Strażnicy Cytadeli. Misja Rox - Laura Gallego - ebook + audiobook + książka

Strażnicy Cytadeli. Misja Rox ebook

Gallego Laura

4,6
37,50 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Trzecia część emocjonującej trylogii Strażnicy Cytadeli Rox wyrusza w podróż do ziem zachodnich, żeby odnaleźć wioskę zamieszkałą przez Strażników. Tymczasem Cytadelę zalewa fala uchodźców szukających bezpiecznego schronienia przed coraz okrutniejszymi atakami potworów. W mieście przybywa też wyznawców Ścieżki Źródła, której przywódca ogłasza koniec dotychczas znanego świata, co może mieć zarówno dobre, jak i złe konsekwencje... Kiedy więc dowódcy straży wysyłają Xeina za karę do służby na Ostatniej Granicy, skąd mało kto wraca żywy, Axlin postanawia zrobić wszystko, by go ocalić. Losy tych dwojga znowu się splatają, jednak łącząca ich więź przejdzie kolejną próbę z powodu przerażających odkryć, które wydają się kluczem do ocalenia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 737

Oceny
4,6 (138 ocen)
102
26
7
0
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kera19

Dobrze spędzony czas

to nie ten audiobook!
20
Ani16

Nie oderwiesz się od lektury

"Strażnicy Cytadeli.Tom 3.Misja Rox" autorstwa Laury Gallego to niesamowita książka ze swojego uniwersum. Wspaniała kontynuacja poprzednich tomów serii z cudowną historią. Polecam każdemu wielbicielowi przygód. Z książkowym pozdrowieniem!
10
MariON_89

Nie oderwiesz się od lektury

Podpięty zły audiobook :-/
10
Emilia90

Nie polecam

Podpięty zły audiobook.
10
Katarzyna1726

Nie polecam

Może by tak dodać jednak właściwy audiobook???
10

Popularność




Tytuł oryginału:

GUARDIANES DE LA CIUDADELA. III. LA MISIÓN DE ROX

© 2019, Laura Gallego

© 2019, Penguin Random House Grupo Editorial, S.A.U.

Copyright © 2021 for the Polish edition by Wydawnictwo Debit, Młody Book

Copyright © 2021 for the Polish translation by Karolina Jaszecka (under exclusive license to Wydawnictwo Debit, Młody Book)

Ilustracje na okładce, mapa: Paolo Barbieri

Projekt graficzny: Pepe Medina

Redakcja: Jolanta Olejniczak-Kulan

Korekta: Marta Stasińska, Maria Zając

Okładka: Monika Drobnik-Słocińska

Esta obra ha sido publicada con una subvención del Ministerio de Cultura y Deporte de España.

Książka została wydana dzięki dotacji Hiszpańskiego Ministerstwa Kultury i Sportu

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

ISBN 978-83-8057-508-0

Wydawnictwo Debit Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice, tel. 32 782 64 77

email:[email protected]

www.mlodybook.com.pl

www.facebook.com/BookMlody

www.instagram.com/mlodybook

E wydanie 2021

1

Drugi brzeg przepaści spowijały mgła i cisza. Most kołysał się, bujany delikatnymi podmuchami wiatru, które rozrzedzały też nieznacznie mgliste opary. Nie wyglądał zbyt solidnie, ale Rox wiedziała, że mógł utrzymać ciężar załadowanego wozu.

W ostatnim czasie granice jego wytrzymałości często były wystawiane na próbę przez tłumy ludzi uciekających przed atakiem potworów.

Teraz jednak Most Wrzaskonów ział pustką, jakby po jego drugiej stronie nie pozostało już nic wartego ocalenia ani żadna żywa dusza próbująca się uratować.

– Dobra straż – odezwał się nagle głos za plecami Rox, a ona drgnęła z zaskoczenia. – Chyba jeszcze za wcześnie na zmianę warty?

Rox odwróciła się do Strażnika, który obserwował ją z zaciekawieniem. Uniosła wzrok w kierunku punktu obserwacyjnego, górującego nad bramą prowadzącą na most. Mężczyzna pojawił się przy niej jakby znikąd, więc domyśliła się, że zeskoczył z góry z charakterystyczną dla Strażników dyskrecją.

– Jesteś jedynym wartownikiem pilnującym tego przejścia? – zapytała zmieszana.

Strażnik przyjrzał się jej uważniej.

– Przyjechałaś niedawno, prawda? Nie powiedzieli ci w osadzie, że już od wielu dni nikt nie przeprawia się przez most ani że po drugiej stronie nie widziano żadnego potwora? Prawdopodobnie wszystkie zapadły w stan hibernacji.

Rox zmarszczyła brwi i się zamyśliła, nie odrywając wzroku od mostu. To prawda, że wiele gatunków potworów zaprzestawało aktywności, jeśli w pobliżu nie było ludzi. Były też takie, które wędrowały do najbliższego zamieszkanego miejsca w poszukiwaniu nowych ofiar.

Zamierzała rozwiać swoje wątpliwości, kiedy wartownik zapytał ponownie:

– Wprowadzono jakieś zmiany w wartach? Kto właściwie cię przysłał?

Rox pokręciła głową.

– Nie przyszłam, żeby cię zastąpić. Chcę się przeprawić przez most.

Strażnik spojrzał na nią nieufnie, sądząc, że żartuje. Kiedy jednak dojrzał na jej twarzy determinację, potrząsnął głową ze zdziwieniem.

– Po drugiej stronie nie ma nic ani nikogo. Chcesz podróżować tam samotnie? Dlaczego?

– Nie będzie sama – wtrącił się trzeci Strażnik, który zbliżył się do nich, prowadząc konia za uzdę. – Ja będę jej towarzyszyć.

Rox się odwróciła, a jej zdumienie wzrosło jeszcze bardziej, kiedy rozpoznała nowo przybyłego. Był trochę od niej starszy, wysoki, ciemnowłosy. Z jego twarzy biły spokój i pewność siebie.

– Aldrix – szepnęła. – Co ty tutaj robisz?

Ostatni raz widzieli się przed kilkoma tygodniami w Cytadeli, tuż przed jej wyjazdem. Śledził ją przez całą drogę? Zaniepokojona, w pierwszym odruchu chciała się cofnąć. Jeśli wysłali go dowódcy, jej podróż się skończyła, zanim rozpoczęła się na dobre.

Mężczyzna uśmiechnął się do niej, po czym zwrócił oficjalnym tonem do wartownika:

– Przysłano nas z kwatery głównej w Cytadeli w ramach misji ratunkowej. Posiadamy informacje, z których wynika, że na obszarach po drugiej stronie wciąż mogą być uwięzieni ludzie.

Strażnik patrzył na niego z niedowierzaniem, podczas gdy Rox z trudem zachowywała kamienny wyraz twarzy. Przecież dotarła do Mostu Wrzaskonów z własnej inicjatywy i nie otrzymała żadnych rozkazów od przełożonych.

– Po drugiej stronie mostu zostały tylko potwory – powiedział wartownik. – A poza tym misja ratunkowa złożona z pary Strażników nie ma szans dotrzeć zbyt daleko.

Aldrix wzruszył ramionami.

– Nie mnie kwestionować rozkazy moich przełożonych.

Strażnik podrapał się po głowie.

– Rozmawialiście z kapitanem w osadzie?

– Czy bylibyśmy tutaj, gdybyśmy tego nie zrobili?

Wartownik nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Aldrix wręczył mu kawałek pergaminu.

– Proszę, oto rozkaz z pieczęcią i podpisem komendantki Xalany.

Rox patrzyła, jak Strażnik przełyka ślinę i czyta dokument z niedowierzaniem.

– Ale… To nie ma sensu.

– Możesz to powiedzieć komendantce – odrzekł Aldrix ze śmiertelną powagą. – My tylko wykonujemy rozkazy. – Pociągnął konia za uzdę i ruszył w stronę wejścia na most. Zatrzymał się po chwili, odwrócił i spojrzał na Strażnika stanowczym wzrokiem. – Otworzysz bramę czy nie? – zapytał.

Wartownik pobladł i znów nerwowo przełknął ślinę.

– Posyłają was na pewną śmierć. Lepiej przekonajmy kapitana, żeby zgodził się na zorganizowanie liczniejszego patrolu, który pójdzie z wami…

– Już z nim rozmawiałem. To ma być szybka misja. Przejść przez most, dotrzeć do konkretnej wioski i wrócić jak najszybciej, żeby zdać raport. Duży patrol nas opóźni.

Rox spojrzała na kolegę, unosząc ze zdziwienia jedną brew. Takie zadanie, nawet jeśli miałoby trwać krótko, było samobójstwem. Ona kierowała się osobistymi pobudkami i była gotowa podjąć ryzyko, ale w pojedynkę. Nie poinformowała przełożonych o swoich zamiarach, bo wiedziała, że sprzeciwiliby się im kategorycznie.

Nie przychodził jej więc do głowy żaden powód, dla którego zezwoliliby Aldrixowi, żeby jej towarzyszył. Gdyby ją zdradził, co wydało się jej nagle całkiem prawdopodobne, teraz z pewnością wysłaliby go, żeby ją zatrzymał, a nie wsparł w tej szalonej podróży.

Nic z tego nie rozumiała, ale postanowiła cofnąć się na dalszy plan i obserwować swoich towarzyszy.

– Jeśli nie chcesz nam pomóc, to przynajmniej zejdź nam z drogi – mówił dalej Aldrix.

Niezdecydowany wartownik przyglądał się im przez chwilę. Potem jednak odsunął się z pewną niechęcią, wciąż trzymając w ręku papirus.

– Jesteście przynajmniej… przygotowani?

Rox spojrzała z zaciekawieniem na sakwy przy siodle Aldrixa. Były porządnie wypchane, co świadczyło o tym, że jego zamiary były prawdziwe. Przeszedł ją dreszcz. Czyżby nie doceniła generałów? A jeśli mimo krytycznej sytuacji w całym cywilizowanym świecie byli skłonni zbadać, co się dzieje w odległej wiosce, która prawdopodobnie została już zmieciona z powierzchni ziemi?

– Jesteśmy – potwierdził Strażnik. – Pomożesz nam z tą bramą czy sami mamy ją sobie otworzyć?

Wartownik skinął głową z zawstydzeniem i pociągnął pospiesznie za jedno skrzydło, podczas gdy Rox i Aldrix ciągnęli drugie.

Kiedy wejście na most stanęło otworem, Strażniczka zawahała się przez chwilę.

Miała przekroczyć granicę ziem, na których istniała ludzka cywilizacja. Jeszcze nie tak dawno znajdowała się znacznie dalej, ale ostatnimi czasy potwory zniszczyły całe terytoria zachodnie, a Strażnikom udało się je powstrzymać dopiero w tym miejscu – po drugiej stronie przerażającego urwiska, które otwierało się pod stopami Rox.

Kiedyś każdy mógł podróżować – odpowiednio uzbrojony i z eskortą – po obszarach rozciągających się na drugim brzegu. Teraz przeprawienie się przez most było równoznaczne z zagłębieniem się w nieznane. I z pewną śmiercią, nawet dla Strażników.

Rox wzięła głęboki oddech, pociągnęła za wodze i postawiła stopę na kładkę, a potem drugą.

– Dobra straż! – pożegnał ich wartownik.

Odpowiedział mu tylko Aldrix, bo Rox dalej milczała.

Most lekko się zakołysał, co jej jednak nie przelękło. Trzymając konia za uzdę, pogrążyła się w gęstej mgle unoszącej się z dna otchłani. W ciszy usłyszała odległy szmer rzeki, która płynęła w dole, ale nie mogła jej dojrzeć.

Czuła bliską obecność Aldrixa, który szedł zaraz za nią. Nie obejrzała się jednak za siebie, kiedy rozległ się zgrzyt zamykanej bramy i zostali skazani tylko na siebie.

Dopiero kiedy znaleźli się w połowie mostu, młoda Strażniczka zapytała:

– Dlaczego przyjechałeś za mną? Naprawdę dostałeś taki rozkaz?

Doskonały słuch Aldrixa bez trudu uchwycił jej słowa.

– Nie. Nikt cię nie nauczył w szkole, jak fałszować oficjalne pieczęcie?

Rox zawahała się przed odpowiedzią. Jej towarzysz zadał to pytanie z pełną powagą, ale trudno było jej uwierzyć, że nie żartował.

– Obawiam się, że nie chodziliśmy do tej samej szkoły – odpowiedziała.

– Oczywiście, ty byłaś przecież zagubiona – przypomniał. – Cóż, prawie każdy Strażnik fałszował coś w dzieciństwie, żeby usprawiedliwić swoją nieobecności i tym podobne. Instruktorzy przymykali na to oko.

– W Bastionie traktowano nas surowo.

– Nie mówię o Bastionie, ale o szkole podstawowej w pierwszym okręgu. – Aldrix zatrzymał się nagle. – Przypuszczam, że pod wieloma względami dyscyplina tam była dużo luźniejsza, bo dorośli wiedzieli, że wkrótce nasze dzieciństwo się skończy.

Rox zastanowiły jego słowa, ale postanowiła ich nie komentować. Najwyraźniej jej dzieciństwo też bardzo się różniło od życia dzieci z Cytadeli.

– Chcesz mi przez to dać do zrozumienia, że nie wykonujemy żadnych oficjalnych rozkazów i jesteś tu z własnej woli – podsumowała. – Dałeś wartownikowi fałszywy dokument? – zapytała z lekkim wyrzutem.

– W przeciwnym razie nie pozwoliłby ci przejść – odparł ze spokojem. – Co zamierzałaś zrobić, gdyby cię nie przepuścił?

– Nie wiem – przyznała. – Ale dlaczego zadałeś sobie tyle trudu, żeby odnaleźć mnie tutaj i oszukać wartownika?

– To chyba oczywiste. Chcę jechać z tobą.

– Na poszukiwanie zaginionej wioski, która prawdopodobnie już nie istnieje? – Rox potrząsnęła głową. – Nie wierzę ci.

Aldrix zawahał się, zanim odpowiedział:

– Wiesz, ile mam lat? Dwadzieścia sześć. A ile razy zostałem wysłany poza Cytadelę?

Dziewczyna zrobiła w myślach szybkie obliczenie. Każdy Strażnik spędzał jakiś czas w osadach jeden lub dwa razy w roku.

– Co najmniej kilkanaście razy – odpowiedziała. – Taka jest przynajmniej praktyka.

Strażnik pokręcił głową.

– Ani razu.

Zatrzymała się i odwróciła, żeby na niego spojrzeć, bo nie była pewna, czy dobrze usłyszała.

– Ani razu? Ale…

– Kiedy skończyłem piętnaście lat, wysłano mnie do Bastionu, gdzie szkoliłem się tak samo jak wszyscy. Podobnie jak ty ukończyłem szkolenie z wyróżnieniem. Potem wróciłem do Cytadeli i… wkrótce zacząłem zdawać sobie sprawę, że jestem inaczej traktowany.

– Inaczej, w jakim sensie?

– Z powodu swojego nazwiska. De Vaxanian. Brzmi znajomo?

– Chyba każdy je zna, ale przecież twoje nazwisko nie ma najmniejszego znaczenia w Straży, Aldrixie. Jesteśmy sobie równi. Wszyscy musimy zapomnieć o swojej przeszłości i wypełniać przydzielone nam obowiązki.

Aldrix uśmiechnął się kwaśno.

– Tak nam mówią i byłem o tym przekonany, ale już podczas moich pierwszych tygodni służby… okazało się, że w praktyce wygląda to trochę inaczej. Z niewyjaśnionych przyczyn zmieniano mi obszar patroli, odwoływano wartę w ostatniej chwili… Z początku myślałem, że to przypadek, ale później zacząłem się zastanawiać, dlaczego prawie zawsze patrolowałem stare miasto albo pierwszy okręg. Po roku wszystkich absolwentów z mojego rocznika wysłano przynajmniej na Ziemie Cywilizowane. Wszystkich, oprócz mnie.

– Z pewnością to był błąd albo zwykły zbieg okoliczności.

– Może w pierwszym roku, ale przez dziesięć lat? Pytałem o to wiele razy swoich przełożonych i w odpowiedzi słyszałem zawsze, że zostaję przydzielony tam, gdzie jestem najbardziej potrzebny, zgodnie ze swoją rangą i umiejętnościami. Jak każdy inny Strażnik, bez wyjątku. Z czasem przestałem pytać, jednak im więcej upływa lat, tym trudniej mi uwierzyć, że jestem traktowany na równi z innymi. Prawie jedna trzecia moich towarzyszy z Bastionu poległa do tej pory w walce, tymczasem ja…

Nie dokończył zdania. Rox słuchała uważnie jego historii, chociaż wzrokiem próbowała dojrzeć drugi koniec mostu, który wyłaniał się powoli z mgły.

– Dlatego postanowiłeś towarzyszyć mi w śmiertelnie niebezpiecznej podróży? – zapytała z pewnym niedowierzaniem. – Szukasz silnych emocji?

– Tak trudno to zrozumieć? Ty wyruszyłaś na ziemie zachodnie, żeby odnaleźć swoją przeszłość. – Zamilkł, a potem dodał: – A ja uciekam przed swoją przeszłością.

Rox nie wiedziała, co odpowiedzieć, a Aldrix nie dodał nic więcej, tylko przyglądał się uważnie swojej towarzyszce. Zauważył, że nie jest już tak bardzo spięta, chociaż nie przestaje wpatrywać się w bramę, która czekała na nich na końcu mostu. Przyjął to za znak, że zaakceptowała go jako towarzysza podróży.

Nie potrzebowali słów, żeby się porozumieć. Oboje byli świetnie wyszkoleni i kilka razy wychodzili razem na patrol. Kiedy tylko stanęli na ziemi, bez słowa pchnęli skrzydła bramy. Przeszli ostrożnie na drugą stronę, poruszając się z doskonałą koordynacją i trzymając broń w gotowości. Próbowali dojrzeć cokolwiek we mgle.

Stojące za nimi konie parskały i poruszały niespokojnie łbami. Strażnicy wkrótce odetchnęli z ulgą, bo dzięki swoim niezwykłym zmysłom nie wyczuli w pobliżu potworów.

– Myślisz, że wszystkie zapadły w letarg? – zapytała Rox.

Aldrix nie odpowiedział. Przyglądał się drewnianej bramie pełnej bruzd po pazurach i zaschniętych plam, których kolory wyglądały we mgle nierealnie. Rox rozpoznała, że to ślady krwi, ale nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia. Przecież była Strażniczką i wiedziała wiele o potworach.

I do czego były zdolne.

– Jeśli tak jest, to nasza obecność je obudzi – odparł Aldrix.

Widząc, jak z pewnością siebie dosiadł konia, potrząsnęła głową.

– Nawet nie wiesz, dokąd jadę.

– Wiem jednak, że jesteś na tyle rozsądna, żeby przynajmniej zabrać ze sobą porządną mapę.

– Tak, ale…

– W takim razie prędzej czy później dotrzemy na miejsce.

– Albo nie.

– Masz rację. – Aldrix utkwił w niej swoje złote, nieprzeniknione spojrzenie. – Albo nie.

Rox popatrzyła na niego, zaskoczona. W końcu wzruszyła ramionami z westchnieniem i dosiadła swojego konia.

– W każdym razie w normalnych okolicznościach dotarcie tam zajęłoby nam około piętnastu dni. Teraz, kiedy wioski opustoszały i nie wiemy, co się dzieje z potworami… możemy podróżować nawet trzy tygodnie i to tylko pod warunkiem, że będziemy mieli szczęście.

Jej towarzysz skinął głową.

– W takim razie nie traćmy czasu.

Spojrzała na niego, jakby się spodziewała, że w ostatniej chwili zawróci konia i odjedzie tam, skąd przybył. Potem skierowała wzrok na most, żeby się upewnić, że Aldrix rzeczywiście jest sam, a jego obecność to nie część żadnego misternego planu, którego celem było sprowadzenie jej z powrotem do Cytadeli. Po kilku chwilach niezdecydowania wzięła głęboki oddech i popędziła konia drogą, która ginęła we mgle.

Aldrix ruszył za nią.

2

Rytmiczne odgłosy uderzeń kowalskiego młota rozchodziły się po całej ulicy, unosząc się do zachmurzonego nieba nad Cytadelą. Axlin starała się przyzwyczaić do tego hałasu, chociaż zdarzało jej się jeszcze czasami wzdrygnąć z lękiem, kiedy Davox walił w kowadło. Zatrzymała się przy wejściu do warsztatu, bo w środku panował okropny zaduch, ale też dlatego, że nie lubiła przeszkadzać kowalowi, kiedy był zajęty.

Davox zauważył jednak jej obecność i przerwał pracę.

– Znów przyszłaś po odpadki? – mruknął, ocierając pot z czoła grzbietem dłoni.

Skinęła głową i rzuciła nieśmiałe spojrzenie na leżący w głębi warsztatu stos rupieci: połamane wiadra, zardzewiałe narzędzia, pogiętą broń i stare sztućce. W Cytadeli zaczynało brakować metalu, więc Rada do spraw Obrony i Nadzoru zleciła powszechną zbiórkę surowca. Potrzebne było dodatkowe uzbrojenie do obrony przed potworami, a ponieważ drogi do kopalń na Zachodzie zostały odcięte, urzędnicy chodzili co jakiś czas od domu do domu i zbierali wszelkie metalowe przedmioty, które mieszkańcy miasta skłonni byli oddać na ten cel.

Kowale zwracali uwagę, że większość z tych rzeczy to tylko złom, i nie są w stanie przekuć ich w dobrej jakości broń, ale urzędnicy wzruszali ramionami i odpowiadali, że to nie ich problem. Ograniczali się do wykonywania planu opracowanego przez Radnego i jego podwładnych.

Początkowo Axlin i Loxan odwiedzali wszystkie kuźnie, które bibliotekarka znała w drugim okręgu, i pytali, czy mogliby użyć zbędnego materiału do budowy nowego wozu dla handlarza. Ale kowale byli tak bardzo zapracowani, że rzadko zwracali na nich uwagę.

Dziewczyna nie zamierzała się jednak poddać. Ponowne obejście wszystkich warsztatów wymagało dużo wysiłku i czasu, którego nie miała, ale kuźnia Davoxa znajdowała się w pobliżu jej codziennej drogi do biblioteki, więc mogła sporadycznie tam zaglądać.

– Jeszcze nie miałem czasu, żeby się tym zająć – powiedział kowal. – Mam duże opóźnienia.

Axlin starała się ukryć rozczarowanie. Wiedziała, że to nie jest wina Davoxa – kuźnie pracowały pełną parą, a najnowszy pomysł Radnego przyczynił się tylko do przeciążenia kowali. Dlatego dziewczyna nie była zaskoczona jego odpowiedzią, ale dopóki kowal nie znajdzie wolnej chwili na posegregowanie materiału, nie da jej przedmiotów dla niego bezużytecznych.

– Trudno – szepnęła. – Wrócę innym razem.

Kowal odprowadził ją wzrokiem.

– Zaczekaj! – zawołał.

Axlin się zatrzymała i odwróciła do niego z nadzieją w oczach.

– Nie musisz tu przychodzić codziennie. Mówię to ze względu na twoją chorą nogę.

Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.

– Pochodzę z ziem zachodnich – powiedziała. – Nigdy nie bałam się długiego marszu.

Słysząc to, Davox spochmurniał, w milczeniu potrząsnął głową i wrócił do przerwanego zajęcia.

Axlin westchnęła i ruszyła w swoją drogę. Dawniej, kiedy opowiadała o miejscu swojego urodzenia, ludzie patrzyli na nią z ciekawością i lekkim zdziwieniem. Teraz z Zachodu nadchodziły tylko złe wieści: krew, śmierć, spustoszenie i fala uchodźców, którzy stracili wszystko, a mimo to uważali się za szczęściarzy, że udało im się zachować życie i dotrzeć do Cytadeli.

Jednak w ostatnich tygodniach przybyszów napływało znacznie mniej, co było korzystne dla Cytadeli, która pękała w szwach i nie mogła już pomieścić nowych osób. To była też dobra wiadomość dla uchodźców, bo podniosły się głosy proponujące zamknięcie bram Cytadeli, a nawet wydalenie poza jej mury tych, którzy jeszcze nie uzyskali statusu mieszkańca. Rząd Hierarchy musiał poświęcić teraz więcej czasu, żeby przeanalizować sytuację i podjąć decyzję w tej sprawie.

Oznaczało to również, że na ziemiach zachodnich nie pozostało już nic poza potworami, co było bardzo niepokojącym sygnałem dla ludzkości.

Axlin ze znużeniem potarła jedno oko. Praca w bibliotece bardzo jej się dłużyła. Jej przyjaciel Dex pojawiał się tam rzadko. Musiał dzielić czas między obowiązki rodzinne na starym mieście i nieliczne chwile spędzane w mieszkaniu, które zajmował ze swoim partnerem Kenxim w drugim okręgu. Nie miała też żadnych wieści o Xeinie, możliwe, że już nie żył.

Rox również zniknęła bez śladu. Axlin miała nadzieję, że udała się na front wschodni, żeby ratować Xeina, ale z tego, co się dowiedział Yarlax, srebrnooka Strażniczka nic podobnego nie planowała. Jednak nikt nie wiedział, dokąd wyjechała ani dlaczego. W Straży krążyły pogłoski, że wzorowa Rox zdezerterowała, prawdopodobnie z powodu Xeina.

Axlin wiedziała, że żadnemu Strażnikowi nie wolno było zrezygnować ze swoich obowiązków. Gdyby to zrobił, jego towarzysze byliby zmuszeni ścigać go jak przestępcę… albo jeszcze gorzej, jak potwora. Bo w odróżnieniu od Strażników dezerterów przestępcy mieli przynajmniej prawo, żeby zostać osądzeni.

Yarlax wyjaśnił jej, że właśnie dlatego dowódcy nieczęsto oskarżali kogoś o dezercję. Istniały specjalne procedury, ale raz wydanego rozkazu ścigania nie można było już cofnąć.

Bibliotekarka nie wiedziała, co się stało z Rox i czy faktycznie uciekła, ale tęskniła za nią, podobnie jak za Xeinem. Chociaż logika podpowiadała jej, że nie powinna im całkowicie ufać, chociaż w sprawie śmierci Broxnana pewne szczegóły nadal pozostawały niewyjaśnione, a Cytadela była doskonale strzeżona przez setki Strażników, tak samo skutecznych jak tamtych dwoje.

Wiedziała jednak, że to nie to samo. Choć wiele razy wyprowadzili ją z równowagi… ceniła ich na swój sposób.

Przez pierwsze dni po wyjeździe Xeina i tajemniczym zniknięciu Rox Axlin tak często natykała się na Yarlaxa, że zaczęła podejrzewać, iż ją śledzi albo w jakiś sposób pilnuje. Z czasem jednak to uczucie znikło, a ich spotkania stały się o wiele rzadsze. Uznała to za zbieg okoliczności, chociaż z drugiej strony w jego obecności było coś pocieszającego. Strażnicy nie przyjaźnili się z innymi Strażnikami, ale Axlin wiedziała, że Xein bardzo ufał Yarlaxowi. Dlatego kontakt z nim sprawiał, że czuła się trochę bliżej nieobecnego Xeina.

To jednak jej nie wystarczało. Mimo że Cytadela była bardziej zatłoczona niż kiedykolwiek, Axlin czuła się samotna. Brakowało jej Dexa, Xeina, Oxani, a nawet Rox. Poza tym rzadko rozmawiała z Loxanem, bo handlarz wstawał codziennie o świcie, żeby szukać pracy, i wracał dopiero wieczorem, zmęczony, przygnębiony i bez ochoty na pogawędki. Dni, kiedy Axlin snuła razem z przyjaciółmi szalone plany ratunkowe, poszły już dawno w niepamięć. Jeszcze kilka tygodni wcześniej zbudowanie nowego opancerzonego wozu dla Loxana wydawało się proste, ale w końcu musiała przyznać, że kosztowałoby to ich znacznie więcej wysiłku, niż przypuszczała. Życie w Cytadeli toczyło się bardzo powoli i każdy zajmował się swoimi sprawami.

Przez kilka dni po odejściu Xeina Axlin rozpaczała i nie mogła zebrać się w sobie. Szybko jednak zrozumiała, że łatwiej jej będzie poradzić sobie z cierpieniem, jeśli się skupi na pracy i wypełni dni zajęciami, żeby ciągle o Xeinie nie myśleć.

Oczywiście wspomnienia o nim i tak nawiedzały ją każdej nocy, prześladowały do tego stopnia, że nie potrafiła zasnąć. „Co mogę zrobić?”, zastanawiała się. „Musi być jakiś sposób, żebym go odnalazła”.

Ale nie było. Tymczasem w Cytadeli życie biegło dalej, a jednocześnie zamierało powoli na ziemiach zachodnich, niczym płomień dogasającej świecy.

Pogrążona w myślach Axlin nie zauważyła, że weszła na plac, na którym zgromadziło się dużo ludzi. Dopiero kiedy musiała się zatrzymać, bo tłum nie pozwolił jej iść naprzód, zdała sobie sprawę, że takie skupisko nie jest czymś normalnym o tej porze.

– Co się dzieje? – zapytała.

– Ciiiii! – odpowiedział jakiś starzec. – Nie przeszkadzaj!

Axlin wyciągnęła szyję i zobaczyła w głębi placu kobietę, która wspięła się na stos skrzynek. Mogła mieć niewiele ponad czterdzieści lat. Jej ciemne, przeplatane gdzieniegdzie siwizną włosy zebrane były w długi warkocz, który opadał jej na lekko przygarbione plecy. Po ubraniu, gestykulacji i sposobie mówienia Axlin domyśliła się, że była pracownicą z drugiego okręgu. Mówiła z energią i pasją, a większość obecnych słuchała jej z szacunkiem, potakując od czasu do czasu.

– To Raxala – szepnęła do Axlin jakaś dziewczyna. – Zbiera poparcie, żeby wystąpić z petycją do Radnych.

Zaciekawiona Axlin postanowiła posłuchać.

– Miasto jest przeludnione! – mówiła kobieta. – Władze sparaliżowane, drogi zapchane, dobrzy obywatele pracują za darmo i w pocie czoła, żeby pomóc uchodźcom z osad. Jak długo będziemy tolerować taką sytuację?

Rozległy się pomruki aprobaty, ktoś jednak ośmielił się odezwać:

– Ale oni są tacy sami jak my! Nasi przodkowie też pochodzili z wiosek i zostali przyjęci w Cytadeli z otwartymi ramionami. Czy nie powinniśmy postąpić tak samo?

Mówczyni odpowiedziała z uprzejmym uśmiechem:

– Oczywiście! Po to przecież powstała Cytadela, prawda? Żeby bronić wszystkich ludzi przed potworami. I zawsze to robiliśmy. Dzięki pracy i poświęceniu wielu pokoleń zmieniliśmy to miasto w bezpieczną przystań dla ludzkości. I jest naszym obowiązkiem zapewnić, żeby wciąż nią było.

Tłum znów się z nią zgodził. Nawet człowiek, który zadał pytanie, teraz potakiwał z powagą.

– Sugerujesz, że nowo przybyli są zagrożeniem dla Cytadeli? – zapytał ostrożnie ktoś inny.

– Nie oni sami w sobie – odparła Raxala, marszcząc brwi. – Ale niebezpieczny jest chaos, który wprowadzają.

– Uchodźcy nie wprowadzają chaosu, tylko przed nim uciekają.

Raxala próbowała odnaleźć wzrokiem osobę, która odważyła się obalić jej argumenty. Tłum rozstąpił się trochę, żeby zrobić przejście młodemu, porządnie ubranemu, rudowłosemu młodzieńcowi, który bez wahania ruszył w kierunku mówczyni.

– Robi się ciekawie – skomentował tuż za Axlin znajomy głos.

Zaskoczona dziewczyna odwróciła się i ujrzała obok siebie dwóch Strażników. Jeden z nich, srebrnooki, przysłuchiwał się z zainteresowaniem przemówieniu Raxali. Drugim był Yarlax.

– Co tutaj robisz? – zapytała Axlin z uśmiechem. – Nie jesteś na patrolu?

– Skończyliśmy swoją zmianę – odpowiedział. – Mój partner był ciekawy Raxali, więc przyszliśmy jej posłuchać.

Axlin spojrzała na Raxalę, która stała teraz ze skrzyżowanymi rękami na piersiach i marszcząc brwi, mówiła do rudowłosego chłopaka:

– I chaos będzie ich ścigał do samego serca Cytadeli. Jeśli go nie powstrzymamy, wkrótce ogarnie wszystko. A ludzka cywilizacja zostanie zniszczona, zniknie z tego świata. Tego właśnie chcesz?

Chłopak pokręcił głową. Axlin, która wspięła się na palce, żeby mieć lepszy widok, zdusiła w sobie okrzyk zaskoczenia, kiedy go rozpoznała. Bywał często w bibliotece. Z tego, co wiedziała, miał na imię Xaeran i interesował się traktatami historycznymi oraz filozoficznymi.

Utkwił swój szmaragdowy wzrok w Raxali i odparł:

– Jeśli zamkniemy bramy i zostawimy podróżnych na łasce losu, przestaniemy być częścią cywilizacji, którą tak bardzo cenisz. Staniemy się gorsi od potworów, bo one kierują się tylko instynktem, ale my, ludzie, mamy wolną wolę.

Raxala prychnęła z pogardą i uniosła ręce, żeby pokazać przesuszoną skórę i opuchliznę.

– Wiesz, co to jest, chłopcze ze starego miasta? – zapytała. – To są ręce praczki. Przybyłam do tego miasta z niczym i wywalczyłam sobie prawo do bycia jego mieszkanką każdym kawałkiem materiału, który musiałam trzeć o tarę przez ponad trzydzieści lat. A teraz pokaż nam swoje ręce. Pewnie są miękkie, wypielęgnowane i bez żadnego odcisku!

Xaeran się zarumienił.

– Nie rozumiem, co to ma wspólnego z…

– Mówisz o dzielnicy, w której mieszkam – przerwała mu. – Łatwo jest się zajmować życiem innych. Ale co powiesz o sobie? Czy otworzyłbyś bramy starego miasta, żeby wpuścić do niego ludzi z ziem zachodnich i potwory, które zjawią się w ślad za nimi?

Twarz Xaerana poczerwieniała jeszcze bardziej.

– Uchodźcy nie przyprowadzają ze sobą potworów! – zaprotestował. – Oni…

Zamilkł jednak, wyczuwając wokół siebie otwartą wrogość zebranych. Odwrócił się z wahaniem i wyraźnym zaskoczeniem. Axlin miała ochotę zachęcić go, aby wykorzystał możliwość przekucia w czyn tego, co wyrażał słowami, by przyznał odważnie, że stare miasto też powinno stanąć otworem. On jednak postanowił bronić tylko obcych, zamiast próbować zrozumieć ludzi, z którymi mieszkał w tym samym mieście.

Xaeran był niewątpliwie inteligentny i wykształcony i miał dobre zamiary, ale najwyraźniej nie nauczył się z książek, jak rozmawiać z ludźmi z krwi i kości.

Chciał jeszcze coś powiedzieć, lecz ostatecznie potrząsnął tylko głową, zerknął na Raxalę, która wciąż wpatrywała się w niego surowo, odwrócił się na pięcie i zniknął w tłumie.

I na tym się skończyło. Raxala zeszła z zaimprowizowanej mównicy i zaczęła rozmawiać z grupką osób, które do niej podeszły, a pozostali ludzie zebrani na placu rozeszli się do swoich spraw.

– Raxala ma rację – odezwał się srebrnooki Strażnik, przechylając ze smutkiem głowę. – Potworom nie można ufać. Wspaniale, że uważamy się za lepszych od nich, ale obawiam się, że to nie wystarczy, aby przeżyć poza murami Cytadeli.

Yarlax wzruszył ramionami.

– Nie możesz go winić za idealizm. Prawdopodobnie nie widział potwora na własne oczy. A naszym obowiązkiem jako Strażników jest dopilnować, żeby nigdy nie musiał go zobaczyć.

„Szkoda, że nie mogą tego usłyszeć mieszkańcy z Zachodu”, pomyślała Axlin, ale nic nie powiedziała, bo przecież to nie była wina tych dwóch Strażników.

Pożegnała się z nimi i pospieszyła do domu, bo zapadał już wieczór.

Dotarłszy na ulicę, przy której stał dom Maxiny, usłyszała krzyki i płacz dzieci. Westchnęła. Jeszcze przed kilkoma tygodniami zajęte były tylko dwa z pięciu pokoi: ten, w którym mieszkała ona, i niewielkie poddasze wynajmowane przez studenta, który tam tylko spał, i to też nie każdej nocy. Od niedawna jednak za pozostałe trzy płacił urzędnik z pierwszego okręgu, który z obawy przed atakiem potworów ściągnął do miasta całą swoją rodzinę z wioski leżącej na Ziemiach Cywilizowanych. Jeśli Axlin dobrze policzyła, były to w sumie dwadzieścia trzy osoby, które starały się jakoś tam pomieścić. No i wszyscy razem robili mnóstwo hałasu.

Co gorsza, Maxina wspomniała kilkukrotnie, że potrzebny jej składzik, w którym mieszka Loxan. Axlin wiedziała, że wkrótce go stamtąd wyrzuci. Handlarz nie płacił nawet czynszu, bo wciąż nie mógł znaleźć pracy. Chętnie pomagał Maxinie w każdy możliwy sposób, dlatego gospodyni z początku przymykała oko na dzikiego lokatora, jak też ze względu na Axlin. Jednak odkąd dziewczynę zaatakowało niewidzialne stworzenie, zmieniła o Loxanie zdanie, chociaż Axlin zapewniała ją, że nie ponosi on żadnej winy za to zdarzenie.

Zapukała do drzwi składziku, ale nikt nie odpowiedział. Pewnie Loxan jeszcze nie wrócił. Dziewczyna westchnęła i zaczęła się wspinać po schodach, kiedy rozległ się głos jej przyjaciela:

– Szukałaś mnie?

Odwróciła się, żeby powitać go uśmiechem.

– Wcześnie dzisiaj wróciłeś – zauważyła. – Miałeś dobry dzień?

Loxan uniósł ręce, żeby rozruszać je trochę z odrętwienia.

– Nie był taki zły. Pracowałem cały dzień na tej samej budowie – oznajmił z dumą.

Axlin znów się uśmiechnęła. Rozbudowa zewnętrznego okręgu postępowała zgodnie z precyzyjnym planem, a przepisy stanowiły, że mogli przy niej pracować tylko robotnicy odpowiednio wykwalifikowani. Próbowano przyspieszyć prace ze względu na przybycie wielu uchodźców, ale to nie wystarczyło, więc Radca mianował kilku nadzorców, upoważniając ich do wzniesienia tymczasowych baraków, żeby zima nie zaskoczyła tak wielu ludzi bez dachu nad głową. Ponieważ jednak wszyscy murarze pracowali na oficjalnych budowach, w pozostałych miejscach korzystano z pomocy ochotników, którym zapewniano tylko jeden posiłek i kilka monet napiwku w zamian za długi dzień w pracy. Mimo to codziennie tworzyły się kolejki ludzi, którzy nie mieli szans na znalezienie stałego zatrudnienia. Axlin wiedziała, że Loxan wstawał każdego dnia bardzo wcześnie, żeby zdążyć na pierwszą selekcję robotników, którzy mogli pracować przez cały dzień. Ci, którzy nie zostali wybrani, chodzili na plac budowy w nadziei, że gdzieś potrzebne będą dodatkowe ręce.

Wiedziała, że jej przyjaciel próbował zaoszczędzić pieniądze, aby spłacić Maxinie zaległy czynsz. Pomagała mu, pokrywając część opłaty ze swojej bibliotekarskiej pensji, ale to mogło okazać się niewystarczające teraz, kiedy gospodyni miała potencjalnych nowych najemców, którym ufała bardziej niż handlarzowi.

– Cieszę się, Loxanie – odpowiedziała. – Szkoda, że nie możesz pracować codziennie w tym samym miejscu. Moim zdaniem nadzorcy tracą tylko czas, wybierając każdego ranka robotników.

– Cóż, wielu ludzi potrzebuje pracy – odparł handlarz, wzruszając ramionami. – W ten sposób wszyscy mamy szansę ją dostać.

Axlin westchnęła. Zewnętrzny okręg był przeludniony. Urzędnicy dwoili się i troili, żeby dopełnić stosownych formalności, aby osoby spełniające wymagania mogły dostać się jak najszybciej do okręgów wewnętrznych, ale procedury wciąż zabierały dużo czasu.

– To absurd. W zewnętrznym okręgu jest większa nadwyżka siły roboczej, a w innych jest odwrotnie – stwierdziła, przypomniawszy sobie rozmowę z kowalem. – Uniosła nagle wzrok i spojrzała na przyjaciela z zaciekawieniem. – Ty przecież mieszkasz w drugim okręgu, więc dlaczego szukasz pracy na obrzeżach?

Loxan zamrugał z zaskoczeniem.

– Wydawało mi się, że tam będzie łatwiej ją znaleźć. Tam jest tak wiele do zrobienia, tyle do zbudowania…

– Tak, ale… – Axlin przerwała, próbując poukładać swoje myśli. – W rzeczywistości to wewnętrzne okręgi utrzymują Cytadelę. Większość nowo przybyłych nie ma pozwolenia na przekroczenie ich bram, a tamtejsi rzemieślnicy też są przeciążeni pracą. – Uśmiechnęła się szeroko. – Znasz się na kowalstwie?

Twarz Loxana nagle pojaśniała.

– Coś tam o nim wiem – przyznał. – Przypominam ci, że razem z bratem zbudowaliśmy opancerzony wóz. Co prawda nie był ani ładny, ani elegancki, ale przez wiele lat chronił nas przed potworami. Dlaczego pytasz?

– Tak sobie pomyślałam, że mógłbyś odwiedzić jutro kowala Davoxa. Z tego, co wiem, nie ma czasu na przyuczenie pomocnika, ale może przyda mu się w kuźni ktoś, kto już zna się na rzeczy.

W głębi duszy miała też nadzieję, że jej przyjaciel nie tylko znajdzie wreszcie stałą pracę, lecz też materiały potrzebne do zbudowania nowego wozu.

3

Zbliżając się do Ostatniej Granicy, Xein pomyślał ze zdziwieniem, że to ogromne pasmo górskie przypomina mu palisadę ludzkiej osady. Jego strome szczyty były regularne i tak do siebie podobne, że sprawiały wrażenie, jakby jacyś giganci osadzili je w ziemi niczym długi rząd potężnych słupów.

Wkrótce odkrył, że nawet gdyby to była prawda, praca olbrzymów na wiele by się nie zdała, bo potwory przekraczały pasmo górskie bez problemu, wspinając się po skałach, przemierzając przełęcze albo przemykając się jaskiniami i korytarzami, które prowadziły na drugą stronę masywu.

Należało więc pilnować wąwozów i przesmyków, bo tam najłatwiej można było zagrodzić potworom drogę.

To właśnie powiedziano Xeinowi pierwszego dnia służby w nowym miejscu, ale przyswojenie wszystkich informacji zajęło mu jakiś czas. Do tej pory był przekonany, że potwory są od zawsze częścią ludzkiego życia, więc nie przyszło mu do głowy, że mogłyby przybyć z innych stron.

Wciąż to robiły, chociaż nie napływały już tak ogromnymi falami jak przed wiekami, kiedy postanowiły podbić świat cywilizowany.

Xein podejrzewał jednak, że to nie był główny powód, dla którego Strażnicy strzegli Ostatniej Granicy, ani przyczyna tego, że to miejsce było o wiele bardziej niebezpieczne od innych.

W koszarach Cytadeli miał dostęp do bestiariuszy, w których opisano potwory żyjące po drugiej stronie gór. Xein przeczytał o nich z mieszaniną zdziwienia i niedowierzania, bo wydawało mu się, że były to stworzenia mitologiczne, których nigdy nie zobaczy na własne oczy.

Jak bardzo się mylił.

Posterunki Straży rozrzucone były po całym paśmie górskim, większość z nich znajdowała się w pobliżu najbardziej newralgicznych przesmyków. Zaraz po przyjeździe Xein został przydzielony do jednego z nich, dowodzonego przez kapitana Arxena – małomównego i gburowatego weterana. Chłopak od razu poczuł respekt do przełożonego i pozostałych towarzyszy, którzy przewyższali go wiekiem i doświadczeniem. Praca Strażników była sama w sobie trudna i zawsze niewdzięczna, ale ci mężczyźni i te kobiety zostali zesłani w najgorsze z możliwych miejsc. I nie ze względu na potwory, nawet te, które czaiły się za górami, ani na zimne, surowe i pozbawione wygód baraki wybudowane w równych rzędach wokół centralnego placu, ani nocne warty na otwartej przestrzeni czy patrole u podnóża gór.

Po prostu większość Strażników, którzy przybywali na front wschodni, nigdy stamtąd nie wracała. Wysyłano tam tych, którzy nie byli już przydatni w Cytadeli, stwarzali problemy albo tracili siłę, wytrzymałość i młodzieńczy refleks. Dawniej Xein był przekonany, że na Ostatniej Granicy służą tylko najlepsi i najbardziej doświadczeni.

Teraz poznał prawdę. Mimo to niektórzy Strażnicy starali się pokazać swoją wartość, w nadziei, że wrócą do Cytadeli. I rzeczywiście zdarzało się, że wyjątkowa służba na froncie wschodnim nagradzana była awansem i przeniesieniem w nowe miejsce, ale on nie rozważał nawet takiej możliwości.

W głębi duszy wcale nie chciał wracać do Cytadeli. Pragnął tylko zabijać potwory, walczyć każdego dnia do utraty tchu, zapadać w głęboki sen i obudzić się następnego dnia gotów do walki. Bez zastanawiania się, zadawania pytań, aż zabiją go potwory.

Odkrycie prawdziwego pochodzenia Strażników Cytadeli bardzo go przygnębiło, trudno mu było się z tym pogodzić i nie mógł pozbyć się myśli, że jego życie nie ma sensu.

Wkrótce zauważył, że większość jego nowych towarzyszy była w podobnym stanie, chociaż nie wiedział, czy czuli się tak jeszcze w Cytadeli, czy miał na to wpływ wielomiesięczny pobyt na wygnaniu przy Ostatniej Granicy. W każdym razie tutejsi Strażnicy byli poważni, surowi i zamknięci w sobie. Bił od nich szczególny smutek, jakby się pogodzili ze swoim losem i wiedzieli, że mogą umrzeć w każdej chwili, ale było im wszystko jedno.

Pierwsze dni okazały się dla niego trudne – nie ze względu na rutynę, bo znał procedury, doskwierały mu raczej uczucie samotności i brak dawnych towarzyszy. Tutejsi Strażnicy prawie ze sobą nie rozmawiali, a tym bardziej nie żartowali. Xein zaczął się zastanawiać, czy to prawdziwi ludzie, złapał się nawet na ich uważnym obserwowaniu, na wypadek gdyby się okazali zmiennokształtnymi potworami.

Byli świetnymi myśliwymi, może nawet lepszymi od Strażników z miasta. Charakteryzowały ich siła, zwinność, nieustępliwość i świetna koordynacja w grupie.

Ale kiedy nie brali udziału w misjach zwiadowczych, patrolach albo wartach, zachowywali się tak, jakby czuli wewnętrzną pustkę. Xein zrezygnował z prób nawiązania z nimi relacji poza zawodowymi i nawet nie zauważył, kiedy zamknął się w sobie, stopniowo zaczął do nich upodabniać i zachowywać jak automat. Znalazł swego rodzaju pocieszenie w ograniczeniu się do wykonywania swoich zadań, byciu częścią większego mechanizmu, bez kwestionowania sensu jego funkcjonowania.

Zadawanie pytań było krępujące, a odpowiedzi zbyt bolesne.

Pewnego ranka, kiedy jedna ze Strażniczek z jego oddziału poległa podczas patrolu, rozszarpana przez zgrzytola, Xein jakby ocknął się z letargu, z przerażeniem zdając sobie sprawę, że jej śmierć najwyraźniej nie wywarła na nikim wrażenia. Ograniczyli się do zabicia potwora i powrotu na posterunek ze zwłokami kobiety, nie komentując tego w żaden sposób.

Xein ledwo znał tę Strażniczkę, ale dlaczego pozostali towarzysze wydawali się obojętni na jej los?

Jego niepokój wzmógł się, kiedy kapitan podszedł do niego podczas obiadu i oznajmił mu zmianę w dziennym planie zadań.

– Lixet miała pełnić po południu wartę w jednym z Gniazd – oświadczył. – Zastąpisz ją.

Nic więcej nie dodał. Xein otworzył usta, chcąc zapytać o swoją nieszczęsną towarzyszkę, ale w porę ugryzł się w język. Najwyraźniej na Ostatniej Granicy, kiedy jeden z towarzyszy ginął podczas wykonywania obowiązków, nie było zwyczaju tego komentować.

Nie mógł jednak przestać o tym myśleć nawet wtedy, kiedy w towarzystwie drugiego Strażnika wspiął się po wykutych w skale schodach prowadzących do Gniazda – punktu obserwacyjnego położonego w zagłębieniu nad urwiskiem, skąd można było zobaczyć świat rozciągający się po drugiej stronie gór.

Do tej pory Xeina przydzielano tylko do rutynowych patroli. Wraz z towarzyszami zabijał karkolce, żaremy, zgrzytole, kłączaki, mózgosiorby, kudłony, lamentony, a nawet skałoskoki. Nie było to jednak trudniejsze niż zadania, które wykonywał do tej pory. Nic z tego nie usprawiedliwiało legend, jakie opowiadano o tym miejscu. Podczas pierwszej misji wytężył wszystkie zmysły, oczekując, że zaraz ujrzy jakieś stworzenie, które znał tylko z bestiariuszy. W końcu jeden ze Strażników rozwiał jego wątpliwości.

– Nie wysilaj się. Można je zobaczyć tylko z Gniazd. Dopóki nikt stamtąd nie zacznie bić na alarm, możesz mieć pewność, że będziesz się stykał tylko ze zwykłymi potworami.

Xein zaczerwienił się ze wstydu. Miał świadomość, że jego niemal dziecięcy entuzjazm nie przystawał Strażnikowi, nie spodziewał się jednak, że był tak oczywisty dla innych. Wolał nie pytać, kiedy zostanie przydzielony do warty w Gnieździe. Wiedział, a przynajmniej miał nadzieję, że prędzej czy później to nastąpi.

Chociaż czekał na ten moment od kilku tygodni, czuł teraz w sobie jeszcze większą pustkę niż zazwyczaj.

– Uważaj, jeśli nie chcesz spaść – ostrzegł go towarzysz suchym tonem.

Xein skinął głową i z trudem skupił się na wspinaczce.

Dotarcie na miejsce zajęło im sporo czasu. Punkt obserwacyjny był wydrążonym w skale schronieniem zabezpieczonym drewnianą balustradą pokrytą skórami. Podczas gdy jego partner zwalniał parę Strażników, którzy do tej pory trzymali wartę, Xein wychylił się ostrożnie przez barierkę.

To Gniazdo znajdowało się na szczycie wąskiego i stromego wąwozu. Chłopak odwrócił wzrok od ostrych krawędzi skał widocznych na dnie i spojrzał w stronę horyzontu, za szczytami gór.

Widok zaparł mu dech w piersi. Przed nim rozciągał się bezmierny las spowity gęstymi pasmami mgły. Poza bujną roślinnością nie dostrzegał żadnych dróg, osad ani jakiejkolwiek budowli wzniesionej ludzką ręką. W oddali zobaczył tylko słabą poświatę, nadającą niebu w tamtym miejscu upiorną barwę.

Poczuł dreszcz przerażenia na myśl, że tam, gdzie nie było ludzi, znajdowały się wyłącznie potwory, nawet jeśli prawdopodobnie pozostawały w stanie uśpienia.

Zastanawiał się, czy ludzie zdołają kiedykolwiek zbadać tę nieznaną ziemię, osiedlić się tam i wychować nowe pokolenia. Nagle przypomniał sobie, jakie monstra zamieszkiwały te obszary, i zrozumiał, że walka jest z góry przegrana.

Wyciągnął szyję, obserwując horyzont.

– Nie widzieliśmy ich od kilku tygodni – odezwał się nagle drugi Strażnik, który stanął przy nim. – Co nie znaczy, że ich nie ma.

Mówił obojętnym tonem, ale Xein spojrzał na niego z zaintrygowaniem.

Mężczyzna był kilka lat od niego starszy i też należał do Złotej Dywizji. Na Ostatniej Granicy nie było bezimiennych potworów, które widzieli tylko srebrnoocy, dlatego patrole i warty mogli pełnić towarzysze z tej samej dywizji.

Miał na imię Boxal, ale to było bez znaczenia, bo Xein nie zdołał nawiązać z nikim bliższych relacji. Nie potrafił powiedzieć nawet, który z towarzyszy wydawał mu się sympatyczniejszy od innych. Co jednak nie znaczyło, że nie żałował śmierci Lixet czy kogokolwiek innego.

– Coś się stało? – zapytał Boxal, czując na sobie uważny wzrok towarzysza.

Xein potrząsnął głową.

– Nie, tylko odnoszę wrażenie, że tutaj nic ani nikt nie ma znaczenia.

– Najważniejsza jest nasza misja. Wiesz przecież, że musimy zabezpieczyć granicę za wszelką cenę.

– Tak, ale… Dzisiaj poległa jedna z towarzyszek i wygląda na to, że nikt nie będzie za nią tęsknił.

– I nie powinien. Ani za mną, ani za tobą, kiedy umrzemy.

Xein westchnął głęboko. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi i chciał ją podać w wątpliwość, z drugiej jednak strony potwierdzała dokładnie to, co czuł w głębi duszy.

Wpatrywał się w Boxala, spodziewając się, że ten coś jeszcze doda, ale mężczyzna pokręcił głową i szepnął:

– Wiesz dlaczego. Inaczej nie byłoby cię tutaj.

Serce Xeina zaczęło bić szybciej.

– Zostałem tu zesłany, bo nie słuchałem rozkazów – odpowiedział ostrożnie.

Boxal uśmiechnął się z drwiną.

– Nikt nie ląduje na Ostatniej Granicy za coś takiego. Tym bardziej w twoim wieku.

Xein przełknął ślinę i odwrócił wzrok.

– Najwyraźniej odkryłem coś, o czym nie powinienem był wiedzieć – szepnął.

– Jak prawie wszyscy tutaj – odparł jego partner. – Nie myśl, że jesteś wyjątkowy. Żaden z nas taki nie jest. Lixet też była córką bezimiennego potwora, jak wszyscy pozostali.

Powiedział to zimnym i beznamiętnym tonem, a mimo to Xein wyczuł w jego słowach lekką gorycz.

– Więc to prawda – szepnął. – Wszyscy o tym wiecie?

Boxal skinął głową w milczeniu.

Xein nie zapytał już o nic więcej, ale zrozumiał.

Znał już powód obojętności, milczenia i niezmiennego poczucia rezygnacji swoich towarzyszy. Świadomość, że byli potomkami potworów, z którymi walczyli, odebrała im sens życia. Staczali z nimi bitwy, lecz nie bali się już śmierci. Prawdopodobnie przyjmowali z ulgą koniec swojej przeklętej i znienawidzonej egzystencji.

Xein poczuł lekką ulgę, wiedząc, że czują się podobnie jak on. Niepokoiło go jednak, że w końcu stanie się taki jak oni. Postanowił skupić się na warcie, żeby odsunąć od siebie te myśli. Boxal patrzył przed siebie, mierząc uważnie wzrokiem ogromną puszczę rozciągającą się u ich stóp.

– Czy naprawdę można coś stąd zobaczyć? – zapytał Xein.

– Drzewa są bardzo wysokie, a ich korony tak gęste, że trudno byłoby dostrzec przez nie cokolwiek nawet z bliska. Ale czasami widać ich ruch.

– Ruch?

– Tak, kiedy potwory przebijają się przez gęstwinę. Trzeba umieć odróżnić te ruchy od podmuchów wiatru poruszających gałęziami. Przy odrobinie praktyki i dużym skupieniu to nie jest wcale trudne.

Xein skinął głową i z bijącym szybciej sercem przebiegł wzrokiem po lesie.

– Często zbliżają się tędy? – zapytał.

– Zwykle dostajemy ostrzeżenia raz albo dwa razy w miesiącu. Najważniejsze, żeby dojrzeć je z jak największej odległości, dlatego pełnimy wartę w Gniazdach. Nawet jeśli ich nie widzimy, możemy obserwować trasę po ruchach koron drzew. Zazwyczaj kierują się do wąwozów, więc musimy się przygotować i zatrzymać je, zanim tam dotrą. Nie martw się – dodał, kiedy Xein skierował wzrok na parów rozciągający się pod nimi. – Nie mogą tędy przejść. Nie zmieszczą się.

Xein popatrzył na niego ze zdumieniem. W przestrzeni między dwoma urwiskami można byłoby zbudować drogę na tyle szeroką, że pomieściłaby trzy stojące obok siebie wozy.

– Chyba nie są aż tak wielkie.

– Och, są ogromne – odparł Boxal, uśmiechając się smutno. – W całym łańcuchu górskim nie ma ani jednego wystarczająco szerokiego przejścia, którym mogłyby się przedostać na drugą stronę. Próbują jednak, powodując czasami obsunięcia się kamieni, ale niektórym udaje się wspiąć na tyle wysoko, żeby stać się zagrożeniem dla bezpieczeństwa naszego świata. Kiedy jakiś osobnik utknie w wąwozie, nie staje się przez to mniej groźny, i trzeba go zabić.

Xein zadrżał z przerażenia, próbując wyobrazić sobie wielkiego potwora. Nagle Boxal zawołał:

– Spójrz tam!

Chłopak popatrzył we wskazanym przez niego kierunku. Po chwili zauważył lekki, ale nieprzerwany ruch zieleni. Obserwował go, wstrzymując oddech. Dzień był bezwietrzny, cały las pogrążony był w bezruchu, z wyjątkiem tamtego miejsca.

– Tylko liczne wojsko mogłoby poruszyć takimi drzewami – wyszeptał z niedowierzaniem. – To nie może być jedno stworzenie.

– Ten potwór jest naprawdę ogromny – odparł Boxal, wzruszając ramionami.

Xein był przerażony. Przez całe życie walczył z różnymi gatunkami potworów: z małymi miękotkami albo dużymi, jak bąblony, skóroperze czy skałoskoki. Ale olbrzymolosy stanowiły dla niego zupełną nowość.

Wiedział, że to ogromne istoty żyjące tylko za Ostatnią Granicą i że powinny tam pozostać, bo w cywilizowanym świecie nie istniała taka bariera, która byłaby w stanie je zatrzymać. Podobno jeden osobnik mógłby zburzyć bez większego wysiłku zewnętrzny mur Cytadeli. Xein znał ich wygląd z ilustracji w bestiariuszach i chociaż przedstawiano je w pomniejszonej skali, zawsze uważał, że opowieści o nich są trochę przesadzone.

Teraz zrozumiał, że księgi się nie myliły.

– Są tak duże, że trudno im się przedrzeć przez las, dlatego poruszają się powoli, przewracając często drzewa na swojej drodze – tłumaczył dalej Boxal. – Są o wiele sprawniejsze na otwartej przestrzeni. Poza tym nie różnią się zbytnio od innych potworów, chociaż długość ich pazurów i kłów zależy oczywiście od gatunku. Wyróżniają je głównie rozmiary. Jesteśmy dla nich jak owady. Każdy olbyrzymolos mógłby cię zmiażdżyć jednym uderzeniem ogona, nawet tego nie zauważając. Nasze włócznie i strzały są dla nich jak szpilki wbijane w skórę.

Xein patrzył uważnie na powolny ruch listowia w oddali, próbując bezskutecznie wyobrazić sobie, jak by to było stawić czoła tak ogromnemu stworzeniu.

– Więc nie można ich zabić?

– Oczywiście, że można, ale dużym kosztem. – Boxal zamilkł na chwilę. – W całej historii frontu wschodniego nie było przypadku pokonania olbrzymolosa bez ofiar w ludziach. Często bitwa trwa kilka dni albo nawet tygodni. W jednej z kronik zapisano, że półtora wieku temu jeden potwór zabił trzydziestu ośmiu Strażników, zanim sam padł. Zwykle jednak ofiar jest około dziesięciu, a w pojedynczej walce nie ginie mniej niż pięciu.

Xein zaniemówił. Odwrócił się z niedowierzaniem do Boxala, żeby się upewnić, że ten nie żartuje, ale Strażnik miał poważny wyraz twarzy.

– Nie zrozumiesz tego, dopóki nie zobaczysz olbrzymolosa na własne oczy. Możesz jednak zacząć od tego. – Boxal wskazał palcem na jakiś punkt między szczytami gór.

Xein wychylił się przez balustradę, próbując coś dojrzeć. Wśród zieleni wznosiła się grupa wysokich urwistych skał, które wydawały się nieco jaśniejsze i gładsze od innych i miały osobliwy podłużny kształt.

Nagle zrozumiał, co widzi, i wydał z siebie okrzyk zdumienia i przerażenia.

To, co uznał za skały, było w rzeczywistości gigantycznymi kośćmi. Wśród nich wyróżniała się czaszka z rozwartą szczęką i mrożącym krew w żyłach rzędem zębów podniszczonych już nieco ze starości i za sprawą zmiennej pogody.

– To… Jest… – Urwał nagle, zauważywszy maleńką postać poruszającą się w górnej części szkieletu. – W środku coś się rusza!

– To Strażnicy – odpowiedział Boxal bez zająknięcia. – Potwór został pokonany w odpowiednio wysoko położonym miejscu, które idealnie się nadaje do budowy Gniazda.

Xein poczuł obrzydzenie.

– Trzeba mieć wielką odwagę, żeby wejść dobrowolnie do paszczy potwora.

– Który padł wieki temu – wyjaśnił jego towarzysz. – I lepiej zbierz w sobie odwagę, jeśli jej nie masz, bo wcześniej czy później będziesz tam pełnił straż. Jak każdy z nas.

Xein spojrzał na niego wstrząśnięty, ale Boxal tylko się uśmiechnął.

– Nie jest tak źle. To Gniazdo jest dość duże. Zmieściłoby się tam bez problemu nawet ośmiu Strażników. W końcu to szczęki olbrzymolosa.

Chociaż to miał być żart, jego słowa nie zabrzmiały śmiesznie. Xein nic nie odpowiedział, tylko znów spojrzał niespokojnie na las, lecz nie zauważył już żadnego ruchu.

4

Mijali już piątą wioskę, a Rox nadal nie mogła się przyzwyczaić do ich widoku. Wszystkie były całkowicie wymarłe. Potwory zabiły mieszkańców, pozostawiając tylko szczątki zniekształconych ciał, do których nie mieli odwagi się zbliżyć nawet padlinożercy. Nie widać było żadnych zwierząt domowych, bo te, które mogły uciec, zrobiły to w odpowiednim momencie, a pozostałe albo zostały zabite przez okoliczne drapieżniki, albo zdechły z głodu, nie będąc w stanie wydostać się z zagród, żeby poszukać pokarmu, którego ludzie nie mogli już im zapewnić.

Rox nie ukrywała przerażenia, ale największego wrażenia nie wywarły na niej ludzkie szczątki, smród rozkładających się ciał ani nienaturalna cisza, lecz widok samych osad.

Im dalej na Zachód się posuwali, tym bardziej wydawały się jej ubogie. Domy były małe i niskie, w oknach brakowało krat, a powierzchnię ulic stanowiła zwykła ubita ziemia.

Nie wspominając o obronnych palisadach…

Za każdym razem, gdy je widziała, przeszywał ją dreszcz, bo po upadku wioski w ogrodzeniach powstały zburzone albo spalone przerwy. Łatwo było sobie wyobrazić, jak wyglądały, kiedy mieszkańcy utrzymywali je w dobrym stanie – Rox wydawały się bardzo nietrwałą fortyfikacją.

Nie mogła pojąć, jak wiele pokoleń przeżyło ataki potworów w takich warunkach. Bez odpowiedniej ochrony. Bez murów.

Bez Strażników.

Aldrix szybko zauważył poruszenie swojej towarzyszki. Kiedy dojeżdżali do jakiejś wioski, przeszukiwali ją, na wypadek gdyby ktoś z mieszkańców ocalał, oraz zabijali ukrywające się tam potwory. Początkowo Rox chciała też palić ludzkie zwłoki, ale zajęłoby im to zbyt wiele czasu, poza tym Aldrix uznał, że to nie ma sensu, bo prawdopodobnie upłyną dziesięciolecia, zanim ktokolwiek z ludzi znów się tam pojawi, jeśli w ogóle ktoś się na to odważy.

Rox przyznała mu rację. Może w przyszłości Strażnikom uda się odzyskać te ziemie, ale ona już nie dożyje tych czasów. W najlepszym wypadku musiałyby się urodzić co najmniej dwa nowe pokolenia, zanim Cytadela odzyskałaby na tyle sił, żeby zorganizować taką wyprawę.

Nie zostawali w osadach na noc. Rox wolała spędzać w nich jak najmniej czasu i spać w schroniskach, chociaż w większości z nich też natykali się na szczątki nieszczęśników, którzy bezskutecznie próbowali się tam ukryć przed potworami. Usuwanie ich stanowiło bolesne i nieprzyjemne zadanie, ale z jakiegoś powodu dziewczyna nie była gotowa na dłuższy pobyt w wioskach.

Tym razem było podobnie. Obeszli wymarłą wioskę, zabili skorupona, trzy kłączaki i mokrołaka ze studni, a potem zabrali się za gniazda miękotek. Strażniczka ruszyła do głównego wejścia, gdzie zostawili konie. Aldrix poszedł za nią i czekał w milczeniu, podczas gdy Rox oglądała z uwagą mapę.

– Pół dnia drogi stąd jest schronisko – oznajmiła. – Jeśli się pospieszymy, dotrzemy tam przed zmrokiem.

Jej partner potrząsnął głową.

– Nie powinnaś tak bardzo ufać swojej mapie.

– Dostałam ją od handlarza, który zna ziemie zachodnie lepiej niż jakikolwiek Strażnik.

– Nie wątpię w to, ale nawet on nie przejechał tych wszystkich szlaków. Poza tym w ostatnim czasie wiele się zmieniło. Może to schronisko już nie istnieje.

W odpowiedzi Rox schowała mapę z powrotem do torby przy siodle i rzuciwszy ostatnie spojrzenie na palisadę, wskoczyła na konia.

Aldrix się nie poruszył. Do tej pory szanował wszystkie decyzje swojej towarzyszki, akceptując bez słowa sprzeciwu, że kieruje tą wyprawą. Teraz jednak stał obok swojego wierzchowca z rękami skrzyżowanymi na piersiach i zamyślonym wyrazem twarzy.

– Na co czekasz? – zniecierpliwiła się Rox, marszcząc brwi.

– Dlaczego tak bardzo nie lubisz wiosek? Z tego, co wiem, wychowałaś się w jednej z nich.

Rox miała zamiar zignorować to pytanie, lecz Aldrix stał dalej nieruchomo, wpatrując się w nią spokojnym wzrokiem, więc w końcu odpowiedziała cicho:

– Tak, ale moja wioska była inna.

– W jakim sensie? Była otoczona murem zamiast palisady? – zapytał, a kiedy Rox spojrzała na niego ze zdumieniem, dodał: – We wszystkich osadach, które mijaliśmy, zawsze gapisz się na palisady, jakby oblazły je śluzony.

Dziewczyna przechyliła głowę, zastanawiając się nad jego słowami.

– Nie, moja rodzinna wioska miała zwykłą palisadę, jak wszystkie inne – odparła w końcu.

– Więc czym się wyróżniała?

– Mną. – Uśmiechnęła się smutno.

Aldrix nie zapytał o nic więcej.

Opuścili wioskę. Po drodze musieli odeprzeć atak grupy kościokradów, a tuż przed dotarciem do celu oczyścili przydrożne drzewo ze stada plujotów. Ogólnie jednak podróż okazała się spokojniejsza, niż się spodziewali. Może rzeczywiście z braku ludzi, których można byłoby pożreć, większość potworów zapadła w hibernację.

Dotarli do schroniska późnym popołudniem. Była to prosta chata zbudowana z kamienia. Drzwi wejściowe zostały dawno zniszczone. Wewnątrz znaleźli szczątki kilku osób, które sądząc po obrażeniach i oderwanych kilku kończynach, zaatakowały zgrzytole. Wśród nich były zwłoki dwojga dzieci. Rox próbowała nie myśleć, jak straszne były ich ostatnie chwile, kiedy przerażone i bezbronne kuliły się w kącie, słysząc okropny zgrzyt pazurów drapiących kamienne ściany. Strażnicy usunęli szczątki ze schroniska i ułożyli je z szacunkiem w cieniu pobliskich drzew.

– Może chociaż ich powinniśmy spalić – szepnęła Rox.

Aldrix pokręcił głową.

– To zbyt czasochłonne, a ogień przyciągnie potwory. Poza tym musimy naprawić te drzwi, jeśli chcemy tu przenocować.

Wiedziała, że ma rację, ale jego rozwaga czasami wydawała się jej chłodna i beznamiętna. Jednak nie zaprotestował, kiedy zaczęła zbierać liście i gałęzie, żeby zakryć zwłoki, tylko odwrócił się, by pójść do schroniska i zająć się naprawą.

Skończyła, gdy było już prawie ciemno. Wyprostowała się i miała zamiar dołączyć w chacie do Aldrixa, kiedy nagle poczuła, jak nieprzyjemne ciarki przebiegły jej po plecach.

Potwory.

Ujęła w dłoń topór, obróciła się instynktownie i zaczęła bacznie przyglądać cieniom wśród drzew. Wkrótce zauważyła jakiś ruch w zaroślach. I jeszcze jeden dalej. I następny.

Domyśliła się, że to trzy stworzenia średniej wielkości, które prawdopodobnie zwykły atakować w grupie. Wydawało się, że poruszają się z pewną niezdarnością po warstwie suchych liści. Rox usłyszała krótki przeraźliwy pisk, kiedy jedno z nich nastąpiło na ostry kamień, i natychmiast rozpoznała, że to zgrzytole. Może nawet te same osobniki, które zabiły rodzinę w schronisku.

Kiedy pierwszy potwór zaatakował, wbiła mu w pierś topór i odepchnęła go. Chociaż zgrzytole przypominały trochę duże koty, nie pokrywało ich futro, ale skóra twarda i gładka niczym powierzchnia bębna. Rana, którą zadała mu Rox, wystarczyłaby, żeby zabić niemal każde zwierzę, lecz zgrzytol ledwo co krwawił, jakby to było tylko powierzchowne skaleczenie. Przypomniała sobie, jak Xein powiedział jej kiedyś, że najskuteczniejszą bronią przeciw zgrzytolom są ich własne pazury. Na widok jej niedowierzającej miny zapewnił ją, że potrafi robić sztylety z tego niezwykłego materiału.

Zmusiła się, żeby zebrać myśli. To nie był najlepszy moment na wspominanie dawnego towarzysza patroli.

Kiedy stwór próbował dosięgnąć jej pazurami, Strażniczka zamachnęła się toporem, tym razem z większą siłą, i odcięła mu lewą przednią łapę. Zgrzytol cofnął się z wrzaskiem, a ona ruszyła za nim, żeby go dobić.

Nagle usłyszała ostrzegawczy okrzyk i wyczuła ruch za swoimi plecami. Odwróciła się, ale zbyt późno, żeby odpowiednio zareagować.

Drugi zgrzytol rzucił się na nią z wyciągniętymi pazurami, jednak Aldrix zdążył stanąć mu na drodze i krzyżując w powietrzu dwa zakrzywione sztylety, próbował powstrzymać atak. Rox usłyszała jego zduszony okrzyk, ale nie zatrzymała się, żeby sprawdzić, co się stało, tylko skoczyła na potwora i zanim zdążył się zorientować, uderzyła go toporem w łeb. Oszołomiony stwór cofnął się, zataczając się i potrząsając głową. Tymczasem Aldrix był już gotowy, żeby go dobić, więc zostawiła ich, a sama odwróciła się w stronę pierwszego napastnika.

Wkrótce potem martwe ciała dwóch potworów leżały na ziemi. Strażnicy nie tracili jednak czujności. Srebrne oczy Rox badały wzrokiem ciemność, ale nie zauważyły żadnych oznak obecności trzeciego zgrzytola.

Aldrix odetchnął głęboko i opuścił noże.

– To chyba wszystkie.

– Były trzy, Aldrixie. Ten ostatni musi gdzieś tu być.

– Wyczuwasz jego obecność?

Rox zmarszczyła brwi. Instynkt Strażniczki nic jej nie podpowiadał. Pokręciła głową, ale trudno jej było uwierzyć, że zgrzytol po prostu uciekł. Wygłodniałe potwory stawały się agresywne i nieostrożne.

Zauważyła nagle, że Aldrix ściska dłonią ramię, a kiedy przyjrzała się dokładniej, dostrzegła na jego palcach krew.

– Opatrz się – powiedziała. – Ja rozejrzę się jeszcze przez chwilę i zaraz do ciebie dołączę.

Odwróciła się, żeby odejść, ale Aldrix wyciągnął rękę i złapał ją za ramię.

– Zaczekaj! Nie zabezpieczyliśmy jeszcze schroniska, a jest już wieczór. Nie możemy tracić czasu.

– To zajmie mi tylko chwilę – obiecała.

Spojrzał na nią podejrzliwie, lecz w końcu skinął głową i odszedł.

Rox przeszukała okolicę i zamierzała już dać za wygraną, kiedy ponownie coś wyczuła, a zaraz potem zauważyła ruch w krzakach.

Przyjrzała się uważnie. Strażnicy widzieli w ciemnościach dużo lepiej od zwykłych ludzi, co jednak nie znaczyło, że byli w stanie dojrzeć wszystko tak, jak w świetle dziennym. Uniosła topór, spodziewając się ataku, ale ten nie nastąpił.

Zachowując czujność i nie spuszczając z oczu kryjówki potwora, schowała topór i napięła łuk, po czym wycelowała w zarośla, które znów się poruszyły. Wystrzeliła.

Rozległ się charakterystyczny, nieprzyjemny głos zgrzytola. Rox przewiesiła łuk przez ramię, znów dobyła topora i ruszyła do ataku. Ku jej zdziwieniu potwór się cofnął, szczerząc kły. Kiedy dziewczyna uniosła broń, gotowa do walki, stworzenie parsknęło wściekle, spojrzało na nią, po czym odwróciło się i zniknęło w ciemności.

Rox czekała jeszcze przez chwilę w pozycji bojowej, ale zgrzytol nie wrócił, a instynkt Strażniczki dał jej wkrótce znać, że niebezpieczeństwo minęło.

Stała wśród drzew, nie wiedząc, co o tym myśleć. Pierwszy raz w życiu widziała potwora uciekającego jak każde inne zwierzę, które poczuło strach. Słyszała, że tak się zdarzało w przypadku mniejszych stworzeń, które ustępowały przed silniejszymi potworami, ale nigdy przed ludźmi, nawet Strażnikami. Rozejrzała się z niepokojem, nie zauważyła jednak żadnego innego zagrożenia.

Tymczasem Aldrix naprawił drzwi w schronisku. Kiedy weszła do środka, właśnie bandażował sobie ramię. Na szczęście podłużna rana cięta okazała się niezbyt głęboka.

– Myślę, że drzwi wytrzymają przynajmniej pierwszych gości – powiedział.

Rox obejrzała je dokładnie na wszelki wypadek.

– Pozostał jeden zgrzytol.

– Dlaczego go nie zabiłaś? – zdziwił się jej towarzysz.

Opowiedziała, co się wydarzyło. Aldrix słuchał z mieszaniną zdziwienia i ciekawości.

– Wkrótce wróci – podsumowała Rox.

– Albo nie.

Dziewczyna odłożyła broń przy wejściu i usiadła obok Aldrixa.

Podłoga schroniska wyłożona była kamieniami. We wgłębieniu na środku pomieszczenia Strażnik rozpalił ognisko, którego dym unosił się do góry i wylatywał przez niewielki otwór w dachu. Nawet dorzucone do ognia aromatyczne zioła nie były w stanie zneutralizować smrodu zgnilizny, który wypełniał chatę.

Rox wyjęła z torby porcję suszonego mięsa i podzieliła się nią ze swoim towarzyszem. Tymczasem Aldrix upiekł kilka jadalnych kasztanów, które zebrał po drodze.

– Wiesz? Jestem przekonany, że mogliśmy znaleźć w wiosce jakiś dom bez zwłok.

Rox zmarszczyła brwi, lecz nie odpowiedziała.

– Dobrze – westchnął Aldrix. – Powiem to jaśniej. Jeśli nie chcesz nocować w osadach, nie ma sprawy, ale wyjaśnij mi przynajmniej dlaczego.

Rox spojrzała na niego z wahaniem.

– Przywołują mi złe wspomnienia – odparła w końcu.

Chłopak zachęcił ją tylko spojrzeniem, żeby mówiła dalej.

– W swojej rodzinnej wiosce byłam jedyną Strażniczką. Cała społeczność zależała ode mnie. Jeśli potwór ranił lub zabijał kogoś… odpowiedzialność spadała na mnie.

„To była moja wina”, chciała dodać, ale nie miała ochoty otwierać się przed Aldrixem. On jednak wydawał się bardziej zainteresowany czymś innym.

– Zrozumiałem, że szukamy osady zamieszkałej przez wielu Strażników. Mówiłaś, że tam się właśnie urodziłaś.

– Tak sądzę. – Rox przeczesała ręką swoje krótkie blond włosy i marszcząc brwi, próbowała uporządkować myśli. – Moje najwcześniejsze wspomnienia mają związek z takim miejscem. Z wioską, w której żyło wielu ludzi ze srebrnymi oczami. Pewnego dnia przybyli wozem jacyś mężczyźni i zabrali mnie do innej, dalekiej osady, gdzie nie było żadnego Strażnika. Byłam wtedy małą dziewczynką. – Zamyśliła się przez chwilę, po czym dodała: – Przez wiele lat byłam jedyną Strażniczką w swoim nowym domu. Zaczęłam wierzyć, że nie istnieli inni i że wspomnienia z wczesnego dzieciństwa były zwykłym wymysłem samotnego dziecka, dopóki nie przybyli Strażnicy, ci prawdziwi. Z Cytadeli.

Aldrix słuchał z zainteresowaniem, a ponieważ znów zamilkła, zapytał:

– Ile wtedy miałaś lat?

– Osiemnaście. Strażnicy zjawili się w wiosce i poszli do przywódcy. Powiedzieli mu, że zabiorą mnie w miejsce, do którego należę. Nie przyjął tego zbyt dobrze, ale nie miał wyboru.

– A ty? Co wtedy poczułaś?

Rox się zamyśliła.

– Nadzieję – odparła. – Przypomniałam sobie tamte dziecięce marzenia i zrozumiałam, że były prawdziwymi wspomnieniami. Że naprawdę urodziłam się w innym miejscu, wśród ludzi takich jak ja. Chętnie ruszyłam w podróż ze Strażnikami, bo sądziłam, że odwiozą mnie do domu… Ale zabrali mnie do Cytadeli, a ta w niczym nie przypominała miejsc, które do tej pory znałam. I znów uznałam, że ta wioska ze wspomnień była tylko fantazją.

W jej głosie pojawiły się smutek i niechęć.

Szkolenie w Bastionie było ciężkie, ale było niczym w porównaniu z latami spędzonymi w wiosce. Lecz ktoś taki jak Aldrix, wychowany na starym mieście, nie był w stanie tego rozumieć, nawet jeśli bardzo starałaby się mu to wyjaśnić.

– Skąd masz pewność, że jednak nie jest złudzeniem? – zapytał.

Jego głos wyrwał Rox z zamyślenia.

– Słucham?

– Osada srebrnookich dzieci. Z tego, co mi mówiłaś wcześniej, zrozumiałem, że wspomniał ci o niej handlarz. Skąd wiesz, że nie kłamał? Jeśli zmyślił tę historię, ryzykujesz życie dla czegoś, co może w ogóle nie istnieje.

Dziewczyna wbiła w niego wzrok.

– Jestem tego świadoma – powiedziała. – Ale mam przynajmniej coś w rodzaju wspomnienia. Ty uwierzyłeś mi na słowo, a jednak tu jesteś.

Aldrix się uśmiechnął.

– Masz rację. Pojechałem za tobą, żeby przeżyć przygodę. Nigdy wcześniej nie byłem na Zachodzie, nie wiedziałem, dokąd jadę ani co tam zastanę. Ty natomiast masz tego pełną świadomość.

Wzruszyła ramionami.

– Podróż nie jest tak zła, jak ją zapamiętałam – przyznała. – Pewnie dlatego, że oboje jesteśmy doświadczonymi Strażnikami. Natomiast widok wiosek jest przerażający. Tylu martwych ludzi… – Wzdrygnęła się. – Zastanawiam się, dlaczego nie było tutaj Strażników, żeby ich chronić.

– Nie wystarczyłoby ich dla wszystkich osad, Rox. Mieszkańcy twojej wioski byli uprzywilejowani, mając ciebie.

Rox uśmiechnęła się gorzko. „Gdyby znał prawdę”, pomyślała, ale nie była jeszcze gotowa o tym rozmawiać.

Skończyli wieczorny posiłek i zebrali resztki. Chociaż Rox nie podała konkretnego powodu swojej niechęci do nocowania w wioskach, jej towarzysz postanowił nie drążyć tematu.

– Będę czuwać pierwsza – powiedziała Strażniczka.

Przytaknął i położył się na ziemi z głową opartą o swoją torbę. Po chwili już spał.

Rox pełniła wartę prawie przez cała noc, ale zgrzytol nie wrócił i nie zaatakował ich żaden inny potwór. Kiedy nadszedł czas na zmianę, obudziła Aldrixa, a sama się położyła.

Strażnicy potrafili wykorzystywać każdą wolną chwilę na odpoczynek, więc dziewczyna z łatwością zapadła w lekki sen.

Obudziła się na krótko przed świtem, czując niepokój i dziwne uciski w piersi. Wspomnienia z dzieciństwa i młodości, które wróciły do niej podczas snu, zaczęły rozpraszać się jak nieuchwytne cienie z pierwszym blaskiem wschodzącego słońca.

Aldrixa nie było. Przeciągnęła się i wyszła na zewnątrz.

Chociaż las przy drodze spowijała mgła, było więcej światła niż zeszłego popołudnia, kiedy walczyli ze zgrzytolami. Obejrzała dokładnie schronisko. Fundamenty wyglądały solidnie, ale górna konstrukcja budowli bardzo ucierpiała podczas wcześniejszych ataków i jedna ze ścian sprawiała wrażenie, że wkrótce się zawali. Gdyby potwory zaatakowały poprzedniej nocy, prawdopodobnie nie wytrzymałaby pod ich naporem.

Rox rozejrzała się dokoła. Konie pasły się spokojnie w pobliżu drzewa, do którego przywiązali je po przyjeździe. Gdzie się podział Aldrix?

Postanowiła go poszukać, ale zamykając drzwi schroniska, zauważyła czerwony ślad dłoni przy nadprożu. Krew wydawała się świeża. Wtedy dziewczyna przypomniała sobie, że jej towarzysz był ranny.

– Dobra straż, Rox – odezwał się nagle za jej plecami. – Za tymi drzewami płynie mały strumień i do tego bez mokrołaków ani grzbietorostów.

Odwróciła się i popatrzyła na jego zabandażowane ramię, lecz nie dostrzegła żadnych nowych ran.

– Twoja warta minęła spokojnie?

– Czy w innym wypadku spałabyś aż do rana?

– Masz rację – przyznała, rozluźniając się. – Niepokoi mnie jednak ta cisza.