparach w kamiennej ścianie widać było chwasty, ale te trzy roślinki wydawały się zupełnie inne. W zamyśleniu przesunął palcami po ziemi.
– Na co patrzysz? – zaskoczył go głos Muny. – Co tam jest?
– W tym miejscu przewróciła się moja taczka – wyjaśnił, wciąż przyglądając się uważnie roślinom. – Zebraliśmy tyle ziaren, ile się dało, ale… Chyba kilka przeoczyliśmy.
– No i co z tego?
Kelan odsunął się, żeby pokazać jej swoje odkrycie.
– Myślę, że niektóre z tych nasion wykiełkowały, Muno.
Dziewczyna spojrzała na młode pędy z niedowierzaniem, a potem odwróciła wzrok na niego.
– To niemożliwe – odparła. – Wszyscy wiedzą, że we Wdzięczności nie da się uprawiać zboża. Uczono nas o tym w szkole, nie pamiętasz?
– Pamiętam. Nasz klimat jest zbyt surowy: zimą jest za zimno, a jesienią i wiosną opady są zbyt obfite. Nasza prowincja jest górzysta, a zboże najlepiej rośnie na nasłonecznionych równinach.
– I dlatego hoduje się je głównie w prowincjach środkowych, gdzie panuje suchszy klimat – dodała Muna. – Na ziemiach Szacunku, Lojalności, Uczciwości i oczywiście Harmonii. Tamtejsze uprawy pokrywają potrzeby całego cesarstwa.
Kelan nie odpowiedział. Ponownie dotknął niewielkich zielonych łodyżek.
– To nie jest zboże – upierała się Muna. – Tylko jakiś inny gatunek rośliny.
Chłopak w końcu się wyprostował.
– Być może – szepnął w zamyśleniu. – Być może – powtórzył. – Do widzenia, Muno.
Odwrócił się i oddalił uliczką.
Dziewczyna nie próbowała go zatrzymać. Westchnęła tylko ze smutkiem, patrząc za nim przez chwilę.
Dzień 190 szesnastego roku ery Vintanelalandali
Dzisiaj udzieliłam audiencji Radzie. Brzmi to trochę dziwnie, bo w rzeczywistości to Rada mnie udziela audiencji. Mistrzyni Mindaleva zaprowadziła mnie do Sali Narad, gdzie czekało na mnie czterech z sześciu Doradców. Doradca Viyatenisgani przedstawił mi stan państwowych finansów, a ja poprosiłam Mindalevę, żeby zrobiła szczegółowe notatki, które później mogłabym na spokojnie przestudiować. Doradca Kunavamastedal uśmiechnął się na to i stwierdził, że to nie będzie konieczne, ale Viyatenisgani najwyraźniej się z nim nie zgadzał.
Właściwie moje zaangażowanie w sprawy cesarstwa nie ma większego sensu, bo nie zostałam jeszcze koronowana, a kiedy to nastąpi, i tak nie będę mogła podejmować zbyt wielu decyzji. Ale Viyatenisgani zachowuje się tak, jakby moje włosy miały zmienić kolor już jutro. Według mistrzyni Mindalevy Doradca nie może się doczekać, żeby mi służyć, bo dołączył do Rady, kiedy byłam niemowlęciem. Natomiast większość pozostałych Doradców pełniła swoje funkcje już za panowania szesnastego Cesarza. Innymi słowy, znają mnie z mojego poprzedniego wcielenia, chociaż ja ich zupełnie nie pamiętam. Pewnie dlatego rozumieją, że mam dużo czasu na nadrobienie zaległości.
Zauważyłam, że Kunavamastedal patrzy na mnie z wyrozumiałością. Wie, jak bardzo się staram, żeby się uczyć i doskonalić. Jego przekonanie, że sprostam cesarskim obowiązkom, dodaje mi otuchy.
Mam jednak wrażenie, że Doradczyni Kalinamanteni nie postrzega mnie w ten sam sposób. Przez pewien czas zastanawiałam się nawet, czy to moja wina. Czy zrobiłam coś, co zasłużyło na jej dezaprobatę? Jeśli tak, to jak mogę to naprawić. Martwię się tym, bo Kalinamanteni jest Doradczynią odpowiedzialną za sprawy pałacowe i mam z nią największą styczność.
Kiedy się dowiedziałam, że zasiadała w Radzie podczas rządów mojego poprzedniego wcielenia, odszukałam w bibliotece dzienniki Ulayanamivandu, szesnastego Cesarza, żeby się dowiedzieć, jak wyglądały jego relacje z Doradcami. I chociaż często wspomina w swoich zapiskach o Kalinamanteni, nie znalazłam żadnej wzmianki na temat tego, czy dochodziło między nimi do jakichś nieporozumień.
Zaralane uważa, że Doradczyni jest surowa wobec wszystkich i chce dla mnie jak najlepiej. Może to prawda, a ja odczytuję jej zachowanie jako wrogość.
Jakkolwiek by było, Doradcy po raz pierwszy uczestniczą w okresie przejściowym między śmiercią a narodzinami Cesarza. Moje wcielenia mogą istnieć przez tysiące lat, lecz ludzie żyją o wiele krócej. Członkowie Rady służący osiemsetletniemu Cesarzowi, który władał Akidawią jeszcze przed ich narodzinami, musieli złożyć przysięgę wierności niemowlęciu. I prawdopodobnie nie dla wszystkich to było łatwe. W dziennikach moich poprzedników jest mnóstwo anegdot o ludziach, którzy znali wcześniejsze wcielenie Cesarza i nie kryli rozczarowania zupełnie innym zachowaniem jego następcy.
Trudno spełnić oczekiwania wszystkich. Wieczny Cesarz istnieje na świecie od tysięcy lat, ale każde jego wcielenie rodzi się po raz pierwszy.
Kelan nie wspomniał nikomu o kiełkach, które wyrosły na placu, nawet ojcu. Przez kolejne dni to odkrycie nie dawało mu spokoju, a w jego głowie zalęgła się pewna myśl, która rozwijała się stopniowo podczas długich samotnych wędrówek po lesie.
Musiała ona jednak walczyć z innymi, bardziej zachowawczymi, które przeczyły tej nowej, próbując ją umniejszyć. Ale z jakiegoś powodu ta nowa myśl zawsze zwyciężała, a każda kolejna umysłowa potyczka dodawała jej mocy.
„Wszyscy dobrze wiedzą, że na dalekim południu nie da się uprawiać zbóż”.
„Ale ziarno wykiełkowało”.
„Na pewno kiełki bardziej nie urosną i oczywiście nie zakwitną, bo tutejszy klimat temu nie sprzyja”.
„Z ziarna wyrosły pędy. Pod murem, po tygodniu intensywnych opadów. Tak po prostu. Może ten gatunek zboża jest odporniejszy, niż się przypuszcza”.
„W takim wypadku można byłoby uprawiać zboże we Wdzięczności, a także w Szczerości i Współczuciu, a nawet na Wyspach Męstwa. Ale nikt tego nie robi”.
„Może nikt wcześniej na to nie wpadł”.
„Ty natomiast dokonałeś tego odkrycia, bo oczywiście jesteś najmądrzejszy i najsprytniejszy”.
Po tym przytyku nowa myśl zamilkła w umyśle Kelana na kilka godzin. Potem jednak powróciła do ataku.
„Może spróbuję zasiać kilka ziaren” – pomyślał. „Zaledwie garstkę, żeby się przekonać, czy rzeczywiście wykiełkują. Na jakimś nasłonecznionym, osłoniętym przed wiatrem i leżącym na uboczu skrawku ziemi”.
„Mamy tylko jeden worek zboża na całą zimę. Nie wolno go marnować”.
„Tylko troszkę, nikt nawet nie zauważy. A jeśli pojawią się kłosy, moglibyśmy w przyszłym roku zasiać więcej. Wszyscy mieszkańcy wioski. Gdybyśmy mogli uprawiać własne zboże, nie musielibyśmy czekać na dostawy z innych części cesarstwa”.
„Nikt wcześniej nie wpadł na ten pomysł, bo…”
„Nie wiem. Nie twierdzę, że będzie łatwo i że nie napotkamy trudności, ale dopiero kiedy poznamy te problemy, będziemy mogli im zaradzić”.
„Zboże uprawiane jest w prowincjach śródlądowych o rozległych równinach i żyznych glebach, gdzie dni są długie i słoneczne. A jednak nawet w tak sprzyjających warunkach zdarzają się lata, kiedy zbiory są słabe albo w ogóle idą na straty”.
„W takich przypadkach korzysta się ze zgromadzonych zapasów. Moglibyśmy zrobić coś podobnego. Produkować zboże tylko na potrzeby wioski, a nie dla całego kraju”.
Nowa myśl stała się tak silna, że wszelkie uprzedzenia zareagowały tym razem z opóźnieniem.
„Ojcu to się nie spodoba. Nie chce hodować zwierząt, żeby nie musieć się nimi zajmować i siedzieć w domu. Z uprawą roślin będzie podobnie”.
Kelan się zawahał.
„Uprawa nie musi być duża, wystarczyłby niewielki zagonek. Wielu mieszkańców wsi ma warzywniki. Poza tym ojciec nie musi o niczym wiedzieć”.
„Nie możesz trzymać tego przed nim w tajemnicy”.
„Tak będzie lepiej, bo jestem pewien, że się nie zgodzi. Poza tym, jeśli się okaże, że rośliny nie urosną, problem sam się rozwiąże. Jeżeli jednak uda mi się uzyskać ziarno, sytuacja może ulec całkowitej zmianie”.
„Nie zamierzasz nikomu o tym powiedzieć?”
„Nie, a przynajmniej dopóki nie udowodnię, że mam rację”.
„Nie masz. Zrobisz z siebie głupca i staniesz się pośmiewiskiem, bo uważasz się za mądrzejszego od innych”.
„Pozwólcie mi spróbować. Nikt się nie dowie”.
Wątpliwości w końcu ustąpiły.
„Dobrze. Chociaż to głupi pomysł i nic z niego nie wyjdzie”.
Dzień 199 szesnastego roku ery Vintanelalandali
Odkąd pamiętam, noszę rękawiczki. Moje poprzednie wcielenia też je nosiły. Jest to zwyczaj sięgający bardzo dawnych czasów, choć początkowo stawały się elementem codziennego stroju Wiecznego Cesarza dopiero od koronacji. Dopiero Ayanimadelanti wprowadziła zasadę noszenia ich od dnia ponownych narodzin do śmierci po tym, jak jej moce przebudziły się wcześniej, niż ktokolwiek się spodziewał, i doprowadziło to do poważnego incydentu w pałacu. Cesarz miała w związku z tym tak wielkie poczucie winy, że postanowiła, iż taka sytuacja nie powinna się już nigdy powtórzyć.
Dlatego zawsze zakrywam ręce. Codziennie wkładam nową parę rękawiczek – piękniejszą i elegantszą od poprzedniej – i nie wolno mi żadnych zatrzymać na pamiątkę. Zapytałam Doradczynię Kalinamanteni o powody takiego marnotrawstwa, a ona wyjaśniła mi, że w prowincji Szczodrość istnieje liczny cech rzemieślniczek specjalizujących się w konfekcjonowaniu rękawiczek dla Cesarza. Podobno w każdej z tamtejszych rodzin co najmniej jedna kobieta poświęca się w pełni tej pracy. Uważają ją za wielki zaszczyt, bo przez jeden dzień staję się im bliższa, nosząc wydziergane przez nie rękawiczki. Powiedziałam Doradczyni, że po koronacji chciałabym udać się do prowincji Szczodrość i odwiedzić tamtejsze warsztaty, ale ona obrzuciła mnie surowym spojrzeniem i przypomniała, że Cesarz nigdy nie opuszcza pałacu.
Tak więc nigdy nie poznam osobiście rękawiczniczek ze Szczodrości ani mieszkańców Ufności, Posłuszeństwa, Współczucia, Radości i pozostałych granicznych prowincji. Nie będę mogła odwiedzić prowincji leżących bliżej: Godności, Lojalności czy Odwagi. Zabronione mi są nawet podróże po Harmonii, która znajduje się w sercu Cesarstwa Akidawii i w której leży Cesarskie Miasto.
Oczywiście jestem tego świadoma. Dowiedziałam się o tym jako dziecko, kiedy zaczęłam poznawać teren pałacu i pytać, co się znajduje za jego murami. Gdy powiedziano mi, że nigdy nie będę mogła wyjść poza pałacową bramę, z płaczem zamknęłam się w swojej komnacie i przez kilka dni odmawiałam jedzenia i kontaktu z kimkolwiek. Służący wpadli w panikę, a biedną Zaralane ogarnęła rozpacz, bo myślała, z jakiegoś powodu, którego już nie pamiętam, że to ona wywołała mój napad złości.
Wprawiłam też w konsternację Doradców – przyzwyczajeni do Cesarza skupiającego w sobie osiemsetletnią mądrość i doświadczenie, nie mieli pojęcia, jak sobie poradzić z upartą i rozkapryszoną dziewczynką.
Dopiero Doradcy Kunavamastedalowi udało się mnie obłaskawić. Kiedy wszedł do komnaty, myślałam, że mnie zbeszta i powie, że go zawiodłam, bo Cesarz Akidawii nie zachowuje się w taki sposób. Ale on tylko westchnął, pokręcił głową i powiedział:
– Ostrzegał mnie, że tak się stanie.
Wysunęłam głowę spod poduszek.
– Kto? – zapytałam.
– Wasz poprzednik. Ulayanamivandu, szesnasty Cesarz Akidawii.
W tamtym czasie nie lubiłam o nim słuchać. Mówiono, że jestem jego wcieleniem, ale ja go nie pamiętałam. Czułam, że nie jestem podobna do niego pod żadnym względem, i bałam się, że mnie zmuszą, abym przestała być sobą i zaczęła się zachowywać jak ten starzec z portretów (zanim odkryłam, że jednym z młodzieńców uwiecznionych na obrazie w galerii jest właśnie Ulayanamivandu podczas swojej koronacji; muszę przyznać, że wydał mi się całkiem przystojny, ale oczywiście w ciągu ośmiuset lat nawet wygląd Cesarza ulega zmianie).
W każdym razie spojrzałam uważniej na Doradcę, choć wciąż nieufnie.
– Wieczny Cesarz potrafi zobaczyć przyszłość? – zapytałam. – Czy to kolejna z mocy, które obudzą się we mnie, kiedy osiwieję?
Kunavamastedal się uśmiechnął.
– Nie, ale Ulayanamivandu miał dobrą pamięć – odpowiedział. – To niezwykłe, zważywszy na to, jak wiele wspomnień nagromadziło się w jego głowie w ciągu ośmiu wieków.
Usiadłam na łóżku.
– Może właśnie dlatego za każdym razem, gdy się odradzam, nie pamiętam swojego poprzedniego życia – stwierdziłam. – Bo gdybym musiała zachować wszystkie wspomnienia, pękłaby mi głowa.
Kunavamastedal wybuchnął szczerym śmiechem. W tym momencie zrozumiałam, że mimo wszystko mnie lubi.
– Nie miałem okazji poznać Ulayanamivandu, kiedy miał tyle lat co wy, bo gdy przeszedłem na świat, był już starcem.
Doradca często mówił takie rzeczy, abym stopniowo nabierała świadomości, że chociaż z początku czułam się normalnym człowiekiem, wcale nim nie jestem. Trudno mi było to sobie wtedy wyobrazić, bo Kunavamastedal wydawał mi się bardzo stary. Doradca starał się mi unaocznić, z czym wiąże się nadzwyczajna cesarska długowieczność.
Nigdy jednak nie powiedział mi o najbardziej oczywistej konsekwencji: że prędzej czy później będę świadkiem śmierci wszystkich znanych mi osób. Kunavamastedala, Kalinamanteni, mistrzyni Mindalevy, Zaralane i pozostałych… Ich dzieci, wnucząt i prawnucząt. Wszyscy oni odejdą po kolei z mojego życia i pozostanę sama, żeby ich wspominać. Aż i na mnie przyjdzie czas. I zapomnę o nich, kiedy narodzę się na nowo.
W każdym razie Kunavamastedal wspomniał pierwszy raz o tym, że mój poprzednik kiedykolwiek był dzieckiem. Spojrzałam na niego z rosnącą ciekawością.
– Ulayanamivandu… był w moim wieku?
– Tak, przed osiemset czterdziestoma siedmioma laty – przytaknął Doradca. – I pamiętał, że jemu też było trudno dorastać w pałacu i zrozumieć, że nie jest zwykłym dzieckiem. Też chciał podróżować, zwiedzać i oglądać świat zewnętrzny i wściekał się, że było mu to zabronione.
Rzuciłam mu podejrzliwe spojrzenie, bo wciąż nie chciałam zaakceptować, że mogłabym mieć cokolwiek wspólnego ze staruchem, jak nazywałam w myślach poprzedniego Cesarza.
– Dlatego przewidział, że to się stanie – podsumował Doradca. – Bo tak się dzieje za każdym razem, gdy Jego Boskość odradza się wśród nas.
W milczeniu odwróciłam wzrok, wciąż lekko nadąsana.
– Powiedział: „Miejcie do mnie cierpliwość, kiedy się odrodzę, bo będę musiał nauczyć się wszystkiego od nowa. Ale w końcu nadrobię zaległości, a Akidawia odzyska swojego Cesarza”. W tym przypadku kobietę Cesarza – podkreślił Doradca z uśmiechem.
– Nie mogę opuszczać pałacu – mruknęłam.
– To prawda, ale jest ku temu ważny powód, który poznacie w odpowiednim czasie. Chciałbym jednak zauważyć, że tereny, na których stoi pałac, są ogromne i skrywają przed wami wiele tajemnic. Jestem pewien, że nie odwiedziłyście do tej pory zimowych ogrodów rozciągających się na zachodzie.
Próbowałam udawać obojętność, chociaż w rzeczywistości udało mu się wzbudzić moją ciekawość.
– Co tam jest? Rośliny?
– Najpiękniejsze kwiaty sprowadzone z najdalszych zakątków cesarstwa, Wasza Boskość. Może was też zainteresować niewielki park z egzotycznymi zwierzętami.
Chwilę później wyszłam z komnaty prowadzona za rękę przez Doradcę, całkowicie zapominając o napadzie złości.
I chociaż chciałabym bardzo podróżować po kraju i zobaczyć na własne oczy jego najdalsze zakątki, a od tamtej pory próbuję jeszcze od czasu do czasu się buntować przeciwko zakazowi, to nie robię tego już zbyt nachalnie: niekiedy rzucę jakiś komentarz, o coś zapytam… Sprawdzam po prostu granice.
Bo znam już powody, dla których Cesarz Akidawii nigdy nie może opuszczać pałacu.
Za chatą Dugana i Kelana stała niewielka otwarta szopa, w której przechowywali zapasy i narzędzia. Chłopak uważał, że gdyby pozbyli się wszystkich nieużytecznych przedmiotów, zostałaby prawie pusta. Były tam na przykład rozpadający się wóz ze złamaną osią, kilka pustych beczek (a przynajmniej Kelan miał nadzieję, że są puste, bo cokolwiek w nich się znajdowało, nie nadawało się do spożycia), połamane wiadra i przeżarta przez korniki ławka.
Na jednej ze ścian wisiało parę narzędzi rolniczych.
Kelan stanął przed nimi i oglądał je w zamyśleniu. Rozpoznał dwie motyki i grabie, ale co do funkcji pozostałych nie miał pewności. Ku swojemu rozczarowaniu zauważył, że wszystkie były zardzewiałe, a drewniane trzonki spróchniałe.
Wzdychając, potrząsnął głową. Gospodarstwo należało kiedyś do jego dziadków. Pamiętał, jak ojciec obiecywał matce, że wysprząta szopę z nadejściem lata. Ale podczas dobrej pogody łatwiej było upolować w lesie zwierzęta, więc Dugan nigdy nie mógł znaleźć odpowiedniego momentu, żeby zabrać się za sprzątanie.
I pewnie już nigdy nie spełni swojej obietnicy. Chłopak nie był nawet pewny, kiedy ojciec ostatni raz tam zaglądał. Teraz, gdy miał złamaną nogę, istniała na to nikła szansa.
Nagle Kelan wpadł na pewien pomysł. Podszedł do miejsca w głębi pomieszczenia, gdzie sączyło się światło, i uniósł głowę do sufitu. Przed laty w szopę uderzył piorun. Rodzicom udało się ugasić pożar, zanim się rozprzestrzenił, ale dziura w dachu pozostała, a jej załatanie było jedną z wielu rzeczy do zrobienia na liście Dugana. Ojciec przesunął jedynie w inny kąt przedmioty, które mogłyby ulec zniszczeniu, bo przez dziurę wpadały nie tylko promienie słoneczne, lecz również deszcz.
Kelan popatrzył na swoje stopy. Podłogę pokrywały deski, lecz można było je łatwo usunąć. Serce zabiło mu mocniej na widok kępek chwastów, które wyrosły w szczelinach w poszukiwaniu światła słonecznego.
Wziął głęboki oddech i pomyślał, że nie zaszkodzi spróbować.
Przygotowanie zagonka w szopie zajęło mu kilka dni. Usunął deski, zgrabił zewnętrzną warstwę podłoża i na wszelki wypadek nasypał na wierzch świeżą ziemię. Podlał obficie wodą, a kiedy uznał, że wszystko jest gotowe, wyjął z worka parę garści ziarna i obsiał nimi swoje sekretne poletko. Na koniec przysypał nasiona ziemią i znów porządnie podlał.
Zwykł przychodzić na swoją uprawę dwa razy dziennie: rankiem, przed wyjściem do lasu, i wieczorem, po powrocie. Pozostało mu tylko czekać. Wiedział, że musi się uzbroić w cierpliwość, tym bardziej że nadeszła jesień i przez szczelinę w dachu wpadało coraz wątlejsze światło. Nie potrafił jednak powstrzymać niepokoju. Zastanawiał się, czy ziemia jest wystarczająco nawodniona, i obficie ją podlewał, a potem na widok mokrych kałuż martwił się, że przesadził, bo w rzeczywistości nie miał pojęcia, jakich warunków potrzebowały nasiona, żeby wykiełkować… A na zagonku nic się nie działo.
Większość sąsiadów uprawiała w przydomowych ogródkach różne gatunki warzyw, więc Kelan, który od dziecka obserwował ich pracę, miał pewne pojęcie o ogrodnictwie. Nie mógł jednak poprosić nikogo o radę, bo przecież w ich prowincji nie uprawiało się zboża. Poza tym bał się, że go wyśmieją.
Postanowił wrócić na plac i stwierdził, że zielone pędy wciąż rosną przy murze, rozwijają się powoli, ale wytrwale. Miejsce wydawało mu się dobrze nasłonecznione, lecz nie wiedział, jak było z dostępem do wody. Ziarna zakiełkowały po ulewnych deszczach, jednak od tamtej pory rzadko padało.
Po pewnym czasie podzielił swój zagonek na trzy części i postanowił podlewać każdą część inną ilością wody.
Mimo to podczas swoich codziennych wizyt nie zauważył żadnych postępów.
Powróciły dawne wątpliwości. A jeśli robił wszystko źle? Może rzeczywiście w prowincji Wdzięczność nie da się uprawiać zboża? Może pędy przy kamiennej ścianie nie wyrosły z rozsypanych ziaren i były po prostu chwastami?
Mijała jesień, dni stawały się coraz krótsze i zrobiło się chłodniej. Ale pogoda dopisywała i nastał świetny czas na wyprawy do lasu. Kelan bez trudu wypełniał torbę różnymi gatunkami grzybów. Razem z ojcem żywili się tym, co chłopak zebrał i upolował, więc na razie nie musieli mielić zboża i wypiekać chleba. Mogli zachować ziarno na cięższe dni zbliżającej się zimy. Kelan zaniósł Yavi kuropatwę w podziękowaniu za jajka.
Powoli godził się z myślą, że próba wyhodowania zboża okazała się jednak głupim pomysłem i że będą musieli przeżyć zimę, mając tylko jeden worek ziarna, choć będzie to trudne. W głębi duszy czuł rozczarowanie. Mimo to każdego dnia chodził do szopy i z malejącą nadzieją podlewał swój zagonek.
Pewnego dnia zauważył między bruzdami kilka małych, jasnych plamek. Zamrugał, sądząc, że wzrok płata mu figla, ale plamki nie zniknęły. Pochylił się więc, żeby dokładnie im się przyjrzeć. Musnąwszy je delikatnie opuszkami palców, zadrżał ze wzruszenia.
Wykiełkowało. Ziarno zasiane nie na rozległych, słonecznych polach Harmonii albo Lojalności, ale w kącie szopy we Wdzięczności, jednej z południowych prowincji, gdzie teoretycznie nie dało się uprawiać zboża!
Próbował zachować spokój. Nie powinien zapeszać, bo same kiełki nie dawały jeszcze gwarancji, że z roślin wyrosną kłosy. Może będą zbyt słabe, żeby przetrwać zimę, albo plon okaże się zbyt mały, by kogoś nim nakarmić.
Kelan się wyprostował i przyjrzał uważnie swojej małej uprawie. Zauważył, że kiełki pojawiły się tylko w części, którą najbardziej podlewał. Zapamiętał to na przyszłość.
Wyszedł z szopy i ruszył w stronę lasu, uśmiechając się do siebie. Było za wcześnie, żeby dzielić się z kimś tym sekretem, ale wierzył, że małymi krokami zmierza we właściwym kierunku.
Dzień 245 szesnastego roku ery Vintanelalandali
Uczę się starożytnej geografii. To fascynująca dziedzina, ale co ciekawe, moje dwunaste wcielenie Oronavaniladal szczerze jej nienawidziło. Oglądając stare mapy, mogę jednak zrozumieć jego frustrację: Cesarstwo Akidawii składało się z wielu różnorodnych terytoriów zamieszkałych przez ludy posługujące się swoimi językami, a ich nazwy własne mogły doprowadzić do szaleństwa niejednego badacza. Dlatego Oronavaniladal postanowił podzielić państwo na prowincje i nadać im inne miana, które będzie łatwiej zapamiętać. W tym celu posłużył się listą zalet, jakie charakteryzują dobrego Akidawianina, a kolejni Cesarze kontynuowali tę tradycję z nowo podbitymi ziemiami.
Co nie oznacza, że dawne ludy straciły w ten sposób swoją tożsamość. Obecnie w Akidawii mówi się co najmniej dwudziestoma trzema lokalnymi językami, chociaż wszyscy uczą się w szkole oficjalnego, który ułatwia komunikację i usprawnia handel. W dawnych czasach Mayali z prowincji Zaufanie nie mógłby się dogadać z Bei-beiem mieszkającym w Posłuszeństwie, ale teraz każdy z nich może podróżować po całym cesarstwie dzięki sieci dróg łączącej wszystkie prowincje, i porozumiewać się z każdym innym Akidawianinem, niezależnie od jego pochodzenia.
Obowiązkiem Wiecznego Cesarza jest umacnianie wszystkiego, co nas łączy, ale uważam, że należy też pamiętać o przeszłości i prowadzić spis odrębności charakterystycznych ludów zamieszkujących poszczególne prowincje.
Ważne jest to szczególnie w dwóch przypadkach: Drimów z Odwagi i Akidawów zamieszkujących Harmonię.
Tylko Drimowie potrafią tworzyć niezwykłe maski dla cesarskiej armii. Przeznaczone są one dla najodporniejszych żołnierzy. Słabsi po ich założeniu tracą zmysły.
Z kolei Akidawowie są najstarszym ludem zamieszkującym cesarstwo. Właśnie wśród nich narodziłam się pierwszy raz niemal dziesięć tysięcy lat temu. I chociaż moje kolejne wcielenie może pochodzić z każdego plemienia, z nielicznymi rdzennymi Akidawami, którzy pozostali jeszcze przy życiu, łączy mnie szczególna więź. Bo tylko oni potrafią przewidzieć, gdzie i kiedy znów się odrodzę.
Dlatego członkowie starożytnego plemienia Akidawów wchodzą obecnie w skład Wspólnoty Augurów i poświęcają się całkowicie wzmacnianiu więzi z Cesarzem, żeby móc go odnajdywać w każdym, nawet najodleglejszym miejscu, gdzie nastąpi jego reinkarnacja.
Prowadzone są bardzo dokładne badania na temat Drimów i Akidawów, bo to im cesarstwo zawdzięcza znaczną część swojej potęgi. Chciałabym jednak poznać też tajemnice innych ludów zamieszkujących ziemie, które rozpościerają się od Cierpliwości aż po Pokorę i od Radości aż po Wdzięczność. Moim marzeniem jest dotrzeć do każdego zakątka kraju, nauczyć się lokalnych języków, poznać osobliwości i zwyczaje ich mieszkańców. Skoro dane mi będzie żyć tysiąc lat, na pewno znalazłabym na to wszystko czas. Może gdzieś natrafiłabym na jakąś zaskakującą mądrość lub niezwykły dar, tak jak moje wcielenie Rayinemagaloran, które przed siedmioma tysiącami lat odkryło Drimów na odległym i trudno dostępnym półwyspie, ostatecznie włączonym do cesarstwa jako ósma prowincja.
Wygląda jednak na to, że będę musiała zadowolić się czytaniem o nich w księgach i encyklopediach. To mi na razie wystarczy, bo muszę się jeszcze wiele nauczyć. Zastanawiam się, czy nie znudzi mi się nauka o czymś, czego nigdy nie zobaczę na własne oczy. Może to właśnie przydarzyło się Oronavaniladalowi, który również był zmuszony do poznawania swojego państwa za pomocą map. Postanowił więc przerobić mapy, aby przy ich użyciu przekształcić swoje imperium.
Ciekawe, czy rzeczywiście mu się to udało. Zastanawiam się, czy pod patyną cywilizacji, wspólnego języka, pod jego drogami, granicami, bogactwem i prawami kryje się jeszcze cokolwiek z dawnego świata.
Czy uda mi się to odkryć, studiując księgi i badając mapy sporządzone przez innych przed tysiącami lat?
Poletko w szopie zmieniło się w miękki zielony dywan. Kelan starał się doglądać go jak najczęściej, ale musiał zachować wyjątkową ostrożność, żeby nikt nie odkrył jego tajemnicy. Ojciec chodził już o własnych siłach i choć trochę jeszcze utykał, kręcił się po domu i okolicy, nie mogąc się doczekać pełnego powrotu do zdrowia.
Zboże wciąż rosło, chociaż Kelan musiał wkładać w to mnóstwo wysiłku. Na początku doprowadził niemal do potopu, bo zbyt mocno podlewał grządki. Minęło trochę czasu, zanim zrozumiał, że uprawa nie potrzebuje takiej samej ilości wody na wszystkich etapach.